Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35735
Przeczytał: 65 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 17:02, 25 Kwi 2025 Temat postu: Gnuśność efektem fałszywej pobożności?... |
|
|
Od jakiegoś czasu "jestem cięty" na integrystyczny ideał pobożności, który polega na ciągłym krygowaniu się i podkreślaniu: ja?... Ależ ja nic! Wszystko Bóg czyni! Ja jestem posłuszny! Ja nie decyduję...
Zastrzegam najpierw, że nie jestem też zwolennikiem przeciwnego bieguna uznań, czyli też odrzucam postawę w stylu: ja sobie wszystko zawdzięczam, jestem w 100% kowalem swego losu, Bóg mi do niczego nie jest potrzebny. Co to, to też nie. Ale...
Widzę rodzaj szczególnie toksycznej hipokryzji w postawie ciągłego się zarzekania, że "ja samemu nic, bo wszystko Bóg". Hipokryzja ta jest toksyczna z kilku powodów - na początek z samego tego, że w ogóle jest hipokryzją, czyli po prostu kłamstwem. A każde kłamstwo wprowadza do umysłu truciznę, polegającą na tym, że świadomość w tym za chwilę się pogubi, czy przyjąć tę w głębi odczuwaną i szczerą wizję spraw, czy tą zadeklarowaną na potrzeby wylansowania się na kogoś, kto miałby wywalczyć sobie tym lansem postrzeganie w społeczności korzystne postrzeganie.
Chciałbym najpierw zdemaskować, na czym polega kłamstwo deklaracji "ja nic, tu wszystko czyni Bóg, któremu ja tylko jestem posłuszny".
To kłamstwo ma dość złożoną strukturę przeinaczeń i zafałszowań.
1. Po pierwsze stawia deklarującego na (jakże wygodnej...) pozycji zwolnionego od odpowiedzialności... Bo skoro to nie ja decyduję, tylko Bóg, to teraz niech On się martwi z tytułu tego, że coś źle poszło.
2. Po drugie, jeśli to nie człowiek, tylko Bóg tu zarządził, to znaczy, że decyzja jest nieomylna. Czyli mamy tu wniosek: wszyscy mają mi być posłuszni, bo inaczej to samemu Bogu się przeciwstawiają...
3. Po trzecie, skoro to nie ja tylko Bóg tu zarządził, to nie trzeba tu nic sprawdzać, czyli ja mam rację, niezależnie od tego, co bym zrobił. Ależ wygodna jest taka rola osoby, która de facto ogłosiła swoje (twierdzę, że tak naprawdę ogłosiła SWOJE decyzje, a nie boskie) decyzje jako pochodzące od Boga.
4. Po czwarte - JAKIE WŁAŚCIWIE PODSTAWY ma deklarujący do uznania, iż to nie on (w domyśle z całym bagażem błędności, niedoskonałości) tutaj myśli i działa?... Było jakieś jawne objawienie? Anioł się okazał?... A może mamy tu jedynie chciejstwo, albo w ogóle tylko życzeniową deklarację kogoś, kto by chciał się wylansować na prawie świętego?...
5. Po piąte - jeśli rzeczywiście tu nie było ludzkiego wkładu, to KTO OCENIAŁ tę sytuację, CZYJE OCZY patrzyły, CZYJE USZY słuchały?... Bóg tu podstawił deklarującemu swoje boskie oczy i uszy?... A jeśli jednak to człowiek patrzył, słuchał, rozpoznawał, wyciągał wnioski, to dlaczego za chwilę udaje, że było inaczej?... Dlaczego tak ordynarnie kłamie?...
6. Toksyczność długofalowa owego udawania przed samym sobą, że się nie podejmuje osobistych decyzji polega na stworzeniu sobie obrazu, w którym ODPOWIEDZIALNOŚĆ I PRAWO DO WYCIĄGANIA WNIOSKÓW TOTALNIE SIĘ ROZMYWAJĄ. Jeśli to ja decydowałem, gdy coś robiłem, to znaczy, że teraz nawet nie mam prawa się uczyć na błędach (przecież swoich, a nie Boga, bo On błędów przecież nie popełnia). Czyli odrzucenie swojej sprawczości i odpowiedzialności ma dalszy skutek w postaci braku samonaprawy, niemożliwości nawracania się ze złych ścieżek.
Choć na koniec też dodam, iż jest jeden aspekt owego zrzekania się, może trochę zarzekania się "to nie ja", który nie tyle jest związany z zakłamaniem, co z sugestią (w jakiś sposób może pochodzącą z dobrych intencji), aby NIE WBIJAĆ SIĘ W DUMĘ z tytułu swojej sprawczości. Może faktycznie tak być, że ważną intencją owego zarzekania się "ja nic robię, bo to Bóg czyni" jest sugerowanie, iż "ja nie przypisuję sobie zasług z tytułu dobra, które tu wynikło". Problem z taką intencją jest jednak ten, że przecież tak naprawdę to nawet nie wiemy, czy stało się z tytułu naszej działalności dobro, czy zło. Więc nie wiemy, czy wskazując na Boga jak sprawcę, zrzekamy się zasługi, czy może zrzucamy na Niego swoją winę...
Moje osobiste podejście do kwestii zasługi/winy/sprawczości jest znacząco inne, niż z góry tu deklarowanie czegoś. Uważam, że bezpiecznie jest tę sprawę pozostawić na poziomie otwartym, bez zarzekania się w żadną ze stron, a więc trochę z sugestią, że:
- co prawda się starałem i to ja się starałem, to moje emocje i myśli w danej sprawczości były i działały, lecz też nie wiem, ile było w tym natchnienia boskiego, moich decyzji, a może nawet wpływów kuszącego nas diabła. To kiedyś pewnie się okaże, to Bóg też zna w swojej mądrości, ale ja mogę tylko zadeklarować jakiś (nieustalony do końca) swój udział w sprawie.
- to, czy można się udziałem w danych zdarzeniach chlubić, czy wstydzić tego, okaże się w przyszłości. Teraz nie zwalajmy tego na nikogo, ale też nie głośmy jakiejś swojej pełnej sprawczości, bo nie znamy pełni zależności i uwarunkowań. Nie oczekuję zatem za swoje działania pochwał (nawet jeśli teraz wyglądają na tych pochwał godne), nie wiem, czy zrobiłem to, co powininem - może, choć nawet nieźle wyszło, to i tak nie wykorzystałem swoich możliwości, bo trzeba mi było zadziałać lepiej, mądrzej, precyzyjniej.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 17:09, 25 Kwi 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|