Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Esej o postępie gospodarczym i aktywności ludzkiej

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31254
Przeczytał: 91 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:51, 16 Lis 2010    Temat postu: Esej o postępie gospodarczym i aktywności ludzkiej

Od paru ładnych postów śledzę na sfinii dyskusje poświęcone sprawom społecznym i ekonomicznym. Wydaje mi się, że na mój pogląd na pewne sprawy zawiera pewien pierwiastek stosunkowo mało brany pod uwagę. Dlatego chciałem zwrócić na niego uwagę w osobnym wątku – tym wątku.

Wyjdźmy od prostego pytania:
Czy (wolny) rynek nie ma alternatywy?
To pytanie wydaje się nieco przewrotne. Z jednej strony odpowiedź wydaje się oczywista – skoro komunizm zbankrutował, to raczej nie ma o czym dyskutować...
Problem w tym, że rozpatrywanie zagadnień ekonomicznych jedynie w kontekście dylematu wolności rynku vs. różnych postaci komunizmu, socjalizmu, etatyzmu, interwencjonizmu państwowego wydaje mi się poważnym zubożeniem, ograniczeniem. Jest metodologicznie niepoprawne, bo bez względu na to, czy komunizm kiedykolwiek istniał, czy nie pytanie o kształt prawidłowych stosunków ekonomicznych wydaje się być zasadne.

Poza tym
Po pierwsze nawet „realny socjalizm” nigdy nie zerwał całkowicie z rynkiem – za komuny też były pieniądze, były sklepy i towary. Część z nich była produkowana w strefie prywatnej, część w fabrykach zarządzanych centralnie, ale – mimo wielu różnic – więcej pewnie da się znaleźć podobieństw zapożyczeń z systemami rynkowymi, niż absolutnych przeciwieństw. W szczególności np. nikt nie negował roli pieniądza, zysku, zapłaty za pracę. Bo jak inaczej?...
Tymczasem...
- Można inaczej! Weźmy przykład pierwotnych wspólnot o charakterze rodzinnym. Tam nie było pieniędzy, zapłaty, tylko wola głowy rodziny, który wyznaczał wszystkim jej członkom pracę do wykonania, a potem rozliczał i wydzielał efekty wspólnego wysiłku. To kompletnie inny model współpracy. Czy się tak da? Ano na pewno da się, bo to sprawdzone.
Oczywiście wygoda tego modelu ogranicza się do współpracy w małych grupach.
Dalej można się posunąć wprowadzając handel wymienny. Tutaj też nie ma pieniędzy, ale ludzie mogą jakoś dzielić się owocami swojej pracy, nawet jeśli nie mają wspólnego zarządcy. Ten model staje się niewygodny, gdy weźmiemy pod uwagę transport towarów na dalsze odległości – tutaj pieniądz wykazuje swoją wyższość, bo można zarobić na handlu w jednym miejscu, a potem przewieźć towar zakupiony za te pieniądze zupełnie gdzie indziej i z innego źródła.
Ale czy pieniądz ma same zalety w porównaniu do handlu wymiennego?
- w moim przekonaniu – NIE.
Np. wymiana wyłącznie towarowa, w porównaniu do związanej z pieniędzmi wydaje się np. być bardziej odporna na przestępstwa. W końcu jeden dodatkowy element – pieniądz – to dodatkowa możliwość fałszowania, ułatwienie kradzieży itp.
Ale zbliżmy się do sedna sprawy, którą w mojej koncepcji jest zwrócenie uwagi na element, który chyba z 99% ludzi traktuje jako absolutnie oczywisty i niepodważalny. Stawiam proste pytanie:
czy wzrost gospodarczy na pewno jest pozytywny z punktu widzenia życia, szczęścia człowieka?

Problem wydaje się być banalny i prawie każdy od razu pomyśli coś w stylu: a jak inaczej? Na pewno tak!...
Ale spójrzmy trochę na nasz świat. Ten jaki mamy wokół siebie. Co zyskaliśmy dzięki postępowi gospodarczemu?
Na pewno:
większą wydajność pracy
większą ilość towarów
zwielokrotnione możliwości podróżowania
niesamowity dostęp do wiedzy, informacji
A co straciliśmy?
- w moim przekonaniu całkiem niemało:
Staliśmy się mniej samodzielni w swoim życiu. Człowiek starożytny mógł miesiącami nie kupować niczego, nie musiał martwić się o całą masę wymogów pochodzących od innych ludzi. Jak sobie zasiał pole, a potem zebrał plony, to miał co jeść. Jak zbudował dom, to miał gdzie mieszkać. Nikt mu nie robił „łaski” czy coś dla niego ma, czy też nie. Może to co ów człowiek zrobił sobie sam było mniej profesjonalne, gorszej jakości, może było tego mniej, ale przynajmniej każdy mógł mieć pretensję głównie do siebie. I satysfakcję z tego co zrobił, też miał.
Człowiek dawnych czasów mniej musiał się oglądać na to, czego żądają od niego inni ludzie – nie było gąszczu standardów, praw do przestrzegania, terminów nieprzekraczalnych na wysłanie czegoś tam do urzędu. Nie było konieczności nadążania za czymś, stresu bycia na czasie i trendy, nie było dyktatorów mody (a jeśli już, to działali na mniejszą skalę), którzy żądają aby wszyscy – czy tego naprawdę chcę, czy też nie - wciąż wymieniali swoje fatałaszki, samochody, zegarki i gadżety na coś nowszego. Czy to na pewno było gorzej, czy ludzie czuli się mniej szczęśliwi?...
Czy dzisiejszy człowiek, zagoniony do wypełniania norm i standardów, do pogoni za konkurencją, wydajnością, prestiżem na pewno jest szczęśliwszy od pasterza, który – choć ubogi – miał na co dzień piękno przyrody, jasne reguły życia, brak zegarka regulującego większość zajęć dnia?...
Nauczyliśmy się postrzegać szczęście przez stan posiadania. I mamy rzeczywiście o wiele więcej przedmiotów niż nawet bardzo zamożni ludzie dawnych czasów. Mamy samochody i teoretycznie możemy z ich pomocą zwiedzić różne ciekawe miejsca. Wiele ciekawych miejsc. Ale ile czasu zostaje nam w życiu na realizację tej możliwości?...
Warto temu się przyjrzeć, jeśli tylko odliczymy niezbędne zajęcia – czas przygotowania do pracy, dojazd tam i z powrotem, wreszcie czas samej pracy. Mamy piękne domy (nie wszyscy, ale przynajmniej spora część Europejczyków) i możliwości odpoczynku w nich, ale tempo życia i tak ustawia większość z nas poza tymi domami – najwięcej naszego życia aktywnego spędzamy w zakładzie pracy, w wolnym czasie na urlopach, czy na jednorazowych wypadach itp. Mamy mnóstwo sprzętu, z którego korzystamy w niewielkim stopniu, książek, których nie mamy kiedy przeczytać, sprzętu grającego, którego nie słuchamy. Mamy to, mamy tamto... Tylko, że większości moglibyśmy równie dobrze nie mieć, jako że z nich realnie nie korzystamy. Najpierw z powodu braku czasu, potem często zmęczenia wszystkimi innymi zajęciami, czy prostej konkurencji między wieloma atrakcjami. Mamy też wypalenie zawodowe, życie w ciągłym kieracie, stres niewypełnionych zobowiązań, zaległych obowiązków, spraw do załatwienia, znajomych od dawna nie odwiedzanych... Mamy mnóstwo możliwości robienia czegoś i jakże mało czasu na (a często i sił) ich zrealizowanie. Stoimy przed barwnym światem, który woła do nas o więcej aktywności, ale z każdą nową naszą zrealizowaną aktywnością pokaże nam dziesięć nowych, które też są do wykorzystania.
Człowiek dzisiejszy jest CHOROBLIWYM KUPOWACZEM, a niekoniecznie już użytkownikiem zakupionych towarów. Na to ostatnie dość często nie ma czasu, bo trzeba go poświęcić na pracę, która pozwoli kupić następny towar. Kapitalizm "uszczęśliwia" nas zwykle do momentu zakupu - skoro pieniądze zostały wydane, klient się "złapał" na wydanie pieniędzy na towar, to znaczy, że wszystko co ważne zostało załatwione. Teraz jest czas, żeby ten klient zapragnął kupić coś nowego, żeby za długo nie skupiał się na starym, nie analizował, nie brał zbytnio do siebie. Tylko powierzchowne zapoznanie się i... goń szukać czegoś nowego.

Jak wykazują badania, w Polsce najszczęśliwszą grupą społeczną są emeryci. Co prawda często schorowani, nieraz opuszczeni, ale już nie muszą spełniać niczyich życzeń, skromna emerytura wystarcza na przeżycie, a stres jest na znacznie niższym poziomie. I nie martwią się już niższym stanem posiadania. Nie muszą gonić za niczym, mogą cieszyć się życiem.
I często nie wiemy już, czy ta gigantyczna możliwość wyboru tak naprawdę jest naszą szansą, czy przekleństwem?...
Wzrost gospodarczy przyniesie nam jeszcze więcej nowych możliwości, więcej barw i dźwięków, więcej kolorowych reklam miejsc, w których jeszcze nie byliśmy, potraw, których nie próbowaliśmy, towarów, których nie kupiliśmy. To wszystko zawoła do nas: bierz, goń za tym, to takie fajne! I pewnie będziemy posłusznie gonić. I jak coś dogonimy, to powiemy sobie, że nas to uszczęśliwiło. Ale będzie to szczęście ze skazą – bo przecież w tym samym czasie mogliśmy robić tysiąc innych rzeczy, zapewne nie mniej atrakcyjnych. Więc może źle wybraliśmy, może coś straciliśmy?
Czy więcej tego wszystkiego co wokół nas na pewno ludzi szczęśliwymi? Czy tylko bardziej zagonionymi, mniej mającymi czasu aby pobyć np. z kimś bliskim, albo nawet z własnymi myślami.
Przyzwyczailiśmy się, że wszystko się kupuje – domy, jedzenie, samochody, zagospodarowanie czasu wolnego. Zamiast po prostu robić coś wg własnego pomysłu, zdajemy się na zakupiony pomysł "profesjonalisty" od zagospodarowania nam czasu. Jesteśmy biorcami tego co przygotowali dla nas jacyś inni ludzie. Dlaczego coraz mniej rzeczy robimy sami?
- Pewnie dlatego, że przecież nie ma na to czasu. To w takim razie na co przeznaczamy ów nasz czas, jeśli nie mamy go na to, aby być w pełni wg tego co w sobie ujrzeliśmy, co - całkowicie subiektywnie -NAM nam się podoba? Jeśli tak rzadko robimy coś tylko po swojemu, z absolutnie własnego pomysłu, a tylko wdrażamy pomysły innych ludzi, to kiedy jesteśmy SOBĄ?
Mamy fast foody, żeby było szybciej, bo przecież nie ma kiedy zjeść na spokojnie - w tym czasie zarabiamy żeby kupować nowe rzeczy, a dzięki owym zakupom nie musimy kolejnych rzeczy robić sami, przygotowywać sami. Ale czy czas zarabiania na owe rzeczy do kupienia, w porównaniu do czasu poświęconego na zrobienie tego sobie samemu wychodzi nam na plus? Patrząc na to, jak bardzo jesteśmy zaganiani, jak bardzo ciągle brakuje czasu, chyba nie.
Gdzieś ktoś opowiadał mi ciekawą historyjkę o rodzinie emigrantów w USA. W pewnym momencie do Polki prowadzącej tam gospodarstwo zgłosili się przedstawiciele urzędu, który zamierzał odebrać owej polskiej rodzinie dzieci! Dlaczego? - bo "zorientowali się", że wspomniana Polka nieprawidłowo żywi swoją rodzinę. A skąd to wiedzieli? - z analizy wydatków na karcie kredytowej. Po prostu urząd, analizując te wydatki stwierdził, że nie ma na niej odpowiedniej ilości warzyw. Na szczęście Polka wybroniła się z zarzutu, bo pokazała, że te warzywa są w diecie rodziny, tylko nie pochodzą z gotowych zestawów, a są przygotowywane samodzielnie ze świeżych surowców (kupowanych, po "polsku", na straganie za gotówkę, co było tam wielką rzadkością). Zastanawiające jest, że urzędnikom w Stanach nie mieściło się w głowie, że ktoś może sam przygotowywać warzywa, a nie korzysta z gotowych, przygotowywanych towarów.
O czym to świadczy? - tutaj zwracam uwagę na prosty fakt, że wraz ze wzrostem gospodarczym coraz więcej rzeczy ktoś robi za nas, coraz więcej kupujemy gotowców, co raz więcej zdajemy się na jakichś profesjonalistów. Ale czy ci profesjonaliści na pewno znali dobrze nasze potrzeby? Kto tu do kogo się dostosował? - czy oni do naszych potrzeb, czy to my swoje oczekiwania i swoje potrzeby przykroiliśmy to tego co ktoś nam gotowego zaoferował?...
Czy nasze rozrywki są dla nas, czy my wtapiamy się w to, czy „powinno” być naszą rozrywką?...
A przecież to co się naprawdę liczy dla szczęścia, to stan naszego umysłu i uczuć. Jeśli usiądziemy w najpiękniejszym miejscu na ziemi, ale nasz umysł będzie rozdrażniony, poirytowany, w depresji, to czy będziemy szczęśliwi? Jeśli nawet dostaniemy coś bardzo drogiego i pożądanego przez większość ludzi, ale dla nas obcego, niedostosowanego do pragnień, to co to nam da?
I odwrotnie – jeśli człowiek wewnętrznie radosny, pogodzony ze sobą, z życiem radośnie wystawi swoją twarz do słońca, choć będzie w łachmanach na wysypisku śmieci, to czy będzie mu źle?...
Jeśli nawet nikt nie będzie mu zazdrościł, nikt tego nie doceni, ale on przeżyje w tej chwili mistyczne uniesienie, czy choćby inny stan poczucia harmonii swojego jestestwa z tym co jest mu dane, to czy będzie stratny z tego powodu?
Jesteśmy przyzwyczajeni, że to co wartościowe, trzeba zdobyć od kogoś, że ktoś to powinien docenić, może zazdrościć. To przyzwyczajenie jest jednak niczym innym, tylko FORMĄ UZALEŻNIENIA od otoczenia, od stawianych nam przez innych ludzi celów, kryteriów wartości, norm. A gdyby tak bardziej samemu wyznaczyć sobie cele szczęścia w życiu, to co by się stało?
Myślę, że większość z ludzi zapytana o chwilę największej radości, szczęścia nie wskaże momentu gdy dużo zarobili, albo kupili czy dostali jakiś przedmiot, może nieruchomość, czy pieniądze, ale będzie to np. pocałunek z bardzo upragnioną osobą, czas spędzony z nią razem, albo z innymi ludźmi.
Wzrost gospodarczy zapewni nam mnóstwo przedmiotów i usług. Jeszcze nowszych, jeszcze doskonalszych, wartych kupienia. Ale raczej nie da nam czasu na ich spożytkowanie. Więc w pospiechu spędzimy wakacje na Kanarach, kupimy kolejny samochód, który trzeba będzie ubezpieczyć zadbać, a który ostatecznie przyda się na dojazdy do pracy, znowu poznamy jakieś standardy do przestrzegania wymagania ze strony szefa, poczucie „nie bycia gorszym” wobec znajomych. I znowu będzie ta praca, kredyty do spłacenia i coraz większy wysiłek, żeby mieć więcej przedmiotów i więcej nowych możliwości, żeby nie odstawać, może żeby nam zazdrościli. I pewnie będziemy mieli więcej tych przedmiotów i możliwości, ale mniej czasu po prostu na życie.
Daliśmy się zapędzić do obłędnego wyścigu o więcej, więcej, więcej. Liczy się ilość, szybkość, jakość przeżywania życia schodzi na dalszy plan, bo w nawale tego co da się upchnąć w 24 godziny doby wymagane jest dołożenie jeszcze jakiejś nowej atrakcji, albo nowej pracy prowadzącej do "sukcesu". Dlatego wiele towarów tylko kupujemy i szybko wyrzucamy, zamawiamy a potem nie wykorzystujemy. Życie nasze kręci się nie wokół nas samych (w sensie poświęcenia się chwili, która jest dla nas ważna i nas bogaci, czy uszczęśliwia), a wokół samego ściągania do siebie atrakcji. Po ściągnięciu atrakcji, sprawa staje się "załatwiona" i kto by się teraz martwił samym dokładnym przeżyciem owej atrakcji?... Przecież trzeba się zająć ściąganiem kolejnej atrakcji... W ten sposób dziala wzrost gospodarczy i "postęp".
Czy to na pewno jest postęp?...

Kiedy umiera ktoś z naszych bliskich, zwykle przychodzi refleksja: co już umarł(a)? A ja tak niewiele z nim/nią byłem, prawie się nie znaliśmy, tyle rzeczy można było sobie powiedzieć... Ale kiedy powiedzieć? Kiedy być z drugim człowiekiem, skoro świat wzywa do zdobywania. Do więcej, więcej, aż zobaczymy granicę poza którą mózg nie będzie w stanie przetworzyć tego nawału informacji, wrażeń, pragnień, rozterek, uczuć. I tylko w pośpiechu zastępujemy jedne wrażenia innymi. Nie pytając nawet czy rzeczywiście lepszymi, bo kto ma czas się nad tym zastanowić?...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 19:11, 22 Lis 2010, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
neko




Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 817
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: PL, D

PostWysłany: Śro 15:23, 24 Lis 2010    Temat postu:

Ciekawy esej, i właściwie zgadzam się z jego treścią. Mimo to mam kilka uwag.

MD napisał:
Czy dzisiejszy człowiek, zagoniony do wypełniania norm i standardów, do pogoni za konkurencją, wydajnością, prestiżem na pewno jest szczęśliwszy od pasterza, który – choć ubogi – miał na co dzień piękno przyrody, jasne reguły życia, brak zegarka regulującego większość zajęć dnia?...
Wydaje mi się, że każdy kij ma kilka końców. Pasterz miał może na codzień piękno przyrody, ale reguły jego życia raczej nie były jasne. Pracował od wschodu do zachodu słońca; rzadko jadał so syta; co parę lat zdarzały się nieurodzaje, które oznaczały ciężki głód (tzn. taki, że ludzie umierali z głodu); tracił dużo albo i wszystko, jeśli piorun spalił jego obejście, albo złodzieje ukradli mu jego stado. Jego życie było niepewne i pełne zagrożeń.

Można znaleźć analogię z współczesnym, zabieganym człowiekiem, który też od świtu do nocy ma terminy i obowiązki, a zagrożony jest upadkiem swojego zakładu, zmniejszeniem zarobków, bezrobociem. Tyle, że w przypadku współczesnego człowieka (z krajów uprzemysłowionych) gra toczy się o dobrobyt, a w przypadku pasterza - gra toczyła się o życie.

I jeszcze jedno - ten starożytny pasterz nie był zapewnie zdolny ani do refleksji, ani do empatii. Był za to najpewniej człowiekiem brutalnym i bezwzględnym, gotowym w każdej chwili zastosować przemoc, wobec bliskich i obcych - bo brutalne i bezwzględne było otoczenie, w którym żył. W pewnym sensie był to człowiek, któremu nie możemy ani zazdrościć, ani współczuć, tak różny był od nas i tak dla nas niezrozumiały.

Zgadzam się, że rozwój naszego świata poszedł w dziwnym, nie przynoszącym nam zbyt dużo szczęścia, ani - chyba - zaszczytu, kierunku, i da się wymienić masę zjawisk, z różnych dziedzin i o różnej skali, które określamy jako "chore". Pytanie, czy inny kierunek był możliwy?
Czy nie jest tak, że nasze dążenie do przetrwania (inywidualnego i w potomstwie) - na co zaprogramowała nas Natura - wykształciło w nas skłonność do rywalizowania, konkurowania ze sobą? Więc konkurujemy, i cały nasz rozwój tą konkurencją, na wielu płaszczyznach, jest napędzany. Kiedyś byli wodzowie, królowie, magnaci, konkurujący o ziemię, władzę i prestiż - oraz wielka masa chłopów, żyjących, zależnie od okresu, raz nieco lepiej, raz wiele gorzej, i konkurujących ze sobą to o miedzę, to o rękę córki zamożnego gospodarza. Dziś mamy managerów wielkich przedsiębiorstw, konkurujących o klienta - oraz wielką masę klientów, konkurujących o jak najmodniejsze gadżety. A między nimi niewielka (ale rosnąca liczebnie na przestrzeni wieków) grupa artystów, uczonych, myślicieli - też ze sobą często konkurujących.


MD napisał:
czy wzrost gospodarczy na pewno jest pozytywny z punktu widzenia życia, szczęścia człowieka?
Wydaje mi się, że mamy wybór - albo brak rozwoju religii, sztuki, nauki, techniki, moralności, albo rozwój i postęp, jaki mamy, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli pytanie można odwrócić: czy byłoby lepiej, gdybyśmy zostali na poziomie, powiedzmy, ludzi z epoki kamienia łupanego, i nie podejrzewali nawet, że może istnieć wzrost gospodarczy? (Pytanie dodatkowe: czy byłoby to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę możliwości człowieka).

MD napisał:
Myślę, że większość z ludzi zapytana o chwilę największej radości, szczęścia nie wskaże momentu gdy dużo zarobili, albo kupili czy dostali jakiś przedmiot, może nieruchomość, czy pieniądze, ale będzie to np. pocałunek z bardzo upragnioną osobą, czas spędzony z nią razem, albo z innymi ludźmi.
Wiele, wiele lat temu wpadły mi w ręce wspomnienia Marka Żuławskiego, malarza, który po wojnie osiadł w Londynie; wydał je jako człowiek ok. siedemdziesięcioletni. Żuławski opisuje chwilę najbardziej intensywnego szczęścia w swoim życiu - doznał go w Tatrach, kiedy z olbrzymim wysiłkiem udało mu się wejść na jakąś górską ścianę. Wydaje mi się, że to jest właśnie istotą szczęścia: własny wysiłek, własne dążenie do czegoś. Z tym, że ludzie często bywają gnuśni, i mieliby kłopot z samym sprecyzowaniem tego, na czym im zależy, nie mówiąc już o poświęcaniu dla tego czegoś swojej wygody, czasu i wysiłku. (Niestety).

I sprawa ściśle z tym związana:
MD napisał:
To w takim razie na co przeznaczamy ów nasz czas, jeśli nie mamy go na to, aby być w pełni wg tego co w sobie ujrzeliśmy, co - całkowicie subiektywnie -NAM nam się podoba? Jeśli tak rzadko robimy coś tylko po swojemu, z absolutnie własnego pomysłu, a tylko wdrażamy pomysły innych ludzi, to kiedy jesteśmy SOBĄ?
No właśnie, to już się chyba spostrzega, w szkołach stara się wprowadzać programy, które mają rozwijać kreatywność i wyobraźnię dzieci; stara się je zachęcać do tego, żeby czas spędzały aktywnie, same się w coś bawiły, a nie dawały się bawić telewizorowi czy komputerowi; stara się je wychowywać tak, żeby wiedziały, czego chcą, a nie dawały się manipulować; zachęca się je do szukania własnych pomysłów, i realizowania ich.

Nasz sposób myślenia zmieniał się przez rewolucje, ale też przez ewolucję. Może teraz następuje taka powolna ewolucja. Może ludzie z czasem bardziej zaczną zwracać uwagę na jakość swojego życia (które nie ogranicza się do pracy i kupowania), na własne intuicje i uczucia, na sposób spędzania swojego czasu, jakość tego, co kupują oraz realną korzyść, jaką odnoszą ze swoich zakupów, i w ten sposób wymuszą także na producentach, na koncernach jakąś inną politykę (nie mam żadnej konkretnej propozycji, jaką ).

W każdym razie wydaje mi się, że dziś ludzie mają jednak znacznie większe możliwości kształtowania swojego życia, swoich postaw niż było to kiedyś; dlatego, mimo wszystkich negatywnych zjawisk, uważam, że tak, postęp jest pozytywny o tyle, o ile na razie nie widać, czym lepszym można byłoby go zastąpić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31254
Przeczytał: 91 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:19, 24 Lis 2010    Temat postu:

neko napisał:
...ten starożytny pasterz nie był zapewnie zdolny ani do refleksji, ani do empatii. Był za to najpewniej człowiekiem brutalnym i bezwzględnym, gotowym w każdej chwili zastosować przemoc, wobec bliskich i obcych - bo brutalne i bezwzględne było otoczenie, w którym żył. W pewnym sensie był to człowiek, któremu nie możemy ani zazdrościć, ani współczuć, tak różny był od nas i tak dla nas niezrozumiały.
...
Wydaje mi się, że to jest właśnie istotą szczęścia: własny wysiłek, własne dążenie do czegoś. Z tym, że ludzie często bywają gnuśni, i mieliby kłopot z samym sprecyzowaniem tego, na czym im zależy, nie mówiąc już o poświęcaniu dla tego czegoś swojej wygody, czasu i wysiłku. (Niestety).
...
w szkołach stara się wprowadzać programy, które mają rozwijać kreatywność i wyobraźnię dzieci; stara się je zachęcać do tego, żeby czas spędzały aktywnie, same się w coś bawiły, a nie dawały się bawić telewizorowi czy komputerowi; stara się je wychowywać tak, żeby wiedziały, czego chcą, a nie dawały się manipulować; zachęca się je do szukania własnych pomysłów, i realizowania ich.


Z pasterzem - w dużym stopniu racja. Nie było moją intencją idealizowanie pasterzy, bo (choć biblijny obraz jest tu całkiem sielankowy) w historii często "cieszyli się" oni sławą właśnie ludzi brutalnych, niezbyt inteligentnych o wrażliwości niespecjalnie subtelnej.
Jednak do mnie ów przykład pasterza jakoś przemawia z innych powodów. Trochę z powodu fascynacji górami (pasterzy jakoś z górami się kojarzy), trochę z faktu, że byli to ludzie, którzy praktycznie 24 godziny na dobę byli na łonie natury. Czy byli szczęśliwi? Wierzę, że jakaś część z nich była. Przynajmniej w dobrych latach, gdy wilki nie dokuczały, towary dało się z zyskiem sprzedać, a pozostałe zagrożenia nie były zbyt intensywne.
Podaję ten przykład może trochę porównując w wyobraźni dwie sytuacje
1. siedzę na hali w górach i patrzę na słońce
2. leżę na leżaku nad basenem w najbogatszym hotelu na świecie i widzę kelnera niosącego mi aperitif
W jakiej z tych sytuacji jestem bardziej sobą?
Tutaj, ja i natura, tam ja i wpisanie mnie w cywilizację, w zależności ludzkie. To drugie raczej kojarzy mi się walką o lepsze miejsce, z poczuciem zagrożenia, że coś stracę, ze świadomością, że ode mnie zależy tylko jakaś niewielka cząstka tego w czym i kim jestem jestem. Siedząc w górach wobec słońca, wydaje mi się, ze bardziej JESTEM JA, tylko ja i szczęśliwy jestem w sposób niezakłócony.
Z tym wiąże się jeszcze jedna wizja i myśl. Wyobraźmy sobie teraz, że siedząc z tym aperitifem na terenie hotelu dowiaduję się nagle, że jest gdzieś jeszcze droższy hotel z jeszcze lepszym aperitifem i obsługą. Czy to zmieni coś stan mojego aktualnego szczęścia? - Chyba tak, bo tu chodziło o to, że czuję się wyróżniony swoją sytuacją wobec innych ludzi. Zatem moje szczęście jest tu w jakiś sposób warunkowe - wynika nie ze mnie samego i stanu fizycznego dookoła, ale ze schematów społecznych jakie nałożone są na moje myślenie.
W przypadku słońca na hali, nie ma kwestii lepszego słońca. Hala, jeśli nawet nie byłaby na szczycie piękności hal, jest wspaniała dokładnie taka, jaka jest. Zatem gdy patrzę na słońce w pięknym miejscu, gdy mój umysł i zmysły sycą się tym cudem istnienia, to jestem tu wszystkim, a wszystko jest ze mną - nie potrzeba niczego więcej i nie ma sensu pytać o coś więcej.

Czy dążenie daje szczęście?
Pewnie też. Inne szczęście. Problem z dążeniami jest taki, że bywają one w różnych wzajemnych konfliktach. Czasami te konflikty powodują, że stan szczęścia zostanie przekreślony. Z jakichś dodatkowych, nie branych wcześniej pod uwagę powodów.


Z tą aktywnością i kreatywnością dzieci kierunek wydaje się słuszny. Oczywiście konkretna implementacja może być różna, bo niekiedy dzieci zmuszane do kreatywności na sposób zrozumiały dla wychowawców symulują swój entuzjazm po to, aby tych wychowawców zadowolić. Inny problem jest z lenistwem. Zauważyłem, że wielu naprawdę wyjątkowo kreatywnych ludzi (intelektualnie) otoczeniu nieraz wydaje się gnuśnymi.
- Oto taki siedzi, nic nie robi, tylko myśli. Niechby chociaż skopał ogródek, albo pozmywał naczynia... A on tylko wymyśla te swoje głupoty!
Poza tym dzisiejszy świat generuje całą masę kreatywności na pokaz - w sumie, jak dla mnie, głupiej i nudnej. Niby coś robią kreatywnie, a w istocie po raz stutysięczny powielają schemat znany od tysiącleci. Kreatorzy mód wszelakich (zwykle kopiowanych z czasów poprzedniego pokolenia), kolejne generacje boys- i girlsbandów wyśpiewują piosenki z melodią tworzoną przez automat i akompaniowaną automatami. Dzisiejszy świat stworzył jakąś zadziwiającą karykaturę prawdziwej aktywności.
MOze trochę zrzędzę, bo nie cierpię dziecięcych teatrzyków, ani występów na akademiach. I może też nie do końca mam rację krytykując owe naiwne aktywności. Być może, dzięki samemu faktowi uwierzenia w siebie, w swoje możliwości, ktoś teraz kreatywny na pokaz, w przyszłości stworzy naprawdę oryginalne dzieła. Ale tego zaszczytu dostąpią chyba nieliczni. Bo wydaje mi się, ze ta najbardziej oryginalna forma kreatywności bierze się z jakiegoś zapadnięcia w głąb siebie w przeżycie maksymalnie osobiste, takie jakiego nie sposób wywołać z zewnątrz. Wobec ludzi naprawdę kreatywnych otoczenie może dać tylko jeden rodzaj pomocy NIE PRZESZKADZAĆ, ew. wspomóc zrozumieniem i cierpliwością.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
neko




Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 817
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: PL, D

PostWysłany: Czw 19:39, 25 Lis 2010    Temat postu:

MD napisał:
Czy dążenie daje szczęście?
Pewnie też. Inne szczęście. Problem z dążeniami jest taki, że bywają one w różnych wzajemnych konfliktach. Czasami te konflikty powodują, że stan szczęścia zostanie przekreślony. Z jakichś dodatkowych, nie branych wcześniej pod uwagę powodów.
Oczywiście. Tutaj moje sformułowanie było może mylące. Chodziło mi nie tyle o to, że samo dążenie daje szczęście (choć to może niekiedy też), ile o to, że dążenie i wysiłek wchodzą z dużą wagą do szczęścia, jakie człowiek odczuwa, kiedy osiągnie cel swojego dążenia. Tego rodzaju szczęścia doświadczył - i opisał je - Marek Żuławski.

Naturalnie, nie jest też tak, że każde dążenie i każde osiągnięcie celu daje szczęście; na pewno jest tu bardzo duża gradacja, szczęście jest gdzieś na jej szczycie, jest czymś wyjątkowym.

Ani na pewno nie jest tak, że to jest jedyny rodzaj szczęścia, jakie człowiek może odczuwać. Może jest to po prostu ten rodzaj, który najłatwiej opisać.
Jakby na drugim biegunie jest:
MD napisał:
gdy mój umysł i zmysły sycą się tym cudem istnienia, to jestem tu wszystkim, a wszystko jest ze mną - nie potrzeba niczego więcej i nie ma sensu pytać o coś więcej.



MD napisał:
Oczywiście konkretna implementacja może być różna, bo niekiedy dzieci zmuszane do kreatywności na sposób zrozumiały dla wychowawców symulują swój entuzjazm po to, aby tych wychowawców zadowolić.
Na pewno. Ale bez błędu, bez pewnej dozy fałszu żadna ludzka działalność się nie obędzie.

MD napisał:
Poza tym dzisiejszy świat generuje całą masę kreatywności na pokaz - w sumie, jak dla mnie, głupiej i nudnej. Niby coś robią kreatywnie, a w istocie po raz stutysięczny powielają schemat znany od tysiącleci. Kreatorzy mód wszelakich (zwykle kopiowanych z czasów poprzedniego pokolenia), kolejne generacje boys- i girlsbandów wyśpiewują piosenki z melodią tworzoną przez automat i akompaniowaną automatami. Dzisiejszy świat stworzył jakąś zadziwiającą karykaturę prawdziwej aktywności.
No tak. Chyba właśnie o to chodzi w wychowaniu dzieci, żeby stały się ludźmi dorosłymi wiedzącymi, czego chcą i umiejącymi zdecydować, co jest dla nich wartościowe - a przez to nie poddającymi się zbyt łatwo naporowi tandety.

MD napisał:
Być może, dzięki samemu faktowi uwierzenia w siebie, w swoje możliwości, ktoś teraz kreatywny na pokaz, w przyszłości stworzy naprawdę oryginalne dzieła. Ale tego zaszczytu dostąpią chyba nieliczni.
Oczywiście. Ja też nie mówię o recepcie na wychowywanie wybitnych twórców, tylko o wychowywaniu ludzi przeciętnych. Pewnie nawet słowo "kreatywny" nie jest w tym kontekście właściwe, ale używam go, bo stało się - modne. Chyba prawie każdy może rozpoznać i rozwinąć swoje umiejętności, zdolności i zamiłowania; czyli być "kreatywny" na swoją, choćby niewielką, miarę - w ogródku, w grze na gitarze czy w budowaniu modeli samolotów; w czymkolwiek. Bo chodzi nam tu chyba o stworzenie alternatywy do
MD napisał:
obłędnego wyścigu o więcej, więcej, więcej. /.../ Życie nasze kręci się nie wokół nas samych (w sensie poświęcenia się chwili, która jest dla nas ważna i nas bogaci, czy uszczęśliwia), a wokół samego ściągania do siebie atrakcji. Po ściągnięciu atrakcji, sprawa staje się "załatwiona" i kto by się teraz martwił samym dokładnym przeżyciem owej atrakcji?... Przecież trzeba się zająć ściąganiem kolejnej atrakcji...

Po rozpoznaniu problemu można podjąć próby jakiegoś rozwiązania go; w tym przypadku chyba tylko przez wychowanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
neko




Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 817
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: PL, D

PostWysłany: Czw 19:50, 25 Lis 2010    Temat postu:

MD napisał:
Czy dążenie daje szczęście?
Pewnie też. Inne szczęście. Problem z dążeniami jest taki, że bywają one w różnych wzajemnych konfliktach. Czasami te konflikty powodują, że stan szczęścia zostanie przekreślony. Z jakichś dodatkowych, nie branych wcześniej pod uwagę powodów.
Oczywiście. Tutaj moje sformułowanie było może mylące. Chodziło mi nie tyle o to, że samo dążenie daje szczęście (choć to może niekiedy też), ile o to, że dążenie i wysiłek wchodzą z dużą wagą do szczęścia, jakie człowiek odczuwa, kiedy osiągnie cel swojego dążenia. Tego rodzaju szczęścia doświadczył - i opisał je - Marek Żuławski.

Naturalnie, nie jest też tak, że każde dążenie i każde osiągnięcie celu daje szczęście; na pewno jest tu bardzo duża gradacja, szczęście jest gdzieś na jej szczycie, jest czymś wyjątkowym.

Ani na pewno nie jest tak, że to jest jedyny rodzaj szczęścia, jakie człowiek może odczuwać. Może jest to po prostu ten rodzaj, który najłatwiej opisać.
Jakby na drugim biegunie jest:
MD napisał:
gdy mój umysł i zmysły sycą się tym cudem istnienia, to jestem tu wszystkim, a wszystko jest ze mną - nie potrzeba niczego więcej i nie ma sensu pytać o coś więcej.



MD napisał:
Oczywiście konkretna implementacja może być różna, bo niekiedy dzieci zmuszane do kreatywności na sposób zrozumiały dla wychowawców symulują swój entuzjazm po to, aby tych wychowawców zadowolić.
Na pewno. Ale bez błędu, bez pewnej dozy fałszu żadna ludzka działalność się nie obędzie.

MD napisał:
Poza tym dzisiejszy świat generuje całą masę kreatywności na pokaz - w sumie, jak dla mnie, głupiej i nudnej. Niby coś robią kreatywnie, a w istocie po raz stutysięczny powielają schemat znany od tysiącleci. Kreatorzy mód wszelakich (zwykle kopiowanych z czasów poprzedniego pokolenia), kolejne generacje boys- i girlsbandów wyśpiewują piosenki z melodią tworzoną przez automat i akompaniowaną automatami. Dzisiejszy świat stworzył jakąś zadziwiającą karykaturę prawdziwej aktywności.
No tak. Chyba właśnie o to chodzi w wychowaniu dzieci, żeby stały się ludźmi dorosłymi wiedzącymi, czego chcą i umiejącymi zdecydować, co jest dla nich wartościowe - a przez to nie poddającymi się zbyt łatwo naporowi tandety.

MD napisał:
Być może, dzięki samemu faktowi uwierzenia w siebie, w swoje możliwości, ktoś teraz kreatywny na pokaz, w przyszłości stworzy naprawdę oryginalne dzieła. Ale tego zaszczytu dostąpią chyba nieliczni.
Oczywiście. Ja też nie mówię o recepcie na wychowywanie wybitnych twórców, tylko o wychowywaniu ludzi przeciętnych. (Pewnie nawet słowo "kreatywny" nie jest w tym kontekście właściwe, ale używam go, bo stało się - modne.) Chyba prawie każdy może rozpoznać i rozwinąć swoje umiejętności, zdolności i zamiłowania; czyli być "kreatywny" na swoją, choćby niewielką, miarę - w ogródku, w grze na gitarze czy w budowaniu modeli samolotów; w czymkolwiek. Bo chodzi nam tu chyba o stworzenie alternatywy do
MD napisał:
obłędnego wyścigu o więcej, więcej, więcej. /.../ Życie nasze kręci się nie wokół nas samych (w sensie poświęcenia się chwili, która jest dla nas ważna i nas bogaci, czy uszczęśliwia), a wokół samego ściągania do siebie atrakcji. Po ściągnięciu atrakcji, sprawa staje się "załatwiona" i kto by się teraz martwił samym dokładnym przeżyciem owej atrakcji?... Przecież trzeba się zająć ściąganiem kolejnej atrakcji...

Po rozpoznaniu problemu można podjąć próby jakiegoś rozwiązania go; w tym przypadku chyba tylko przez wychowanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
neko




Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 817
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: PL, D

PostWysłany: Pią 22:18, 26 Lis 2010    Temat postu:

I jeszcze mały przyczynek do treści eseju - cytat, zasłyszany dziś w Ipr. PR:

"PKB mierzy wszystko, poza tym, co czyni życie wartościowym " (sentor E. Kennedy).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31254
Przeczytał: 91 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:10, 28 Lis 2010    Temat postu:

neko napisał:
I jeszcze mały przyczynek do treści eseju - cytat, zasłyszany dziś w Ipr. PR:

"PKB mierzy wszystko, poza tym, co czyni życie wartościowym " (sentor E. Kennedy).

Dobre!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin