 |
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 14:55, 25 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Semele napisał: | Nie chcesz, a cały czas się skupiasz.
Nie piszesz o fundamentalizmie katolickim tylko o Fedorze. |
Piszę (tutaj) z zasady o "buńczucznych".
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
|
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 15:11, 25 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Semele napisał: | Nie chcesz, a cały czas się skupiasz.
Nie piszesz o fundamentalizmie katolickim tylko o Fedorze. |
Piszę (tutaj) z zasady o "buńczucznych". |
Ok. Fundamentaliści katoliccy są buńczuczni?
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 18:10, 25 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Semele napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Semele napisał: | Nie chcesz, a cały czas się skupiasz.
Nie piszesz o fundamentalizmie katolickim tylko o Fedorze. |
Piszę (tutaj) z zasady o "buńczucznych". |
Ok. Fundamentaliści katoliccy są buńczuczni?  |
Mają co niektórzy takie ciągoty. Ale nie wszyscy są tacy. Jest jeszcze zdominowana przez "górę" ciemna masa fundamentalistów uległych, którzy powtarzają niezrozumiałe dla siebie frazy za swoimi autorytetami, nie wychylają się, cicho siedzą, próbują być posłuszni, własnego zdania na żaden temat nie mają. A ci wręcz są jakby... za mało buńczuczni. Ściślej: kierunek mentalny, którego skrajnym wydaniem jest buńczuczność, a który polega na jakiejś formie promocji swojej osobowości akurat w przypadku tych zdominowanych dobrze byłoby zainicjować i rozwinąć, tylko nie przekraczając tej granicy sensu, którą prawdziwi buńczuczni dawno mają za sobą.
Fundamentalizm nie jest w jakimś wyraźnym związku z buńczucznością. Buńczucznym równie dobrze może być walczący apologeta, jak i walczący ateista. Ta postawa jest niezależna od wyznawanej religii (czy też braku wyznawania).
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 18:44, 25 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Buńczuczność zwykle wiąże się z relatywnie niskimi kompetencjami intelektualnymi, choć tu oczywiście są wyjątki (pisałem wcześniej o nich). Te niskie kompetencje intelektualne, związane są bowiem z tym, że obserwatorzy są w stanie zadać wiele pytań, które zwyczajnie wywalają koncepcję osób o przekonaniach niespójnych, słabo przemyślanych. Więc żeby to swoje stanowisko jakoś bronić, taka osoba o niskich kompetencjach intelektualnych musi wesprzeć się czymś spoza domeny intelektu. Tym czymś będą domyślnie emocje, przyjmowanie wyniosłej postawy, czyli właśnie buńczuczność, która próbuje narzucać narrację, która krzyczy: nie wolno jest mnie pytać o wątpliwe elementy mojego poglądu! Nie jesteśmy sobie równi, bo ja mam wyższe prawa! Ja się z zasady nie tłumaczę! Ja zawsze mam rację, ja jestem od was większy, ja dominuję!
Buńczucznością można całkiem nieźle ukrywać swoją niekompetencje przed obserwatorami też relatywnie słabymi intelektualnie. Jeśli ktoś nie jest w stanie w rygorze docierania do obiektywnej prawdy przeanalizować poglądów, które głosi buńczuczny, a z drugiej strony jest naciskany emocjonalnie przez kogoś, kto się lansuje jako autorytet, czyli osobę postawioną wyżej od pozostałych ludzi, to niejeden mentalny słabeusz temu ulegnie. Czyli on da sobie wmówić taką narrację i już nie będzie pytał buńczucznego o poprawne intelektualnie uzasadnienie. Bo ludzie tak działają, że gdy moce kontroli rozumowania są słabe, to automatycznie znaczy, że zapewne emocje grają tu pierwsze skrzypce. Zaś emocjami jest dużo łatwiej manipulować niż twardym intelektem.
Buńczuczność zatem jest całkiem skutecznym chwytem na obserwatorów nie dysponującym rozwiniętym aparatem krytycyzmu, albo silnie ulegającym naciskom społecznym i emocjonalnym. Szczególnie tyrani, propagandyści z zasady posługują się buńczucznością. Buńczuczny, wręcz bezczelny był Goebbels, Urban, teraz jest Ławrow. Wszyscy ci, którzy nie mają za sobą argumentów na płaszczyźnie intelektu i ludzkich wartości, będą starali się tę lukę w przekonywaniu ludzi zapełnić właśnie buńczucznością, prezentowaniem postawy gniewu, gróźb, oskarżycielstwa.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 20:36, 25 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 20:07, 25 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczność zwykle wiąże się z relatywnie niskimi kompetencjami intelektualnymi, choć tu oczywiście są wyjątki (pisałem wcześniej o nich). Te niskie kompetencje intelektualne, związane są bowiem z tym, że obserwatorzy są w stanie zadać wiele pytań, które zwyczajnie wywalają koncepcję osób o przekonaniach niespójnych, słabo przemyślanych. |
Już na wejściu tworzysz arbitralne połączenie między buńczucznością a niskimi kompetencjami intelektualnymi, chociaż sam przyznajesz, że są wyjątki, czyli zaczynasz od tezy, której sam nie jesteś w stanie utrzymać. To, że ktoś reaguje ostro lub pewnie, nie dowodzi żadnych braków intelektualnych, bo styl komunikacji nie jest miarą zdolności rozumowania. Twoje rzekome „wywalanie koncepcji” też jest pozorne, bo nie pokazujesz żadnych realnych pytań, które miałyby kogokolwiek obnażyć, tylko deklarujesz to jako oczywistość, co czyni twój wywód gołosłownym.
| Michał Dyszyński napisał: | | Więc żeby to swoje stanowisko jakoś bronić, taka osoba o niskich kompetencjach intelektualnych musi wesprzeć się czymś spoza domeny intelektu. Tym czymś będą domyślnie emocje, przyjmowanie wyniosłej postawy, czyli właśnie buńczuczność, która próbuje narzucać narrację, która krzyczy: nie wolno jest mnie pytać o wątpliwe elementy mojego poglądu! Nie jesteśmy sobie równi, bo ja mam wyższe prawa! Ja się z zasady nie tłumaczę! Ja zawsze mam rację, ja jestem od was większy, ja dominuję! |
Tworzysz fikcyjny teatrzyk, w którym wkładasz w cudze usta cechy i teksty, których nikt realnie nie wypowiedział. To jest klasyczne przypisywanie intencji i budowanie chochoła, bo nie odnosisz się do argumentów, tylko konstruujesz sobie wyimaginowaną postać, którą łatwo ośmieszyć. Udajesz, że opisujesz zjawisko, a de facto projektujesz własne interpretacje i przedstawiasz je jako fakty.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczucznością można całkiem nieźle ukrywać swoją niekompetencje przed obserwatorami też relatywnie słabymi intelektualnie. Jeśli ktoś nie jest w stanie w rygorze docierania do obiektywnej prawdy przeanalizować poglądów które głosi buńczuczny, a z drugiej strony jest naciskami emocjonalnie przez kogoś, kto się lansuje jako autorytet, czyli osobę postawioną wyżej od pozostałych ludzi, to niejeden mentalny słabeusz temu ulegnie. |
Zamiast argumentów wprowadzasz kategoryzacje ludzi na „słabych intelektualnie” i „mentalnych słabeuszy”, co ma jedynie stworzyć wrażenie twojej własnej przewagi. To nie jest analiza, tylko retoryczna manipulacja polegająca na wywyższaniu siebie i deprecjonowaniu innych. Paradoks polega na tym, że krytykujesz rzekome ukrywanie niekompetencji, jednocześnie sam dokładnie to robisz, bo wciąż nie podajesz żadnych przykładów, dowodów ani logicznych powiązań potwierdzających twoje tezy.
| Michał Dyszyński napisał: | | Czyli on da sobie wmówić taką narrację i już nie będzie pytał buńczucznego o poprawne intelektualnie uzasadnienie. Bo ludzie tak działają, że gdy moce kontroli rozumowania są słabe, to automatycznie znaczy, że zapewne emocje grają tu pierwsze skrzypce. Zaś emocjami jest dużo łatwiej manipulować niż twardym intelektem. |
Ty również opierasz swój wywód na emocjonalnym sugestywnym języku, a nie na „twardym intelekcie”, którego sam się domagasz. Powtarzasz tezę, że ktoś manipuluje emocjami, ale to, że ty używasz straszaków i etykiet, wskazuje raczej na projekcję niż analizę. Wciąż nie pokazujesz, kto, gdzie i jak rzekomo manipuluje emocjami, więc twoje twierdzenia pozostają pustymi deklaracjami.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczność zatem jest całkiem skutecznym chwytem na obserwatorów nie dysponującym rozwiniętym aparatem krytycyzmu, albo silnie ulegającym naciskom społecznym i emocjonalnym. Szczególnie tyrani, propagandyści z zasady posługują się buńczucznością. Buńczuczny, wręcz bezczelny był Goebbels, Urban, teraz jest Ławrow. Wszyscy ci, którzy nie mają za sobą argumentów na płaszczyźnie intelektu i ludzkich wartości, będą starali się tę lukę w przekonywaniu ludzi zapełnić właśnie buńczucznością, prezentowaniem postawy gniewu, gróźb, oskarżycielstwa. |
Porównania do propagandystów i tyranów są już czystym chwytem erystycznym, mającym wywołać skojarzenia emocjonalne, a nie dostarczyć analizy. Porównywanie stylu dyskusji do Goebbelsa czy Urbana bez jakiegokolwiek związku merytorycznego jest dowodem, że twoja argumentacja nie jest logiczna, tylko polega na odwołaniu do negatywnych etykiet, co samo w sobie jest manipulacją. Sam więc używasz dokładnie tego rodzaju taktyk, które rzekomo potępiasz, obnażając niespójność i arbitralność całego wywodu.
Cały twój tekst to zlepek sugestii, insynuacji i chochołów, które mają stworzyć atmosferę wyższości, a nie przekazać cokolwiek opartego na dowodach czy logice. Zamiast analizować argumenty, konstruujesz sobie przeciwnika z tektury, wkładasz mu w usta wygodne cytaty, a potem udajesz, że coś obalasz. Nie przedstawiasz ani jednego konkretu, tylko rozciągasz przypuszczenia i emocjonalne interpretacje, próbując je podszyć pod rzekomą intelektualną przenikliwość. Twój wywód jest sprzeczny sam ze sobą, bo krytykuje manipulację emocjami i wyniosłość, jednocześnie obficie się nimi posługując. Jeśli chcesz mówić o intelekcie, zacznij od argumentów, a nie od moralizowania i budowania własnej pozycji kosztem innych.
| Michał Dyszyński napisał: | | Mają co niektórzy takie ciągoty. Ale nie wszyscy są tacy. Jest jeszcze zdominowana przez "górę" ciemna masa fundamentalistów uległych, którzy powtarzają niezrozumiałe dla siebie frazy za swoimi autorytetami, nie wychylają się, cicho siedzą, próbują być posłuszni, własnego zdania na żaden temat nie mają. |
Znów wprowadzasz arbitralne, obraźliwe kategorie typu „ciemna masa”, które mają jedynie zbudować sugestię, że ty sam stoisz ponad tłumem. To nie jest analiza, tylko dehumanizujące etykietowanie pozbawione jakiegokolwiek uzasadnienia. Twierdzisz, że powtarzają „niezrozumiałe frazy”, ale nie wskazujesz ani jednej, nie podajesz żadnego przykładu, nie pokazujesz, co niby ma być niezrozumiałe. Twoje zdanie opiera się wyłącznie na twojej własnej, niezweryfikowanej narracji, nie na faktach. To kolejny raz, kiedy rysujesz sobie upraszczony obraz rzekomej grupy i używasz go jako słomianej kukły, którą łatwo krytykować bez ryzyka odpowiedzi.
| Michał Dyszyński napisał: | | A ci wręcz są jakby... za mało buńczuczni. Ściślej: kierunek mentalny, którego skrajnym wydaniem jest buńczuczność, a który polega na jakiejś formie promocji swojej osobowości akurat w przypadku tych zdominowanych dobrze byłoby zainicjować i rozwinąć, tylko nie przekraczając tej granicy sensu, którą prawdziwi buńczuczni dawno mają za sobą. |
Zmieniasz teraz definicję buńczuczności tak, aby pasowała ci do kolejnego rozróżnienia, co pokazuje, że nie operujesz żadnym spójnym pojęciem, tylko dopasowujesz znaczenia ad hoc. Najpierw twierdziłeś, że buńczuczność to maskowanie intelektualnych braków, teraz nagle staje się ona pozytywną cechą, którą warto „zainicjować i rozwinąć”. Ten zwrot o sto osiemdziesiąt stopni pokazuje, że sam nie masz jasnego stanowiska, ale chętnie moralizujesz nad innymi. W dodatku wprowadzasz arbitralną granicę „sensu”, którą rzekomo jedni przekraczają, inni nie, choć ani jej nie definiujesz, ani nie wyjaśniasz, kto i dlaczego miałby ją przekroczyć. Twój opis nie jest analizą psychologiczną ani społeczną, tylko dowolnym dopasowywaniem kategorii, które służą wyłącznie retoryce.
| Michał Dyszyński napisał: | | Fundamentalizm nie jest w jakimś wyraźnym związku z buńczucznością. Buńczucznym równie dobrze może być walczący apologeta, jak i walczący ateista. Ta postawa jest niezależna od wyznawanej religii (czy też braku wyznawania) |
Tym zdaniem zaprzeczasz swojej wcześniejszej konstrukcji, w której przeciwstawiałeś fundamentalistów „buńczucznym” jako rzekomo dwie różne grupy i twierdziłeś, że jednym brakuje cech drugich. Teraz nagle stwierdzasz, że nie ma żadnego związku. To kolejny dowód, że twoje kategorie są arbitralne i chwiejne. Usiłujesz uchodzić za analityka, ale twoje wywody są niespójne i zmieniają kierunek zależnie od tego, co w danym momencie jest ci wygodne. Skoro buńczuczność może dotyczyć zarówno apologety, jak i ateisty, to rozpoczynanie całego tekstu od szeroko zakrojonych dywagacji o „ciemnej masie fundamentalistów” jest tylko zbędną próbą ustawienia kogoś w roli gorszego, a nie faktycznym argumentem. Twoje kategorie nie niosą treści, tylko funkcję retoryczną: deprecjonować jednych, podkreślać własną „przenikliwość”, a w gruncie rzeczy mieszać pojęcia bez konsekwencji logicznej.
Twój wywód jest pełen sprzeczności, bo najpierw tworzysz podziały na ludzi nadmiernie buńczucznych i na fundamentalistów rzekomo „zbyt potulnych”, po czym natychmiast unieważniasz te podziały, stwierdzając, że buńczuczność nie ma żadnego związku z fundamentalizmem. Używasz języka wartościującego, który ma wywołać emocje, ale nie opiera się na żadnych danych ani spójnej definicji. Twoje komentarze o „ciemnej masie” i „braku własnego zdania” nie są argumentami, lecz protekcjonalnymi etykietami, które mają tworzyć pozór głębi tam, gdzie brakuje konkretnych treści. Mieszasz pojęcia, redefiniujesz je w trakcie i operujesz ogólnikami, które nie prowadzą do żadnego wniosku poza tym, że chcesz ustawić się w pozycji arbitra innych. Jeśli twoja analiza ma mieć wartość, musi opierać się na konsekwentnych definicjach i dowodach, a nie na swobodnym rzucaniu kategorii, które sam później unieważniasz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:18, 25 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Do wymodelowania osobowości buńczucznej chyba główną wskazówką byłoby rozważenie aspektu INTENCJI DOMYŚLNEJ.
Z moich spostrzeżeń, z pewnej statystyki wypowiedzi wynika mi, że tą Intencją domyślną buńucznych w rozmowach, dyskusjach jest postrzeganie przestrzeni kontaktu jako zadania, którym jest PRZEJĘCIE KONTROLI, USTANOWIENIE SWOJEJ FLAGI - zwycięstwa.
Buńczuczny pragnie być narzucający, inwazyjny, twardy - w myśl zasady "to ja osądzam, ja wyznaczam warunki, ja kontroluję!".
Jak się przyjrzymy wypowiedziom buńczucznych, to wyraźnie przebija się w nich to dążenie. Buńczuczni są niczym ekspansjonistyczne państwo, albo imperialistyczny władca - cały czas dążą do zwiększania zakresu swojego arbitralnego wpływu na otoczenie. Osiągają to poprzez:
- autorytatywny tryb formułowania swoich uwag
- poniżania oponenta negatywnym jego osądzeniem (co w domyślnej intencji ma osłabić jego prywatne mechanizmy obronne przed narzucaniem im czegoś sugestiami)
- oskarżenie innych
- całkowite odrzucenie dyskusji na temat własnych błędów.
- niesymetryczne stawianie spraw - na zasadzie "mi się należy więcej, ja tu mam nadrzędne prawa"
- ogólnie cała masa innych, czasem dość zakamuflowanych, niejawnych, czasem bezpośrednich trybów wypowiedzi, których wyraźnym celem jest OSIĄGANIE STANU DOMINACJI nad oponentami.
Z mojej aktualnej (w przeszłości inaczej to ze mną było) perspektywy spotkania z buńczucznymi stają się ciekawą sposobnością do testowania moich spontanicznych reakcji emocjonalnych na próby narzucania mi czegoś, na próby zdominowania mnie. Od paru lat mam to już w sobie ostatecznie rozliczone, że dominacyjny tryb relacji traktuję, jako atawizm, jako podległość niskim, instynktownym emocjom, czyli ogólnie jako objaw niedojrzałości, nieodpowiedzialności, zablokowania rozwoju swojej duchowości, w skrócie to jest dla mnie zwyczajna głupota. Moja wartością jest przeciwstawienie się temu atawizmowi, wyjście ponad te - zwierzęce - emocje. Ale to, że taką postawę w sobie wypracowałem na poziomie intelektu, nie oznacza jeszcze, że moje spontaniczne emocje, odczucia za tymi wartościami nadążają. Bo rozwijający się od poziomu zdanego niemal w całości na genetyczne mechanizmy dziecka, wzrastając w świadomości stopniowo, człowiek ma problem z osiągnięciem SPÓJNOŚCI POMIĘDZY TYM, CO UŚWIADOMIONE, A ODCZUWANE. Inaczej mówiąc mamy id, ego i superego. Owo superego (wartości) mówią jedno, zaś id (instynkty) mówią co innego. Więc gdy moje superego, silnie powiązane z intelektem i sumieniem powiadają mi "głupotą jest uleganie impulsom dominacyjnym wobec ludzi, których zdominowanie nie jest mi realnie do niczego potrzebne", to może się zdarzyć (a na początku rozwoju będzie często się zdarzało), że ODCZUWANIE, EMOCJE podpowiedzą mi co innego - one będą naciskały mnie na to, abym użył dominacji, były ekspansywny mentalnie, czynił ludzi wobec mnie bezwolnymi, uległymi, podległymi mojej woli.
Ja już dawno sobie powiedziałem, ustaliłem jako moją podstawową wartość, że NIE CHCĘ NIKOGO NIEWOLIĆ.
Więcej - nie tylko nie chcę bezpośrednio nikogo niewolić, ale nie chcę też stosować nacisków tylko "zbliżonych do intencji niewolenia". To oznacza, że nie chcę wobec nikogo stosować typowych "chwytów" z arsenału dominatorów:
- nie chcę być postrzegany jako autorytarny, dominujący
- nie pragnę osłabiać woli i suwerenności psychicznej ludzi z mojego otoczenia
- cieszę się, gdy inni ludzie okazują wolność, nawet jeśli nieraz ta wolność w jakimś stopniu sprzeciwia się pewnym moim upodobaniom
- cieszę się, gdy ludzie otwarcie kwestionują różne moje sugestie (wolno im! Fajnie, że okazują swoją własną inicjatywę i wolę) - pod warunkiem, że czynią to OSOBIŚCIE I SZCZERZE, a nie np. jako objaw posłuszeństwa komuś, czyli nie na tej zasadzie jak np. Żydzi czynili wobec Jezusa i Piłata, gdy za namową kapłanów krzyczeli "ukrzyżuj go! Wypuść Barabasza!".
- zależy mi na tym, aby pomiędzy mną, o kimś panowała RÓWNOWAGA I RÓWNOŚĆ.
I staram się do tej równowagi - równości dążyć. I czynię to różnymi metodami - np. poniżam wymowę swoich sugestii, gdy zaczynam się obawiać, iż mogłyby one mojego partnera w dyskusji zdominować, umniejszając jego samodzielność myślenia. Wycofuję się, tłumaczę się, stawiam się nieraz w pozycji, której dominator, buńczuczny nigdy by nie zaakceptował - pozycji osoby tłumaczącej się, nie odrzucającej z zasady oskarżeń.
Dominator bowiem się nie tłumaczy. Dominator od razu odbija piłeczkę, aby dać tym wyraz postawie: mnie chcesz osądzać!?... Mnie?!... Nigdy! Ja się nie tłumaczę! Ja napieram! Ja osądzam! I to ja osądzam twardo i ostatecznie!
Więc chcę się ustawić w opozycji do postawy dominacji - chcę aby było jasne, że moje osądy są jedynie hipotezami, że nie stawiam ich z pozycji wyższości, lecz Z POZYCJI KOGOŚ, KTÓRY MA SPOSTRZEŻENIA. Z góry też tu się określam jako ten, który wie, że spostrzeżenia mogą być mylne w kontekście wyciągania z nich jakichś ostatecznych wniosków. Spostrzeżenie może być złudzeniem, sytuacja może być wyjątkowa, coś może objawić się mylnie, przypadkowo. Spostrzeżenie jest - zgłaszam je - ale NIE NARZUCAM, nie wciskam go jako "do bezwarunkowego przyjęcia", a co najwyżej w trybie "do przedyskutowania", być może nawet w efekcie do wycofania się z domyślnych sugestii z tego spostrzeżenia wynikających.
I ja te wartości bycia niedominującym już nie tyle sobie narzucam w trybie intelektu panującego nad uczuciami, lecz już chyba spontanicznie tak czuję. Nie czuję w sobie pragnienia, aby twardo postawić na swoim, aby coś wymusić, aby ktokolwiek się zamknął i zaniechał rozważania swoich wątpliwości na temat tego, co głoszę. Ale też wciąż się testuję pod katem, czy ciągoty ku dominacji we mnie gdzieś tam się nie pojawiają - tu staram się być czujnym.
Ale też testuję się pod kątem POPRAWNOŚCI REAKCJI NA PRÓBY ZDOMINOWANIA MNIE.
Bo nie tylko nie chcę narzucać, ale też i odrzucam - jako niepoprawną - wszelką akceptację przekonań innych ludzi, jeśli odbywa się ona kanałem innym, niż intelektualny, krytyczny, logiczny. Sam fakt wywierania na mnie presji o naturze emocjonalnej, wizerunkowej traktuję jako rodzaj grzechu wobec uczciwości intelektualnej i złamanie umowy uczciwości w dyskusji. A co za tym idzie, wszelkie sugestie tym kanałem mi sączone pryncypialnie będę odrzucał.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 3:07, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Mają co niektórzy takie ciągoty. Ale nie wszyscy są tacy. |
To jest trywialne stwierdzenie, które nic nie dowodzi. Jako argument w dyskusji teologicznej jest bezzasadne, bo nic nie mówi o prawdzie lub fałszu ortodoksji katolickiej. To wstępne uogólnienie pełne domysłów, nie faktów ani analiz teologicznych.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jest jeszcze zdominowana przez "górę" ciemna masa fundamentalistów uległych, którzy powtarzają niezrozumiałe dla siebie frazy za swoimi autorytetami |
To jest jawnie obraźliwe i niepoparte żadnym dowodem. Nie każdy, kto podąża za autorytetem Kościoła, jest „ciemną masą” powtarzającą frazy bez zrozumienia. Takie uogólnienie jest arbitralne i nieuczciwe. Kościół wielokrotnie podkreśla wartość formacji sumienia i rozumienia wiary przez wiernych (KKK 1783–1785). Twoja opinia jest projekcją twojej anarchistycznej niechęci do hierarchii i nauki Kościoła, a nie prawdziwym opisem rzeczywistości.
| Michał Dyszyński napisał: | | nie wychylają się, cicho siedzą, próbują być posłuszni, własnego zdania na żaden temat nie mają |
To kolejna bezpodstawna generalizacja. Posłuszeństwo w Kościele nie jest brakiem myślenia ani wolności; jest zgodą na poddanie się autorytetowi w sprawach objawionych, co jest cnotą (KKK 1883–1885). Twój podszyty anarchizmem i buntem opis sugeruje brak niezależności, co jest fałszywe i ignoruje naukę o wolności sumienia.
| Michał Dyszyński napisał: | | A ci wręcz są jakby... za mało buńczuczni |
To arbitralne i subiektywne kryterium. Kościół nie definiuje wiary ani zaangażowania według „buńczuczności” czy jakiejkolwiek cechy charakteru. Twoje stwierdzenie jest psychologizacją religii i nie ma żadnego związku z rzeczywistą wartością ortodoksyjnej postawy wiernego.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ściślej: kierunek mentalny, którego skrajnym wydaniem jest buńczuczność, a który polega na jakiejś formie promocji swojej osobowości akurat w przypadku tych zdominowanych dobrze byłoby zainicjować i rozwinąć, tylko nie przekraczając tej granicy sensu, którą prawdziwi buńczuczni dawno mają za sobą |
To jest kompletnie niezrozumiały i arbitralny fragment, który miesza pojęcia psychologiczne i społeczne z religią. Tworzysz własną kategorię „buńczuczności” i stosujesz ją wobec wiernych, ignorując, że Kościół ocenia działania według prawdy moralnej i sumienia, a nie według cech charakteru czy autopromocji. To, co piszesz, to czysta projekcja i fantazja intelektualna.
| Michał Dyszyński napisał: | | Fundamentalizm nie jest w jakimś wyraźnym związku z buńczucznością |
To jest banalne stwierdzenie, które nie wnosi nic do analizy ortodoksji. Fundamentalizm jest problematyczny wtedy, gdy wypacza prawdę Objawienia, a buńczuczność jest twoją własną kategorią psychologiczną. To, że nie są ze sobą powiązane w twojej definicji, nie ma żadnego znaczenia dla teologii ani moralności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczucznym równie dobrze może być walczący apologeta, jak i walczący ateista |
To stwierdzenie nie ma związku z ortodoksją. Kościół nie ocenia wiernych według „buńczuczności”. Walczący apologeta w obronie prawdy jest postawą cnotliwą (KKK 2474–2475), natomiast ateista, choć może być „buńczuczny”, pozostaje w błędzie z punktu widzenia nauki katolickiej. Twoje porównanie jest fałszywe logicznie i arbitralne.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ta postawa jest niezależna od wyznawanej religii (czy też braku wyznawania) |
To jest generalizacja, która jest nieprawdziwa. Postawa wobec prawdy i moralności nie jest niezależna od religii – Kościół naucza, że prawdziwe cnoty i dobre postawy wywodzą się z obiektywnej prawdy objawionej w Chrystusie i nie można ich utożsamiać z dowolnymi systemami przekonań (KKK 1811–1816). Twój wniosek jest relatywistyczny i sprzeczny z nauką Kościoła.
Twój wywód jest pełen subiektywnych, obraźliwych uogólnień i projekcji psychologicznych. Redukujesz wiernych do „ciemnej masy” i autopromocji, ignorując rzeczywiste znaczenie posłuszeństwa, sumienia i formacji w Kościele. Twoje kategorie operujące wokół pojęć takich jak „buńczuczność” i „mentalny kierunek” są arbitralne i służą wyłącznie projekcji twoich uprzedzeń. Fundamentalizm i postawa wiernego nie są definiowane przez cechy charakteru, tylko przez zgodność z prawdą Objawienia. Twój wywód jest bezzasadny, relatywistyczny i obraźliwy wobec prawdziwej ortodoksji katolickiej.
| Michał Dyszyński napisał: | | Do wymodelowania osobowości buńczucznej chyba główną wskazówką byłoby rozważenie aspektu INTENCJI DOMYŚLNEJ. |
Od pierwszego zdania budujesz własną teorię bez jakiejkolwiek podstawy empirycznej. „Intencja domyślna” to tylko twoje prywatne określenie, którym próbujesz nadać pozór naukowości czemuś, co jest zwykłą projekcją. Nie pokazujesz, skąd ją bierzesz, dlaczego miałaby istnieć ani jak ją weryfikujesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z moich spostrzeżeń, z pewnej statystyki wypowiedzi wynika mi, że tą Intencją domyślną buńucznych w rozmowach, dyskusjach jest postrzeganie przestrzeni kontaktu jako zadania, którym jest PRZEJĘCIE KONTROLI, USTANOWIENIE SWOJEJ FLAGI - zwycięstwa. |
Odwoływanie się do „pewnej statystyki” bez podania jakichkolwiek danych jest nadużyciem. W tej formie to nie statystyka, tylko twoje wrażenie. W dodatku przypisujesz ludziom intencje, których nie możesz znać. To nie analiza, tylko czytanie w myślach podszyte uprzedzeniem.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczny pragnie być narzucający, inwazyjny, twardy - w myśl zasady "to ja osądzam, ja wyznaczam warunki, ja kontroluję!". |
Znów wkładasz rzekomym „buńczucznym” do głowy myśli, których nikt nie wypowiedział. Sam kreujesz karykaturę, a potem traktujesz ją jak rzeczywistość. To klasyczny chochoł, który ma tylko potwierdzić twoje założenia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jak się przyjrzymy wypowiedziom buńczucznych, to wyraźnie przebija się w nich to dążenie. Buńczuczni są niczym ekspansjonistyczne państwo, albo imperialistyczny władca - cały czas dążą do zwiększania zakresu swojego arbitralnego wpływu na otoczenie. |
To porównanie jest czysto erystyczne i nie ma żadnej wartości opisowej. Ludzi o innym stylu wypowiedzi porównujesz do imperialnych agresorów, żeby podbić emocjonalny wydźwięk swoich tez. To nie analiza, tylko hiperbola służąca oczernieniu.
| Michał Dyszyński napisał: | Osiągają to poprzez:
* autorytatywny tryb formułowania swoich uwag
* poniżania oponenta […]
* oskarżenie innych
* całkowite odrzucenie dyskusji na temat własnych błędów.
* niesymetryczne stawianie spraw […]
* ogólnie cała masa innych […] trybów wypowiedzi, których wyraźnym celem jest OSIĄGANIE STANU DOMINACJI. |
To lista arbitralnych etykiet, które opisują nie „buńczuczność”, ale cokolwiek, co uznasz za niezgodne z twoim stylem rozmowy. Nie dowodzisz, że te zachowania są charakterystyczne dla jakiejkolwiek grupy, ani że wynikają z jakiejś wspólnej intencji. Twój opis jest tak szeroki, że pasuje do każdego, kto cię skrytykuje.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z mojej aktualnej (w przeszłości inaczej to ze mną było) perspektywy spotkania z buńczucznymi stają się ciekawą sposobnością do testowania moich spontanicznych reakcji emocjonalnych […] jako objaw niedojrzałości, nieodpowiedzialności, zablokowania rozwoju swojej duchowości, w skrócie to jest dla mnie zwyczajna głupota. |
Ustawiasz swój rozwój jako normę, a każdą inną postawę etykietujesz jako „niedojrzałość” i „głupotę”. Ta arbitralna hierarchia nie ma żadnej podstawy poza twoim samopoczuciem. Projekcja własnych ideałów jako jedynych słusznych nie jest argumentem, tylko wyznaniem światopoglądowym.
| Michał Dyszyński napisał: | | Moja wartością jest przeciwstawienie się temu atawizmowi […] superego mówi jedno, id drugie […] emocje podpowiedzą mi coś innego – będą naciskały mnie na to, abym użył dominacji. |
Wprowadzasz przestarzały, freudowski schemat id–ego–superego jako wyjaśnienie, choć współczesna psychologia nie przypisuje mu statusu opisu rzeczywistości. Używasz go tylko po to, by stworzyć sobie narrację o własnym „przezwyciężaniu instynktów”, która ma cię wynieść moralnie ponad innych. To nie analiza, tylko autoapoteoza.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ja już dawno sobie powiedziałem, ustaliłem jako moją podstawową wartość, że NIE CHCĘ NIKOGO NIEWOLIĆ. |
Sam fakt, że czujesz potrzebę publicznego deklarowania, że „nie chcesz nikogo zniewalać”, brzmi jak defensywny zabieg wizerunkowy, a nie realna treść. Nie wynika to z argumentów, tylko z narracji, którą budujesz – narracji, w której jesteś moralnie czysty, a „buńczuczni” reprezentują prymitywną stronę natury.
| Michał Dyszyński napisał: | | nie chcę być postrzegany jako autorytarny […] cieszę się, gdy inni kwestionują moje sugestie […] zależy mi na równowadze i równości |
To deklaracje dotyczące wizerunku, nie dowody. Zastępujesz fakty tym, za co chcesz być uznany. To nie ma żadnego związku z wcześniejszą próbą definiowania „buńczuczności”, stanowi jedynie autoprezentację.
| Michał Dyszyński napisał: | | I czynię to różnymi metodami – np. poniżam wymowę swoich sugestii […] wycofuję się, tłumaczę się […] stawiam się nieraz w pozycji, której dominator nigdy by nie zaakceptował. |
Przedstawiasz swoje unikanie konfrontacji jako cnotę, a nie jako strategię obronną. To wygodne, bo zwalnia cię z odpowiedzialności za słabość argumentacji. Gdy ktoś cię krytykuje, możesz zawsze powiedzieć, że „wycofujesz się, bo jesteś niedominujący”, nie dlatego, że argumenty drugiej strony są mocniejsze.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dominator bowiem się nie tłumaczy. Dominator od razu odbija piłeczkę […] |
Ta charakterystyka jest tak skonstruowana, że każdy, kto ci odpowie, automatycznie staje się „dominatorem”, a każdy, kto nie odpowie, zostaje „zdemaskowany” jako unikający dyskusji. Tworzysz ramę, w której tylko ty masz rację, niezależnie od przebiegu rozmowy.
| Michał Dyszyński napisał: | | moje osądy są jedynie hipotezami […] nie narzucam, nie wciskam |
Twój tekst zadaje kłam tej deklaracji, bo cały jest jednym wielkim narzucaniem arbitralnych etykiet i jednostronnych interpretacji. Sam sposób, w jaki opisujesz „buńczucznych”, przeczy twojemu twierdzeniu o nieosądzaniu.
| Michał Dyszyński napisał: | | nie czuję w sobie pragnienia, aby twardo postawić na swoim […] testuję się, czy ciągoty ku dominacji się nie pojawiają |
Ten fragment to czysta autoreklama w stylu „jestem pokorny, bo tak mówię”. Nie ma tu żadnego argumentu, tylko narracja o własnej duchowej wyższości.
| Michał Dyszyński napisał: | | Do wymodelowania osobowości buńczucznej chyba główną wskazówką byłoby rozważenie aspektu INTENCJI DOMYŚLNEJ. |
Zaczynasz od stworzenia sobie własnej kategorii „intencji domyślnej”, która nie ma żadnego obiektywnego statusu. To pojęcie istnieje wyłącznie w twojej głowie, a mimo to traktujesz je jak narzędzie analizy. Nie definiujesz, jak je mierzysz, skąd je bierzesz ani dlaczego mielibyśmy przyjąć, że taka „intencja” w ogóle istnieje. To konstrukcja stworzona pod tezę, nie wniosek z czegokolwiek.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z moich spostrzeżeń, z pewnej statystyki wypowiedzi wynika mi, że tą Intencją domyślną buńucznych w rozmowach, dyskusjach jest postrzeganie przestrzeni kontaktu jako zadania, którym jest PRZEJĘCIE KONTROLI, USTANOWIENIE SWOJEJ FLAGI - zwycięstwa. |
Odwołujesz się do „pewnej statystyki”, ale nie ujawniasz ani jej zakresu, ani metodologii, ani przykładów. „Statystyka” bez danych to tylko słowo, którym próbujesz podnieść wiarygodność własnych odczuć. Do tego przypisujesz ludziom konkretną intencję, której nie możesz znać – czytanie w myślach nie jest argumentem. Tworzysz więc fikcyjny portret, po czym traktujesz go jak opis rzeczywistości.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczny pragnie być narzucający, inwazyjny, twardy - w myśl zasady "to ja osądzam, ja wyznaczam warunki, ja kontroluję!". |
Znów wkładasz w usta innym myśli, których nikt nie wypowiedział. Przypisujesz takie motywy na podstawie własnych interpretacji, a później zachowujesz się, jakby były one bezdyskusyjnym faktem. Tymczasem to tylko projekcja, która nie mówi nic o „buńczucznych”, a wiele o tym, jak bardzo potrzebujesz, by twoja teza była prawdziwa.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jak się przyjrzymy wypowiedziom buńczucznych, to wyraźnie przebija się w nich to dążenie. Buńczuczni są niczym ekspansjonistyczne państwo, albo imperialistyczny władca - cały czas dążą do zwiększania zakresu swojego arbitralnego wpływu na otoczenie. |
Analogia do państw ekspansjonistycznych jest czysto retoryczna i nie ma żadnej wartości dowodowej. Ma tylko wywołać emocjonalny efekt. Żadnej konkretnej wypowiedzi nie cytujesz, żadnej analizy nie przedstawiasz. Jesteś jak ktoś, kto widzi zachmurzone niebo i ogłasza, że „na podstawie pewnej statystyki” większość ludzi to burze. Uogólniasz bez żadnej podstawy.
| Michał Dyszyński napisał: | Osiągają to poprzez:
* autorytatywny tryb formułowania swoich uwag
* poniżania oponenta […]
* oskarżenie innych
* całkowite odrzucenie dyskusji na temat własnych błędów.
* niesymetryczne stawianie spraw […]
* ogólnie cała masa innych […] trybów wypowiedzi, których wyraźnym celem jest OSIĄGANIE STANU DOMINACJI nad oponentami. |
Twoja lista to zlepek arbitralnych zarzutów, które można zastosować wobec kogokolwiek, kto się z tobą nie zgadza. Żaden punkt nie jest udokumentowany, żaden nie wynika z przykładów, a wszystkie oparte są na założeniu, które rzekomo dopiero masz udowodnić. Twój opis jest tak szeroki i gumowy, że pasuje do dowolnego rozmówcy, którego akurat chcesz umniejszyć. Nie analizujesz postaw – definiujesz je tak, by zawsze potwierdziły twoją tezę.
Cała twoja konstrukcja o „osobowości buńczucznej” nie opiera się na faktach, tylko na z góry założonym schemacie, który później podpierasz własnymi interpretacjami. Budujesz kategorię, której nie definiujesz, przypisujesz tej kategorii intencje, których nie możesz znać, a później analizujesz swoje własne projekcje tak, jakby były empirycznymi danymi. To nie jest opis czegokolwiek – to jest mechanizm retoryczny, w którym stwarzasz sobie prostą, karykaturalną grupę „innych”, by wzmocnić swoją pozycję jako rzekomo bardziej dojrzałego i świadomego obserwatora. Twój tekst nie wyjaśnia żadnego zjawiska – tylko usprawiedliwia twoje nastawienie, zakładając winę drugiej strony z góry i budując narrację, która samą siebie uzasadnia. Jeśli chcesz analizować procesy psychologiczne, musisz zacząć od danych, nie od własnych stereotypów przebranych za teorię.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z mojej aktualnej (w przeszłości inaczej to ze mną było) perspektywy spotkania z buńczucznymi stają się ciekawą sposobnością do testowania moich spontanicznych reakcji emocjonalnych na próby narzucania mi czegoś, na próby zdominowania mnie. |
Już na starcie tworzysz fałszywy obraz sytuacji. Zakładasz, że każda mocniejsza polemika to „próba zdominowania cię”, zamiast zwykłej różnicy zdań. W praktyce to tylko sposób, by każde nieprzychylne słowo włożyć do szuflady „buńczuczności” i nie dopuścić do siebie, że ktoś może się z tobą nie zgadzać bez ukrytej agresji. To nie analiza, tylko wygodny filtr, dzięki któremu zawsze postawisz się w roli ofiary rzekomego nacisku.
| Michał Dyszyński napisał: | | Od paru lat mam to już w sobie ostatecznie rozliczone, że dominacyjny tryb relacji traktuję, jako atawizm, jako podległość niskim, instynktownym emocjom, czyli ogólnie jako objaw niedojrzałości, nieodpowiedzialności, zablokowania rozwoju swojej duchowości, w skrócie to jest dla mnie zwyczajna głupota. |
Twoja definicja „dominacyjnego trybu relacji” jest tak szeroka, że obejmuje każdą formę stanowczości. W ten sposób możesz od ręki uznać każdy zdecydowany ton za „instynktowną głupotę”. W rzeczywistości to ty nadajesz sobie pozycję arbitra duchowej dojrzałości, a później oceniasz ludzi według kategorii, którą sam sobie zbudowałeś. To nie jest przekraczanie atawizmów, tylko ustawianie poprzeczki tak, abyś zawsze wypadał ponad innymi.
| Michał Dyszyński napisał: | | Moja wartością jest przeciwstawienie się temu atawizmowi, wyjście ponad te - zwierzęce - emocje. |
To piękna deklaracja, ale w praktyce jest to tylko autopromocja ubrana w filozoficzny ton. Nie ma tu żadnych argumentów – tylko ogłoszenie własnej wyższości moralnej. Każda krytyka, która ci nie odpowiada, automatycznie staje się „zwierzęca”, a twoje własne reakcje – wyższe, duchowe, szlachetne. A przecież to dokładnie ta sama logika, którą zarzucasz „buńczucznym”: kreowanie narracji własnej przewagi.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale to, że taką postawę w sobie wypracowałem na poziomie intelektu, nie oznacza jeszcze, że moje spontaniczne emocje, odczucia za tymi wartościami nadążają. |
W rzeczywistości opisujesz tu nie swoją duchową walkę, tylko zwykłą sprzeczność między autoprezentacją a realnymi emocjami. Używanie Freuda jako przykrywki nie zmienia faktu, że przeciwstawiasz teorię „superego” własnym odczuciom tylko po to, by wynieść intelekt nad emocje i zbudować sobie aurę ciągłego samodoskonalenia. To nie jest analiza, to jest narracja o własnej wielkości ubrana w psychoanalityczne słownictwo.
| Michał Dyszyński napisał: | | Więc gdy moje superego, silnie powiązane z intelektem i sumieniem powiadają mi "głupotą jest uleganie impulsom dominacyjnym wobec ludzi, których zdominowanie nie jest mi realnie do niczego potrzebne", to może się zdarzyć [...] że ODCZUWANIE, EMOCJE podpowiedzą mi co innego. |
Gloryfikujesz swoje „superego”, jakby było jakimś czystym kryształem prawdy, a emocje przedstawiasz jako prymitywną przeszkodę. Tymczasem emocje są integralną częścią człowieka, a superego jest twoją interpretacją, nie obiektywnym głosem moralnym. Tak naprawdę nie opisujesz konfliktu id–ego–superego, tylko konflikt między tym, jak chcesz być postrzegany, a tym, co naprawdę czujesz. To twoja potrzeba autoprezentacji, nie teoria psychologiczna.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ja już dawno sobie powiedziałem, ustaliłem jako moją podstawową wartość, że NIE CHCĘ NIKOGO NIEWOLIĆ. |
To stwierdzenie jest jednocześnie banalne i puste. Nikt rozsądny nie deklaruje, że „chce niewolić innych”. To jedynie proste samowywyższenie, bo brzmi szlachetnie. Wprowadzasz więc wartość oczywistą dla większości i przedstawiasz ją tak, jakby mogła być twoim szczególnym osiągnięciem. To tani sposób na ustawienie siebie na pozycji moralnie lepszej postaci.
| Michał Dyszyński napisał: | | Więcej - nie tylko nie chcę bezpośrednio nikogo niewolić, ale nie chcę też stosować nacisków tylko "zbliżonych do intencji niewolenia". |
Nie definiujesz, co to znaczy „zbliżone do intencji niewolenia”, więc możesz podciągnąć pod to praktycznie wszystko, co ci nie pasuje. Znowu tworzysz kategorię gumową, do której możesz wrzucić każdą reakcję rozmówcy, która cię drażni. A potem wystarczy tylko stwierdzić: to nie ja reaguję źle, to oni „niewolą”.
| Michał Dyszyński napisał: | - nie chcę być postrzegany jako autorytarny, dominujący
* nie pragnę osłabiać woli i suwerenności psychicznej ludzi z mojego otoczenia |
Pragnienie, by być „dobrze postrzeganym”, nie jest wartością duchową, tylko zwyczajną potrzebą aprobaty. A twój sposób, by to osiągnąć, polega na deklarowaniu, że nie chcesz dominować – deklarowaniu, które samo jest zabiegiem wizerunkowym. Opisujesz więc nie moralną zasadę, tylko strategię autoprezentacji.
| Michał Dyszyński napisał: | | - cieszę się, gdy inni ludzie okazują wolność […] pod warunkiem, że czynią to OSOBIŚCIE I SZCZERZE, a nie np. jako objaw posłuszeństwa komuś |
Twoja rzekoma akceptacja wolności drugiego kończy się dokładnie w momencie, w którym ta wolność wyraża się w poglądzie innym niż twój. Wtedy natychmiast uznajesz go za „niesamodzielny” lub „podległy komuś”. Innymi słowy: wolność innych akceptujesz tylko wtedy, kiedy wygląda tak, jak ty sobie życzysz. To nie jest wolność – to selekcja aprobata według własnych kryteriów.
| Michał Dyszyński napisał: | | - zależy mi na tym, aby pomiędzy mną, o kimś panowała RÓWNOWAGA I RÓWNOŚĆ. |
Równość nie powstaje przez deklarację, tylko przez konsekwentne praktykowanie równych zasad wobec siebie i rozmówcy. Tymczasem cały twój tekst opiera się na przypisywaniu drugiej stronie gorszych intencji, prymitywnych impulsów i duchowej niedojrzałości, podczas gdy siebie przedstawiasz jako rozwiniętego moralnie obserwatora. To nie jest równowaga – to asymetria zbudowana w czystej narracji.
Twój opis własnej postawy to nie analiza ani refleksja, tylko autopromocyjna konstrukcja, która pozwala ci zawsze ustawić siebie w roli dojrzalszego i bardziej moralnego niż twój rozmówca. Twoje kategorie są gumowe, twoje wnioski oparte na założeniach, a cały tekst sprowadza się do narracji: „ja jestem ten rozwinięty duchowo, oni są atawistyczni”. Nie argumentujesz – tylko budujesz wizerunek. Jeśli naprawdę chcesz mówić o równości i dojrzałości, zacznij od stosowania tych samych zasad wobec siebie, jakie próbujesz narzucać innym.
| Michał Dyszyński napisał: | | I staram się do tej równowagi - równości dążyć. I czynię to różnymi metodami - np. poniżam wymowę swoich sugestii, gdy zaczynam się obawiać, iż mogłyby one mojego partnera w dyskusji zdominować, umniejszając jego samodzielność myślenia. |
Przedstawiasz tu rzekomy akt pokory, ale faktycznie opisujesz mechanizm, który służy ci do kontrolowania sytuacji w inny sposób. „Poniżanie wymowy swoich sugestii” jest tylko eleganckim sposobem na budowanie przewagi moralnej: skoro ty jesteś ten ostrożny, troskliwy i pełen samokontroli, to rozmówca automatycznie wypada gorzej, bo nie stosuje twoich reguł. Ustawiasz się więc w pozycji wyższej, a udajesz, że chodzi o równowagę.
| Michał Dyszyński napisał: | | Wycofuję się, tłumaczę się, stawiam się nieraz w pozycji, której dominator, buńczuczny nigdy by nie zaakceptował - pozycji osoby tłumaczącej się, nie odrzucającej z zasady oskarżeń. |
Tłumaczenie się nie czyni cię z automatu bardziej otwartym na krytykę. Często tłumaczenie bywa sposobem na rozwodnienie tematu, rozbrojenie dyskusji i przesunięcie akcentów na własną wrażliwość. Nie przedstawiasz dowodów, tylko narrację o sobie jako kimś, kto wielkodusznie „tłumaczy się”, a więc znowu budujesz obraz moralnej wyższości. To czysta gra wizerunkowa, tyle że ubrana w język introspekcji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dominator bowiem się nie tłumaczy. Dominator od razu odbija piłeczkę, aby dać tym wyraz postawie: mnie chcesz osądzać!?... Mnie?!... Nigdy! Ja się nie tłumaczę! Ja napieram! Ja osądzam! I to ja osądzam twardo i ostatecznie! |
Tworzysz tu karykaturalny obraz rozmówcy, jakby każdy, kto nie przyjmuje twojej narracji, był automatycznie jakimś kreskówkowym dominatorem. To fałszywa dychotomia: albo jesteś jak ty, tłumaczący się, pokorny, introspektywny, albo jesteś agresorem, krzyczącym „ja tu rządzę”. Prawdziwe dyskusje są bardziej złożone. Nie każdy, kto nie chce wikłać się w twoje psychologizowanie, jest dominatorem. Nie każdy, kto nie przeprasza, nie tłumaczy się albo nie miękczy tonu, jest opresyjny. Twój opis rozmówcy to kolejny wygodny schemat, który pozwala ci z góry ich zaszufladkować i poczuć się moralnie lepszym.
To, co przedstawiasz jako dążenie do równości, w rzeczywistości jest strategią, która pozwala ci zachować kontrolę nad narracją w sposób bardziej subtelny. Zamiast otwartej dominacji budujesz wizerunek kogoś „tłumaczącego się”, ostrożnego, uważnego, lecz tylko po to, by nikt nie miał prawa postawić cię obok tych, których krytykujesz. Twoje kategorie są tak ustawione, że zawsze wypadasz dobrze, a rozmówca źle: jeśli jest stanowczy – to dominator; jeśli nie zgadza się z tobą – to dominator; jeśli odpowiada ostro – to dominator. Tymczasem to właśnie twoja konstrukcja rozmowy tworzy asymetrię. Przedstawiasz swoją postawę jako jedyną moralnie dojrzałą, a każdą alternatywę jako atawistyczną. To nie jest równość. To tylko inny sposób narzucania własnych ram interpretacyjnych, tyle że bardziej miękki i opakowany w pozory refleksyjności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Więc chcę się ustawić w opozycji do postawy dominacji - chcę aby było jasne, że moje osądy są jedynie hipotezami, że nie stawiam ich z pozycji wyższości, lecz Z POZYCJI KOGOŚ, KTÓRY MA SPOSTRZEŻENIA. |
Przedstawiasz swoje osądy jako „hipotezy”, ale robisz to w sposób, który sam w sobie jest przejawem wyższości. Jeśli naprawdę byłyby to hipotezy, nie próbowałbyś ich oprawiać w moralistyczne tło i nie tworzyłbyś całej konstrukcji psychologicznej, by z góry ustawić rozmówców w roli mniej świadomych. Sam fakt, że musisz ogłaszać, iż twoje osądy „nie są z pozycji wyższości”, wskazuje, że czujesz, iż faktycznie są – i próbujesz to wizerunkowo amortyzować.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z góry też tu się określam jako ten, który wie, że spostrzeżenia mogą być mylne w kontekście wyciągania z nich jakichś ostatecznych wniosków. |
To deklaracja równie bezpieczna, co banalna. Każdy, kto ma minimalne pojęcie o dyskusji, wie, że spostrzeżenia mogą być mylne. U ciebie ta oczywistość zostaje przekształcona w argument za własną wyjątkową intelektualną ostrożnością. Prezentujesz to tak, jakby pokora poznawcza była twoją szczególną cnotą, podczas gdy faktycznie próbujesz jedynie zabezpieczyć się przed odpowiedzialnością za to, co mówisz: wszystko jest „tylko spostrzeżeniem”, które w razie czego można odwołać.
| Michał Dyszyński napisał: | | Spostrzeżenie jest - zgłaszam je - ale NIE NARZUCAM, nie wciskam go jako "do bezwarunkowego przyjęcia", a co najwyżej w trybie "do przedyskutowania", być może nawet w efekcie do wycofania się z domyślnych sugestii z tego spostrzeżenia wynikających. |
To, że deklarujesz „nie narzucam”, nie zmienia faktu, że cała twoja wypowiedź jest budowana tak, aby rozmówca przyjął twoje ramy interpretacyjne. Wprowadzasz ton mentorski, moralizatorski i psychologizujący, a to są formy nacisku – tyle że opakowane w miękkie formułki. Sugerujesz, że masz odwagę wycofać się z własnych tez, ale w praktyce ustawiasz rozmowę tak, że to rozmówca ma udowadniać, że twoje „spostrzeżenie” jest złudzeniem. To narzucanie odpowiedzialności, nie otwarta dyskusja.
| Michał Dyszyński napisał: | | I ja te wartości bycia niedominującym już nie tyle sobie narzucam w trybie intelektu panującego nad uczuciami, lecz już chyba spontanicznie tak czuję. |
To klasyczna autodeklaracja bez weryfikacji. Nie opisujesz faktów, tylko swoje wyobrażenie o sobie. „Chyba spontanicznie tak czuję” jest tutaj próbą przedstawienia swojego stylu komunikacji jako wrodzonej cnoty, choć twoje teksty opierają się na ciągłym ustanawianiu siebie jako strony bardziej świadomej, dojrzalszej i uduchowionej. To jest subtelna forma dominacji – oparta nie na sile, lecz na moralnej narracji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie czuję w sobie pragnienia, aby twardo postawić na swoim, aby coś wymusić, aby ktokolwiek się zamknął i zaniechał rozważania swoich wątpliwości na temat tego, co głoszę. |
Gdyby tak było, nie budowałbyś długich psychologicznych analiz, które upraszczają rozmówców do figur atawistycznych „dominujących”, a siebie przedstawiają jako kogoś ponad to. To jest właśnie subtelne wymuszanie: nie treścią, lecz kreowaniem atmosfery, w której twoja postawa moralna ma być uznana za lepszą. Nie musisz mówić „zamknij się”, żeby próbować wymusić własne ramy rozmowy. Wystarczy sugerować, że każdy inny styl jest prymitywny lub niedojrzały.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale też wciąż się testuję pod katem, czy ciągoty ku dominacji we mnie gdzieś tam się nie pojawiają - tu staram się być czujnym. |
To brzmi jak samousprawiedliwienie. Deklarujesz czujność, żeby wyglądać na kogoś samokrytycznego, ale w praktyce nie analizujesz swoich tekstów, lecz tylko własną intencję – a intencja nie tłumaczy skutków. Możesz uważać, że nie dominujesz, a jednocześnie robić to w praktyce. Twoje autoanalizy nie zastąpią obserwacji zewnętrznej, a twoje słowa nie pokrywają się z zachowaniem.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale też testuję się pod kątem POPRAWNOŚCI REAKCJI NA PRÓBY ZDOMINOWANIA MNIE. |
Zakładasz z góry, że każda trudniejsza interakcja to „próba zdominowania”, co sprawia, że twoje reakcje zawsze będą wyglądać na obronę przed agresją – nawet wtedy, gdy chodzi po prostu o merytoryczną polemikę. Tworzysz narrację, w której napastnik musi istnieć, żeby twoja postawa miała sens. To nie jest czujność, to potrzeba interpretacji świata tak, aby zawsze pasował do wykreowanych przez ciebie schematów.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo nie tylko nie chcę narzucać, ale też i odrzucam - jako niepoprawną - wszelką akceptację przekonań innych ludzi, jeśli odbywa się ona kanałem innym, niż intelektualny, krytyczny, logiczny. |
Twoje pojęcie „kanału intelektualnego” jest tak wąskie, że de facto unieważnia większość zwykłej ludzkiej komunikacji. Emocje, intuicje, skróty językowe, ton – wszystko to uznajesz za nacisk. A skoro rozpoznajesz nacisk tam, gdzie inni widzą tylko styl rozmowy, to twoja gotowość do odrzucania argumentów jest w praktyce nieograniczona. Wystarczy, że uznasz czyjś styl za „niepoprawny”.
| Michał Dyszyński napisał: | | Sam fakt wywierania na mnie presji o naturze emocjonalnej, wizerunkowej traktuję jako rodzaj grzechu wobec uczciwości intelektualnej i złamanie umowy uczciwości w dyskusji. |
Problem polega na tym, że to ty decydujesz, co jest emocjonalnym naciskiem. Jeśli rozmówca użyje mocnego przykładu, dosadnego języka albo nie zgodzi się z twoją interpretacją – możesz to uznać za „presję”. To daje ci w praktyce narzędzie, by odrzucić wszystko, co ci nie odpowiada, jako nieuczciwe. Twoja zasada brzmi więc: przyjmę argument tylko wtedy, jeśli jest wyrażony tak, jak ja chcę. To nie jest uczciwość intelektualna. To kontrolowanie tonu rozmowy poprzez stawianie arbitralnych wymagań.
| Michał Dyszyński napisał: | | A co za tym idzie, wszelkie sugestie tym kanałem mi sączone pryncypialnie będę odrzucał. |
To nie jest zasada, która prowadzi do prawdy. To zasada, która pozwala ci ignorować wszystko, co burzy twoją wizję siebie – wizję rzekomo niedominującego, a w rzeczywistości budującego całkowitą asymetrię w dyskusji. Ty możesz formułować narracje, oceny, psychoanalizy i rozbudowane przypisania intencji. Rozmówca musi trzymać się wyłącznie „kanału intelektualnego”, którego granice ustalasz sam. To nie jest równość. To konstrukcja zabezpieczająca przed ryzykiem konfrontacji z czymś, czego nie kontrolujesz.
Twój opis własnych działań rzekomo „przeciwko dominacji” jest w rzeczywistości diagramem subtelnej dominacji, tyle że opartej na moralnej autoprezentacji, psychologizowaniu rozmówcy i arbitralnym określaniu, co jest uzasadnionym stylem, a co już presją. Tworzysz strukturę, w której zawsze wypadasz jako spokojny, logiczny, pokorny i refleksyjny, a każdy, kto z tobą polemizuje, może zostać uznany za dominatora działającego emocjonalnie. To asymetria przebrana za równość. Nie bronisz uczciwości dyskusji – bronisz własnej narracji, w której twoje stanowisko jest z definicji czystsze i dojrzalsze, a każdy sprzeciw staje się naruszeniem reguł, które sam ustaliłeś.
| Michał Dyszyński napisał: | | odrzucam – jako niepoprawną – wszelką akceptację przekonań innych ludzi, jeśli odbywa się ona kanałem innym niż intelektualny […] presja emocjonalna jest grzechem wobec uczciwości intelektualnej |
Cały twój tekst opiera się na emocjonalnej retoryce, nie na logice. To ciągła gra na opozycji moralnej między tobą a arbitralnie zdefiniowaną grupą „buńczucznych”. Używasz metafor, porównań do imperializmu, ocen moralnych – to czysta presja emocjonalna, tylko ukryta pod deklaracją o „uczciwości intelektualnej”.
Twój wywód nie jest analizą, lecz autokreacją. Tworzysz fikcyjną kategorię „buńczucznych”, przypisujesz im wszystkie negatywne cechy, jakie akurat pasują ci do narracji, a następnie ustawiasz siebie jako ich moralne przeciwieństwo. Twoje tezy nie wynikają z faktów ani logiki, tylko ze schematu my–oni, w którym ty przynależysz do strony „dojrzałości i duchowości”, a inni do „instynktów i dominacji”. To jest narracja, a nie argumentacja. Przypisujesz innym intencje, których nie możesz znać, opierasz swoje opisy na domysłach, uproszczeniach i emocjonalnych metaforach. Cały ten tekst jest próbą ustawienia siebie w pozycji moralnie wyższej, a nie próbą zrozumienia drugiej strony. Jeśli chcesz mówić o intelekcie, zacznij od faktów, a nie od budowania samousprawiedliwiającej mitologii o własnej rzekomej „niedominacji”
| Michał Dyszyński napisał: | To nie jest wątek o fundamentalizmie katolickim, więc tu o nim nie piszę.
O fedorze też raczej nie za bardzo piszę, tylko o postawie "buńczucznych", której może fedor bywa dość częstym reprezentantem, ale ja odnoszę tę postawę do wielu ludzi i sytuacji. |
Typowa dla Dyszyńskiego ucieczka w unik.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie chcę tu się jakoś skupiać na fedorze. Nawet nie chodzi mi o to, aby mu przyklejać etykietę buńczucznego, choć w wielu okolicznościach znacząco ten schemat buńczuczności wypełnia. Chcę tu patrzeć na OGÓLNE LUDZKIE POSTAWY. |
Nie masz żadnej podstawy twierdzić, że obserwujesz ogólne ludzkie postawy. Natychmiast personalizujesz swój schemat przez wybieranie mojego „przykładu” i jego cech, a następnie starasz się to przedstawiać jako coś uniwersalnego. Twoje twierdzenie o rzekomej neutralności jest arbitralne i sprzeczne, bo każdy przykład, który bierzesz pod uwagę, od razu wprowadza subiektywne założenia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jestem tutaj na przeciwnym biegunie niż np. Ty wypytując owo "KTO?" (czy fedor) "KOGO?". To mnie albo zupełnie nie interesuje, albo interesuje tylko jako przykład. |
To kolejna sprzeczność. Twierdzisz, że „nie interesuje cię KTO?”, a chwilę wcześniej przywołujesz konkretną osobę, by na jej przykładzie modelować cechy. Jeśli przykład kogokolwiek jest istotny dla twojej analizy, to natychmiast przestaje być neutralny i staje się personalizowany. Twoja deklaracja jest więc czysto retoryczna i nieprawdziwa.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dla celu rozważań nieważny jest Michał Dla celu rozważań nieważny jest oponent, czy ktoś jeszcze personalnie Dla celu rozważań nikt nie wygrywa, nie przegrywa, a ja nie mam żadnego interesu w tym, aby ktokolwiek w dyskusji się jakoś poczuł, do mnie coś mniej lub bardziej poczuł. |
Twoje twierdzenia są całkowicie arbitralne i sprzeczne z tym, co robisz w praktyce. W tym samym akapicie definiujesz swój wybór przykładów, przez co nie jest prawdą, że „dla celu rozważań nieważny jest ktoś personalnie”. Deklarujesz brak interesu w reakcjach ludzi, a jednocześnie analizujesz ich postawy w kontekście emocjonalnym i moralnym, czyli wyraźnie ingerujesz w subiektywne strefy innych osób.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie mam intencji żalenia się Nie mam intencji wywyższania ani poniżania - ani siebie, ani kogokolwiek. |
Twój tekst sam sobie przeczy. Właśnie wywyższasz swoje podejście nad innych, tworząc normę „prawidłowej” higieny mentalnej, oczekując od innych, że powinni unikać żalenia się i przyjmować postawę jak Ty. To jest jawna hipokryzja – mówisz o neutralności, a narzucasz model postępowania i oceny.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ma być ANALIZA CHARAKTEROLOGICZNA - MODELOWA. Jak określone fenomeny w ludziach wpływają na postawy, cechy mentalne, inne fenomeny. O nikim nie mówię, że jest W PEŁNI buńczuczny, bo rozważam cechę buńczuczności jako tylko w pewnym stopniu aplikowalną. |
Twój "argument" jest czysto deklaratywny. Cała reszta tekstu pokazuje, że analizujesz postawy przez filtr własnych wartości i norm, więc nie masz prawa twierdzić, że „to jest analiza modelowa”. Twoja metoda nie jest neutralna ani uniwersalna, jest subiektywna i moralizatorska.
| Michał Dyszyński napisał: | | Moje pisanie nie jest kierowane od (konkretnej) osoby do osoby (konkretnej), tylko jest modelowym rozważaniem, refleksją nad naturą ludzką. |
To fałsz. Sam przywołujesz przykłady osób, przyznajesz, że bierzesz pod uwagę reakcje innych w kontekście własnych zasad, więc tekst jest całkowicie zorientowany personalnie i relacyjnie, nie modelowo.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie chcę się żalić, bo to mnie demobilizuje. Żalenie się odbieram jako przeciwne zasadom mojej higieny mentalnej i epistemicznej. Żalenie się jest okazaniem bezradności, słabości. |
Twój sąd jest arbitralny i wartościujący. Nie masz prawa oceniać żalenia się innych ludzi jako słabości czy bezradności – to twój subiektywny dogmat, który podszywasz pod uniwersalną zasadę. W praktyce to nic innego jak moralizowanie i próba narzucenia swojego sposobu postrzegania świata.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie zabiegam najczęściej też o niczyje wsparcie, bo wychodzę z założenia, że to ja mam sobie poradzić ewentualnie z problemami. |
Deklaracja „nie zabiegam o wsparcie” jest niespójna z tym, że potem opisujesz przyjmowanie wsparcia jako coś, co może się zdarzyć i powinno być incydentalne. Sam tworzysz reguły dla innych w oparciu o swoje preferencje, co pokazuje, że twój postulat samowystarczalności jest arbitralny i nie jest neutralny wobec interakcji społecznych.
| Michał Dyszyński napisał: | | Moje zasady higieny mentalnej zabraniają mi OCZEKIWAŃ na czyjeś wsparcie (nie zabraniają mi przyjmowania wsparcia, gdy przychodzi). |
Twój podział jest absurdalny i niekonsekwentny. Z jednej strony twierdzisz, że brak oczekiwań to higiena mentalna, z drugiej tworzysz mechanizm interpretacji wsparcia, który w praktyce wprowadza ocenę intencji innych osób. To wcale nie jest neutralne – nadal filtrujesz ludzi przez swoje subiektywne kryteria, co obala twój argument o modelowym podejściu.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dość pisania w tym wątku... A wyszedł mi (trochę jakby niechcący) fajny aspekt osobowościowy, który dalej pociągnę na blogu - ASPEKT OSOBISTYCH OCZEKIWAŃ |
Cała narracja prowadzi do autopromocji i wartościowania własnych norm. Twój „fajny aspekt” jest subiektywną konstrukcją, która nie ma żadnej obiektywnej wartości analitycznej. To, że nadajesz temu rangę „aspektu osobowościowego”, nie zmienia faktu, że wszystko, co tu piszesz, opiera się na arbitralnych ocenach, hipokryzji i fałszywej deklarowanej neutralności
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Śro 11:38, 26 Lis 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:39, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Powtórzony
Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Czw 1:13, 27 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:40, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Przegląd od AI
+4
Stwierdzenie, że "przeciw objawieniu nie ma argumentów", jest błędne. Istnieją argumenty i kryteria, za pomocą których kwestionuje się lub odrzuca objawienie, zarówno na gruncie naukowym (np. brak fizycznych dowodów), jak i filozoficznym czy religijnym (np. niespójność różnych objawień, odwoływanie się do logiki i naturalnych wyjaśnień).
Argumenty podważające objawienie
Argument naukowy: Nie ma fizycznych dowodów potwierdzających lub obalających istnienie Boga i objawienie, co oznacza, że nauka nie może tego potwierdzić ani zaprzeczyć.
Argument racjonalny:
Objawienia mogą być wyjaśnione naturalnymi przyczynami, np. psychologicznymi, medycznymi lub logicznymi, a nie nadprzyrodzonymi.
Dla osób niewierzących, nie można udowodnić, że dane zjawisko to objawienie od Boga, a nie np. zwykłe proroctwo.
Argument filozoficzny:
Istnieje argument z niespójnych objawień, który wskazuje, że różne objawienia często są ze sobą sprzeczne, co może podważać ich wiarygodność.
Istnienie Boga samo w sobie jest przedmiotem wiary, a nie udowodnionej wiedzy.
Argument teologiczny:
W ramach teologii przyjmuje się kryteria oceny objawień, np. czy mają one pochodzenie od Boga, a nie od diabła.
Należy sprawdzać, czy objawienia są zgodne z dogmatami i Tradycją, na przykład w myśl zasady, że Bóg jest "światłością, a ciemności w Nim nie ma żadnej!".
Podsumowując
Stwierdzenie, że "nie ma argumentów przeciw objawieniu", jest jedynie twierdzeniem z punktu widzenia niektórych wierzących. Z perspektywy nauki, filozofii i innych religii, istnieją liczne argumenty i kryteria, które służą do kwestionowania lub odrzucania objawienia jako zjawiska nadprzyrodzonego.
Argumenty przeciwko idei objawienia – Doświadczanie Boga – CCEA
Tłumaczenie — Niewierzący argumentują, że skoro nie możemy nawet wiedzieć, że się wydarzyły, to z pewnością nie możemy wiedzieć, że są objawieniami Boga . Proroctw...
BBC
Każdy z nas objawia coś. A czy mówi przez nas Bóg:-)
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:40, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Powtórzony
Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Śro 20:58, 26 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:40, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Przegląd od AI
+4
Stwierdzenie, że "przeciw objawieniu nie ma argumentów", jest błędne. Istnieją argumenty i kryteria, za pomocą których kwestionuje się lub odrzuca objawienie, zarówno na gruncie naukowym (np. brak fizycznych dowodów), jak i filozoficznym czy religijnym (np. niespójność różnych objawień, odwoływanie się do logiki i naturalnych wyjaśnień).
Argumenty podważające objawienie
Argument naukowy: Nie ma fizycznych dowodów potwierdzających lub obalających istnienie Boga i objawienie, co oznacza, że nauka nie może tego potwierdzić ani zaprzeczyć.
Argument racjonalny:
Objawienia mogą być wyjaśnione naturalnymi przyczynami, np. psychologicznymi, medycznymi lub logicznymi, a nie nadprzyrodzonymi.
Dla osób niewierzących, nie można udowodnić, że dane zjawisko to objawienie od Boga, a nie np. zwykłe proroctwo.
Argument filozoficzny:
Istnieje argument z niespójnych objawień, który wskazuje, że różne objawienia często są ze sobą sprzeczne, co może podważać ich wiarygodność.
Istnienie Boga samo w sobie jest przedmiotem wiary, a nie udowodnionej wiedzy.
Argument teologiczny:
W ramach teologii przyjmuje się kryteria oceny objawień, np. czy mają one pochodzenie od Boga, a nie od diabła.
Należy sprawdzać, czy objawienia są zgodne z dogmatami i Tradycją, na przykład w myśl zasady, że Bóg jest "światłością, a ciemności w Nim nie ma żadnej!".
Podsumowując
Stwierdzenie, że "nie ma argumentów przeciw objawieniu", jest jedynie twierdzeniem z punktu widzenia niektórych wierzących. Z perspektywy nauki, filozofii i innych religii, istnieją liczne argumenty i kryteria, które służą do kwestionowania lub odrzucania objawienia jako zjawiska nadprzyrodzonego.
Argumenty przeciwko idei objawienia – Doświadczanie Boga – CCEA
Tłumaczenie — Niewierzący argumentują, że skoro nie możemy nawet wiedzieć, że się wydarzyły, to z pewnością nie możemy wiedzieć, że są objawieniami Boga . Proroctw...
BBC
Każdy z nas objawia coś. A czy mówi przez nas Bóg:-)
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:50, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Moją zasadą w tym wątku jest raczej nie adresowanie imiennie moich uwag. Tu tworzę ABSTRAKCYJNY MODEL. Unikam też podawania przykładów.
Dlaczego nie chcę podawać przykładów?...
Przede wszystkim dlatego, że
1. imienne przykłady mogłyby dotknąć jakoś osobę, a nie mam takiej intencji
2. gdy piszę o ludzkich intencjach (a dużo w tym wątku jest właśnie o intencjach), a przecież nie siedzę w czyjejś głowie, to nie wiem, czy ta konkretna osoba taką intencję miała. Sam niejednokrotnie podkreślałem, że wmawianie komuś, że się wie, jakie on ma intencje, jest albo nadużyciem i fałszowaniem rzeczywistości (bo przecież tego nie wie), albo musi być uznane ze deklarację mocy telepatii (może też czasem jasnowidzenia) - bo tylko ktoś o takich ponadnaturalnych mocach mógłby wiedzieć, co się rozgrywa w głowie postronnej osoby. Ponieważ ja nie deklaruję się tu ani jako jasnowidz, ani jako telepata, to nie uważam, abym miał prawo wskazywać palcem jakikolwiek konkretny przypadek, związany z moim opisem postaw i charakterów. To też oznacza, że sam się staram nie być "tym buńczucznym", który głosi, że coś wie, w sytuacji gdy nie ma podstaw do deklarowania tego rodzaju wiedzy. Pozostaję zatem na opisie modelowym - ten stosuje się do tych ludzi, DO KTÓRYCH SIĘ STOSUJE, czyli do ludzi spełniających zależności, do których mój model osobowościowy się odnosi.
3. nie mam ochoty toczyć z nikim tutaj jałowych sporów o to, kto jaki jest (w ogóle ostatnio raczej unikam sporów). Właściwie to mnie to nie interesuje, czy do osoby X mój model stosuje się bardziej czy mniej. Myślę, że z racji na podobieństwo genetyczne, pewne aspekty mojego modelu stosują się DO KAŻDEGO, choć może do jednej osoby np. tylko w 0,0001%, zaś do innego może aż w 90%. Do tego się stosuje, do kogo się stosuje.
Ja tutaj nie mam intencji oskarżania nikogo imiennie, tylko mam INTENCJĘ REFLEKSJI nad sobą (nad samym sobą też - też różne zarzuty, który mój model w jakimś sensie by stawiał stosują się, albo stosowały się do mnie samego). Jeśli ktoś uważa, że mój model stosuje się w bardzo małym stopniu do społeczeństwa (może do niego), to ja nie będę z nim się o to spierał, bo nie prowadziłem badań nad stosowalnością tego modelu. Zatem nie mam twardych danych eksperymentalnych, co też oznacza, iż cały czas ów model jest formą hipotezy.
I tak ogólnie ja najczęściej formułuję moje uwagi JAKO HIPOTEZY. I uważam, że ta moja jest postawa jest formą odżegnania się od buńczuczności. Bo buńczuczni raczej będą swoje tezy głosić jako absolutne prawdy, będą przedstawiali swoje sugestie, jak te "do bezwarunkowego zastosowania". Ja nie jestem buńczuczny, ja przedstawiam propozycje do rozważenia, hipotezy, narracje. Niech każdy sobie sam zadecyduje, czy stosuję się one do niego, albo do ludzi z jego otoczenia.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 19:17, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Moją zasadą w tym wątku jest raczej nie adresowanie imiennie moich uwag. Tu tworzę ABSTRAKCYJNY MODEL. Unikam też podawania przykładów. |
Zaczynasz od deklaracji abstrakcyjności, ale od razu wpadasz w pułapkę własnej konstrukcji. Jeśli twierdzisz, że mówisz o modelu, który ma coś opisywać, to bez przykładów model staje się pływającym tworem bez kotwiczenia w rzeczywistości. Twierdzenie o „abstrakcyjności” jest dla ciebie wygodnym unikiem, który pozwala ci nie konfrontować się z tym, czy to, co formułujesz, rzeczywiście działa. Bez przykładów model jest nie do zweryfikowania, czyli w praktyce bezużyteczny.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dlaczego nie chcę podawać przykładów?... Przede wszystkim dlatego, że 1. imienne przykłady mogłyby dotknąć jakoś osobę, a nie mam takiej intencji |
To pozorna troska, która ma usprawiedliwić to, że nie chcesz, by twoje tezy były testowalne. Można podawać przykłady nieimienne, hipotetyczne, zanonimizowane; nie robisz tego, bo nie chcesz ryzykować, że model okaże się pustą narracją. Brak przykładów nie wynika z wrażliwości, tylko z wygody.
| Michał Dyszyński napisał: | | 2. gdy piszę o ludzkich intencjach (a dużo w tym wątku jest właśnie o intencjach), a przecież nie siedzę w czyjejś głowie, to nie wiem, czy ta konkretna osoba taką intencję miała. |
To kolejny unik, bo w każdym modelu psychologicznym operuje się na konstrukcjach teoretycznych. Twoje twierdzenie czyni niemożliwym jakiekolwiek mówienie o intencjach, ale mimo to budujesz cały model rzekomo na intencjach ludzi. Czyli sam sobie odbierasz narzędzie, którym jednocześnie próbujesz operować. To sprzeczność, która unieważnia cały dalszy wywód.
| Michał Dyszyński napisał: | | Sam niejednokrotnie podkreślałem, że wmawianie komuś, że się wie, jakie on ma intencje, jest albo nadużyciem i fałszowaniem rzeczywistości [...] albo musi być uznane za deklarację mocy telepatii. |
Tym stwierdzeniem zamykasz sobie możliwość tworzenia czegokolwiek, co choćby przypomina teorię o ludzkich zachowaniach. A mimo to robisz właśnie to. Deklarujesz, że nie wolno mówić o intencjach, po czym formułujesz model dotyczący intencji. To jest czysta niekonsekwencja. Używasz argumentu o „telepatii” jak straszaka, żeby odciąć dyskusję o weryfikacji tego, co twierdzisz, a jednocześnie sam bazujesz na tym, co według własnych słów byłoby telepatią.
| Michał Dyszyński napisał: | | Pozostaję zatem na opisie modelowym - ten stosuje się do tych ludzi, DO KTÓRYCH SIĘ STOSUJE, czyli do ludzi spełniających zależności, do których mój model osobowościowy się odnosi. |
To jest zdanie pozbawione treści. Mówisz, że model stosuje się tam, gdzie się stosuje. Innymi słowy, jakikolwiek przypadek, który nie pasuje, po prostu wyrzucasz poza zakres modelu. To nie jest model, tylko samousprawiedliwiający się zestaw ogólników, którego nie da się obalić ani potwierdzić, bo jest zbudowany tak, by nie ryzykował konfrontacji z rzeczywistością.
| Michał Dyszyński napisał: | | 3. nie mam ochoty toczyć z nikim tutaj jałowych sporów o to, kto jaki jest (w ogóle ostatnio raczej unikam sporów). |
To wygodne wycofanie się z odpowiedzialności za to, co piszesz. Formułujesz opinie o charakterach, intencjach i modelach osobowościowych, po czym twierdzisz, że nie interesuje cię dyskusja o tym, czy mają pokrycie. To nie jest unikanie sporów, tylko unikanie odpowiedzialności za własne tezy.
| Michał Dyszyński napisał: | | Myślę, że z racji na podobieństwo genetyczne, pewne aspekty mojego modelu stosują się DO KAŻDEGO, choć może do jednej osoby np. tylko w 0,0001%, zaś do innego może aż w 90%. |
Powołujesz się na genetykę w zupełnie arbitralny sposób, bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Dodajesz procenty z kapelusza, które mają stworzyć pozór naukowości, choć niczego nie mierzą i niczego nie wyjaśniają. To kolejne stwierdzenie, które sprawia, że model jest niefalsyfikowalny: skoro działa nawet w ułamku promila, to działa zawsze, cokolwiek się stanie.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ja tutaj nie mam intencji oskarżania nikogo imiennie, tylko mam INTENCJĘ REFLEKSJI nad sobą |
Jeśli to ma być refleksja nad sobą, to dlaczego formułujesz ją w formie rzekomego modelu dotyczącego innych ludzi? W rzeczywistości próbujesz nadać własnym osobistym przemyśleniom rangę teorii, jednocześnie unikając konfrontacji z tym, że teoria powinna podlegać krytyce i wymaga przykładów.
| Michał Dyszyński napisał: | | I tak ogólnie ja najczęściej formułuję moje uwagi JAKO HIPOTEZY. I uważam, że ta moja postawa jest formą odżegnania się od buńczuczności. |
Nazywanie wszystkiego hipotezą nie oznacza automatycznie pokory. Zwłaszcza gdy hipotezy są tak skonstruowane, by nie dało się ich sprawdzić, zadać im pytań ani wymagać przykładów. To nie jest odżegnywanie się od buńczuczności; to sposób na to, by głosić dowolne twierdzenia bez ponoszenia konsekwencji za ich treść.
| Michał Dyszyński napisał: | | Niech każdy sobie sam zadecyduje, czy stosują się one do niego, albo do ludzi z jego otoczenia. |
Przerzucasz odpowiedzialność za sensowność własnych tez na innych. Zamiast zbudować model, który coś wyjaśnia, mówisz, że każdy sam ma sobie zdecydować, czy to do niego pasuje. To nie jest model, tylko luźny strumień świadomości owinięty w pseudoteoretyczne deklaracje.
Ostatecznie to, co przedstawiasz, nie jest ani modelem, ani hipotezą, ani refleksją naukową. To zlepek ogólników, które sam wyłączasz spod krytyki, odmawiając podawania przykładów, weryfikacji i logicznej spójności. Deklarujesz pokorę, ale w praktyce budujesz konstrukcję, która ma działać zawsze i wszędzie, cokolwiek się stanie, i która w razie potrzeby sama siebie usprawiedliwia. Nie broni się to ani jako opis rzeczywistości, ani jako narzędzie analizy, ani jako refleksja, bo nie dopuszcza żadnej formy sprawdzenia swojej prawdziwości
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 20:57, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Jest takie porzekadło: tylko winni się tłumaczą.
Gdy pierwszy raz to porzekadło usłyszałem, poczułem przykrość, rodzaj wewnętrznego szarpnięcia. Moje odczucie było: no zaraz... Przecież jak się ktoś nie może wytłumaczyć, to za chwilę będzie można mu zarzucić dowolną rzecz, rzucić na niego każde oszczerstwo, a on nawet nie będzie miał szans tego sprostować. Pomyślałem sobie: to jest nieuczciwe! To jest przyzwolenie dla oszczerców maści wszelakiej!
Przez wiele lat nie potrafiłem dopatrzyć się sensu w tym przysłowiu. Ale teraz już ten sens widzę, choć jest to sens przewrotny, nie taki, z którym mógłbym się zgodzić, lecz jako WYRAZ PEWNEJ POSTAWY wobec ludzi i rzeczywistości. Tę postawę przejawiają najczęściej właśnie buńczuczni, czyli osoby, które ponad wyjaśnienia w trybie równości i poszukiwania obiektywizmu stawiają walkę o wyższą dla siebie pozycję, o poniżenie oponenta, o narzucenie mu swoich przekonań, swojej narracji.
Teraz już wiem, do kogo pasują słowa "ja się nigdy nikomu nie tłumaczę! (bo przecież tylko winni się tłumaczą)". Pasują one do tych, którzy mają jak podstawowy i domyślny cel dyskusji, rozmowy, relacji osobowej postrzegają walkę o narzucenie swego, o dominację, o poniżenie tamtego, a wywyższenie siebie i swojego stanowiska. I chodzi tu o poniżenie i wywyższenie PERSONALNE. Nie chodzi o żadną formą wykazania wyższości rozumowania na gruncie obiektywnym. Bo wykazanie zasadności rozumowania na gruncie obiektywnym jest właśnie... tłumaczeniem się. A tu mamy tych, którzy przecież nigdy się nie tłumaczą, nigdy nie wyjaśniają obiektywnie i ściśle logicznie kwestii wątpliwych. Wszak oni WALCZĄ - oni napierają mentalnie, dyskredytując, oskarżając, stosując pejoratywne określenia (nawet obelgi), obwiniając. To są właśnie te charaktery, które bardzo szybko od kwestii tematycznych, obiektywnych przechodzą na grunt personalny, gdzie odbywa się ich zasadnicza gra - gra o poniżenie PERSONALNE drugiej strony (temat dyskusji jest wtedy tylko pretekstem, jest wstępem do owej gry o wywyższanie).
Tak, buńczuczni się nie tłumaczą. Oni tłumaczenie uznali za słabość, za pogodzenie się z tym, iż muszą przyjmować ciosy, bronić przed atakami. A buńczuczny nie broni się, tylko atakuje!
Jeśli ktoś nigdy się nie tłumaczy, to znaczy, że właśnie taka jest jego postawa - buńczuczna, personalnie agresywna, stawiająca sobie za cel wpieranie czegoś OSOBIE oponenta, osłabianie jej woli, napieranie swoją upierdliwością, gniewem, przykrymi emocjami. Buńczucznym o to chodzi, to jest cel - okazanie wyższości, zwyciężenie...
Ja zaś odrzucam tę postawę, odrzucam buńczuczność jako... słabość mentalną.
Dyskredytuję bowiem SAM ÓW CEL - PONIŻENIA OPONENTA - dyskredytuję go jako niski, związany z żałosnym żebraniem o dowartościowanie kwilącego ego, odrzucający prawdę obiektywną, bo odrzucający to, że NALEŻY TŁUMACZYĆ to, co się na ową prawdę w umyśle miało składać. Patrzę na buńczuczność jako na błąd i słabość, a nawet OSTENTACYJNIE TŁUMACZĘ (w oderwaniu od walki o wywyższenie jakiegokolwiek ego, bo pisząc tylko o modelach, które są odpersonalizowane, więc nikogo na lepszego, ani gorszego nie wskazują). Bo ja się opowiadam po stronie obiektywizmu i prawdy, odsuwając kwestię wywyższenia ego. Więc piszę o tym, co ku wyjaśnieniom i wytłumaczeniom zmierza. Tylko to mnie interesuje.
A co z wywyższeniem ego?... Z pokazaniem się, czy jestem silniejszy, bardziej uparty w poniżaniu innych, bardziej wpierający im swoje sformułowania i żądający uległości?...
- Z tym u mnie jest... NIC. Mam to "gdzieś", wywyższanie się zamierzam traktować jak powietrze. To nie jest "moja bajka". Niech się wywyższający po swojemu wywyższają, niech mają z tego tytułu te swoje małe satysfakcje, niech im się zdaje, że coś w ten sposób osiągają. To ich wybór, ich sprawa. Ale to nie mój cyrk jest i nie moje małpy...
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 21:40, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Jest takie porzekadło: tylko winni się tłumaczą. |
Zaczynasz od przysłowia, które sam przedstawiasz jako problematyczne, ale natychmiast przechodzisz do emocjonalnego komentarza zamiast analizy. Wskazujesz na własne „szarpnięcie”, ale to nie ma żadnej wartości argumentacyjnej. To tylko wprowadzenie, które ma zasugerować, że twoje późniejsze wnioski są głębokie, choć wcale nie wynikają z logicznego rozbioru powiedzenia. Ustawiasz sobie grunt pod tezę, której jeszcze nie podałeś, ale już tworzysz atmosferę powagi, jakbyś otwierał filozoficzny traktat, podczas gdy omawiasz zwykły frazes.
| Michał Dyszyński napisał: | Gdy pierwszy raz to porzekadło usłyszałem, poczułem przykrość, rodzaj wewnętrznego szarpnięcia. Moje odczucie było: no zaraz... Przecież jak się ktoś nie może wytłumaczyć, to za chwilę będzie można mu zarzucić dowolną rzecz, rzucić na niego każde oszczerstwo, a on nawet nie będzie miał szans tego sprostować. |
Twoje emocje nie są argumentem, a jednak traktujesz je jak podstawę rozumowania. Tworzysz dramatyczną wizję „oszczerstw”, jakby przysłowie było literalną zasadą działania świata, a nie skrótem myślowym używanym w określonych kontekstach. Dopowiadasz absurdalne konsekwencje, których nikt nie głosi, tylko po to, by móc później efektownie ich „obalić”. To klasyczna chochołowa konstrukcja, której nawet nie zauważasz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Pomyślałem sobie: to jest nieuczciwe! To jest przyzwolenie dla oszczerstw maści wszelakiej! |
Znowu emocjonalny okrzyk zamiast analizy. Jednocześnie sam wcześniej deklarujesz, że unikasz buńczuczności, a tu wchodzisz w moralne oburzenie, które ma dodać twojej wypowiedzi wagi, choć w rzeczywistości nie wnosi nic poza dramatyzacją.
| Michał Dyszyński napisał: | | Przez wiele lat nie potrafiłem dopatrzyć się sensu w tym przysłowiu. Ale teraz już ten sens widzę, choć jest to sens przewrotny, nie taki, z którym mógłbym się zgodzić, lecz jako WYRAZ PEWNEJ POSTAWY wobec ludzi i rzeczywistości. |
Twierdzisz, że widzisz sens, ale od razu zastrzegasz, że się z nim nie zgadzasz, więc nie jest to właściwie sens, tylko projektujesz na to przysłowie własne wyobrażenie o świecie. Mówisz o „pewnej postawie”, ale nie definiujesz jej precyzyjnie, tylko zapowiadasz ją tonem proroka właśnie odkrywającego ukrytą prawdę. To sugerowanie głębi zamiast jej prezentowania.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tę postawę przejawiają najczęściej właśnie buńczuczni, czyli osoby, które ponad wyjaśnienia w trybie równości i poszukiwania obiektywizmu stawiają walkę o wyższą dla siebie pozycję, o poniżenie oponenta, o narzucenie mu swoich przekonań, swojej narracji. |
I tu dopiero ujawnia się konstrukcja, którą od początku przygotowywałeś. Całą długą wstawkę o swoich emocjach i dramatycznym odbiorze przysłowia wykorzystujesz po to, żeby arbitralnie przypisać je rzekomo „buńczucznym”, którzy mają być twoją antytezę. Ale nie przedstawiasz żadnego logicznego powiązania między tym powiedzeniem a postawą, którą mu przypisujesz. To czysta projekcja: bierzesz przysłowie, przypisujesz mu intencję, której ono nie ma, przypisujesz je ludziom, o których nic nie wiesz, i na tej podstawie moralizujesz. Twój wywód nie tłumaczy niczego o przysłowiu, za to dużo mówi o twojej potrzebie tworzenia narracji, w której ty jesteś ostoją „równości i obiektywizmu”, a inni to buńczuczni agresorzy.
To, co tu napisałeś, jest kolejnym przykładem twojej metody: nadinterpretacja, projekcja, dorabianie sensu tam, gdzie go nie ma, i tworzenie podziału, w którym zawsze to ty masz być po stronie rozsądku. Nie analizujesz przysłowia, tylko używasz go jako pretekstu do zbudowania sceny, na której możesz postawić swoją moralną wyższość.
| Michał Dyszyński napisał: | | Teraz już wiem, do kogo pasują słowa "ja się nigdy nikomu nie tłumaczę! (bo przecież tylko winni się tłumaczą)". |
Twierdzisz, że „już wiesz”, ale nie przedstawiasz żadnego uzasadnienia poza własną intuicją. To nie wiedza, tylko subiektywna interpretacja, którą próbujesz sprzedać jako odkrycie. Ustawiasz sobie gotowy cel: znaleźć grupę ludzi, do których będziesz mógł przypiąć negatywne cechy, a potem dopasowujesz do tego narrację.
| Michał Dyszyński napisał: | | Pasują one do tych, którzy mają jak podstawowy i domyślny cel dyskusji, rozmowy, relacji osobowej postrzegają walkę o narzucenie swego, o dominację, o poniżenie tamtego, a wywyższenie siebie i swojego stanowiska. |
To arbitralne przypisanie intencji ludziom, o których nic nie wiesz. Cały wywód osadza się na tym, że rzekomo znasz cudze „podstawowe cele”, choć sam nieustannie powtarzasz, że nie wolno zgadywać czyichś intencji i że byłaby to „telepatia”. Łamiesz własną zasadę w dokładnie tej chwili, w której jest ci to wygodne. To klasyczna sprzeczność: potępiasz coś po to, żeby natychmiast samemu to robić.
| Michał Dyszyński napisał: | | I chodzi tu o poniżenie i wywyższenie PERSONALNE. Nie chodzi o żadną formą wykazania wyższości rozumowania na gruncie obiektywnym. |
Znowu przypisujesz innym motywy, których nie możesz znać. Twierdzisz, że „chodzi o personalne poniżenie”, ale nie przedstawiasz żadnego dowodu. Po prostu zakładasz intencje, żeby pasowały do twojej tezy. Jednocześnie próbujesz ustawić swoją pozycję jako jedynego reprezentanta „obiektywnego rozumowania”, co samo w sobie jest próbą wywyższenia – dokładnie tego, o co oskarżasz innych. To czysta projekcja.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo wykazanie zasadności rozumowania na gruncie obiektywnym jest właśnie... tłumaczeniem się. |
To absurdalne utożsamienie, które nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Tłumaczenie się polega na odpieraniu zarzutów, a wykładanie argumentów to element dyskusji. Wrzucasz to do jednego worka tylko po to, by później móc twierdzić, że ci, którzy argumentują, są słabi, a ci którzy nie argumentują, są „buńczuczni”. Fałszywa dychotomia stworzona na potrzeby twojej opowieści.
| Michał Dyszyński napisał: | | A tu mamy tych, którzy przecież nigdy się nie tłumaczą, nigdy nie wyjaśniają obiektywnie i ściśle logicznie kwestii wątpliwych. |
Znów – insynuujesz, że istnieje jakaś grupa ludzi, która „nigdy” czegoś nie robi. To skrajna generalizacja, której nie da się obronić. Używasz słów absolutnych („nigdy”, „zawsze”) nie dlatego, że odpowiadają rzeczywistości, ale dlatego, że pozwalają ci wygodnie podzielić świat na dobrych (czyli ciebie) i złych (czyli tych rzekomo „buńczucznych”).
| Michał Dyszyński napisał: | | Wszak oni WALCZĄ - oni napierają mentalnie, dyskredytując, oskarżając, stosując pejoratywne określenia (nawet obelgi), obwiniając. |
Przedstawiasz jednostronny, karykaturalny obraz, który nie ma żadnej wartości analitycznej. To nie opis zachowań, tylko moralna demonizacja. Zarzucasz innym agresję, a sam używasz języka nacechowanego, dramatycznego, pełnego oskarżeń. Tworzysz obraz „tamtych”, którzy rzekomo są źli z definicji, choć nie przedstawiasz żadnego konkretu. To nie analiza postawy, tylko kreowanie wroga.
| Michał Dyszyński napisał: | | To są właśnie te charaktery, które bardzo szybko od kwestii tematycznych, obiektywnych przechodzą na grunt personalny, gdzie odbywa się ich zasadnicza gra - gra o poniżenie PERSONALNE drugiej strony (temat dyskusji jest wtedy tylko pretekstem). |
I tu ironia osiąga punkt kulminacyjny: cały twój opis jest niezwykle personalny, pełen insynuacji, etykietek i przypisywania złych intencji innym ludziom. Sam robisz to, co im zarzucasz. Mówisz o „grze o poniżenie”, ale właśnie ją odgrywasz – tyle że w białych rękawiczkach, pod pozorem budowania modelu. Twoje słowa nie opisują innych, tylko odsłaniają mechanizm, którym się posługujesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tak, buńczuczni się nie tłumaczą. Oni tłumaczenie uznali za słabość, za pogodzenie się z tym, iż muszą przyjmować ciosy, bronić przed atakami. A buńczuczny nie broni się, tylko atakuje! |
To definicja dopasowana do tezy. Tworzysz kategorię „buńczucznych”, przypisujesz im cechy, a potem stwierdzasz, że właśnie dlatego są buńczuczni. To błędne koło: twoja definicja uzasadnia samą siebie. Zero logiki, zero kryteriów, zero możliwości weryfikacji. Zwykła retoryczna konstrukcja, która ma jedynie potwierdzić to, co postanowiłeś wcześniej.
Twój opis nie analizuje ludzi ani ich postaw. To zamknięty model, którego jedynym celem jest legitymizowanie twojego przekonania o własnej racjonalności i moralnej przewadze. Zarzucasz innym walkę personalną, podczas gdy cały ten wywód jest personalny w najczystszej postaci – bo opiera się wyłącznie na przypisywaniu innym złych intencji, których sam z definicji nie mógłbyś znać.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jeśli ktoś nigdy się nie tłumaczy, to znaczy, że właśnie taka jest jego postawa - buńczuczna, personalnie agresywna, stawiająca sobie za cel wpieranie czegoś OSOBIE oponenta, osłabianie jej woli, napieranie swoją upierdliwością, gniewem, przykrymi emocjami. Buńczucznym o to chodzi, to jest cel - okazanie wyższości, zwyciężenie... |
Znów przypisujesz ludziom intencje, które sobie wymyśliłeś. Zakładasz, że brak tłumaczenia się musi wynikać z agresji i chęci dominacji, choć istnieją dziesiątki innych powodów, dla których ktoś może nie uznać tłumaczenia się za konieczne. Twoja definicja jest arbitralna i tak skonstruowana, by każdy pasował do twojego modelu, jeśli tylko zachowa się inaczej, niż ty uważasz za właściwe. Przedstawiasz jako obiektywne prawo to, co jest jedynie twoim subiektywnym przekonaniem. I znowu łamiesz własny zakaz wmawiania ludziom motywów, których znać nie możesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ja zaś odrzucam tę postawę, odrzucam buńczuczność jako... słabość mentalną. |
To pozorna pokora, a w istocie próba ustawienia siebie jako kogoś moralnie wyższego. Odrzucasz „buńczuczność”, ale twoje słowa od początku do końca są wycelowane w zbudowanie przewagi moralnej nad skonstruowaną przez ciebie grupą ludzi. To dokładnie ta sama gra, którą rzekomo potępiasz, tylko w bardziej subtelnej formie.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dyskredytuję bowiem SAM ÓW CEL - PONIŻENIA OPONENTA - dyskredytuję go jako niski, związany z żałosnym żebraniem o dowartościowanie kwilącego ego, odrzucający prawdę obiektywną, bo odrzucający to, że NALEŻY TŁUMACZYĆ to, co się na ową prawdę w umyśle miało składać. |
Ta deklaracja brzmi jak moralny manifest, ale jest wewnętrznie sprzeczna. Z jednej strony odmawiasz innym prawa do domniemanej agresji, a z drugiej używasz wobec nich pogardliwego języka o „żałosnym ego”, „kwileniu”, „żebraniu o dowartościowanie”. Niby krytykujesz personalne poniżanie, a sam językowo dokonujesz poniżenia tych, których wkładasz w swoją arbitralną kategorię. Twoje słowa nie są o obiektywności, tylko o własnej potrzebie pokazania, że jesteś „ponad nimi”.
| Michał Dyszyński napisał: | | Patrzę na buńczuczność jako na błąd i słabość, a nawet OSTENTACYJNIE TŁUMACZĘ (w oderwaniu od walki o wywyższenie jakiegokolwiek ego, bo pisząc tylko o modelach, które są odpersonalizowane, więc nikogo na lepszego, ani gorszego nie wskazują). |
Twój wywód jest jak najbardziej personalny, tylko ukrywasz to pod etykietą „modelu”. Gdyby to naprawdę był model, nie potrzebowałbyś emocjonalnych epitetów o cudzym ego ani moralnej dezaprobaty. Gdyby był odpersonalizowany, nie mówiłbyś o „tych, którzy napierają, poniżają, wywyższają się”. Twoje twierdzenie o ostentacyjnym tłumaczeniu to nie dowód obiektywizmu, tylko autopromocja ubrana w filozoficzny kostium.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo ja się opowiadam po stronie obiektywizmu i prawdy, odsuwając kwestię wywyższenia ego. Więc piszę o tym, co ku wyjaśnieniom i wytłumaczeniom zmierza. Tylko to mnie interesuje. |
Deklarowanie obiektywizmu nie sprawia, że stajesz się obiektywny. Obiektywizm wymaga weryfikowalnych twierdzeń, a ty cały swój tekst opierasz na subiektywnych interpretacjach zachowań, domysłach o intencjach i definicjach dostosowanych do własnej narracji. Mówisz, że nie interesuje cię ego, a w tym samym zdaniu stawiasz siebie na piedestale obiektywności. To sprzeczność, której zdajesz się nie dostrzegać.
| Michał Dyszyński napisał: | | A co z wywyższeniem ego?... Z pokazaniem się, czy jestem silniejszy, bardziej uparty w poniżaniu innych, bardziej wpierający im swoje sformułowania i żądający uległości?... |
Cała ta wyliczanka jest po to, byś mógł powiedzieć: „ja taki nie jestem”. Tworzysz teatr, w którym konstruujesz zestaw negatywnych cech, przypisujesz je „tamtym”, a potem pokazujesz siebie jako ich przeciwieństwo. To klasyczna retoryka moralnego konstruowania siebie przez przeciwstawienie. Zresztą robisz dokładnie to, o co oskarżasz innych – przypisujesz komuś „wpieranie sformułowań” i „żądaną uległość”, a przecież to tylko twoja interpretacja, nie fakt.
| Michał Dyszyński napisał: | | - Z tym u mnie jest... NIC. Mam to "gdzieś", wywyższanie się zamierzam traktować jak powietrze. To nie jest "moja bajka". Niech się wywyższający po swojemu wywyższają, niech mają z tego tytułu te swoje małe satysfakcje, niech im się zdaje, że coś w ten sposób osiągają. To ich wybór, ich sprawa. Ale to nie mój cyrk jest i nie moje małpy... |
Ten fragment obnaża cały twój wywód. Twierdzisz, że masz to „gdzieś”, a jednak poświęcasz temu długie, emocjonalne akapity. Mówisz, że nie interesuje cię wywyższanie, ale wyraźnie chcesz pokazać, że jesteś ponad tymi, których krytykujesz. Wytykasz im „małe satysfakcje”, lecz sam budujesz swoją satysfakcję z wyobrażonej moralnej przewagi. Twój model nie jest odpersonalizowany – jest jednym wielkim personalnym komentarzem udającym obiektywną analizę. I nie jest to ucieczka od ego, tylko jego starannie zamaskowana afirmacja
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 23:01, 26 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | A co z wywyższeniem ego?... Z pokazaniem się, czy jestem silniejszy, bardziej uparty w poniżaniu innych, bardziej wpierający im swoje sformułowania i żądający uległości?...
- Z tym u mnie jest... NIC. Mam to "gdzieś", wywyższanie się zamierzam traktować jak powietrze. To nie jest "moja bajka". Niech się wywyższający po swojemu wywyższają, niech mają z tego tytułu te swoje małe satysfakcje, niech im się zdaje, że coś w ten sposób osiągają. To ich wybór, ich sprawa. Ale to nie mój cyrk jest i nie moje małpy... |
To jest ciekawy TEST: czy rzeczywiście - nie tylko deklaracjami, ale w odczuciach, głęboko w sercu - lekceważę naciski emocjonalne i niemerytoryczne potraktowanie problemu?...
Poddanie się - testowo - takim naciskom jest cenne. Oparcie się tego rodzaju naciskom świadczy o zaliczeniu testu.
Po czym można poznać, że się oparłem temu, co tylko agresywne emocjonalnie, a niemerytoryczne?...
- Może po tym, że traktuję te naciski, jakby były prawie niczym (powietrzem)?...
- Może po tym, że nie reaguję na najbardziej nawet ich ekspresyjne przykłady?...
- Może po tym, że nie czuję w sobie najmniejszej ochoty zareagowania, zupełnie nie ciągnie mnie do zachowań odwetowych - wpierania swego jeszcze bardziej autorytarnie niż tamci?...
Ale tak przecież po prostu jest, to jest prawda - że GDY NIE BYŁO RZECZOWYCH ARGUMENTÓW, to po prostu "nie ma sprawy"! To nie przedstawiono nic, co byłoby warte mojej uwagi.
A to, że ktoś stosuje naciski oskarżaniem, albo wygrażaniem - to przecież NIC nie ma do prawdy o samej sprawie, więc głupotą byłoby potraktowanie tego niczym paplaninę dziecka, albo bełkot ćpuna, czy schizofrenika. To jest po prostu nic.
Jeśli wierzę, że tryb wpierania zamiast trybu merytorycznego jest bzdurą, to sam nie mam najmniejszej ochoty takiego wpierania użyć. Propozycja takiego użycia powinna wydać mi się spontanicznie dziwna, bez sensu - coś na podobieństwo propozycji "najedz się piasku". I chyba z grubsza tak to czuję.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 9:22, 27 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 4:06, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | To jest ciekawy TEST: czy rzeczywiście - nie tylko deklaracjami, ale w odczuciach, głęboko w sercu - lekceważę naciski emocjonalne i niemerytoryczne potraktowanie problemu?... |
Nazywasz to „testem”, ale to tylko twoja prywatna gra z własnymi emocjami, którą przedstawiasz jak obiektywną metodę oceny rzeczywistości. Nie jest to żaden test, lecz kolejny element narracji, w której najpierw tworzysz sztuczną kategorię nacisków, a potem heroicznie się im opierasz. Tworzysz próbę, której wynik z góry jest zgodny z tym, co chcesz osiągnąć. To nie metoda, to autokonfirmacja.
| Michał Dyszyński napisał: | | Poddanie się - testowo - takim naciskom jest cenne. Oparcie się tego rodzaju naciskom świadczy o zaliczeniu testu. |
Ustanawiasz zasady tego „testu” tak, abyś zawsze wypadł w nim korzystnie. Nie definiujesz obiektywnych kryteriów, nie wskazujesz, kto miałby je sprawdzać ani jak rozróżnić, co jest naciskiem, a co argumentem. Sam arbitralnie decydujesz, co jest czym. To pozwala ci ogłaszać zwycięstwo bez względu na sytuację, bo kluczowe przesłanki zależą wyłącznie od twojego subiektywnego odczucia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Po czym można poznać, że się oparłem temu, co tylko agresywne emocjonalnie, a niemerytoryczne?... - Może po tym, że traktuję te naciski, jakby były prawie niczym (powietrzem)?... |
Jeśli naprawdę traktowałbyś te rzeczy jak powietrze, to nie pisałbyś długich akapitów o tym, jak bardzo cię nie ruszają. Powtarzanie, że coś jest „niczym”, jest samo w sobie sygnałem, że próbujesz siebie do tego przekonać. Gdy coś naprawdę jest neutralne, nie absorbuje tyle uwagi, wysiłku, analiz i samozapewnień.
| Michał Dyszyński napisał: | | - Może po tym, że nie reaguję na najbardziej nawet ich ekspresyjne przykłady?... |
Cały ten tekst jest reakcją. Filozoficzną, rozwiniętą, budowaną na kilku poziomach zastrzeżeń i deklaracji. Oczywiście, nie jest to reakcja impulsywna, ale reakcja – i to intensywna – jak najbardziej. Udawanie braku reakcji, gdy piszesz o tym tyle stron, jest samooszukiwaniem. Mówisz, że nie reagujesz, a reagujesz właśnie teraz.
| Michał Dyszyński napisał: | | - Może po tym, że nie czuję w sobie najmniejszej ochoty zareagowania, nie zupełnie nie ciągnie mnie do zachowań odwetowych - wpierania swego jeszcze bardziej autorytarnie niż tamci?... |
Skoro nie ciągnie cię do reakcji, to po co w ogóle to piszesz? Po co analizujesz, klasyfikujesz, budujesz modele, oceniasz cudze zachowania i tworzysz swoje własne teorie „testów”? Mówisz, że nie chcesz odwetowości, a jednocześnie konstruujesz cały system opisujący, dlaczego to ty jesteś ponad odwetem. To kolejny przykład deklaracji, które pozostają w sprzeczności z ewidentnymi faktami – tekstem, który właśnie produkujesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale tak przecież po prostu jest, to jest prawda - że GDY NIE BYŁO RZECZOWYCH ARGUMENTÓW, to po prostu "nie ma sprawy"! To nie przedstawiono nic, co byłoby warte mojej uwagi. |
To zdanie służy jedynie temu, żebyś mógł zamknąć każdą niewygodną treść w szufladce „nierzeczowej” i nie musiał się do niej odnosić. Takie podejście nie jest obroną przed emocjonalnością, lecz techniką unieważniania wszystkiego, co ci nie pasuje. Sam decydujesz, co jest argumentem, a co nim nie jest, i uznajesz tę arbitralną selekcję za obiektywną prawdę. To nie jest obiektywizm, tylko filtr dopasowany do własnych potrzeb.
| Michał Dyszyński napisał: | | A to, że ktoś stosuje naciski oskarżaniem, albo wygrażaniem - to przecież NIC nie ma do prawdy o samej sprawie, więc głupotą byłoby potraktowanie tego niczym paplaninę dziecka, albo bełkot ćpuna, czy schizofrenika. To jest po prostu nic. |
Mówisz, że coś jest niczym, a jednocześnie używasz najmocniejszych możliwych porównań, żeby to zdewaluować. Porównania do „bełkotu ćpuna” i „paplaniny dziecka” pokazują, że to nie jest „nic” – to jest dla ciebie coś na tyle silnego, że musisz je retorycznie rozjechać, żeby wzmocnić własną pozycję. Gdyby naprawdę było „niczym”, nie musiałbyś sięgać po tak ostre metafory.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jeśli wierzę, że tryb wpierania zamiast trybu merytorycznego jest bzdurą, to sam nie mam najmniejszej ochoty takiego wpierania użyć. Propozycja takiego użycia powinna wydać mi się spontanicznie dziwna, bez sensu - coś na podobieństwo propozycji "najedz się piasku". I chyba z grubsza tak to czuję. |
To, że coś wydaje ci się dziwne, nie jest dowodem na twoją wyższość metodologiczną ani moralną. Utożsamiasz swoje odczucia z prawdą – a to jest właśnie zachowanie, które wcześniej deklarowałeś jako błędne u innych. Twierdzisz, że nie używasz „wpierania”, ale cały czas opisujesz swoje stanowisko jako jedynie racjonalne i jedynie właściwe, a cudze jako absurdalne, śmieszne, dziecinne albo odurzone. To również jest forma presji – tylko ubrana w ton filozoficznej rozwagi.
Twoje słowa mają być dowodem twojego spokoju, obiektywizmu i odporności, ale cała konstrukcja świadczy o czymś przeciwnym. Gdybyś naprawdę to lekceważył, nie potrzebowałbyś tworzyć testów, kategorii, metafor i wielostronicowej samoanalizy. Masz potrzebę ustawienia siebie po stronie „tych lepszych metod”, a innych po stronie emocjonalności – i robisz to poprzez dokładnie te mechanizmy wartościowania, które sam w innych krytykujesz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 10:33, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Jeśli wierzę, że tryb wpierania zamiast trybu merytorycznego jest bzdurą, to sam nie mam najmniejszej ochoty takiego wpierania użyć. Propozycja takiego użycia powinna wydać mi się spontanicznie dziwna, bez sensu - coś na podobieństwo propozycji "najedz się piasku". I chyba z grubsza tak to czuję. |
To, że coś wydaje ci się dziwne, nie jest dowodem na twoją wyższość metodologiczną ani moralną. Utożsamiasz swoje odczucia z prawdą – a to jest właśnie zachowanie, które wcześniej deklarowałeś jako błędne u innych. Twierdzisz, że nie używasz „wpierania”, ale cały czas opisujesz swoje stanowisko jako jedynie racjonalne i jedynie właściwe, a cudze jako absurdalne, śmieszne, dziecinne albo odurzone. To również jest forma presji – tylko ubrana w ton filozoficznej rozwagi.
Twoje słowa mają być dowodem twojego spokoju, obiektywizmu i odporności, ale cała konstrukcja świadczy o czymś przeciwnym. Gdybyś naprawdę to lekceważył, nie potrzebowałbyś tworzyć testów, kategorii, metafor i wielostronicowej samoanalizy. Masz potrzebę ustawienia siebie po stronie „tych lepszych metod”, a innych po stronie emocjonalności – i robisz to poprzez dokładnie te mechanizmy wartościowania, które sam w innych krytykujesz |
Właściwie miałem nie komentować już odpowiedzi fedora, ale wyszedł tu taki ważny aspekt sprawy, że się odniosę. Na swoim blogu mam wątek "Moje życiowe odkrycia", a to, co teraz za chwilę napiszę jest tego właśnie rodzaju spostrzeżeniem - jednym z najistotniejszych moich życiowych odkryć. Kanwą do wyjaśnienia sprawy będzie mi ten fragment wypowiedzi fedora: Gdybyś naprawdę to lekceważył, nie potrzebowałbyś tworzyć testów, kategorii, metafor i wielostronicowej samoanalizy. Masz potrzebę ustawienia siebie po stronie „tych lepszych metod”, a innych po stronie emocjonalności – i robisz to poprzez dokładnie te mechanizmy wartościowania, które sam w innych krytykujesz.
Właściwie to nawet są tu dwa kluczowe elementy, wzajemnie się uzupełniające, ale jeden jest ważniejszy, a związany jest z pytaniem: czy można BIERNIE oprzeć się (jakiemuś, właściwie dowolnemu) złu?
Trochę inaczej stawiając problem:
Czy separując się od informacji o tym, co jest złe, oddalam się od potencjalnego grzechu z owym złem związanego, czy może zwiększam zagrożenie grzechem?
Czy ucieczka od zła w nieświadomość sprawy, w ignorowanie zła jest skuteczną metodą walki z tym złem?
Czy, jeśli zaniecham badania natury zła (zapewne z intencją, aby się tym złem nie skazić), to postąpię racjonalnie z punktu widzenia ochrony swojej osobowości przed owym złem?...
Z powyższym problemem są związane dwa typy wychowania:
- wychowanie chroniące dzieci przed każdym zagrożeniem, trzymanie ich "pod kloszem", aby się nie skazili złem
- wychowanie, które (najlepiej, przynajmniej na początku w kontrolowanych warunkach) wystawia dzieci na zagrożenia, pozwala im zapoznać się z tymi niebezpiecznymi sytuacjami, aby przetrenować mechanizmy obronne, aby określić się "kim jestem ja wobec zagrożeń?".
Twierdzę, że właściwym wychowaniem jest to ostatnie, a nie strategia chronienia za wszelką cenę dzieci przed zagrożeniami. Ale podobnie ta zasada funkcjonuje także wobec osób dorosłych, także w strategii rozwoju własnego. Ignorowanie zagrożeń jest błędem, bo one często i tak przyjdą, a wtedy my będziemy wobec nich kompletnie nieprzygotowani.
Wracając do mojego "lekceważenia" tego zła, jakim jest uleganie naciskom emocjonalnym ze strony agresywnych doradców życiowych, jeśli przy tym nie oferują ci doradcy dobrej argumentacji merytorycznej. Prawda jest taka, że TERAZ już mogę sobie wiele z tych zagrożeń lekceważyć. Ale to nie przyszło mi samo. Był czas, że ulegałem wyraźnie naciskom emocjonalnym, gdy instynktownie dawałem priorytet temu, co wywarło na mnie silną presję, nawet jeśli nie oferowało merytorycznego wyjaśnienia. Wiele lat zajęła mi w tym względzie praca nad sobą. Wiele lat trwało, zanim przeprogramowałem w sobie instynktowne odruchy uznawania dominatorów automatycznie za ludzi kompetentnych (bo tak instynktownie wcześniej odczuwałem sytuację, gdy wywierano na mnie presję, że brałem zdolność wywierania nacisku emocjonalnego automatycznie za dowód kompetencji stosującej naciski osoby). I powiem więcej - w pewnych sytuacjach wciąż obserwuję u siebie nieprawidłowe reakcje mentalne. Ale (na szczęście) są to już znacznie rzadsze niż kiedyś sytuacje. Bo jednak udało mi się w znacznym stopniu przeprogramować moje odruchy, moje emocjonalne reakcje od postawy ulegania agresorom i dominatorom do postawy domagania się rzeczowych, logicznie umocowanych wyjaśnień, zaś bez tych wyjaśnień domyślnie odrzucam sugestie stosujących owe naciski. Tak mam w typowych sytuacjach, więc uważam, że pewien sukces odniosłem. Ale długo musiałem pracować nad sobą, wiele wysiłku kosztowało mnie mitygowanie się, blokowanie reakcji uległości wobec małych agresji, które wobec mnie stosowano. To, że się dziś opieram tym agresjom dotyczy mojej ŚWIADOMOŚCI, a niekoniecznie jest okazaniem sprzeciwu. Jeśli podlegam dominującej nade mną władzy, jeśli po prostu fizycznie jestem w danym układzie słabszy, to ZEWNĘTRZNIE ULEGAM, ale W MOJEJ ŚWIADOMOŚCI DOMINATORÓW UZNAJĘ ZA NIEKOMPETENTNYCH, NIEGODNYCH ZAUFANIA. To przeprogramowanie dotyczy przede wszystkim sfery wewnętrznej, czyli związane jest z oparciem się pokusie reakcji w stylu syndromu sztokholmskiego, w którym mógłbym zacząć bronić krzywdziciela, opowiadać się emocjonalnie szczerze po stronie tego, kto mnie zdominował. To jest emocjonalnie trudne - mieć świadomość, że uległem presji (ale czyniąc to POD PRZEMOCĄ), ale jednocześnie powstrzymać moje uznanie, obdarzenie zaufaniem, tego, kto okazał się moim dominatorem.
Stawiam sprawy bez zakłamania - jeśli uległem pod presją, to jest to tylko uległość pod presją - ZEWNĘTRZNĄ! Nie idzie za tym moja uległość na poziomie mentalnym - wewnętrznym. W wewnętrznych uznaniach każdy stosujący wobec mnie nieetyczne, agresywne naciski może być uznany co najwyżej za drania, za osobę niegodną, a nie za kogoś, kogo warto jest obdarzać zaufaniem. Będzie wtedy problem z poczuciem poniżenia.
Ale warto zauważyć, cała ta procedura mojej pewnej pogardy dla stosowania postawy dominacji i nacisków pozamerytorycznych (manipulacji) działa ogólniej, czyli nie tylko w sytuacjach, gdy dominator ma nade mną wyraźną fizyczną przewagę. W licznych sytuacjach życiowych dominowanie przybiera postać tylko nacisków słownych, postać upartego przekonywania, więc gra nie toczy się o fizyczne poniżenie, a jedynie o naszą świadomość. I to właśnie tę świadomość, osobistą godność, suwerenny osąd spraw trzeba umieć w sobie wybronić. Trzeba się pogodzić z tym rozdźwiękiem pomiędzy możliwościami a realiami w sytuacjach skrajnego zdominowania naszej osoby, ale w licznych innych sytuacjach, gdy gra jest równa, możemy wybronić się na całej linii - czyli nie ulegać naciskom ani fizycznie, ani psychicznie.
A nawet te naciski na nas wtedy okazują się cenne i użyteczne dla badania spójności naszej osobowości - czy umiemy pogodzić ze sobą emocje i rozum. Takie sytuacje są testem, który warto jest co jakiś czas sobie aplikować, aby sprawdzać swoją mentalną moc opierania się wrogim naciskom. I warto jest co jakiś czas taki test sobie aplikować, doskonaląc przy tym swoją osobową suwerenność i spójność.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 10:38, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Separując się od zła pozwalasz na jego istnienie.
Może jak obejrzysz "Dom dobry" zrozumiesz o co chodzi.
Po tym co piszesz wnioskuję, że żyłeś cały czas pod jakąś presją
Ta Twoja przeszłość sie Tobie nie podoba.. ale to nie Ty jesteś winien.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 10:49, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Semele napisał: | Po tym co piszesz wnioskuję, że żyłeś cały czas pod jakąś presją
Ta Twoja przeszłość sie Tobie nie podoba.. ale to nie Ty jesteś winien. |
Tak. Żyłem pod różnymi presjami. I wiem, że nie jestem im winien. Ale mogę być winien, GDY ULEGNĘ kolejnej presji (w sytuacji, gdy miałbym możliwości, moc oprzeć się takiej presji). Zdaję sobie sprawę, że nieraz nie będę w stanie obronić się przed fizyczną presją. Ale tu mniej chodzi o tę porażkę na polu fizycznej uległości, lecz o to, czy ulegnę na poziomie wewnętrznym, czy wybronię prawidłowość moich myśli.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 11:25, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Właściwie miałem nie komentować już odpowiedzi fedora, ale wyszedł tu taki ważny aspekt sprawy, że się odniosę. |
Już sam ten wstęp ujawnia twoją sztuczną pozę dystansu. Deklarujesz, że „miałeś nie komentować”, po czym natychmiast komentujesz, jakby ta teatralna pauza miała dodać twoim słowom ciężaru. To tylko sofistyczna zasłona, którą próbujesz nadać sobie pozór wyższej bezstronności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Na swoim blogu mam wątek "Moje życiowe odkrycia", a to, co teraz za chwilę napiszę jest tego właśnie rodzaju spostrzeżeniem - jednym z najistotniejszych moich życiowych odkryć. |
Odwoływanie się do własnych „życiowych odkryć” nie czyni ich bardziej trafnymi. To jedynie próba ustawienia swoich tez jako wyjątkowych i fundamentalnych, zanim w ogóle je przedstawisz. Zamiast argumentu pojawia się autokreacja. Używasz deklaracji o przełomowości, żeby nadać treści niezasłużoną rangę.
| Michał Dyszyński napisał: | | Kanwą do wyjaśnienia sprawy będzie mi ten fragment wypowiedzi fedora: Gdybyś naprawdę to lekceważył, nie potrzebowałbyś tworzyć testów, kategorii, metafor i wielostronicowej samoanalizy. Masz potrzebę ustawienia siebie po stronie „tych lepszych metod”, a innych po stronie emocjonalności – i robisz to poprzez dokładnie te mechanizmy wartościowania, które sam w innych krytykujesz. |
Nie odnosisz się do treści tej krytyki. Przytaczasz ją tylko po to, by zbudować dalej własną narrację. Nie podważasz żadnego punktu, nie przedstawiasz kontrargumentu, nie pokazujesz, w czym konkretnie ta diagnoza miałaby być błędna. Po prostu bierzesz ją jako okazję, by odbić w bok i wygłosić kolejny wykład. To unikanie odpowiedzialności za własne sprzeczności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Właściwie to nawet są tu dwa kluczowe elementy, wzajemnie się uzupełniające, ale jeden jest ważniejszy, a związany jest z pytaniem: czy można BIERNIE oprzeć się (jakiemuś, właściwie dowolnemu) złu? |
Zmieniasz temat. Krytyka dotyczyła twojej metodologicznej hipokryzji, a ty uciekasz w metafizyczne pytanie o „bierny opór wobec zła”. To klasyczna taktyka odsunięcia rozmowy od niewygodnego wątku. Zamiast odpowiedzieć, przerzucasz się na abstrakcyjną moralistykę, która nie ma związku z zarzutem.
| Michał Dyszyński napisał: | Trochę inaczej stawiając problem:
Czy separując się od informacji o tym, co jest złe, oddalam się od potencjalnego grzechu z owym złem związanego, czy może zwiększam zagrożenie grzechem?
Czy ucieczka od zła w nieświadomość sprawy, w ignorowanie zła jest skuteczną metodą walki z tym złem?
Czy, jeśli zaniecham badania natury zła (zapewne z intencją, aby się tym złem nie skazić), to postąpię racjonalnie z punktu widzenia ochrony swojej osobowości przed owym złem?... |
Te pytania nie odpowiadają na nic, co zostało do ciebie skierowane. Tworzysz pseudodylemat moralny, który ma nadać twojej postawie głębię i szlachetność, ale jest całkowicie oderwany od krytyki, którą dostałeś. Nikt nie mówił o „ucieczce od zła”. Nikt nie twierdził, że masz ignorować coś groźnego. Problem polegał na tym, że projektujesz na innych swoje emocje, a potem nazywasz to „badaniem natury zła”. Twoje rzekome „analizy” nie są żadną walką ze złem, tylko próbą uświęcenia własnych uprzedzeń. Pytania, które stawiasz, nie są szczerymi poszukiwaniami prawdy. Są jedynie sposobem na to, abyś mógł przeformułować krytykę tak, by brzmiała jak atak na twoją moralność, a nie na twoją niekonsekwencję.
Twoja narracja wygląda efektownie, ale to tylko zasłona dymna. Zamiast zmierzyć się z zarzutem, że używasz podwójnych standardów, uciekasz w górnolotne rozważania o złu, grzechu i świadomości. To próba zmiany pola gry, bo na tym właściwym nie masz czym odpowiedzieć.
| Michał Dyszyński napisał: | Z powyższym problemem są związane dwa typy wychowania:
* wychowanie chroniące dzieci przed każdym zagrożeniem, trzymanie ich "pod kloszem", aby się nie skazili złem
* wychowanie, które (najlepiej, przynajmniej na początku w kontrolowanych warunkach) wystawia dzieci na zagrożenia, pozwala im zapoznać się z tymi niebezpiecznymi sytuacjami, aby przetrenować mechanizmy obronne, aby określić się "kim jestem ja wobec zagrożeń?". |
Znowu uciekasz od tematu. Krytyka dotyczyła twojej niekonsekwencji i arbitralnych ocen, a ty znów próbujesz ją przekierować na moralizatorskie rozważania o wychowaniu. To nie tylko zmiana tematu, ale także fałszywa dychotomia. Przedstawiasz dwa skrajne modele wychowania, choć każdy rozsądny człowiek wie, że w rzeczywistości istnieje szerokie spektrum podejść. Dzielenie ich na „klosz” i „wystawianie na zagrożenia” jest uproszczeniem, które ma ci ułatwić forsowanie własnej narracji. Tworzysz sobie dwa wygodne worki po to, by móc przedstawić swoje stanowisko jako rozsądne i dojrzałe, a przeciwne jako tchórzliwe lub nieracjonalne. To manipulacja polegająca na tym, że najpierw konstruujesz karykaturę, a potem ją zbijasz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Twierdzę, że właściwym wychowaniem jest to ostatnie, a nie strategia chronienia za wszelką cenę dzieci przed zagrożeniami. |
Mówisz o wychowaniu, jakby ktokolwiek wcześniej w ogóle poruszał ten temat. To jest kolejna próba nadania swoim odczuciom pozoru obiektywnego prawa moralnego. Nie tylko nie odpowiadasz na argument, ale robisz wykład o tym, „co jest właściwe”, nie podając żadnych podstaw poza własnym przekonaniem. Twój ton jest arbitralny, bo udajesz, że formułujesz zasadę uniwersalną, podczas gdy to tylko kolejne przedłużenie twojego ego w formie rzekomej mądrości.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale podobnie ta zasada funkcjonuje także wobec osób dorosłych, także w strategii rozwoju własnego. |
Robisz z własnego założenia regułę psychologiczną. Nie dowodzisz niczego, nie odwołujesz się do faktów, badań czy logiki. Po prostu rozszerzasz swoją moralizatorską opowieść na dorosłych, żeby brzmiała bardziej ogólnie i bardziej niepodważalnie. To jest klasyczne mnożenie tez bez pokrycia. Skoro w punkcie wyjścia twoja dychotomia była fałszywa, to jej przedłużenie na dorosłych jest równie fałszywe.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ignorowanie zagrożeń jest błędem, bo one często i tak przyjdą, a wtedy my będziemy wobec nich kompletnie nieprzygotowani. |
To zdanie brzmi jak truizm, którym próbujesz domknąć swoją narrację. Nikt nie mówił o ignorowaniu zagrożeń. To ty sam wymyśliłeś ten zarzut, żeby móc później go obalić i wyjść na kogoś przenikliwego. W rzeczywistości jedyne, co ignorujesz, to argumenty skierowane do ciebie. Zarzut wobec ciebie dotyczył tego, że projektujesz emocje na innych, używasz kategorii wyższości i tworzysz konstrukty mające potwierdzić z góry założoną tezę o twojej metodologicznej wyjątkowości. Ty natomiast wprowadzasz do rozmowy „zagrożenia”, „zło”, „wychowanie” i „grzech”, jakby to miało cokolwiek wspólnego z tematem. Tworzysz mgłę pojęciową, aby uniknąć konfrontacji z tym, że twoje oceny są arbitralne, a twoje metafory nie przykrywają faktu, że uciekasz od odpowiedzialności za to, co naprawdę ci zarzucono.
Twoje rozważania o wychowaniu i zagrożeniach są tylko sposobem, żeby odsunąć rozmowę od twojej nieszczerej retoryki. Nadal nie odniosłeś się do ani jednego punktu krytyki, którą dostałeś. Zamiast odpowiedzieć, konstruujesz filozoficzne opowieści, które mają zrobić wrażenie głębi, a w rzeczywistości służą tylko temu, żebyś nie musiał przyznać, że twoje metody oceniania innych są niespójne i nieuzasadnione.
| Michał Dyszyński napisał: | | Wracając do mojego "lekceważenia" tego zła, jakim jest uleganie naciskom emocjonalnym ze strony agresywnych doradców życiowych, jeśli przy tym nie oferują ci doradcy dobrej argumentacji merytorycznej. |
Już na wejściu sprytnie podstawiasz sobie kontekst, który ci pasuje. Nikt nie mówił o „agresywnych doradcach życiowych”, nikt nie sugerował presji ani przemocy. To twoja własna metafora, którą podsuwasz jako rzekomy opis sytuacji. Tworzysz narrację, w której ty jesteś obiektem ataku, a krytyka, którą dostałeś, staje się „złem”, przed którym bohatersko się bronisz. Zaczynasz od obramowania rozmowy w moralistyczne kategorie, bo tylko w takim układzie możesz postawić się po stronie dobra. To zwykłe przesunięcie problemu w inne rejony.
| Michał Dyszyński napisał: | | Prawda jest taka, że TERAZ już mogę sobie wiele z tych zagrożeń lekceważyć. Ale to nie przyszło mi samo. |
Przedstawiasz swoje obecne odczucia jako „prawdę”. To kolejny przykład utożsamiania subiektywnego doświadczenia z obiektywnym faktem. Całe zdanie jest autopromocją: ustawiasz się na pozycji kogoś, kto osiągnął wysoki poziom odporności, choć niczego nie udowodniłeś. To nie jest odpowiedź na argument, tylko autopochwała przebrana za fakt.
| Michał Dyszyński napisał: | | Był czas, że ulegałem wyraźnie naciskom emocjonalnym, gdy instynktownie dawałem priorytet temu, co wywarło na mnie silną presję, nawet jeśli nie oferowało merytorycznego wyjaśnienia. |
To prywatna autobiografia przedstawiona jako element rzekomego wywodu filozoficznego. Używasz swojej przeszłości jako tarczy, która ma sugerować, że twoje obecne poglądy wynikają z jakiejś transformacji. Tymczasem w rozmowie nie chodzi o twoje przeżycia, tylko o to, że uciekasz od zarzutów. To, co opisujesz, niczego nie tłumaczy i nie wnosi do rozmowy poza próbą emocjonalnego uświęcenia swojego stanowiska.
| Michał Dyszyński napisał: | | Wiele lat zajęła mi w tym względzie praca nad sobą. Wiele lat trwało, zanim przeprogramowałem w sobie instynktowne odruchy uznawania dominatorów automatycznie za ludzi kompetentnych |
Po raz kolejny przedstawiasz własną historię jako prototypową ścieżkę rozwoju człowieka. To, że coś zajęło ci wiele lat, nie daje temu żadnej siły dowodowej. Tworzysz wrażenie powagi i głębi, ale to tylko retoryka. Co więcej, nikt nie mówił o dominatorach ani o presji. To wciąż jest twoja dramaturgia, nie rzeczywistość dyskusji.
| Michał Dyszyński napisał: | | (bo tak instynktownie wcześniej odczuwałem sytuację, gdy wywierano na mnie presję, że brałem zdolność wywierania nacisku emocjonalnego automatycznie za dowód kompetencji stosującej naciski osoby). |
Całe to zdanie to psychologizowanie samego siebie i przedstawianie swoich dawnych błędów jako usprawiedliwienia dla obecnych postaw. Nadal nie odnosząc się ani do jednego zarzutu. To, co opisujesz, może być ciekawe jako twój pamiętnik, ale nie jest argumentem. Używasz własnych emocjonalnych historii, aby nadać sobie status kogoś, kto przeszedł „przebudzenie”, jednak to tylko zabieg retoryczny.
| Michał Dyszyński napisał: | | I powiem więcej - w pewnych sytuacjach wciąż obserwuję u siebie nieprawidłowe reakcje mentalne. Ale (na szczęście) są to już znacznie rzadsze niż kiedyś sytuacje. |
To kolejna autoanaliza bez żadnego związku z przedmiotem dyskusji. Tworzysz narrację, w której jesteś bohaterem własnej psychicznej ewolucji. Wszystko to jest nieistotne wobec tego, że nie odpowiedziałeś na ani jeden merytoryczny punkt. Znów unikasz tematu, chowając się za introspekcją.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo jednak udało mi się w znacznym stopniu przeprogramować moje odruchy, moje emocjonalne reakcje od postawy ulegania agresorom i dominatorom do postawy domagania się rzeczowych, logicznie umocowanych wyjaśnień |
Twoje „domaganie się wyjaśnień” polega w praktyce na tym, że lekceważysz argumenty drugiej strony, a swoje emocje nazywasz logiką. To jest właśnie problem, który ci wskazano. Nie przeprogramowałeś niczego, tylko zmieniłeś swój ton: nadal reagujesz emocjonalnie, ale teraz nazywasz to „logiką”, „rozsądkiem” i „pracą nad sobą”. To przykrywanie jednych irracjonalnych nawyków innymi, lepiej brzmiącymi.
| Michał Dyszyński napisał: | | zaś bez tych wyjaśnień domyślnie odrzucam sugestie stosujących owe naciski. |
Znów używasz słowa „naciski” jako tarczy. Każdą krytykę automatycznie wrzucasz do kategorii „osoby stosujące presję”. To sposób na to, by nie musieć się z nią mierzyć. Jeśli wszystko, co ci się nie podoba, nazwiesz „naciskiem”, to możesz udawać, że twoja odmowa to obrona wartości. W rzeczywistości jest to tylko unik.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tak mam w typowych sytuacjach, więc uważam, że pewien sukces odniosłem. |
Znów chwalisz samego siebie, próbując nadać sens własnym deklaracjom. Powtarzasz w kółko historie o swoim „sukcesie”, podczas gdy żadna z nich nie odnosi się do meritum. To ciągła autopromocja ubrana w szaty introspekcji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale długo musiałem pracować nad sobą, wiele wysiłku kosztowało mnie mitygowanie się, blokowanie reakcji uległości wobec małych agresji, które wobec mnie stosowano. |
Kolejna epopeja o twojej rzekomej walce z agresją. Cała ta opowieść to budowanie mitologii na swój temat. Desperacko tworzysz scenariusz, w którym życie stale cię atakowało, a ty byłeś zmuszony do „mitygowania się”. To wszystko ma tylko jedno zadanie: przenieść rozmowę w obszar współczucia i heroicznej narracji, zamiast odpowiedzieć na argument.
| Michał Dyszyński napisał: | | To, że się dziś opieram tym agresjom dotyczy mojej ŚWIADOMOŚCI, a niekoniecznie jest okazaniem sprzeciwu. |
Stawiasz siebie w pozycji moralnego zwycięzcy, który wewnętrznie się nie ugina. Tworzysz fantazję o tajemnej przewadze świadomości, która ma cię wyróżniać. To czysta retoryka, żaden argument. Nadal nie odnosząc się do krytyki, którą dostałeś.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jeśli podlegam dominującej nade mną władzy, jeśli po prostu fizycznie jestem w danym układzie słabszy, to ZEWNĘTRZNIE ULEGAM, ale W MOJEJ ŚWIADOMOŚCI DOMINATORÓW UZNAJĘ ZA NIEKOMPETENTNYCH, NIEGODNYCH ZAUFANIA. |
To już czysta paranoiczna metaforyka dominacji. W rozmowie nikt cię nie dominował ani nie stosował „władzy”. Ty sam tworzysz tę narrację, żeby ustawić wszystkich krytyków jako „dominujących agresorów”. W ten sposób każdy argument można z definicji unieważnić, bo skoro pochodzi od „dominującego”, to jest „niegodny”. To jest właśnie arbitralność i podwójny standard, który ci wskazano. Zamiast zmierzyć się z argumentem, deprecjonujesz jego autora.
| Michał Dyszyński napisał: | | To przeprogramowanie dotyczy przede wszystkim sfery wewnętrznej |
Powtarzasz tę frazę jak mantrę. Mówisz o przeprogramowaniu, ale cała twoja wypowiedź pokazuje coś odwrotnego: uporczywe trwanie w dawnych schematach, tylko opisanych bardziej pompatycznym językiem.
| Michał Dyszyński napisał: | | czyli związane jest z oparciem się pokusie reakcji w stylu syndromu sztokholmskiego |
Sięgasz po wielkie psychologiczne etykiety, żeby dodać dramatyzmu. Przykładasz do zwykłej rozmowy internetowej terminy z kręgu traumy i przemocy. To kompletnie nieproporcjonalne i służy tylko temu, żeby każda krytyka wydawała się napaścią, wobec której ty bohatersko trwasz.
| Michał Dyszyński napisał: | | To jest emocjonalnie trudne - mieć świadomość, że uległem presji (ale czyniąc to POD PRZEMOCĄ) |
Znów używasz słów „presja” i „przemoc”, choć ich tutaj nie ma. To tylko sposób, żeby zmienić zwykłą wymianę zdań w dramat o walce z opresją. To nie odpowiada prawdzie i nie odpowiada argumentom.
| Michał Dyszyński napisał: | | ale jednocześnie powstrzymać moje uznanie, obdarzenie zaufaniem, tego, kto okazał się moim dominatorem. |
Nosicielem dominacji staje się każdy, kto cię krytykuje. Tak właśnie w praktyce działa twoja projekcja. Wymyślasz relację władzy, żeby usprawiedliwić to, że odrzucasz argumenty bez rozpatrzenia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Stawiam sprawy bez zakłamania - jeśli uległem pod presją, to jest to tylko uległość pod presją - ZEWNĘTRZNĄ! |
Cała ta opowieść to jedno wielkie zakłamanie, polegające na tym, że presja, o której piszesz, istnieje tylko w twojej narracji. Tworzysz ją, aby nigdy nie musieć przyznać się do błędu. Jeśli ktoś podaje argument, mówisz: „on mnie naciska”. Jeśli ten argument jest trafny, mówisz: „uległem presji, ale tylko zewnętrznie”. W ten sposób zabezpieczasz się przed wszelką odpowiedzialnością.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie idzie za tym moja uległość na poziomie mentalnym - wewnętrznym. |
Chcę ci tylko przypomnieć, że rozmowa była o twojej metodologicznej nieuczciwości, nie o twojej odporności psychicznej. Wewnętrzna uległość, nieuległość, przeprogramowanie – to wszystko są wytłumaczenia, które nie mają żadnego związku z zarzutami, które ci przedstawiono.
| Michał Dyszyński napisał: | | W wewnętrznych uznaniach każdy stosujący wobec mnie nieetyczne, agresywne naciski może być uznany co najwyżej za drania |
Używasz określenia „drania”, ale jednocześnie unikasz konfrontacji z tym, że nikt wobec ciebie nie stosował agresji. Tworzysz sobie wroga, którego możesz łatwo potępić, i unikasz rozmowy o sobie. To dokładnie ta hipokryzja, o której była mowa: wartościujesz innych w sposób, który sam nazywasz niewłaściwym, gdy robią to inni.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale warto zauważyć, cała ta procedura mojej pewnej pogardy dla stosowania postawy dominacji i nacisków pozamerytorycznych (manipulacji) działa ogólniej |
Nie masz żadnej pogardy dla manipulacji, bo sam manipulujesz całą narracją. Podmieniasz temat rozmowy, tworzysz fałszywe opozycje, dramatyzujesz zwykłą wymianę argumentów. I robisz to właśnie po to, by uniknąć odpowiedzi.
| Michał Dyszyński napisał: | | W licznych sytuacjach życiowych dominowanie przybiera postać tylko nacisków słownych, postać upartego przekonywania |
„Uparte przekonywanie” to dla ciebie dominacja. Czyli każda rzeczowa korekta błędu staje się opresją. W ten sposób unieważniasz każde możliwe zwrócenie uwagi. To jest właśnie strategia mentalnej nietykalności: każdą krytykę nazwiesz dominowaniem, aby móc się jej pozornie heroicznie oprzeć.
| Michał Dyszyński napisał: | | I to właśnie tę świadomość, osobistą godność, suwerenny osąd spraw trzeba umieć w sobie wybronić. |
Problem polega na tym, że ty nie bronisz osądu, tylko uciekasz od argumentów, a następnie tę ucieczkę nazywasz „godnością”. To jest samoidealizacja, nie filozofia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Takie sytuacje są testem, który warto jest co jakiś czas sobie aplikować, aby sprawdzać swoją mentalną moc opierania się wrogim naciskom. |
Zwykłą dyskusję przekształcasz w psychiczny poligon. Każdy rozmówca staje się „naciskiem”, każda krytyka „wroga”. Tym samym możesz ignorować wszystko, co do ciebie dociera, a przy tym czuć się moralnie usprawiedliwiony.
| Michał Dyszyński napisał: | | I warto jest co jakiś czas taki test sobie aplikować, doskonaląc przy tym swoją osobową suwerenność i spójność. |
Twoja „suwerenność” polega wyłącznie na nieprzyjmowaniu do wiadomości zarzutów. A twoja „spójność” kończy się w miejscu, gdzie ktoś wskazuje twoje sprzeczności. Udajesz, że to test twojej odporności, choć jest to po prostu niechęć do zmierzenia się z własnymi błędami.
Cały ten tekst, w całości, jest tylko próbą uniknięcia merytorycznej konfrontacji. Przedstawiasz siebie jako kogoś atakowanego, zagrożonego, poddanego presji i przemocy, żeby móc zlekceważyć każdą krytykę i jednocześnie poczuć się moralnym zwycięzcą. Nie odpowiedziałeś na nic, co ci zarzucono. Zamiast tego zbudowałeś wielopiętrową narrację o własnej odporności i rzekomym rozwoju, która służy tylko temu, byś nie musiał przyznać się do oczywistego faktu: używasz podwójnych standardów, wartościujesz innych na podstawie własnych emocji, a swoje emocje nazywasz logiką. I to właśnie cały czas próbujesz ukryć za tą epopeją o dominatorach i naciskach.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tak. Żyłem pod różnymi presjami. I wiem, że nie jestem im winien. |
Powtarzasz ten sam schemat: wprowadzasz do rozmowy dramatyczny język o presji, jakby to miało jakikolwiek związek z tym, co ci zarzucono. Nikt nie kwestionował twojej przeszłości ani nie mówił, że jesteś coś winien presjom. To ty uporczywie zamieniasz zwykłą dyskusję w metaforę walki z opresją. Tym gestem od razu unieważniasz rozmowę, bo wszystko tłumaczysz przemocą, której nikt poza tobą nie widzi. To nie jest odpowiedź, to jest wymówka.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale mogę być winien, GDY ULEGNĘ kolejnej presji (w sytuacji, gdy miałbym możliwości, moc oprzeć się takiej presji). |
Znów próbujesz nadać sobie aurę kogoś, kto stoi przed moralnym wyborem między uległością a dzielnością. Tymczasem rzeczywistość jest prosta: nikt nie wywiera na tobie presji, po prostu wskazano ci logiczne sprzeczności. Ty natomiast redefiniujesz argumentację jako „presję”, żeby móc odrzucić ją bez analizy. Ten manewr pozwala ci wyjść z każdej rozmowy bez odpowiedzialności: cokolwiek ktoś powie, możesz nazwać „presją”, a potem bohatersko jej się oprzeć. To jest intelektualna ucieczka, nie siła.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zdaję sobie sprawę, że nieraz nie będę w stanie obronić się przed fizyczną presją. |
Fizyczną? Nadal mieszasz pojęcia. Wciskasz do rozmowy słowo „fizyczna”, choć nikt cię nie atakował fizycznie, ani nawet metaforycznie w tym sensie, którego używasz. Używasz tego słowa, żeby nadać swoim rozważaniom dramat, którego nie ma. To zupełnie nieproporcjonalne, a w praktyce służy jedynie temu, by przedstawić zwykły sprzeciw wobec twoich argumentów jako próbę przemocy. Stawiasz w ten sposób fałszywy kontekst, w którym twoje stanowisko ma wyglądać jak akt wewnętrznej niezłomności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale tu mniej chodzi o tę porażkę na polu fizycznej uległości, lecz o to, czy ulegnę na poziomie wewnętrznym, czy wybronię prawidłowość moich myśli. |
Ustawiasz całą sprawę tak, jakbyś bronił nie jakiegoś stanowiska, ale samej istoty swojego umysłu. To dlatego wciąż nie odpowiadasz na zarzuty. Dla ciebie przyznanie oczywistego błędu stałoby się „wewnętrzną uległością”, czyli klęską twojej tożsamości. Przez to nie możesz prowadzić uczciwej dyskusji: wszystko jest dla ciebie walką o godność, a nie wymianą argumentów. Dlatego każde słowo drugiej strony traktujesz jak groźbę, a własne zdanie — jak prawdę, której musisz bronić za wszelką cenę. Tak nie funkcjonuje rozmowa, tak funkcjonuje mur.
Twoja narracja jest powtarzalna: każdą krytykę zamieniasz w presję, każdą różnicę zdań w opresję, każdą poprawkę w zagrożenie. W ten sposób budujesz mentalny system, w którym nigdy nie możesz się mylić, bo każde żądanie spójności logicznej traktujesz jak zamach na twoją „wewnętrzną niezależność”. To nie jest odporność, tylko niechęć do konfrontacji z własnymi błędami
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25568
Przeczytał: 101 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:38, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Semele napisał: | Po tym co piszesz wnioskuję, że żyłeś cały czas pod jakąś presją
Ta Twoja przeszłość sie Tobie nie podoba.. ale to nie Ty jesteś winien. |
Tak. Żyłem pod różnymi presjami. I wiem, że nie jestem im winien. Ale mogę być winien, GDY ULEGNĘ kolejnej presji (w sytuacji, gdy miałbym możliwości, moc oprzeć się takiej presji). Zdaję sobie sprawę, że nieraz nie będę w stanie obronić się przed fizyczną presją. Ale tu mniej chodzi o tę porażkę na polu fizycznej uległości, lecz o to, czy ulegnę na poziomie wewnętrznym, czy wybronię prawidłowość moich myśli. |
Ok. Ale gdy fedor wywierał na mnie presję to nawet go broniłeś.
Podobało się Tobie jego znęcanie się nade mną. Ciekawe dlaczego?
Mogę jedynie podejrzewać, że powodem jest mój ateizm.
Jakaś zagwozka jest w tym wszystkim.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 12:33, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Od mniej więcej roku jest w moim otoczeniu osoba bardzo emocjonalna. Mam naturalną skłonność do obserwowania różnych zależności w ludzkiej naturze, więc tę osobę też sobie obserwuję. I choć nie jest to może osoba ściśle z gatunku buńczucznych, to niektóre elementy buńczuczności u niej też się pojawiają. Ale ważniejsze jest to, że owa osoba jest emocjonalna, także SKRAJNIE ŻYCZENIOWO traktująca rozpoznania i decyzje. Tam, gdzie ja miałbym dziesiątki wątpliwości, owa osoba jest już pewna, że coś się uda, coś się zdarzy tak, a nie inaczej. W swoim czasie ta osoba czekała na pewną urzędową decyzję. Decyzja miała wyznaczony termin na początek grudnia zeszłego roku. Ta osoba twardo deklarowała "dostanę tę decyzję do dnia ...". Ja w tej samej sytuacji, znając styl pracy urzędów, nie użyłbym pewnego, stwierdzającego trybu, czyli prędzej powiedziałbym "obiecano mi wydanie do decyzji do dnia ..., ale zobaczę jak będzie". Decyzji tego dnia nie wydano (czyli ja miałem rację). Ale za chwilę pojawił się kolejny, przesunięty termin. I znowu owa osoba twardo i z pewnością głosiła, że do dnia w nowym terminie określonego dostanie tę swoją decyzję. A ja nie twierdziłem tu nic na pewno, powątpiewałem. Decyzji do tego nowego terminu też nie wydano (czyli znowu wyszło na moje). Potem był jeszcze jeden termin, i kolejny, kolejny. I za każdym razem powtarzała się ta sama sytuacja - owa osoba twardo deklarowała swoją pewność, że termin zostanie dotrzymany, podczas gdy ja wątpiłem. W końcu decyzja została wydana, ale... do czasu pełnego jej wejścia w życie przeszły dwa kolejne terminy.
Widzę u wspomnianej osoby (ale też u wielu podobnych jej) bardzo wyraźną zbieżność pomiędzy cechą silnej emocjonalności i życzeniowym traktowaniem spraw. Bo emocje są z zasady zero-jedynkowe (jest jedna, czy dwie emocje będące wyjątkiem, ale większość spełnia ww. regułę), nie chcą dopuścić do wątpliwości, do rozważania alternatyw.
Buńczuczność też powstaje na bazie emocjonalności i też wynika z życzeniowego traktowania zarówno poznania, jak i relacji między ludźmi. Buńczuczność jest formą prostactwa w traktowaniu spraw, bo jest podejściem na zasadzie "tego chcę, więc to głoszę, wykrzykuję, naciskam, aby to uznano". Buńczuczny szybko jest "pewny" tego, co myśli, a nawet się sam nakręca w tej pewności, utwierdza w niej, blokując refleksję i wątpliwości.
Ja mam odwrotne ideały - ideały ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA SŁOWO.
Jak rozumiem odpowiedzialność za słowo?
- Rozumiem je tak, że jeśli coś deklaruję jako "to jest", to musi być to potwierdzone "na mur beton", to nie może być najmniejszej wątpliwości w sprawie. Ale, że sytuacje z potwierdzeniem na mur - beton są w życiu rzadkością, to ostatecznie wychodzi na to, że staram się w ogóle nie głosić niczego twardo. Wielokrotnie deklarowałem, że:
- ja przedstawiam swoje OPINIE, a nie ostateczne prawdy
- nie mam dowodów na swoje spostrzeżenie - bo to są właśnie spostrzeżenia, czyli coś, co mi się wydało.
- jawnie głoszę, że moje sugestie są moim "wydawaniem się"
- nie deklaruję pewności
- podkreślam, że mogę się mylić.
I motywem ku temu nie jest żadne urojone epatowanie moją "pokorą", tylko właśnie wspomniane wyżej poczucie ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA SŁOWO. Bo jeśli mam być za słowo odpowiedzialny, to tylko wtedy mam prawo zadeklarować coś na twardo, gdy moja pewność jest absolutna (czyli praktycznie prawie nigdy...).
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16374
Przeczytał: 97 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 13:48, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Od mniej więcej roku jest w moim otoczeniu osoba bardzo emocjonalna. |
Już na wejściu budujesz całą narrację na subiektywnej etykietce, której nie weryfikujesz żadnym konkretnym opisem zachowań poza własną impresją. Zaczynasz od konkluzji, a dopiero potem dobierasz przykłady, które mają ją potwierdzić. To nie obserwacja, tylko filtr potwierdzenia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Mam naturalną skłonność do obserwowania różnych zależności w ludzkiej naturze, więc tę osobę też sobie obserwuję. |
Deklarujesz „naturalną skłonność”, jakby to miało nadawać Twoim wnioskom wagę eksperckości, ale nie przedstawiasz żadnej metodologii, żadnego kryterium, żadnego dystansu do własnych ocen. To nie analiza — to impresjonizm oparty na Twoim samopoczuciu.
| Michał Dyszyński napisał: | | I choć nie jest to może osoba ściśle z gatunku buńczucznych, to niektóre elementy buńczuczności u niej też się pojawiają. |
Zwróć uwagę, że najpierw przyznajesz, że ktoś nie jest „z gatunku buńczucznych”, a chwilę później dopychasz tę osobę do tej kategorii rzekomymi „elementami”. Takie rozmycie pojęcia pozwala Ci później dowolnie go stosować — jeżeli pojęcie nie ma granic, można dopisać do niego każdego.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale ważniejsze jest to, że owa osoba jest emocjonalna, także SKRAJNIE ŻYCZENIOWO traktująca rozpoznania i decyzje. |
Przedstawiasz swoje wartościowanie — „SKRAJNIE” — jako fakt. Nie pokazujesz konkretnych dowodów na skrajność, tylko budujesz tezę tak, by pasowała do dalszej narracji. To retoryka, nie analiza.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tam, gdzie ja miałbym dziesiątki wątpliwości, owa osoba jest już pewna, że coś się uda, coś się zdarzy tak, a nie inaczej. |
Twoje „dziesiątki wątpliwości” to kwestia Twojego temperamentu, nie obiektywny wzorzec racjonalności. Różnica cech indywidualnych nie dowodzi irracjonalności drugiej osoby — jedynie różnicy stylu poznawczego. Tworzysz sztuczny kontrast: Ty = refleksyjność, ona = irracjonalność. To klasyczny błąd fałszywej dychotomii.
| Michał Dyszyński napisał: | | W swoim czasie ta osoba czekała na pewną urzędową decyzję. |
Zaczynasz przykład, ale wciąż bez żadnego zobiektywizowania. Używasz go jako tła, by potwierdzić wcześniej postawione tezy.
| Michał Dyszyński napisał: | | Decyzja miała wyznaczony termin na początek grudnia zeszłego roku. Ta osoba twardo deklarowała "dostanę tę decyzję do dnia ...". |
Jeżeli termin był wyznaczony, to oczekiwanie decyzji w wyznaczonym terminie jest normalne, nie „skrajnie życzeniowe”. Oceniasz nie zachowanie, tylko styl, w jakim została wyrażona nadzieja. To różnica temperamentu, nie przykład nierozumności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ja w tej samej sytuacji, znając styl pracy urzędów, nie użyłbym pewnego, stwierdzającego trybu… |
Opisujesz własną ostrożność jako wzorzec racjonalności, ale nie pokazujesz, dlaczego styl pracy urzędów miałby być oczywisty dla wszystkich. To, że Ty masz takie doświadczenia, nie czyni ich uniwersalnymi.
| Michał Dyszyński napisał: | | Decyzji tego dnia nie wydano (czyli ja miałem rację). |
Nie, miałeś szczęście trafienia w opóźnienie, a nie rację co do rzekomej irracjonalności tej osoby. Jedno opóźnienie nie czyni z czyjegoś oczekiwania „życzeniowości”. Wyciągasz z jednostkowego przypadku uogólnienie, które nie ma podstaw.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale za chwilę pojawił się kolejny, przesunięty termin. I znowu owa osoba twardo i z pewnością głosiła… |
Po raz drugi oczekiwała, że urząd dotrzyma wyznaczonego terminu. To nadal nie jest irracjonalne. Racjonalne jest przyjmowanie oficjalnych komunikatów za obowiązujące, dopóki nie ma powodów, by sądzić inaczej. To Ty zakładasz opóźnienie, bo jesteś do niego przyzwyczajony.
| Michał Dyszyński napisał: | | A ja nie twierdziłem tu nic na pewno, powątpiewałem. |
Powątpiewanie nie jest automatycznym wyznacznikiem większej racjonalności. Bywa zwykłą ostrożnością, ale bywa też nadmierną przezornością, która zniekształca obraz sytuacji. Stawiasz własny styl poznawczy jako standard i punkt odniesienia, co już samo w sobie jest błędem.
| Michał Dyszyński napisał: | | Decyzji do tego nowego terminu też nie wydano (czyli znowu wyszło na moje). |
Znowu sprowadzasz to do gry w „kto miał rację”, co pokazuje, że Twoja relacja nie jest obiektywną obserwacją, tylko potwierdzaniem narracji, którą już wcześniej uznałeś za prawdziwą. Każde potknięcie drugiej osoby uważasz za dowód swojej tezy, a każde trafienie ignorujesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Potem był jeszcze jeden termin, i kolejny, kolejny. |
Opóźnienia urzędowe są normalne. Nie wykazujesz życzeniowości tej osoby, tylko niewiarygodność urzędu. Ale narrację konstruujesz tak, jakby winą za każde opóźnienie było „emocjonalne” oczekiwanie tej osoby. To nielogiczne.
| Michał Dyszyński napisał: | | Widzę u wspomnianej osoby (ale też u wielu podobnych jej) bardzo wyraźną zbieżność pomiędzy cechą silnej emocjonalności i życzeniowym traktowaniem spraw. |
Widzieć zbieżność to jedno, ale udowodnić ją — zupełnie co innego. Na razie opierasz wszystko na jednym przykładzie urzędowej decyzji i własnych rozczarowaniach instytucjami. To za mało, by wyciągać wnioski o „zależności” między cechami psychicznymi.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo emocje są z zasady zero-jedynkowe… |
To jest po prostu fałszywe. Emocje nie są zero-jedynkowe; psychologia emocji dawno to wykazała. Emocje mają natężenia, modulacje, mogą się mieszać, nakładać, zmieniać. Przedstawiasz uproszczoną i błędną wizję, która pasuje do Twojej tezy, ale nie ma oparcia w literaturze ani praktyce.
| Michał Dyszyński napisał: | | …nie chcą dopuścić do wątpliwości, do rozważania alternatyw. |
Emocje nie „chcą” ani „nie chcą” — nie mają intencji. Mówisz o nich jak o autonomicznych podmiotach, co samo w sobie jest nielogiczne. To sposób personifikacji, który tylko wzmacnia Twoją narrację o rzekomej irracjonalności drugiej osoby.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczność też powstaje na bazie emocjonalności… |
Wrzucasz dwa kompletnie różne zjawiska — styl emocjonalny i buńczuczność — do jednego worka. Nie udowodniłeś, że ta osoba jest buńczuczna, ale już budujesz teorie o jej rzekomych przyczynach. To odwrócenie relacji przyczynowo-skutkowej.
| Michał Dyszyński napisał: | | …i też wynika z życzeniowego traktowania zarówno poznania, jak i relacji między ludźmi. |
Znów: rzucasz duże tezy bez podstaw. „Życzeniowe traktowanie poznania” to pojęcie, które w Twojej narracji oznacza cokolwiek, co nie jest Twoim sposobem oceny. To nie jest analiza, to jest arbitralna klasyfikacja.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczność jest formą prostactwa w traktowaniu spraw… |
Łączysz pojęcia, które nie mają ustalonego związku: emocjonalność, życzeniowość, buńczuczność, prostactwo. Tworzysz łańcuch, w którym każdy element ma pasować do poprzedniego, niezależnie od tego, czy istnieją między nimi jakiekolwiek relacje. To klasyczny błąd logiczny — efekt domina oparty na retoryce, nie na dowodach.
| Michał Dyszyński napisał: | | …bo jest podejściem na zasadzie "tego chcę, więc to głoszę, wykrzykuję, naciskam, aby to uznano". |
Nie udowodniłeś, że opisywana osoba zachowuje się w ten sposób. Wprowadzasz pojęcie „buńczuczności”, a następnie definiujesz je jako ekstremalne wymuszanie uznania, a potem sugerujesz, że to dotyczy tej osoby. To konstrukcja czysto retoryczna — najpierw definiujesz winę, a potem dopasowujesz do niej przykład.
| Michał Dyszyński napisał: | | Buńczuczny szybko jest "pewny" tego, co myśli… |
Znów definiujesz pojęcie tak, by pasowało do Twojej narracji. Ale to, że ktoś wierzy urzędowemu terminowi, nie czyni go buńczucznym. Z tego przykładu nic takiego nie wynika.
| Michał Dyszyński napisał: | | …a nawet się sam nakręca w tej pewności, utwierdza w niej, blokując refleksję i wątpliwości. |
Znów imputujesz postawy, których nie opisałeś. Nie pokazujesz żadnych przykładów „nakręcania się”, „blokowania refleksji”, „wykrzykiwania”, „naciskania”. Konstruujesz całą psychologiczną diagnozę na podstawie tego, że ktoś… wierzył urzędowym terminom. To nie jest logiczne, nie jest obiektywne i nie prowadzi do żadnych wiarygodnych wniosków.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ja mam odwrotne ideały - ideały ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA SŁOWO. |
Ustawiasz się w kontrze do osoby, którą wcześniej opisywałeś, sugerując, że Twoje ideały są „odwrotne”, czyli lepsze. To nie opis faktów, tylko auto-gloryfikacja. Wprowadzasz kategorie moralne tam, gdzie chodzi wyłącznie o różnicę stylu komunikacji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jak rozumiem odpowiedzialność za słowo? |
Wprowadzasz własną definicję pojęcia, a później będziesz traktował ją jak jedyną słuszną. To typowa technika, by ustawić narrację tak, aby każde inne zachowanie wyglądało jak błąd.
| Michał Dyszyński napisał: | | - Rozumiem je tak, że jeśli coś deklaruję jako "to jest", to musi być to potwierdzone "na mur beton", to nie może być najmniejszej wątpliwości w sprawie. |
Twoja definicja odpowiedzialności za słowo jest skrajnie zawężona i nie ma nic wspólnego z tym, jak funkcjonuje język, komunikacja i sensowna rozmowa. Żądanie „muru betonu” przy każdej deklaracji sprawia, że w praktyce uniemożliwiasz sobie jakiekolwiek normalne komunikowanie się. Wprowadzasz absoluty tam, gdzie życie operuje prawdopodobieństwem.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale, że sytuacje z potwierdzeniem na mur - beton są w życiu rzadkością, to ostatecznie wychodzi na to, że staram się w ogóle nie głosić niczego twardo. |
Przedstawiasz własną asekuracyjność jako cnotę, ale ona nie wynika z odpowiedzialności, tylko z przyjęcia nierealnego kryterium pewności. Jeśli wymagasz absolutnej pewności, doprowadzasz do paraliżu poznawczego, a potem przedstawiasz ten paraliż jako ideał.
| Michał Dyszyński napisał: | Wielokrotnie deklarowałem, że:
* ja przedstawiam swoje OPINIE, a nie ostateczne prawdy |
Nie trzeba deklarować czegoś tak oczywistego — każdy przedstawia opinie, chyba że cytuje fakty empiryczne. Twój ton wskazuje, że traktujesz swoją ostrożność jako coś wyjątkowego, podczas gdy to po prostu standard komunikacji.
| Michał Dyszyński napisał: | | - nie mam dowodów na swoje spostrzeżenie - bo to są właśnie spostrzeżenia, czyli coś, co mi się wydało. |
Przedstawiasz brak dowodów jako świadomą decyzję epistemologiczną. Tymczasem brak dowodów oznacza tylko brak dowodów, nie zaś szczególną cnotę. Uzasadniasz asekurację filozofią dorabianą post factum.
| Michał Dyszyński napisał: | | - jawnie głoszę, że moje sugestie są moim "wydawaniem się" |
Powtarzasz to samo w różnych słowach, jakby to miało podkreślić Twoją przenikliwość. To tylko deklaracje, które mają budować wrażenie szczególnej pokory intelektualnej, choć są zbędne, bo oczywiste.
| Michał Dyszyński napisał: | | - nie deklaruję pewności |
Robisz z braku pewności zaletę samą w sobie. Tymczasem normalna komunikacja polega na wyrażaniu stopnia przekonania, a nie na unikaniu go za wszelką cenę. Skrajna niepewność nie jest synonimem odpowiedzialności za słowo.
| Michał Dyszyński napisał: | | - podkreślam, że mogę się mylić. |
Każdy może. Jeżeli trzeba to ciągle powtarzać, to znaczy, że nie wynika to naturalnie z Twojego stylu wypowiedzi, tylko jest rodzajem autokreacji. To zabieg budujący wizerunek, nie wyraz faktycznej metodologicznej pokory.
| Michał Dyszyński napisał: | | I motywem ku temu nie jest żadne urojone epatowanie moją "pokorą", tylko właśnie wspomniane wyżej poczucie ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA SŁOWO. |
Samo zaprzeczenie jeszcze nie unieważnia faktu, że cały ten wywód jest właśnie epatowaniem własną ostrożnością jako rzekomo wyższą formą odpowiedzialności. Jeśli tyle energii poświęcasz na podkreślanie własnej niepewności, to staje się ona narzędziem autowizerunkowym.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo jeśli mam być za słowo odpowiedzialny, to tylko wtedy mam prawo zadeklarować coś na twardo, gdy moja pewność jest absolutna (czyli praktycznie prawie nigdy...). |
To zdanie ujawnia główny problem: utożsamiasz odpowiedzialność z absolutną pewnością. To jest błąd kategorii. Odpowiedzialność polega na adekwatności wypowiedzi do stanu wiedzy, a nie na niemożliwym do osiągnięcia „absolucie”. Tworzysz sobie kryterium nie do spełnienia, a potem chwalisz się, że nie możesz go spełnić — i że to czyni Cię bardziej odpowiedzialnym niż inni. To zamknięty krąg, spójny tylko retorycznie
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37650
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:17, 27 Lis 2025 Temat postu: |
|
|
Czy jestem jakoś absolutnie przekonany co do
| MD napisał: | Jak rozumiem odpowiedzialność za słowo?
- Rozumiem je tak, że jeśli coś deklaruję jako "to jest", to musi być to potwierdzone "na mur beton", to nie może być najmniejszej wątpliwości w sprawie. Ale, że sytuacje z potwierdzeniem na mur - beton są w życiu rzadkością, to ostatecznie wychodzi na to, że staram się w ogóle nie głosić niczego twardo. |
Oczywiście to też jest jedna z opcji, jedna ze strategii epistemicznych i komunikacyjnych. Nie jest niczym absolutnym, nie jest czymś, co żądam, aby było uznane. Jest moją propozycją, być może nie dla każdego nawet dobrą. Moje opisy są pewnego rodzaju narracją, propozycją do rozważenia. Byłbym buńczuczny w swoich deklaracjach, gdybym chciał świat jakoś przymusić do spojrzenia na mój sposób. Świadomie nieraz podkreślam nawet własny dystans do tego, co sugeruję. Żyję sobie z tym moim dystansem do samego siebie, z tą niepewnością, z tym badaniem wielu symultanicznych narracji w sprawach. Nie deklaruję pewności w swoich decyzjach, ale także odżegnuję się, aby ktoś mnie w tym naśladował, albo uznawał za jakąś supercnotę. To jest bardziej moja refleksja, rzecz do rozważenia, a nie silna sugestia.
Nie jestem buńczuczny, więc nie deklaruję swojego na twardo. Wręcz zachęcam do krytycznego potraktowania także tych moich słów, zachęcam do powątpiewania w nie.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|