Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dyskusje na temat samego dyskutowania
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:22, 20 Gru 2020    Temat postu:

Z innego wątku moje
Michał Dyszyński napisał:
Dyskusja zwykle jest forma sporu - naprzeciw siebie stają strony, które maja inną wizję danej sprawy i próbują kogoś przekonać do swoich racji. To dążenie, pragnienie aby jakaś wizja rzeczy stała się obowiązującą wyzwala w człowieku aspekt twórczy, powoduje iż myśl podążą w jakimś kierunku, eksploruje nowe mentalne rzeczywistości.
Jednak spór niekoniecznie zawsze jest twórczy. Jest wiele sporów, dyskusji, które do niczego nie prowadzą głębszego myślowo pozostając jedynie mieleniem chaotycznych emocji. Taki niekonstruktywny spór pojawia się wtedy, celem dyskusji przestaje być prawda, rozumiana jako dążenie stron do uczciwego rozpatrzenia danego zagadnienia. Co zastępuje prawdę w złym sporze?
- Najczęściej promocja ego, bądź doktrynerstwo w zakresie jednej opcji ideologicznej, w której słowa przestają poszukiwać znaczeń dla siebie, stając się toksycznymi symbolami w dyskusji, blokadami dla rozwoju myśli, zamiast tej myśli katalizatorami.

Dobry i zły spór odróżniają się od siebie przede wszystkim tym, że w dobrym sporze dyskusja toczy się wciąż blisko zagadnienia, które jest osią sporu, jest merytoryczna, skupiona na celu związanym z samym problemem. W sporze patologicznym dyskusja co chwila, albo wręcz na stałe odchodzi od meritum sprawy, wyciągając na pierwszy plan oskarżenia personalne, kłótnie o kwestie formalne. W sporze dobrym strony POSZUKUJĄ NAWZAJEM ZROZUMIENIA. W sporze patologicznym zrozumienie jest blokowane poprzez okopanie się stron na swoich stanowiskach i unikaniu spojrzenia na rzecz od strony przeciwnej. Ostatecznie wtedy każdy z uczestników zaczyna tylko w kółko perorować, powtarzając własne tezy i nie odpowiadając na dociekliwe pytania, jak owe tezy są przez daną osobę rozumiane.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:44, 30 Gru 2020    Temat postu:

Stan dyskusji, jakie tu na forum miałem do tej pory z Irbisolem skłania mnie to sformułowania (kolejnego już) prawa dyskusji. Ściślej będzie to prawo dyskusji merytorycznej. Nazwałbym owo prawo "zakazem rozkminiania intencji". Prawo jest oczywiście ograniczone, nie dotyczy wszystkich dyskusji, a jedynie tych, których przedmiotem jest coś innego, niż intencje w działaniu, rozumowaniu.
Oto moje sformułowanie prawa:
W dyskusjach merytorycznych, których tematem z założenia jest określenie stanu nie związanego z intencjami, wprowadzanie jako argument aspektu domniemanej intencji którejś ze stron, powinno być niedozwolone.

Omówię to prawo, opisując toczące się na naszym forum moje dyskusje z Irbisolem, który dość skutecznie trolował mnie oskarżeniami o moje intencje. Z grubsza przebiegało to tak, że gdy moja argumentacja stawała się Irbisolowi niewygodna, ten zmieniał temat rozważań na ogłoszenie, iż ja "zrównuję" (najczęściej zrównuję wiary religijne z jakimiś tam innymi rodzajami wiar). I nawet jawne wskazanie tego, że nie zrównuję, a różnicuję wspomniane aspekty, podawanie jawnych przykładów JAK I DLACZEGO je różnicuję, po prostu odbijało się od drugiej strony, było ignorowane, zaś w odpowiedzi znowu pojawiała się deklaracja, że "zrównuję". Pomijając to, czy w ogóle zrównywanie może być zarzutem (nie znam jakiegoś ogólnego zakazu zrównywania czegokolwiek w dyskusji), to samo upieranie się jakiejś ze stron przy tym, że druga strona posiada w rozumowaniu jakąś intencję, której się zapiera, wmawianie tego, ignorowanie wszelkich zaprzeczeń, jest jakąś postacią destrukcji dyskusji rozumianej jako starcie się RÓWNYCH STRON. Oto jedna ze stron przyznaje sobie prawo wypowiadania się na temat tego, jaką intencję ma druga strona i od tego...
... nie ma odwołania. Oto skoro ktoś ogłasza, że ty tego chcesz, to wypadałoby pokornie przyjąć, że tego właśnie chcesz, bo przecież strona przeciwna przy owej tezie się upiera...
Absurd takiej postawy chyba jest bardzo czytelny.
Ale płynie z tego właśnie wniosek w postaci ww. prawa - nie należy w ogóle przenosić uwagi dyskusyjnej na intencje (wszak tych nie da się nijak udowodnić, czy nawet twardo uzasadnić), lecz SKUPIAĆ NA TEJ TREŚCI, KTÓRĄ NAPISANO.
W szerszym ujęciu owo prawo można by rozszerzyć na bardziej ogólne prawo:
Żadnemu dyskutantowi nie wolno jest "nadpisywać" stwierdzeń drugiej strony, czy jakoś inaczej podmieniać sens, czy intencje tego, co twierdzi na sobie wygodną postać.
To prawo można by chyba nazwać "zakazem budowania dyskusyjnych chochołów".
Nikt nie powinien mieć prawa do wpierania komukolwiek, kto stwierdza jakieś A, że tak naprawdę do stwierdza B. Wyrokowanie o cudzych intencjach jest szczególną postacią niepoprawnego wpierania, ale chyba jasne jest, że w ogóle wpieranie czegoś drugiej stronie, wbrew temu co ona deklaruje, należy uznać za zakazaną praktykę dyskusyjną.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:25, 14 Sty 2021    Temat postu:

Jest tu na sfinii taki styl dyskutowania (szczególnie nadużywany przez jednego z dyskutantów), który polega na "dyskusji" z przerobionymi w różny sposób wypowiedziami drugiej strony - np.
1. przerabiane jest sformułowanie formułowane jako warunek konieczny, na warunek wystarczający. Czyli jak np. ja twierdzę, iż do poprawnego rozumowana niezbędne jest wiara, to za chwilę spotkam się z zarzutem, że powiedziałem, iż wiara zapewnia zawsze poprawność rozumowania.
2. jeśli napiszę o czymś, nie wspominając jawnie o czymś innym, to spotkam się z zarzutem, że to moje niewspomnienie o czymś innym jest w istocie negacją tego ostatniego, a ja miałbym się potem z tego negowania tłumaczyć.
3. jeśli w ogóle o czymś piszę, to znaczy że neguję to, o czym aktualnie nie piszę, albo chcę to jakoś ukryć, a więc mam jakąś szczególną intencję w owym ukrywaniu...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:15, 24 Mar 2021    Temat postu:

Ostatnio popełnił mi się taki zabawny tekścik, który ilustruje bardzo powszechny błąd natury logicznej popełniany przez wielu dyskutantów w kontekście idei dowodu i udowadniania światopoglądów. Wklejam go tutaj, bo chcę go mieć na wierzchu, a nie przywalonego nie wiadomo jaką masą dyskusyjną

Michał Dyszyński napisał:
fedor napisał:
anbo napisał:
Żeby udowodnić, że ateizm jest niesłusznym poglądem, musiałbyś udowodnić, że słusznym (albo chociaż słuszniejszym) jest pogląd, że istnieje bóg/bogowie albo przynajmniej jakieś siły nadprzyrodzone.


Arbitralne stwierdzenie wyssane z palca.

Ano z palca wyssane, a przy bliższej analizie samowywrotne - sprzeczne.

Bo co to właściwie znaczy, że "stwierdzenie da się udowodnić"?
Logicznie formalnie oznacza to, że STWIERDZENIE FUNKCJONUJE W RAMACH SYSTEMU FORMALNEGO, w ramach którego możliwy jest dowód.
To zaś oznacza, że światopogląd, który "udowadniamy" ma nad sobą jakiś system formalny, jakiś nadrzędny układ założeń, w którym dałoby się ów światopogląd
- sformułować (byłyby tam pojęcia bardziej pierwotne od tego, który udowadniamy), byłby już gotowy język, umocowany silniej, niż to co formułujemy w naszym światopoglądzie
- sformułować w nim zależności, które dają szansę na konstrukcję dowodu
- wreszcie już konkretnie udowodnić to, co jest do udowodnienia.

Powstaje pytanie: mamy taki system formalny, czy go nie mamy?
Jeśli taki system formalny istnieje, to proszę o jego wskazanie.
Jeśli zaś nie da się wskazać takiego systemu formalnego, to całe to stwierdzenie o konieczności udowodnienia światopoglądu, należałoby uroczyście wsadzić sobie tam, gdzie w chorych organizmach bytują takie pasożyty jak np. owsiki. :rotfl:

Cała ta, od lat toczona dyskusja z ateistami da się porównać do takiego oto zakręconego dialogu.
Szef kuchni: bierzemy teraz to mięso na gulasz i solimy
Kucharczyk: sól się skończyła, nie mamy soli.
Szef kuchni: posolony gulasz zalewamy wodą
Kucharczyk: ale nie jest posolony, bo soli nie ma.
Szef kuchni: teraz do gulaszu z wodą i solą, wrzucamy pieprz i czosnek
Kucharczyk: na jak wrzucamy, skoro nie posoliliśmy, bo nie było soli?... :shock:
Szef kuchni: gotujemy ten gulasz z solą, pieprzem i czosnkiem, aż zmięknie.
Kucharczyk: możemy sobie gotować, ale posolony się on od tego nie zrobi... :rotfl:
Szef kuchni: Teraz możemy do tego gulaszu z solą, pieprzem i czosnkiem dodać jeszcze natkę pietruszki, albo jakieś zioła.
Kucharczyk: Fajnie, można, tylko gulasz dalej nie jest posolony, bo wciąż nie ma soli i nie została dodana. Z samej potrzeby, aby sól była i z ignorowania, że jej nie ma, gulasz słony się nie zrobi.
Szef kuchni: Ty mi tu, Kucharczyk, defetyzmu nie siej! Sól jest niezbędna, aby potrawa miała smak!
Kucharczyk: Zgadzam się. Ale od owej niezbędności sól się nie pojawi w potrawie, jeśli jej nie było na etapie przygotowywania.
Szef kuchni: teraz wyciągamy nasz gulasz i kosztujemy.
Kuźwa!!!! Przecież ten gulasz jest zupełnie bez soli!!!
Kucharczyk: No właśnie. Przecież mówiłem, że soli nie ma, tylko pan nie słuchał....

Parafrazując sytuację na światopogląd:
Ateista: Właściwy światopogląd wymaga udowodnienia:
Teista: ale mnie mamy z czego przeprowadzić dowodu.
Ateista: Jeśli nie się nie udowodni twierdzenia, to nie można być pewnym, czy czasem nie jest to stwierdzenie nieuzasadnione.
Teista: może to i racja, tylko że to nie zmieni tego faktu, że udowadniać dalej nie mamy czym.
Ateista: przyjmując tezy bez dowodu, zrównujemy stwierdzenia naukowe, z bajkami i mitami.
Teista: niekoniecznie, ale to i tak nie ma nic do rzeczy, bo od tego narzekania, materiału na dowód sobie nie wyczarujemy.
Ateista: Teiści, którzy nie udowodnili swojego światopoglądu, nie uzasadnili go, zatem należałoby taki światopoglądu odrzucić.
Teista: co nie zmienia postaci rzeczy, że na tym samym wózku jedzie i ateista, który tak samo nie weźmie znikąd bazy na udowodnienie swoich tez. Więc przyganiał kocioł garnkowi.
Ateista: teiści powinni udowodnić swój światopogląd!
Teista: ale nie mamy czym zrobić tego dowodu!
Ateista: bez dowodu niczego nie będzie można być pewnym, więc dowód jest niezbędny!
Teista: co też nie zmienia tej okoliczności, iż jak nie ma czym dowodu przeprowadzić, to się go nie przeprowadzi.
Ateista: No właśnie! - Nie macie dowodu! Czyli wasz światopogląd jest bez sensu.
Teista: W takim samym stopniu jak dowolny inny światopogląd - również ateistyczny, który podpada pod ten sam zarzut.
itd. itp.

Ale do naszych drogich kolegów ateistów zapewne nigdy nie dotrze, że....
nie mamy soli! Nie mamy skąd wziąć niezależnych, wystarczająco uzasadnionych założeń, aby nimi udowodniać światopogląd.
Argumentowanie z uznania, że to jest niekomfortowa, czy nawet zła okoliczność, z chciejstwa "chcemy mieć dowód" z potrzeby "potrzebny byłby tu dowód", nawet z niezbędności "dowód jest tu absolutnie niezbędny", nie zmieni tej okoliczności, że jak NIE MA CZYM dowodu przeprowadzić, to wszystkie owe chciejstwa, potrzeby i niezbędności są pustymi życzeniowymi postulatami, nie mającymi mocy zmienienia samej istoty sprawy. Bo od chcenia, od uznania czegoś za potrzebne, a nawet niezbędne niemożliwe nie robi się możliwym. Pozostanie niemożliwym, skoro jest niemożliwym z samej ontologii rzeczy. Taki świat... :(
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:35, 01 Maj 2021    Temat postu:

To też z innego wątku

Michał Dyszyński napisał:
Banjankri napisał:
Dla ciebie wszystko michałku.

Nooo, uspokoiłeś mnie.
Już miałem nadzieję, że zrezygnowałeś z genialnej, uniwersalnej metody na każdą dyskusję, na każdy problem i starcie się racji - atakować personalnie.
Bo metoda jest rzeczywiście idealna, dyskusyjne wunderwaffe - możesz rozmawiać z noblistą z biologii "o biologii", nie mając najmniejszego pojęcia o biologii - wystarczy, że opierdolisz z góry noblistę. Podobnie bez najmniejszego ryzyka, a do tego ekonomicznie (nie trzeba niczego studiować, nie trzeba okazywać się żadną wiedzą) możesz "zaorać" noblistów z chemii i fizyki. Wystarczy, że ich opierdolisz, okraszając to analizą jacy to durnie oni są. A najważniejsze!
to jest clou
Przecież możesz to uznać, jako dowód dla swoich racji!
Opierdolisz personalnie noblistę, czym wygrasz dyskusję, co niewątpliwie będzie wskazaniem na to, że noblista z chemii się mylił w problematycznej kwestii, a Ty miałeś rację! Czego by owa racja nie dotyczyła!
Ale na pewno od dawna rozumiesz, jaką głupotą byłoby pozbywanie się tak genialnej metody dowodzenia swoich racji. W końcu świetnie nią władasz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 8:15, 13 Maj 2021    Temat postu:

To popełniłem w innymi miejscu, a chcę też tutaj zarchiwizować:
Michał Dyszyński napisał:
anbo napisał:
Moje "grymasy" uzasadniłem, nie będę tego powtarzać. Co do czytania to mam ochotę czytać ale odpowiedzi zwięzłe i na temat, natomiast nie mam ochoty czytać twoich improwizacji często znacznie odbiegających od tematu dyskusji. Ile razy mam to jeszcze powtórzyć, żeby dotarło?
To może przejdziesz teraz do merytorycznej dyskusji?

Moje "improwizacje" nie biorą się z chęci męczenia Ciebie dygresjami, lecz są (a na pewno taka jest moja intencja, tak ja to traktuję i uważam) PRÓBĄ WYTŁUMACZENIA czegoś, co w mojej perspektywie sprawy pomijasz, przekręcasz, traktujesz niezgodnie z więzami ideowymi.
Każde rozumowanie posiada swoje założenia. Większość ludzi nie analizuje tych założeń, bo przyjmują je intuicyjnie. Ale można próbować jakoś nazywać owe intuicje, jakoś jest wyłaniać do poziomu dyskutowania nad nimi.
Jeśli jest obserwowany między nami jakiś brak możliwości dogadania się, to ja wtedy szukam PRZYCZYNY BRAKU ZROZUMIENIA. Szukam w ten sposób, że przedstawiam jak moja wizja sprawy wynika z założeń, które czynię. Możesz prześledzić sobie te moje założenia, a jeślibyś zobaczył w nich błąd, to będziesz mógł go wskazać. Bo założenia dają swoją moc do analizy wtedy, gdy są JAWNE. Stąd są te moje opisy - JA UJAWNIAM ZAŁOŻENIA, próbując Ciebie namówić do sformułowania własnych, do przeanalizowania co, jak u Ciebie wynika i z czego. Potem będziemy mogli porównać ten Twój system założeń z moim systemem założeń. I może dojdziemy do konkluzji, który z tych systemów ma jakąś wadę, albo i zaletę, a ostatecznie dojść do tego, kto z nas dwóch jest bliżej prawdy.
Jest jednak ten podstawowy warunek WYŁONIĆ ZAŁOŻENIA ROZUMOWANIA.
Jeśli wciąż będziesz się odwoływał wyłącznie do intuicji, jakie posiadasz, a których ja nie znam, które są dla mnie, właśnie przez ową nieznajomość nie możliwe do analizy, to ja nie mam jak odnieść się do Twoich wyjaśnień. Nie rozumiem ich. Rozumiem własny system założeń, w ramach którego rzecz ma się inaczej, niż to, mógłbym wnioskować z Twoich słów.
Dlatego proszę traktuj moje "improwizacje" nie jako formę złośliwości, czy chęć zwekslowania dyskusji, lecz jako formę DOGADANIA SPOSOBÓW ROZUMOWANIA. Jeśli dogadamy się w kwestii jak rozumujemy, to powstanie możliwość porównania naszych argumentów już od strony merytorycznej, a nie tylko intuicją, która po prostu zawsze chce krzyczeć "to ja mam rację, a druga strona się myli".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:46, 17 Maj 2021    Temat postu:

Także poniższe opublikowałem w wątku pod tytułem: W jaki sposób uprzejmość w dyskusji świadczy o osobie...


To, że się dyskutuje uprzejmie, bez napastliwości świadczy o dyskutancie na kilka sposobów:
1. sugeruje, że dyskutujący nie kieruje się uprzedzeniami względem ideologii, którą prezentuje strona przeciwna, co oznacza, iż BYŁ MENTALNIE W STANIE ROZWAŻAĆ ten pogląd przeciwny, a nie tylko broni swoich przekonań, na zasadzie "bronię, bo są moje".
2. świadczy o opanowaniu dyskutanta, zachowaniu przez niego dyskusyjnej "zimnej krwi", umiejętności nie dania się sprowokować, czyli że nie zaślepiają go negatywne emocje. A więc z większym prawdopodobieństwem jego oceny w samej sprawie są trzeźwe (są trzeźwe, bo OPANOWANE).
3. pokazuje, że ktoś dyskutuje na argumenty, a nie walczy z osobą, czyli także to, że jego racja jest właśnie raczej o argumenty (a nie głównie ambicję) oparta.
4. sugeruje, że dążenie do prawdy u owej osoby nie konkuruje z pragnieniem zdominowania dyskusji.
5. Świadczy o przekonaniu względem swojej racji, jako że dany dyskutant NIE POTRZEBUJE RATOWAĆ SIĘ UCIECZKĄ W EMOCJE, czy mając na nadzieję na zmianę tematu z, zapewne niewygodnej dla niego płaszczyzny merytorycznej, na płaszczyznę personalną.
6. życzliwość wobec ataków kierowanych na stosowaną argumentację sugeruje, iż dana osoba jest PEWNA SWOICH RACJI, że ta racja nie ma szansy być naruszona żadną rzetelną próbą weryfikacji. Wręcz dyskutujący pewny swego może zachęcać do atakowania go - wszak "i tak nic nie jesteście w stanie zrobić wobec tego, co głoszę, zbyt mocny jestem, a wy nie macie szans nawet nadgryźć mojej argumentacji, choć - proszę - próbujcie...". Taki pewny swoich przekonań dyskutant daje postawą zachęcania do atakowania go świadectwo, iż każdy atak wręcz potwierdzi racje, których zachęcający broni, co dodatkowo będzie wykazaniem po raz kolejny wyższości tej racji nad ich alternatywami.

I odwrotnie - każdy, kto nie potrafi uprzejmie odpowiadać na ataki na swoje poglądy sugeruje tym że:
- zapewne już mu się skończyły argumenty merytoryczne
- chyba czuje się słaby merytorycznie, więc jedyne co mu zostało to atak agresją
- z dużym prawdopodobieństwem rozważanie poglądów przeciwnych własnym, mentalnie go "parzy", czyli tak naprawdę nigdy nie rozważył alternatywy dla swoich racji, a więc i tez nigdy - w uczciwym osądzie - tej własnej racji nie wybrał, tylko przyjął ją na jakiejś przypadkowej zasadzie
- być może tak naprawdę to nie chodzi mu o żadne merytoryczne racje, tylko o poczucie dominacji.
- z dużym prawdopodobieństwem zwyczajnie BOI SIĘ dyskusji merytorycznej. czuje się w niej słabszy, więc pragnie przekierować uwagę na coś, bo z merytoryczną argumentacją ma jak najmniej wspólnego.

W tym kontekście porzucenie merytorycznej warstwy dyskusji na rzecz warstwy emocjonalnej i personalnej należałoby chyba uznać za poddanie dyskusji w aspekcie merytorycznym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:18, 27 Maj 2021    Temat postu:

Dziś jakoś silniej niż wcześniej dotarło do mnie, że w dyskusjach popełniałem pewien błąd. Polegał on na podawaniu rozwiązania zagadnień, które omawiam w postaci zbyt kompletnej. Ludzi to często tylko irytuje, gdy widzą dużo argumentów za czymś, gdy owo coś zbyt napiera swoją logiką, podczas gdy oni do tej pory uznawali coś przeciwnego. W końcu z jakichś powodów owo coś przeciwnego jednak uznawali. A teraz, nawet gdy widzą morze argumentów, nawet całkiem twardych, przeciw sobie, to raczej zareagują twardym sprzeciwem - na zasadzie: co ty sobie myślisz, że taki mądry jesteś? Tak ci się wydaje, że masz te swoje argumenty?!... To ja ci mówię: w dupie mam te twoje "przekonywujące" argumenty! Mam swoje zdanie i go nie zmienię, żebym nie wiem co! Żebyś sobie nie myślał!
Taka z grubsza - głównie emocjonalna - reakcja jest dość typowa, narzucająca się. Osobowość broni swojej integralności, nie podąża za argumentami, jeśli nie ma to powiązania z jakąś własną emocją, nadzieją, z czymś co się uznaje jako cenne. Więc same rozumowe argumenty większości osób nie przekonają. Żeby nie wiem co, ich nie przekonają.
Za to pojawi się odczucie, że ktoś wywiera rodzaj presji, jest agresorem, wywyższa się. I to nawet przy najbardziej uprzejmym, najbardziej nienapastliwym wyrażeniu treści.
Niestety, pewnych etapów rozumowania się nie przeskoczy. To rozumowanie zależy od wielu - najczęściej nie diagnozowanych świadomie przez osobę - paradygmatów. Ludzie nie wiedzą, dlaczego właściwie mają jakiś pogląd. Traktują pewne rzeczy na zasadzie "to tak jest", choć w gruncie rzeczy, gdzieś tam w warstwie podświadomej są w tym powiązania z emocjami, nadziejami, przekonaniami innego rzędu. Ludzie nie myślą o swoich poglądach w kontekście jakiejś struktury, synchronizowania powiązań. Najczęściej "wiedzą swoje", aby coś tam sobie wywyższyć, aby zaspokoić skrywane emocje.
Tymczasem ja chyba wiele z tych skrywanych emocji naruszam. Naruszam dlatego, że kiedyś dawno coś sobie sam w tym względzie przemyślałem i odkryłem iluzoryczność, mylność wielu przekonań. Czasem już nie pamiętam, ile wysiłku mi zajęło to odkrywanie, jak bardzo musiałem się zmobilizować, zmusić, aby trudne mentalnie prawdy przyjąć. Mimowolnie traktuję jako oczywiste dla wszystkich rzeczy, przekonania, które chyba są moim dość indywidualnym odkryciem.
Każdy ma swoją ścieżkę budowy osobistego ładu pomiędzy emocjami i przekonaniami. Przedstawiając od razu jakiś efekt końcowy, rozumowania, które wieńczą lata mojego osobistego trudu poznawczego, nie uzyskam zrozumienia. Nawet pomimo tego, że masa moich argumentów wydaje się znacząca. Dla kogoś innego, te argumenty nic nie będą znaczyły, zaś jakieś tam osobiste przekonanie, które jest mocno wsparte emocjami, a które ja uważam za naiwne, czy złudne, będzie miało u tego kogoś priorytet.
Dlatego w wielu przypadkach (a chyba częściej niż do tej pory), przynajmniej jeśli zależy mi na zrozumieniu ze strony konkretnej osoby, powinienem odstąpić od kompletności przekazu na rzecz skupienia się na wybranych emocjonalno - mentalnych konkretach. Choć nie zawsze mi akurat na porozumieniu z tą konkretną osobą zależy. Czasem uważam, że warto jest przedstawić właśnie jakąś syntezę sprawy, nie przejmując się wielce tym, że akurat przez bezpośredniego dyskutanta nie zostanę zrozumiany.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:27, 10 Lip 2021    Temat postu:

Od jakiegoś czasu coraz bardziej razi mnie w ogóle wypowiadanie się w autorytatywnym, dobitnym, apodyktycznym tonie. Taki styl wypowiedzi mimowolnie maluje mi obraz dyskutanta, który zamiast argumentami, próbuje przeciągnąć ciężar debaty na swoją stronę samą emocją wmuszania na twardo swojej wersji spraw.
Jeśli ktoś tak podchodzi do dyskusji, to mnie zniechęca do kontaktu z nim. Kopać się z koniem mało kto lubi. Ja sam próbuję podkreślać subiektywny charakter moich opinii właśnie po to ABY ZROBIĆ MIEJSCE DYSKUTANTOWI Z PRZECIWKA na zaprezentowanie swojej wersji sprawy. Chcę aby swoją - maksymalnie szczerą (choć dobrze też aby była przemyślana) wersję zaprezentował. Nie chcę mojego dyskutanta uciszyć! Gdybym nie chciał czyjejś wypowiedzi, to bym nie przystępował do dyskusji, nie interesowałbym się nią. W końcu jest tyle dyskusji na całym świecie, że nie mam szans brać we wszystkich udziału. Dlatego, jeśli do dyskusji przystąpiłem, to wypowiedzi dyskutanta z przeciwka OCZEKUJĘ.
Za niekonsekwencję z kolei uważam postawę, gdy ktoś do dyskusji przystępuje, a potem najwyraźniej robi wszystko, aby zniechęcić innych jej uczestników - czy to obrażaniem ich, czy torpedowaniem sensownej wymiany argumentów. Powstaje pytanie: jak nie chce tych innych dyskutantów w tej dyskusji mieć, to po co do dyskusji w ogóle przystępował?
Tylko po to, aby zepsuć innym zabawę?... :shock:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 9:29, 11 Lip 2021    Temat postu:

Wrzuciłem taki esej, tworząc wątek w Rozbieraniu iracjonalizmu: Dyskusja w modelu przeciągania liny
Michał Dyszyński napisał:
Z moich doświadczeń w dyskusjach na sfinii dzisiaj wynikł mi dość ciekawy wniosek - o znacząco różnym modelu - celu dyskusji jaki uznaję ja, a jaki uznają liczni (chyba nie wszyscy) dyskutanci. Spróbuję tu przedstawić opis całego zagadnienia.

Model dyskusyjny "przeciągania liny"
A mojej diagnozie, niezależnie od światopoglądu osoby, istnieje coś takiego, jak (niekoniecznie uświadamiany, ale realizowany praktycznie) GŁÓWNY CEL DYSKUSJI. Co byłoby owym celem?
- Większość by odpowiedziała: może przekonać przeciwdyskutanta, a przy okazji pokazać że nasza racja jest tą poprawną.
Problem jest w tym, że nie bardzo wiadomo po czym mielibyśmy poznać, że ta nasza racja wygrywa. Kryteria oceny tego, co formułujemy i tak będą indywidualne, arbitralne. Właściwie to nie mamy jasnych - obiektywnie sformułowanych - kryteriów tego, kto w dyskusji wygrywa. Większość ludzi przyjmuje tu postawę intuicyjnego rozstrzygnięcia sprawy.
Zatem przyjmują, że wygrywa ten, kto:
- prezentuje bardziej twardy kurs
- przedstawił dobry argument (ale który właściwie argument jest "dobry"?)
- spowodował, że przeciwnik poczuł się źle
- miał w dyskusji ostatnie słowo
- został przez kogoś oceniony jako wygrany
i różne inne.
W sumie to właściwie...
nie wiadomo. :shock:
Ponieważ tak do końca nie wiadomo, co to znaczy wygrać dyskusję, to większość ludzi przyjmuje intuicyjnie model mieszany, w którym liczy się wszystko po trochu. W tym modelu każda forma wsparcia własnego stanowiska ma wartość, bo dokłada się do innych wsparć. Czyli
- argument merytoryczny jest dobrym, pożądanym wsparciem w dyskusji
- ale nazwanie dyskutanta pejoratywne, też jakoś poprawia stan sytuacji
- ale dodanie tu postawy nieprzejednania, twardości i uporu, też pewnie coś pomoże
- ale zrobienie dobrego wrażenia przedstawieniem się jako autorytet będzie kolejnym wsparciem...
itd. itp.
W modelu dyskusyjnym, który nazwę "modelem przeciągania liny" liczy się właściwie wszystko choć trochę, bo przecież te przyczynki od różnych wsparć się sumują. Im więcej wsparć, tym lepiej...
Tylko czy na pewno lepiej?...

W końcu ktoś to ocenia po swojemu. A ja np. oceniam po swojemu tak, że dodawanie wsparć pozamerytorycznych nie tylko nie liczy się na plus, lecz de facto...
pogrąża dyskutanta niemerytoryczne metody stosującego, świadcząc o tym, że ten dyskutant nie był w stanie utrzymać się (co sam przyznaje, stosowaniem dodatkowych środków) w merytorycznym trybie dyskusji. Dla takiego dyskutanta jak ja, powoływanie się na swój autorytet, to żenada, to przyznanie się do słabości. Dla takiego dyskutanta jak ja, atakowanie kogoś personalne jest właściwie przyznaniem się "argumenty rozumowe mi się skończyły, merytorycznie przegrałem, więc przynajmniej odbiję sobie to na płaszczyźnie personalnej". Z mojej perspektywy dodawanie innych niż merytoryczne "wsparć" dla dyskusji jest przyznaniem się do klęski na płaszczyźnie merytorycznej. Jest to ewidentna klęska - koniec sprawy.
Czyli odrzucam "model dyskusyjnego przeciągania liny", pogrążenie drugiej strony na polu innym niż merytoryczne - nawet jeśli byłoby skuteczne - wcale nie będzie oznaczało wygranej w dyskusji, lecz zostanie odczytane jako rejterada.
Ale tak to w życiu jest - kryteria są arbitralne. Ja swoje wybieram w jeden sposób, ktoś inny ma je inne. Mamy wolność wyboru.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:17, 20 Lip 2021    Temat postu:

Męczące jest dyskutowanie z osobami wyrażającymi się w apodyktyczny sposób. A całkiem sporo jest takich. Ich stylem jest argumentowanie w rodzaju:
Jest inaczej niż to, co piszesz. (kropka, uzasadnienia się nie doczekamy)
albo ze wzmocnieniem
Przecież wcześniej już pisałem, że nie masz racji. (Kropka, skoro ktoś pisał, to nie przyjmuje do wiadomości, iż sprawa właśnie jest dyskutowana, lecz sam fakt, że wcześniej opinię przeciwną naszej wyraził, teraz stał się... argumentem :shock: )

Apodyktyczny wyraża swoje myśli prostymi stwierdzeniami, najwyraźniej oczekując, iż uzasadnieniem ich zasadnosci jest przede wszystkim to...
... że się je stwierdza. Że on je stwierdził. Apodyktyczny z góry ustala definicje wszelkich słów i ogłasza, żę "jest tak", jak on to uznał. Apodyktyczny nie potrzebuje tłumaczyć niczego, bo przecież "jest oczywiste", że skoro on coś stwierdził, to "tak być musi".

Dyskusja z prawdziwego zdarzenia, dyskusja intelektualna jest właściwie ideałem przeciwnym dyskusji apodyktycznych uczestników. W dyskusji intelektualnej argument MA BYĆ ROZPATRZONY, a nie skwitowany samym "przecież pisałem, że to jest inaczej". W dyskusji intelektualnej przyjmuje się zasadę, że stanowiska stron mogą być dookreślone, definicje są dyskutowane, dostosowywane do bieżącego znaczenia. Nikogo się nie traktuje jako uprzywilejowanego, zatem nikt nie może absolutyzować swojego podejścia.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 14:18, 20 Lip 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:28, 26 Lip 2021    Temat postu:

Ozdrowieńczo na dyskusje zadziałałoby wg mnie przekonanie, że wszyscy obserwatorzy są zaawansowani intelektualnie na tyle, że bardzo szybko rozróżniają prawdziwy dyskursywny argument od prób manipulacji. Wiedząc, że manipulacja i tak jest od razu postrzegana jako manipulacja, raczej manipulacji by nie stosowano, albo stosowano ją w mniejszym stopniu, z mniejszym przekonaniem.
Ktoś powinien zacząć dyskutować bez prób manipulacji, walki o bliżej nieokreślone poczucie tryumfu w dyskusji, zamiast o przedmiocie sprawy. Ktoś powinien...
Skutecznie można zacząć od samego siebie. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21626
Przeczytał: 144 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:45, 26 Lip 2021    Temat postu:

Najfajniejsze są dyskusje gdy potencjalny interlokutor stwierdza na początku: jesteś głupim trollem.
No i starą babą.:-) :-) :-)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31312
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:35, 29 Lip 2021    Temat postu:

Jest taka strategia narracji dyskusyjnej, która opiera się o żądanie dowodów, bardzo twardych przesłanek, ogólnie silnych postaci potwierdzenia. Strategia wygląda na całkiem zgrabną, robi wrażenie oparcia się o dobre standardy, o dążenie do uczciwości i intelektualnej zasadności. Bo w końcu co może być złego w tym, że zamiast oparcia się o luźne opinie i mniemania, chcemy mieć rozumowanie oparte o potwierdzone fakty i dobrze uzasadnione interpretacje?
- Na pierwszy rzut oka powiemy: to nic złego, to samo dobro, tak właśnie powinno się argumentować i dyskutować!
Czy aby jednak na pewno?...

Aby sprawę naświetlić, postawię inne pytanie: czy ma sens żądanie rzeczy jawnie niemożliwej?
- Pewnie mało osób chciałoby bronić tego rodzaju tezy. Jeśli coś nie jest możliwe, to powinniśmy się pogodzić z tym, że oczekiwanie spełnienia tego czegoś nie jest racjonalne. Nie żądamy od lekarzy, aby czarami leczyli nieuleczalne dziś choroby - godzimy się z tym, że jest BARIERA MOŻLIWOŚCI, której nie pokona żadne chciejstwo. Dlaczego jednak, w licznych sytuacjach, ta reguła nie wymagania rzeczy niemożliwych bywa łamana?
- Ano chyba dlatego, że patrząc na dyskusję od strony walki, od strony rywalizacyjnej, wiele osób uznaje, iż każdy rodzaj wsparcia będzie dobry. Byle pognębić przeciwnika, byle wywyższyć własne stanowisko. Więc nawet żądanie niemożliwego, jeśli tylko przejdzie niezauważone, staje się dla tak rozumianego celu dyskusji dobrym rozwiązaniem.
A o jaką niemożliwość mi tutaj konkretnie chodzi?
O niemożliwość właściwie stricte logiczną, a powiązaną z dyskusjami. Ma ona wiele wymiarów i odsłon. Oto niektóre wybrane z nich:
- Żądanie dowodu dla założeń (w szczególności założeń światopoglądowych). Założenie - z definicji - jest niedowodliwe, jest przyjęte bez wskazywania dlań ścisłego źródła. Ale zawsze można udawać, że się tego nie rozumie, a napierając na ów dowód, co niektórzy mogą mieć przekonanie, iż robią dobre wrażenie swoją "bezkompromisowością" w dążeniu do intelektualnej poprawności.
- Żądanie dowodu tam, gdzie nawet nie sformułowano żadnych założeń, gdzie zagadnienie wciąż pozostaje na poziomie luźnych intuicji, tam gdzie DOPIERO POWSTAJĄ (są dyksutowane jak by je skonstruować) definicje, reguły, metodologia.
- żądanie dowodu, czy jakichś tam form silnego rozumowania dla tez, które nie zostały jawnie sformułowane - w stylu: ktoś ogłasza bardzo nieporządnie sformułowaną koncepcję, a gdy się mu wykazuje braki, ten ripostuje: udowodnij mi, że nie mam racji! (ano nikt nie jest w stanie udowodnić czegoś, co właściwie nie zostało nawet dobrze sformułowane)

Jest to zapewne kwestia braków co niektórych dyskutantów w zakresie samej logiki. Ludzie bardzo często nie wiedzą czym jest dowód, teoria, aksjomat, wynikanie w rozumowaniu ścisłym. Mają jakieś tam swoje intuicje w tej kwestii, ale ostatecznie myli im się np. dowód z luźnym argumentem, czy nawet przyjęciem czegoś na wiarę. Na naszym forum spotkałem przypadek dyskutanta, który co prawda bardzo mocno występował przeciwko przyjęciu do rozumowania jako poprawny mechanizmu uznawania czegoś za wiarę, żądał zawsze "dowodów", tylko że jak przyszło do konkretów, to okazało się, że jako "dowód" uznaje on "bo mi to powiedział brat". Gdyby za dowody uznawać to, że ktoś coś powiedział, to wszystkie religie byśmy musieli uznawać za "udowodnione", skoro ich tezy przedstawia kapłan owej religii.
Tak więc bardzo często ludzie mają problem z podstawowymi definicjami pojęć, z rozróżnieniem czym tak NAPRAWDĘ W FUNKCJONOWANIU różni się dowód od przyjęcia czegoś w trybie aksjomatu, wiary.
Bardzo wiele dyskusyjnych strategii opiera się właśnie o wpieranie, że druga strona powinna przedstawiać mocniejsze uzasadnienia dla swoich przekonań, dowodowe uzasadnienia, niemal absolutne uzasadnienie i to nawet dla dyskusji o sprawach, które z natury są subiektywne, pozbawione ścisłości - jak np. zagadnienia filozoficzne.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 17:37, 29 Lip 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin