Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zbawienie rozumiane jako dobre emocje i pragnienia

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31525
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 16:10, 20 Lut 2022    Temat postu: Zbawienie rozumiane jako dobre emocje i pragnienia

Gdzieś kiedyś słyszałem takie sformułowanie, że raj to stan ludzkiej duszy, a nie miejscem, w którym ona przebywa. Ja dziś ująłbym sprawę bardziej konkretnie - raj, zbawienie, królestwo niebieskie to taki stan osoby, w którym posiada ona SPONTANICZNIE dobre, czyli też realizowalne w harmonii z otoczeniem i własną naturą, emocje i pragnienia.

W katolicyzmie, w którym jestem wychowany widzę dwa "skrzydła", podejścia w zakresie stosunku do naszych pragnień i emocji.
Skrzydło, które nazwałbym "zamordystycznym" podkreśla wartość twardego posłuszeństwa, działania wbrew pokusom, a więc i emocjom. W tym podejściu czyni się coś w rodzaju założenia, że nasze emocje tak w ogóle są złe, że trzeba im wydać bezwzględną walkę, zaś poprawne i słuszne jest nieustanne sprzeciwianie się własnym uczuciom. W tym ujęciu rzeczywistość przygotowana ludziom przez Boga jest zawsze czymś odwrotnym, do tego co ludzkie, bo ludzkie oznacza niemal automatycznie "złe", "grzeszne", "prowadzące do potępienia".
Ale w tym samym katolicyzmie widzę też inne skrzydło, inne ujęcie sprawy - o dokładnie przeciwnym podejściu. W ramach skrzydła, które nazwałabym "akceptującym", nasze słabości są tylko aberracją względem tego dobra, które jednak w nas zawsze funkcjonuje, jest dobre, bo jest dane od Boga. I emocje, nawet te trudne, nie są w tym ujęciu złe same w sobie, nie są godne potępienia, lecz są do przepracowania i ostatecznie poprawy, zrozumienia. Celem zaś jest POGODZENIE SIĘ CZŁOWIEKA Z JEGO NATURĄ, czyli stan w którym ostatecznie SPONTANICZNIE, BEZ RYGORÓW, BEZ ZMUSZANIA SIĘ będziemy mieli dobre pragnienia i dobre emocje.

Oba owe skrzydła w katolicyzmie, ale chyba też w całym chrześcijaństwie ścierają się, oba są obecne od początku tej religii.
Jako przykład opisanego wyżej rozdźwięku, który mnie osobiście szczególnie zafrapował jest pewna fraza, która występuje w liturgii mszy świętej: Panie, spraw, aby stale kierowała nami łaska, a nie nasze upodobania.
To sformułowanie według mnie ma swoje mentalne pochodzenie wyraźnie od źródła zamordystycznego w katolicyzmie. Uznaję tak po użyciu sformułowania "a nie" w tej frazie. Owo "a nie" oznacza bowiem jawne przeciwstawienie upodobań ludzkich i łaski Boga. Czyli mamy tu de facto milczące założenie, że człowiek nie może mieć upodobań zgodnych z łaską od Boga. Po prostu zawsze musi być tak, że łaska Boga sobie, zaś upodobania człowieka muszą być w drugą stronę. Tak miałoby być...
Rozumiem oczywiście też, że można z owego sformułowania liturgicznego wyłuskać dobrą intencję, która w języku skrzydła akceptującego przyjęłaby podobną, choć też wyraźnie odmienną w wydźwięku formę. Byłoby to pewnie sformułowanie typu: Panie, spraw, aby Twoja łaska sprawiała, że nasze i Twoje upodobania będą stawały się ze sobą zgodne". To drugie sformułowanie jest sformułowaniem nadziei, jest wytyczeniem kierunku, w którym ostateczny stan upodobań daje szansę na raj.

Ja osobiście widzę drogę człowieka do zbawienia właśnie jako skoncentrowanie się na tworzeniu, wzmacnianiu w sobie dobrych upodobań, dobrych emocji, pragnień, które niosą szczęście wszystkim istotom czującym.
Zbawiony jest ten, kto cieszy się dobrem, które czyni, kto jest niesprzeczny emocjonalnie pomagając innym, podnosząc to co upadło, dając wytchnienie zgnębionym, dowartościowując poniżonych, lecząc chorych itp. Taki ktoś NIE CZYNI DOBRA WBREW SOBIE, LECZ CZYNI JE W PEŁNEJ ZGODZIE Z SOBĄ, ZE SWOIMI UPODOBANIAMI I PRAGNIENIAMI
Skrzydło zamordystyczne chrześcijaństwa jest skrzydłem, które zwątpiło w człowieka, które pogodziło już się z tym, że rację miał szatan, twierdzący iż człowiek jest wadliwym tworem Boga. Taki wadliwy twór nie powinien robić niczego z siebie, nie powinien się kierować swoimi pragnieniami, upodobaniami bo wtedy z pewnością zrobi coś złego. Taki wadliwy twór może robić rzeczy dobre jedynie sprzeciwiając się nieustannie własnym emocjom, pragnieniom, upodobaniom. Tak człowieka widzi szatan, a za nim zamordystyczne skrzydło chrześcijaństwa.

Przy czym jedno chcę zaznaczyć - nie propaguję tu naiwności. Nie twierdzę, iż człowiek już tu i teraz ma te dobre upodobania. Nie - te upodobania, emocje, pragnienia często aktualnie (!) bywają złe. I często trzeba się - w imię dobra - tym upodobaniom przeciwstawić. Jednak jest fundamentalna różnica pomiędzy stwierdzeniem, że - w imię dobra - po prostu trzeba (czyli zawsze) przeciwstawiać się swoim upodobaniom, a stwierdzeniem, że NIEKTÓRE upodobania należałoby jakoś zmodyfikować, przetransformować do lepszej postaci. Różnica jest fundamentalna, bo jest ona jak teologia beznadziei vs teologia nadziei, teologia postrzegająca człowieka jako dobro vs teologia widząca człowieka jako z natury złego, a nawet nie dająca nadziei na jego poprawę (właściwie to chyba należałoby takiego człowieka zniszczyć i stworzyć w całości od nowa).
Patrząc na to sformułowanie trochę nie dziwię się ateistom, że odeszli od religii, która tak - w beznadziei i w uznaniu zła w człowieku - stawia sprawę. Bo pierwszą myślą po tak owej sprawy postawieniu jest chyba: to Bóg stwarzając człowieka zwyczajnie pobłądził, uczynił coś, co nigdy nie da się naprawić. To teologia, która takiego Boga nazywa dobrym, wszechmocnym i wszechwiedzącym może się tylko mylić. Czyli chyba już lepiej być w ogóle bez tej teologii.
I tak się zastanawiam, czy do pewnego stopnia ci ateiści nie mają racji. :think:
Tak się zastanawiam, czy ci którzy uwierzyli w teologię beznadziei i wadliwości człowieczeństwa nie są bardziej przeciw Bogu niż ateiści. Bo jeśli ktoś odrzuca teologię wadliwości człowieczeństwa, motywując to, że takiego Boga nie zamierza uznawać, to może Bóg sam powie kiedyś: rozumiem ciebie i dziękuję ci, że nie zgodziłeś się na wiarę, która mnie postrzega jako twórcę tak nieudolnego, tak marnego. Nie mogąc przyjąć, że takim wadliwym twórcą jestem, dałeś wyraz swojej mentalnej zgodności z ideą dobra i prawdy, czyli ze mną. Więc zapraszam cię do mojego Królestwa właśnie z tego powodu, że mnie wadliwego realnie (niezależnie od tego, jak pięknie nazywanego formalnie) nie chciałeś uznawać.
Trochę tak wierzę, że Bóg na powyższej zasadzie znajdzie powód do zbawienia ateistów, którzy WŁAŚNIE Z TEJ POWYŻSZEJ MOTYWACJI odrzucili religię, która zamordystyczne podejście zaakceptowała. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin