Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31364
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:27, 25 Wrz 2021    Temat postu: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

W powszechnym przekonaniu ten "ma jaja", kto twardo broni swego, nie ustępuje. A jeśli ktoś ustępuje, to będzie to zapewne mięczak.
Ale...
Ja od dawna zrelatywizowałem sobie proste rozumienie twardzielstwa, czy "mania jaj". Bo pytanie jest nie tylko o to, CZY ktoś wytrwał wobec nacisków i presji (czym udowodnił, że "ma jaja"), ale też W CZYM wytrwał. Chciałem tu przedstawić, opartą o głębsze rozumienie spraw, koncepcję wytrwania w swoim, owego "mania jaj", tym razem w szerszym znaczeniu.
Wspólnym dla obu koncepcji - tradycyjnej i mojej - będzie sam fakt WYTRWANIA W POSTAWIE, W POSTANOWIENIU. Tego nie zamierzam podważać - ma jaja ten, kto coś postanowił, obiecał, posiada jakiejś wartości, a potem - wbrew przeszkodom, czy innym okolicznościom - wytrwał przy tym swoim. Przejdę do różnicy pomiędzy wytrwaniem na sposób prosty, a wytrwaniem w głębszym, szczególnie intelektualnym, bądź duchowym rozumieniu.
Kluczowe jest tu to, czy uprzeć się przy swoim w kontekście słusznych argumentów, wobec ewidentnej prawdy, aby na pewno jest cnotą? A może upierenia się, "bo ja nie wymiękam", w sytuacji gdy rozsądek i wszystkie przesłanki wskazują, że obstawiałem wcześniej błędną opcję, jest wyłącznie oślim uporem?...
Czy bycie "betonem", ignorującym prawdę i rozsądek to twardzielstwo (w pozytywnym znaczeniu), czy tylko głupota?...

W tradycji męskiej siły i waleczności funkcjonuje konieczność podjęcia wyzwania. Jeśli jeden mężczyzna jakieś wyzwanie drugiemu mężczyźnie rzuci, to honor zobowiązuje wyzwanemu podjąć owo wyzwanie, ewentualnie przyznać się do słabości, ustąpić wyzywającemu. Kiedyś wynikały z tego pojedynki, w których ginęli ludzie.
W dzisiejszej kulturze i systemie prawnym pojedynkowanie (przynajmniej to na śmierć) jest zabronione. Jednak wyzwanie - jako ogólniejszy wzorzec - wciąż funkcjonuje. Wyzwać kogoś może znany bokser do walki pięściarskiej, ale wyzwać też można szachistę do pojedynku przy 64 polach i 32 na start figurach. Tutaj najczęściej przegrana nie kosztuje już nikogo życia, ale kłopot, może utratę prestiżu - owszem. Czyli mamy tu wciąż funkcjonowanie tradycyjnej postaci wyzwania i tradycyjne znaczenie wytrwania, także wygranej. Dla niektórych to wykazywanie się wobec koniecznością przyjęcia wyzwania na pojedynki maści wszelakiej, stanowi rodzaj osobistego "być albo nie być", jest sprawą honorową w najwyższym stopniu. Są to ludzie, dla których nie postawienie na swoim w rywalizacjach różnych jest czymś w rodzaju celu życia, oni muszą wszystkim udowadniać, że "nie pękają". Jest to właściwie niedyskutowalny aspekt ich mentalnej konstrukcji, absolutny dogmat w ich systemie wartości.

Postawię tu jednak pytanie: czy PATRZĄC GŁĘBIEJ, Z POCZUCIEM ROZSĄDKU, PRZEWIDYWANIA MOŻLIWYCH SCENARIUSZY owo wytrwanie wobec wyzywających nas pretendentów jest aby takim paradygmatem absolutnym?
Czy jest on godny szacunku?
Czy aby na pewno powinniśmy bez wyjątków i jednoznacznie dawać nasz szacunek tym, którzy wyzwania podejmują, a w szczególności w nich wygrywają, a pogardę zostawić dla tych, którzy wyzwania nie przyjmą?...

Przypominam sobie pewną anegdotę bodaj o Ludwiku Pasteurze, którą gdzieś wyczytałem. Ponoć (nie wiem, na ile anegdota jest prawdziwa) został on wyzwany na pojedynek. Pasteur wyzwanie przyjął w dość specyficzny sposób - oświadczył: jako wyzwanemu przysługuje mi wybór rodzaju broni. Zatem oto jest ten mój wybór: przygotuję dwie fiolki; w jednej z nich będzie śmiertelny dla człowieka wirus, czy inny drobnoustrój niechybnie zabijający, a w drugiej nieszkodliwa do spożycia ciecz. Fiolki będą niemożliwe do odróżnienia. Dam je wyzywającemu do wyboru, a jeśli wyzywający wypije zawartość dowolnie wybranej fiolki, ja natychmiast wypiję zawartość tej drugiej. A więc ktoś z nas na pewno umrze i pojedynek na śmierć i życie się do dopełni. Z tego co napisał autor tekstu owej anegdoty, wyzywający cofnął swoje wyzwanie...

Ten przykład jest o tyle znamienny, że pokazuje zderzenie się sytuacji mentalności wyzwania i walki, z mentalnością osoby, która wyznaje wartości bardziej intelektualne. Nie przypuszczam, aby człowiekowi tej klasy co Ludwik Pasteur w ogóle jakoś szczególnie zależało na udowadnianiu pretendentom maści wszelakiej, jaki to on twardziel jest. Ale w duszy był twardzielem, nie bał się śmierci (w końcu pracował w niebezpiecznych warunkach z zarazkami, chemikaliami, nie rezygnując z pracy z powodu zagrożenia). Tylko chciał czynić coś dobrego dla ludzkości. Etos wojownika, który gotów jest ginąć za to, że udowodni swojemu otoczeniu, iż się nie boi, a do tego dobrze wali przeciwników w mordę, zapewne "profesorkowi" nie był szczególnie bliski, nie był priorytetem w życiu.

Nie będę ukrywał, że sam w sobie jakąś postać etosu wojownika, który nie pęka przed zagrożeniami czuję. To chyba jest w genach. To się ma od urodzenia. Ale też od jakiegoś czasu mocno sobie ten etos zrelatywizowałem. Stawianie na szali życia (czy nawet tylko innych bardzo ważnych wartości) w imię udowadniania komukolwiek cokolwiek jest samo w sobie dość wątpliwą cnotą. Niby dlaczego to, co sobie o mnie myślą jakieś tam osoby, do czego sprowadza się przecież udowadnianie swojego hartu, ma dla mnie stać się ważniejsze, niż moje życie?...
Patrzę sobie na tę szalę, na której z jednej strony jest potencjalnie czyjaś śmierć w pojedynku, czy w innym ekstremalnym wyzwaniu (np. gdy ktoś, pragnąc udowodnić swój hart próbuje przepłynąć częściowo zamarznięte jezioro z wielkim ryzykiem hipotermii i utonięcia), a z drugiej wartość tego życia dla rodziny, możliwość czynienia czegoś dobrego w życiu, bycia wartościowym człowiekiem. I tak sobie wtedy myślę: kurczę, czy to nie jest czasem jakiś bardzo dziwny, archaiczny, nie zgodny z rozumem wymóg?
Czy w ogóle MAMY PRAWO stawiać swoje życie na szali tylko z tego powodu, aby komuś coś tam udowodnić jakimś desperackim zachowaniem?...
Czy mamy prawo tak tym życiem szafować dla w sumie CZCZEJ zachcianki (nawet jeśli ta zachcianka jest "uświęcona" tradycją wykazywania męstwa)?
Oczywiście tutaj na pewno znajdą się obrońcy tego udowadniania. Znajdą się i zarzucą mi "bo ty się, Michale, po prostu boisz! Mięczak jesteś, więc męskiego honoru swojego nie wybronisz, życia na szali nie postawisz!"
Ja nie będę miał na ten zarzut mocnej obrony, bo nie wymyślono jeszcze sposobu na pokazywanie obiektywne innym swoich odczuć, czy myśli. Ale sam jestem przekonany, że to co tu twierdzę nie bierze się z poczucia strachu, ale z poczucia odpowiedzialności i pewnej ogólnej sensowności. Także to widzę jako odpowiedzialność przed Bogiem.
Nie wiem, jak Bóg osądzi śmiałków, którzy zginęli dlatego, że koniecznie "musieli" udowodnić innym, jacy to oni twardzi są, zaś zagrożenie okazało się od nich silniejsze, lecz raczej obstawiam to, że rzucanie tego swojego życia na szalę z powodu samej tylko ambicji nie zostanie poczytane jako dobro. Raczej obstawiam klasyfikację jako...
bezdenna głupota i nieodpowiedzialność! (przynajmniej w niektórych przypadkach jakichś szczególnie bezsensownych śmierci wynikłej z brawury i lansowania się na twardziela). Z powodu jakiejś tam chłopięcej ambicji (tak "chłopięcej", bo nie uważam owej ambicji za wartą uznania z dojrzałą) ktoś sprawił wielki ból matce, ojcu, reszcie rodziny. Z powodu głupiego lansu ktoś zmarnował życie, które - gdyby kierował nim ktoś rozsądny - przyniosłoby może jakieś owoce dla całej ludzkości, czy trochę mniejszej społeczności.

Czasem objawem większego "twardzielstwa" jest utrzymanie w sobie postawy rozsądku, nie ulegania naciskom otoczenia (także środowiska kolegów o plemiennym i wojowniczym systemie wartości), niż postawienie się w jakimś tam wyzwaniu, stawianym sobie przez chłopaczków, którym zew genów nakazuje brawurowe zachowania.
Dla mnie dzisiaj twardzielem w tym sensie, który naprawdę szanuję, nie jest jakieś pokazywanie, że się nigdy nie pęka, ale okazywanie rozsądku tam, gdzie otoczeniu "odbija", utrzymywanie się w pobliżu ścieżki dobra, a nie ścieżki lansu na twardziela.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 15:33, 29 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31364
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 0:02, 27 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Przed czym pęka twardziel?
Twardziel pęka przed PRAWDĄ
Bycie "twardzielem" (kimś nie ustępującym) wobec prawdy, to w istocie bycie mięczakiem. Przed prawdą twardziel "pęka" w ten sposób, że zawsze daje prawdzie priorytet - ponad swoje chciejstwa, życzeniowe myślenia, ponad lansowanie się na lepszego, niż to jest. Twardziel "pęka", czyli ZAWSZE UZNAJE PRAWDĘ, zawsze jest gotów przyjąć z pokorą jej najbardziej dla siebie niewygodny werdykt.
Twardzielowi (ściślej "twardzielowi ducha i umysłu") nie potrzeba słodzić jego emocji, nie potrzeba mu kadzić. Twardziel ducha i umysłu jest ponad to, co pomyślą, czy powiedzą o nim ludzie. Bo on wie, kim jest, nie wątpi w to, bo ma świadomość, iż w swoich ocenach niczego nie naciągał, że był zawsze uczciwy. To z tej uczciwości twardziel ducha ma ów luksus, że ZAWSZE JEST TYM, KIM NAPRAWDĘ JEST. I chce jawić się innym taki, jaki naprawdę jest. Totalne zero lansu...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 0:03, 27 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31364
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:35, 27 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Czymże jest idea "ja nigdy nie pękam?"
- Jak dla mnie ogólnie jest to idea - zawsze utrzymuję to zastane. Czyli inaczej: bogiem mojej mentalnej konstrukcji jest ośli upór...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31364
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:51, 27 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Michał Dyszyński napisał:
Czymże jest idea "ja nigdy nie pękam?"
- Jak dla mnie ogólnie jest to idea - zawsze utrzymuję to zastane. Czyli inaczej: bogiem mojej mentalnej konstrukcji jest ośli upór...

Są ludzie, dla których jest najwyższą wartością okazanie się ze swoją determinacją wobec innych ludzi. Najważniejsze dla niech jest ŻEBY SOBIE INNI NIE POMYŚLELI, że np. ktoś przegrał, albo że ktoś jest gorszy.
A ja pytam: a co jest z okazaniem się wobec samego siebie - swoich własnych postanowień, wyznawanych osobiście wartości?

Wielu ludzi bezmyślnie depcze swoje własne ideały, tylko dlatego, że "muszą" się okazać czymś przed innymi ludźmi.
Wielu ludzi uważa, że tak okazana siła jest najważniejsza. Ale dlaczego właściwie siła okazywana wobec wyzwań jakie postawili nam jacyś tam ludzie, miałaby być ważniejsza od siły sprostania wyzwaniom, które sami sobie stawiamy, które uznaliśmy za wartość?
- Dlaczego to cudze, nie kontrolowane umysłem, należy stawiać wyżej niż własne?...

Ludzie, którzy udowadniają innym jako to oni "nie pękają" przed nimi na to pytanie raczej nie odpowiedzą. Nie odpowiedzą, bo oni w istocie są chaotykami - działają bezwiednie, nie kontrolują własnego systemu wartości. Właściwie to nie mają tego systemu wartości, tylko chaotycznie pobierają wartości cudze i od hoc próbują je zastosować w życiu. Są to ludzie, którzy ani nie znają siebie, ani nie mają siebie. Mają tylko odruchy i instynkty, które są nimi, które nimi rządzą. Ale gdy - z jakichś powodów - przychodzi jednak do bardziej całościowej oceny, do jakiegoś rozliczenia tego co się robiło, to ci sami ludzie nagle zorientują się, że to "nie do końca o to im chodziło", co robili. Nagle okazuje się, że SAMI PRZYZNAJĄ, iż dali się skołować zewnętrznym naciskom, własnemu nierozeznaniu, jakiejś głupocie. Ale wcześniej o tym nie myśleli, wcześniej dla nich najważniejszym był ten instynktowny impuls, który pchał ich w stronę, której nie kontrolują, nie rozumieją celów. Bo bezmyślni są...
Bo nie mają siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31364
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 8:02, 29 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Ciekawy jest następujący błąd, który bardzo powszechnie jest spotykany bardzo często w ludzkim myśleniu: Błąd utożsamienia samej decyzji o opowiedzeniu się po jakiejś stronie, intencji w jakimś kierunku, z owej intencji zrealizowaniem.
Przykładowo wielu ludzi jest przekonanym, że skoro zadeklarowali, że są przeciw złodziejstwu, to już wypełnili wymóg uczciwości, czego nie zmieni już np. nie oddanie pożyczonej książki.
Podobnie wielu ludzi uważa się za obiektywnych, pomimo tego, że na co dzień zdecydowaną większość rzeczy uznają i oceniają arbitralnie, nie dbając o żadne reguły. Ale skoro się zadeklarowali, skoro "za obiektywizmem są", to przecież jakoś miałoby (rzekomo) już im zesłać ten obiektywizm na rozumowanie i argumentowanie.

Wielu ludzi ową błędność jeszcze eskaluje za pomocą przekonania, że wystarczy być stronnikiem jakiejś sprawy w dyskusjach, sporach politycznych, aby meritum owej sprawy automatycznie uznać za wypełnione.
Aby w sobie przejrzeć ów błąd, niezbędne jest narzędzie rozumowania w postaci samokrytycyzmu. A samokrytycyzm jest formą "wymiękania przed prawdą". Samokrytycznym może być tylko ktoś, kto się ugnie przed twardymi faktami, bezspornymi interpretacjami. Ktoś, kto nigdy "nie wymięka", czyli zawsze się upiera przy pierwotnej wersji, po prostu jest pozbawiony samokrytycyzmu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31364
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:46, 29 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Podsumowanie tytułu wątku: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?... byłoby chyba następujące.
Każdy racjonalnie myślący człowiek ma obowiązek "pękania" (uniżenia się, uwzględnienia) względem samej prawdy.
Udźwignąć prawdę nie każdy potrafi. Jej dźwiganie jest wyzwaniem, które dostępne jest jedynie dla mocarzy umysłu. Dyskutantów, dla których upór przy swoim jest pierwszą zasadą dyskusji, po których wszelkie argumenty spływają, bez względu na ich moc i rangę, traktuję jako epistemicznych mięczaków.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 13:32, 29 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin