Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czy na pewno potrzebny jest ludzkości wzrost gospodarczy?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:30, 13 Lis 2022    Temat postu: Czy na pewno potrzebny jest ludzkości wzrost gospodarczy?

Pytanie postawione w tytule uważam za nie do końca precyzyjne (choć sam je zadałem...). Jest nieprecyzyjne, bo w ogóle samo pojęcie wzrostu gospodarczego nie jest jednoznaczne. O nieprecyzyjnego tego pojęcia świadczy choćby poświęcone mu hasło w Wikipedii. [link widoczny dla zalogowanych]

Problemem głównym z oceną wzrostu gospodarczego jest to, że właściwie nie jest w samej idei wzrostu gospodarczego określone KOMU SŁUŻY tenże wzrost?
Wzrost rozumiany jako samo pojawienie się większej ilości towarów, usług, czy wykonanie większego nakładu pracy, czy właściwie wzięcie dowolnego innego wskaźnika, nie upoważnia jeszcze do stwierdzenia, czy wolelibyśmy (czy jest dobre w jakiś sposób), aby akurat związane z tym wskaźnikiem zjawisko zwiększało swój zasięg, czy też nie.

Podam może prosty przykład niejednoznaczności tego rodzaju. Czy pojawienie się większej ilości usług medycznych - w końcu dające wyraźny wkłada do wzrostu gospodarczego - właściwie należy uznać za coś pozytywnego?
- Ja uważam, że nie koniecznie. Może to być korzystne, ale może wręcz świadczyć o tym, że tak nam się ludzie stali rachityczni i słabi, że na inne zajęcia już nie bardzo mają siły i środki, za to muszą się leczyć z tej niezliczonej ilości przypadłości, jakie się pojawiły. Osobno może to świadczyć tez i o tym, że ludzie są schorowani i nieszczęśliwi wskutek zanieczyszczenia środowiska, przepracowania, czy innych negatywnych czynników. Z kolei rozwój jakichś mocno luksusowych dziedzin medycyny (np. ginekologii kosmetycznej), choć może i przynosi duże zyski, daje duże obroty podmiotom gospodarczym, to jednak potencjalny skutek dla całości społeczeństwa jest wyjątkowo słaby w stosunku do nakładów (bo nawet szansa na obejrzenie efektów pracy tych chirurgów kosmetycznych będzie zapewne dana tylko wąskiej grupie ludzi). Można sobie wyobrazić różne mocno niesprawiedliwe modele rozwoju społeczeństw, w których wąska grupa najbogatszych konsumuje w sposób nadmiarowy dobra, wypracowywane bardzo ciężką pracą milionów ludzi schorowanych, przemęczonych upodlonych w swoim życiu, ale samo wytwarzanie dóbr idzie pełną parą, a nawet dynamicznie wzrasta. Tylko że patrząc z punktu widzenia ilości cierpienia w takim społeczeństwie, intuicyjnie byśmy raczej uznali, że to nie o to nam chodzi.
Czytając analizy w mediach ekonomicznych trudno jest oprzeć się wrażeniu, że panuje tam rodzaj skrzywienia w stronę podziwu dla bogactwa jako takiego, że rozrzutność jest mile widziana, zaś wyrównywanie szans dla słabszych grup ludności jest często utożsamiane z działaniami "nieekonomicznymi". Nie jest to jednoznaczny całkiem obraz, bo są też prezentowane (lewackie?...) poglądy sugerujące wartość redystrybucji dóbr i większej solidarności społecznej, jednak wciąż chyba pokutuje przegięcie w stronę utożsamiania prawidłowej ekonomii z tymi obszarami, gdzie operuje się dużymi kwotami pieniędzy, niezależnie od tego, jakie są bardziej długofalowe i szersze skutki owej działalności.

Jestem przekonany, że odpowiedzi na pytanie o wartość wzrostu gospodarczego ostatecznie da się udzielić w trybie bardziej SUBIEKTYWNYM, czyli przyjmując założenia, którym często bliżej będzie do estetycznych czy etyczno - moralnych postulatów, niż do twardych, obiektywizowalnych modeli i wskaźników. Dlatego, aby w ogóle pchnąć temat do przodu, od razu wejdę w pewne założenia własne, zależne od moich upodobań, przekonań, wiary w to, co jest raczej dobre, a nie złe, bliższe człowieczeństwu, wyższym wartościom.

Drugim wątkiem w tym problemie byłoby spostrzeżenie, że istnieje rodzaj napięcia pomiędzy rozwojem, a szczęściem ludzi. Rozwój wymaga wysiłku, a ten w wielu sytuacjach zbliża się do dyskomfortu, nawet cierpienia. Z drugiej strony bez rozwoju jesteśmy narażeni na niesprzyjające warunki, zagrożenia, co też potencjalnie jest źródłem cierpienia. Rozsądnie byłoby zatem uznać, iż jest pewne optimum rozwoju, które z jednej strony daje ludzkości zdolność do reagowania na zagrożenia świata, a z drugiej nie okazuje się ten rozwój sam problemem dla ludzi. A może być rozwój problemem na wielu płaszczyznach
- ekologicznej
- społecznej
- nawet intelektualno - duchowej i religijnej (szeroki temat, tutaj na razie nie wyjaśnię o co dokładniej mi chodzi, bo jest tu sporo trudnych, czasem nowych idei, których tłumaczenie - samym swoim rozmiarem - rozwaliłoby tok rozumowania).
W każdym razie, jak to zwykle w życiu, mamy "coś za coś". Rozwój można ulokować mądrzej, albo głupiej. Ja widzę przede wszystkim potrzebę lokowania ludzkiego rozwoju w dobrze przemyślane aspekty ekologiczne. To jednocześnie łączy mi się z aspektami społecznymi.

Rozwój powinien być w znacznym stopniu ZRÓWNOWAŻONY i nieinwazyjny dla środowiska. O ile się da oczywiście, bo jakaś ekologiczna ortodoksja często jest jawnie przeciwskuteczna, czyli czyni nawet dla samego środowiska naturalnego więcej złego, niż dobrego. Uważam też, że rozwój we współczesnym świecie powinien w większym stopniu uwzględniać postulaty wyrównywania szans, dźwigania najsłabszych, jak i ograniczenia szczególnie wybujałych fanaberii najbardziej uprzywilejowanej części społeczeństwa.

Wszystko to jakoś krzyżuje się z jeszcze jednym trudnym zagadnieniem, związanym z pytaniem: ale co właściwie ludzie mają w swoim życiu robić? W czym mieliby lokować swoją aktywność?
Ortodoksyjnie myślący (filozofujący) myśliciele mogą bowiem ulegać pokusie tak twardego postawienia kwestii ekologii, że ostatecznie ludzkość zostałaby zamknięta w rezerwacie, w którym życie człowieka stanie się de facto czymś negatywnym, bo nawet jeśli nie będzie postulatów tego życia skrócenia, to widoczna byłaby tendencja uznawania "niech ci ludzie już dożyją do końca swoich żyć, ale niech już ta cała ludzkość najlepiej jakoś się skurczy, zwinie, bo ona jest tylko wrzodem na organizmie świętej matki natury". Czyli najlepiej wtedy byłoby, aby człowiek niczego nie robił, nie miał żadnych ambicji, planów nie czynił żadnych przedsięwzięć, bo przecież celem głównym jest, aby jakoś przetrwać ten niefortunny czas, w którym ludzkość w ogóle się pojawiła na 3 planecie licząc od Słońca.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:10, 23 Lis 2022    Temat postu:

Aktualnie wciąż niejako "obowiązujące" modele ekonomiczne są oparte o potrzebę wzrostu gospodarczego, a w szczególności wzrostu konsumpcji. Czy jednak aby na pewno potrzebujemy tego wzrostu konsumpcji?

Ja zrobiłem sobie mój prywatny ogląd konsumpcji w moim domu i doszedłem do wniosku, że spokojnie mógłbym (nieraz z korzyścią dla mnie) ją ograniczyć. A dodam, że właściwie staram się ją już ograniczać od lat. Bo
- szafy mam zapchane ubraniami, które jeszcze dają się nosić, ale nie sposób przecież nosić wszystkich ubrań na raz
- różnych gadżetów też mam właściwie w nadmiarze
- jakbym mniej podróżował, to też bym na tym nie ucierpiał.
- jedzenie jest problemem, bo za bardzo przytyłem. Więc gdybym tu się ograniczył, to byłoby to z korzyścią dla mojego zdrowia.
Ogólnie kupionych, a nie wykorzystanych towarów mam ilość porównywalną z tymi, które kupiłem i wykorzystałem. Więc właściwie to wystarczyłoby MĄDRZEJ KUPOWAĆ, a miałbym de facto ten sam poziom życia.
A przypuszczam, że wcale nie jestem osobą, która jest bardziej rozrzutna niż średnia. Raczej, z racji na to, że od lat staram się świadomie ograniczać swoją konsumpcję, to obstawiałbym, że jestem w tej konsumpcji wyraźnie poniżej średniej w Polsce (ale "nie krzywduję sobie" z tego powodu, bo jest to mój świadomy wybór).

Poza tym uważam, że ludzie nie są w stanie dokonać w pełni racjonalnego zbilansowania korzyści związanych z konsumpcją z pracą włożoną w zarobienie pieniędzy na ową konsumpcję. Niektórzy co prawda zarabiają dużo, ale z racji na to, że pracy poświęcają niemal cały swój czas, to de facto nie czerpią z tej pracy korzyści. Oczywiście z kolei inna frakcja ludzi rzeczywiście zarabia za mało, aby jakoś tam sensownie wiązać koniec z końcem. Ale na pewno spora grupa ludzi na ograniczeniu swojej konsumpcji, ewentualnie także pracy, tylko by skorzystała, poczuła się lepiej, była szczęśliwsza i zdrowsza.

Jestem za tym, aby jakoś odchodzić od tego ekonomicznego przekonania o potrzebie wzrostu gospodarczego. Zamiast konsumować (i pracować) więcej, proponowałbym konsumować MĄDRZEJ.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin