Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:47, 17 Paź 2018    Temat postu: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem opracowania koncepcji religijnej na gruncie czysto intelektualnym, związanym z postulatami kognitywistycznymi, bez typowej dla religii arbitralności w postulowaniu istnienia Boga. Rozważania będą prowadzone w oparciu o analizę rozumu jako takiego, myślenia w ogólności.
Początek tych rozważań umieściłem w innym wątku i tutaj je przekopiowuję.

Michał Dyszyński napisał:
Do katolikusa:
Katolikusie, tutaj piszę do Ciebie, bo mam podejrzenie, że akurat Ty zrozumiesz tę ideę, którą niżej spróbuję wyłuszczyć. Będzie to dość trudne, ale trafiła się fajna okazja, bo niejako spina nam się ta druga dyskusja, z wątku o naturalizmie, łącząc się w pewną syntezę, która rzuca światło na to, czym jest religia w tym mocno intelektualnym znaczeniu. Jako punkt wyjścia chciałem umieścić tu własny tekst, który mi się wyprodukował w odpowiedzi Irbisolowi (na niego akurat nie liczę, że zrozumie moje dalsze wywody, bo raczej nie oderwie się od silnie ukierunkowanego patrzenia na te sprawy, a tu należałoby podjąć kwestię z innej strony).
Michał Dyszyński napisał:
<edit>Światopogląd intuicyjny</edit>
Pozwolę sobie jeszcze skomentować co de facto oznacza dla osoby taki światopogląd. Można by go określić mianem "światopoglądem intuicyjnym, odrzucającym analityczność rozumowania". Jeśli ktoś odrzuca z góry możliwość prześwietlenia swoim umysłem HIERARCHICZNIE tego jak rozumuje (bo odrzuca postulat analitycznego ujęcia podstaw swojego rozumowania, gdzie istnieją paradygmaty typu podstawowego, od których zaczyna się reszta rozumowania - te paradygmaty to właśnie światopogląd), to znaczy, że zdaje się na to co nieświadome, instynktowne, zewnętrzne. Intuicje mają tę wadę, że nie zapewniają możliwości weryfikacji - wszystko w nich jest brane "jak jest". To oznacza jednocześnie, że dochodzące aspekty zewnętrzne są nieodróżnialne od wewnętrznych. W konsekwencji oznacza to, że podejmujący decyzje nie wie, czy działa w interesie własnym, czy czegoś/kogoś z zewnątrz, taki ktoś nie zna siebie. Światopogląd intuicyjny jest światopoglądem totalnego zdania się na to co przychodzi - czymkolwiek by to nie było. Jest to więc albo "światopogląd totalnego zaufania", czy też "światopogląd totalnej beztroski".


Tutaj się wyłania coś, co ja sobie w myślach nazywam "teizmem teoretycznym", albo "religią kognitywistyczną".

Ujmuje ona zagadnienia teologiczno - religijne od strony MODELU ŚWIADOMOŚCI (nie od strony ciągłego pytania się o istnienie Boga). Punkt wyjścia jest taki, że zakładamy jako pewne pojęcie pierwotne UMYSŁ. Umysł definiuje się poprzez cel, którym jest DOKONYWANIE SELEKCJI W CELU WYŁONIENIA SENSU I ZNACZEŃ. Umysł dostaje na wejście określony zestaw danych - doznań. Umysł początkowo nie wie, co z nimi robić, nie wie jaka jest natura owych doznań. Metodą prób i błędów przekonuje się, że istnieją dwa główne rodzaje jego aktywności w kontekście owych doznań:
- odbiór - BIERNA, obserwacyjna postać
- działanie - SPRAWCZOŚĆ.
Dalej okazuje się, że umysł jest w stanie budować z doznań pewne wzorce, zaś z analizy sprawczości wyłania się koncepcja JA. Ja jest tym, co buduje sprawczość, odróżniając to co zewnętrzne, od tego co z JA. Sprawczość oceniana jest poprzez porównanie efektów działania do OCZEKIWAŃ I CELÓW. Jeśli działanie sprawcze okazuje się zgodne z założonymi celami, to umysł klasyfikuje to, jako ujawnienie się JA sprawczego, działającego poprawnie, rozpoznającego rzeczywistość zgodnie z myślą (w jakichś tam granicach oczywiście z marginesem błędu).
Problem główny jest w tym, że świadomość na starcie nie zna siebie. Nie wie, co ostatecznie powinna uznać za swoje; dopiero uczy się klasyfikacji, celów, założeń do działania itp. Świadomość ma znaczną władzę w klasyfikowaniu tego, co doznaje i jak działa, lecz posiada tez pewną swoją NATURĘ (którą będzie musiała odkryć).
Teraz świadomość została wrzucona świat (my - teiści - uważamy, że świadomie, intencjonalnie wrzuca tę świadomość w świat Bóg, ale to założenie nie jest konieczne). Z racji ograniczeń swojej natury świadomość zostaje rozdarta pomiędzy przeciwnymi aspektami - szczęściem, a cierpieniem. Myśląc, klasyfikując rozpoznania i działając, świadomość stara się na starcie maksymalizować szczęście, a minimalizować cierpienie. Jednocześnie jednak przekonuje się, że nie każde zminimalizowane cierpienie daje trwały efekt (podobnie jest ze szczęściem/przyjemnością), czasem trzeba trochę pocierpieć, aby nie cierpieć bardziej w przyszłości (np. na fotelu dentystycznym), albo aby osiągnąć jakiś rodzaj szczęścia. Świadomość próbuje dojść z tym wszystkim do ładu - budując coraz to lepsze sposoby oceny tego, czego się powinna wystrzegać, jakie działania podejmować, ku czemu dążyć.
Ostatecznym celem dla świadomości jest szczęście. Pojawia się ono, gdy świadomość uzyska kontrolę nad doznaniami w sposób umożliwiający działanie sprawcze, celowe, zgodne z własną naturą. Aby to osiągnąć świadomość musi ustalić KIM JEST, co jest jej naturą. To z kolei oznacza, że świadomość musi "odsiać ziarno od plew", przejrzeć pozorny charakter pewnych doznań, odkryć siebie w obszarach, które początkowo nie wskazują na możliwość powiązania z JA, zaś z innych obszarów się wycofać.

Koncepcja potępienia świadomości
W tym obrazie pojawia się coś, co można by określić jako "potępienie". Jest to sytuacja, w której świadomość uznaje się za trwale niezdolną do szczęścia, zaś rozpoznania, jakich dokonuje okazują się trwale niespójne, nie umożliwiające zbudowania trwałego modelu sprawczości, zgodnej z naturą tej świadomości. Taka świadomość myśli o sobie coś w stylu: nie umiem niczego rozpoznać poprawnie! Nie potrafię w sobie odnaleźć pragnień, których zaspokojenie dałoby mi szczęście, albo pragnienia te są substancjalnie niemożliwe do zrealizowania! Nie ma dla mnie szansy na szczęście! Moje istnienie jest tylko ciągłym uświadamianiem sobie własnej wadliwości!

Zbawienie świadomości
Zbawienie jest stanem niejako przeciwnym do potępienia. Świadomość stwierdza coś w stylu: potrafię cieszyć tym, czym jestem, czym się stałam! Moje rozpoznania świata i mnie samej układają się we wzorzec, który jest spójny, potwierdza to, kim się czuję, za co się uważam i pragnę aby to wszystko nadal trwało! Wiem co jest moje, a co spoza mnie i radzę sobie z takim traktowaniem tego, co zewnętrzne, aby budować sprawczość, która daje mi szczęście i satysfakcję! Czuję, ze to czym się stałam, jest trwałe, a nawet może się rozwijać i doskonalić, będzie jeszcze lepiej!

Aby dojść z sobą do ładu świadomość musi SAMODZIELNIE dopracować się wiedzy o tym, kim jest, co jest jej wrogie, a co jej sprzyja - musi rozpoznać siebie. Punkt wyjściowy jest, niestety, mieszaniną chaosu i mylnych sugestii. Wręcz nieraz będzie taki, jakby CZYJEŚ ŚWIADOME MIAŁY UTRUDNIAĆ POPRAWNOŚĆ ROZPOZNAŃ. Świat kusi świadomość do działania wbrew jej własnemu interesowi - np. zmysły sugerują, aby jeść głównie słodkości, a potem okazuje się, że wychodzą z tego choroby, otyłość, cierpienie. Świadomość musi w porę zorientować się, że nie warto jest podążać za pierwszymi impulsami. Im więcej różnych pokus świadomość jest w stanie przejrzeć i pokonać, tym bardziej dowodzi ona własnej mocy, zdolności do rozpoznawania coraz to trudniejszych zagadek mentalnych. Ostatecznie te świadomości, które pokonają najwięcej pokus, które odnajdą właściwą drogę w najtrudniejszych warunkach, okażą się najpotężniejsze. Te zaś, które ostatecznie w ogóle sobie nie poradzą z pokusami, które w ogóle nie odnajdą siebie, a dalej nie będą w stanie obronić swojej mentalnej struktury - te wpadną w stan potępienia (siebie), czyli po prostu będą musiały uznać ten fakt, że to co myślą, jak rozpoznają jest wadliwe, że nie są w stanie odnaleźć ścieżki myśli, które (same te świadomości) by zadowoliły.

Rozpisałem się, więc wypada tutaj przerwać. Chcę na koniec dodać, iz w moim przekonaniu powyższy opis jest ogólny - tzn. nie został skonstruowany pod kątem dopasowywania się do tego akurat świata, jaki mamy, lecz jest niejako OGÓLNĄ TEORIĄ ŚWIADOMOŚCI. Nie wprowadzam tu koniecznego założenia o istnieniu Boga. Pojawiają się jednak kluczowe pojęcia teistyczne - zbawienie, potępienie, pokusa. Uważam też, że ostatecznie ten obraz jest zgodny z chrześcijaństwem (choć parę rzeczy pewnie trzeba byłoby dopowiedzieć), a przynajmniej ze znaczącą częścią jego koncepcji (o innych koncepcjach można by podyskutować przy kolejnej okazji).


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 14:50, 07 Lis 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:48, 17 Paź 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Wyłanianie obiektów/bytów, kategoryzacje
Ważną funkcją myślącego ja, jest wyłonianie z tła bytów, które zostaną w dalszych przekształceniach myślowych traktowane obiektowo.
Punkt wyjścia w tym modelu rozumowania jest taki, jak by ktoś siedział przed monitorem i obserwował chaotyczne kropki (jak w przypadku nastawienia odbiornika na nieużywany kanał). Żaden byt w takim układzie się nie wyłania - jest tylko chaos. Chaos jest punktem wyjściowym rozumowania - tworzywem funkcjonowania umysłu.
Teraz spróbujmy jakoś przełamać w rozumowaniu chaos - nasz patrzący na taki ekran umysł może zacząć dostrzegać jakieś wzorce w kolejnych doznaniach obserwowanego obrazu. Doznający nie będzie wiedział, czy te wzorce są wynikiem prawidłowości zewnętrznych, czy też sam je tworzy swoim umysłem. Może być bowiem zarówno sytuacja, gdy chaos jest przełamywany niezależnym od umysłu organizowaniem się punktów obrazu, ale też to sam umysł - w czystym chaosie - może zacząć dopatrywać się regularności. Wreszcie oczywiście możliwa jest opcja pośrednia - gdy zewnętrzne wobec umysłu bodźce są dodatkowo przez ten umysł opracowywane, obudowywane we wzorce.

Wyłanianie obiektów jest kluczową z punktu widzenia przetrwania w niesprzyjającym, biologicznym środowisku funkcjonalnością umysłu.
Umysł, który nie rozpozna na czas atakującego drapieżnika zostanie przez tego drapieżnika pożarty. Podobnie rozpoznanie nadmiarowe (uznanie, że drapieżnik jest, choć go nie ma w rzeczywistości) też będzie skutkować niepoprawnością działania. Aby zdobyć pożywienie, umysł zarządzający organizmem, musi to pożywienie - poprawnie - rozpoznać. Zatem musi tenże umysł odróżnić owoc, nadający się do zjedzenia, od tła, czy od czegoś, co się do zjedzenia nie nadaje.
Mam nadzieję, że zilustrowałem tezę, którą zamierzam teraz sformułować w sposób ogólny:
Celem podstawowym (choć nie jedynym) funkcjonowania umysłu jest selekcja obiektów w otoczeniu, a także poprawne kategoryzowanie owych obiektów pod kątem funkcji, jakie organizmowi zapewnią przetrwanie i rozwój.
Umysł musi się wciąż OCENIAĆ pod katem, na ile dobrze diagnozuje siebie i otoczenie. Umysł musi odróżniać siebie od otoczenia.
Umysł niepoprawnie kategoryzujący siebie w kontekście otoczenia nie będzie w stanie skutecznie działań - bo jeśli mu się pomyli własna kończyna z patykiem, to próba poruszenia owym patykiem zamiast nogi zakończy się błędem. Dalej zaś mogą stąd wyniknąć niepożądane konsekwencje.

W jeszcze ogólniejszym sformułowaniu możemy stwierdzić:
Celem umysłu jest ROZPOZNANIE SIEBIE.

I działa to na wielu poziomach:
- na tym podstawowym - np. aby własną nogę odróżnić od cudzej nogi.
- ale i na wyższym, aby własne potrzeby odróżnić od cudzych potrzeb.
Umysł notorycznie niepoprawnie odróżniający byty, pojęcia jest wadliwy jako całość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:22, 28 Paź 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Dalsza część rozważań na ten temat została przeze mnie opublikowana w innym wątku:
Michał Dyszyński napisał:
Banjankri napisał:
Cytat:
Ja definiuję zewnętrzność poprzez SAM FAKT BRAKU KONTROLI.

W takim przypadku, musisz jasno określić kontrolę. Co to znaczy, że coś kontrolujesz? Czym jest intencja? Skąd się bierze i gdzie "TY" w całym tym układzie. Tak na marginesie, dokładnie tymi pytaniami zajmuje się buddyzm. Moim "polem manewru" jest tutaj stwierdzenie, że kontrola, co do natury, nie różni się od braku kontroli. Przeświadczenie istnienia "Ja" i posiadanej "wolnej woli" jest nie do obrony. Na płaszczyźnie teoretycznej, czy wolna wola jest deterministyczna, czy losowa? Innymi słowy, czy ma przyczynę, czy nie? Niezależnie od udzielonej odpowiedzi, nie spełni ona wymagań aktywnego aktora, będącego czymś innym jak nadanym istnieniem.
Ty odwołujesz się do kontroli, lub jej braku. Ja zwracam uwagę na jeszcze głębszy aspekt tego zjawiska, którym jest nadawanie istnienia. Aby powiedzieć "kontroluję", musisz najpierw wyodrębnić "Ja", oraz obiekt kontrolowany. Ponieważ "Ja" nie ma istnienia samo w sobie, jest istnieniem nadanym (i tylko tym), to że coś kontrolujesz, jest tylko twoim widzimisiem. Nie kontrolujesz niczego, bo nie ma czegoś takiego jak samoistne "ja", które kontroluje. Zdefiniowałeś zewnętrzność poprzez występowanie kontroli i jej braku, co traci podstawę, jeśli nic nie jest kontrolowane.

Fajnie, że dotarliśmy do jakichś konkretów. :)
Ale może nie uprzedzajmy faktów z deklaracjami. Spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytania, które postawiłeś.


Zacząłbym od intencji. Czym ona jest?
Dotarcie z rozumowaniem do intencji nie jest ani proste, ani szybkie. Trzeba poczynić sporo założeń roboczych względem umysłu. Założeń/definicji dość naturalnych. Oto one:
- umysł DOZNAJE, czyli niejako na "wewnętrznej tablicy" widzi coś a'la obrazy, wynikając z odczuwania i myślenia
- umysł PAMIĘTA i przywołuje z pamięci - co oznacza, że pewne obrazy/doznania na owej tablicy mogą pojawiać intencjonalnie
- umysł ROZPOZNAJE - tzn. pewne doznania na owej tablicy zaczyna traktować jako podobne/tożsame w jakimś sensie z innymi - czy to zapisanymi w pamięci, czy doznawanymi aktualnie
- umysł tworzy SYMULACJE - tu odbywa się główne "myślenie" - umysł to, co ma w swojej pamięci "przestawia niczym klocki" patrząc, co mu z tego wyjdzie
- umysł OCENIA - ocena jest już zawarta w funkcji (wyżej opisywanej) rozpoznania, bo rozpoznanie jest formą oceny bieżącego doznania w kontekście jakiegoś innego doznania, uznaniem go za podobne, bądź nie. Ale jest jeszcze inna postać ważna oceny - przyjemność vs przykrość, pozytyw vs negatyw, pragnienie kontynuacji działania vs zaniechanie, odrzucenie działania. Ocena jest o tyle ważna, że formą zakończenia rozumowania, jest wynikiem, jest jakby kropką za ostatnim zdaniem wypowiedzi. Ocena jednak nie musi być absolutnym zamknięciem rozumowania/symulacji może być jednym z jego efektów, a symulacja może wywołać inne działanie - np. doznanie, czy nowa symulację.
- Umysł WYBIERA co oznacza sytuację, w której symulacje dochodzą do szczególnego rodzaju punktu do ROZGAŁĘZIENIA. To rozgałęzienie jest zatrzymaniem symulacji na jakimś etapie, przy jednoczesnym braku zakończenia symulacji i konieczności jej kontynuowania, ale także występowaniu minimum dwóch konkurencyjnych dróg poprowadzenia symulacji dalej.

Są to funkcje czysto kognitywne - można by się ich dopatrzyć nie tylko w rozumowaniu człowieka, ale w ogóle w koncepcjach przetwarzania - te elementy wystąpią w algorytmach programów komputerowych, w mechanizmach funkcjonowania zwierząt.
Czy z użyciem owych klocków, jakimi są owe definicje da się skonstruować ja?
Spróbuję...
W moim modelu sytuacja wygląda następująco:
Umysł tworzy serie symulacji.
Końcowe efekty symulacji są przez umysł OCENIANE
Pewne symulacje łączą się w serie, generują też różne oceny.
Umysł stara się stosować EKONOMIĘ działania, próbuje minimalizować symulacje do postaci możliwie dającej się ogarnąć. Bo rozrost rozumowania/symulacji, wskutek pojawiania się rozgałęzień, może ekspandować do nieskończoności, niejako "zawieszając" umysł. Umysł posiada pewne wewnętrzne, natywne "bezpieczniki" - mechanizmy starające się zapobiegać nadmiernej ekspansji rozumowania (jakie one są? - różne, tu brak miejsca na ich opis, choć sam w sobie byłby on bardzo interesujący).
Dlatego umysł, chroniąc się przed nieopanowaną ekspansją rozumowania i dalej zawieszeniem się, tworzy pewne wzorce, które rozumowanie ograniczają - pojęcia, koncepty, trwałe oceny cząstkowe. One względnie dobrze spełniają swoją rolę - utrzymują rozumowanie w pewnych koleinach, zapewniając temu rozumowaniu stabilność (energetyczną, brak ekspansji rozwiązań do nieskończoności). Wzorce owe mają dwie ważne cechy:
- są wzajemnie POWIĄZANE (nieraz jedne wywołują drugie)
- są ROZMYTE, czyli nie są do końca precyzyjne, a każde kolejne wykorzystanie danego wzorca, choć będzie podobne do poprzedniego wykorzystania, wykaże też jakieś (najczęściej drobne) różnice.
Z faktu rozmycia wzorców wynikać też będzie pojawianie się kolejnych rozgałęzień w rozumowaniach i konieczność dokonywania wyborów w jakichś nowych zagadnieniach. W efekcie nic tu nie jest do końca statyczne, wszystko trochę "pływa", zmienia się; choć nie zmienia się drastycznie, skokowo, lecz płynnie, zachowując łączność starych instancji świadomości umysłu z nowymi.
INTENCJA jest szczególnym typem wzorca, takim prototypem wzorca (często niedookreślonym, bardziej rozmytym, niż inne wzorce) nakładanym na bazowy wzorzec działania, czy odczuwania. Umysł jest w stanie dokonywać swoich splotów posiadanych wzorców, oceniając później owe sploty, tworząc z nich kolejne symulacje. Intencja spleciona z wzorcem będzie modyfikowała wzorzec bazowy, tworząc jakąś jego zmienioną instancję - dziedziczącą część własności po starym wzorcu, ale też jakoś zmienioną w stronę zasugerowaną właśnie przez intencję. Efekt nie jest jednoznaczny, rozmycie w przypadku aplikowania intencji na wzorzec jest znacznie większe, niż przy zwykłym wywołaniu wzorca z pamięci.

Teraz wreszcie dochodzimy do etapu tworzenia się ja.
Ja jest swego rodzaju wyklarowaniem się wzorców z wzorców, schematów ze schematów, rozpoznań wśród samych symulacji i intencji tworzonych przez umysł. Można by jakoś matematycznie opisać ja w postaci systemu statystyk dotyczących używania określonego typu wzorców, schematów, typów rozpoznań stosowanych przez umysł. Ja JEST ROZMYTE - w końcu dziedziczy wszystko po tym, w czym działa, czyli po rozmyciu samych symulacji, rozpoznań, ocen. Nie można zatem wskazać gdzie jest ja, albo ściśle określić granic tegoż ja. Jednak nie byłoby poprawne zanegować istnienie ja, bo wykonując serię testów - symulacji, statystyki z zachowań umysłu, mającego wyklarowane ja, przekonamy się o powtarzalności zachowań, ocen i innych działań tegoż umysłu. Będą ewidentnie widoczne silne zależności statystyczne.
Ważne jest to, że ja budowane jest wokół szczególnego rodzaju celowości-intencji. Tą celowością-intencją jest zarządzanie wszystkimi zasobami (rozpoznaniami, wzorcami, ocenami) NA WYSOKIM POZIOMIE tak, aby trzymać się ścieżki ekonomii myślenia, aby całość nie ekspandowała do nieskończoności, co by spowodowało zawieszenie/rozpad umysłu. Oznacza to, że umysł poprzez ja PRÓBUJE BUDOWAĆ SPÓJNOŚĆ ROZPOZNAŃ I WYBORÓW.
Umysł stara się zapanować nad tymi wszystkimi zasobami, jakie zgromadził, tak aby się w tym nie pogubić, aby było relatywnie mało obszarów generujących niestabilne oceny, a z nim ekspandujące kaskady rozgałęzień, wyborów, dokonywanych o kompletnie niejasne kryteria. Umysł ma "instynkt", który mu podpowiada coś następującego: unikaj jak tylko się da konfliktów rozpoznań i użycia swoich wzorców, bo twoje rozumowanie wyląduje w totalnej mgle i pustce, z której nie będziesz umiał się wykaraskać.
Można by napisać, że JA jest funkcjonalnością ochronną umysłu - jest sposobem na zapewnienie umysłowi stabilności i rozwoju. Ja jest zabezpieczeniem umysłu przed niekontrolowanym rozrostem, ekspansją rozumowania w obszary chaotyczne. Ja ściąga rozumowanie, rozpoznania, intencje w stronę szczególnego OBSZARU SPÓJNOŚCI - jest nim WSPÓLNY DLA CAŁEGO ROZUMOWANIA ASPEKT, łącznik, celowość. Umysł, nakłaniany funkcjonalnością ja, wciąż WRACA do wspomnień, do poprzednich rozpoznań, próbując dopasować je do bieżących sytuacji. Ja nie pozwala myślom odpłynąć zbyt daleko, sprowadza je "na ziemię", do znanych sobie obszarów. Ja, na wiele sposobów próbuje odnaleźć wspólne reguły swoich symulacji, próbuje je zsynchronizować, odnajdować w nich wzorce. Można by to trochę porównać do nieustannych prób kompresowania danych - poprzez odnajdowanie tego co się powtarza, umysł oszczędza pamięć, zapisując rozpoznania bardziej ekonomicznie. Dodatkowo ja stara się ochronić tę pamięć, powstrzymać problem rozmywania się danych i modeli. Funkcji ja jest wiele, ale mają one jeden wspólny rys: łączenie, budowanie spójności, integracja. Ostatecznie też ja odkrywa SAMOŚWIADOMOŚĆ.

Ja, a kontrola
Kontrola jest głównym (choć oczywiście nie jedynym) sposobem przejawiania się ja. Ja cały czas próbuje podzielić sobie wzorce, którymi zarządza na dwie przeciwstawne kategorie: moje vs zewnętrzne. W tym celu ja tworzy symulacje, w których generuje jakieś cele i próbuje owe cele zrealizować. Tam gdzie ja ostatecznie oceni cel jako zrealizowany, zaliczy kontrolę/sprawczość na plus i zbliżanie się do konstatacji "to jest moje" (zbliżanie się, a nie ostateczna decyzja bo jeden test nie zawsze przesądzi o sprawie). Tam gdzie cele są niemożliwe do zrealizowania, będzie policzone na minus kontroli, a ostatecznie na wskazanie "to jest zewnętrzne" - jest takim, ponieważ próby kontroli względem tego czegoś są nieskuteczne.
To, czy ja będzie umiało sobie tak rozdzielić przestrzeń swojego mentalnego działania na moje vs zewnętrzne, jest oczywiście niepewne. Czasem się to udaje, czasem nie. Czasem pierwsze próby kontroli się nie udają, ale kolejne już tak. Wiele zależy od tego, jakie cele ja sobie postawi - zbyt wymagający cel, oznaczać będzie trudności z kontrolą w jego ramach, a zatem dany aspekt zapewne zostanie zakwalifikowany jako "nie moje". Tu nie ma jednej reguły.

No i jeszcze chyba warto wyjaśnić ostatnią sprawę - ZASADNOŚCI podziału ja vs nie ja. Może ten podział nie jest obiektywny?
- Ano NIE JEST. Ja wyłania się subiektywnie, dzieląc siebie vs reszta też subiektywnie. Podział jest zrozumiały, odczytywany przez daną OSOBĘ i to ona odpowiada za to, na ile ów podział da się obronić przed wątpliwościami. Odpowiada z resztą przed SAMĄ SOBĄ. Ktoś może kwękać, że ten podział bywa błędny. Cóż, stwierdzona błędność owego podziału sama jest efektem jakiegoś modelu, jakiegoś innego podziału. Jest więc tak samo subiektywna. Więc ja łączę owe subiektywizmy (i potencjalne inne, których tu nie uwzględniłem) w jeden, mówiąc: tak jak ja zadecydowało widząc siebie odrębnie (a może i nie odrębnie) - tak jest, bo taki jest mechanizm wyłaniania, mechanizm subiektywny. Ja wciąż SZUKA SIEBIE. Nieraz się w tych poszukiwaniach myli. Ale nieraz poszukiwania dają trwały efekt, polegający na tym, że ja obstaje przy swoich poprzednich wyborach poprzez kolejne symulacje, rozważania, wybory. Jeśli ja stwierdziło, że podział jest, to ktoś inny, kto by twierdził, że podziału nie ma, że jest niezasadny, że ma wady jakiegoś innego rodzaju - to wszystko ja może sobie spłukać wodą klozetową i dalej twierdzić swoje. Bo ja tutaj się nie pyta o obiektywizm, o kryteria spoza siebie (wszak wtedy musiałoby najpierw mieć wyłonione siebie vs to co spoza ja), ja decyduje samodzielnie i jeśli coś stwierdziło, to tak ma być.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 15:01, 07 Lis 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:06, 29 Paź 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Przekopiowane z tamtego wątku ciągnie wywód dalej:

Banjankri napisał:
Cytat:
- Cóż, jak wcześniej pisałem, podział na "ja - reszta" nie jest ostry, występuje w nim rozmycie.

Ostrość/rozmycie czego?

Rozmycie granicy pomiędzy tymi kategoriami.

Banjankri napisał:
Cytat:
"Jestem ja", jeśli sam sobie nie przeczę. Im bardziej jestem niesprzeczny, tym bardziej "jestem ja".

A co to znaczy sobie przeczyć? Czy jesteś sobą, jeśli chcesz być kimś innym niż jesteś? Czy intencja, nie jest właśnie wypaczeniem siebie? Chcieć czegoś, to znaczy dążyć do bycia posiadającym, czyli różnym od siebie o to posiadanie. Innymi słowy, porzucamy siebie, dla siebie+coś. Zanim jednak osiągniesz cel, staniesz się nowym sobą, to kim jesteś? Aktorem, starającym się być kimś innymi niż jest. Co więcej, intencjonalna chęć bycia sobą, jest oparta o własne wyobrażenie siebie, a nie siebie, co jest wypaczeniem. Aby być sobą, nie można chcieć być sobą, bo wtedy chcesz być taki jak twoje wyobrażenie o sobie, które jest błędne (niekompletne) - z definicji istnienia, jako projekcji.
Paradoksalnie jesteś Sobą, nie będąc sobą, nie starając się sobą być, nie mówiąc sobie kim masz być. Takie " prawdziwe Ja" nie istnieje, tzn. nie ma istnienia.

Nie muszę chcieć posiadać, nie muszę sobie przeczyć, aby chcieć. Mogę chcieć zjeść ciastko, które stoi przede mną. Nie ma w tym rozdźwięku pomiędzy mną, a celem do wykonania, czy projekcją (widzę siebie jedzącego ciastko).
Oczywiście jest problem utożsamień i chceń sprzecznych z ja. Ale na razie zostawmy tę (zaawansowaną dla tych rozważań) kategorię i skupmy się na prostych, nie posiadających dodatkowych konotacji, intencji.
Rozważmy taką intencję, w ramach której osiągamy coś względnie oczywistego - właśnie jak zjedzenie ciastka. Z ciastkiem nie ma kwestii identyfikacji, nie ma jakichś dodatkowych interpretacji. Natomiast jest coś, co przy planach intencjach występuje zawsze: kwestia CZY UDAŁO SIĘ CEL OSIĄGNĄĆ. Jest względnie czytelna sytuacja - ciastko zostało zjedzone, albo nie byliśmy w stanie go zjeść. Jeśli intencją było zjedzenie ciastka, ale to się nie udało, to ocena skuteczności umysłu/osoby jest negatywna. Jeśli cel został osiągnięty - ocena będzie pozytywna.
Teraz ja robi sobie statystykę: miałem 100 celów, które próbowałem osiągać. Osiągnąłem 90, podczas gdy w 10 przypadkach chybiłem (cały czas względem subiektywnej oceny).
Inne ja na 100 celów osiągnęło 20, a chybiło w 80ciu (też subiektywnie).
Pierwsze ja ocenia siebie jako względnie skuteczne.
Drugie ja musi uznać kiepską swoją skuteczność.

Pierwsze ja zatem wyciąga wniosek o tym, że POTRAFI OCENIAĆ siebie i otaczającą rzeczywistość, potrafi dzielić tę rzeczywistość i siebie na takie kategorie, które zapewniają spójność rozpoznawania celów, okoliczności i dokonań.
Drugie ja może o sobie powiedzieć: pogubiłem się w tych ocenach, formułowaniu celów, podziałach mentalnych; nie wychodzi mi.

Pierwsze ja mówi sobie - to jest ok., cel który przed sobą stawiam - prawidłowe (za mojej własnej perspektywy) ustawienie mnie względem świata. Uważam, że potrafię (w różnych sytuacjach) dokonywać podziału na takie kategorie, które sprawdzą się w ostatecznej ocenie. Zatem JESTEM DOBRYM WYŁANIACZEM KATEGORII MENTALNYCH - funkcjonuję poprawnie jako umysł, dowiodłem siebie.
Drugie ja nie ma podstaw do stwierdzenia tego, co pierwsze.

Banjankri napisał:
Cytat:
Teraz ja robi sobie statystykę: miałem 100 celów, które próbowałem osiągać. Osiągnąłem 90, podczas gdy w 10 przypadkach chybiłem (cały czas względem subiektywnej oceny).
Inne ja na 100 celów osiągnęło 20, a chybiło w 80ciu (też subiektywnie).
Pierwsze ja ocenia siebie jako względnie skuteczne.
Drugie ja musi uznać kiepską swoją skuteczność.

Takie rzeczy się po prostu nie dzieją. Ja nie robi statystyk o swojej skuteczności.

Nie chodzi o matematyczne działania, ale o ogólną ocenę. Ja ocenia to, na ile mu się udaje ogarniać rzeczywistość w kontekście własnych potrzeb. Nie musi robić tego formalnie, nie musi zapisywać w excelu, ale jednak - wraz z każdym udanym, bądź nie udanym w kontekście celu działaniem - skłania się ku ostatecznej konkluzji, na ile jest skuteczne w tym swoim "byciu". Bo "byciem" umysłu jest właśnie ocenianie, oddzielanie kategorii, a potem używanie ich w ramach dalszych działań. Można to czynić chaotycznie, albo nieskutecznie (co na jedno wychodzi), a można też zyskiwać przekonanie, że coraz to kolejne oceny i działania są celowe, realizują potrzeby, mogą być ocenione jako sukces.

Banjankri napisał:
Cytat:
Pierwsze ja mówi sobie - to jest ok., cel który przed sobą stawiam - prawidłowe (za mojej własnej perspektywy) ustawienie mnie względem świata. Uważam, że potrafię (w różnych sytuacjach) dokonywać podziału na takie kategorie, które sprawdzą się w ostatecznej ocenie. Zatem JESTEM DOBRYM WYŁANIACZEM KATEGORII MENTALNYCH - funkcjonuję poprawnie jako umysł, dowiodłem siebie.
Drugie ja nie ma podstaw do stwierdzenia tego, co pierwsze.

To też kompletnie z czapy. W dyskusji nie ma miejsca na takie fantazje, bo one nic nie tłumaczą. Są specyficznymi scenariuszami, a nie zasadami funkcjonowania.

Czyli takie ogólne Twoje "nie, bo nie", nie spodobało Ci się.
Ja przedstawiam pewną koncepcję, która mi się wydaje spójna. Owe "fantazje" (wszystko co myślimy kreatywnie jakoś na miano fantazji zasługuje) budują pewną koncepcję. Uważam, że jest to koncepcja spójna, formułująca ideę ja. Może nie jest jakaś absolutnie przekonywująca, ale jednak pewną moc posiada. Nie przekonałem Ciebie, może przekonam kogoś innego, a może pozostanę jedynym, który tę właśnie koncepcję podziela. Zobaczymy...
Bez względu na to, czy się zgadzasz ze mną, czy nie, mam nadzieję, że choć trochę rozumiesz, dlaczego w ogóle idei JA bronię, jako czegoś co ma uzasadnienie (nawet jeśli to uzasadnienie Ciebie nie przekonuje).

Myślę, że temat ja dość dobrze naświetli nieco inna symulacja myślowa.
Zadajmy sobie pytanie: co by było, jak przebiegałoby myślenie, gdyby funkcjonalność JA z owego myślenia została wyrugowana?
- Ja taką sytuację widzę jako TOTALNY CHAOS MYŚLI, brak celu, brak spójności. Dlatego piszę o ja jako o ochronnej funkcji rozumowania. Bez JA myślenie, zamiast wracać co chwila do przeszłych wspomnień, obszarów znanych i opracowywanych mentalnie, robiłby wszystko co się nawinie. Raz by pomyślało o górce, za chwilę o kocie, potem - bez powodu (bo powody właśnie od myśli zostałyby odcięte) - myśl skierowałaby się na dom, potem na liczby pierwsze, potem od razu na ryż, dalej marsa, koszenie, czerwony itd.

Brak ja to totalny brak celu dla myśli!
Rozpięcie się wszystkich sekwencji, asocjacyjność absolutna. Wspomnienia mieszałyby się z doznaniami, ocenami, modelami. Taki umysł można by porównać do komputera karmionego losowymi danymi.
Do tego, aby myśli spinała się w sekwencję, aby wracała do wspomnień, aby coś rozpoznawała, musi mieć powód, musi posiadać mechanizm. Tym mechanizmem właśnie jest ja. Temu ja "na drugie, trzecie, czwarte... imię" jest: spójność, odniesienie do czegoś, nawiązanie, podążanie...

Bez konstruowania ja, pojęcia, język, odniesienia, rozpoznania nie miałyby się nawet jak wytworzyć, bo nie miałyby się do czego odnosić. To wszystko powstaje razem - w wyniku polaryzacji doznań, rozpoznań, odczuć, myśli na kategorię zarządzającą i zarządzaną, na podmiot i przedmiot, jang i yin, na dziedzinę i wskazywany element, na zbiór i element zbioru.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 15:07, 07 Lis 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 13:08, 06 Lis 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Kwestię ja, ego, ale też w szerszej perspektywie patriotyzmu/nacjonalizmu/plemienności można rozważyć w kontekście pewnego absolutnie podstawowego zagadnienia budującego świadomość, osobę, znaczenia.
Pytanie jest następujące: czemu przydaję wartość?
Odpowiedzi:
A. TYLKO temu, co uznam za SWOJE
B. temu co uznałem i cenię, ale też temu co się WYŁANIA (kandydat na bycie zewnętrzem, czymś niezależnym od ja).

Mamy zatem dwie postawy:
- zamkniętą, skupioną na stanie zastałym
- otwartą, dopuszczającą zmiany, ale też w jakiś sposób podważającą, WĄTPIĄCĄ w to co aktualne, w tym podważające poprawność kategorii "moje".

Świadomość startuje z pozycji, w której nie wie, co dla niej dobre. Próbuje na starcie bronić siebie, bo jest to dla niej naturalne, jako że doznaje dwóch przeciwstawnych odczuć:
- bólu, cierpienia, dyskomfortu
- przyjemności, radości, spełnienia.
Świadomość ma doświadczenie pewnej kontroli owych stanów - na jakimś tam poziomie jest w stanie zwiększać przyjemność, minimalizując ból i cierpienie. Świadomość próbuje więc iść tym tropem, szukając sposobu na powiększenie swojej kontroli, a dalej dostarczaniu sobie przyjemności i unikaniu bólu. Ze stanem kontroli łączy kategorię "ja - moje", ze stanem braku kontroli i możliwością doznania bólu, czy pozbawienia się przyjemności, łączy kategorię "nie ja - obce".
Ostatecznie świadomość może zadekretować stan moje/kontrola za ostateczne dla niej dobro, zaś wszystko co wymyka się owej kontroli, jest zewnętrzne, jest nie kontrolowane zacząć traktować wrogo.
Czym jest owo wrogie traktowanie?
- przede wszystkim próbą odsunięcia, mentalnego poniżenia.

Opisywany stan emocji ja ma jednak pewną zasadniczą niespójność, wadę podstawową. Polega ona na tym, że przypisanie ja-moje już na początku do tego, co rozpoznajemy bezpośrednio, bywa mylne. Niejedna kontrola ostatecznie kończy się totalnym brakiem kontroli, niejedno przekonanie o tym, że coś jest "nasze", okazuje się błędem, bo owo coś w rzeczywistości ukazuje swoją obcą, wrogą tożsamość. Świadomość ZBYT ŁATWO dekretująca jakiś stan uznania tego, co dla niej dobre, właściwe, co jej naturalnie przypisane, może wylądować w totalnej sprzeczności, w zapętleniu się.
Podam tu prosty przykład - narkotyk, bardzo smaczne jedzenie. Pierwsze rozpoznanie jest: przyjemność. Zatem świadomość pragnie maksymalizować tę przyjemność, pragnie zdobyć narkotyk. To w dalszej perspektywie okazuje się dla świadomości niszczące, wprowadzające ją w stan uzależnienia, zamknięcia sobie ścieżek aktywności i wyborów innych, niż ogniskujących się na zdobyciu narkotyku.

Tu postawiłbym pewną podstawową tezę, będącą uogólnieniem doświadczeń kognitywnych: świadomość nie jest w stanie poprawnie funkcjonować skupiając się (zbytnio) na jednym aspekcie - np. tylko na zdobywaniu czegoś określonego. Świadomość poprawnie funkcjonować może tylko jako ZRÓWNOWAŻONY I OTWARTY system rozumowania.

Ostatecznie skupienie się na ja, na prostych przyjemnościach zawsze musi doprowadzić do zniewolenia świadomości, wynikającego z zamknięcia jej szerszego oglądu, budowania kontekstów w których myślenie funkcjonuje. Jesli owe konteksty zostaną zagubione, to całe przetwarzanie doznań i idei przez świadomość zatraci swoje posadowienie, zapętli się i zapadnie w sprzeczności.
Świadomość zamknięta, świadomość stawiająca na układ uczestniczenia w permanentnym konflikcie ja - wrogowie, będzie szukała owych wrogów, będzie przetwarzała kolejne swoje porażki i zwycięstwa, ale nigdy nie odnajdzie ukojenia i spełnienia.
Spełnienie może być dla świadomości dostępne dopiero poprzez odrzucenie paradygmatu konfliktu jako tego, co ją mentalnie tworzy. Nie oznacza to odrzucenia świadomości konfliktu tak w ogóle. Konflikt w postaci uświadomionej - jako jang-yin właściwie każdego aspektu rozumienia - nie jest dla świadomości toksyczny, lecz budujący. Toksyczne jest postrzeganie siebie jako tego, który musi zwyciężać bliżej nieokreśloną obcość i wrogość, szczególnie jeśli ową obcość i wrogość umiejscowi się w innych istotach świadomych i czujących.
Uświadomić, przebudować, przetransformować konfliktowość w swoim myśleniu - to jest najbardziej podstawowe zadanie dla świadomości. Ścieżką myśli poprawną jest postrzeganie konfliktów jako swoistej maski nakładanej myśleniem na rozpoznania świata. To jest tylko (!) maska-filtr postrzegania, a nie natura rzeczy. Jeśli konflikt dostanie w umyśle status wyższy - status budowania świadomości, to ten konflikt przemieni w jakimś sensie ową świadomości w siebie - skonfliktuje tę świadomość totalnie, tak że ona nie będzie w stanie się z owego stanu totalnego skonfliktowania wyplątać.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 12:21, 07 Lis 2018, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:42, 07 Lis 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Celowość i jej poziomy
Świadomość stara się działać celowo. Przy czym cele, jakie przyświecają działaniu tworzą najczęściej mocno skomplikowaną hierarchię.
- cele techniczne to proste odruchy, kierunek poruszania się, skierowanie bezpośrednie uwagi - np. gdy sięgamy po jabłko, to jest ono celem dla ruchu ręki.
- cele operacyjne - są związane już dość wyraźnie z jakimś planowaniem - np. pakując się na wyjazd, organizujemy sobie zabierane przedmioty celowo, względem właśnie pobytu w jakimś miejscu.
- cele strategiczne - one cechują się już dużą dawką ogólności. Przykładowo celem takich działań jest zdobycie dobrej pracy. Planujemy to np. poprzez zdobywanie kwalifikacji, pozyskiwanie znajomości, doświadczeń, robienie sobie "dobrego CV".
- cele światopoglądowo - filozoficzne i pytanie o ja. Na najwyższym poziomie hierarchii celów działań i wysiłków człowieka jest grupa celów światopoglądowych. Chyba nawet nie każdy człowiek takie cele świadome posiada. Jest grupa ludzi nie zastanawiających się specjalnie nad swoim życiem, biorących je "jak leci", a oni celów światopoglądowych nie formułują. Ale jednak większość z nas, prędzej czy później, o światopogląd świadomością zahaczy. Dzieje się tak szczególnie w wyniku bolesnych wydarzeń, gdy sytuacja wymusza na nas pytania: po co żyjemy? Czego właściwie od siebie i życia chcę? Co jest dla mnie ogólnie ważne?

Oczywiście tutaj, przy rozważaniach filozoficznych, najciekawsza dla mnie jest owa ostatnia grupa celów. Uważam, że z nią związane jest budowanie świadomej struktury ja. Człowiek powinien sobie postawić pytanie: kiedy jestem ja? Zrobi to oczywiście w kontekście pytania przeciwnego: kiedy jestem nie ja - bo np. jestem zniewolony, przymuszony, zmanipulowany...
Zdarzają się w życiu sytuacje, w których robimy coś, do czego potem sami nie chcemy się przyznać, uważam, że wtedy tam to "nie byłem ja". Np. normalnie jesteśmy łagodnymi ludźmi, a tutaj wynika sytuacja, w której ogarnęła nas wyjątkowa złość, a dalej wplątaliśmy się w jakąś awanturę, której - z perspektywy późniejszej patrząc - wcale nie chcieliśmy, która nie była zgodna ani z naszymi życiowymi priorytetami, celami, ani nam nie odpowiadała pod żadnym innym względem. Po prostu życie wciągnęło nas w działania niezgodne z naszych charakterem, wartościami, przekonaniami, uczuciami.
To jest dość charakterystyczny przykłada tego, jak wyłania się ja - wyłania się:
- mechanizmem utożsamienia z wartościami wyższymi, ogólnymi, rozpoznawania owych wartości/stanów w kontekście innych wartości/stanów
- umiejętnością/zdolnością do realizacji owych wartości.
Owe utożsamienia, oczywiście, nie są obiektywne. Każdy sam sobie określa, na ile jest zgodny z jakimś rodzajem wartości, a także jak się owa zgodność miałaby w konkretnych przypadkach przejawiać.

Jeśli ja wyłoni samego siebie sprzecznie, nie potrafiąc samemu ze sobą dojść do ładu, to powiązana z tym ja świadomość uzna siebie za nieskuteczną, w jakiś sposób potępi swoje własne funkcjonowanie.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 14:53, 07 Lis 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:28, 16 Lis 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Ekspansywność umysłu
Naturą umysłu jest EKSPANSJA. Przy czym owo słowo "ekspansja" rozumiem tu znacząco szerzej, niż to się zwykle traktuje. Ekspansja, zawłaszczanie, próba zawładnięcia jest ogólnie SPOSOBEM FUNKCJONOWANIA umysłu. Umysł jest (ontologicznie) "tym, który rozwiązuje problemy" - to jest dla umysłu definicja i mechanizm bycia, trwania, przejawiania się. Umysł, który jakiś problem rozwiązał "stał się" w tym obszarze. Umysł, który od problemu się "odbił", pozostawił ów problem na poziomie chaosu, nie zrozumiał, nie objął swoim rozumowaniem - tam umysł nie zaistniał, nie przejawił się.
Ten fakt - wpisanej w naturę umysłu mentalnej ekspansywności - ma swoje daleko idące konsekwencje.

Konieczność budowania ocen
Aby działać, umysł posługuje się OCENAMI. Oceny są sprowadzeniem jakiejś grupy doznań do postaci spójnego, jednostkowego wartościowania - uznanie "to jest X-owe". Np. umysł coś ocenia jako dobre. Oczywiście może coś ocenić jako złe. Ale umysł ma też możliwość oceny w zakresie innych kategorii - np. to jest "ciekawe", albo owo jest "piękne", albo tamto jest "dziwne". Bez ocen umysł nie potrafi działać, budować struktur rozumowych, bo musiałby za każdym razem wywoływać ze wspomnień całość powiązań danej rzeczy, wspominać wszystko. Ale wtedy tenże umysł przeciążałby się samymi wspomnieniami, nie mając już zasobów na tworzenie dalszych konstrukcji myślowych.

Bo EKONOMIA MYŚLI jest istotnym ograniczeniem pracy umysłu. Umysł nie jest w stanie przetwarzać nieskończonej ilości doznań, powiązań, ocen. Musi się na czymś skupiać, jeśli robi coś jednego, to nie robi czegoś innego, a w szczególności czegoś przeciwnego. Stąd wynika też KONIECZNOŚĆ GENEROWANIA DECYZJI.

Ludzie często mają naiwne wyobrażenie o podejmowaniu decyzji. Wynika to ze swoistego "parcia na poprawność". Chcemy (skądinąd słusznie) aby nasze decyzje były poprawne. W związku z tym, myśląc o decyzjach wciąż stawiamy sobie przed oczami pytanie: decyzja jest poprawna, czy nie?...
I dalej: jeśli poprawna, to dobrze; jeśli niepoprawna, to źle. Jeszcze dalej ciągnąc tę tendencję pojawia się rozumowanie: to co poprawne zapamiętujemy i hołubimy, to co niepoprawne zapominamy i traktujemy jako złe, niepotrzebne. Ostatecznie doprowadza to do zafałszowania obrazu rzeczywistości poprzez FILTROWANIE ROZPOZNAŃ W DUCHU DOTYCHCZASOWYCH OCEN. To co uznaliśmy (najczęściej jakoś nieabsolutnie, warunkowo, hipotetycznie, może na 55% do 45%, a nie na 100% przecież jest formą redukcji problemu) - choć dostało walor naszej pozytywnej oceny - nie anulowało owych pytań, wątpliwości, niejasności w problemach, które odrzuciliśmy. One są. I nawet jeśli poprawnie oceniliśmy coś w poprzedniej odsłonie pracy naszego umysłu, to nie mamy gwarancji, czy w nowych warunkach nasza ocena się nie odwróci.
Przykładowo, jeśli ktoś uznał za absolutna ocenę "ogień jest niebezpieczny, zły, bo może coś spalić" i od tej pory - za żadne skarby - nie zbliży się do ognia, nie chce mieć z nim nic absolutnie wspólnego, za chwilę pozbawi się dobrodziejstw płynących z wykorzystania tegoż ognia - np. możliwości przygotowania łatwo strawnego posiłku, dezynfekcji przedmiotów, ogrzania się w czasie wielkiego mrozu. Ocena, która jest dokonywana na sposób totalny, absolutny, ostateczny i bez odwołania, okazuje się - gdy warunki, paradygmaty oceny ulegną jakiejś zmianie - po prostu błędna.
Można by tu sformułować ostrzeżenie: Umysł mający tendencję do totalnych, absolutnych ocen gotuje sobie problem z ich spójnością. Bo w zmieniających się warunkach (a życie generuje nam wciąż zmiany) oceny (jeśli mają coś znaczyć, do czegoś sie odwoływać) też powinny nadążać za istotą owych zmian.
Oczywiście jest COŚ ZA COŚ. Ocena nie może zmieniać się co chwila, bo wtedy umysł (znowu kwestia ekonomii) nie nadąży z opracowywaniem co chwila nowej jej wersji. Cały dowcip polega na tym, aby oceny DOBRZE SKONFIGUROWAĆ - czyli tak je sobie opracować, aby z jednej strony zachować ich aktualność, adekwatność do bieżących warunków, ale z drugiej strony nie poświęcać na to wszystkich zasobów. Bo oczywiście grozi nam też i odwrotny problem, że jak - mierząc siły na zamiary - wmanewrujemy się w sytuację, gdy nie będziemy w stanie NA CZAS wygenerować oceny, to zostaniemy zupełnie z niczym. Czyli np. w warunkach zagrożenia - gdyby atakował nas drapieżnik, a my byśmy stali procesując myślami najlepszą możliwą decyzję "gdzie uciekać", zamiast uciekać gdziekolwiek, ale za to szybko, to zostalibyśmy pożarci.
Zatem ekonomia i warunki życia wymuszają na umyśle nie tylko ten rodzaj wiązów jakim jest jakaś formalna poprawność, lecz także ekonomię. Po prostu nie możemy sobie pozwolić na stuprocentową poprawność - musimy sie zadowalać poprawnością częściową.

Wracając do kwestii ekspansji umysłu.
Umysł, jakoś tam spętany ograniczeniami ekonomii z jednej strony, a konieczności osiągania poprawnych ocen z drugiej, będzie próbował stworzyć sobie STRUKTURĘ OCEN. Ta struktura ocen stanie się za chwilę filtrem, sposobem budowania następnych ocen i następnych struktur ocen.
Struktura ocen jest synchronizowana celowością.
Dobra struktura ocen będzie się sprawdzała w działaniu - dzięki niej umysł będzie osiągał cele, które sobie postawił, czyli w SPRAWCZOŚCI. Ekspansywność umysłu można rozumieć właśnie jako powiększaniu obszarów sprawczości dla tegoż umysłu. Ekspansywność jest zawłaszczająca, dążąca do przejmowania kontroli. Taka jest jej natura.
Czy jest ona zła?
- Na to nie dałbym jednej odpowiedzi. Raczej należałoby tu napisać: to zależy.
Na pewno nie ma się co obrażać na umysł, że sprawczym, dążącym do kontroli jest tak w ogóle. Ekspansywność jest naturą umysłu, istotą jego funkcjonowania, racją istnienia. Jednak ekspansywność umysłu niejedno ma imię - pewne postacie owej ekspansywności mogą generować KONFLIKT, niekiedy nierozwiązywalny.

Nierozwiązywalne konflikty umysłu
W religiach pojawia się koncept piekła. Można by mówić o czymś w rodzaju piekła w kontekście funkcjonującego umysłu w odniesieniu do sytuacji, gdy umysł nie jest w stanie wydostać się zamkniętych cyklów sprzecznych wewnętrznie ocen.
Umysł totalnie wewnętrznie skonfliktowany, próbujący opanowywać mentalnie siebie i otoczenie, lecz za każdym razem dostający oceny sprzeczne, zawsze nie dające rozstrzygnięć, zawsze stopujący swoją ekspansję poprzez wykazanie błędności wytyczonych celów, jest w swoim wewnętrznym piekle. Owo piekło funkcjonuje tak, że umysł nic nie jest w stanie ocenić pozytywnie - wszystko czego się umysł tknie, dostaje flagi: sprzeczność, błąd, nieprawidłowość, nieadekwatna ocena, ekspansywność wadliwa, sam umysł nieprawidłowy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:26, 11 Gru 2018    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

Użyteczność i twórczy charakter niewiedzy
W sporze na linii ateizm - teizm pojawia się wymaganie ze strony ateistów, aby tezy, na których się opieramy, były wiedzą. Oznacza to, że chcemy, aby owe tezy były dowiedzione albo przynajmniej (w rozsądniejszej epistemologicznie wersji) jakoś sensownie UZASADNIONE.
To wymaganie jest jak najbardziej słuszne, ale chyba warto sobie uświadomić jego ograniczenia, a nawet bezsens w pewnych kontekstach.
Warto by zacząć od tego, skąd wzięło się przeświadczenie o potrzebie wiedzy?
- Niewątpliwie z paradygmatu bezpieczeństwa i celowości działania. Nie działamy chaotycznie, nie robimy cokolwiek, ale CELOWO. Celowość zaś wymaga istnienia pewnego, choćby minimalnego, MODELU w ramach którego mamy przewidywania skutków, zależnych od naszych przedsięwzięć. Tego rodzaju model funkcjonuje już na poziomie nawet dość prostych zachowań - sięgając po filiżankę z kawą, spodziewamy się konkretnych skutków uchwycenia tej filiżanki i wlania sobie jej zawartości do ust. Modelują, choć nie mając świadomości, że modelują, także zwierzęta.

Pomiędzy modelami mam wybór. Gdy chwytam szklankę stojącą na stole, to stosuję model nie uwzględniający ruchu tejże szklanki. Jeśli szklanka spadam ze stołu, to muszę posłużyć się modelem bardziej skomplikowanym (o ile oczywiście zamierzam szklankę złapać, zanim się rozbije o podłogę).

Tak naprawdę, żyjąc dorabiam się setek, może nawet tysięcy pomniejszych modeli, które pozwalają mi na przewidywanie różnych rzeczy - co się stanie, gdy przypalę zupę, gdy pokłócę się z żoną, nawymyślam szefowi, albo zrzucę telewizor z trzeciego piętra. Moja osobista wiedza, to zbiór tych modeli - czasem lepszych, czasem gorszych. Te gorsze przewidują rzeczy nieściśle, albo są nieużyteczne z innych powodów (np. wymagają na wejściu danych, które są niedostępne).
Typowa sytuacją życiowa jest taka, że DYSPONUJĘ TYLKO CZĘŚCIĄ DANYCH, którymi miałbym nakarmić mój model. Muszę coś zakładać, mimo niepewności, zdawać się na wyczucie, improwizować.
Z resztą, jak się bliżej przyjrzeć modelom, które miałbym zastosować nawet mając komplet danych, to te modele zwykle też są niepewne. Tym bardziej więc działam w warunkach braku pewności.

Może powinienem się pogodzić z tym, że prawie zawsze działam w otoczeniu niepewnym, wątpliwym pod wieloma względami?
Szczególnie, jeśli działam z ludźmi, jeśli muszę polegać na tym, jak ktoś zareaguje. Bo nawet jeśli miałbym moce zmuszenia konkretnego człowieka do jakiejś wybranej reakcji, to i tak za chwilę ta sytuacja się skończy, za chwilę znowu będę miał coś niepełnego, wątpliwego
- wątpliwe, niepełne modele
- wątpliwe, niepełne dane wejściowe
A kto wie, czy nie najważniejsze...
- wątpliwe i niepełne WŁASNE OCZEKIWANIA!
Czy na pewno wiem, czego sam chcę?
Chyba prawie każdy, jako tako długo żyjący człowiek, przekonał się, że gdy już osiągnął dokładnie to, co sobie zaplanował, to jakoś nagle tak wyszło, że...
nie o to mu chodziło. :shock:

Ten następny element układanki - rozeznać poprawnie własne cele życiowe. Z tego właśnie problemu rodzi się prawdziwa, poprawna religia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:48, 20 Gru 2019    Temat postu: Re: Wyprowadzenie religii z założeń kognitywistycznych

W tym wątku pasuje chyba dodać mój własny komentarz z innej dyskusji.

Michał Dyszyński napisał:
Kruchy04 napisał:
katolikus:
Cytat:
Raczej obstawiam, że wiarę w Boga znajdzie się przeżywając życie jako istota kochająca i współczująca


Moim zdaniem argument z własnego szczęścia to znowu "dowód anegdotyczny", czyli żaden dowód. Jeśli już wkraczamy w poważną dyskusję, siłą rzeczy traktujemy realia bardziej kompleksowo i niekiedy statystycznie. Subiektywne doświadczenia i odczucia niewiele mogą tutaj wnieść.

Zresztą może jeśli chcesz to zdef. czym charakteryzuje się ten bóg, to łatwiej będzie nam określić czy mówisz o stanie dzogczen lub wręcz nirwany, czy o bogu, który podyktował książkę, w której nakazuje mordować a czasem zjadać wrogów, ich żony, dzieci i bydło, który nakazuje zabijać krnąbrne dzieci, karać żony kamieniowaniem lub oddawać je pijanym gościom.. :rotfl:

Znowu ten DOWÓD.
Ma być dowód! Jak nie ma dowodu, to katastrofa!
Cóż, wtedy nie pozostaje nic innego, jak zostać ateistą. Ateista co prawda na wszystko inne w światopoglądach też nie będzie miał dowodu, ale to już będzie ok. Teraz "zrobi się dobrze", brak dowodu już nie przeszkadza, bo ma się np. "Naukowy światopogląd" (też bez dowodu, ale się tak ładnie nazywa i daje poczucie wyższości).

Teraz z punktu widzenia teisty. Ano zgoda - to JEST ŻADEN DOWÓD. Ale...
Bo to NIE MIAŁ BYĆ DOWÓD!
Ateista interpretuje argument z odczuć, z wiary, jako jakąś postać zmierzania w stronę dowodu. A jak nie znajduje skuteczności w tym zmierzaniu, to tryumfalnie stwierdza, że dowodu nie ma, czyli ateizm wygrał. Teista OD POCZĄTKU NIE CELOWAŁ W DOWÓD, więc zarzut ze strony ateisty jest dla niego totalnie chybiony. Teista potwierdza ateiście, że to nie jest dowód, ale jest wskazaniem na WAŻNĄ OKOLICZNOŚĆ (która jednak NIE stanowi dowodu - przypomnę).
Ta okoliczność, to OBDARZENIE OGÓLNIE SWOJEJ LUDZKIEJ NATURY (łącznie z intuicją, przekonaniami) pewną formą ZAUFANIA.

Skoro i tak wiem, że w światopoglądach dowodu nie będzie, to CZYMŚ muszę się podeprzeć. Mogę się podeprzeć tym, co mi mówią inni ludzie. Ale czy na pewno warto jest bardziej ufać innym, niż sobie?
Stawiamy sobie fundamentalne pytanie:
Aby nie było kompletnej niepewności i agnostycyzmu totalnego, to jednak czemuś na początek warto byłoby zaufać. Są na start dwa źródła:
- to co zewnętrzne: świat, inni ludzie, autorytety walczące o moje zaufanie
- najpierw zaufam samemu sobie
Od razu zastrzegam, że totalne zaufanie tylko jednemu odrzucam! Ale coś tu chyba powinno mieć priorytet.
Jeśli wyższy priorytet zyska zasada zaufania komuś/innym ludziom niż sobie, to za chwile będę musiał co chwila zmieniać zdanie, gdy pojawi się ktoś kolejny, mówiący mi coś nowego, innego niż jego poprzednik. Świat to tygiel idei, wojna poglądów, ciągłe poszukiwania i błędy. I ja mam temu, co jest tak chaotyczne, zależne od widzimisiów różnych dawać priorytet?... Dlaczego czyjś głos ma być ważniejszy niż mój? To ja siebie mam - z nieznanego powodu - uznać za największego głupca na świecie?... :shock:
- No to może jednak (to mój wybór) jakoś warto priorytet ustawić na siebie. Nie chodzi o jakieś absolutne wywyższenie swojego poglądu, nie chodzi o to, żeby było "tylko siebie", ale jednak - skoro to ostatecznie mi ma służyć ten zbiór przekonań - to chyba nawet z tego powodu warto jest dowartościować ten cel. Bo nawet gdyby obce przekonania były najlepsze, nawet genialne, lecz tylko niedostosowane do mojego umysłu, niezrozumiałe, obce mentalnie w sposób uniemożliwiający percepcję, to to i tak nie spełni tego zadania, jakie przed poglądem stoi - ukształtować mój (!) umysł. Więc jednak muszę mieć to minimum suwerenności w tym, jak będę traktował to, co do mnie dociera. Nazywam to WIARĄ. Jest tu wiara w to, że nie jestem szalony, że to co jakoś tam widzę nie myli mnie w sposób absolutny, nie dający się nijak skorygować pod katem możliwych błędów. Wierzę sobie, bo inaczej bym nie wystartował z żadnym rozumowaniem. Ale wierzę.
Czyli i tak na start uwierzyć muszę!
Tego faktu nie da się zaczarować. Można udawać, że się nie wierzy w nic, że - jak wyżej - skoro dowodu nie ma, to mamy kompletną klapę. Ale jednak w podstawy do dowolnego systemu dowodzenia też trzeba uwierzyć. Nie da się ustalić czegokolwiek bez wiary na starty, bez zaufania sobie na start. To nie jest żaden "dowód anegdotyczny". To jest najbardziej elementarna podstawa dla każdego dalszego wniosku.

Teraz oczywiście ktoś spyta: wiara w siebie - ok, ale po co mi wiara w Boga?
Wiara w Boga, U TYCH LUDZI, KTÓRZY DOZNALI W SOBIE GŁOS/ODCZUCIE BOGA
jest tak samo uzasadniona, jak inny rodzaj wiary - np. wiary w to, że doznaję otoczenia w miarę sensownie. Wierzę, że te litery, które teraz czytam naprawdę są. I wierzę też, że to odczucie Boga, jakie mam, naprawdę jest. Nie czynimy tu wyjątków, nie stosujemy podwójnych standardów - odczucie jest, to je uznajemy. Proste.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin