Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kochać bliźniego jak siebie samego
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:49, 29 Lis 2014    Temat postu: Kochać bliźniego jak siebie samego

Nie tak dawno dotarło do mnie, że najważniejsze chrześcijańskie (i żydowskie) przykazanie - przykazanie miłości - jest często nie do końca prawidłowo interpretowane. Tzn. nie uważam, że jest interpretowane całkiem błędnie, ale w sposób niepełny, nie ujawniający dość kluczowego sensu, kryjącego się w jego sformułowaniu. Ten sens - w moim przekonaniu - rzuca niezwykle ważne światło na to kim jesteśmy my, jako ludzie i czym właściwie jest wiara chrześcijańska (pewnie i judaistyczna, ale tu się nie wypowiadam).

Przejdźmy do rzeczy. Samo przykazanie jest znane chyba wszystkim: kochaj bliźniego jak siebie samego.
Co ono właściwie oznacza?
I tu pewnie większość osób odpowie coś w stylu: chodzi o to, aby nie wyróżniać własnej osoby, aby innych kochać nie mniej, niż siebie, aby nie robić komuś tego, co nam niemiłe. W sumie racja. Ale wg mnie racja cząstkowa.
Głębszy sens przykazania miłości bliźniego pojawia się, gdy skonfrontujemy je z pełną wersją przykazania - czyli z przykazaniem miłości Boga i bliźniego. Oto owa pełna wersja (tutaj z ew. św. Mateusza):
Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,37-40)

Warto zwrócić uwagę na pierwszą część - tę dotyczącą Boga. Tam jest mowa JAK (!!!) należy kochać (Boga). Inaczej mówiąc sugerowany jest SPOSÓB (a nie tylko samo "natężenie", czy porównanie do innego uczucia) owej miłości.
Jeśliby ten schemat miał być zachowany w całym tekście przykazania, to należałoby go zastosować również do frazy dotyczącej miłości bliźniego. Czyli chodzi o nie tyle (może nie tylko) o to, czy kochamy bliźniej mniej, czy więcej, ale abyśmy kochali ich...
nie robiąc różnicy między sobą i innymi, tak samo, czyli dlatego, że jesteśmy taką samą wartością - my ludzie. Kochamy siebie, bo kochamy innych, albo kochamy innych, bo kochamy siebie; kochamy tym samym (sposobem) innych i siebie, czyli niejako kochamy MOCĄ PRZYNALEŻNOŚCI DO WSPÓLNOTY LUDZKIEJ.
Kochając innych tym samym sposobem, co samego siebie w istocie KOCHAMY CZŁOWIECZEŃSTWO, kochamy piękno osobowości ludzkiej we wszystkich przejawach, jakie się mogą zdarzyć. Jednocześnie kochamy empatycznie - tzn. kochamy kierując się wskazówkami z własnego życia, odczuwania, emocji. To kluczowe spostrzeżenie!

Bo owa pierwsza interpretacja przykazania miłości, choć chyba też jakoś słuszna, wydaje mi się jednak, w kontekście tej drugiej, na jaką właśnie wskazuję, niedopełniona.
Bo mamy tu pewien problem - zagwozdkę: nie powinniśmy wyróżniać (egoistycznie) własnej osoby. Ale właściwie dlaczego nie powinniśmy?...
Jeśli nie zestawimy tej interpretacji z tą drugą, to właściwie odpowiedź narzuca się - bo nam przykazano (w końcu to jest "przykazanie", a jeśli komuś coś "przykazano" to z góry, jako podwładnemu, a podwładny nie krytykuje, tylko wypełnia polecenia), bo z góry tak określono, a kto się nie dostosuje, będzie ukarany. To jest interpretacja w "starym" stylu, w nakazowo - karnym systemie (jaki chyba dominował w judaizmie tamtych czasów). Do pewnego stopnia ma ona też swoje znaczenie, ale dla wolnych istot nie o to w życiu chodzi. Dopiero ta druga interpretacja, na którą tutaj wskazuję, pokazuje inny obraz powodu, dla którego bliźnich należy kochać. Tym powodem jest POTWIERDZENIE - UDOWODNIENIE SWOJEGO CZŁOWIECZEŃSTWA, podkreślenie swojej wspólnoty z każdym człowiekiem, jaki pojawi się przed nami w dowolnej chwili życia. Kochając siebie i innych JAK CZŁOWIECZEŃSTWO, w poczuciu więzi i empatii, kochamy bez stawiania (dodatkowych) warunków., Jeśli tylko ktoś jest człowiekiem (w ogólniejszej wersji może wystarczy być istotą czującą obdarzoną indywidualnością i wolną wolą), to mu przysługuje miłość - kochamy więc wszystkich - innych i siebie. W ten sposób wyjaśnia się też dlaczego przebaczamy - przebaczamy innym bo kochamy ich za sam fakt człowieczeństwa, bycia istotami czującymi, wolnymi. Nie z powodu spełniania jakichś dodatkowych warunków.
Ale skoro tak, to dodatkowo możemy spostrzec, że my też zaliczamy się do tej rodziny godnej miłości i przebaczenia, czyli...
.. zyskujemy jednocześnie coś dodatkowego MOC PRZEBACZENIA SOBIE. Jeśli potrafimy kochać człowieczeństwo ludzi, wszystkich - bo tak, bo uważamy to za wartość, bo tak jest słuszne. Zyskujemy prawo (wewnętrzne, osobiste) do pewnego zlekceważenia wszystkiego tego, czego sami w sobie nie potrafimy zaakceptować. Bo przecież, jest w nas coś ważniejszego, niż jakieś partykularne coś - jest człowieczeństwo, coś wielkiego, coś niepodważalnego.
Ta wzajemność zaszyta w przykazaniu miłości działa więc w obie strony. I dobrze, że tak właśnie działa!


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 0:33, 30 Lis 2014, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:01, 29 Lis 2014    Temat postu: Re: Kochać bliźniego jak siebie samego

Przyszło mi do głowy, żeby jeszcze wskazać na pewien hmmm... uroczy (dla mnie, bo tak chyba najbardziej adekwatnie nazwany) aspekt Biblii. Aspekt, który, tak mimochodem, tak z nienacka, zostawia człowieka z otwartymi ustami ze zdziwienia, gdy coś w końcu zrozumie, zobaczy w pełni.

Weźmy jeszcze raz to co napisałem w pierwszym poście i skonfrontujmy z cytatem przykazania miłości:
Mateusz ewangelista napisał:
Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,37-40)

Wyboldowałem tam wtrąconą frazę: drugie podobne jest do niego. Taki drobiażdżek, właściwie jakby nic, jakby nieistotny dodatek. W sumie po co to napisano - brakowało fraz do założonego planu?...
No tak, faktycznie, to drugie (przykazanie) jest podobne do pierwszego. Tylko po co to pisać?...
Ale myślmy, może jak coś zasugerowali, to zastanówmy się - w jakim aspekcie owe dwa przykazania są do siebie podobne?...
Podobne, bo tez traktują o miłości. Ale czy tylko to?
A może właśnie twórca tego cytatu chce coś istotniejszego przekazać?...
Jeśliby te dwie części przykazania miłości skonfrontować ze sobą na zasadzie, którą wyżej wyjaśniłem, to wyjaśnia się również ta - pozornie nieistotna - fraza: drugie przykazanie podobne jest do pierwszego.
Przykazania są podobne, bo drugie - tak jak to pierwsze - pokazuje na ten sam element: kochaj na sposób, który Ci wskazano. W pierwszym przykazaniu sposobem jest pełne zaangażowanie wszystkich sił osoby. W drugim przykazaniu sposobem jest uznanie niezbywalnej wartości każdej istoty ludzkiej, uznanie Człowieczeństwa za niepodważalną wartość, a empatia ma być wskazówką gdzie szukać inspiracji do realizacji tej miłości. Ten SPOSÓB kochania jest najbardziej właściwym, bo nie czyni różnic, nie kochamy za to, że ktoś ładny, za to, że ma kasę, za to, że wypił z nami wódkę. Sposobem kochania jest ujrzenie w każdym człowieku niezmierzonej wielkości, tak jak pewnie każdy trochę przeczuwa (choć nie do końca) w sobie, tak jak chciałby być uznany przez innych. To jest SPOSÓB na kochanie, nie tylko siła - mniej, czy więcej, ale treść uczucia miłości.

Tutaj jednocześnie wychodzi to, co jest nieraz przez biblistów wskazywane: Biblia jest księgą NATCHNIONĄ. Jest niezwykła, jakoś nieprzewidywalna, tajemnicza. Pewne frazy wydają się nie mieć znaczenia. Pewne zdarzenia tam opisane, w zwykłej ocenie, zdają się być błahe. A może wcale nie są błahe...
Co do wielu zdarzeń z Biblii można mieć w ogóle wątpliwości, czy naprawdę zaszły. Nie będę się upierał, że zaszły. Może nawet i nie musiały zajść. Ale tekst ich opisu powinien (!) pojawić się tej księdze - ma swoje miejsce, genialnie uzupełnia coś. Co?...
Jak ktoś z Biblią miał nieco więcej do czynienia, to WIELOKROTNIE (!) się przekona, że one coś dopowiadają - coś, czego człowiek w ogóle się nie spodziewał. Wprowadzają jakąś genialną kropkę nad "i". Takich drobiazgów (dla mnie powtarzam - UROCZYCH :) ) jest w Biblii mnóstwo. I jak się człowiek przekona, jak znajdzie ich więcej, to zbiera zdziwiony swoją szczękę z podłogi i myśli, ależ to jest niesamowite. :think: :shock:
Dla mnie Biblia jest swego rodzaju DOWODEM ISTNIENIA BOGA. Bo takiego nagromadzenia genialnych tekstów, jakie są zaszyte w Biblii, naprawdę nie mógł wymyślić człowiek.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 0:50, 30 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JanelleL.
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 16 Paź 2014
Posty: 2310
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:14, 01 Gru 2014    Temat postu: Re: Kochać bliźniego jak siebie samego

Michał Dyszyński napisał:

Mateusz ewangelista napisał:
Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,37-40)




"Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego."

Chyba nie ma w żadnym prawie ani kodeksie prostszego, bardziej zrozumiałego i wymownego paragrafu określającego tak wiele za pomocą kilku słów.
Wszystkie ustanowione regulacje dotyczące równouprawnienia, poszanowania godności etc. z całymi swoimi zawiłościami nie są w stanie określić wszystkiego jak to jedno krótkie zdanie.
Kochaj innych jak siebie samego ale kochaj i siebie nie mniej niż innych ludzi.
Jednakowo występkiem jest nie kochanie drugiego człowieka, jak nie kochanie samego siebie w tym samym stopniu.
I tu się kłania wszelkie nadmierne "poświęcanie" swojej osoby innym, żyłowanie się matek, ojców, współpartnerów czy dzieci dla dobra drugiej strony.
To przykazanie moim zdaniem o zachowanie równowagi, ale czy można kochać najbliższą osobę z taką samą siłą jak innych obok nas, jak obcych nam ludzi albo też jak samego siebie?
Myślę, że najbliższe nam osoby stawiamy często na równi z Bogiem kochając je "całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą"
czasem przez całe życie a czasem przez jakiś czas myśląc "czym byłby Raj bez Ciebie".
Czy to przewinienie przeciwko Bogu?... Stawiać Go na równi z Człowiekiem?
Czasem tak się może wydawać, czasem kiedy miłość, ta nasza ludzka mija czy przekształca się w to, czy tamto, można uderzyć się w pierś... mea culpa....
a może taka właśnie miłość jest potrzebna i dana nam, aby człowiek mógł w prosty sposób zrozumieć jak powinien kochać Boga....
co to znaczy kochać jakiegoś odległego, niewidzialnego Boga "całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą".


Ostatnio zmieniony przez JanelleL. dnia Wto 22:27, 02 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:08, 03 Gru 2014    Temat postu:

Teksty biblijne mają na celu przekształcenie ludzkości w nieludzi. A tworzone były w okresie szczególnie intensywnego działania kosmitów na Ziemi. I..niezupełnie uważam się za wariata, pisząc powyższe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JanelleL.
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 16 Paź 2014
Posty: 2310
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:30, 03 Gru 2014    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Teksty biblijne mają na celu przekształcenie ludzkości w nieludzi. A tworzone były w okresie szczególnie intensywnego działania kosmitów na Ziemi. I..niezupełnie uważam się za wariata, pisząc powyższe.


Jacy by kosmici nas nie odwiedzali albo nie mieli udziału w naszym pojawieniu się na Ziemi, czy też nie dołożyli swoich pieciu groszy przy powstaniu Biblii i innych Pism,
na pewno mają większą wiedzę o nas niż my sami. Fantazja ludzka, jak również pomysłowość naukowców i tych sprzed tysięcy lat i obecnych nie zna granic a mimo to Ziemia
chyba nie jest jednym wielkim zakładem zamkniętym ;).... a może właśnie jest ;)
Nie bardzo rozumiem o co chodzi z tym przekształceniem w nieludzi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:23, 03 Gru 2014    Temat postu:

A masz JanelleL. pochwałę, tak na zachętę. ;-P
A co do przekształcania w nieludzi, to zobacz np. Projekt Dopełnienia Ludzkości.
:wink:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:00, 04 Gru 2014    Temat postu:

Wracając do przykazania miłości, to przyszło mi do głowy ostatnio, że warto zwrócić dodatkową, większa uwagę na aspekt sposobu miłości. Bo raczej mało kto w ogóle porusza ten temat. Zwykle miłość - to miłość. Każdy kocha po swojemu, "jakoś" się tak kocha. Ale chyba jest sporo pytań i wątpliwości w tej materii.
Podam przykład. Oto ostatnio zazdrosny chłopak zamordował miss Wenezueli. Bo tak bardzo ją "kochał", że nie mógł znieść, że zatańczyła z innym mężczyzną. Są liczne sytuacje, gdy matka tak kocha syna, że utrudnia mu oswobodzenie się spod jej skrzydeł, założenie rodziny, usamodzielnienie.
Więc pytanie "Jak kochać?", jakimi siłami naszej natury wydaje mi się naprawdę ciekawe.
Czy miłość musi zawierać w sobie (choćby szczyptę) zazdrość?
Czy, skoro miłość miałaby być "jak siebie samego", to powinniśmy jakoś próbować szacować jej siłę, a potem dokonywać porównań i "przycinać", albo "odbudowywać" nierównomierne aspekty?


W spojrzeniu na sprawę, które tu przedstawiam "kochanie jak siebie samego", to przede wszystkim po prostu kochanie ze wskazówką: jeśli nie wiesz jak postąpić wobec kogoś, jeśli szukasz pomysłu, który miałaby jakoś zasugerować, czy kształt Twoich uczuć względem drugiej osoby jest sensowny, poprawny, przyszłościowy, to przede wszystkim oprzyj się na własnych uczuciach - przeanalizuj, co sam odczuwałbyś w podobnej sytuacji, poszukaj samego siebie w tej drugiej osobie.
Oczywiście, nie zawsze ta wskazówka w pełni wyjaśni sprawę. Ludzie się różnią, więc pewnie niejeden raz skopiowanie własnych oczekiwań w miłości na drugą osobę, będzie błędem. Ale już próba skopiowania ich z transformacją, modyfikacją, czyli z uwzględnieniem zrozumienia uczuć i myśli drugiej osoby będzie lepszym pomysłem. W końcu w nas w środku też jest to uczucie, że CHCEMY BYĆ ZROZUMIENI, chcemy być kochani jako my, a nie jako oderwany od naszej osobowości koncept, powstały w cudzym umyśle.
W każdym razie dla mnie - to prywatna uwaga - to zawsze miało duże znaczenie. Nie byłem zachwycony sytuacją, gdy co prawda wiedziałem, że ktoś mnie kocha, ale jednocześnie wyraźnie czułem, że właściwie ta miłość jakby odnosi się nie do prawdziwego mnie, tylko do stworzonego w umyśle tamtej osoby obrazu. A w moim przekonaniu ten obraz (który tak naprawdę był kochany, a nie prawdziwy ja) był w dużym stopniu fałszywy. Dlatego też nigdy jakoś nie interesowała mnie miłość kupiona, czy nawet jakoś silnie wyreżyserowana przeze mnie samego - np. metodami manipulowania, sprytnych zabiegów wokół drugiej osoby, przećwiczonych zalotów itp. Po prostu jeśli ktoś "poleciałby" na tego sztucznego ja, zakochałby się w nim, to dla mnie z tego byłaby bardzo dyskusyjna korzyść. Musiałbym potem w życiu prostować mylne oczekiwania i sprowokowane tym sytuacje, musiałbym wciąż korygować swoje zachowania, aby utrzymywać ów fikcyjny obraz mnie, a na koniec i tak czułbym, że ten prawdziwy ja jednak nie jest kochany, tylko jakaś wykoncypowana atrapa. Więc po co mi to?...
Wydaje mi się, że właśnie najlepszym sposobem na kochanie drugiego człowieka jest KOCHANIE EMPATIĄ, KOCHANIE SZUKANIEM WSPÓLNOTY MYŚLI I UCZUĆ. I wg mnie o tym właśnie jest przykazanie miłości - kochaj jak siebie samego (sposób), czyli kochaj tak, jak podpowiadają ci Twoje naturalne odruchy, uczucia (choć oczywiście, jeszcze kochaj mądrze, nie ulegaj zbytnio tym najprostszym odruchom, bo tutaj też można pobłądzić).

W odróżnieniu od tej miłości, miłość Boga jest inna - też W SPOSOBIE. Bóg jest dla nas KREACJĄ - jednak nie w tym sensie (jak myślą ateiści), że Go sobie wymyślamy, ale w tym, że kochając Boga WYKRACZAMY POZA NASZE BIEŻĄCE JA. Tu jest dość podstawowa różnica - Boga kocha się niejako "ruszając z posad" swoją osobowość, przekraczając to, co w nas zastane. Dlatego te dwie miłości - Boga i bliźniego - są swego rodzaju dopełnieniami, niezbędnymi kreatorami osobowości. Jedna (miłość Boga) przejmuje ten element kreatywny, wykraczający poza bieżące ja, a druga - odwrotnie - wgłębia się we własne uczucia, poszukując ich odbicia w osobowościach innych ludzi. Dlatego w zrównoważonym umyśle i uczuciach te dwie miłości nie konkurują (co pewnie jest typowym pytaniem w tej sytuacji), ale wręcz przeciwnie - nawzajem się budują.

Co ciekawe, w moim przekonaniu w tym kontekście przykazanie miłości Boga można by nawet jakoś przenieść na płaszczyznę ateizmu. Tutaj analogiem Boga-osoby, byłby po prostu jakiś taki STAN IDEALNEJ WIEDZY I ŚWIADOMOŚCI. W tym kontekście "ateistyczne przykazanie miłości Boga" należałoby rozumieć mniej więcej jako: będziesz z całej mocy dążył do wyższych (możliwie NAJwyższych) aspektów swojego umysłu i uczuć (można by powiedzieć: miłość Wyższej Prawdy).
Ja jestem przekonany, że ateista, który tak rozumiane przykazanie konsekwentnie (!) by zastosował i tak na końcu swojej drogi, czyli gdy już osiągnie te wyższe stany świadomości, zorientuje się, że w istocie kochał nie tylko jakiś wymyślony abstrakt, ale OSOBĘ. To by wyszło na koniec, jak już domknęłyby się pewne pytania i wątpliwości. Ale byłoby zdziwko... :rotfl:

Podsumowując - właściwie można by powiedzieć, że przykazanie miłości (obie jego części razem) to nic innego, tylko PRZYKAZANIE ROZWOJU OSOBOWOŚCI W PRAWDZIE. Po prostu miłość jest drogą stawania się ja.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 23:23, 04 Gru 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JanelleL.
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 16 Paź 2014
Posty: 2310
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:31, 04 Gru 2014    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
A masz JanelleL. pochwałę, tak na zachętę. ;-P
A co do przekształcania w nieludzi, to zobacz np. Projekt Dopełnienia Ludzkości.
:wink:


Zobaczyłam...i albo za mało jak dla mnie piszą na ten temat, albo nie umiem szukać ;)
Zawsze lepiej jak jakiś pasjonat opowie swoimi słowami.....
Namawiać Piotra nie będę ale zachęcić też mogę, zawsze to miłe dowiedzieć się czegoś więcej niż da się wygooglać.
Wracając do kosmitów..... patrząc na Japończyków nie sposób nie odnieśc wrażenia, że oni są jednak z jakiejś obcej planety bardziej niż inni.
Był, co prawda taki czas, że ich kultura mnie żywo interesowała, jednak moje poznanie nie dosięgło animowanych science-fiction.
Lubiłam, nawet bardzo kreskówki o smokach i inspirowane teatrem cieni, z innych rzeczy stroje tradycyjne i tradycyjnie gejsze,
a nawet samurajów, którzy potrafili zmrozić krew...o sepuku nie wspomnę i o kamikaze.
W kontekście tematu głównego czyli miłości do bliźniego....do Japończyków nijak mi nie pasuje słowo miłość - cokolwiek by ono miało oznaczać.
Jednak w tym ich konfucjonizmie jest zawarte prawie wszystko, co wynikać powinno z miłosci do bliźniego....brakuje tylko miłosci do siebie samego.
Dlatego też myślę, że im, wyrosłym w takiej kulturze łatwo stwarzać wizje jakichś Projeków scalania w jakąś jedną tożsamość.


Ostatnio zmieniony przez JanelleL. dnia Czw 14:57, 04 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:03, 04 Gru 2014    Temat postu:

W Japonii mało jest konfucjanizmu- przeważa buddyzm, shinto, a obecnie także chrześcijaństwo. Nie sądzę, aby brakowało Japończykom "instynktu samozachowawczego", ale charakteryzuje ich również wielka odpowiedzialność [za innych], karność i działanie zespołowe; wynika to z historii ich kultury, a dbanie o dobro wspólnoty jest charakterystyczne ogólnie dla buddyzmu [oczywiście nie tylko]. A miłość w nich jest, często nawet tragiczna; nauczeni są wstrzemięźliwego zachowania. Dość dobrze ich "profil psychologiczny" ukazany jest np. w filmach Akira Kurosawy.
Natomiast Projekt Dopełnienia Ludzkości ma raczej konotacje z judaizmem [nawet kabałą] i chrześcijaństwem [gnostycyzmem np.]. Same choćby pojęcia Komnaty Gufa, Lilith, Adama Kadmona, golemów [którymi są Evangeliony], i t. p.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JanelleL.
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 16 Paź 2014
Posty: 2310
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:42, 04 Gru 2014    Temat postu:

Nie jest go wiele, ale niewątpliwie miał duży wpływ na ksztaltowanie się obyczajów, prawa i zasad obowiazujacych w zależności od miejsca zajmowanego w hierarchii społecznej. Nie jestem znawcą tematu, jedynie zostało mi trochę kiedyś liźniętej wiedzy.
Przyznam, że bardziej niż konfucjonizm czy buddyzm interesował mnie sposób wykonania tradycyjnego kimona, co jest prawdziwą sztuką Wschodu, tajnikami której do dziś niechętnie się dzielą z ludźmi Zachodu. Filmów też niewiele oglądałam pomijając te
o samurajach...ale pamiętam jeden o jakimś robotniku czy pracowniku biurowym dzień w dzień udającym się do pracy - obraz raczej nudnej , monotonnej rzeczywistości wielkiego miasta z czasów rozwoju przemysłowego.... po pracy uzależnienie od alkoholu i jakiejś kobiety i chyba na koniec samobójstwo....tyle pamiętam i to, że bardzo smutny był ten film, ten człowiek też.....kiedyś udało mi się kupić japoński elektryczny zegar klapkowy z tamtych czasów, budzik ma taki dźwięk jak we wspomnianym filmie.
Dzięki Piotrze za odświeżenie pamięci.....no i żeby w przyszłości nie palnać gafy może doczytam w wolnej chwili o tym, czy tamtym made in japan ;)


Ostatnio zmieniony przez JanelleL. dnia Czw 23:45, 04 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:17, 16 Gru 2014    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Teksty biblijne mają na celu przekształcenie ludzkości w nieludzi.

(Aktualizacja: Na starcie) Nie wiemy właściwie co to znaczy być człowiekiem. Właściwie, to dopóki nie dokonamy w życiu określonej ilości wyborów, to jesteśmy NIKIM - bytem nieokreślonym. Tzn. jest co prawda ciało, ale jak ono się zdegraduje, to nie wiadomo gdzie jest owo JA, które tak najbardziej nam w życiu "grało".
Biblia sugeruje, że owo ja jest z jednej strony trwalsze, niż to byśmy się normalnie spodziewali, ale z drugiej strony jest mylnie postrzegane. Nie odkryliśmy swojego prawdziwego JA, bo aby tego dokonać, musielibyśmy wyjść z JA, stanąć na zewnątrz i dopiero z tej perspektywy móc powiedzieć tutaj Ja się zaczyna, a tu kończy.
Dlatego mamy życie - czyli kuźnię naszych wyborów, w których określamy się, kim właściwie jesteśmy. Bez tych wyborów bylibyśmy pustą kartą, bylibyśmy nikim, jakimś potencjałem do czegoś, choć nie wiadomo do czego. Dlatego ani jednego dokonanego wyboru nie można z życia wymazać!
Jesteśmy tym, co wybraliśmy, choćby nam się to bardzo nie podobało. Ale "jesteśmy", nie tak aż bardzo, jak by to wyglądało od środka patrząc. Biblia sugeruje, że w istocie jesteśmy czymś więcej, niż tym co da się ująć w historię życia. To WIĘCEJ jest bardzo ważne, w to więcej musimy UWIERZYĆ (bo nie mamy jak tego dotknąć, zobaczyć, schwytać). Ten kto wierzy w swoje WIĘCEJ (a powodem na to, jest deklaracja ze strony Boga), ten uzyskuje właściwą perspektywę do samego siebie, do swojego życia, wartości.
Niestety, nie mamy mocy (intelektualno - mentalnych) aby eksplorować owo "więcej". Mamy co najwyżej miernotę naszych wyborów, jakże niekonsekwentnych, naiwnych, głupich, przewrotnych. I w tym problem. Możemy (musimy!) tylko WIERZYĆ, że spoza owej wyborowej miernoty, gdzieś w ukryciu świecie nam PRAWDZIWE CZŁOWIECZEŃSTWO. Jeśli zaś ktoś nie wierzy od razu, to patrząc na Wielką Ofiarę Jezusa, który - wbrew naszemu zwątpieniu - stawia na owo WIĘCEJ w nas, ma powód bezpośredni. I lepszego nie znajdzie.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 0:41, 17 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:16, 16 Gru 2014    Temat postu:

Michale- tak na skróty, bo znów nie mam wiele czasu:
Dla mnie te powody, które podałeś, do wierzenia w coś więcej nie są wystarczające. Poza tym wpierw piszesz, że nie wiadomo właściwie co oznacza "człowiek", a tym bardziej "człowieczeństwo". Później zaś piszesz o "prawdziwym człowieczeństwie". Wychodzi trochę na to, że właściwie nie wiesz o czym piszesz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 0:40, 17 Gru 2014    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Michale- tak na skróty, bo znów nie mam wiele czasu:
Dla mnie te powody, które podałeś, do wierzenia w coś więcej nie są wystarczające. Poza tym wpierw piszesz, że nie wiadomo właściwie co oznacza "człowiek", a tym bardziej "człowieczeństwo". Później zaś piszesz o "prawdziwym człowieczeństwie". Wychodzi trochę na to, że właściwie nie wiesz o czym piszesz.

Słuszna uwaga. Źle sformułowałem moją myśl. Zrobiłem poprawkę dodając frazę: na starcie.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 0:42, 17 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:16, 17 Gru 2014    Temat postu:

Uważam, że zagadnienie wymaga głębszej analizy i zapoznania się, niż dodanie czy zmiana jakiejś krótkiej frazy. Ale na razie nie będę więcej tego komentować, bo- po prostu- brak mi aktualnie czasu na to.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:39, 17 Gru 2014    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Uważam, że zagadnienie wymaga głębszej analizy i zapoznania się, niż dodanie czy zmiana jakiejś krótkiej frazy. Ale na razie nie będę więcej tego komentować, bo- po prostu- brak mi aktualnie czasu na to.

Jak byś jednak kiedyś czas znalazł, to warto byłoby chyba jakoś spróbować problem rozgrzebać. W szczególności ciekawy byłby tutaj jakiś ATAK - tzn. próba zaprzeczenia temu, co napisałem. Twierdzę, że człowiek jest/staje się tym, co wybiera, czym się okazuje w życiu. Czy jest inna opcja?
Bo nieraz sobie myślałem o innych możliwościach ewaluacji człowieczeństwa - np. podrzucanych nam przez życie:
- bogactwo? - świadczy jakoś tam o sprycie (albo sprycie rodziców), ale czy bym nie stawiał na ten parametr (choć często chyba i naturalnie stosowany) w ocenie ludzi i życia, bo jest mocno kapryśny, niespójny z innymi
- inteligencja? - właściwie to do końca nie wiadomo czym jest, jakie umiejętności umysłu pod nią podepniemy, a poza tym jakoś intuicyjnie (podobnie jak to jest z bogactwem) nie chcielibyśmy cenić ludzi inteligentnych, a jednocześnie kłamliwych, tchórzliwych, etycznie nie do przyjęcia.
Co innego?...
Nadanie człowieczeństwu/życiu wartości z jednej strony jakoś tak wydaje się chyba konieczne - bo w środku czujemy wartość tego, co robimy, do czego dążymy, o co walczymy i co jest z ludźmi związane, a z drugiej co niektórzy chcieliby ten aspekt uznać za nieistotny. Ale w tym ostatnim przypadku i tak całkiem wartościowania pominąć się nie da. Trzeba jakoś oceniać swoje działania w różnych kontekstach - choćby skuteczności w zaspakajaniu naszych potrzeb biologicznych - czy dobrze się najedliśmy, czy udało nam się znaleźć bezpieczne miejsce do życia?... Poza tym też prawie każdy czuje w sobie potrzeby ponad biologiczne - potrzeba zrozumienia, wiedzy, piękna, sprawiedliwości i inne. Z każdą potrzebą naturalnie daje się związać przypisane jej wartościowanie działań i wyborów - czy do owej potrzeby życie się zbliża, czy nie; bardziej się zbliża, czy słabiej. Więc i tak, jeśli żyjemy, to coś wartościujemy. Gdzieś w hierarchii owego wartościowania możemy się spodziewa "roota", czyli najważniejszej, najbardziej podstawowej potrzeby, największej wartości. Bo przecież hierarchia jakaś w owych potrzebach jest - mniej ważna jest potrzeba piękna, jeśli aktualnie cierpimy skrajny głód; na dalszy plan schodzi potrzeba zabawienia się, gdy goni nas drapieżnik. Gdzieś tam jest też potrzeba, która pojawia się, gdy zaspokoimy wszystkie te najbardziej podstawowe potrzeby - (samo)realizacja, spełnienie, bycie sobą...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 3:05, 21 Gru 2014    Temat postu:

A czy człowiek, poza cielesnym aspektem, nie jest- od strony, że tak może niezbyt trafnie nazwę, wolicjonalnej- "obrazem" samego siebie? Tzn. wydaje mi się, że jest swoją własną interpretacją, "rzutem" wyobrażeń o sobie "przez sito" tego, jaki jest jego stan emocjonalny, psychiczny, fizyczny, materialny, społeczny.

Tutaj nasuwa mi się jeszcze jedno skojarzenie, chociaż raczej odległe. Dotyczące cytatu z Biblii: "Stworzył Bóg człowieka na obraz i podobieństwo Swoje". Czy tu nie chodzi najbardziej o podobieństwo pod względem swobodnego myślenia ["wolna wola"?] i nieograniczonej wyobraźni?
A tak "fantazjując" dalej: Może Bóg- zakładając, że taki "kosmita" istnieje- potrafi wyobrazić wszystko i potrafi chcieć wszystkiego, lecz nie potrafi czynić nic?!
:think:

Dodam może jeszcze, czym wg mnie jest inteligencja: jest to umiejętność, takiej interpretacji i oddziaływania z otoczeniem, aby utrzymywać "obraz siebie" na możliwie wysokim poziomie [głównie odczuwanie szczęścia], ponosząc jak najmniejsze koszty. :wink:


Ostatnio zmieniony przez Piotr Rokubungi dnia Nie 3:10, 21 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:28, 21 Gru 2014    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
A czy człowiek, poza cielesnym aspektem, nie jest- od strony, że tak może niezbyt trafnie nazwę, wolicjonalnej- "obrazem" samego siebie? Tzn. wydaje mi się, że jest swoją własną interpretacją, "rzutem" wyobrażeń o sobie "przez sito" tego, jaki jest jego stan emocjonalny, psychiczny, fizyczny, materialny, społeczny.

Tak mniej więcej widzę bieżący, aktualny stan człowieczego istnienia. Takie ciągłe filtrowanie, rzutowanie. Tyle, że mówimy tutaj o czymś dość ulotnym, bo chwila, zdarzenie, rzut myśli jest, a za chwilę znika, bo zastępuje ją nastepna myśl, odczucie. Gdzieś więc szukam tu jeszcze czegoś, bo by było trwałe, niezmienne.

Piotr Rokubungi napisał:
Tutaj nasuwa mi się jeszcze jedno skojarzenie, chociaż raczej odległe. Dotyczące cytatu z Biblii: "Stworzył Bóg człowieka na obraz i podobieństwo Swoje". Czy tu nie chodzi najbardziej o podobieństwo pod względem swobodnego myślenia ["wolna wola"?] i nieograniczonej wyobraźni?
A tak "fantazjując" dalej: Może Bóg- zakładając, że taki "kosmita" istnieje- potrafi wyobrazić wszystko i potrafi chcieć wszystkiego, lecz nie potrafi czynić nic?![/color] :think:

Też miewałem podobne skojarzenia.

Piotr Rokubungi napisał:
Dodam może jeszcze, czym wg mnie jest inteligencja: jest to umiejętność, takiej interpretacji i oddziaływania z otoczeniem, aby utrzymywać "obraz siebie" na możliwie wysokim poziomie [głównie odczuwanie szczęścia], ponosząc jak najmniejsze koszty.[/color] :wink:

Ja bardziej inteligencję postrzegam przez spójność. Tzn. inteligencja miałaby ostatecznie tworzyć taki obraz w świadomości, który nie ma sprzeczności, luk, kwestii niewyjaśnionych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:00, 04 Lut 2015    Temat postu:

Zasada wzajemności i uniwersalności
Dla mnie zasada "miłuj bliźniego jak siebie samego" jest emanacją pewnej absolutnie fundamentalnej zasady myśli i istnienia - zasady wzajemności, albo zasady uniwersalności. Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad hierarchią zasad, które w ogóle generują myślenie, nadają mu poprawność. A myślenie (trochę po kartezjuszowsku) traktuję też jako fundament istnienia. Co należałoby uznać za podstawową zasadę myśli?
- Wg mnie chyba właśnie zasadę wzajemności, albo jeszcze inaczej zasadę samoodniesienia. Zasada ta, możliwie ogólnie sformułowana, postulowałaby coś z grubsza następującego:
O ocenie tendencji/koncepcji myślowej w kontekście - poprawna vs niepoprawna - decyduje to, na ile owa koncepcja jest w stanie wesprzeć samą siebie, na ile zachowuje poprawność po odwróceniu kierunku w jakim ją pierwotnie ustawiono.
Sformułowanie wygląda na nieco mętne, co wynika z chęci możliwie maksymalnej ogólności. Ma być "do wszystkiego", więc po trosze robi się "do niczego", ale mam nadzieję, że komentarz tu co nieco wyjaśni.

Podam kilka przykładów, aby jakoś zilustrować, o co tu chodzi.
Dlaczego uważamy, że prawa fizyki są poprawne?
- Ano w dużym stopniu właśnie dlatego, że stosuję się uniwersalnie - nie tylko u nas, ale także u sąsiadów, może w całym wszechświecie. W starożytności takie myślenie nie było powszechne. Uważano, że inne prawa obowiązują na ziemi, a inne "w niebie" (czyli na Księżycem). Dzielono wtedy rzeczywistość na dwa odrębne światy - nadksięzycowy i podksiężycowy. Ale przecież gdy coś działa tylko w konkretnej domenie, a z założenia nie działa w innej domenie, to natrafiając na nowy przypadek właściwie nie wiemy, czy zalicza się on do tej pozytywnej, czy negatywnej domeny - czyli jako zasada - tutaj nasze prawo poprawnie nie działa. Można powiedzieć, że poprawność zasady jest ściśle związana z licznością zbioru, w którym obowiązuje. Prawa fizyki działają tak samo dobrze jeśli skierujemy je na nasz mały ziemski świat i na kosmos. Czyli prawa fizyki po prostu działają, bo natrafiając na nowy, nieznany przypadek, możemy z góry sobie zakładać, iż jego rozwiązaniem będą rządziły stare, poprzednio uznane prawa.

Zasada potwierdzania odkrycia przez niezależne ośrodki
Ogłoszenie przez kogoś nowego odkrycia, nowej zasady w nauce zwykle nie jest wystarczające do uznania go przez świat nauki. Właściwie prawie zawsze jest tak, że takie odkrycie nie ma statusu "potwierdzone" (czyli pewne i uznane), dopóki nie zostanie ono powtórzone przez niezależne grupy badaczy. W matematyce z kolei dowody analizowane są przez innych matematyków, którzy szukają "dziur" w rozumowaniu.

Ogólnie w metodologii tak jest, że wszystko to, co zafunkcjonowało tylko jednostkowo, bardzo lokalnie, nie jest przyjmowane jako ogólna zasada. Można by powiedzieć, że ogólność trzeba dodatkowo uzasadnić, czyli wykazać, iż to co twierdzimy ma szerszy zakres, niż nasza prywatna przestrzeń myślowa.

Zasady państwa prawa
Konstytucja gwarantuje równość obywatelom. Uniwersalność owej zasady, bezstronność sądów jest fundamentem samego pojęcia sprawiedliwości, czyli prawa domagania się jakiegoś ustalenia względem mnie. Tam gdzie zasada jest ogólna, tam ktoś może się na nią powołać, tam ona (tutaj w aspekcie prawnym) działa. Jeśliby zasada nie była uniwersalna, to nie moglibyśmy mówić, że ona funkcjonuje, działa - tak ogólnie - tylko rozgraniczalibyśmy rozstrzygnięcia na osobne przypadki, odrębne sytuacje, które opisywane byłyby odrębnymi mechanizmami. Czyli ktoś nie mógłby się domagać czegoś z powodu istnienia prawa, ktoś byłby poza prawem. W tym nieobsługiwanym zakresie prawo by nie istniało - dochodziłoby jakby do jego anihilacji.
Uniwersalność prawa jest niejako więc "dowodem" dla tego prawa, bo potwierdza go każdy przypadek, w którym owo prawo zastosowano. A jeśli nie ma dla prawa zaprzeczeń - to prawo jest potwierdzone.

W tym kontekście także MIŁOŚĆ jest zasadą poprawną, o ile jest też zasadą uniwersalną, działającą nie tylko wobec siebie, ale wobec innych istot podobnych nam. Jeśli ktoś kocha tylko siebie, albo jakoś znacząco inaczej kocha siebie, niż innych ludzi, to jego miłość niejako "wisi" w przestrzeni samoodniesień, nie ma wsparcia w szerszym kontekście, właściwie nie wiadomo co znaczy, czym jest. Bo sens tendencjom myśli, uczuć, działań nadaje przestrzeń, w której funkcjonują.
Podam przykład przeciwstawnego myślenia, aby jakoś bardziej zilustrować ten zawiły wywód - ktoś mógłby powiedzieć, że on ma swoją wizję miłości - on "kocha zadając innym cierpienie". Czemuż by nie, skoro on "tak czuje" co to jest miłość?... Kto mu zabroni?
Zasada samoodniesienia prostuje taką aberrację pojęcia miłości - jeśli kochasz, to wzorcem dla tego uczucia, jest to co sam odczuwasz. I tutaj zapewne ktoś upierający się przy "miłości" dopuszczającej zadawanie cierpienia innym będzie musiał stanąć wobec problemu znoszenia samemu tego, co innym gotuje. Nie ma bardziej uniwersalnej, lepszej wskazówki dla konstrukcji poprawnego pojęcia (rozumianego szerzej, niż tylko na gruncie intelektualnym) miłości. Tym co czujesz sam/a potrafisz myśleć/działać względem innych. Tylko wtedy takie działanie jest poprawne - czyli trwałe, zachowujące się wobec wątpliwości (oczywiście nie zawsze trywialna forma podobieństwa zapewni tu pełen sukces, ale to już kwestia na inną dyskusję...).

Zasada wzajemności i uniwersalności jest najbardziej ogólną wskazówką myślenia, funkcjonującą niejako ponad logiką. To logika czerpie z owej zasady, a nie odwrotnie - tzn. logikę uzasadniamy mechanizmem uniwersalności, a nie uniwersalność uzasadniamy logiką. Mówiąc konkretnie - jeślibyśmy postawili pytanie: dlaczego przyjmujemy logikę? - to odpowiedź będzie - bo ona działa, bo pozwala na formułowanie myśli, które są jakoś zrozumiałe, przewidywalne. Czyli odwołujemy się do tego, iż mamy w sobie jakieś predefiniowane oczekiwania dotyczące tego, co ma działać, być. Pochodzą one właśnie z uniwersalności, z tego, że inne rzeczy rozumiemy na podobieństwo tych starych, tych, które w nas już zaistniały.
Nie działa jednak wspieranie w drugą stronę - tzn. logika nie uzasadnia zasady uniwersalności. Bo logika "działa na tym co już jest" - na słowach, sformułowaniach, które już znalazły odniesienie w umyśle, czyli już się zaczepiły w bazie wspomnień, odczuć itp. Bez tych zaczepień nie byłoby logiki, nie miałaby ona na czym działać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:40, 04 Lut 2015    Temat postu:

Definicja miłości
Tak po napisaniu poprzedniego posta, doszedłem do wniosku, że owo przykazanie miłości można by do pewnego stopnia traktować jako DEFINICJĘ postawy miłości.
Miłość jest POSTAWĄ WSPÓŁODCZUWANIA, a więc postawa miłości jest takim podejściem do relacji z innymi istotami, że własne uczucia, reakcje są wskazówką jak należy postępować wobec innych. To jest pewnego rodzaju elementarna definicja miłości - może nie kompletna, nie idealna, ale chyba ujmująca kluczową ideę i wskazująca dodatkowo na ważną cechę miłości - ona nie jest "przeciwko nam", ale "z nami", albo lepiej "z nas".
W tym kontekście miłość jest swego rodzaju funkcją samoodniesienia. Kocham, bo sam odczuwam i przenoszę mechanizm odczuwania na inne istoty. Ale jeśli sam odczuwam, to czuję, że JESTEM (parafrazując Kartezjusza można by zamienić "myślę więc jestem", na "czuję więc jestem"). Przenosząc mechanizm traktowania rzeczy "po mojemu" na inne osoby, staję się członkiem pewnej wspólnoty odczuwania i myślenia. Jeśli mogę dzielić to co moje (odczucia, myślenie, a więc miłość) z innymi, to JESTEM w ich myślach i odczuciach, albo STAJĘ SIĘ W SZERSZYM KONTEKŚCIE.
Oczywiście, tu trzeba dodać pewne zastrzeżenie - nie zawsze pierwsze, narzucające się czuję i myślę, jest tym, które ostatecznie ostanie się w tyglu życia. Jakoś tak jest, że nasz mechanizm odczuwania bywa zaburzony w tym sensie, że skupiając się na pierwszym wrażeniu, pierwszym wydaniu myśli, możemy wygenerować postawę, która ostatecznie zaprzeczy samej sobie (i samej osobie). Bo jakoś tak jest, że nasz mechanizm przenoszenia odczuwania z siebie na innych jest częściowo zepsuty. Dlatego ludzka miłość może ulec różnego rodzaju fiksacjom - na punkcie własnym, na punkcie pewnych idei, na konkretnych osobach. Więc sam postulat miłości - przenoszenia uczuć jakie mamy, na inne osoby - jest niekompletny. Aby miłość w pełni "zagrała" potrzebne byłoby jeszcze dołożenie tu pewnej umiejętności oddzielania ziarna od plew - prawdy, od fałszu, prawdziwego skarbu, od błyskotliwego pozłotka.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 14:17, 04 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:33, 25 Cze 2015    Temat postu:

Kiedyś wyczytałem taką mądrość na temat miłości:
Pytanie CZY jesteśmy kochani? zadają sobie prawie wszyscy
Pytanie, CO ZROBIĆ, aby być kochanym? - zadaje sobie już mniej osób.
Ale pytanie: Jak samemu kochać? - zadają sobie nieliczni.

Myśl nie jest moja. Ale ja dodałbym do niej jeszcze jeden punkt - pytanie:
Czy umiem PRZYJĄĆ ofiarowywaną mi miłość?
Choć można by tez podobnie: jak przyjmować miłość ofiarowywaną nam przez innych, aby z jednej strony nie zlekceważyć tego cennego daru, a z drugiej nie ustawić go w swoich myślach i uczuciach na jakichś toksycznych pozycjach?...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
balans




Dołączył: 20 Cze 2015
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: pomorskie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 9:16, 30 Cze 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:


Myśl nie jest moja. Ale ja dodałbym do niej jeszcze jeden punkt - pytanie:
Czy umiem PRZYJĄĆ ofiarowywaną mi miłość?
Choć można by tez podobnie: jak przyjmować miłość ofiarowywaną nam przez innych, aby z jednej strony nie zlekceważyć tego cennego daru, a z drugiej nie ustawić go w swoich myślach i uczuciach na jakichś toksycznych pozycjach?...


Myślę że przeszkodą w przyjmowaniu miłości tak ogólnie, to znaczy miłości ludzkiej i Bożej. Jest wyobraźnia, czyli to jak ona ma wyglądać w praktyce. Chyba to mieści się w określeniu toksyczna pozycja miłości ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 9:45, 30 Cze 2015    Temat postu:

balans napisał:
Myślę że przeszkodą w przyjmowaniu miłości tak ogólnie, to znaczy miłości ludzkiej i Bożej. Jest wyobraźnia, czyli to jak ona ma wyglądać w praktyce. Chyba to mieści się w określeniu toksyczna pozycja miłości ?

Na pewno ten element jest istotny. W pewnym - szerokim - rozumieniu pewnie naistotniejszy. Ale wydaje mi się, że nie tylko on. Żeby przyjąć czyjąś miłość trzeba jeszcze uporać się z pewnym emocjonalnym zapętleniem, z takim - wpojonym nam przez rany życia - przekonaniem, że tylko kontrolując świat i ludzi w nim, zyskujemy "ład i porządek", że tylko wtedy jest tak, jak być powinno. Tymczasem miłość oznacza daleko idące zrzeczenie się kontroli, to uznanie czyjejś woli z przynajmniej nie gorszą niż nasza, zaakceptowanie aspektu uzgodnienia, negocjacji w życiu. Przyjęcie miłości oznacza też i jakieś oddanie tej miłości, kochanie razem. A my boimy się nie tylko tego, czy potrafimy kochać, ale ta druga osoba potrafi kochać tak, jak my byśmy to byli w stanie zaakceptować.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
balans




Dołączył: 20 Cze 2015
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: pomorskie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:22, 30 Cze 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Na pewno ten element jest istotny. W pewnym - szerokim - rozumieniu pewnie naistotniejszy. Ale wydaje mi się, że nie tylko on. Żeby przyjąć czyjąś miłość trzeba jeszcze uporać się z pewnym emocjonalnym zapętleniem, z takim - wpojonym nam przez rany życia - przekonaniem, że tylko kontrolując świat i ludzi w nim, zyskujemy "ład i porządek", że tylko wtedy jest tak, jak być powinno. Tymczasem miłość oznacza daleko idące zrzeczenie się kontroli, to uznanie czyjejś woli z przynajmniej nie gorszą niż nasza, zaakceptowanie aspektu uzgodnienia, negocjacji w życiu. Przyjęcie miłości oznacza też i jakieś oddanie tej miłości, kochanie razem. A my boimy się nie tylko tego, czy potrafimy kochać, ale ta druga osoba potrafi kochać tak, jak my byśmy to byli w stanie zaakceptować.


Mówiąc o zapętleniu się w tym czego już wcześniej doświadczyliśmy. Zarówno dobre, pozytywne, jak też przykre, negatywne rzeczy. W gruncie rzeczy masz na względzie wyobraźnię opartą na tym co nas spotkało.
Uważam że to co potocznie uważane jest za przejaw miłości i jej brak, zostało wykrzywione przez księcia tego świata, czyli Bożego przeciwnika, Szatana.
Bo określenie miłość powszechnie utożsamiana jest z seksem. Jednak jest to jedynie element znaczenia tego słowa. W języku greckim jest to określane słowem eros. Ale to nie wszystko...to co piszesz o zrzeczeniu się kontroli, jest tym innym aspektem znaczenia słowa miłość.
Domyślam się że o to Ci chodzi ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:16, 01 Lip 2015    Temat postu:

balans napisał:
Bo określenie miłość powszechnie utożsamiana jest z seksem. Jednak jest to jedynie element znaczenia tego słowa. W języku greckim jest to określane słowem eros. Ale to nie wszystko...to co piszesz o zrzeczeniu się kontroli, jest tym innym aspektem znaczenia słowa miłość.
Domyślam się że o to Ci chodzi ?

Gdy poprzednie pisałem, to o seksie raczej mniej myślałem. Ale chyba można by tu włączyć ten aspekt. Tylko zwracając uwagi na pewien konkretny jego wymiar - wrzucenie w narzucony ewolucyjnie schemat. Seks jest nam dany biologicznie. To samo w sobie oczywiście nie jest niczym złym. Niesie ze sobą jednak dwa zagrożenia:
- uczucia związane z seksem są na tyle silne, że potrafią przyćmić wiele innych ważnych uczuć, potrzeb, konieczności itd...
- seks sam w sobie (pomijając aspekt rozrodczości, ale przecież rozmawiamy o myśleniu i emocjach) nie jest specjalnie twórczy, jest pewnym zamkniętym schematem, aktem który prowadzi bardziej do wyczerpania, niż do budowania nowych zależności myślowych. Jest taki... biologiczny, czyli właśnie doraźny, doczesny, skupiony na tu i teraz.
Te dwa zagrożenia razem dają skumulowany efekt odciągnięcia uczuć i umysłu od głębszego rozwoju. Seksoholik po prostu marnuje swoje życie, głębsze doznania przelatują mu przez palce, staje się niewolnikiem czegoś, co z jednej strony jest przyjemne i fajne, ale z drugiej PUSTE. Pół biedy, jeśli taki owładnięty dominującą seksualnością człowiek nie skrzywdzi zbyt wielu osób (co jest chyba jednak trudne). Jednak nawet wtedy, jego życie przejdzie - godzina za godziną, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem - na działaniach, które nie wzbogaciły, nie przetestowały prawdziwych, pełnych więzi między ludźmi. To jest strata. Takie życie jest w dużym stopniu stracone.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
balans




Dołączył: 20 Cze 2015
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: pomorskie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:16, 01 Lip 2015    Temat postu:

Wyznaczyłeś kierunek Takimi pytaniami :

Cytat:
Pytanie CZY jesteśmy kochani? zadają sobie prawie wszyscy 
Pytanie, CO ZROBIĆ, aby być kochanym? - zadaje sobie już mniej osób. 
Ale pytanie: Jak samemu kochać? - zadają sobie nieliczni. 

Pisząc o seksie absolutnie nie zamierzam dokonać zmiany. Lecz tylko uporządkować zagadnienie miłości.
Ty szybko podążasz w kierunku seksu, który jest PIERWSZYM ETAPEM MIŁOŚCI.
Z tego co napisałeś to raczej masz na uwadze następne etapy ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin