Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kwestia skruchy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 36171
Przeczytał: 74 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:03, 25 Sie 2025    Temat postu: Kwestia skruchy

Tu w dyskusjach na sfinii często ściera się opcja integrystyczno - fundamentalistyczna rozumienia chrześcijaństwa z opcją akcentującą miłość Boga. Zwykle tę pierwszą opcję wspiera fedor, a drugą katolikus. W zdecydowanej większości sporów bliżej jest mi do stanowiska katolikusa, ale w jednej kwestii będzie wyjątek, czyli raczej skłaniałbym się do tego, jako sprawę widzi fedor. Tym wyjątkiem jest kwestia skruchy.
Fedor konsekwentnie stoi na stanowisku, że bez skruchy ze strony grzesznika nie ma zbawienia. Katolikus (przynajmniej patrząc na większość jego deklaracji) chyba wierzy, iż Bóg jest tak miłosierny, tak wszechmocny, że nawet nieskruszoną duszę jest w stanie zbawić.
Być może dałoby się w pewien szczególny sposób owe stanowiska nawet w jakiś sposób pogodzić - np. na gruncie wujowej koncepcji piekła, które jest wieczne jedynie subiektywnie, ale tak w pierwszym rzucie broniłbym raczej wersji fedora, co oznacza, że twierdzę, iż bez SZCZEREJ skruchy dusza nie ma szans na dostąpienie zbawienia.

Przy czym moje wyjaśnienie, dlaczego tak właśnie miałoby być, bazuje nie na arbitralnościach w traktowaniu tego zagadnienia (żadne tam "nie, bo nie"), lecz na refleksji, która wiąże odczuwania skruchy z dwoma fundamentalnymi innymi pojęciami teologicznymi:
- z ideą tożsamości, narodzenia się z ducha, zaistnienia duszy jako "skompletowanego" bytu
- z ideą prawdy, w powiązaniu z grzechem przeciwko Duchowi Świętemu (czyli właśnie Duchowi Prawdy), czyli tym jedynym grzechem, który - ani w tym, ani w przyszłym życiu - nikomu "nie będzie odpuszczony".

W tym wątku chciałem się pochylić właśnie nad ideą skruchy w kontekście w ogóle tworzenia się spójnej osobowości, wyjaśnić, jak te idee można razem połączyć.

Uważam skruchę za AKT NARODZENIA SIĘ PRAWDZIWEJ ETYCZNEJ ŚWIADOMOŚCI. Można by tę pierwszą skruchę, żal z tytułu zawinionego zła porównać do pierwszego krzyku niemowlęcia, które wyszło z łona matki. Świadomość, która nagle uznaje to, iż w czymś zawiniła, a także to, iż owa wina ją boli, bo wina się należy, bo decyzję NALEŻY PRZYPISAĆ OSOBIE, która właśnie zawiniła - taka świadomość manifestuje się jako ISTNIEJĄCA w sensie bycia odpowiedzialną za swoje czyny istotą.

Jeśli ktoś nie czuje skruchy za to, co kiedyś wybrał, to może... NIE wybrał?... :shock:
Ale jeśli on nie wybrał, to znaczy, że nie ma wybierającego. A to znaczy, że nie ma odpowiedzialności i nie ma OSOBY. Jeśli nie ma osoby, czyli jeśli wszystko, co zaistniało przypisywane jest czynnikom niezwiązanym z owym centrum decyzyjnym - ja, to nie było wyboru, nie było wolności, nie było PODMIOTU. Nie ma kogo osądzać, ale też nie ma kogo ZBAWIAĆ.
Bóg zbawia, ale zbawia KOGOŚ. Jeśli nie ma kogosia, to nie będzie zbawienia.

Drugą stroną tej refleksji jest KWESTIA PRAWDY - ta, której nikomu się "nie odpuszcza w żadnym życiu". Skrucha bazuje na tym, że skruszona osobowość te aspekty związane z wyborami traktuje jako PRAWDZIWE, czyli w pewien sposób OSTATECZNE, bo niedające się zanegować chciejstwem, lękiem, gniewem, udawaniem. Uznając swoją winę, winowajca uznaje pewną prawdę. Jeśli nie chce prawdy (tu: o swoim wyborze) uznać, to znaczy, że zakłamuje rzeczywistość i zakłamuje SIEBIE. A jeśli siebie zakłamuje, to nie określił się, jest nikim.
Skrucha, jeśli ktoś w ogóle ja jest w stanie odczuwać, stanowi zatem rodzaj "pasowania na osobę". A tylko osobę da się zbawić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 36171
Przeczytał: 74 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:45, 25 Sie 2025    Temat postu: Re: Kwestia skruchy

Michał Dyszyński napisał:
bez SZCZEREJ skruchy dusza nie ma szans na dostąpienie zbawienia.

W pewnym sensie to ten warunek - ZDOLNOŚCI DO SKRUCHY może okazać się ostatecznie swoistą "wizą wjazdową" do zbawienia. Zbawiony może być bowiem tylko ten, kto:
- jest już wystarczająco osobą - czyli mentalność obsługuje takie właściwości jak świadomość, sumienie i odpowiedzialność
- jest przy tym POKORNY na tyle, aby uznawać swoje błędy.
Te dwa elementy składają się na zdolność do skruchy, która jawi się nie tyle jako prosty wstyd z tytułu zrobienia czegoś zabronionego, czy źle postrzeganego, lecz jest bardziej złożoną postawą mentalną, której wytworzenie świadczy o pewnej minimalnej kompetencji osobowej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3278
Przeczytał: 38 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 1:18, 26 Sie 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
raczej skłaniałbym się do tego, jako sprawę widzi fedor. Tym wyjątkiem jest kwestia skruchy.
Fedor konsekwentnie stoi na stanowisku, że bez skruchy ze strony grzesznika nie ma zbawienia.


Tylko, że on uważa, że skrucha jest potrzebna, by Bóg mógł wybaczyć, a ty Michał tak nie uważasz. Wg niego ludzkie złe postępowania są świadomym i dobrowolnym obrażaniem świętości Boga. Bóg wybacza, gdy widzi, że człowiek żałuje. Wtedy Bóg okazuje swoje "wielkie" miłosierdzie.

Cytat:
Katolikus (przynajmniej patrząc na większość jego deklaracji) chyba wierzy, iż Bóg jest tak miłosierny, tak wszechmocny, że nawet nieskruszoną duszę jest w stanie zbawić.


Nigdy nie twierdziłem, że Bóg wciśnie do nieba grzeszników i ludzi, którzy generalnie są jakoś niepoukładani w swoim jestestwie. :think:
Wierzę, że Bóg jest wspaniałym Lekarzem, który usunie wszelkie bariery przeszkadzające człowiekowi, by osiągnąć niebo. I nie twierdzę w tym, że człowiek nic od siebie nie będzie musiał zadziałać.
Krótko mówiąc, jeśli skrucha jest potrzebna do zbawienia to wierzę, że Bóg pomoże człowiekowi, by ten jej w pełni w sobie doświadczył.

Cytat:
twierdzę, iż bez SZCZEREJ skruchy dusza nie ma szans na dostąpienie zbawienia.


Ok, ale to pojawia mi się pytanie: skrucha ma być odnośnie czego?
:think:

W moim modelu postrzegania spraw sytuacja jest chyba bardziej skomplikowana. Człowiek zatraca się w złu, bo zwiódł go "świat", a wtedy o jego postępowaniu decydują mechanizmy, z których on nawet nie zdaje sobie sprawy. Osoba zniewolona nie odpowiada za swoje czyny, a więc mówicie "skrucha", ale czego ona ma się tyczyć?

Może skrucha nie tyle ma się tyczyć wyrządzonego zła, bo człowiek jest ofiarą większego mechanizmu, a on nie miał jak się w tym odnaleźć, tylko skrucha ma odnosić się do sytuacji, że w ogóle człowiek zabłądził w tym wszystkim. Krótko mówiąc, dobrze jest, jeśli człowiek odczuwa głęboki żal, smutek za to, że stał się ofiarą?

Nie wiem czy to ma sens. Będę się jeszcze nad tym zastanawiał.

Pewnie odrzucisz moją przesłankę, że człowiek został oszukany przez "świat", a więc zostaję ze swoim pytaniem sam. :think:

Ale wiem jedno. Wuj ma rację, gdy opisywał sytuację człowieka:
Wujzboj napisał:
I teraz zważ, że wszystkie stworzenia są dziełem wszechmocnej miłości Boga. O ile o każdym takim stworzeniu, które jeszcze nie jest w stanie ostatecznego zbawienia od grzechu da się śmiało powiedzieć, że może ono zostać zwiedzione przez pozory lub celowo wprowadzone w błąd, i o każdym takim stworzeniu da się powiedzieć, że przy pechowych układach błędy tak się kumulują, że powstaje dodatnie sprzężenie zwrotne i tworzy się samonapędzająca karuzela błędów, która sama z siebie się nie zatrzyma a i podchodzącego na pomoc zmiecie z powierzchni lub wessie i pociągnie za sobą, o tyle o żadnym takim stworzeniu (dziele wszechmocnej miłości) nie da się powiedzieć, że całkowicie zaduszono w nim jego naturę. Warunkiem koniecznym wolności wyboru jest zgodność tego wyboru z prawdziwą naturą wybierającego, czyli każdy wybór zła jest wyborem spowodowanym albo pomyłką albo zniewoleniem. Zniewoleniem właśnie przez karuzelę błędów. I dokładnie taką karuzelę ma w umyśle każda z osób, o których piszesz, że ma ona "wolę już tak przesiąkniętą złem, że nie chce i wewnętrznie już nie jest w stanie przyjąć miłosierdzia Bożego". To jest stan chorobowy, być może bardzo ciężki i nie do wyleczenia przez nikogo z nas (a już z pewnością nie przez samego chorego), ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Bóg zdawał sobie sprawę z ryzyka, że ten ktoś w ten sposób zachoruje, i gdyby nie miał dla niego w zanadrzu skutecznego lekarstwa, nie zdecydowałby się tego kogoś powoływać do istnienia. Jest bowiem miłością i odpowiada za swoje stworzenia. Nie buduje szczęścia jednych na cierpieniu drugich.

http://www.sfinia.fora.pl/katolicyzm,7/dlaczego-bog-nie-zrobi-na-tym-swiecie-porzadku,21263-650.html

Widzę w tym głęboko sens, ta perspektywa jest sensowna i spójna.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli ktoś nie czuje skruchy za to, co kiedyś wybrał, to może... NIE wybrał?... :shock:
Ale jeśli on nie wybrał, to znaczy, że nie ma wybierającego. A to znaczy, że nie ma odpowiedzialności i nie ma OSOBY.


Oj, oj, oj..
Bardzo szybko robi ci się "brak osoby". To, że ktoś "nie wybrał" w JAKIMŚ FRAGMENCIE swojego życia, bo o jego postępowaniu decydowały czynniki, z których on nie zdawał sobie sprawy, to jeszcze nie oznacza, że w ogóle nie ma osoby..
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 36171
Przeczytał: 74 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:56, 26 Sie 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Nigdy nie twierdziłem, że Bóg wciśnie do nieba grzeszników i ludzi, którzy generalnie są jakoś niepoukładani w swoim jestestwie. :think:
Wierzę, że Bóg jest wspaniałym Lekarzem, który usunie wszelkie bariery przeszkadzające człowiekowi, by osiągnąć niebo. I nie twierdzę w tym, że człowiek nic od siebie nie będzie musiał zadziałać.
Krótko mówiąc, jeśli skrucha jest potrzebna do zbawienia to wierzę, że Bóg pomoże człowiekowi, by ten jej w pełni w sobie doświadczył.

Pytanie, czy sytuacja, w której Bóg "pomaga" w ten sposób człowiekowi w doświadczeniu skruchy, że aranżuje bardzo jednoznaczne sytuacje, w których człowiek jest do niej skłaniany, jest do końca "tym", o co chodzi... :think:
Pamiętam z głęboko dziecięcych moich lat sytuację, w której dochodziło do nieporozumień między dziećmi. Gdy robiła się awantura, skłóceni malcy byli wzywani do wychowawczyni, która - po krótkiej reprymendzie - rozkazywała: to teraz podajcie sobie rączki na zgodę i idźcie się bawić. Malcy pod presją wychowawczyni podawali sobie te ręce. Potem zaś różnie bywało...
Do dziś mnie jakoś owa sytuacja w jakimś sensie niepokoi, czuję w niej zgrzyt. Malcy na zewnątrz, pod presją zachowali się jakby tamta wzajemna niechęć przestała istnieć - mamy bowiem rzekomą zgodę. Ale w głębi duszy każdy czuje, że skoro powody tamtych niesnasek się nie zmieniły, to emocjach malców dalej buzuje złość. Nooo... może trochę już mniej "buzuje", bo presja rozmowy z wychowawczynią trochę odwraca uwagę od tamtych złości, trochę dzieci zapominają, z racji na to, że emocje są z zasady powierzchowne, czyli że emocja bycia karconym przykrywa emocje złości na kolegę. Jednak czujemy, że przyczyna tych złości nie została usunięta owym aktem wymuszonego podania rąk na zgodę.
Teraz przenosząc to na kontekst Boga i skruchy, czuję tu analogię. Powiedzmy, że Bóg może jakoś wpłynąć na człowieka, aby ten odczuł skruchę. Jak dalece Bóg miałby się tu posunąć?...
Można sobie wyobrazić, że Bóg motywuje człowieka do skruchy w ten sposób, że wymusza na nim np. coś w rodzaju seansu w kinie - wyświetla "na ekranie" wszystkie negatywne rzeczy związane ze złym postępowaniem człowieka, stwarza silną presję na przypominanie sobie tego, zaś człowiek, który nie ma tu mocy się przeciwstawić, w końcu zaczyna odczuwać coś w rodzaju potępienia tamtych czynów, czyli chyba też i swoją skruchę. Ja w tym czuję jakiś rodzaj nieadekwatności, coś mnie tu niepokoi...
Bóg, który skruchę człowiekowi "wciska"... :think:
Tylko, czy wtedy, gdy skrucha w jakiejś postaci się pojawi, to będzie TA skrucha?...

Tu dotykamy kwestii trudnej, chyba wcześniej nigdy (przynajmniej przez nas tu na sfinii) nierozważanej, a związanej z oczekiwaniem jakiegoś SPONTANICZNEGO, WŁASNEGO ZAINICJOWANEGO Z WŁASNEJ WOLI CHARAKTERU decyzji, postawy. Zagadnienie jest ogólnie bardzo szerokie, ale też i bardzo ciekawe, a do tego fundamentalne, bo dotyczące KIM WŁAŚCIWIE JEST człowiek?
Czy człowiek przyjmujący jakąś postawę POD WPŁYWEM czegokolwiek zewnętrznego, a sam z siebie, spontanicznie takiej postawy nie przejawiający, MA tę postawę, czy też tylko DOSTOSOWUJE SIĘ ad hoc do okoliczności?...
Tu stawiam pytanie o DOBROWOLNOŚĆ tego, co się w nas zmienia. Czy jeśli jej nie ma, jeśli jest ona manipulowana, aranżowana, to można mówić, iż dotyczy TEJ OSOBOWOŚCI?...

Katolikus napisał:
Cytat:
twierdzę, iż bez SZCZEREJ skruchy dusza nie ma szans na dostąpienie zbawienia.


Ok, ale to pojawia mi się pytanie: skrucha ma być odnośnie czego?
:think:

W moim modelu postrzegania spraw sytuacja jest chyba bardziej skomplikowana. Człowiek zatraca się w złu, bo zwiódł go "świat", a wtedy o jego postępowaniu decydują mechanizmy, z których on nawet nie zdaje sobie sprawy. Osoba zniewolona nie odpowiada za swoje czyny, a więc mówicie "skrucha", ale czego ona ma się tyczyć?

Może skrucha nie tyle ma się tyczyć wyrządzonego zła, bo człowiek jest ofiarą większego mechanizmu, a on nie miał jak się w tym odnaleźć, tylko skrucha ma odnosić się do sytuacji, że w ogóle człowiek zabłądził w tym wszystkim. Krótko mówiąc, dobrze jest, jeśli człowiek odczuwa głęboki żal, smutek za to, że stał się ofiarą?

Tu jesteś nawet bliski mojego podejścia.
Ja uważam, że skrucha powinna zawierać w sobie rzeczywiście coś głębszego, niż tylko jakieś proste potępienie "wtedy to ja zrobiłem źle". Na tym chyba polega brak głębszej przemiany duchowej, że ludzie sobie nawet potępiają jakieś wcześniejsze zachowania, ale czynią to w trybie "ok. nie tak się stało, jak chciałem", "no dobra, zgadzam się, że tamto uczynione przeze mnie było złe, bo faktycznie takie było". Jest tu tylko ten problem, że to jest PŁYTKIE. Skrucha w tym transformującym sensie powinna sięgnąć o wiele głębiej w osobowość, niż tylko do stwierdzenia, że jakiś wcześniejszy wybór, jakiś incydent okazał się niefortunny, że może w świetle dzisiejszej wiedzy, chcielibyśmy sprawy pociągnąć inaczej. Bo taki rodzaj "skruchy", może mieć nawet bandzior, któremu nie udało się dobrze dźgnąć swojej ofiary, która przeżyła, zaś bandzior powie "no tak, to był błąd, bo jak bym tym nożem trochę bardziej w górę dźgnął, to gość od razu by kopnął w kalendarz...". Przyznanie się do błędu, to jeszcze nie jest skrucha!
A przynajmniej nie jest to TA skrucha...

Katolikus napisał:
Pewnie odrzucisz moją przesłankę, że człowiek został oszukany przez "świat", a więc zostaję ze swoim pytaniem sam. :think:

Ale wiem jedno. Wuj ma rację, gdy opisywał sytuację człowieka:
Wujzboj napisał:
I teraz zważ, że wszystkie stworzenia są dziełem wszechmocnej miłości Boga. O ile o każdym takim stworzeniu, które jeszcze nie jest w stanie ostatecznego zbawienia od grzechu da się śmiało powiedzieć, że może ono zostać zwiedzione przez pozory lub celowo wprowadzone w błąd, i o każdym takim stworzeniu da się powiedzieć, że przy pechowych układach błędy tak się kumulują, że powstaje dodatnie sprzężenie zwrotne i tworzy się samonapędzająca karuzela błędów, która sama z siebie się nie zatrzyma a i podchodzącego na pomoc zmiecie z powierzchni lub wessie i pociągnie za sobą, o tyle o żadnym takim stworzeniu (dziele wszechmocnej miłości) nie da się powiedzieć, że całkowicie zaduszono w nim jego naturę. Warunkiem koniecznym wolności wyboru jest zgodność tego wyboru z prawdziwą naturą wybierającego, czyli każdy wybór zła jest wyborem spowodowanym albo pomyłką albo zniewoleniem. Zniewoleniem właśnie przez karuzelę błędów. I dokładnie taką karuzelę ma w umyśle każda z osób, o których piszesz, że ma ona "wolę już tak przesiąkniętą złem, że nie chce i wewnętrznie już nie jest w stanie przyjąć miłosierdzia Bożego". To jest stan chorobowy, być może bardzo ciężki i nie do wyleczenia przez nikogo z nas (a już z pewnością nie przez samego chorego), ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Bóg zdawał sobie sprawę z ryzyka, że ten ktoś w ten sposób zachoruje, i gdyby nie miał dla niego w zanadrzu skutecznego lekarstwa, nie zdecydowałby się tego kogoś powoływać do istnienia. Jest bowiem miłością i odpowiada za swoje stworzenia. Nie buduje szczęścia jednych na cierpieniu drugich.

http://www.sfinia.fora.pl/katolicyzm,7/dlaczego-bog-nie-zrobi-na-tym-swiecie-porzadku,21263-650.html

Widzę w tym głęboko sens, ta perspektywa jest sensowna i spójna.

Przesłanki nie odrzucam, esej wuja uważam za cenny, ale...
Wg mnie ona nie do końca rusza sam omawiany problem. Zgadzając się ze wszystkim, co wyżej napisano, pytam: ale gdzie tu jest rozwiązanie? Bo ja tu widzę opis sytuacji problemowej, widzę nakreślenie motywacji, tylko nie widzę odniesienia się CO ZROBIONO, co poza stwierdzeniem "fajnie i dobrze jest tak, a tak..." miałoby być postanowione?...

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Jeśli ktoś nie czuje skruchy za to, co kiedyś wybrał, to może... NIE wybrał?... :shock:
Ale jeśli on nie wybrał, to znaczy, że nie ma wybierającego. A to znaczy, że nie ma odpowiedzialności i nie ma OSOBY.


Oj, oj, oj..
Bardzo szybko robi ci się "brak osoby". To, że ktoś "nie wybrał" w JAKIMŚ FRAGMENCIE swojego życia, bo o jego postępowaniu decydowały czynniki, z których on nie zdawał sobie sprawy, to jeszcze nie oznacza, że w ogóle nie ma osoby..

Ale ja piszę o innym momencie - o tym, gdy ktoś życie już postrzega z perspektywy - np. na sądzie szczegółowym (ale może być i jeszcze za życia, gdy zdobywa sie na refleksję). Jeśli on tego, co się działo nie ODNOSI DO JAKIEGOS JA, do czegoś co JEGO STANOWI, to znaczy, że nie ma osoby.
Tu jest ten element, który (chyba na razie jakoś mało skutecznie) próbuję postawić przed mentalny wzrok - że istotą skruchy jest SAMOODNIESIENIE, którego z kolei niezbywalnym warunkiem jest postawienie sprawy na zasadzie:
- jest takie "coś w nas", co MA BYĆ SPRAWCZE, a do tego ma w tej sprawczości być POPRAWNE, ADEKWATNE DO CELÓW I SENSU
- to "coś" ma się OBJAWIAĆ, czyli ma ŁAMAĆ CHAOS WPŁYWÓW ZEWNĘTRZNYCH, sprawiając, że zamiast tlumaczenia się "to świat zadecydował, nie ja", ma być "tu JA ZADECYDOWAŁEM!".
- tylko jeśli takie "coś" w ogóle występuje, wtedy jest osoba.

Tłumaczenie swoich niepoprawności w decyzjach światem, jest zatem właśnie przyznaniem się do tej dokładnie wadliwości, która czyni osobę nikim. Ono jest tłumaczeniem nieskutecznym, jest de facto przyznaniem racji oskarżycielowi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 7214
Przeczytał: 95 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 11:00, 26 Sie 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Tłumaczenie swoich niepoprawności w decyzjach światem, jest zatem właśnie przyznaniem się do tej dokładnie wadliwości, która czyni osobę nikim. Ono jest tłumaczeniem nieskutecznym, jest de facto przyznaniem racji oskarżycielowi.

:szacunek:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 36171
Przeczytał: 74 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:23, 31 Sie 2025    Temat postu:

Andy72 napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Tłumaczenie swoich niepoprawności w decyzjach światem, jest zatem właśnie przyznaniem się do tej dokładnie wadliwości, która czyni osobę nikim. Ono jest tłumaczeniem nieskutecznym, jest de facto przyznaniem racji oskarżycielowi.

:szacunek:

Skoro znalazłem zrozumienie, pociągnę tę myśl w kontekście skruchy. Co skrucha zmienia w tym wszystkim?...
- Wg mnie skrucha zmienia optykę sprawy zasadniczo! Skrucha jest ŚWIADOMYM WYCOFANIEM SIĘ Z TEGO, CO BYŁO WADLIWE. To nie błąd jest głównym problemem, lecz TRWANIE W BŁĘDZIE.
Tu oczywiście mamy problem z rozpoznaniem, w jakich postawach trwać, a z jakich się wycofać. Bo z kolei wycofywanie się ze wszystkiego, co się wcześniej uznało, jest innym brakiem odpowiedzialności, niestałością, słabością. Cały dowcip jednak jest w tym, aby wycofać się z tego, co warto jest porzucić, zaś trwać w tym, co słuszne.
Skrucha domyka tę układankę od strony porzucenia nieperspektywicznych decyzji i postaw. Ona jest przywróceniem wolności do układu - co prawda wolność wraca w innej formie, niż ją początkowo dana osoba planowała, ale wraca, bo oto jest nowa decyzja - ta, o wycofaniu się z błędnych decyzji, uznaniu swojej wadliwości w jakimś stopniu, choć...
(to jest bardzo ważne!) wycofujemy się nie aż do poziomu zanegowania całej swojej osoby, wycofujemy tamto rozpoznanie, tamtą decyzję. Przegraliśmy tamtą starcie chaosem w nas i w świecie, ale nie przegraliśmy siebie jako osoby. Osoba tu wręcz się okazuje w nowych wydaniu, niejako się wręcz umacnia - bo ukazuje nowy poziom świadomości, zachowuje odpowiedzialność, jest wciąż sobą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 24716
Przeczytał: 75 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:40, 01 Wrz 2025    Temat postu:

Kain okazywał skruchę???
Może Bóg sam uznał, że nie postapił sprawiedliwie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 36171
Przeczytał: 74 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:52, 02 Wrz 2025    Temat postu:

Skrucha wtedy jest skuteczna, jeśli jest TRWAŁĄ, SZCZERĄ POSTAWĄ, a dodatkowo towarzyszy jej INTENCJA POSZUKIWANIA POWODÓW do tego, aby znaleźć błąd. Można by w tym kontekście chyba mówić o "skrusze potencjalnej", czyli o postawie PERMANENTNEJ POKORY - poszukiwania błędów w sobie.
Skrucha, która miałaby opierać się tylko na tym, że ktoś nam wskaże nasz błąd do poprawienia, może zadośćuczynienia komuś, a my sami tu będziemy z zasady bierni, nie byłaby tą w pełni uczciwą.

Uczciwa skrucha polega na tym, że skruszony jest zaangażowany osobiście w wyplenieniu wszelkiego zła z siebie - on nie czeka przy tym na niczyje wskazania, zachęty, uwagi (choć oczywiście też je uwzględnia), a sam jest czujny, sam się pilnuje, czy czasem nie dzieje się coś, co później z dużym prawdopodobieństwem okaże się czyjąś krzywdą, albo inną formą zła.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 22:12, 02 Wrz 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 24716
Przeczytał: 75 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:40, 02 Wrz 2025    Temat postu:

Ciekawe jednak, że Bóg dał mu znak ochronny.....

Przegląd od AI


Nie, Kain nie okazał skruchy za zabicie brata, a jedynie bał się kary za swój czyn. Bóg naznaczył go znakiem ochronnym, aby nikt nie mógł go zabić, a Kain został zesłany do krainy Nod, gdzie założył rodzinę, nie okazując żalu za popełnione zło.
Szczegóły:
Brak skruchy:
Kain nie wyraził żalu z powodu zabójstwa Abla, jego obawy dotyczyły jedynie zemsty ze strony innych ludzi.
Znak Kaina:
Bóg nałożył na Kaina znak, który miał go chronić przed śmiercią z rąk innych ludzi, a Kain mimo tej szansy na poprawę, nie zmienił swojego postępowania.
Zesłanie:
Kain został wygnany do krainy Nod, gdzie założył własną rodzinę.
Ostrzeżenie:
Historia Kaina jest przestrogą, jak niszczycielska jest zazdrość i jak ważne jest, by przezwyciężać te uczucia.
DLACZEGO PODZIWIAĆ A NIE ZAZDROŚCIĆ? KAIN I ABEL
znak ochrony, „aby go nie zabił nikt, kto go spotka”. Kain nie mógł wskrzesić brata, ale dopóki żył, mógł zmienić postępowanie. Otrzymał szansę, by dobrym życie...

Wydawnictwo JEDNOŚĆ
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 36171
Przeczytał: 74 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:44, 02 Wrz 2025    Temat postu:

Czas zadać pytanie: czy ja tylko teoretycznie o tej skrusze tu piszę?...
Czy potrafię zacząć od siebie i wskazać coś, co było moim błędem, może winą?...
Niedawno mi zarzucono, że "nigdy do błędu się nie przyznałem", co jest nieprawdą, bo tu na sfinii przynajmniej kilka razy się właśnie przyznawałem. Ale też muszę przyznać, że gdy chciałem podać przykłady mojego przyznania się do winy/błędu, a co myślałem, że od razu je szybko znajdę, bo (jak sobie myślałem) "wszędzie one są", to się musiałem jednak sporo namęczyć wyszukiwaniami, aby rzeczywiście coś wynaleźć. Wtedy zorientowałem się, że chyba zbytnio polegam na odczytach własnej intencji wskazywania swoich błędów, że chyba nadinterpretuję różne moje drobne wypowiedzi, które mają charakter defensywny, sygnalizujący możliwe (czy rzeczywiste) błędy. Ja te wypowiedzi już uznaję za przyznania się do błędu, ale jak się im potem przyglądam z perspektywy, to tego za bardzo nie widać. Więc przyznaję się na początek do tego właśnie błędu - że nie wystarczająco konkretnie te swoje błędy przyznaję, wskazuję.
Z drugiej strony...
Mam też świadomość tego, że jakbym tu zaczął uprawiać masywnie samokrytykę, czyli gdybym np. co drugi wątek kajał się z tytułu moich błędów, to pewnie też nie byłoby to odbierane jako szczere. Pewnie typową reakcją odbiorców byłoby "ten Michał znowu się lansuje - tym razem lansuje się na wielce pokornego, zaś my i tak dobrze wiemy, że nie jest to szczere". Taka reakcja jest dość naturalna, bo chyba sam bym podobną miał w analogicznej sytuacji.
Uważam, że trudno jest tak przyznać się do swoich błędów, aby to nie zostało odczytane jako akt nieszczerego lansowania się, albo może użalania się nad sobą. Bo nawet w tym przyznawaniu się do błędów rzeczywiście może być zaszyta jakaś doza czy to narcyzmu, czy to wskazywania "ja tak wspaniale okazuję pokorę, której wy - słabeusze - nie zrozumiecie, bo za ciency jesteście...". I tak do końca nie bardzo jest na to rada. :think:

Ale jednak...
Bardziej z postanowienia, niż teraz z wewnętrznego przekonania, zamierzam do przynajmniej kilku swoich błędów się przyznać. Poza tym ww. błędnym odczytem własnych deklaracji jako już zawierających wyraźne przyznania się do błędów, dodam jeszcze:
- chyba nieraz przekonanie, że niektórzy dyskutanci manipulują w dyskusji świadomie, ze złą wolą. Dzisiaj raczej uważam, że ludziom "tak to wychodzi" (bezwiednie, działając mało planowo), że w dyskusji zaczynają wyraźnie mijać się z prawdą, czy zdrowym rozsądkiem. Mój błąd wskazały mi liczne sytuacje, w których ja niektórych dyskutantów spisywałem na straty jako cynicznych manipulantów, a tu okazywało się, że oni jednak byli w stanie uznać jakieś swoje pomyłki, zmodyfikować swoje zdanie, gdy tylko pojawił się typ argumentacji, który do nich wyraziście przemawia. Nie doceniałem w ludziach tego aspektu dobra, że to nie tyle zła wola nimi powoduje, ile pewien brak dostosowania się do ich mentalności w mojej argumentacji. To był mój błąd, mój brak elastyczności i spostrzegawczości.

Może jeszcze jakiś jeden mój błąd tu w dyskusjach na sfinii?...
- Za błąd uważam moje wcześniejsze postawy nadmiernego tłumaczenia mojego stanowiska osobom, które mają rywalizacyjne podejście do dyskusji. Dziś uważam, że z osobami silnie rywalizującymi powinienem szybciej kończyć dyskusję, bo ona i tak ma znikome szanse na sensowny przebieg. Jeśli ktoś inny ma do takowych cierpliwość to... Chylę czoła przed tym. Myślę jednak, że inni powinni wypełniać tę lukę "kopania się z końmi", które bardzo to kopanie kochają. Ale chyba ten swój wcześniejszy błąd sukcesywnie naprawiam. Uczę się rezerwować swój czas dla osób, które rokują w tym sensie, że są w stanie utrzymywać się intelektualnie w temacie, odpowiadają na argumentację bez mataczenia i wycieczek osobistych. Jak już nikogo do dyskusji nie znajdę, to będę pisał tylko sam do siebie. I też będzie ok.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin