Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 18060
Przeczytał: 105 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 23:55, 20 Lis 2020 Temat postu: Trzeba sobie stawiać twarde granice, samoograniczenia |
|
|
W zalewie pragnień i sprzecznych nieraz intuicji łatwo jest się człowiekowi pogubić. Szczególnie w sytuacjach mocno niejasnych, a do tego podszytych emocjami umysł daje się skołować różnych namolnych chciejstwom, aby było coś dokładnie tak, jak by tego pragnął, a nie w zgodzie z tym, co rzeczywiście jest, albo co przynajmniej ma uzasadnienie. W tym rozgardiaszu bardzo pomocne, jakoś stawiające do pionu, chroniące przed wielkimi błędami, jest narzucenie sobie ARBITRALNE granic traktowania rzeczywistości, kaganiec na kapryśność i oportunizm ocen.
Ja stosuję takie twarde ograniczenia jak:
1. Gdy mi się zdaje, że strasznie mądry w czymś jestem, że rozumy pozjadałem (co najczęściej pojawia się, gdy coś, co robię oceniło mi się jako mądre i pozytywne), wyśmiewam się sam, kpię z tego, że oto najczęściej po jednej, przy bliższym oglądzie dość przypadkowej, przesłance już uznaję tę swoją superkompetencję, jakby była prawdą absolutną. Wyśmiewam się sam - aż mi przejdzie.
2. Gdy przychodzi mi do głowy, jaki to głupi ktoś jest, bo akurat ma zdanie niezgodne z moim, narzucam sobie przymus obrony jego stanowisko, wejścia w jego buty, spojrzenia od jego strony. Tak dla zasady sobie to narzucam, aby nie być tym głupim, który coś uznaje wedle kapryśnych kryteriów. A jeśli nawet, po tym poważniejszym przemyśleniu, ostatecznie wyjdzie mi, że ów ktoś nie miał racji, to najczęściej przynajmniej mam tę korzyść z przemyślenia sobie ścieżek błędów w czyimś rozumowaniu, co dobrze przygotowuje do dyskusji z osobami podobnie myślącymi.
3. Gdy coś mi się wydaje absolutnie pewne i oczywiste, zadaję sobie pytanie: a co właściwie miałoby potwierdzać ową pewność i oczywistość? To się zwykle okazuje kubłem zimnej wody na zdecydowaną większość oczywistości, bo rzadko udaje się podać uzasadnienie o mocy zbliżonej do owej pewności. Ale to najczęściej trzeba na sobie po prostu wymusić.
4. Gdy czegoś się boję, to najpierw NARZUCAM SOBIE jawne sformułowanie, wyraźny opis tego, co jest źródłem mojego lęku. Z takiej analizy wynika mi potem, czy boję się czegoś konkretnego, czegoś co naprawdę występuje, czy może własnej fantasmagorii. Ale znowu - stosuję tu wobec siebie, pewnego rodzaju PRZYMUS, coś co włączam, bo tak sobie kiedyś postanowiłem.
5. Jak spotykam ludzi, którzy mnie do czegoś namawiają, a czuję, że ulegam tym namowom, to staram się jakoś oderwać od emocjonalnego kontekstu całej sprawy. Manipulanci posługują się wieloma metodami - apelują do mojej empatii, życzliwości, pragnienia zgody, ambicji. Zanim się dam do czegoś tak namówić, próbuję narzucić sobie TWARDY RYGOR analizy pozbawionej emocji, z zadaniem sobie pytań "czy jest mi przedmiot namawiania do czegoś potrzebny?", "kim jest dla mnie osoba, która próbuje wzbudzić we mnie określone emocje?" (nieraz, niestety, to nie pomaga, bo nie tak mało razy dałem się zmanipulować, mimo tych solennych przyrzeczeń, że się nie dam).
6. Prawie zawsze, gdy już zdecyduję się na jakieś działanie, pytam się siebie: a co właściwie chcę osiągnąć? Czy ten cel, który teraz postawiłem sobie przed oczy jest aby na pewno moim, czy może cudzym, jakoś mi wmanipulowanym?
7. Przy dążeniu do czegoś narzucam sobie pytanie: Czy potrafię sobie wyobrazić sytuację, gdy swój cel osiągnąłem? Co wtedy się zmieni? Jak będzie wtedy mój świat, mój status? Czy na pewno jest to to, o co mi - tak głębiej patrząc na sprawę - chodzi? Te pytanie też sobie narzucam, samoograniczając się w swobodzie instynktownego podążania z swobodnie wyłaniającymi się celami.
|
|