Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37596
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 11:39, 03 Wrz 2025 Temat postu: Czy istnieje przewlekła borelioza? |
|
|
W mediach regularnie pojawiają się nagonki na "szarlatanów", którzy próbują leczyć "przewlekłą boreliozę". Z racji na to, że osobiście jestem zainteresowany zagadnieniem i śledzę różne głosy w sprawie od lat, postanowiłem na swoim blogu założyć wątek poświęcony pewnej formie patologii w medycynie, w traktowaniu ludzi przez wadliwy SYSTEM (system służby zdrowia), który nie spełnia poprawnie funkcji, do której został powołany.
Zacznę od wstępu, który pomoże niezorientowanym do tej pory w sprawie stworzyć sobie narracyjne tło całej sprawy.
Jest pewna bakteria, która jest przenoszona głównie przez ugryzienie kleszcza, wywołująca chorobę zwaną boreliozą. To, że postać wczesna boreliozy istnieje nie jest przedmiotem sporu - tu się wszyscy zgadzają. Objawem typowym tej choroby jest tzw. wędrujący rumień, czyli zaczerwienienie na skórze, powstające jakiś czas po kontakcie z bakterią (zwykle po ugryzieniu kleszcza). I większość osób zainteresowanych też zgadza się w tej kwestii, co należy zrobić, aby zwalczać tę chorobę - podaje się antybiotyki. Pewne spory są w kwestii, czy należy podawać je przez 2 tygodnie, 3 tygodnie, a może przez miesiąc, czy dłużej.
Skoro zostało nakreślone, w czym z grubsza zgodę mamy, przejdę do tego, w czym tej zgody (mało powiedziane "brak zgody", bo jest od lat w środowisku wręcz wojna!) jest brak. Pierwszym głównym problemem jest pytanie o to: czy istnieje przewlekła postać boreliozy?
Ale jest też problem szerszy - traktowania przez system pacjentów, którzy doznają bardzo dolegliwych objawów chorobowych (aż do śmierci niektórych, a u bardzo wielu do kompletnej degradacji ich życia), pomimo tego, że już standardowemu leczeniu w kierunku boreliozy zostali kiedyś poddani. Bo owi pacjenci cierpią, bardzo dopominają się o pomoc. Jednak tej pomocy od systemu nie otrzymują, a do tego często są traktowani jako hipochondrycy, są zbywani, wysyła się ich do psychiatrów, podczas gdy objawy są ewidentnie od strony ciała, a ewentualne psychiczne reakcje są wtórne.
Do tego jest też ze strony środowisk medycznych walczących z uznaniem "przewlekłej boreliozy" rozpętana nagonka na "oszołomów", czyli tych lekarzy i pacjentów, którzy dalej zgłaszają, że występują objawy chorobowe, a bardzo trudno jest od systemu ochrony zdrowia otrzymać pomoc. Środowiska (w tym różni eksperci medyczni) walczący z owymi "oszołomami", czyli osobami pragnącymi jakoś pacjentów leczyć, a nie udawać, że problemu nie ma, odsądzają od czci i wiary:
- tych, którzy w ogóle o przewlekłym charakterze objawów związanych z boreliozą (tu jest spór, czy "przebytą", czy "aktywną w innej formie") mówią
- leczą objawy chorobowe antybiotykami podawanymi długotrwale
- w ogóle próbują coś robić w sprawie, nie przyjmują za dobrą monetę podejścia, w którym pacjentów się zbywa, nie oferując im medycznej pomocy.
Rozmaici eksperci, często profesorowie grzmią, jak to „szarlatani próbują leczyć antybiotykami nieistniejącą chorobę”. Pojawiają się różne formy szykanowania lekarzy, którzy stosują terapie antybiotykowe, ziołowe, czy ewentualnie różne inne, związane z tym, że pacjenci pomimo (rzekomego) „wyleczenie im boreliozy” dalej się ośmielają twierdzić, że skoro bardzo źle się czują, nie mogą pracować, ich życie zamieniło się gehennę, to choroba nie ustąpiła.
Na Facebooku ktoś opublikował dłuższy opis sytuacji pacjenta, który zmaga się z dolegliwością, o której tu piszę, z którego to tekstu wyciągnę tylko krótki fragment:
Wyobraź sobie: od miesięcy czujesz się źle. Zmęczenie, bóle stawów, mgła mózgowa.
Idziesz do lekarza, a on mówi: „W testach nic nie wychodzi, to pewnie stres albo depresja”.
I to jest TYPOWA sytuacja z „leczeniem” (może należałoby użyć bardziej terminu „brak leczenia”) choroby, którą określa się w wypowiedziach „przewlekłą boreliozą”.
Tu od razu chcę zastrzec, iż osobną kwestią jest, czy antybiotyki rzeczywiście pomagają w przypadku tych objawów, które się w części środowisk z „przewlekłą boreliozą” wiążą. To jest bardziej skomplikowana sprawa, co też oznacza, iż z pewnością znaczna część długotrwałych terapii antybiotykami jest tu bezcelowa. W tej fazie choroby już standardowe terapie antybiotykowe bowiem najczęściej nie działają, albo działają na krótko, osłabiając tylko organizm. Więc nie twierdzę, iż każdy lekarz leczący antybiotykami przewlekłą boreliozę słusznie postępuje. Problem jest w czym innym W SYSTEMOWYM BRAKU CHĘCI REALNEGO ROZWIĄZANIA PROBLEMU CHORYCH LUDZI.
Z własnego doświadczenia wiem, gdy się lekarzom wspomina o przewlekłych objawach infekcyjnych, to raczej z LECZENIEM PRZYCZYNOWYM się nie spotkamy. Można ewentualnie dostać leki powodujące zamaskowanie części przykrych objawów i tyle. Problem jest w tym, że owo maskowanie objawów skutkuje postępem choroby na dalszym etapie. Bo przyczyna choroby nie została usunięta, a wręcz się ona rozwija, czasem łatwiej, niż gdyby różnych leków maskujących objawy nie podano (np. sterydów, leków przeciwbólowych).
Problem nie jest tylko polski. Spory w kwestii samego istnienia „przewlekłej boreliozy” toczą się od wielu lat na całym świecie – w USA, Europie Zachodniej (nie mam teraz informacji, jak sobie radzi z tym problemem medycyna azjatycka). Podobne dyskusje do tych polskich są i w Niemczech, we Francji, za oceanem. I wszędzie mamy bardzo podobną sytuację – wojny dwóch środowisk:
- Jest środowisko medyczne wypierające problem, okopujące się na atakowaniu personalnym „szarlatanów, leczących nieistniejącą chorobę”
- Jest środowisko lekarzy i powiązanych z nimi pacjentów próbujących jakoś pomóc ludziom w chorobie.
To drugie środowisko oczywiście nie jest też jakieś jednorodne, ani składające się z samych uczciwych ludzi, czy altruistów. Jakaś część zarzutów o „szarlatański” charakter niektórych terapii jest uzasadniona. Jakaś część zarzutów o nadużywanie antybiotyków w terapii jest słuszna. Tu nic do końca nie jest w pełni proste i jednoznaczne.
Z punktu widzenia pacjenta…
Pacjenta nie interesuje to, czy sobie medycy jego problem zaklasyfikują jako „borelioza”, „zespół poboreliozowy”, czy zastosują tu jakąś jeszcze inną nazwę, czy klasyfikację. Pacjent pragnie być skutecznie wyleczony, a nie zbywany. I pacjent też nie chce być traktowany przez system jak chory psychicznie hipochondryk w sytuacji, gdy wyraźnie czuje, że mu się organizm „sypie”, gdy są ewidentne objawy choroby.
Cóż to jest za choroba?…
- To jest właśnie problem – że tak do końca, to dzisiaj nikt tego nie wie.
|
|