Autor Wiadomość
jaKrów 5-latek
PostWysłany: Śro 16:47, 10 Lut 2016    Temat postu:

nie-panstwo napisał:
kryzys instytucji malzenstwa rosnie wraz z rozkwitem panstw opiekunczych. Proste prawo substytutu. Jesli panstwo ubezpieczylo ludzi od ryzyka egzystencjalnego to po co niby dbac o trwały stabilny zwiazek i plodzic do tego jeszcze dzieci?


Trzeba zauważyć, że do państw opiekuńczych ciągną imigranci a zatem ich dzieci. To jest taki samograj, bo nie wiadomo czy państwo staje się opiekuńcze wobec napływu imigrantów czy ci imigranci nie powodują wzrostu opiekuńczości państwa.

Tak czy siak, Jaśnie Państwo czerpie zyski z ubezpieczenia. Ubezpieczenie nie jest tylko kosztem, a dochodem państwa. Dzieci bowiem będą dla Jaśnie Państwa pracować i znów powstanie okazja do dochodowego ubezpieczenia pracy.
Michał Dyszyński
PostWysłany: Śro 12:26, 10 Lut 2016    Temat postu:

nie-panstwo napisał:
kryzys instytucji malzenstwa rosnie wraz z rozkwitem panstw opiekunczych. Proste prawo substytutu. Jesli panstwo ubezpieczylo ludzi od ryzyka egzystencjalnego to po co niby dbac o trwały stabilny zwiazek i plodzic do tego jeszcze dzieci?

Coś w tym jest... :think:
Na pewno spora część prawdy w tej myśli się zawiera. Ale chyba nie cała prawda.
lucek
PostWysłany: Śro 8:56, 10 Lut 2016    Temat postu:

P.S.

a raczej komu wtedy jest potrzebne państwo :wink: ?
Gość
PostWysłany: Śro 8:47, 10 Lut 2016    Temat postu:

Cytat:
Jesli panstwo ubezpieczylo ludzi od ryzyka egzystencjalnego to po co niby dbac o trwały stabilny zwiazek i plodzic do tego jeszcze dzieci?


jeśli państwo by nie ubezpieczało od ryzyka "egzystencjalnego", to po co komu państwo

nie ulegaj kretyńskiej demagogii wiadomych baranów :mrgreen: abyś sam nie okazał się baranem
nie-panstwo
PostWysłany: Śro 2:16, 10 Lut 2016    Temat postu:

kryzys instytucji malzenstwa rosnie wraz z rozkwitem panstw opiekunczych. Proste prawo substytutu. Jesli panstwo ubezpieczylo ludzi od ryzyka egzystencjalnego to po co niby dbac o trwały stabilny zwiazek i plodzic do tego jeszcze dzieci?
JaKrów z Nogą
PostWysłany: Wto 5:51, 22 Gru 2015    Temat postu:

Anonymous napisał:
Jakrów Zbawiciel napisał:
Jam jest Pasterzem a wy owce moje.
....nie zrozumiałeś....Pasterz jest w Niebiesiech, a ty baran jesteś w końcu czy owieczka i pasterza szukasz? :rotfl: bo już sam mnie wiem ?.... czyli, pieprzysz jak "czarna zaraza" ...


Wszystko co mnie interesuje jest Ziemskie. Pasterzem jestem an ziemi, owce moje są na ziemi, trawa na ziemi, pieprz i zaraza też. Na niebie są chmury z mego (między innymi) zachmurzenia. Słońce też takiego pochodzenia.
Oto rzucam w świat szeroki promienie wzrokowe, skupiam je w słoneczne promieniowanie i grzeję w nim członki swoje.
Gość
PostWysłany: Wto 5:37, 22 Gru 2015    Temat postu:

Jakrów Zbawiciel napisał:
Jam jest Pasterzem a wy owce moje.
....nie zrozumiałeś....Pasterz jest w Niebiesiech, a ty baran jesteś w końcu czy owieczka i pasterza szukasz? :rotfl: bo już sam mnie wiem ?.... czyli, pieprzysz jak "czarna zaraza" ...
Jakrów Zbawiciel
PostWysłany: Wto 5:28, 22 Gru 2015    Temat postu:

Anonymous napisał:
Ty Krów z Nogą też już mógłbyś wyzbyć się tego Pańskiego Znamienia ..... tej stadnej narracji ....


Jam jest Pasterzem a wy owce moje.
Błogosławieni którzy wnijdą do Królestwa Mojego jako tej Cipy Gorejącej.
Gość
PostWysłany: Wto 5:20, 22 Gru 2015    Temat postu:

JaKrów z Nogą napisał:
Zobowiązanie jak związanie pozbawia człowieka wolności. Zresztą każdy węzeł, każdy związek nadaje się do rozwiązania. Związek Radziecki się rozwiązał i Rzeczypospolita Obojga Narodów też się rozwiązała.

Trudno powiedzieć czy Małżeństwo służy dziecioróbstwie. Ja uważam że raczej źle służy. Owszem, gdy już mamy dzieci w małżeństwie to rozwiązanie go rodzi komplikacje dla dzieci, jakich by nie było poza małżeństwem.

Małżeństwo ma znamiona przyrzeczenia publicznego. Ale nie jest to rzecz naturalna, gdyż wszystkie znamiona publiczne są podobne do cech wypalanych bydłu należącemu do pana. Z tego wynika że to Pan decyduje o zachowaniu się małżeństwa. Pan wie, co robi, aby zachować swoje stado.

Istniejąca w świecie zwierząt walka na tle mnożenia się, walka o samicę, nie wyklucza samców dodatkowych. Zawsze jakaś część im przypadnie w zamian za mniejszy wysiłek. Ale nie sposób walki jako dobra przekreślić. Walka w istocie rozgrywa się na wszystkie sposoby i jest powszechnie wykorzystywaną możliwością do pędzenie życia. Pozbawienie walki, stawia pod znakiem zapytania wszelką chęć do wykorzystania swoich możliwości życiowych, a więc zmierzałaby do uśpienia czujności i śmierci.

Bezsprzecznie LUDZKĄ NATURĄ JEST i SWOBODA i WALKA i ROZDZIELNOŚĆ PŁCIOWA.
Gdyby nie to, na świecie by istniał tylko jeden CZLOWIEK_OBOJNAK i sam by siebie zapładniał o ile by mu się chciało. A chyba nie.
Po kiego by się miał zapładniać, skoro nie ma o kogo/co walczyć?

Tzw. "eksploracje innych dziedzin" są wybiegiem. W innych dziedzinach też trwa odwieczna walka samców o samice. Nawet jeśli nagrodą w walce są pieniądze, to i tak je wydamy na samice, lub do kurwy nędzy na zdobycze przeznaczone do walki o samice, na przykład Ferrari.


Ty Krów z Nogą też już mógłbyś wyzbyć się tego Pańskiego Znamienia ..... tej stadnej narracji ....
JaKrów z Nogą
PostWysłany: Wto 4:32, 22 Gru 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
istota napisał:
Innymi słowy, jest to ZOBOWIĄZANIE. I to bardzo poważne, ponieważ moje dzisiejsze JA podejmuje decyzję w imieniu CAŁEGO mojego przyszłego JA. I nawet zakładając jakąś stałość JA (pewien niezmienny trzon), to nie ulega wątpliwości, że wszyscy się zmieniamy.
Myślę jednak, że w większości przypadków ten heroizm małżonków sprowadza się do DOBRA DZIECI (małżeństwo jest instytucją nastawioną na dziecioróbstwo) i CO LUDZIE POWIEDZĄ (czyli zachowujemy twarz, żeby naszemu ZOBOWIĄZANIU przed ludźmi stało się zadość).

Ja nie sądzę, aby poligamia była "strukturą bardziej dostosowaną do ludzkiej natury".
W świecie zwierząt dominujący samiec jest silnie "eksploatowany" przez cały ów "system". Musi walczyć z rywalami, musi pilnować samic, być ciągle w formie, ciągle "na stanowisku". Jak tylko nieco osłabnie, grozi mu mordercza walka o potwierdzenie swojej dominacji.
Ale z biegiem lat zaczyna się cenić stabilność, nawet docenia pewną "nudę" (choć często jest to nuda tylko w jednym aspekcie, bo dzięki uspokojeniu jakiejś dziedziny uzyskuje się wolne zasoby do eksploracji innych dziedzin).


Zobowiązanie jak związanie pozbawia człowieka wolności. Zresztą każdy węzeł, każdy związek nadaje się do rozwiązania. Związek Radziecki się rozwiązał i Rzeczypospolita Obojga Narodów też się rozwiązała.

Trudno powiedzieć czy Małżeństwo służy dziecioróbstwie. Ja uważam że raczej źle służy. Owszem, gdy już mamy dzieci w małżeństwie to rozwiązanie go rodzi komplikacje dla dzieci, jakich by nie było poza małżeństwem.

Małżeństwo ma znamiona przyrzeczenia publicznego. Ale nie jest to rzecz naturalna, gdyż wszystkie znamiona publiczne są podobne do cech wypalanych bydłu należącemu do pana. Z tego wynika że to Pan decyduje o zachowaniu się małżeństwa. Pan wie, co robi, aby zachować swoje stado.

Istniejąca w świecie zwierząt walka na tle mnożenia się, walka o samicę, nie wyklucza samców dodatkowych. Zawsze jakaś część im przypadnie w zamian za mniejszy wysiłek. Ale nie sposób walki jako dobra przekreślić. Walka w istocie rozgrywa się na wszystkie sposoby i jest powszechnie wykorzystywaną możliwością do pędzenie życia. Pozbawienie walki, stawia pod znakiem zapytania wszelką chęć do wykorzystania swoich możliwości życiowych, a więc zmierzałaby do uśpienia czujności i śmierci.

Bezsprzecznie LUDZKĄ NATURĄ JEST i SWOBODA i WALKA i ROZDZIELNOŚĆ PŁCIOWA.
Gdyby nie to, na świecie by istniał tylko jeden CZLOWIEK_OBOJNAK i sam by siebie zapładniał o ile by mu się chciało. A chyba nie.
Po kiego by się miał zapładniać, skoro nie ma o kogo/co walczyć?

Tzw. "eksploracje innych dziedzin" są wybiegiem. W innych dziedzinach też trwa odwieczna walka samców o samice. Nawet jeśli nagrodą w walce są pieniądze, to i tak je wydamy na samice, lub do kurwy nędzy na zdobycze przeznaczone do walki o samice, na przykład Ferrari.
Michał Dyszyński
PostWysłany: Pon 23:32, 21 Gru 2015    Temat postu:

istota napisał:
Innymi słowy, jest to ZOBOWIĄZANIE. I to bardzo poważne, ponieważ moje dzisiejsze JA podejmuje decyzję w imieniu CAŁEGO mojego przyszłego JA. I nawet zakładając jakąś stałość JA (pewien niezmienny trzon), to nie ulega wątpliwości, że wszyscy się zmieniamy. Przysięgając komuś, że będę z nim do końca życia, deklaruję, że mimo tego, że będę częściowo kimś innym i ty będziesz cześciowo kimś innym, biorę to ryzyko i postanawiam z tobą być.

Myślę jednak, że w większości przypadków ten heroizm małżonków sprowadza się do DOBRA DZIECI (małżeństwo jest instytucją nastawioną na dziecioróbstwo) i CO LUDZIE POWIEDZĄ (czyli zachowujemy twarz, żeby naszemu ZOBOWIĄZANIU przed ludźmi stało się zadość). Przy czym trzeba zauważyć, że małżeństwo upada nie tylko w takim sensie, że coraz rzadziej ludzie się na nie decydują, ale też w tym sensie, że już zawarte, szybko się rozpada.

Zgadzam się.
Teraz kwestią otwarta jest ocena owych tendencji...

istota napisał:
Intuicja podpowiada mi, że zmierzamy w stronę poligamii, strukturze bardziej dostosowanej do ludzkiej natury. Póki co ta poligamia polega na częstym wymienianiu partnera/ki, ale wkrótce (co już się zaczyna dziać) powszechne będzie czysta poligamia.

Ja nie sądzę, aby poligamia była "strukturą bardziej dostosowaną do ludzkiej natury". Dostosowywanie się już do jednej tylko osoby wymaga spora wysiłku, nauki, zmian wewnętrznych. Jeśliby trzeba było dostosowywać się do większej ilości, to zapewne albo większość zrezygnowałaby z tego zadania (co owocowałoby mocnym spłyceniem związków, oparciem ich na pozorach i doraźności), albo następowałaby dość silna rotacja, rozczarowania, mielibyśmy poczucie porzucenia.
Poligamia jest "dobra" dla silnych jednostek, które zwyciężają w walce konkurencyjnej zgarniając śmietankę osobników płci przeciwnej. Ale czy jest dobra do końca? Nawet dla tych silnych jednostek?...
W świecie zwierząt dominujący samiec jest silnie "eksploatowany" przez cały ów "system". Musi walczyć z rywalami, musi pilnować samic, być ciągle w formie, ciągle "na stanowisku". Jak tylko nieco osłabnie, grozi mu mordercza walka o potwierdzenie swojej dominacji. Trochę podobnie jest wśród ludzi - ci, co zbiorą "śmietankę" życia często zapłacą z to w różny sposób.
A z drugiej strony, czy chcielibyśmy tak każdy z każdym?
- Pewnie na niektórych etapach życia byłoby to atrakcyjne. Ale z biegiem lat zaczyna się cenić stabilność, nawet docenia pewną "nudę" (choć często jest to nuda tylko w jednym aspekcie, bo dzięki uspokojeniu jakiejś dziedziny uzyskuje się wolne zasoby do eksploracji innych dziedzin).
istota
PostWysłany: Pon 22:47, 21 Gru 2015    Temat postu:

Cytat:
To jest właśnie chyba ten najważniejszy aspekt małżeństwa - JAKIEŚ ZDECYDOWANIE SIĘ I OGŁOSZENIE OWEJ DECYZJI W SPOSÓB MOŻLIWIE MOCNO PIECZĘTUJĄCY JĄ. Taka jest idea i chyba jest w tym jakiś sens.


Innymi słowy, jest to ZOBOWIĄZANIE. I to bardzo poważne, ponieważ moje dzisiejsze JA podejmuje decyzję w imieniu CAŁEGO mojego przyszłego JA. I nawet zakładając jakąś stałość JA (pewien niezmienny trzon), to nie ulega wątpliwości, że wszyscy się zmieniamy. Przysięgając komuś, że będę z nim do końca życia, deklaruję, że mimo tego, że będę częściowo kimś innym i ty będziesz cześciowo kimś innym, biorę to ryzyko i postanawiam z tobą być.

Myślę jednak, że w większości przypadków ten heroizm małżonków sprowadza się do DOBRA DZIECI (małżeństwo jest instytucją nastawioną na dziecioróbstwo) i CO LUDZIE POWIEDZĄ (czyli zachowujemy twarz, żeby naszemu ZOBOWIĄZANIU przed ludźmi stało się zadość). Przy czym trzeba zauważyć, że małżeństwo upada nie tylko w takim sensie, że coraz rzadziej ludzie się na nie decydują, ale też w tym sensie, że już zawarte, szybko się rozpada.

Intuicja podpowiada mi, że zmierzamy w stronę poligamii, strukturze bardziej dostosowanej do ludzkiej natury. Póki co ta poligamia polega na częstym wymienianiu partnera/ki, ale wkrótce (co już się zaczyna dziać) powszechne będzie czysta poligamia.
JaKrów z nogą
PostWysłany: Czw 14:18, 10 Gru 2015    Temat postu:

luzik napisał:
jaKrów 5-latek napisał:

Każdy kij ma te dwa końce, ale w jednym końcu ma i początek.
Aśka niech weźmie kija i sprawdzi a nie pisze głupot.


Ja o niebie a Ty o chlebie


Nie widzę zbytniej różnicy pomiędzy niebem a chlebem. U mnie Duch i Ciało to jedno i to samo. Mogę oprawiać nabożeństwa nawet w sraczu. Ciekawe, że gówno jakby mi przestało śmierdzieć. I w ogóle stałem się jakby bezzapachowy dla otoczenia.
luzik
PostWysłany: Nie 18:32, 06 Gru 2015    Temat postu:

jaKrów 5-latek napisał:

Każdy kij ma te dwa końce, ale w jednym końcu ma i początek.
Aśka niech weźmie kija i sprawdzi a nie pisze głupot.


Ja o niebie a Ty o chlebie
krowa
PostWysłany: Nie 16:57, 06 Gru 2015    Temat postu:

Z okazji Św. Mikołaja prezencik: https://www.youtube.com/watch?v=qnDjULkLqHk
Michał Dyszyński
PostWysłany: Nie 16:29, 06 Gru 2015    Temat postu:

jaKrów 5-latek napisał:
...
3. Nie przypominam sobie żadnego słowa co zapadło mi głęboko. Nawet takie, że powiedziałem do żony, że chcę się rozwieść a ta w porywie chwili zaczęła zbierać talerze.
4. Nie mam sobie niczego do wybaczenia. Nawet gdybym liczył się z kategorią grzechu niczego nie żałuję, a nawet te najcięższe niby grzechy traktuję jak ozdoby mojego życia.
5. Nigdy nie brałem na poważnie żadnej wierności,
...

7. Życie uważam za grę, grę na uczuciach, grę bez znaczonych kart, bez zasad, trójka przebija asa i bawimy się. Bądźmy zbawieni na wieki.


Pytanie jest proste: co to znaczy BYĆ (KIMŚ)?
Ja nie potrafię na to znaleźć innego sposobu, jak UDOWODNIENIE PEWNEJ TRWAŁOŚCI aspektów mojego ja. To właśnie oznacza jakąś wierność, jakąś stałość, jakieś zasady. Przeciwieństwem dla bycia i istnienia jest chaos, czyli brak rozpoznawalności. Kamień leżący na drodze "jest" jeśli się go zawsze w tym miejscu obserwuje, jeśli ZASADĄ jest trwałość rozpoznania go tutaj. I ogólnie wszystko JEST, jeśli my, czy też jacyś zewnętrzni obserwatorzy ROZPOZNAJĄ TRWALE owo coś, jakiś jego aspekt.
Także bycie w sensie duchowym, człowieczym jest formą wierności, trwałości. Jesteśmy my, bo nas rozpoznają, dostrzegają podobieństwa ja z dzisiaj, z tym poprzednim ja z przedwczoraj. Można by powiedzieć, że właśniE wierność jest swego rodzaju MOCĄ ISTNIENIA. Ci którzy rezygnują z wierności, rezygnują z siebie, zaprzeczają tym poprzednim ja, które kiedyś miały być ważne. Ale co już nie są ważne?
- To to co jest dzisiaj, też za chwilę porzucimy?... To też nie jest ważne.
To co będzie jutro, też porzucimy, też uznamy za nieistotne.

Zatem:
Kiedy to co z JA ma szansę być istotne?
Można nie uznać niczego, żadnego swojego grzechu, żadnej winy. Nawet chyba jest w tym jakiś sens. Ale nie uznając swojej winy, zabieramy automatycznie sobie moc i prawo do uznania swoich zasług, swojej ważności, swojego jestestwa.
Można sobie znaleźć wygodną niszę emocjonalną dzięki powiedzeniu: nic nie jest ważne. Ale skoro nic nie jest ważne, to i ja przestaję być ważny, to co myślę, jest nieważne, to co wybieram - też. Bo sam tak ustawiam swoje jestestwo. Sam się skreślam, nadając nieważność całemu istnieniu, zapewne po prostu tchórząc przed tym kłopotem (przyznaję - POWAŻNYM!) jakim jest udowodnienie swojej trwałości-wierności-niesprzeczności.

Odkrycie swojego grzechu
Odkrycie, że mogę mieć winę, grzech, mogę robić coś NAPRAWDĘ ISTOTNIE ŹLE, ma nie tylko tę destrukcyjną, niszczącą stronę. W odkryciu własnego grzechu jest bowiem zawarta strona jasna - skoro mogę zrobić coś źle, to także mogę zrobić dobrze. Jeśli żałuję czegokolwiek co zrobiłem źle, to oprócz cierpienia związanego z żalem, hołubię w swojej świadomości szczególnego rodzaju światło - światło własnego znaczenia, trwałości, jakiejś umiejętności rozpoznawania świata i siebie w nim. Mówiąc "nie jest wszystko jedno" potwierdzam w sobie jakieś WIEM, ROZUMIEM, ROZPOZNAŁEM, JESTEM KIMŚ KTO WPISUJE SIĘ W RZECZYWISTOŚĆ ZNACZEŃ. Wtedy jest żal. Ten żal nie powinien jednak nas zniszczyć - on nas na pewno uszkodzi, coś w nas nadwyręży, wywoła ból. Ale jednocześnie powinniśmy wierzyć, że ten żal to nie wszystko, bo oprócz niego JESTEŚMY MY PONAD, WAŻNIEJSI bo UKOCHANI.
jaKrów 5-latek
PostWysłany: Nie 4:31, 06 Gru 2015    Temat postu:

luzik napisał:
"Jeśli coś się skończyło znaczy, że się nie zaczęło, gdyby naprawdę się zaczęło nie skończyłoby się. Skończyło się, bo się nie zaczęło".


To już przesada.
Każdy kij ma te dwa końce, ale w jednym końcu ma i początek.
Aśka niech weźmie kija i sprawdzi a nie pisze głupot.
jaKrów 5-latek
PostWysłany: Nie 4:24, 06 Gru 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Trochę Panu zazdroszczę, trochę współczuję... Na pewno zazdroszczę tych uniesień, tych poznanych nowych osób, porywów uczuć. Ale jednak chyba bardziej Panu współczuję. Chociaż trudno mi określić dokładnie: czego?

Jednak gdy się tak zastanowię, gdy bardziej poszukam w przestrzeni znaczeń i odczuć, to zaczynam (trochę) rozumieć.
I chyba najbardziej Panu współczuję, że rozmieniasz Pan na drobne jakąś... nieskończoność. Tylko Ci co kochają tak.... tak ŻE KOCHAJĄ, którzy w miłości mierzą się (także) z własnym znudzeniem, znużeniem, wieloma odrzuceniami, kłopotami, których ma się dość, słowami, które zapadły głęboko, a chce się ich zapomnieć, własnymi niewiernościami (choćby były to niewierności nawet tylko w myślach), ale ze świadomością, że jednak im nie ulegnę, nie odpuszczę, z głupotą tamtej strony i, tak trudną do wybaczenia sobie, głupotą własną - tylko Ci co tak Z UPOREM KOCHAJĄ sięgają w nieskończoność. Ci co kochają tylko mocą hormonów i genów, którzy do miłości nie dołożyli własnego trudu, ci ludzie zobaczą kiedyś, że ich miłość tak właściwie NIE BYŁA ICH, oni tę miłość TYLKO UŻYTKOWALI, ale nigdy jej nie posiedli na własność.


Rozmieniam na drobne:

1. Jaki tam ze mnie pan?
2. Poznaję bardzo mało osób. Aktualnie poruszam się wobec 4-ech domostw, w sumie 24 osoby, dziennie widując powiedzmy dwie. Dwie osoby dziennie widzę na oczy.
3. Nie przypominam sobie żadnego słowa co zapadło mi głęboko. Nawet takie, że powiedziałem do żony, że chcę się rozwieść a ta w porywie chwili zaczęła zbierać talerze.
4. Nie mam sobie niczego do wybaczenia. Nawet gdybym liczył się z kategorią grzechu niczego nie żałuję, a nawet te najcięższe niby grzechy traktuję jak ozdoby mojego życia.
5. Nigdy nie brałem na poważnie żadnej wierności, nawet w biznesie zawsze miałem w perspektywie porzucenie kontraktu. Cokolwiek bym nie robił po jakimś czasie spełnienia, nawet niecałkowitego nudzi już mnie i marzę o nowych rzeczach. Czas trwania mojego zainteresowania wynosi w takich przypadkach kilka lat. Z pewnością nie dziesięć.
6. Sprawa własności nie tylko co do miłości BEZWZGLĘDNIE powinna być odrzucona. Każdy człowiek powinien być mimo wszystko SWOBODNY. W każdym momencie człowiek ma przyrodzone prawo SAMOSTANOWIENIA.
Co do ewentualnych dzieci powstałych ze związku uczuciowego, to.... NIE ZGINĄ! Doprawdy nie zginą, nawet gdyby je porzuciła matka. Ma się rozumieć po ustaniu miłości macierzyńskiej nie pojętej w kategorii własności.

7. Życie uważam za grę, grę na uczuciach, grę bez znaczonych kart, bez zasad, trójka przebija asa i bawimy się. Bądźmy zbawieni na wieki.
luzik
PostWysłany: Sob 22:06, 05 Gru 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Trochę Panu zazdroszczę, trochę współczuję... Na pewno zazdroszczę tych uniesień, tych poznanych nowych osób, porywów uczuć. Ale jednak chyba bardziej Panu współczuję. Chociaż trudno mi określić dokładnie: czego?



Mam podobnie i zazdroszczę i współczuję ze wskazaniem na wspolczucie jednak.
Zazdroszczę uniesień, silnych emocji, wspolczuję, że to co bylo bylo takie byle jakie.


--------------------------
"Jeśli coś się skończyło znaczy, że się nie zaczęło, gdyby naprawdę się zaczęło nie skończyłoby się. Skończyło się, bo się nie zaczęło".
Michał Dyszyński
PostWysłany: Sob 21:40, 05 Gru 2015    Temat postu:

krowa napisał:
Rozum to za mało. Tu chodzi o uczucie.
Nie kocham mojej żony, więc szukam nowej miłości. Wprost szaleję aby kogoś pokochać.
Sprawdziłem się. Mianowicie udałem się na spotkanie z nieznajomą mi bliżej osobą, spotkanie na wariata z internetu. Nie zapomnę słodyczy pocałunków, a dziewczyna była młodsza o trzydzieści lat.

Trochę Panu zazdroszczę, trochę współczuję... Na pewno zazdroszczę tych uniesień, tych poznanych nowych osób, porywów uczuć. Ale jednak chyba bardziej Panu współczuję. Chociaż trudno mi określić dokładnie: czego?

Jednak gdy się tak zastanowię, gdy bardziej poszukam w przestrzeni znaczeń i odczuć, to zaczynam (trochę) rozumieć.
I chyba najbardziej Panu współczuję, że rozmieniasz Pan na drobne jakąś... nieskończoność. Tylko Ci co kochają tak.... tak ŻE KOCHAJĄ, którzy w miłości mierzą się (także) z własnym znudzeniem, znużeniem, wieloma odrzuceniami, kłopotami, których ma się dość, słowami, które zapadły głęboko, a chce się ich zapomnieć, własnymi niewiernościami (choćby były to niewierności nawet tylko w myślach), ale ze świadomością, że jednak im nie ulegnę, nie odpuszczę, z głupotą tamtej strony i, tak trudną do wybaczenia sobie, głupotą własną - tylko Ci co tak Z UPOREM KOCHAJĄ sięgają w nieskończoność. Ci co kochają tylko mocą hormonów i genów, którzy do miłości nie dołożyli własnego trudu, ci ludzie zobaczą kiedyś, że ich miłość tak właściwie NIE BYŁA ICH, oni tę miłość TYLKO UŻYTKOWALI, ale nigdy jej nie posiedli na własność.
krowa
PostWysłany: Sob 19:44, 05 Gru 2015    Temat postu:

PS
tutaj jest moja internetówa, jak Bozię kocham http://www.sfinia.fora.pl/wiezienie,20/mord-na-sprawiedliwym-i-jego-zmartwychwstanie,4928-4800.html#152515
krowa
PostWysłany: Sob 19:35, 05 Gru 2015    Temat postu:

[quote="Michał Dyszyński"] I pewnie wiele osób to rozumie. Ale, nie wiedzieć czemu, jakaś część robi się wtedy zdziwiona...[/quote]

Rozum to za mało. Tu chodzi o uczucie.
Nie kocham mojej żony, więc szukam nowej miłości. Wprost szaleję aby kogoś pokochać.
Sprawdziłem się. Mianowicie udałem się na spotkanie z nieznajomą mi bliżej osobą, spotkanie na wariata z internetu. Nie zapomnę słodyczy pocałunków, a dziewczyna była młodsza o trzydzieści lat.

Przy okazji chcę poinformować moich fanów, ze już wiem czemu jestem poparzony od lewej strony. No bo kurwa mać, która nauczyła mnie pić kawę parzoną, moja matka, codzienna kawka RAZ DWA TRZY CZTERY parzy mnie.

Jakie to proste, poparzyć się parzoną kawą, odparzyć z legalną żoną, by się sparzyć z kimś na nowo. https://www.youtube.com/watch?v=bRircB2hwSU
Michał Dyszyński
PostWysłany: Sob 17:52, 05 Gru 2015    Temat postu: Związek, a małżeństwo

Od jakiegoś czasu mamy chyba kryzys instytucji małżeństwa. Jak się rozejrzę wokoło, to - szczególnie w młodym pokoleniu - widać głównie "związki" (czyli wg starego nazewnictwa mieszkanie i seks "na kocią łapę"), a raczej mało małżeństw. Myślę, że na ten kryzys składa się wiele czynników praktycznych - np. koszty ślubu, trud weń włożony, niechęć do intensyfikowania kontaktów z rodziną, niepewność co do zatrudnienia itp. Ale oprócz względów praktycznych mamy też chyba kryzys samej idei małżeństwa. Parę lat temu ksiądz w mojej parafii podsumował jakiś rok, że udzielono 10 (słownie dziesięć) ślubów w owej parafii. Parafia liczy wiele tysięcy osób, które nawet chadzają jakoś tam do kościoła. Ale, nawet formalnie katolicy, wolą życie "w związkach", a nie w małżeństwie. Ludziom wiązanie się na stałe wydaje się niepotrzebne, może staroświeckie.

Z drugiej jednak strony...
Co jakiś czas słyszę o dramacie, że ktoś się z kimś rozstał, ktoś po wielu latach związku odchodzi. I jest rozpacz (przynajmniej tej strony, która rozstania nie chciała). Ale kurczę - mamy coś za coś. Nie można zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli albo traktujemy "związek" jako coś, co powinno być trwałe, albo nie. W tym pierwszym przypadku ogłoszenie jakoś owego związku wszystkim wokoło jest formą pieczęci, jest powiedzeniem ewentualnym konkrent(k)om do uwodzenia drugiej strony coś w stylu "stop, ten ktoś jest już zajęty!". Nie ogłoszenie tego zostawia sytuację w postaci: "sprawa otwarta, teraz jestem z tym/tą, ale nie wykluczone, że zmienię zdanie, bo jakiejś poważnej deklaracji nie było".
To jest właśnie chyba ten najważniejszy aspekt małżeństwa - JAKIEŚ ZDECYDOWANIE SIĘ I OGŁOSZENIE OWEJ DECYZJI W SPOSÓB MOŻLIWIE MOCNO PIECZĘTUJĄCY JĄ. Taka jest idea i chyba jest w tym jakiś sens.

Dlatego też wg mnie tym najbardziej "prawdziwym" małżeństwem jest związek nierozerwalny. Bo po prostu SAMĄ ISTOTĄ tego wszystkiego - spraszanie ludzi, uroczysty charakter, wyjątkowość - jest właśnie przypieczętowanie decyzji, czyli NIEROZERWALNOŚĆ owego związku. Jak ktoś zaczyna za chwilę kombinować w stylu "jednak rozwody są dobre", albo "ludzie po jakimś czasie się sobą nudzą, więc naturalne jest, że się rozchodzą", to taki ktoś jest z innej bajki.
Oczywiście każdy ma prawo mieć swój pogląd na sprawę, więc jeśli ktoś "bierze na klatę" to, że jego związek ma mieć charakter tymczasowy, wciąż "na walizkach", to ma do tego pełne prawo. I pewnie powinien drugą stronę o tym jasno poinformować, a ta druga strona z kolei też powinna owa informację w pełni przyjąć, uświadomić sobie. A potem nikt nie powinien miec pretensji, że oto którego dnia partner(ka) stanie w drzwiach i powie: wiesz, mam kogoś, chyba już nie chcę być z tobą, wystarczająco długo już ze sobą jesteśmy, więc czuję mój czas do zmiany.
I pewnie wiele osób to rozumie. Ale, nie wiedzieć czemu, jakaś część robi się wtedy zdziwiona...

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group