Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dlaczego nie chcialbym dla siebie wszechwładzy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31347
Przeczytał: 98 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:57, 29 Lut 2024    Temat postu: Dlaczego nie chcialbym dla siebie wszechwładzy

Nie chciałbym mieć boskiej władzy, wyższości nad innymi ludźmi, czy robienia dowolnej rzeczy ot tak, bez wysiłku, starania się. Potrafię bowiem wyobrazić sobie, jak by wyglądał wtedy mój świat od strony emocjonalnej. Byłbym wtedy trochę jak szachista, który dostał się w środowisko bardzo początkujących szachistów, z których absolutnie żaden nie potrafiłby nawiązać równorzędnej gry, nie dawałby szans na stworzenie wyzwania w rywalizacji.
Naiwnie myślący ludzie, zdają się wierzyć, że jedynym problemem ich niespełniania się w życiu jest brak władzy, jest ta okoliczność, że gdy oni czegoś chcą, to tego nie dostają, bo ktoś, czy coś stoi im na przeszkodzie. Naiwni są, nie widzą tego, że już dziesiątki, czy setki razy osiągali jakiś cel, a już po chwili satysfakcja z tego tytułu się rozpływała. Po drugie nie dostrzegają tego, że z łatwością mogą sobie postawić cel, który jest banalny w realizacji, który szybko zostanie osiągnięty. A mimo to, że da się realizować tysiące takich łatwych celów, to jakoś oni w ogóle zajęcia się nimi nie biorą pod uwagę. Oto zawsze (dziwnym trafem...) atrakcyjny dla nich jest wyłącznie właśnie ten cel, którego realizacja wymaga wysiłku, szczęścia, jest nieoczywista. Tymczasem jakby zyskali boską (wszech)moc, to wtedy WSZYSTKO STAŁOBY SIĘ WŁAŚNIE TAKIM ŁATWYM CELEM, wtedy już nic nie stanowiłoby wyzwania, czyli szansa na satysfakcję z tytułu zrealizowania czegokolwiek spadłaby do zera. Ludzie naiwnie patrzący wciąż sobie roją, że jak będą mieli więcej władzy, to będzie im lepiej. Tymczasem w istocie wraz ze wzrostem we władzy, tylko wciąż będzie malała pula tych wyzwań, które jeszcze stanowią wyzwanie, dając szansę na jakąkolwiek satysfakcję. Ta frustracja, którą despoci i tyrani mylnie wiążą z tym, że jeszcze ktoś im się sprzeciwia, czyli obarczają tych "wrogów", czy przeciwników winą za niespełnienie się emocjonalne takiego despoty, w istocie ma bowiem zupełnie inne źródło - despota instynktownie wyczuwa, że już nic zostało do osiągnięcia, a przynajmniej nie da się osiągnąć niczego, co by przyniosło satysfakcję. Ale, że despoci w ogóle z autorefleksją mają problem, bo są ogólnie mało mentalnie ogarnięci, to tego nie potrafią w sobie zdiagnozować, czego efektem jest skupianie się na celach, które i tak będą chybione - despota nie ma szans na trwałe uczucie satysfakcji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31347
Przeczytał: 98 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 14:31, 29 Lut 2024    Temat postu: Re: Dlaczego nie chcialbym dla siebie wszechwładzy

Jeśli nie chciałbym dla siebie wszechwładzy, to czego bym chciał?... :shock:
- Czy chciałbym przeciwieństwa władzy totalnej? Może chciałbym jakiegoś zupełnego wyrzeczenia się swojej sprawczości...
Nie czuję w sobie takiej chęci rezygnacji z wszelkiej sprawczości i władzy, choć...
... Niektóre religijne koncepcje zdają się nawet wspierać taki totalny brak sprawczości jako pożądany stan. Nawet w chrześcijaństwie, nawet w Biblii są teksty o jakimś całkowitym "wyrzeczeniu się siebie", czy też nie robieniu niczego samemu.. Czy choćby jak w tym fragmencie: (20) Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. (List do Galatów 2:20)

Oto można pójść (jak...?) daleko w tym wyrzeczeniu się swojej sprawczości, swojej osoby, snucia jakichkolwiek planów życiowych?...
Czy daleko posunięta rezygnacja ze swojej sprawczości, także pomysłowości, krytycyzmu, rozwoju intelektualnego jest - z chrześcijańskiego punktu widzenia - cnotą, czy może grzechem?... Bo może ktoś, kto zrezygnował ze sprawczości, nie rozwinął swoich talentów, nie był wystarczająco aktywny, nawet przebojowy, ma grzech zaniechania?...
Może oto jest współwinny tych krzywd, którym nie zapobiegł, choc - gdyby wykorzystał swoje mentalne moce, gdyby się rozwinął - zapobiec by mógł?...
Pewne kierunki teologiczne w chrześcijaństwie (a chyba nie tylko w chrześcijaństwie) dość jednostronnie stawiają sprawę na zasadzie "cnotą jest umniejszać siebie, cnotą jest być posłusznym, niedodającym nic z własnej inicjatywy". I rzekomo tylko to jest pokorne, dowodzące oddania Bogu. Tylko co wtedy mamy zrobić z tymi grzechami zaniechania?...
Do tego, aby czynić dobro, trzeba wykazać inicjatywę. Ktoś czekający na rozkazy z góry, ktoś przekonany, iż "sam z siebie" czynić niczego nie powinien, bo to byłoby objawem pychy, "zbyt samodzielnego" decydowania, z samego postawienia spraw właśnie w ten sposób zapewne będzie bardziej bierny, zapewne będzie mniej inicjatywny, a więc i potencjalnie uczyni mniej dobra. Być może nie uczyni jakiegoś koniecznego dobra, może nawet dobra, od którego zależy zbawienie jego duszy...
Osobiście odrzucam skrajną przeciwną wszechwładzy i kapryśnej sprawczości postawę wycofania się na pozycje tylko oczekiwania, co zleci władza, na pozycje najdalej posuniętego posłuszeństwa. Odrzucam taką postawę, bo widzę w niej grzech zaniechania, zmarnowania swojego życia, zakopania talentów.
Jeśli gdzieś należałoby szukać postawy poprawnej, to chyba gdzieś pomiędzy skrajnościami, z dala od władzy totalnej, ale też i z dala od totalnego zaniechania swojej sprawczości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31347
Przeczytał: 98 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:32, 29 Lut 2024    Temat postu: Re: Dlaczego nie chcialbym dla siebie wszechwładzy

Despoci nie widzą prawdziwej przyczyny ich pogłębiającej się frustracji. Tą przyczyną jest nie to, że mają za mało władzy (a co sobie wyobrażają), lecz to, że mają NIESPEŁNIALNE PRAGNIENIE.
Pragnienie chorobliwie żądnego władzy despoty jest niespełnialne logicznie i psychologicznie - po prostu nie ma czegoś takiego, jak ostateczne satysfakcja z absolutnej władzy funkcjonująca trwale w jakiejkolwiek psychice.
Satysfakcje z okazania swojej władzy są wyłącznie tymczasowe, incydentalne, będą się pojawiały tylko do momentu, gdy jest jeszcze z kim o tę władzę się ścigać.


W momencie uzyskania przez despotę maksymalnej dostępnej władzy, możliwy jest już tylko emocjonalny mentalny zjazd tegoż despoty - zjazd aż do frustracji pełnej, aż do pogrążenia się we wściekłości, która bierze się z uświadomienia sobie, że:
- dalej despota nie czuje się spełniony, dalej ma wielki niezaspokojony głód znaczenia
- wszelkie wcześniej stosowane sposoby na zaspokajanie tego głodu się wyczerpały, a nie widać na horyzoncie niczego nowego, żadnego źródła satysfakcji
- każda próba zaspokajania głodu znaczenia, w obliczu tego, że despota wzgardził wszystkimi, których poniżył, a nieponiżonych już po prostu nie ma, wywołuje wyłącznie irytację, wściekłość, rozgoryczenie.
- powoli dociera do despoty ta twarda prawda, że to on jest wadliwy mentalnie - to on postawił warunki niespelnialne dla swojej satysfakcji, ale nie potrafi się z nich wycofać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31347
Przeczytał: 98 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:31, 29 Lut 2024    Temat postu:

Nie chcę dla siebie wszechwładzy, choć pewien rodzaj kontroli nad sobą i światem chciałbym zdobyć. Do jakiejś granicy... Tylko gdzie tę granicę postawić? Co tę granicę wytycza?... :think:

Nie chcę popełnić błędu bezrefleksyjnego dążenia do kontroli i władzy popełnianego przez despotów, bo wiem, że wtedy czekałaby mnie nędza wielkiej frustracji, dyssatysfakcji, ostatecznie piekło. Gdzieś muszę kontrolę oddawać, wręcz dobrze byłoby znać te obszary, gdzie oddana przeze mnie kontrola jest czymś pożądanym, cennym.
Na pewno fajnie jest oddać kontrolę komuś mądremu, dobremu, życzliwemu, który nie dość, że nas nie skrzywdzi, to jeszcze zapewne coś nam przyniesie, zaofiaruje jakiś spontaniczny i szczery dar od siebie.
Fajnie jest oddać kontrolę w ramach jakiejś GRY - np. grając w szachy na przemian kontrola przechodzi od jednego do drugiego gracza, co właśnie tworzy samą grę. Chcę mieć niejedną taką grę w życiu, w której nie tylko będę wygrywał, ale nieraz przegram, co uczyni z kolei moje wygrane wartościowymi dla moich emocji.

W ogóle gra jest sama w sobie niezłym modelem zagadnienia. Oto weźmy grę w szachy, w której przyznano by mi możliwość ogłaszania się zwycięzcą na dowolnym etapie gry. Czy chciałbym takiego "przywileju"?...
- Nie chciałbym! Jeślibym go mi przyznano, to bym z niego nie korzystał. Tu właśnie bowiem o to chodzi, aby mieć PRAWDZIWE WYZWANIE, a nie oszukiwać siebie w zakresie tego, co się osiągnęło.

Choć przyznaję, że obserwuję wokół siebie ludzi, którzy jakby nie podzielali tych moich uczuć. Widzę ludzi, którzy prowadzą ze swoimi emocjami jakąś taką dziwną grę w oszustwa, którzy przystępują niby do równej gry, a za chwilę próbują cheatować. Ale przecież wtedy, nawet jeśli osiągną w końcu zwycięstwo, to będą wiedzieli, że jest ono fałszywe, niezasłużone. O co w takim razie toczą tę grę?...
- Ja mam tu swoją hipotezę, będącą odpowiedzią na powyższe pytanie: ci ludzie wysoko cenią po prostu aspekt dominacji, przemocy, personalnego wywyższenia. Oni chcą pokazać, że są "silniejsi tak w ogóle", czyli że metodami nawet nieuczciwymi, ale osiągają zawsze swój cel. To są ludzie o mentalności Putina, który dobrze wie, że jest przyłapywany na kłamstwie, ale uważa, że żadne reguły go nie obowiązują. Żadne, z wyjątkiem tej jednej - okazywania samej personalnej przemocy. Owi ludzie, są jakoś mentalnie wrośnięci w pierwotną chęć dominacji, postawienia na swoim jako cel najwyższy - ponad wszelką moralność, uczciwość, prawdę, jakiekolwiek reguły.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 17:47, 29 Lut 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31347
Przeczytał: 98 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:06, 29 Lut 2024    Temat postu:

Problem władzy absolutnej dość ciekawie się ujawnia w mitologii, bajkach, podaniach ludowych w obszarze związków romantycznych. W nich to pojawia się nieraz motyw magicznego eliksiru miłości. U Sapkowskiego w Wiedźminie też występuje podobna okoliczność, gdy Geralt musi wykorzystać życzenie i jego "ofiarą" pada Yennefer, na którą pada czar zakochania się w Geralcie. Ale też wobec każdej chyba osoby, która chciałaby przychylności romantycznej kogoś tam (obojętnie kogo), to byłoby kluczowe pytanie: czy w przypadku możliwości zapewnienia sobie na 100% owej przychylności, zakochania się w nas, sięgnęlibyśmy po ten środek, czy nie?...
Wyobraźmy sobie - oto mamy taką władzę, że po jakimś magicznym rytuale, czy zaklęciu, osoba, na której nam zależy, zakochuje się w nas bez pamięci. Niby fajnie, niby o to przecież chodzi, tylko że gdy to się stanie...
Już nigdy się nie dowiemy, czy ta osoba pokochałaby nas sama z siebie. :cry:

Nieco problem byłby z grą, w której mielibyśmy możliwość zapewnienia sobie nieuczciwej przewagi, ale też wykorzystanie takiego cheata sprawia, że w jakimś sensie stajemy się formalnie przegranymi.
Test, wyzwanie ma sens, jeśli są uczciwe. Jeśli ktoś sam sobie bierze "zwycięstwo", to powstaje pytanie: to może od początku nie udawajmy, że gramy, od razu ustalmy, że to ty jesteś zwycięzcą. Po co ta cała szopka, skoro i tak wiadomo, że ty wygrywasz?...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 20:32, 29 Lut 2024, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin