Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pycha a miłość - wieczne niespełnienie vs szczęście

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31375
Przeczytał: 99 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:25, 06 Lut 2023    Temat postu: Pycha a miłość - wieczne niespełnienie vs szczęście

Większość ludzi odbiera zagadnienia religijne jako domenę moralizatorstwa, w którym ktoś odgórnie nas (ludzi) łaje, krytykuje, ocenia, przymusza. Bo tak się chyba w życiu z religią "witamy" - jak z dziedziną, która jest mentalnie inwazyjna, która postuluje postawy przeciwne tym naturalnym, instynktownym, odczuwanym jako przyjemność i spełnienie się.
Ja od jakiegoś czasu sam dla siebie wyznaję coś w rodzaju "religii logiki". Dla mnie większość postulatów religijnych wynika nie z tego, że ktoś odgórnie mi to wmusił, nakazał, mentorską mocą wciska, lecz co po prostu bierze się z samego "logicznego" oglądu spraw, z przyjrzenia się i zastanowienia "jak to właściwie jest?", czy może wręcz "jak to być musi, bo inaczej nie ma jak być?...".

Chyba najbardziej wyraziście ta sprawa wychodzi przy rozpatrywaniu dwóch przeciwstawnych sobie postaw: miłości vs pychy. Religia chrześcijańska stawia je na przeciwnych krańcach, co większości ludzi trochę się wewnętrznie zgadza, ale innym ludziom już niekoniecznie. Tymczasem według mnie po prostu nie ma jak być inaczej!
Albo wstępujemy mentalnie na ścieżkę pychy, a wtedy LOGICZNIE (nie z powodu arbitralnej czyjejś decyzji, nawet nie z powodu decyzji Boga) czeka nas zatracenie, albo kierujemy się na poszukiwanie, rozwój postawy miłości, a wtedy duchowym efektem ostatecznym będzie szczęście. Tu nie ma jak zrobić się to inaczej!

Spróbuję rzecz opatrzyć rozumowaniem.
Warto by zacząć od definicji. Co to jest pycha?
Za "pychę" rozumiem postawę, w ramach której osoba funkcjonuje mentalnie w paradygmacie "oczekuję wywyższenia swojej osoby, postawienia jej wyżej niż ... (?)" (zostawiam znak zapytania, bo nie ma tego ściśle określonego czegoś, co jak wstawimy to w kropki, określi nam nad czym pyszałek chciałby być, co by go spełniło).
Postawa miłości z kolei jawi mi się jako coś w rodzaju emocjonalnego zachwytu nad każdym przejawem świadomości, dobra, mądrości, istnienia niezależnego i wrażliwego. Miłość wg mnie jest wewnętrznym zachwytem osoby wobec tego wszystkiego co piękne, wrażliwe, twórcze, świadome.

Teraz wystarczy się przyjrzeć najbardziej prawdopodobnemu scenariuszowi rozwoju uczuć dla kogoś, kto wybrał postawę pychy, jak i tego, kto wybrał postawę miłości.

Ten, kto wybrał postawę pychy żyje w ciągłym oczekiwaniu jego wywyższenia. Oznacza to, że te zdarzenia w jakich uczestniczy, te osoby jakie spotyka, sytuacje, które ocenia będą przykładane do wzorca "kto tu jest wyżej, a kto niżej? Jeśli miałbym okazać się tym, co jest niżej, to żądam zmiany tego stanu, mam cel, pragnienie, nawet żądanie do całej rzeczywistości DAWAĆ MI TO ZARAZ TO WYŻSZE!". Pyszałek jest mentalnie na pozycji wiecznie aspirującego. Pyszałkowi zawsze będzie mało, wszak zawsze ktoś jest wyżej. Nooooo, chyba żeby wspiął się na sam szczyt hierarchii wszystkich istot, gdyby stał się nadrzędnym, wywyższonym nad całą dostępną rzeczywistości. Wtedy...
... pyszałek poczułby OSTATECZNĄ PUSTKĘ SWOJEGO NIE SPEŁNIENIA. Teraz już nie miałby nawet do czego aspirować. A jednocześnie nie umie niczego zaakceptować, docenić, pokochać, bo on tylko grymasi i poniża to, z czym się spotyka! Nic go nie spełnia, bo on tylko walczy o to więcej. A nie ma tego więcej, bo już wszystko jest poniżej. Pyszałek funkcjonuje otoczone światem, istotami, które są od niego gorsze, głupsze, słabsze, godne wzgardy. Funkcjonuje zatem w świecie brzydkim, pełnym "śmieci", wywołującym negatywne odczucia. Niezależnie od tego, czy pyszałek jest na samym szczycie, czy jest poniżej, będzie zatem tylko niespełniony. I nie ma jak być inaczej w tym przypadku.

Z drugiej strony mamy kogoś, kto rozwijał w sobie postawę miłości. Miłość jest odwrotna do pychy, czyli jej istotą jest nieustanne radowanie się z tego, że oto obok jest jakaś wrażliwa świadoma inna istota. Człowiek, który kocha już tu i teraz, niezależnie od wszelkich rozstrzygnięć, rywalizacji, dokonań, będzie czuł tą radość, nawet szczęście, że oto ma kontakt z czymś tak wspaniałym, jak ta (nieważne, czy większa od niego, czy mniejsza) istota, z którą można nawiązać kontakt, coś jej ofiarować, coś od niej otrzymać. Kto kocha, ten już jest spełniony, jeśli tylko ma kontakt z tą istotą, którą pokochał. Kochający żyje w świecie który dla niego (subiektywnie, a jakże! ale do wywołania pozytywnych uczuć to w pełni wystarcza), wypełniony jest wspaniałymi, godnymi uznania, szacunku, zachwycania się nimi istotami. Już - z swojego nastawienia do świata - funkcjonuje w raju.

I tak to jest nie dlatego, że jakiś mądrala, moralista, doktryner, czy inna osoba narzucająca nam poglądy ogłosiła, lecz niejako z samej definicji, z tego czym miłość i pycha w ogóle są. To jest zwykła konsekwencja, logiczna konieczność.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31375
Przeczytał: 99 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:11, 06 Lut 2023    Temat postu: Re: Pycha a miłość - wieczne niespełnienie vs szczęście

Mam sceptyczny stosunek do moralizatorstwa. Uważam, że w poważnych problemach duchowych, niewielu w naprawie ich osobowości pomogło takie mentorskie pitolenie "nie rób tego!", "nie spóźniaj się, nie garb się, myj ręce przed jedzeniem" itp. itd. To znaczy ściślej - nie tyle tu twierdzę, iż nie należy w ogóle jakichś tam rad życiowych dawać, bo wręcz uważam, że sformułować je jakoś należy, ale chodzi mi sceptyczny stosunek do owej atmosfery krytykanctwa, moralnej wyższości ze strony pouczającego, czy też ciągłego wtłaczania w tryby kindersztuby i moralnych połajanek. Owszem powiedzieć co i jak - trzeba. Czasem trzeba powtórzyć, jeśliby ktoś zapomniał. Jednak zamiast w kółko powtarzać "to wolno, a tamtego nie wolno!" lepiej byłoby skupić się na wyjaśnianiu, tłumaczeniu, ukazywaniu jak te dobre i złe postawy w życiu funkcjonują, dlaczego wynikają z nich takie, a nie inne konsekwencje. Kluczowe jest PYTANIE O PRZYCZYNY, ustalenie "dlaczego tak jest?".
W przypadku mojej krytyki postawy pychy też chciałbym uniknąć stawiania jej na płaszczyźnie moralizatorstwa, lecz bardziej w obliczu pytania: jak zrozumieć samego siebie? Dlaczego często jestem innym, niż bym chciał być, albo innym, niż to uznaję w swoich deklarowanych wartościach?...

Skąd się w nas bierze postawa pychy?
- Otóż wg mnie bierz się CAŁKIEM NATURALNIE. Ona jest tylko "lekkim nadużyciem, formą skrzywienia" tendencji, która sama nie jest wcale zła. Pycha jest pochodną postawy rywalizowania w społeczności.
Nie jestem jakimś zadeklarowanym przeciwnikiem rywalizowania w ogóle. Sam rywalizuję nieraz - czy to w sporcie, czy przy innych okazjach. Może rywalizuję mniej niż średnia, ale rywalizuję. Zatem byłbym hipokrytą, gdybym teraz zaczął głosić tezy, jak to rywalizacja w ogóle jest zła i należy ją całkowicie z życia wyeliminować. Wręcz uważam, że często rywalizacja jest dobra, ożywcza na emocje, pomagając się określić mentalnie w pewnych sytuacjach. Ale jednocześnie uważam, że łatwo jest postawę rywalizacji w pozytywnym znaczeniu wykoślawić, zamienić w "demona duszy", który zawiedzie nas ku zatraceniu. Niewiele trzeba, aby z tego fajnego pomysłu na inspirowanie się, mobilizowanie wewnętrzne, konstruowanie platformy samowiedzy poprzez odniesienie do osiągnięć innych, podobnych nam ludzi, przejść do postawy, w której nagle cały świat powoli staje się nam wrogiem, w której coraz więcej udziału w emocjach zaczyna przejmować złość, zawiść, pogarda. Bardzo niewiele trzeba, aby z postawy obrony swojej tożsamości i posiadanych przekonań w twórczej dyskusji przejść do paranoicznej agresji wobec każdego, kto ośmiela się być innym, niż my to sobie wyobrażamy. Naprawdę niewiele trzeba, bo wejście na tą ścieżkę wadliwości mentalnej zachodzi niepostrzeżenie, powoli, ewolucyjnie. Wtedy z "dobrej" postawy rywalizacji mobilizującej i zdolności do samookreślenia się poprzez obronę swoich przekonań, w końcu przeistacza się osobowość do postaci paranoika wszędzie wietrzącego wrogów, wiecznie głodnego uznawania go za wyższego, lepszego, czyli kompulsywnie poniżającego inne osoby. Tworzy się osobowość agresywna, zawistna, wroga bez powodu, a do tego jeszcze zakompleksiona i słaba w opanowaniu swoich frustracji i samoniszczących emocji.

Jak się zaczyna to staczanie się mentalne?...
Gdzieś w podstawach tego procesu jest chyba wadliwe postawienie w sobie idei WARTOŚCI CZŁOWIEKA. Nigdzie nie jest napisane, czym jest człowiek "lepszy" niż inny człowiek. Za to geny, biologia sugerują nam pewną bardzo konkretną ścieżkę, co miałoby być naszym spełnieniem się w grupie - stadzie. Spełniamy się osiągając wyższą pozycję, rywalizując, aż może do osiągnięcia pozycji lidera, przewodnika stada. Tak nam to podpowiada biologia, że powinniśmy rywalizować, co zapewni nam lepsze szanse na przeżycie i przekazanie swoich genów potomstwu. Zatem rywalizowanie będzie wspierane przez biologiczny system nagrody, jaki dostajemy z genami - odczujemy przyjemność, gdy pokonamy rywala.
I tu się zaczyna ta cienkość. Samo posiadanie rywala, pokonywanie go w różnych grach nie musi prowadzić do negatywnych emocji. Wszystko działa dobrze, dopóki ten rywalizacyjny cel jest trzymany w ryzach, czyli dopóki:
- gra jest fair play
- nasze emocje agresywne są trzymane na wodzy
- nie tworzymy sobie jakiegoś poniżonego, wzgardzonego obrazu naszego oponenta.
Zaczyna się źle dziać, gdy te uczucia rywalizacyjne wymykają się spod kontroli, gdy walka o wygraną staje się walką o wszystko, takim "być albo nie być" dla danej osoby. W skrajnych bowiem przypadkach taka osoba, dla samego faktu "ja wam pokażę, że zawsze stawiam na swoim!" gotowa jest poświęcić życie własne i życie innych ludzi, w skrajnym przypadku na w sumie dość dyskusyjną rzecz, na coś, co równie dobrze można po prostu zlekceważyć i zapomnieć jak to "ktoś komuś się bardziej uparł na tym swoim", postawił dosłownie wszystko - całą swoją osobowość, życie, jestestwo. Głupio postawił, na złą kartę postawił; bez sensu zdecydował...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31375
Przeczytał: 99 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:13, 06 Lut 2023    Temat postu: Re: Pycha a miłość - wieczne niespełnienie vs szczęście

Pycha wydaje się taka naturalna...
Przecież żyjąc na tym świecie, trzeba o siebie zawalczyć. Inaczej się umiera.
A walcząc o siebie, trzeba pokonywać wrogów, wspinać się ku wyższym pozycjom, bo inaczej to my zostaniemy wdeptani w ziemię...
Ale czy na pewno?...

Tu jest właśnie pierwsza wątpliwość wobec naturalności postawy pychy i zwyciężania za wszelką cenę. Czy aby na pewno trzeba o to wszystko walczyć, co nam sugerują (co niektóre) domyślne przekonania na temat stosunków z ludźmi?...
Co mi tak konkretnie daje to jakieś "bycie pierwszym", a nie piątym czy szesnastym?
Co właściwie za zysk daje mi pokonanie przeciwnika? - ale tak konkretnie, tak nie w samych emocjach, a w jakichś praktycznych oznakach, czyli np. w postaci lepszego życia, szczęścia...
Jak się tak bardziej krytycznie przyjrzymy tym walkom, tym zdobyczom, zwycięstwom, to wyjdzie, żeśmy się przy nich bardzo dużo namęczyli, a efekty są najczęściej czysto subiektywne. Czyli komu zależało na tym, aby być pierwszym najbardziej ucieszy się z byciem pierwszym . Ale samo bycie na świeczniku, samo to puszenie się "ja pierwszy! Ja!" jest marketingiem na własny użytek, bez naprawdę istotnych obiektywnych zyskowności.

Zrobienie sobie bilansu zysków i strat w kwestii walki o pierwszeństwa i wywyższenia według mnie jest przynajmniej niejednoznaczne. Oczywiście nie twierdzę, iż obiektywnie coś tu da się ściśle ustalić, bo tam gdzie rzecz tkwi w emocjach, nie ma stricte obiektywnych ustaleń. Ale można na siebie spoglądać z różnych perspektyw i porównywać te spojrzenia. Co z tego wyjdzie?...
- To też zależy, jak wnikliwie obserwujemy, na ile jesteśmy w stanie w stronę jednak obiektywizmu (dalekiego od absolutnej jego postaci), czyli trwałości wniosków żeglować.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin