Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Trzeba sobie stawiać twarde granice

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:55, 20 Lis 2020    Temat postu: Trzeba sobie stawiać twarde granice

W zalewie pragnień i sprzecznych nieraz intuicji łatwo jest się człowiekowi pogubić. Szczególnie w sytuacjach mocno niejasnych, a do tego podszytych emocjami umysł daje się skołować różnych namolnych chciejstwom, aby było coś dokładnie tak, jak by tego pragnął, a nie w zgodzie z tym, co rzeczywiście jest, albo co przynajmniej ma uzasadnienie. W tym rozgardiaszu bardzo pomocne, jakoś stawiające do pionu, chroniące przed wielkimi błędami, jest narzucenie sobie ARBITRALNE granic traktowania rzeczywistości, kaganiec na kapryśność i oportunizm ocen.
Ja stosuję takie twarde ograniczenia jak:
1. Gdy mi się zdaje, że strasznie mądry w czymś jestem, że rozumy pozjadałem (co najczęściej pojawia się, gdy coś, co robię oceniło mi się jako mądre i pozytywne), wyśmiewam się sam, kpię z tego, że oto najczęściej po jednej, przy bliższym oglądzie dość przypadkowej, przesłance już uznaję tę swoją superkompetencję, jakby była prawdą absolutną. Wyśmiewam się sam - aż mi przejdzie.
2. Gdy przychodzi mi do głowy, jaki to głupi ktoś jest, bo akurat ma zdanie niezgodne z moim, narzucam sobie przymus obrony jego stanowisko, wejścia w jego buty, spojrzenia od jego strony. Tak dla zasady sobie to narzucam, aby nie być tym głupim, który coś uznaje wedle kapryśnych kryteriów. A jeśli nawet, po tym poważniejszym przemyśleniu, ostatecznie wyjdzie mi, że ów ktoś nie miał racji, to najczęściej przynajmniej mam tę korzyść z przemyślenia sobie ścieżek błędów w czyimś rozumowaniu, co dobrze przygotowuje do dyskusji z osobami podobnie myślącymi.
3. Gdy coś mi się wydaje absolutnie pewne i oczywiste, zadaję sobie pytanie: a co właściwie miałoby potwierdzać ową pewność i oczywistość? To się zwykle okazuje kubłem zimnej wody na zdecydowaną większość oczywistości, bo rzadko udaje się podać uzasadnienie o mocy zbliżonej do owej pewności. Ale to najczęściej trzeba na sobie po prostu wymusić.
4. Gdy czegoś się boję, to najpierw NARZUCAM SOBIE jawne sformułowanie, wyraźny opis tego, co jest źródłem mojego lęku. Z takiej analizy wynika mi potem, czy boję się czegoś konkretnego, czegoś co naprawdę występuje, czy może własnej fantasmagorii. Ale znowu - stosuję tu wobec siebie, pewnego rodzaju PRZYMUS, coś co włączam, bo tak sobie kiedyś postanowiłem.
5. Jak spotykam ludzi, którzy mnie do czegoś namawiają, a czuję, że ulegam tym namowom, to staram się jakoś oderwać od emocjonalnego kontekstu całej sprawy. Manipulanci posługują się wieloma metodami - apelują do mojej empatii, życzliwości, pragnienia zgody, ambicji. Zanim się dam do czegoś tak namówić, próbuję narzucić sobie TWARDY RYGOR analizy pozbawionej emocji, z zadaniem sobie pytań "czy jest mi przedmiot namawiania do czegoś potrzebny?", "kim jest dla mnie osoba, która próbuje wzbudzić we mnie określone emocje?" (nieraz, niestety, to nie pomaga, bo nie tak mało razy dałem się zmanipulować, mimo tych solennych przyrzeczeń, że się nie dam).
6. Prawie zawsze, gdy już zdecyduję się na jakieś działanie, pytam się siebie: a co właściwie chcę osiągnąć? Czy ten cel, który teraz postawiłem sobie przed oczy jest aby na pewno moim, czy może cudzym, jakoś mi wmanipulowanym?
7. Przy dążeniu do czegoś narzucam sobie pytanie: Czy potrafię sobie wyobrazić sytuację, gdy swój cel osiągnąłem? Co wtedy się zmieni? Jak będzie wtedy mój świat, mój status? Czy na pewno jest to to, o co mi - tak głębiej patrząc na sprawę - chodzi? Te pytanie też sobie narzucam, samoograniczając się w swobodzie instynktownego podążania z swobodnie wyłaniającymi się celami.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 21:30, 25 Sty 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:36, 25 Sty 2021    Temat postu: Re: Trzeba sobie stawiać twarde granice

Elitarność vs podejście równościowe
Znajoma opisywała mi następujący przypadek znany w jej rodzinie. Oto w jednej z warszawskich szkół na lekcjach matematyki pojawił się problem, iż jeden z uczniów okazał się wyjątkowo zdolny, co powodowało, że bardzo się nudził na wszystkich zajęciach. Skoro się nudził, to i nieraz rozrabiał, nie wiedział, co zrobić z czasem, który bezproduktywnie musiał marnować na lekcjach. Nauczycielka poradziła sobie z tym problemem całkiem nieźle - dawała temu zbyt zdolnemu uczniowi dodatkowe trudniejsze zadania do wykonania. To pomogło, bo uczeń, mając jakieś zajęcie, nie przeszkadzał kolegom w nauce. Sytuacja powtórzyła się z tą samą nauczycielką, w tej samej szkole po kilku latach. Znowu był zdolny uczeń i znowu nauczycielka, aby go czymś zająć, dawała mu specjalne zadania. To też zadziałało. Niestety, do czasu...
Bo okazało się, że w tej klasie było dwoje bardzo ambitnych rodziców, którzy poczuli się wyjątkowo dotknięci, dlaczego jakiegoś ucznia nauczycielka wyróżnia w taki właśnie sposób. Nauczyciele zrobili rozróbę na spotkaniach rodziców. A że byli to rodzice jak najbardziej wykształceni, do tego w branży pedagogicznej, zaś ich zdeterminowanie, aby "zwalczać nierówność", którą wykryli w tej klasie było silne, to doprowadzili ostatecznie do tego, że nauczycielce odebrano tę klasę (można się domyślać, że musiała po drodze przeżyć naprawdę solidną dawkę przykrości, bezsensownych oskarżeń, hejtu ze strony owych rodziców).
Historyjka, jak jak historyka. Nie będę ukrywał, że - również jako pedagog z wykształcenia - zdecydowanie stoję po stronie owej nauczycielki, która zareagowała tak jak powinna, przywróciła zainteresowanie ucznia jego pobytem w szkole, uspokoiła sytuację. Reakcja rodziców, którzy poczuli się tak bardzo dotknięci tym, że to nie ich dziecko okazało się tak wybitnie zdolne, była zwyczajnie małostkowa, a także destrukcyjna społecznie. Ci rodzice pewnie byli na tyle elokwentni, aby wytoczyć liczne argumenty na to, jak to nierówność jest zła, jako szkodzi na psychikę młodych ludzi, jak to nauczyciel powinien stać przede wszystkim za ideą "nie wykluczania" słabszych (tutaj mniej zdolnych). Mogło (nie wiem jak było, przyznaję, że to ja fantazjuję zmyślając owe argumenty w oparciu o podobne dyskusje prowadzone w kręgach walczących bezpardonowo o równość społeczną) paść jeszcze więcej argumentów, które pod coś tam dadzą się podpiąć, aby utworzyły narrację, w ramach której należy wszystko robić, aby maksymalnie zrównać traktowanie wszystkich uczniów w klasie.
Mam też niejasne podejrzenia, ze gdyby sytuacja była w odwrotną stronę, czyli gdyby to dziecko któregoś z tych ambitnych rodziców okazało się takie superzdolne, to taki rodzic byłby zachwycony, że jego pociecha, zamiast tylko narzekać na nudę na lekcji matematyki, wraca do domu z poczuciem satysfakcji, że coś tam na tej lekcji stało się ciekawego, że nie zmarnowało zupełnie tego szkolnego czasu. Ale stało się, jak się stało.

Ta historyjka, opisująca doprowadzenie idei równości do pewnego ekstremum, stawia też pytanie o ideę równości społecznej, a z drugiej o jej przeciwieństwo - elitaryzm. Można by stawiać tu fundamentalne pytanie: co jest dobre (może co jest lepsze) równość, czy elitaryzm?
Od razu chcę się opowiedzieć za rozwiązaniem - według mnie, nie ma tu prostej odpowiedzi! Uważam, że obie te idee mają swoją zarówno jasną, jak i ciemną stronę.

Jedno jest w tym według mnie pewne - pójście przesadne w każdą ze stron, prowadzi do kłopotów, bezsensu, cierpienia.

W kontekście zaś tytułu wątku, myślę sobie o tych dwojgu rodzicach, którzy uniesieni zazdrością i małostkowatością, choć może nawet mający jakieś zakłamane przekonanie, iż działają w słusznej sprawie i w końcu doprowadzili do kłopotów nauczycielkę, która po prostu najlepiej jak się dało wykonywała swój zawód, wskażę na jedno samoograniczenie. Jest to ważne samoograniczenie, które chyba każdy powinien wkalkulować w swoje życie i decyzje: strzeż się wszelkiej zawiści!
A jeśli zobaczysz, że zawiść cię ogarnia, to goń ją ze wszystkich sił, aby poszła precz!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin