Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Technologia myśli

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:27, 13 Gru 2016    Temat postu: Technologia myśli

Zaczynam kupę tematów, z nadzieją, że je kiedyś rozwinę, skończę. Często je zarzucam. Bo coś innego wpada na pierwszy plan.
Teraz też mam pomysł na opisanie pewnych swoich spostrzeżeń dotyczących ogólnie myślenia, podejście kognitywistycznego, edukacyjnego, związanego z rozwojem kreatywności. Może tego tematu nie zarzucę?...

Model przestrzenny myśli
Myśli, idee, pojęcia można widzieć trochę jak rzeźby, czy elementy krajobrazu rozstawione w mentalnej przestrzeni umysłu. Jedne są dalej, inne są bliżej, niektóre zachodzą na siebie. Zauważyłem, że do myślenia, które jakoś prowadzi do rozsądnych (według mojej nieskromnej oceny oczywiście) rezultatów niezbędny jest pewien DYSTANS. Trzeba działać trochę tak jak malarz, który po namalowaniu fragmentu dzieła, odsuwa się nieco od obrazu i patrzy jak on wygląda z daleka. Potem znowu skupia się na szczegółach, ale za chwilę znowu stara się patrzeć z perspektywy. Dla mnie osobiście ta perspektywa jest bardzo ważna, nie lubię zatopić się w szczegółach, bo wtedy mam wrażenie, że myśli i odczucia mną władają, a nie ja nimi. Właściwie to moją prywatną zasadą myślenia byłoby coś w stylu: zawsze szukać dystansu, zawsze łapać szerszy kontekst sprawy. Bez tego błędy wydają mi się nieuniknione.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 22:57, 06 Cze 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:30, 13 Gru 2016    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Czym jest myśl?

Jakimś przywołaniem wspomnień?
Może porównaniem wspomnień jednych z innymi?
Porównaniem bieżącego odczucia do wspomnień?
Przyjrzenie się wspomnieniom, wyobrażeniom?
Nałożeniem SCHEMATU MYŚLOWEGO na wspomnienie, wyobrażenie?
Próbą odtworzenia schematu myślowego w kontekście jakiegoś wyobrażenia?
Poszukiwaniem wzorców w schemacie, odczuciu, wyobrażeniu?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:07, 13 Gru 2016    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Myśl a błąd

Błąd, pomyłka, niedopasowanie jest integralną, niezbywalną cechą myśli.
Myśleć "na pewno poprawnie" można jedynie w odniesieniu do rzeczy absolutnie znanych, określonych, bez pierwiastka kreatywności, poszukiwania, niejasności, czyli tylko do rzeczy nudnych. Wszystko co jest nieznane, nowe wymaga otwarcia się na możliwość błędu, niewłaściwego dopasowania, przypadkowej destrukcji. Bo jeśli coś jest nieznane, to NIE WIEMY CO Z TYM ROBIĆ. A skoro nie wiemy, to PRÓBUJEMY, czyli działamy nie znając ostatecznego efektu, trochę po omacku, czyli metodą prób i BŁĘDÓW. Właśnie: "metodą błędów"!
Ci co boją się błędów, co chcieliby być zawsze akuratni i poprawni, zgniją w powtarzalności, wtórności, stagnacji. Kreatywność zawsze będzie związana z błędem i dlatego niszczy ją wszystko co - z obawy przed owym błędem - pęta, ogranicza, niewoli tę myśl.

To trochę dlatego też jestem teistą: CHCĘ WIERZYĆ, ŻE MOJE BŁĘDY BÓG KIEDYŚ NAPRAWI. Mój teizm jest cegiełką w konstrukcji myśli - jeśli Bóg naprawi moje (przecież nie ze złej woli uczynione) błędy, to mogę być kreatywny, mogę myśleć dyskursywnie i ŚMIAŁO. Ale to była dygresja. Wracam do sprawy błędów w myśleniu.

Świat naiwnych i pozbawionych głębszej nadziei i wiary stoi na stanowisku, że najważniejsze jest chronić się przed błędami. To i tak się nie uda. Błędów nie ma tylko tam, gdzie jest stagnacja i martwota. Ale też i błędy są błędom nierówne. Są błędy "techniczne", małe, nie niszczące. Ale są i błędy grube, które na długo stopują rozwój, rozwalają myślenie. Cała sztuka, aby odróżnić jedne od drugich.

Pokusa
Z błędem związanych jest wiele pokus. Jedna z nich, to całkowicie problem błędu zlekceważyć. Bo skoro błąd być musi, to róbmy ich jak najwięcej, albo przynajmniej w ogóle nie zważajmy na nie...
Są tacy ludzie - wiecznie zadowoleni z siebie, co by nie zrobili, to jest świetne, genialne, najlepsze. Tacy ludzie nie stawiają sobie wymagań, nie weryfikują swoich koncepcji, tylko z automatu dają im etykietę "Doskonałe". Tak rozumiana doskonałość jest TOTALNIE PŁASKA - w niej wszystko jest doskonałe TAK SAMO, zawsze identycznie ARBITRALNE, nie dające się potwierdzić niezależnie. Ludzie, którzy tej pokusie ulegną nigdy NIE ODKRYJĄ SIEBIE (ani niczego innego nie odkryją w sposób trwały), bo przyjmując wszystko "jak leci" wymieszają to, co wpadło przypadkiem, zostało im wmanipulowane, jest sprzeczne z tym, co zrobili poprzednio. Tacy ludzie są jak pyłek zawieszony w płynie - popychany ruchami Browna pyłek będzie się miotał, podskakiwał, gdzieś tam się przesunie, jakąś drogę przemierzy. Ale zawsze tylko drogę "jakąś", czyli NIJAKĄ, wiecznie bez celu i sensu.
Bo błąd, aby dawał wkład do rozwoju umysłu nie może wykroczyć poza pewne granice - nie może go być zbyt mało, ale i zbyt dużo. W pierwszym przypadku, gdy błędów za bardzo się boimy, ugrzęźniemy w stagnacji. W przypadku przeciwnym, gdy błędy są normą, gdy przeważają, zapadniemy się w BEZZNACZENIE.
Błąd jest darem, ale tylko wtedy, gdy dzięki niemu jesteśmy w stanie się czegoś NAUCZYĆ. Błąd jest przekleństwem, jeśli niszczy nadzieję. Błąd jest ziarnem kreatywności, jeśli zostanie obleczony w swoje przeciwieństwo - w szukanie TRWAŁOŚCI, także i trwałości rzeczy zmiennych. Bo poprawna trwałość nie jest stagnacją, ale budową i rozwojem, będąc w ten sposób jakąś szczególną formą zmiany.
Moc osiąga ten, który umie ubrać błąd i jego zaprzeczenie w całość, w spójną postać myśli reaktywnej, uwzględniającej zmienność, ale nadającą jej pierwiastek indywidualnej trwałości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 0:38, 04 Sty 2017    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Mechanizmy uwagi
Najbardziej podstawowym składnikiem myśli jest UWAGA.
Uwaga ma dwa swoje - w jakiś sposób przeciwne - tryby.
- tryb luźnego (stochastycznego) błądzenia
- tryb kierowany

Oba owe tryby są niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania uwagi. Najłatwiej jest ten aspekt dostrzec, gdy doprowadzimy każdy tryb do skrajności. Tryb skrajnie błądzący, chaotyczny, nie skupiający się na niczym świadomie, czyli na dłużej, zrównuje błądzący umysł z funkcją losową, on niczego nie utrwala, niczego nie rozumie, niczego nie rozpoznaje jakoś głębiej - ot, za każdym razem bierze doznanie i zapomina, bierze i zapomina, bierze i zapomina...
Z drugiej strony tryb przeciwny - skrajnie kierowany jest trybem mentalnego ZAMKNIĘCIA. Bo uwaga skrajnie mocno wpasowana we wzorzec, konieczność, schemat, nie ma jak wyjść poza to, co ma w programie, jest więc głucha i ślepa, nieustannie procesując wyłącznie to, co w schemacie zapisano, nie dając sobie szansy na nic nowego.
Takie absolutne skrajności działania uwagi są czystą teorią, bo żywe organizmy, czy ludzka świadomość zawsze miesza owe tryby. Tryb błądzenia otwiera myślenie na świat, działając jako generator nieustannej zmienności, zaś tryb kierowany nadaje owemu myśleniu trwałość, budując relacje podobieństwa, tożsamości, ciągłości. Wymieszanie owych trybów może dawać różne typy osobowości. Typ świadomości konserwatywny, "prawicowy" ma przewagę trybu kierowanego, przez co skupia się (czasem nadmiernie) na schematach, prawach, wzorcach, czy przynależnościach. Tryb świadomości liberalno - humanistyczno - "lewicowy" jest najczęściej bardziej otwarty, choć jednocześnie nieraz ulega złudzeniu osiągnięcia "wiedzy i zrozumienia" w sytuacji, gdy w istocie mamy do czynienia z zaniechaniem weryfikacji i akceptacją wszystkiego jak leci, bez próby zmierzenia się z jakąś logika myśli. Ten ostatni tryb bazuje częściej na czystych doznaniach, skojarzeniach uczuciach, idzie raczej w ilość, niż jakość. Tryb kierowany z kolei, przy zbyt silnej tendencji w swoją stronę, miewa preferencje do uznawania opracowanych przez siebie spostrzeżeń za "obiektywną rzeczywistość" - widzi świat nie takim, jaki sie jawi, tylko takim, jak go chciałoby sie, widzieć, jakim potrafi go rozumieć. Choć ta ostatnia cecha właściwie (prawie) równie dobrze pasuje do trybu uwagi luźnego.
Żaden tryb nie jest z natury "lepszy". albo "gorszy", choć problemem może być zbyt skrajne posiłkowanie się świadomości którymś z owych trybów.
Niezależnie od tego prostego podziału uwagi na wspomniane tryby, jej działanie ma wiele niuansów. Z jednej strony uwaga działa na poziomie nieświadomym, automatycznym przemiatając po prostu odczyty zmysłów i poszukujac w nich automatycznie predefiniowanych wzorców - np. zagrożeń, osobników z własnego plemienia, pożywienia itp. W to przemiatanie (trochę w trybie kierowanym instynktownie, a trochę błądzącym) wplatają się wzorce wynikające z celów, potrzeb, przemyśleń, przebiegu bieżącej sytuacji. Jak wykazują badania psychologów człowiek nie potrafi zbyt długo skupiać uwagi i w sposób naturalny ją rozprasza. To rozproszenie jest ewolucyjną zdobyczą służącą ochronie jednostki - powinna ona co jakiś czas porzucać to, czym się aktualnie zajmuje, aby rozejrzeć się po okolicy, skontrolować stan bezpieczeństwa, w jakim się znajduje.
Na sterowanie uwagą przez umysł ma wpływ wiele czynników - sytuacja (bo inaczej działa uwaga w momentach zagrożenia, a inaczej gdy umysł jest zrelaksowany), wspomniane osobiste preferencje - typ uwagi, czy takie czynniki jak wypoczęcie, stan zdrowia itp. Liczne tradycyjne metody dydaktyczne miały skłonność do przeceniania w edukacji trybu przymusu, silnie sterowanego. Uważano, że daleko posunięta kindersztuba, przymus spędzania czasu nad nauką da najlepsze efekty w postaci zrozumienia przedmiotu. Nowsze badania wykazują, że jest to błędne podejście - nadmiar rygoru tłumi ciekawość, a dalej spostrzegawczość. A przecież uczenie się można by uznać za pewien sterowany ciąg spostrzeżeń. Jak się uczniom daje dyrektywę w stylu: patrz na to, nie patrz na nic innego i zrozumiej to tak, jak ja ci mówię, to umysł odczytuje z grubsza jako: przestań być spostrzegawczym w sposób jaki znasz, rozumiesz i jest sensowny i wgapiaj się w coś bez poruszania głębszych poziomów rozumowania.
W rzeczywistości nie wiemy na jakich zasadach odbywa się zrozumienie zagadnień, ścieżki do tego są różne w różnych umysłach, więc jeśli te umysły mają zrozumieć cokolwiek, to musza mieć do tego "wolną rękę" w szukanie podobieństw i połączeń z tym, co w owych umysłach stanowi wcześniej zgromadzoną bazę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 10:18, 08 Cze 2017    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Do tego wątku doklejam swój inny esej, zamieszczony w dziale Apologia teizmu. Chcę go tu mieć, bo uzupełnia przemyślenia tutaj rozpoczęte.

Michał Dyszyński napisał:
W dyskusjach światopoglądowych oś sporu toczy się zwykle w pobliżu teizmów kulturowych, oceniając zachowania religijne, które działają bardziej w oparciu o mechanizmy socjologiczne - społeczne, a w mniejszym stopniu intelektualne. Tak to chyba z religiami jest, że większość wierzących poprzestaje na religii osadzonej w realiach świata, a nie zgłębia tajemnice umysłu i ducha. Ta okoliczność przesłania coś, w moim przekonaniu kluczowego, coś będącego właściwie istotą prawdziwej religii.
Bo dzisiaj uważam, że teizm dałoby się określić jako swego rodzaju ścieżkę optymalnego intelektualnego i duchowego rozwoju. Od razu zastrzegę, że chodzi mi o pewien teizm idealny, dość mocno odległy od teizmów "realnych", tych spotykanych na co dzień, będących jakże często formą (zgniłego) kompromisu pomiędzy ludzką słabością, psychologią, socjologią, nawet polityką...
W czym jednak teizm miałby być intelektualnie lepszy od ateizmu?...
Można przecież postawić tu problem iż ateizm startuje do rozważań myślowych w sposób bardziej otwarty - nie zakładając (zbędnych) bytów, a więc nie ograniczając sobie pola rozumowania. Można argumentować, że ateizm "widzi wszystko" - bo może rozważyć nawet (roboczo) ideę bóstw różnych, ale jednocześnie nie zakłada niczego z góry, czyli działa bardziej obiektywnie, intelektualnie. Z tych pozycji patrząc teizm nie byłby pomocą, a ograniczeniem dla intelektu, bo miałby z góry odrzucać pewne opcje rozumowania, pozbawiając się możliwości eksploracji ich myślą.
Problem z powyższym rozumowaniem, sugerującym wyższość ateizmu nad teizmem tkwi W UPROSZCZENIACH MYŚLOWYCH. Wskazane wyżej rozumowanie traktuje (niejawnie) myślenie w modelu istniejących powszechników, odkrywania realnych bytów ze świata myśli, "nawigowania" w przestrzeni logicznej, zawierającej dobrze zdefiniowane pojęcia, regułyu przejścia itp. Ten model jest, według mnie, niepełny, a przez to mylący.

Jak wygląda model myśli adekwatny z grubsza do tego co daje się zaobserwować?...
Otóż w moim przekonaniu byty intelektualne nie tyle "są", co "zostają powoływane" (z niebytu, albo z chaosu) MOCĄ ŚWIADOMOŚCI. My - ludzie - dziedziczymy jakoś wspólną naturę (w większości, bo są też różnice osobnicze) dla umysłów, jesteśmy uczeni mechanizmami powtarzania, wzorowania się na wspólnych źródłach (np. podobne podręczniki matematyki), więc umyka nam problem, czy na jakiś temat daje się myśleć inaczej. Można by powiedzieć poglądowo, że tak naprawdę byty w naszym umyśle są powoływane pewną wspólną, społeczną mocą - my je przyjmujemy, a z racji na wspólnotę źródeł, wydają się nam one absolutnie identyczne. Problem w tym, że jest to efekt osiągany powszechnością źródła, a nie samą istotą sprawy. Starożytni fizycy nie dostrzegali poprawnie zjawiska tarcia, bo jest ono dostępne na każdym kroku (dlatego arystotelesowska fizyka była ewidentnie błędna). Podobnie jest z budowaniem pojęć w umyśle - dostajemy je od systemu edukacyjnego, od społeczeństwa, przyjmując, że "one takie po prostu SĄ".
W rzeczywistości jednak sprawa jest o wiele bardziej złożona. Byty intelektu tak naprawdę nie "istnieją" w tym sensie, że można je jakoś dotknąć, przesunąć, ustabilizować w umyśle. Jeśli ktoś błędnie rozumie jakieś pojęcie, to będzie działał z tym błędem. Z resztą, nawet nie wiemy, czy nie powinniśmy mówić zamiast o "błędnym rozumieniu pojęcia" raczej o "alternatywnym rozumieniu pojęcia". Bo nieraz się w historii myśli ludzkiej okazywało, że koncepcje uznawane powszechnie za błędne, ostatecznie zastępowały te "prawidłowe". Nie mamy więc jakiegoś absolutnego mechanizmu, który rozsądzałby pojęcia poprawne, od niepoprawnych, jest tylko arbitralna decyzja, dokonywana najczęściej mechanizmami konsensusu społecznego.
Teizm jest związany z wprowadzeniem do układanki koncepcji DUCHA. To jest dość trudna koncepcja. Ale można by o niej mówić, jak o pewnej MOCY ŚWIADOMOŚCI W KREOWANIU I UTRZYMYWANIU BYTÓW MYŚLI. Ta moc jest potrzebna, jest niezbędna. Nie dostrzegamy jej znaczenia, bo pewne rzeczy mamy dane gratis, bo one przychodzą do naszego umysłu jako swego rodzaju oczywistość. Więc nie pytamy skąd się wzięły. A wzięły się właśnie z owego ulotnego, nie dostępnego zmysłami "medium" duchowego, z jakiejś wszechobecnej MOCY MYŚLI, z przenikającego wszystko nieustannego pulsowania pytań i różnych do nich odpowiedzi, z testowanych wariantów możliwych logik, z (podobnego do mechanizmu próżni kwantowej) wyłaniania się pierwocin myśli, prób wmontowania ich w różne rozumowania i "zaliczania" efektów tej operacji.
Teizm - powtórzę w postaci zaawansowanej, a nie tej kulturowej, skupiającej się na zwyczajach i moralności - wprowadza ład w układ myśli, odczuć, intelektu. On uczy, że myśli, doznania, uczucia nie biorą się znikąd, lecz są naszym "zanurzeniem się" w głębszą rzeczywistość - w rzeczywistość Ducha, w Boga. Dopiero po poprawnym zanurzeniu się w tę rzeczywistość, po skonfigurowaniu uczuć, myśli, woli, umysł będzie w stanie działać w stanie równowagi.
Czysto intelektualne spojrzenie na rozumowanie zwykle opiera się na przeoczeniu swoistej "fizyki myśli". Myśl wymaga jakby "energii", można by ją postrzegać w kontekście "potencjałów" wyznaczających obszary mnie, albo bardziej adekwatne dla konstrukcji intelektualnych. Istotna rolę w owej "grze" mają uczucia, związane z ideą celowości - tworzymy nasze byty myślowe "po coś", później ogniskując nasze rozpoznania w obszarze celu (myśli). Cele myśli są jakoś podtrzymywane różnymi postaciami uczuć - tych form, które utrzymują rozważania "w kupie" nawet gdy sobie zaprzeczamy w jakiś sposób (roboczo). Dlatego to możemy w ogóle rozważać takie pojęcia jak "sprzeczność", "paradoks", "błąd". Te "wywrotne" pojęcia nie rozrzucają nam przestrzeni myśli, bo forma uczucia, w jakimś stopniu "niewrażliwa" na fakt sprzeczności, utrzymuje reflektor myślowej uwagi w pobliżu celu. Utrzymuje mechanizmami niezależnymi od "czystego intelektu". To wszystko razem (i aspekty, o których nie wspomniałem) tworzy swoistą "materię i przestrzeń ducha" - medium, w którym spoczywa, pławi się, przekształca świadomość.
Najwyższą postać "duchowej spójności" osiąga Bóg. Umysł, aby się nie rozsypał pod naporem sprzeczności, niepewności, niejasności rozpoznań i tworzonych modeli, musi - przynajmniej co jakiś czas - "doładować się", uporządkować "dotykając" boskiej kompletnosci, doskonałości, "logiczności" przywracając sobie równowagę, gdy burze zbyt "rozwichrzonych" swoją wolnością idei, wydrenują spójność emocjonalno - intelektualną myśli. Inaczej mielibyśmy wielki problem z utrzymaniem się w stanie myślowo - uczuciowej równowagi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:28, 27 Lip 2017    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Ścieżki rozumowania
Typowy pogląd na myślenie, rozumowanie jest chyba dość naiwny. Domyślnie przyjmuje on, że niejako jesteśmy w posiadaniu wiedzy, która ogarnia całość zagadnienia - mamy swój model, teorię, która wyjaśnia "jak jest". W ten sposób ludzie traktują właściwie dowolny aspekt życia, opisywany w podręcznikach, czy nawet luźniejszych opracowaniach. Te opisy rozpinają nam przestrzeń myśli nad tym, co podlega opisowi (przyjmijmy tu nazwę "rzeczywistość" - nieco nieudolną, nieścisłą przy głębszym rozumowaniu, ale jakąś nazwę trzeba mieć, a ta jest najbliższa desygnatowi).
Problem w tym, że przestrzeń budującą nam opis można rozpiąć na różne sposoby. Tak jak na różne sposoby można opisywać fenomeny materii - z pozycji fizyki, chemii, biologii, poetycko, wizualnie, nawet filozoficznie itp. Można sobie wymyślić jakąś nową dziedzinę, nie znaną jeszcze ludziom i w jej świetle operować na tym fenomenie, jaki daje nam owa rzeczywistość.

Ważnym narzędziem rozpinania owej przestrzeni opisu są ŚCIEŻKI MYŚLI. Nie rozpinamy opisu tak "po prostu" nie wiadomo czym, ale konstruując pewne cykle myślowe, sekwencje (mogą być otwarte, nieskończone, czyli inne niż cykle, które są zamknięte). Tak się umysł uczy łapać myślowo cokolwiek - że na początek ustanawia jakąś sekwencję działań, jakoś ukazuje możliwość przejścia od stanu początkowego, do stanu końcowego. Potem zastanawiamy się, na ile pośrednie przejścia są konieczne, na ile dadzą się zastąpić innymi, na ile stan końcowy mógłby być taki, a nie inny. Ale zwykle musi być ta pierwsza - pionierska - ścieżka, którą przechodzi jakiś "podróżnik" (taki Kolumb myśli).
Ścieżek myśli jest nieskończenie wiele. Są one "deterministyczne" w tym tylko sensie, jak umysł jest posadowi. Można szukać w świecie najbardziej tego co trwałe i stabilne, można skupiać się na aspekcie chaosu. Jest wybór. Właściwie to wybór w przestrzeni opcji o NIESKOŃCZONEJ GĘSTOŚCI.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:01, 04 Sty 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Prawo przekraczania/rozszerzania
Jakiś czas temu sformułowałem sobie pewien postulat myśli, który dzisiaj nazwałem "prawem przekraczania". Jego ideę można by obrazowo przedstawić na przykładzie rozwoju pojęcia liczby w matematyce.

Pierwotną postacią pojęcia liczby były liczby naturalne - za ich pomocą ludzie mogli "policzyć" (stąd właśnie "liczba") owce, kozy, ludzi, godziny itp. Liczby można było do siebie dodawać, mnożyć, odejmować.
Jednak z tym odejmowaniem robił się problem, gdy odejmiemy liczbę większą, od mniejszej. Wtedy wynik wykracza poza bazowe pojęcie liczby. W związku z tym - tu właśnie wkracza prawo przekraczania - postuluje się (!) ROZSZERZENIE dla pojęcia, do zbioru dotychczasowych "liczb" dołączamy liczby ujemne.
Z dzieleniem liczby przez inną liczbę pojawia się podobny problem - znowu wynik często wykroczy poza bazowy zbiór. Aby operator dzielenia działał bez ograniczeń niezbędne staje się przekroczenie zbioru liczb (całkowitych) i dołączenie do niego liczb wymiernych.
Ale tu oczywiście rozwój się nie kończy, bo gdy do operacji na liczbach dołączymy pierwiastkowanie, wtedy znowu pojawią się sytuacje, w których wynik pierwiastkowania nie zawrze się w liczbach wymiernych. Konieczne będzie wykroczenie poza ten zbiór na dwa sposoby:
- zapostulowanie liczb algebraicznych, niewymiernych
- zapostulowanie liczb zespolonych - dla pierwiastka kwadratowego z liczby ujemnej.
Znowu działanie opiera się na tej samej zasadzie - ARBITRALNIE ROZSZERZAMY zakres naszego pojęcia o jakieś nowe byty.

Uogólniając tak zobrazowaną procedurę - PRZEKRACZANIA BAZOWEJ POSTACI POJĘCIA - otrzymujemy ideę prawa przekraczania.

Jak by można ją sformułować?...
Proponowałbym następujące sformułowanie:
W sytuacji gdy jakiś operator myślowy swoim działaniem wskaże na obszar pusty, nie istniejący w pojęciach na których ów operator działa, w pewnych sytuacjach możliwe jest zachowanie spójności rozumowania dla rozszerzonej postaci zarówno samego operatora, jak i obszaru jego działania. Rozszerzenie owo cechuje się następującymi własnościami:
- w dotychczasowej domenie działania produkuje wyniki zgodne z wcześniejszą postacią pojęcia.
- w obszarze rozszerzonym funkcjonuje podobnie do działań operatora w obszarze bazowym, zapewniając jednak wskazywanie nowych (względem obszaru bazowego) bytów, właściwości.


Prawo rozszerzania stosuje się dość powszechnie w nauce, szczególnie w matematyce. W fizyce przykładów rozszerzenia różnych pojęć można podać wiele (moje przykłady nie zawsze będą one dotyczyły konfliktu w stosowaniu jakiegoś operatora):
- rozszerzenie pojęcia masy na wartości ujemne, stosowane w fizyce ciała stałego
- rozszerzenie pojęcia temperatury na wartości ujemne (poniżej zera bezwzględnego)
- rozszerzenie bazowego pojęcia temperatury (stosowanego początkowo dla zwykłej materii) na promieniowanie (patrz temperatura promieniowania tła).
- rozszerzenie pojęcia prędkości i przyspieszenia na prędkość procesów ogólnie (np. prędkość zaniku, prędkość zmian temperatury itp.)
- rozszerzenie pojęcia gęstości na np. gęstość ładunku, gęstość pola, gęstość prądu
i wiele innych. Przy czym nie zawsze rozszerzenie wynika z konfliktu dla jakiegoś operatora.

Prawo rozszerzania/przekraczania jest POSTULATEM. Nie ma nań dowodu, ono może być co najwyżej argumentowane na zasadzie: dzięki jego zastosowaniu uzyskujemy wyraźne korzyści w operowaniu umysłem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:05, 11 Maj 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Idea kompletności rozumowania

Dyskutując na sfinii wpadłem myślowo na trop pewnej idei, która rysuje nam ideą prawdy pod pewnym dodatkowym kątem. Dla większości osób jakoś tam wyrobionych filozoficznie oczywiste jest, że klasyczna definicja prawdy (prawda jako zgodność z rzeczywistością) stanowi dość słabe wejście w ideę prawdziwości. Jakaś ogólna myśl może w tym jest, ale do ścisłości i kompletności (na razie słowo w znaczeniu intuicyjnym) tej idei daleko. W końcu rzeczywistość sama w sobie podlega dociekaniom filozofów, jest różnie widzina i definiowana, zaś "zgodność" tez jest bardzo ogólną ideą, czyli różni ludzie będą ten sam stan mogli określać sprzecznie - jedni jako zgodny, a drudzy jako niezgodny. Z tej krytyki klasycznej definicji prawdy wyrasta właściwie cała epistemologia.
Wracając zaś do moich doświadczeń z dyskusji...
Zauważyłem, że mamy różnych dyskutantów broniących swoich idei - ściślej różnie reagujących na krytykę, pytania dotyczące tego co głoszą. Jedni są chętni do tego, aby przedyskutować każdą wątpliwość, inni odwrotnie - pytania uznają za zamach na ich "świętą" koncepcję i odpowiadają kontratakiem w stylu ad personam. W nauce przyjmuje się, że krytyka koncepcji jest bardzo ważnym elementem potwierdzającym tę koncepcję - tzn. oczywiście o ile krytykę uda się argumentami pokonać. Ale atak na koncepcję jest rodzajem łaski/wsparcia udzielonym owej koncepcji, bo odpierając (skutecznie) ów atak, twórca zyskuje punkt dla swojego pomysłu. Im więcej ataków (różnorodnych) zostanie odpartych, tym koncepcję uznajemy za lepiej potwierdzoną.
Tu doszedłem wreszcie do sedna sprawy - wartościowania idei. Co sprawia, że dla nas jakaś idea jest wartościowsza od innej?
- Moja odpowiedź brzmi: jest wartościowsza wtedy, gdy DAJE SIĘ JĄ Z POWODZENIEM UZYĆ W WIĘKSZEJ KLASIE ZASTOSOWAŃ.
Idea, która tłumaczy jedną jedyną rzecz na świecie ma małą wartość (no... chyba, że ta rzecz sama w sobie jest jakaś absolutnie fundamentalna). Ale jeślibyśmy porównywali kilka różnych idei, a jedna z nich była w stanie wytłumaczyć nam wiele różnych fenomenów, to ocenilibyśmy ją wyżej, niż tę, która tłumaczy parę fenomenów jednostkowych.
Pod tym kątem patrząc, każde (nowe, dodatkowe) pytanie, które można zadać twórcy jakiejś koncepcji na temat tej jego koncepcji jest tak naprawdę szansę na dowartościowanie owej koncepcji, na jej rozwój. Oczywiście, jeśli twórca koncepcji poradzi sobie z owym pytaniem, włączy to rozwiązanie spójnie w system rozumowania. Kto przed pytaniami ucieka, ten swoją koncepcję dusi w zamrażarce.
Fizycy marzą o tej swojej słynnej "teorii wszystkiego", która teoretycznie mogłaby jakoś wytłumaczyć (albo przynajmniej wesprzeć tłumaczenia sensowną teorią) wszystkie znane fundamentalne oddziaływania i efekty. Wtedy fizyka stałaby się jednością, mogłaby odpowiadać - jedną teorią - na większość ważnych pytań. Osiągnęlibyśmy WSPANIAŁĄ KOMPLETNOŚĆ dla owej koncepcji.
Tu dotarliśmy do idei kompletności, jak ja rozumiem. Kompletność byłaby taką właściwością koncepcji, teorii, tłumaczenia, która pozwala na OBSŁUŻENIE OWĄ TEORIĄ MOŻLIWIE NAJSZERSZEJ KLASY PYTAŃ, PROBLEMÓW.
Tu się trochę pewnie narażę moim kolegom teistom (sam jestem teistą, ale uczciwie przyznaję, jak sprawę widzę), bo podam przykład świadczący raczej na niekorzyść tłumaczeń religijnych. Oto wytłumaczenie jakiegoś fenomenu na sposób religijny w stylu "Pan Bóg tak uczynił", choć dla kogoś może wytłumaczeniem nawet jest, to jest jednak wytłumaczeniem SŁABYM. Z faktu, że Pan Bóg coś uczynił nie wynika bowiem nic ponad to, że właśnie tak się stało. Czyli np. nie wydedukujmy z tego wytłumaczenia odpowiedzi na pytanie: kiedy zdarzenie może się powtórzyć? (wiadomo, Bóg działa po swojemu, ma wolną wolę, zrobi coś podobnego, gdy zechce), Jakie właściwości wiążą się z owym zdarzeniem? (Pan Bóg wszystko może, więc posiadanie właściwości nie jest tu żadnym czynnikiem sprawczym) itp. Wytłumaczenie czegoś ingerencją Boga jest właściwie wytłumaczeniem "na odczepnego", bo nic z niego szczególnego dalej nie wynika. Już znacznie użyteczniejszym wytłumaczeniem będzie nawiązanie do jakichś elementów sytuacji, właściwych dla fenomenu - np. "stało się, bo wczoraj padał deszcz". To wytłumaczenie ma swoją użyteczność - możemy z niego np. wywnioskować, że jakby pojutrze deszcz też zaczął padać, to mamy powtórną szansę na owo zdarzenie.
Idea kompletności rozumowania jest bliska idei naturalizmu, ale jest od tej ostatniej szersza, można by mówić o UOGÓLNIENIU koncepcji naturalistycznych na każdy rodzaj tłumaczenia, teorii. Według tej idei coś jest wartościowszym sposobem tłumaczenia, gdy ilość pytań/problemów obsługiwanych przez ową ideę będzie jak największą, a do tego z jak najszerszego możliwego zakresu.
Jako przykład można podać teorię grawitacji w fizyce, która tłumaczy nie tylko spadanie ciał, ale (pośrednio) pływanie, ruchy tektoniczne, przypływu mórz, precesję orbity Ziemi, powstanie układu słonecznego, stabilność orbit planet i księżyców, powstawanie galaktyk, kwazarów i wiele innych zjawisk. Kompletność koncepcji grawitacji jest zatem wysoka.

Piszę o tej kompletności rozumowania m.in. dlatego, że obserwuję sporo argumentacji, w których osoby próbują swoją koncepcję wesprzeć wskazaniem w stylu: w pewnej sytuacji tak się stało, więc to właśnie tak jest. Jednostkowa sytuacja nie świadczy właściwie prawie o niczym ogólnie. Dopiero np. stwierdzenie, że coś się dzieje W KAŻDYM przypadku spełniającym zadane kryteria, daje nam potwierdzenie dla jakiejś idei. A jeśli coś się dzieje w sposób opisywany spójnie przez koncepcję zawsze ogólnie, to mamy koncepcję bardzo użyteczną i wartościową.

Można by ogólnie słuszność rozumowania powiązać właśnie z jego kompletnością. Kompletność oznacza bowiem po prostu to, że składniki myśli są ze sobą związane. Brak kompletności oznacza jednostkowość, albo chaos - każdy byt myślowy jest osobno, niepowiązany z innymi. Im bardziej zmierzamy do kompletności tym bardziej budujemy język, który bazuje przecież właśnie na tym, że znajduje symbole odpowiadające wielu zastosowaniom, sytuacjom.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 1:41, 12 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:21, 18 Maj 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Idea kompletności rozumowania cd.

Kompletność rozumowania jest ideą rozumowania jako taką. Ilustruje to w pewien sposób stopniowanie kompletności od minimalnej do maksymalnej:
- Argument niekompletny totalnie - incydentalność: "to się zdarzyło, to tak się stało" (de facto jest tu brak wyjaśnienia)
- Banalne nawiązanie - "to się zdarzyło, bo podobnie zdarzyło się X" - mamy tutaj próbę nawiązania do czegoś, ale poza wskazaniem jakiejś postaci podobieństwa, nie ma tu argumentu.
- nawiązanie szersze - "to się zdarzyło, bo w dla rzeczy podobnych do tego pod względem cechy Z, tak się zwykle zdarza". Mamy tu już pewną klasyfikację - zalążek modelu - jakąś próbę uogólnienia.
- stwierdzenie prawa - "to się zdarza zawsze, gdy rozpoznajemy stan S"
- powstanie modelu - "to się zdarza w sposób opisany zależnościami Z"
- Maksymalny poziomem kompletności byłaby Teoria wszystkiego - supermodel pozwalający na określanie dowolnej właściwości w kontekście innych właściwości.

Im bardziej odchodzimy od incydentalności argumentu w stronę praw i modeli, tym bardziej spostrzeżenie staje się rozumowaniem.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 16:22, 18 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:08, 06 Cze 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Myśl potrzebuje celu. Formą myśli bezcelową jest obserwacja bez nastawień - odbiór bodźców pozbawiony predefiniowanego celu. Co prawda normalne instynkty, filtry zmysłów i tak nam taką obserwację nieco zmodyfikują pod kątem ewolucyjnego dziedzictwa, ale z grubsza jesteśmy w takim układzie najbliżej bezcelowego trwania.
Jeśli jednak porzucamy bezcelowość, to ten cel trzeba by mieć. Co miałoby nim być?
- Ktoś tu powie: życie nam ów cel wynajdzie: pożywienie, sukces, powodzenie u innych ludzi, posiadanie...
Ale czy to będą na pewno NASZE cele?
Spora część ludzi, osiąga różne cele, ma jakieś sukcesy, ale po pewnym czasie stwierdzają: właściwie to nie wiem po co mi to było. :cry:
Chciałoby się mieć cel, który tak dobrze odpowie nam na to pytanie: po co żyć?

Spróbuję tutaj zastanowić się ogólnie jakie warunki mógłby spełniać taki cel.
Po pierwsze chciałoby się, aby był on na tyle TRWAŁY, aby się nie zerował po jakiejś serii działań, aby wciąż dawał nowe podniety.
Po drugie - właśnie owe podniety. Chciałoby się, aby ów cel nas kręcił, aby coś w nas poruszał, uruchamiał w nas energię - właśnie podniecał. Cele "takie sobie" mogą być dobre, ale na przeczekanie. Ten cel, który sprawia, że warto jest żyć, powinien jakoś elektryzować nasze jestestwo.
Po trzecie - powinien coś budować, tworzyć, a nie niszczyć. Niszczenie - jak się zrealizuje, czyli zepsuje wszystko do zera, nie da nam nawet pierwszego celu - trwałości. Ale też zostawi poczucie degrengolady końcowej. TWÓRCZOŚĆ jest chyba tym atrybutem poprawnego celu, który sprawia, że zawrze się naszej działalności jakaś wartość dodana, poczucie spełnienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 14:19, 12 Lip 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Przekopiowuję tu własny tekst z innego wątku. Uważam, że jakoś udało mi się zawrzeć w nim kluczowy aspekt sprawy w kontekście konstrukcji myśli, poszukiwania poprawności umysłu. Więc chcę ten tekst mieć również tutaj.

Michał Dyszyński napisał:
Dyskurs napisał:
Sorry ale na BS nie mam czasu, bo jeszcze nie zaczelam ubieglego weekend'u. Wczoraj pozwolilam bezpiecznie "zladowac" procesowi wynagrodzen i swiadczen z podatkami wlacznie firmy z ktora sie polaczylismy, a dzisiaj "laduje" bezpiecznie nasz, ktory znam juz od "podszewki". Wczoraj wrocilam do domu 0 23.00 a pierwszy autobus mam o 5.30 czyli za 30 minut. Jak mi podziekuja to sie usmiechne, ale do slowa "dziekuje", bo monetarne wyrazy nie sa tak wazne. Usmiechow i dziekuje bedzie okolo tysiac. I to jest moja "religia" :wink:

Widze, że nie potrafię Cię przekonać swoim stylem argumentacji, więc spróbuję po Twojemu.
Naprawiłem spłuczkę w rezerwuarze, bo nieprawidłowo odcinała wodę. Wstałem z rana wcześniej niż zwykle, a potem padał deszcz i byłem na śniadanko - obiadku u teściów. I jeszcze odwiozłem szwagierkę, jej córkę i przyszłego zięcia na dworzec, gdzie oni wsiedli do pociągu linii SKM, zawożącego ich wprost na port lotniczy im. Chopina w Warszawa (dla Warszawiaków wciąż "lotnisko Okęcie"). Mam nadzieję, że ta garść "filozoficznych" detali wyjaśni Ci wreszcie moje stanowisko względem pytania, czy warto jest przyjąć postawę, w której życie jest traktowane jako rodzaj testu, zaś ten test jest właśnie od życia/Boga DAREM, a nie złośliwością. Bo ten, kto nie poznał się w działaniu, a traktuje siebie wyłącznie według własnych arbitralnych deklaracji, ten wg mnie po prostu nie zna samego siebie, nie wie kim jest, nie wie też, czy decyzje, które podejmuje służą jemu samemu, czy wręcz przeciwnie - niszczą go w podstępny (bo niemożliwy do rozszyfrowania na bieżącym etapie wiedzy) sposób.

Dlaczego to, by poznać siebie jest tak wielkim darem, że warto dla owego daru cierpieć, czuć się niekomfortowo, nieraz wręcz w depresji i poniżeniu?...
Dlaczego osiąganie wyższych poziomów samowiedzy SPRAWDZONEJ (w działaniu, w podjętych wyzwaniach, w starciu z materią życia) jest tak bardzo ważne?...
- Odpowiedź jest trudna do zrozumienia dla kogoś, kto widzi rzeczy przez pryzmat szukania azylu dla swoich walczących o oddech i szczęście emocji. Tu niezbędne byłoby po prostu szersze spojrzenie na sprawę - uznanie, że emocje są tylko CZĘŚCIĄ owej układanki w świadomość, a niekoniecznie trzeba oddawać im absolutnie nadrzędną, przywódczą rolę. Kto tego nie zrozumie odpowiednio wcześnie, ten kiedyś w końcu stanie w obliczu największego problemu swojego jestestwa - PROBLEMU WŁASNYCH EMOCJI SKONFLIKTOWANYCH TOTALNIE (a ponieważ w tym układzie emocje są na szczycie władzy, to nic już nie będzie miało prerogatyw do ich pogodzenia, do usunięcia konfliktu).
Człowiek powinien swoje emocje, swój rozum, reakcje, możliwości poznać na tyle dobrze, aby nie dopuścić do sytuacji, gdy będziemy mieli dwa pragnienia (albo i więcej niż dwa) nieusuwalne w żaden sposób, ale też sobie nawzajem przeciwne (czyli logicznie niemożliwe do zrealizowania). Wtedy owe pragnienia będą niszczyły nasze jestestwo wiecznym niespełnieniem i rozdarciem, bez żadnej szansy na ich zmniejszenie, stłumienie, czy jakąkolwiek formę dystansu względem nich. Jeśli masz wszystko w sobie absolutnie poukładane, jeśli RZECZYWIŚCIE nie ma w Tobie żadnych sprzeczności, to ta sytuacja Cie nie dotyczy. Ale czy, bez solidnego przetestowania siebie pod wieloma względami, można tę tezę o idealnym poukładaniu własnego jestestwa uznać za pewną i niepodważalną?...
Czy tak po prostu możemy sobie założyć to, że już jesteśmy doskonali?... Ja WIEM (na licznych przykładach tego, co mi w życiu nie wyszło, choć chciałem, aby wyszło), że doskonały nie jestem, PRZEKONAŁEM SIĘ o swojej słabości i o tym, że popełniam błędy, więc sobie czegoś podobnego nie założę.
Skoro nie mam tej pewności, więc poddaję się licznym testom, staram się usuwać z mojej osobowości to, co niespełnialne z natury rzeczy, co jest błędem samym w sobie. Każdy - udany, czy będący porażką test mojej osoby jest tu cenny, bo pozwala mi na ułożenie sobie planu reakcji, na sprawczość w działaniu z samym sobą. Ty masz swoje życie, więc możesz oprzeć się na tej pewności, że problem z własna naturą Ci nie grozi. Konsekwencje poniesiemy tak Ty, jak i ja - pewnie każde innego rodzaju.

Postawa dająca wyższy priorytet własnemu pragnieniu bycia tym dobrym, lepszym, doskonałym itp., ponad możliwość bycia przetestowanym (uczciwie, a więc i z realną szansą na porażkę) u mnie jest odbierany jako postawa w rodzaju: mogę z kimś zagrać w szachy, aby przekonać się, kto lepiej (dzisiaj) gra. Ale skoro mogę przegrać, a to jest przykre, to sobie z góry założę, że bym i tak wygrał, że mój przeciwnik jest gorszy. W sumie po co się męczyć, skoro mogę sobie założyć własną lepszość tej grze, cieszyć się poczuciem wygranej?...
Wydaje mi się to bez sensu z kilku przynajmniej powodów. Pierwszy jest taki, ze dyskomfort przegrania w szachy wcale dla mnie taki duży. Łatwo moja psychika sobie z nim poradzi (co tez stanie się źródłem jakiejś satysfakcji). Po drugie CHODZI NIE TYLKO O SAM OSTATECZNY WYNIK. Gdy gram w szachy, to cieszy mnie sama gra, zaś ten efekt mobilizacji związanej z rywalizacją jest środkiem do cel, nie zaś celem samym w sobie. Wiele przegranych swoich partii szachowych uznam za znaczące, ciekawe, warte tego, aby je grać. Liczy się samo działanie, dogadywania się z sobą w ramach owej gry, uczenie się swoich reakcji - tak intelektualnych, jak emocjonalnych. Wielu ludzi wyznacza sobie ekstremalnie trudne cele z własnej woli, bo tak chcą, tak lubią, a często WIĘKSZĄ PRZYKROŚCIĄ JEST REZYGNACJA Z WYZWANIA, niż to, że się przegra. W maratonie biegnie nieraz tysiące ludzi; choć zwycięzca będzie tylko jeden. Większość biegnących ma świadomość znikomych swoich szans na zwycięstwo - ale biegną. Biegną DLA SIEBIE, dla poczucia że się umie pokonać swoją słabość, dla satysfakcji z podjętego wysiłku. Może dla niektórych to jest niezrozumiałe, ale ja fakt bycia testowanym przez życia odbieram pozytywnie (mimo, że ten pozytyw ma gdzieś w tle także ślady przykrości negatywu).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:58, 20 Lip 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

"Ma być, tak jak chcę!"

Gdyby jakoś funkcjonowanie świadomości, myślenie ogólnie opisać jakimś hasłem - celem, to brzmiałoby chyba ona tak jak wyżej "Ma być, tak jak chcę!". Świadomość próbuje zdobyć kontrolę, to jest niejako jej powołanie.
Ale owo zadanie jest mocno skomplikowane z kilku powodów:
1. Nie zawsze wiadomo, jak osiągnąć cel
2. Nie zawsze potrafimy precyzyjnie cel sformułować
3. Posiadamy różne cele, które sobie nawzajem wchodzą w paradę
4. Ostatecznie cele się zmieniają, czasem robi sie z tego niezła kołomyja.

Jednak, bez względu na problemy z owym celem, tak to z grubsza działa, że świadomość, na różnych poziomach, opanowuje siebie i świat, próbując jakoś skłonić cały ten układ do przyjęcia postaci zbliżonej do wizji, jaką mamy w swoich pragnieniach.
Przy czym brak sukcesu w tym zakresie można próbować kompensować też na kilka sposobów:
1. zwiększać wysiłki w ramach dotychczasowej strategii
2. zmienić strategię
3. spróbować zrewidować sam cel, przyjrzeć się dotychczas nie dostrzeżonym możliwościom
4. w skrajnej postaci punkt 3 zmienia się w ogólną zmianę całości koncepcji celu-strategii. Przebudowę całości.

Problem dla świadomości pojawia się wtedy, gdy jakiś cel zapanuje ponad nią - gdy świadomość przestaje wyobrażać sobie funkcjonowania bez realizacji owego celu, choć sam cel może być nieosiągalny. Wtedy świadomość będzie cierpiała niespełnienie, zanik sensu istnienia.
Z drugiej strony można próbować nie stawiać sobie celów, ratować się ucieczką w bierność, rezygnację. Z tą strategią jest ten problem, że natura świadomości ją w jakiś sposób często blokuje. Naturą umysłu jest opanowywanie tych doznań, jakie umysł odrabia. Brak tego opanowywania właściwie jest śmiercią umysłu, ograniczając świadomość do postaci biernej obserwacji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:26, 03 Sie 2018    Temat postu: Re: Technologia myśłi

Narzędzia myśli
Przy okazji pisania tekstu do innego wątku wrzuciłem wstawkę na temat narzędzi myśli, które stosuje się, aby nasze wyobrażenia i model osiągały jak największą spójność i skuteczność. Tym narzędziem było sprowadzenie jakiejś hipotezy, definicji, ujęcia do skrajności. Jest to jedno z wielu narzędzi, które służą testowaniu poprawności koncepcji. W ogólności można by to narzędzie utożsamić z testowaniem granic dla naszej koncepcji.

Ale warto byłoby postawić pytanie: jakie inne ogólne narzędzia myśli się stosuje, aby "wyostrzyć intelektualno - mentalny wzrok", a dalej osiągać wyższe poziomy ogarniania rzeczywistości myślą.
Myślę, że warto tu wspomniec o REDUKCJI. Redukcja właściwie też jest formą testowania granicy dla pojęcia - tym razem jednak od strony minimum założeń. To takie bezpośrednie zastosowanie brzytwy Ockhama - sprawdzamy, czy da się opisywać rzeczywistość usuwając któreś z założeń. Mamy tu trochę podobieństwo do rozwiązywania w matematyce układów równań liniowych, w których jak wiadomo dołożenie równani będącego liniową kominacją pozostałych równań, nie da żadnej dodatkowej informacji, a jedynie skomplikuje nam obliczenia - informacja tego rodzaju jest pusta, bezuzyteczna, zamulająca tylko rozumowanie. Jeśli zatem z układu myślowegoo daje się, bez straty dla jego obrazowania, usunąć któreś z założeń, to najczęściej jest to czynność pożyteczna w intelektualnym sensie.

Przeciwieństwem tego narzędzia - redukcji - byłoby rozszerzenie układu założeń. Zrobienie tego jednak jako kombinację pozostałych założeń (z ww. powodów) mija się z celem. Jeśli już nowe założenie dokładamy, to powinno ono rzeczywiście coś nowego wnosić. Aby zachować zgodność z poprzednimi załozeniami, należałoby z owym dodawanym założeniem powiązać też jakąś nową zmienną (znowu analogia z układami równań w matematyce), czyli dodać do systemu rozumowania jakiś dodatkowy stopień swobody, przyjmujący różne wartości.

Kolejnym narzędziem myśli jest po prostu weryfikacja. Niby coś prostego, a jednak wcale nie prostego.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 21:41, 12 Lis 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:20, 12 Lis 2018    Temat postu: Autorytet

Autorytet
Niezwykle ważnym aspektem doskonalenia się myśli jest koncepcja autorytetu.
Od razu zastrzegam, że myślę o autorytecie w szerszym kontekście, niż jak tylko o człowieku. Mówi się "autorytet nauki", "autorytet instytucji", nawet "autorytet księgi" (np. Biblii, Koranu, czy jakiegoś ważnego traktatu) co oznacza, że w tym pojęciu mieści się dość szeroka gama źródeł, które autorytet stanowią.
Poszukując jakiejś ogólnej definicji dla pojęcia autorytetu, należałoby chyba uznać, że jest nim owo coś (człowiek, instytucja, źródło informacji, rozstrzygnięć wyborów), co powoduje iż:
- domniemanie prawdziwości - informacje z owego źródła traktujemy jako zaufane, zapewne prawdziwe
- domniemanie poprawności rozstrzygnięć - rady, wskazówki płynące z owego źródła traktujemy jako warte rozważenia do zastosowania
- dopuszczenie opcji, że wskazówki autorytetu będą słuszne, nawet wbrew naszym przekonaniom - NAWET JEŚLI NA DANYM ETAPIE WIEDZY UWAŻAMY INACZEJ, gotowi jesteśmy przyjąć radę/wskazówkę ze strony autorytetu, a przynajmniej potraktować ją na tyle poważnie, aby jeszcze raz (może i wielokrotnie) sprawdzić własne dotychczasowe podejście w zakresie owej rady.

Chciałbym skomentować ten ostatni element - autorytet, jako coś dającego rozstrzygnięcie skłaniające do rewizji własnego stanowiska. To jest według mnie "duża rzecz". Mamy tendencję do uznawania własnych poglądów za najwłaściwsze, najmądrzejsze. I jest to chyba zdrowa strategia, bo ktoś nie doceniający permanentnie własnych przemyśleń i wyborów naraża się na niebezpieczeństwo bycia manipulowanym, wykorzystywanym przez wrogie osoby i fałszywe idee. Jednak MUSIMY SOBIE UFAĆ - przynajmniej w jakimś tam stopniu. Do tego zobowiązuje nas człowiecza natura i godność, a nawet status prawny. Powinniśmy być dla siebie trochę takim, szczególnym autorytetem. Ale jednak są granice tego zaufania do siebie. Pewne szczególne źródła wiedzy, rozstrzygnięć niekiedy mogą dostawać od nas status wyższy, niż własne rozeznanie. I jest to rozsądne o ile dotyczy spraw, na których my np. ewidentnie się nie znamy, albo gdy mamy uzasadnione przekonanie o ogromnych kompetencjach kogoś/czegoś w jakiejś dziedzinie.

Chcę jeszcze raz zwrócić uwagę na to, że permanentne przekonanie o własnej niższości względem uwagi, rozstrzygnięć, osądów innych ludzi jest ryzykowne, nie warte polecenia jako stała strategi epistemologiczna; czasem trzeba komuś zaufać bardziej, niż sobie. Ale taka sytuacja powinna być uznawana za coś wyjątkowego - przynajmniej u osoby dorosłej, jakoś tam dojrzałej, takiej od której już nawet prawnie oczekuje się odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Na to, aby kogoś/coś uznawać za autorytet, do tego na tyle silny, aby był on powodem zwątpienia w jakieś własne rozpoznania, wymagane są SILNE PRZESŁANKI.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 22:22, 12 Lis 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:32, 12 Mar 2019    Temat postu: Re: Autorytet

Balans sprawczości
Umysł ma swój jeden zasadniczy cel - osiągać kontrolę. Przy czym kontrolę rozumiem tu szerszej niż tylko jako możliwość wprowadzania zmian, lecz kontrola może tez mieć postać KONTROLI OBSERWACJI - rozumianą jako mozliwość obserwowania bez aktywnego wpływania na przedmiot obserwacji.
Zauważyłem, że zwiększanie stanu własnej sprawczości jest odbierane w sposób naturalny przez umysł jako coś dobrego, jako przyjemność, coś satysfakcjonującego. Dążymy do większej sprawczości, bo mając owa sprawczość czujemy się lepiej, mamy przeświadczenie, że coś osiągamy.
Stawiam sobie pytanie (nie znam na nie jeszcze pełnej odpowiedzi): czy można osiągnąć szczęście całkowicie ignorując dążenie do sprawczości?
- Na razie stawiał bym na odpowiedź NIE, bo bez sprawczości umysł zwyczajnie zamiera, czyli ostatecznie zniknie owo coś, co szczęście miałoby odczuwać. Ale może istnieje jakiś szczególny rodzaj zaniechania sprawczości, który szczęście zachowa?...
:think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 10:58, 11 Kwi 2019    Temat postu: Re: Autorytet

Myślenie ma swoją dynamikę, coś podobnego do uczuciowości.
Myśl delikatna - skupia się na obserwacji, unika postulowania czegokolwiek, jest niesiona głównie tym co zewnętrzne.
Myśl eksplorująca, jest jak podróżnik, który chodzi po nieznanych rejonach zaglądając tu i tam.
Myśl defensywna, skupiona na obronie jest uparta, próbuje zachować jakiś stan postulowanej wizji rzeczy, broniąc jej przed tym, co uznaje za dla tej wizji zagrożenie.
Każdy rodzaj myśli buduje inny obraz świadomości, ma też swoje zalety i wady.

Obraz rozumowań, w którym myślenie polega na samej tylko "obserwacji prawdy" jest naiwny i niepełny. Raczej myślenie należy uznać za tworzenie sobie narzędzi do opanowywania mentalnego świata.
Myślimy, poznajemy budując teleskopy, noże do rozcinania wnętrzności w celu zapoznania się z zawartością ciała, używamy termometrów, czujników itp.
Te "narzędzia" funkcjonują tez na poziomie czystego rozumowania - są nimi: dążenie do spójności, dążenie do prostoty ujęcia, dążenie do zrozumiałości i komunikatywności, uwspólnienie opisów rzeczywistości z innymi ludźmi.
Te same pojęcia językowe różni ludzie w swoim umysłach różnie implementują. Dlatego jedni są w stanie swoją wiedzą matematyczną dowodzić twierdzenia, podczas gdy inni tej postaci kreatywności nie mają.
Można to porównać też do pracy malarzy - różni malarze będa mieli ten sam zestaw farb i pędzli, ale namalują nimi różne obrazy - znacząco się różniące, gdyby za podstawę posłużył im ten sam model.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:20, 15 Kwi 2019    Temat postu: Re: Autorytet

Myślenie jest wyważaniem
- tego co za vs tego co przeciw
- tego co trwałe vs tego co ulotne i chaotyczne
- tego co da się zastosować vs tego, co bezużyteczne
- tego co prowadzi w stronę zrozumienia vs tego, co myśli wiedzie w chaos
- tego co da się wytrzymać uwagą vs tego, co uwagę rozproszy
- tego co wyłania jakiś kształt vs tego to tylko rozmywa we mgłę
- tego co motywuje vs tego, co umysł ustawia w obojętność
- tego co daje odczucie piękna vs tego co odrzuca nas mentalnie brzydotą
- tego co daje nadzieję vs tego, co tylko degraduje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:03, 16 Paź 2019    Temat postu: Sprawczość, a delikatność myśli

Myślenie jest rozpostarte pomiędzy delikatnością, nieinwazyjnością, a sprawczością i ekspansją.
Chcąc wiedzieć, jakie rzeczy są "w sobie", w stanie niezaburzonym, musimy blokować swoją ingerencję w to, co obserwujemy.
Z drugiej strony część właściwości rzeczy zawiera się w jej interakcji, działaniu, odpowiedzi na naszą ingerencję.
Skupienie się na jednym aspekcie z tych dwóch wybuduje zawsze niepełny obraz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:06, 04 Lip 2020    Temat postu: Re: Sprawczość, a delikatność myśli

W innym wątku popełniłem odpowiedź, która by mi pasowała do tego tematu, więc przenoszę (tam się dyskusja merytoryczna rozleciała, grzęznąc w radach luźnych, personalnych ocenach, czy innej postaci gry ambicji, więc nie zamierzam rozważań w kwestiach epistemologicznych - dla mnie jedynych interesujących - już tam kontynuować). Usunąłem też z treści aspekty, które miały odniesienie tylko do tamtej dyskusji (m.in. mało ciekawe wątki ocen personalnych).

Michał Dyszyński, w wątku Filozoficzny homoseksualizm napisał:
towarzyski.pelikan napisał:
lucek napisał:

szkoda tylko, że akurat Ci, którzy podważają istnienie oczywistości, pewników, aksjomatów .... przyjmowanych jako zrozumiałe dla każdego podstawowego doświadczenie, takim jak na przykład jest odczuwanie prawdy (Bóg)* i nie wymagających ani uzasadnienia, ani tym bardziej wiary, dziś plotą coś o "filozoficznych homoseksuaistach" ....

Jeśli coś jest oczywistością, to właśnie dlatego, że ma to swoje uzasadnienie w doświadczeniu. Oczywistością jest to, co się człowiekowi nieodparcie narzuca.

Ja tutaj walczę z postawą, która polega na przyjmowaniu czegoś jako oczywistość czysto arbitralnie, np. mogłabym uznać za oczywistość, że jestem w matrixie. Nikt mi nie zabroni tak sobie uznać. Tylko to nie będzie miało żadnego zewnętrznego uzasadnienia, będzie samo siebie uzasadniało, na sposób homoseksualny.

Z grubsza (chyba) rozumiem o co Ci chodziło. Ale też miałbym tu pewien dodatkowy komentarz.
Wuj zbój założyciel forum, pisze dość często o problemie błędnego koła - czyli sytuacji, polegającej na uzasadnianiu czegoś, za pomocą (mniej lub bardziej ukrytych) założeń, że właśnie to co uzasadniamy musi być słuszne. Jeśli uzasadnienie polega na (co chyba często się zdarza) na napisaniu tezy uzasadnianej w nieco inny sposób, bez oparcia się o NOWE ELEMENTY, to już mamy błędnokołowość.
Z drugiej strony jednak, ja wcale nie uważam, że problem błędnokołowości w ogóle da się obejść...
Tak czysto logicznie bowiem, mając jakiś system formalny, to jeżeli z tego systemu da się dowieść tezy, o którą nam chodzi, to w oczywisty sposób owa teza była w tym systemie formalnym zawarta. Więc to trochę tak, jak byśmy mieli już ją założoną i mamy błędne koło.

Dzisiaj więc problem startu z koncepcją, teorią, systemem formalnym, uzasadnieniem rozumianym szeroko widzę jako pewnego rodzaju jedność założeń i tez, które z założeń wynikają.
W logice udowodnienie tezy osiągamy, gdy wykaże się, że założenia systemu formalnego (systemu rozumowania), który zaakceptowaliśmy, w którym się myślowo obracamy, prowadzą do konsekwencji w postaci owej dowodzonej tezy. Czyli każdy system formalny ma zbiór tez, z którymi jest zgodny, które dowodzi. Czy to oznacza, że tezy owe są słuszne tak ogólnie?...
Ano niekoniecznie, bo nie wiemy, czy sam system formalny (w nim wszystkie jego założenia) jest tym systemem, jaki ostatecznie wybieramy jako prawdziwy i pełny (albo przynajmniej jest niesprzeczny z takim pełnym systemem).
Zawsze tak jest, że wybierając system formy, czy może ogólniej SYSTEM UZASADNIAJACY tym, wyborem już określamy tezy do uzasadnienia, czyli tak jak byśmy arbitralnie wybierali same te tezy, czyli wylądowaliśmy w błędnym kole.
Kiedy przed tym zarzutem ewentualnie (przynajmniej trochę) możemy się wybronić?
- Wg mnie wybronić się możemy....
pewnym szczególnym rodzajem IGNORANCJI.
Ignorancja (dość ciekawa idea, ale o szerokich konsekwencjach w rozumowaniu!) stanowi rodzaj "napędu" dla rozwoju logiki. Jak to się dzieje?
- Ano tak, że jeżeli tworzymy system uzasadniania jakichś tam tez NIE WIEDZĄC, o tezie, którą później tym systemem uzasadnimy, to ów system już uczciwie nam ową tezę uzasadni.... :shock: :)
Jeżeli tworzę system formalny Z GÓRY POD TEZĘ, to jestem nieuczciwy, jestem w błędnym kole. Jeśli jednak stworzyłem system formalny (ogólniej system uzasadniający coś rozumowaniem) nie myśląc o tezie tej przyszłej, a po fakcie, po tym utworzeniu, przekonałem, że OPRÓCZ WSZYSTKIEGO on uzasadnia moją tezę, to mam tę tezę owym systemem uzasadnioną już bez błędnego koła.
Otóż twierdzę, że BEZ ASPEKTU IGNORANCJI nie ma właściwie jak się uwolnić od problemu błędnego koła w rozumowaniu. Z tego wynika chyba też coś jeszcze bardziej fundamentalnego - to, ze nie ma czystej logiki, bez świadomości!
Bo logika w postaci bez tych etapów, bez tego wahania się od niewiedzy, do uzasadnienia, nie miałaby jak powstać. Powstając w jednym akcie - tak od razu - zawsze będzie błednokołowa, bo w tym samym akcie się tworzy i zarazem uzasadnia. Zaś świadomość, która może się mylić, może czegoś nie wiedzieć, może etapami dochodzić do prawdy, dobudowując nowe operacja logiczne na starych, działa w trybie osobno rzecz do uzasadnienia i osobno to, co ją uzasadnia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:49, 07 Lip 2020    Temat postu: Logika, znaczenia słów

Najbardziej pierwotnymi znaczeniami słów są chyba intuicje. "Uważaj!" - związana jest z intuicją baczności, zwrócenia uwagi na potencjalne zagrożenia. Poznajemy w dzieciństwie znaczenia słów, obserwując innych ludzi, jak mówią pewne słowa w pewnych sytuacjach - np. "pies" w kontekście gatunku zwierząt często spotykanych wśród ludzi. Cały początek naszej życiowej drogi z konceptami jest intuicyjny, oparty o obserwację, porównania, wzorowanie się na tym, jak porozumiewają się ludzie.
Często w tych pierwszych latach ludzie, z którymi się spotykami nie specjalnie przejmują się formalną logiką - używają słów nieporządnie, czasem sprzecznie. Logikę formalną poznaje się właściwie dopiero dopiero w liceum, może później.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:25, 07 Paź 2020    Temat postu: Re: Logika, znaczenia słów

Stworzyłem wątek "Bycie logicznym, bycie nielogicznym i ...". Wygląda na to, że ten wątek umrze, jednak ja chciałbym zachować jego treść tutaj, bo pasuje.

Michał Dyszyński napisał:
Odpowiadając na inny post coś sobie uświadomiłem. Związane jest to z rozumieniem sformułowania "być logicznym". Pozornie mamy dwie opcje - albo się jest logicznym, albo się jest nielogicznym.

Problem w tym, że powyższe postawienie sprawy da w większości przypadków odbiorcy kompletnie mylną informację. Bo w potocznym rozumieniu "nielogiczny" oznacza po prostu głupi, bezsensowny, wadliwy.
W zastosowaniach naukowych logika jest dziedziną ścisłą. Ona wymaga spełnienia konkretnych wymogów, rygorów rozumowania ścisłych. Godząc się na jakiś typ logiki, powinniśmy rygorystycznie przestrzegać jej praw - co do najmniejszego drobiazgu. Bo nawet najmniejszy drobiazg, który umyka w logicznej analizie jest w stanie wywalić wniosek absolutnie, zmienić rozpoznanie sprawy o 180 stopni.

W życiu jednak sprawy się komplikują. W większości przypadków nie mamy możliwości zastosowania logiki ścisłej - matematycznie pewnej. Czyli NIE JESTEŚMY logiczni w tym ścisłym sensie. Ale czy stosując tylko potoczne, a nie prawa rozumowania jesteśmy zarazem "nielogiczni"?
- Jeżeli przez określenie "nielogiczny" rozumiemy to, co napisałem wyżej - czyli po prostu co miałoby być stwierdzeniem wadliwości naszego rozumowania, to się nie zgodzę. Rozumowanie potoczne nie jest "nielogiczne" w powyższym rozumieniu. Choć przecież jest w nim jednocześnie BRAK LOGIKI ŚCISŁEJ (znowu w odróżnieniu od potocznego stwierdzenia "tu jest brak logiki", co znowu jest synonimem jakiejś bzdury).

Gdyby tak sprawę potraktować językowo poprawnie, uwzględniając potoczne konotacje określeń "nielogiczny" i "brak logiki", to należałoby bardzo jasno powiedzieć, że jednak brak ścisłej logiki nie oznacza wadliwości rozumowania tak prowadzonego. W potocznym rozumieniu rozumowanie może wciąż być poprawne. Gdyby je jakoś określić tak, aby się nie pakować od razu w kolokwializmy, to takie rozumowanie należałoby sklasyfikować jako "brak ścisłego reżimu logicznego, ale mimo poprawne w sensie potocznym".
Jaka jest różnica pomiędzy poprawnością w sensie potocznym, a poprawnością ściśle logiczną?
W zasadzie jest jedna konkretna - rozumowanie ścisłe logicznie musi posiadać MODEL, jednoznaczne reguły, być matematyczne. Ścisłe logicznie rozumowanie ma jasno określone ramy, wykładnię, ścisłe definicje.
Rozumowanie jakoś tam poprawne, w potocznym rozumieniu słuszne, może posiadać NIEKOMPLETNOŚĆ LOGICZNĄ (tu chyba udało mi się znaleźć niezłe określenie), co oznacza, ze temu rozumowaniu nie możemy przypisać 100% słuszności, obiektywizowalności, pewności odniesień, nie wiemy na ile wyczerpuje ono wszystkie możliwości sprawy. Ale to rozumowanie - właśnie takie, z pewną nieokreślonością, rozmyciem sformułowań - może być słuszne w jakimś ogólniejszym sensie.
Uważam zatem, że właściwie należałoby rozróżnić
- logiczność
osobno
sensowność
vs
- bezsensowność, nielogiczność
wypowiedzi.

Wypowiedzi mogą być sensowne, lecz wcale przy tym nie muszą być stricte logiczne. Np. filozofia niemal w całości jest jakoś tam sensowna w szerszym rozumieniu, choć jednocześnie trudno jest wobec tejże filozofii zastosować jakąśkolwiek ścisłą logicznie analizę. Filozofię ROZWAŻAMY, a nie analizujemy niczym dowód matematyczny.
A w odwrotną stronę, czy też jest jakiś przypadek? Czy może być wypowiedź logiczna, ale mało sensowna?
- Oczywiście też może! Oto ktoś przykładowo prosi nas o radę: czy mogę zaufać tej osobie, która chce u mnie pożyczyć pieniądze?
Na to pada odpowiedź: 2+2=4.
Odpowiedź jest oczywiście logiczna, matematycznie poprawna. Tyle, że ona nie ma sensu w kontekście pytania i oczekiwań osoby, która od nas oczekuje komunikatu w związku z pytaniem. Na to pytanie o zaufanie do osoby może z resztą nie być odpowiedzi "logicznej" (w naukowym, ścisłym sensie słowa). Może odpowiedzią jest rada: sprawdź, czy tak osoba mieszka pod tym adresem, który ci podała i czy rzeczywiście pracuje w tej firmie, o której mówi, a najlepiej wysonduj, czy ma to stanowisko, którym się chwali, gdy mówi, że dobrze zarabia, więc odda pieniądze. Taka rada wcale nie jest jakąś wprost oczekiwaną odpowiedzią na pytanie. Trudno określić na ile jest ona logiczna, choć chyba z grubsza wydaje się sensowna.
Czasem jest tak, że siląc się na odpowiedzi, które by miały być na pewno logiczne, stracimy sensowność komunikatu. Bo aby być stricte logicznym, trzeba oprzeć się o coś, co ma stabilne założenie, mocne więzy znaczeniowe. Jeśli z jakichś powodów odpowiednio dobry model opisujący dane zagadnienie nie powstał, to nie mamy z czego naszej logicznej odpowiedzi wytworzyć. Możemy oczywiście coś logicznego powiedzieć (w stylu 2+2=4), ale to nie będzie odpowiedzią na problem, czy pytanie. Wtedy znacznie lepszą odpowiedzią będzie jakieś ogólne naszkicowanie zagadnienia, ujęcie go w sformułowania nie do końca ścisłe, ale jednak odnoszące się do tego, co ludzie myślą w danej sprawie.


Michał Dyszyński napisał:
Warto jest odróżnić od siebie dwie kategorie
- logiczność rozumowania
- skuteczność rozumowania.
Rozumowanie skuteczne, wcale nie musi podlegać rygorom logiki, wystarczy mieć dobrą intuicję, aby osiągać cele, jakie przed rozumowaniem się stawia - np. wymyślenie sposobu na dotarcie do jakiegoś miejsca, zdobycie czegoś ukrytego, ochronienie się przed czymś niebezpiecznym. Skutecznie rozumują zwierzęta, które o logice nie mają zielonego pojęcia. Skutecznie też rozumowali ludzie, którzy żadnej logiki nie znali, bo np. urodzili się przed Arystotelesem, którego uważa się za twórcę praw logiki (tych najbardziej podstawowych), albo których nikt tych praw nie nauczył.
Z drugiej strony rozumowanie logiczne wcale nie musi być skuteczne. Bo rozumowanie jest logiczne wtedy gdy SPEŁNIA ZASADY LOGIKI. A te zasady są swoistą sztuka dla sztuki, nie zostały stworzone do osiągania każdego możliwego celu, lecz raczej do tego, aby odsiewać rozumowanie o rozmytym charakterze, nie dające się uściślić, sklasyfikować jednoznacznie. W wielu przypadkach rozumowanie intuicyjne, nawet instynktowne zapewnia lepsze efekty, niż poszukiwanie ściśle logicznego podejścia, które to ostatnie jest bardzo "drogie", czyli wymaga głębokich przemyśleń, czasu, odpowiednio opanowanego intelektu.


I jeszcze wątek o roli ignor4owania w myśleniu.
Michał Dyszyński napisał:
Przypuszczam, że każdy, kto dyskutuje nieco dłużej na sfinii (jak i poza nią) miał niejednokrotnie następujące wrażenie dotyczące reakcji osób, które próbujemy przekonać do naszego stanowiska: oto my coś mówimy, coś ważnego wskazujemy, a to jest ignorowane przez drugą stronę.
Ja przynajmniej tego rodzaju reakcję uznałbym za główny sposób obrony stanowisk, z którymi polemizuję. Nie nowe argumenty, nie podjęcie tego, co wskazuję i zniszczenie mojej koncepcji w jakiejś analizie, a po prostu zignorowanie argumentu - tak jakby go nie było.
Z drugiej strony mam taki swój paradygmat myślenia i dyskutowania, że staram się zarzuty, które mam wobec innych, odnieść do siebie. Pytam się więc: czy z perspektywy kogoś dyskutującego ze mną, ja nie postępuję dokładnie w taki sam sposób?...
- I gdy się nad tym zastanowiłem, to doszedłem do wniosku, że tak to może wyglądać. W swoim umyśle powiedziałbym: tak to się "komuś wydaje". Bo ja przecież tak naprawdę nie ignoruję bezpodstawnie, ja mam argumenty... (tak sobie to tłumaczę)
Problem w tym, że nie dysponuję przecież jakimś absolutnym miernikiem mocy moich argumentów, nie mam idealnego punktu odniesienia, zatem powinienem przyjąć postawę, w ramach której (być może... - zawsze sobie słodzę trochę samokrytykę, aby jakoś łatwiej znieść jej ostrze, jawnie sobie określając, że przyjęcie jakichkolwiek zarzutów nie jest obligatoryjne), ja też (a być może nie w pełni zasadnie) ignoruję czyjeś uwagi.

Jednocześnie, z drugiej strony należałoby zauważyć, że ignorowanie jest niezbywalnym, niezwykle ważnym trybem myśli. Nie da się wszystkiego przyjmować, bo wtedy przyjmować musielibyśmy też twierdzenia sprzeczne. Zatem to, że coś ignorujemy, że doczepiamy do docierających do nas argumentów własne wagi, jest po prostu standardowym, poprawnym narzędziem myślenia. Sęk w tym, czy owo ignorowanie ma właściwą jakość.
Można ignorować bezrefleksyjnie, nie mając absolutnie żadnych argumentów, emocjonalnie, na zasadzie "nie podoba mi się już na pierwszy rzut oka, więc ignoruję i nic mnie nie obchodzi".
Można też ignorować po podjęciu przynajmniej jednej, a może więcej prób zajęcia się danym argumentem, przynajmniej minimalnym wczuciu się w jego znaczenie.
Niestety, chyba tutaj niezbędna byłaby jakaś postać przymusu wewnętrznego. To się samo nie zrobi, bo nasz automat percepcyjny bardzo często reaguje emocjonalnym odrzuceniem, zignorowaniem argumentów na zasadzie bardzo arbitralnej, bez rozpatrzenia sprawy w ogóle, albo po rozpatrzeniu pozornym, które w istocie jest zakamuflowaną postacią odrzucenia. Zatem, aby jakoś mieć tę minimalną pewność, że jednak jakkolwiek argumenty rozpatrujemy, należałoby się zmuszać jakąś wewnętrzną procedurą - postanowieniem do ich rozpatrywania. Tak trzeba to sobie narzucić i czuwać nad tym, czy tutaj nie próbujemy oszukiwać. To oczywiście też nie da nam gwarancji, że argumenty zawsze rozpatrzymy, ale jednak przybliży nas do tego rozpatrywania, spowoduje, że ignorowanie nie będzie już tak automatyczne, zdarzać się będzie rzadziej.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 15:08, 01 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:50, 28 Gru 2020    Temat postu: Re: Logika, znaczenia słów

W innym wątku:
Michał Dyszyński napisał:
szaryobywatel napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Ja bym tak tego nie ujął.
Bóg jeszcze nie jest dla mnie żadną konkretną odpowiedzią, lecz właściwie pewną RAMĄ, w której pytania stawiam, a potem poszukuję na nie odpowiedzi. Nie mam na start zdefiniowanej swojej racji, lecz właśnie przez tą ramę, jaką daje mi Bóg, rację próbuję zdefiniować.
Bóg jest dla mnie ucieleśnieniem SENSOWNOŚCI ZAŁOŻEŃ O MNIE I ŚWIECIE. Skoro jest Bóg, to świadomość (w tym moja świadomość) ma sens, a ja istnieję nie na próżno. Skoro Bóg jest, to znaczy, że pytanie ma sens, bo odpowiedzi będą na moją miarę (Bóg stworzył mnie wystarczająco dobrym w te klocki życia, abym się mógł w tym wszystkim połapać). Gdyby nie było Boga, to nie byłoby racji, tylko chaos, bo założyć mogę sobie wszystko, bo na start mam za dużo zmiennych, a wszystko robi się możliwe.
Założenie o Bogu jest praktycznie tożsame z założeniem o usunięciu bezsensu z mojej mentalnej przestrzeni.


A co to znaczy istnieć na próżno? I czy jesteś pewien że bez wiary w Boga nie wiedziałbyś co założyć?

Pewien to nie jestem niczego. Wręcz z tej refleksji nad świadomością-Bogiem wynika mi właśnie to, że niepewność jest swego rodzaju motorem rozwoju myśli. Nie poszukuję wcale pewności, wystarczą mi najczęściej poziomy uzasadnień o statusie innym niż pewność. Pewność jest przereklamowana. Niepewność jest... życiem.
Stawiając pytania, eksplorując niepewność, staję się jako świadomość. Gdyby wszystko stało się pewne, to nie byłoby po co rozwijać umysłu, po co się doskonalić, a więc i trwać jako świadomość.
To jest trochę też podobnie jak z miłością. Miłości nie służy po prostu ustalenie związku na zafiksowanym poziomie. Miłość potrzebuje zmian - czasem odrobiny zazdrości, czasem zwątpienia, a na pewno tego zawieszenia, połączonego z pytaniami: jak mnie teraz postrzega druga osoba? Na ile jestem dla niej ważny?
To co pewne, odfajkowujemy, to przechodzi do tła, znika z horyzontu świadomości. To, co wciąż dźga pytaniami, trwa w tej świadomości. Osobiście nawet w jakimś stopniu kontestuję typową religijność opartą o rytuały. Rytuały, choć wielu zdają się niemal istotą religii, czynią z religii coś, co według mnie jest sprzeczne z tym, jak powinniśmy postrzegać Boga. Powinniśmy bowiem postrzegać Boga przede wszystkim na płaszczyźnie ducha i umysłu, a nie wykonywania jakichś tam gestów, czy czynności. Do tego, aby na tej płaszczyźnie ducha religijność była żywa, niezbędne jest ciągłe jej podsycanie coraz to nowymi pytaniami. Żywotności relacji z Bogiem nie służy betonowanie obrazu Boga za pomocą osiąganych wszędzie pewności.

Podsumowując: chcę bardzo wyraziście zwrócić uwagę na to, że dążenie do pewności nie jest jedynym słusznym motorem poznania. Ono może być wręcz tendencją niebezpieczną, jeśli tej pewności będziemy żądali zbyt silnie. Poznanie w szerszym znaczeniu żywi się nie tylko pewnością, lecz i jej przeciwieństwem - niepewnością, relatywizmem, stawianymi pytaniami (przy czym nie chcę oczywiście zrezygnować z dążenia do upewniania się jakoś całkiem, zwracam uwagę na to, że owo upewnianie się nie jest absolutną wskazówką).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:58, 30 Gru 2020    Temat postu: Re: Logika, znaczenia słów

Znowu palnął mi się komentarz gdzie indziej, a pasowałby też tutaj:
Michał Dyszyński napisał:
szaryobywatel napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Ja bym tak tego nie ujął.
Bóg jeszcze nie jest dla mnie żadną konkretną odpowiedzią, lecz właściwie pewną RAMĄ, w której pytania stawiam, a potem poszukuję na nie odpowiedzi. Nie mam na start zdefiniowanej swojej racji, lecz właśnie przez tą ramę, jaką daje mi Bóg, rację próbuję zdefiniować.
Bóg jest dla mnie ucieleśnieniem SENSOWNOŚCI ZAŁOŻEŃ O MNIE I ŚWIECIE. Skoro jest Bóg, to świadomość (w tym moja świadomość) ma sens, a ja istnieję nie na próżno. Skoro Bóg jest, to znaczy, że pytanie ma sens, bo odpowiedzi będą na moją miarę (Bóg stworzył mnie wystarczająco dobrym w te klocki życia, abym się mógł w tym wszystkim połapać). Gdyby nie było Boga, to nie byłoby racji, tylko chaos, bo założyć mogę sobie wszystko, bo na start mam za dużo zmiennych, a wszystko robi się możliwe.
Założenie o Bogu jest praktycznie tożsame z założeniem o usunięciu bezsensu z mojej mentalnej przestrzeni.


A co to znaczy istnieć na próżno? I czy jesteś pewien że bez wiary w Boga nie wiedziałbyś co założyć?

Pewien to nie jestem niczego. Wręcz z tej refleksji nad świadomością-Bogiem wynika mi właśnie to, że niepewność jest swego rodzaju motorem rozwoju myśli. Nie poszukuję wcale pewności, wystarczą mi najczęściej poziomy uzasadnień o statusie innym niż pewność. Pewność jest przereklamowana. Niepewność jest... życiem.
Stawiając pytania, eksplorując niepewność, staję się jako świadomość. Gdyby wszystko stało się pewne, to nie byłoby po co rozwijać umysłu, po co się doskonalić, a więc i trwać jako świadomość.
To jest trochę też podobnie jak z miłością. Miłości nie służy po prostu ustalenie związku na zafiksowanym poziomie. Miłość potrzebuje zmian - czasem odrobiny zazdrości, czasem zwątpienia, a na pewno tego zawieszenia, połączonego z pytaniami: jak mnie teraz postrzega druga osoba? Na ile jestem dla niej ważny?
To co pewne, odfajkowujemy, to przechodzi do tła, znika z horyzontu świadomości. To, co wciąż dźga pytaniami, trwa w tej świadomości. Osobiście nawet w jakimś stopniu kontestuję typową religijność opartą o rytuały. Rytuały, choć wielu zdają się niemal istotą religii, czynią z religii coś, co według mnie jest sprzeczne z tym, jak powinniśmy postrzegać Boga. Powinniśmy bowiem postrzegać Boga przede wszystkim na płaszczyźnie ducha i umysłu, a nie wykonywania jakichś tam gestów, czy czynności. Do tego, aby na tej płaszczyźnie ducha religijność była żywa, niezbędne jest ciągłe jej podsycanie coraz to nowymi pytaniami. Żywotności relacji z Bogiem nie służy betonowanie obrazu Boga za pomocą osiąganych wszędzie pewności.

Podsumowując: chcę bardzo wyraziście zwrócić uwagę na to, że dążenie do pewności nie jest jedynym słusznym motorem poznania. Ono może być wręcz tendencją niebezpieczną, jeśli tej pewności będziemy żądali zbyt silnie. Poznanie w szerszym znaczeniu żywi się nie tylko pewnością, lecz i jej przeciwieństwem - niepewnością, relatywizmem, stawianymi pytaniami (przy czym nie chcę oczywiście zrezygnować z dążenia do upewniania się jakoś całkiem, zwracam uwagę na to, że owo upewnianie się nie jest absolutną wskazówką).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 93 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:29, 07 Cze 2021    Temat postu: Re: Logika, znaczenia słów

tutaj jest o istocie logiki

Michał Dyszyński w temacie Stronniczość sądów a istota logiki napisał:
To, czym jest logika w ogóle nie jest takie oczywiste. Spory na ten temat się toczą. Ja chciałbym jednak przedstawić pewną ideę celu i sensu tego pomysłu ludzkości na...
... no właśnie! Chciałbym skupić się właśnie na tym, co jest głównym celem logiki.
Widzę to z grubsza następująco:
W normalnym trybie ludzie coś tam sobie myślą, coś jakoś nazywają, zaliczają do - sobie znanych - kategorii w umyśle. Jeden za mądre uważa coś tam, inny coś zupełnie przeciwnego, bo tak mu się w umyśle układają znaczenia, tak został wychowany, może tak go życie kształtowało. Każdy ma swoje SUBIEKTYWNE POWODY aby uznawać rzeczy takimi, a nie innymi. Z resztą, na start nikt z nas nic lepszego nie ma!
Na start ruszamy w życie, w rozumienie tym właśnie co mamy - świadectwami zmysłów i intuicjami z tymi świadectwami powiązanymi. Ruszamy z tą nieokreśloną "ocenną magmą", w której zdaje nam się to, widzi nam się tamto. Gdyby nas podłączono do jakiegoś interfejsu neuralnego i wpuszczono (jak to bywa w licznych ostatnich filmach sci - fi) w jakąś rzeczywistość wirtualną, w której rzeczy wyglądałyby inaczej, niż to co poznaliśmy do tej pory, to tak właśnie byśmy zaczęli swoją przygodę z nowym światem - poprzez próby skategoryzowania sobie doznań, poprzez jakieś testy na obiektach tego świata, analizowanie podobieństw, z których część okaże się pozorna, a część mająca związek z czymś istotnym dla sprawy. A te istotności spraw, z jakimi spotkalibyśmy się w w owej rzeczywistości same w sobie też byśmy odkrywali. Bo nie wiedzielibyśmy z góry co jest przyjazne, przyjemne, a co nieprzyjazne bolesne. Wszystko byśmy musieli odkryć dopiero porównując jedne rzeczy z innymi, a ściślej nasze odczucia owych rzeczy z innymi odczuciami i testując różne konfiguracje kategoryzowania owych doznań.
Gdyby ktoś inny został wpuszczony w taki wirtualny świat, z dużym prawdopodobieństwem stworzyłby kategorie podobne do naszych, ale pewnie cześć byłoby kategorii innych, może nawet dochodziłby do sprzecznych z naszymi wniosków. Gdyby teraz takich dwoje eksplorujących zupełnie nowy świat po swojemu jakoś się spotkało, a mogliby się na ten temat jakoś porozumiewać, to zapewne stworzyliby dwa, trochę różne, choć trochę odmienne systemy ocen. Pewnie zaczęliby się spierać w tych obszarach kategoryzacji owego świata, które ocenili na inne sposoby.

W zasadzie nie bardzo widać, jako owe spory miałyby być rozstrzygalne. Zakładając na start równoprawność stanowisk, to każdy ma SWÓJ WŁASNY zbiór doświadczeń, testów na owym świecie, pomysłów co z czym tutaj jest wspólne, a co odmienne, bo z wielu cech tego, co doświadczamy, łączą ze sobą w całości te, a nie inne. Właściwie to mamy tu odmienne, indywidualistyczne "światy widzimisiów", a przecież żadna ze stron potencjalnych sporów nie widzi powodu, aby to ona ustąpiła, a nie ta druga. W końcu każdy ocenia aspekty rzeczywistości tym, co wcześniej uznał z intuicyjnych kategoryzacji sprawy. Dla niego to "jest", czego doznał, co mu się objawiło, jako podobne, czy identyczne. Tak to odczuł, tak to zrozumiał, A NIE MA DOSTĘPU DO INNEJ INSTANCJI ocen, postrzegania. Każdy tkwi we własnej kapsule epistemologicznej.
Podsumowując ten, ważny, aspekt rozważań, startując od tych zdajemisiów i widzimisiów mamy NIEROZSTRZYGALNOŚĆ.

I tu pojawia się pewien pomysł!
Pomysł buduje pewną konstrukcję, jaka ostatecznie wyewoluuje do postaci logiki. Na czym pomysł polega?
Pomysł z grubsza opiera się o następujący schemat:
1. Skoro na start każda ze stron sporu przedstawia w części oceny odmienne, a w części jakoś zgodne, to SPRÓBUJMY USTALIĆ TO CO JEST ZGODNE MIĘDZY NAMI I UZNAWANE OGÓLNIE (co nie jest zupełnie jednostkowym, incydentalnym rozpoznaniem, lecz dotyczy zależności pomiędzy KATEGORIAMI ocen).
2. W ten sposób stworzymy katalog tego, co da nam jakąś przynajmniej SZANSĘ NA ROZSTRZYGALNOŚĆ. Nie zawsze z tego co wspólnie uznane uda nam się rozstrzygnąć spór, ale w części przypadków się da, bo mamy pewne WSPÓLNE PRAWA dla traktowania spraw.
3. Owe wspólne prawa należy PRZETESTOWAĆ, CZY SĄ RZECZYWIŚCIE SĄ ZGODNE. Nie jesteśmy w stanie testować samych doznań, nie mamy gwarancji, czy odczuciu światła, bądź bólu działa tak samo u mnie, jak i u kogoś, z kim się spieram. Ale możemy przetestować, czy owe prawa, które próbujemy uczynić osią naszego dogadywania się W TEN SAM SPOSÓB WYBIERAJĄ z zadanych zbiorów. Przykładowo - jeśli przetestujemy, że zarówno u mnie, jak i u kogoś dodawania zastosowane do działania 2+2 daje ten sam wynik. Jeśli przetestujemy, że niezależnie od tego, czy dodajemy 2+3, czy może 10+11, to zawsze efektem jest coś zgodnego u nas i u kogoś, to będziemy mogli z dużym prawdopodobieństwem uznać, iż DOGADALIŚMY REGUŁY ROZUMOWANIA w zakresie dodawania liczb naturalnych.
Te reguły rozumowania są niezależne (a przynajmniej w znaczącym stopniu niezależne) od tego, na czym one działają. I to jest siła - ta uniwersalność reguł stwarza bowiem szanse na to, że jeśli zastosujemy je do jakiejś spornej kwestii, to
1. na start będziemy mieli coś, na co OBIE STRONY się zgadzają
2. w działaniu będziemy mieli przetestowaną jednoznaczność działania naszych reguł
3. zatem to co reguły ostatecznie wskażą, strony powinny uznać. Powinny uznać takie rozumowanie, bo przecież same na początku uznały, iż owe reguły chcą stosować.
I to jest właśnie istota logiki - stworzyć NIEZALEŻNE OD WIDZIMISIÓW STRON REGUŁY, którymi działając na rozpoznania i kategoryzacje, będziemy mogli stwierdzać różne postacie zgodności, albo może i niezgodności. Ważne jest to, że owo stwierdzanie zgodności wyrwało się już z tej kapsuły subiektywności. Bo oto stworzyliśmy coś, co jest wspólne dla stron, a więc co w układzie sporu ma moc rozstrzygającą. Dopóki sobie takiej WSPÓLNEJ platformy reguł nie stworzymy, każdy będzie mógł w nieskończoność upierać się przy swoim - upierać szczerze, bo przecież nic poza swoje doznania i intuicje nie posiada.

Podsumowując moje rozważania na temat istoty logiki. Można by tę istotę określić jako: stworzenie wspólnej (bo przetestowanej pod kątem spójności i zgodności z rozpoznaniami stron) platformy rozumowania, która później może być użyta w celu rozstrzygania sporów.
Niestety, nie mamy gwarancji, że nasze reguły okażą się wystarczająco mocno, aby rozstrzygnąć dany spór. Każdy zbiór reguł ma jakiś tam zbiór sporów, które dałyby się tymi regułami rozstrzygnąć, ale też ma też i takie, których rozstrzygnąć nie będzie w stanie. Wszystko zależy od tego, jakie reguły sobie wypracujemy i jaki problem się trafi do rozstrzygnięcia tymi regułami.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 17:30, 07 Cze 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin