Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moja metoda filozoficzna

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:16, 27 Mar 2021    Temat postu: Moja metoda filozoficzna

Dziś uświadomiłem sobie, że w swojej metodzie myślenia i filozofowania jestem jakby nieco z boku tego, czego ludzie zwyczajnie w myśleniu poszukują. Mam jakby inną metodę eksploracji świata myśli i filozofii. Uświadomiło mi to, gdy sobie poczytałem parę zdań z tekstów osób o feministycznym nastawieniu. Rzuciło mi się w oczy, jak bardzo autorzy/autorki tych tekstów są z góry nastawieni w kontekście konieczności wdrożenia swojej tezy, ideologii. Nie było w ogóle żadnego miejsca na spytanie się: a jaki miałby być tego cel ostateczny?
Po co? Na co? Dlaczego?...
Nie! - feministki, feminiści w ogóle nie zastanawiają się nad tym "co dalej?", lecz realizują cel taki, jaki sobie stawiają. Mi takie podejście wydaje się dziwne, zupełnie sprzeczne z moją "epistemiczną naturą", od początku skrajnie nienaturalne. Ja nie realizuję w rozumowaniu żadnych wytyczonych celów, z wyjątkiem celu bardzo ogólnego - jak ogarnąć myślą jak najszerzej sprawę, ułożyć ją sobie w głowie, ujrzeć te aspekty, które ją tworzą, opisać jak najlepiej, jak najbardziej obiektywnie.
Jakikolwiek partykularny cel, który ktoś chciałby mi wyznaczać, od razu, wręcz mimowolnie wzbudzi we mnie wątpliwości:
- dlaczego ten cel, a nie inny?
- czy na pewno umiem ten cel ściśle, w sposób pewny zdefiniować?
- czy ten cel z czegoś powstaje? - a jeśli tak, to z czego i na ile dobrze owo źródło celu zostało rozeznane, aby tak ostatecznie ów cel z siebie wyłonić?
- czy jestem w stanie dostrzec wszystkie alternatywy dla danego postawienia sprawy, a więc dalej na ile mogę być pewny tego, że aktualna moja wersja stawiania sprawy jest poprawna?
- a w ogóle owa poprawność - skąd się ją bierze, co ją wyznacza?
i wiele innych pytań.
Ostatecznie u mnie tych pytań robi się tak wiele, że zwykle odstępuję od większości twardych stwierdzeń, ostatecznie przestaję prezentować konkretną linię ujmowania rzeczy, lecz niejako "rozpływam się" w analizowaniu wszystkiego ze wszystkim, niczemu nie nadając silnych priorytetów, niczego nie twierdząc na pewno.
Tu oczywiście ktoś zapewne pomyśli, a może i powie: to ty - Michale w tym wszystkim w ogóle niczego nie wiesz, niczego nie twierdzisz, nic nie jest dla ciebie stałe, to jak ty żyjesz?
- Czy ty w ogóle uznajesz za zasadne pójść do toalety za potrzebą?...
- Bo przecież to nie jest absolutnie pewne, że za potrzebą do toalety chodzić należy....

Tu dotykamy ciekawe aspektu sprawy, związanego z moją metodą filozofowania, myślenia i życia. Oczywiście chodzę do toalety, uznając to w jakimś sensie za słuszne i potrzebne. Ale robię to niejako BEZ TWIERDZENIA, że właśnie chodzić muszę, że to jest pewne, iż muszę do toalety za potrzebą iść. Idę W TRYBIE PRAKTYCZNYM.
Tryb praktyczny jest czymś osobnym od trybu myślenia i analizowania. Tutaj pewne rzeczy się robi nie mając uzasadnień, nie analizując tego, albo dokonując analiz bardzo pobieżnych, czysto praktycznych. Temu nie przywiązuję wagi, to jest jakimś takim pobocznym trybem myślenia i odczuwana.
Głównym paradygmatem mojej metody filozoficznej jest przekonanie iż:
Wszystko ostatecznie jest nieskończenie skomplikowane i współzależne.
Co za tym idzie: każde stwierdzenie jest jakąś redukcją.
Nawet każda definicja jest jakoś tymczasowa, jest kolapsem nieskończonego świata myśli na ekran mentalny budowany przez bieżącą potrzebę skomunikowania się.
Jeśli ktoś szuka prawdy absolutnej, to mógłby znaleźć ją dopiero, gdyby poznał w nieskończonym zakresie wszystkie powiązania, a nawet wszystkie możliwości przejawienia się tych bytów, które zaistniały. Jest to zatem twór niewyobrażalnie skomplikowany, nie do udźwignięcia przez żaden umysł podobny do ludzkiego.

Zatem nic co uważam, nie jest ostateczne, ani nawet nie przydaję temu statusu jakiejś obiektywnej w pełni prawdziwości. Nie dlatego, że uważam iż jakoś drastycznie się mylę, lecz z powodu tego, że żaden ludzki język i tak nie byłby w stanie prawdziwości w zadowalający sposób przekazać. Poza tym uważam, że postęp w wiedzy i rozumieniu jest nieskończony, a co za tym idzie, zawsze daną rzecz można zrozumieć lepiej, bliżej pełności rozumienia, w uwzględnieniu większej ilości powiązań.
Ta nieskończona złożoność jest także na etapie kryteriów. Żadne kryteria nie są absolutne. Kryteria prawdy też nie są absolutne. Lepiej rozumiejąc siebie i świat, możemy zadawać lepsze - bardziej adekwatne do struktury rzeczywistości - pytania.

Tak więc moja metoda filozoficzna z góry zakłada, że z moim rozumieniem zawsze jestem gdzieś na początku, albo gdzieś w drodze, zaś żadne moje rozumienie nie jest ostateczne.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 12:10, 06 Kwi 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:17, 06 Kwi 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Podstawę mojej epistemologii można by chyba sformułować w postaci prawa:
Myślenie, odczuwanie, reagowanie sobą na świat podlega nieskończonemu doskonaleniu, nie posiada kresu.
Dawno temu nazwałem to sobie "prawem nieskończonego rozwoju".
To prawo, w której wierzę, modelując jakoś jednocześnie zagadnienie od strony matematycznej, jest jednocześnie dla mnie sporą barierą w kontaktach z ludźmi, a w szczególności z ludźmi o silnej potrzebie domykania swoich przekonań. Tam gdzie wielu ludzi uznaje, że sprawa jest rozstrzygnięta, prawdy ustalone, wątpliwości usunięte, ja widzę często dopiero wstęp do dalszych poszukiwań, widzę mnóstwo pytań i kwestii do ustalenia. I tak jak owi ludzie nie rozumieją mnie w mojej potrzebie otwierania wszystkiego w celu dalszych analiz, tak ja nie rozumiem jak można tak złożone kwestie redukować, zamykać w formułkach w sytuacji, gdy jawnie widać, iż formułki uwzględniają tylko jakąś drobną część problemów związanych z zagadnieniem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:29, 06 Kwi 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

W pewnym sensie, to właściwie większość tego, co ludzie myślą potocznie ja uważam za fałszywe. Fałszywe też są szczególnie komunikaty w mediach - ich celem już dawno przestało być poinformowanie ludzi tak, aby jak najwierniej odwzorować stan faktyczny (to jest dla mnie pojęcie najbliższe prawdzie), a stało się "jak oddziaływać na ludzi tak, aby osiągać społecznie i politycznie uznane cele". Przy czym nie koniecznie zakładam, że owe cele są od razu złe, albo że są tworzone w złej wierze. Po prostu mamy taki świat, że prawda rozumiana jako doskonalenie obiektywnego odwzorowanie rzeczywistości umysłem ustąpiła zasadzie takiego wywierania wpływu na ludzi, aby utrzymać jakoś społeczeństwa w ryzach.
I nie mam do tego nawet specjalnie pretensji, bo doprowadzenie społeczeństw do takiego stanu, w którym manipulacja przestaje być akceptowana, wymaga jeszcze bardzo długiej ewolucji ludzkości. Jak obserwuję ludzi wokół mnie, to oni przyjmują manipulację za coś oczywistego - np. to że reklamy przedstawiają tendencyjny obraz produktu, traktują jako coś właściwego i słusznego. Albo to, że rząd przedstawia informacje niepełne, jeśliby przedstawienie pełnej informacji mogło wywołać niepokoje, czy inną formę niekorzystnej informacji, to wybiera się tryb manipulującego ukrywania prawdy.
W dzisiejszym świecie ludzi (dorosłych) traktuje się trochę jak małe dzieci, które straszy się babą jagą, albo kłamie w inny sposób, aby dzieci "się słuchały" i nie robiły głupot.
Tymczasem dla mnie to wszystko - reklamy, niepełne informowanie, przesada w jakąkolwiek ze stron, nie dostarczanie istotnych interpretacji - to wszystko jest właściwie równoważne świadomemu fałszowaniu, kłamstwom.
Ale też...
W kwestii usprawiedliwienia tej okoliczności - postawy moje stanowisko jest dość złożone. Bo je i usprawiedliwiam i potępiam jednocześnie.
Usprawiedliwiam je jako efekt tego, czym ten świat się stał. Skoro ludzie w swojej masie są jacy są, skoro - jak to łatwo można dostrzec - nie próbują masowo dochodzić do obiektywnych postaci prawdy, a zadowalają się zaspokojeniem swoich emocji, to trudno się dziwić, że np. rząd uwzględnia to w swojej polityce informacyjnej. Czyli w tym sensie takie kłamstwa usprawiedliwiam.
Jednocześnie jednak W MOJEJ OSOBISTEJ OCENIE (prywatnie) taki rodzaj polityki informacyjnej jest dla mnie powodem do uznania źródeł takich informacji za niewiarygodne, kłamliwe, wadliwe. Takiemu stylowi informowania nie ufam, nie biorę jego komunikatów za dobrą monetę, nie polegam na nich, próbując co ważniejsze aspekty tych informacji weryfikować własnymi metodami. Na tym moim wewnętrznym gruncie uważam media za coś zbliżonego do skrzyżowania głupca z notorycznym kłamcą. I potwierdzenie owej głupoty i kłamliwości znajduję praktycznie w każdym bardziej złożonym komunikacie medialnym.
Ale jeszcze z trzeciej strony...
Zdaje też sobie sprawę, że dochodzenie do prawdy w głębszym znaczeniu jest też wynikiem swoistej ewolucji. Ludzkość (także ta część ludzkości, którą reszta wybrała na swoich rządzących) nie ma dostępu do prawdy w postaci obiektywnej. Więc to obijanie się o głupotę, kłamstwa jest czymś, czego trzeba się zwyczajnie spodziewać. Bo tak startujemy w życie i moje (przyznaję - mocno rygorystyczne) zasady jak powinien być budowany wiarygodny przekaz są dość skrajną postacią podejścia. To może działać na mój prywatny użytek, ale nie ma szansy działać u ogółu ludzi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:54, 14 Kwi 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Człowiek jest ewolucyjnie nastawiony na sprawianie wrażenia na swoich bliźnich. Mimowolnie zatem działamy tak, aby się innym przypodobać, przekonać ich, nastawić do nas w założony sposób. Jako naturalny sukces traktujemy zdominowanie otoczenia, zdobycie sławy, zainteresowania. Wszystko to jest oczywiście naturalne, ale...
... nie jest zdobyciem prawdy. To jest przede wszystkim lans, prezentacja własnej osoby.
Uważam, że łatwo, zbyt łatwo mylimy sukces polegający na wylansowaniu swojej osoby w porównaniu do ustaleniu czegoś co prawdą, poprawnością rozumienia i odczuwania. Zostaliśmy biologicznie zaprogramowani na osiąganie sukcesów społecznych, a nie na poznanie prawdy.
Chcę się zbuntować przeciw temu biologicznemu dziedzictwu, może nawet odwrócić zależność - zrezygnować z lansu, a wywyższyć prawdę jako taką. Może nawet czasem warto jest przesadnie zlekceważyć to, co nam daje sukces społeczny?...
Może na start lepiej byłoby odmówić sobie takiego sukcesu, aby wypalić w sobie na niego oczekiwanie?...
Trochę tak uważam, że może tak właśnie byłoby warto. Przymusić się na początku, to lekkiego zdeprecjonowania własnej osoby, wzgardzenia sobą, który jest uznany i ludzie go lubią. Niech nie lubią, niech nawet wyśmiewają. To by pomogło oderwać emocje od tej pogoni za sukcesem społecznym, a potem skierować te emocje i związaną z nimi energię na prawdę jako taką.
Więc może i dobrze jest dać się pokonać, pogrążyć, uznać się za wzgardzonego i przegranego. Jeśli tak naprawdę liczy się dla mnie prawda na pierwszym miejscu, to taka wzgarda ludzi nie powinna mi zaszkodzić.
Czy tak uczynię, czy się skieruję w stronę takiego przegięcia emocjonalnego do samotności i opuszczenia?
- Sam nie wiem. Może. Nie wykluczam tego.
Ale też nie uważam, aby ten stan warto było jakoś długo utrzymywać. Celem jest poziom neutralny. W nim jest wolność, niezależność od opinii, tam jest największa szansa na odnalezienie prawdy.
Prawda nie jest czyjaś w tym względzie, że można ją sobie zawłaszczyć, zabierając innym, bądź grożąc nią innym. Nie jest do walki, nie jest do zwycięstw.

Prawda jest w przepływie takiej łagodnej energii myśli, w równowadze i spokoju. Ona nie potrzebuje się lansować. Ona pomoże tym, co sami są łagodni - czyli umieją ją przyjąć.
Ci co prawdą próbują komuś dać w mordę, ustrzelić go, upokorzyć, według mnie bardzo błądzą. Właśnie oni prawdę - z istoty swojej postawy - odrzucili. Bo prawda jest w łagodności w zrozumieniu pełnym i niekonkurującym - obejmie wszystko, zrozumie wszystko. Jeśli wygra, to tylko w ten sposób, że wszyscy, którzy jej przeczyli ostatecznie uznają, że i tak w ukryciu ona była z nimi zawsze. Ale wtedy tego nie widzieli, więc dopiero teraz poznali ją i jednocześnie poznali siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:47, 01 Maj 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Wyjaśnienie roli agnostycyzmu w mojej metodzie filozoficznej opisałem w jednym z wątków. Główną ideą agnostycyzmu w moim rozumieniu jest RYGORYSTYCZNE ODDZIELENIE CO SPRAWDZIŁEM, A CO NIE.
No i kluczowym aspektem sprawy jest pytanie: CZY JA SAM coś sprawdziłem?
Michał Dyszyński napisał:
Semele napisał:
https://www.miesiecznik.znak.com.pl/7172015zbigniew-mikolejkoagnostycyzm-swiatopoglad-nieteistyczny/

teista zamienia, a przynajmniej pragnąłby to czynić, wiarę w wiedzę, ateista – wiedzę w wiarę. Tertium non datur. Co więcej, tertium jest z obu tych perspektyw bardziej niż podejrzane – demoniczne zarówno w religijnym, jak i (chociażby) kartezjańskim znaczeniu. I ruszają brutalnie do pracy cepy topornej dialektyki, właściwe wszelkiej upartej „gnozie” z jej rozszczepieniem świata, z zaborczą formułą „albo–albo”.

Ja uważam się chrześcijańskiego agnostyka. Co by ten termin miał właściwie znaczyć?
Ja go rozumiem następująco:
1. W kontekście każdego twierdzenia, jakie głoszę STARAM SIĘ BYĆ ŚWIADOMYM ŹRÓDŁA WIARYGODNOŚCI DLA TEJ TEZY.
2. Jeśli coś przyjmuję bez twardych przesłanek, to uczciwie nazywam to "wiarą" - bez względu na to, czego dana rzecz dotyczy
3. Jeśli coś zbliża się w mojej klasyfikacji do pojęcia wiedzy, to staram się JAWNIE OKREŚLIĆ, na czym konkretnie ów stan wiedzy się zasadza
4. A w każdym przypadku - tak wiary, jak i wiedzy - żądam od siebie ROZWAŻENIA KONSEKWENCJI takiego, a nie inne zakwalifikowania danej kwestii.

Omówię punkt 1. Czym jest owo "źródło wiarogodności". Z grubsza widzę tu następujące opcje:
1. bezpośrednie doznanie czegoś - np. czuję smak kwaśny
2. interpretacja narzucająca się bezpośredniego doznania - np. czuję ból jak od oparzenia - dotknąłem się czegoś gorącego
3. wiara SOBIE - w moc swoich zmysłów, modelowania, sprawy, intuicji, wglądu w rzeczywistość, ogólnego zdrowego rozsądku i orientacji w rzeczywistości
3. wiara ludziom i źródłom od nich pochodzącym (np. Biblii, Wikipedii, relacjom medialnym ze zdarzeń, konkretnej pracy naukowej)
4. przemyślenia natury filozoficznej, ogólnej, dotyczącej natury myśli.
Agnostycyzm zaś rozumiem jako NIE MYLENIE KLASYFIKACJI ŹRÓDEŁ, nie nadpisywanie faktów, szczególnie faktów na temat powyższych źródeł wiarygodności interpretacjami.
Z grubsza kwestia wiarygodności rozpada mi się na da światy:
1. To co kontroluję
2. To co jest niezależne od mojej woli
Reszta jest KWESTIĄ UCZCIWOŚCI intelektualnej. Jeśli coś znam z relacji osoby X, to upoważnia mnie to do stwierdzeń typu "X powiedział ...". Nie upoważnia mnie do mówienia/myślenia "tak jest, jak X powiedział, o ile sam tego nie sprawdziłem". Ale mogę powiedzieć "wierzę X-wi, gdy mówił ...".

I jeszcze jedno ważne, o którym zapomniałem, a chciałem napisać.
Dla mnie postawa agnostycyzmu jest w istocie POSTAWĄ EPISTEMICZNEJ WRAŻLIWOŚCI.
O ile wszyscy "skrajnie wiedzący", czyli przekonani absolutnie na tę, czy inną stronę działają jak rodzaj filtru, który przyjmuje to co jawi się zgodne z ich uznanym przekonaniem, a odrzuca to, co jawi się jako niezgodne, o tyle AGNOSTYK WCIĄŻ JEST W STANIE OBSERWACJI CZUJNEJ.
Agnostyk DAJE SZANSĘ nowym interpretacjom, spojrzeniom na sprawę, a poza tym jest epistemicznie pokorny, na zasadzie: wiem, że to co się jawi, często nie jest tym, co przyjmuję ostatecznie.
Agnostyk bieżące jawienie się danej sprawy oznacza jako nieabsolutne. Wszak agnostyk wie, że jego umysł i odczucia nie są absolutne. Więc jakby agnostyk mógł - wiedząc, iż nie raz popełnił błąd, iż nie raz coś źle zaklasyfikował - jakiemukolwiek stwierdzeniu dać teraz status absolutnego?... - Tego uczciwy agnostyk nie może zrobić.


Mój bardzo częsty zarzut względem traktowania epistemicznego rzeczy przez ludzi wiąże się z POMYLENIEM WIARY/ZAUFANIA Z ABSOLUTNĄ WIEDZĄ.
Do wiedzy absolutnej bowiem nigdy nie mamy dostępu. Mamy jednak możliwość nie zakłamywania tego prostego faktu:
- czy coś sprawdziłem sam
- czy informację/interpretację pobrałem z zewnątrz.
Tylko w przypadku gdy coś sprawdziłem do końca sam, status danego stwierdzenia może być inny niż wiara. Choć właściwie tak zupełnie ściśle to powinno się powiedzieć, iż nawet w zaufaniu do samodzielnie dokonanych rozstrzygnięć czy odebranych doznań jest element zaufania do własnych mocy doznawania, klasyfikowanie, do PAMIĘCI, do tego, że mi się nie pomyliły, nie rozmyły (już czysto wewnętrznie, niezależnie od czegokolwiek zewnętrznego) jakieś kategorie, czy wspomnienia.
Ale jednak przyjmuję, że wiara samemu sobie jest wyraźnie jakościowo inna, niż wiara wszelkim źródłom/interpretacjom zewnętrznym. To uznanie można by podać jako swoiste clou ważnego aspektu mojej metody filozoficznej.

Tu jest właśnie typowa oś sporu, jaką diagnozuję w dyskusjach - oto widzę, że ludzie pewne przypadki swojej wiary zewnętrznym (!) źródłom klasyfikują nie jako wiary, tylko jako bliżej nieokreślone "to tak jest". Np. scjentysta twierdzenia naukowe próbuje wciskać jako coś w rodzaju prawdy samej w sobie (ignorując kompletnie choćby to, że nauka jest areną praktycznie nie kończących się sporów i ewolucji stanowisk, traktując ją, jakby była czymś absolutnym - wbrew właściwie stwierdzeniom zawartym w samej metodologii nauki). Z drugiej strony niejeden religiant też pewne stwierdzenia swojej religii próbuje uznawać jako "same w sobie prawdą", najczęściej nie potrafiąc przy tym nawet klarownie wytłumaczyć istoty i aspektów owej prawdy, najczęściej poprzestając na samej deklaracji owej "prawdy", unikając pytań na temat ZNACZENIA czym właściwie owa prawda miałaby być w kontekście reszty rozumowań o rzeczywistości.
Tak czy siak, rozwiązaniem dylematu o wiarę i wiedzę jest według mnie po prostu opisane wyżej, a do tego RYGORYSTYCZNIE PRZESTRZEGANE ROZDZIELENIE tego, co sprawdziliśmy osobiście, a tego co przyjęliśmy z czyichś tam deklaracji. I temu co przyjmujemy z zewnątrz ZAWSZE będzie przysługiwał status "uwierzyłem".


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 11:54, 01 Maj 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 7:53, 03 Maj 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Błąd, prawda i fałsz, w mojej metodzie filozoficznej są kwestią definicji.
Błąd jest przypisany do OPISU.
Podam prosty przykład - są stosowane dwie umowy dotyczące tego, który dzień tygodnia traktuje się jako pierwszy: niedzielę, albo poniedziałek.
Nazwanie wtorku 2gim dniem tygodnia przy jednej z tych umów będzie dawało nam zatem prawdę, a przy drugim fałsz.
Ten prosty przykład pokazuje, że cokolwiek byśmy nie zadeklarowali, dotknie to jakiejś umowy językowej, jakiegoś traktowania rzeczy. To, że jabłka w sadzie spadają jeden określi jako "grawitację", a inny jako "ciążenie". A choć fizycy zwykle utożsamią te pojęcia w jeden model, to w rozumieniu przeciętnych zjadaczy chleba mogą wystąpić różnice w ich traktowaniu.
Każdy opis, jaki formułuje wciąż doskonalący, niedoskonały umysł człowieka jest niepełny.
Oznacza to, że każdy opis, prędzej czy później, natrafi na obszary, w których zrobi się nieadekwatny. Wskazując właśnie na te obszary będzie można powiedzieć, iż ów opis jest błędny, fałszywy. Wskazując jednak na obszary, w których opis sobie radzi, powiemy, że jest on prawdziwy.
Dlatego w mojej metodzie filozoficznej z reguły nie ma "po prostu" prawdy i fałszu, lecz są prawdy i fałsze relatywne - zależne od PRZYJĘTYCH KRYTERIÓW. I o tym zawsze staram się pamiętać, aby prawdę i fałsz traktować w kontekście jakiegoś UKONKRETNIENIA CELÓW PRZEKAZU, określenia się o co nam chodzi, czym się posługujemy.

Jest jeszcze pewien rodzaj fałszu (a z drugiej strony pewien rodzaj prawdy), który jest dość uniwersalny, ogólnie niszczący. Określiłbym go jako DOZWALANIE NA SPRZECZNOŚĆ W UJĘCIU. To taka sprzeczność systemowa, wewnętrzny "błąd oprogramowania". Tego błędu czasem nie sposób jest sformułować, bo jest na poziomie bardzo ogólnym. Ale jest i należy się go wystrzegać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:26, 03 Maj 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Bardziej szukam błędów w swoim rozumowaniu, niż potwierdzeń.
Dlaczego?
Potwierdzenie o nawet jeśli będzie ich milion, miliard, tryliony i tak logicznie jest uchylane (jeśli miałoby być obowiązującym prawem) przez TYLKO JEDNO ZAPRZECZENIE. Dltego znalezienie błędu w swoim rozumowaniu jest znacznie bardziej efektywnym sposobem dochodzenia do ogólnych prawd, niż potwierdzanie czegoś po raz sto pierwszy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 15:39, 26 Maj 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Założeniem każdej oceny, jaką tylko uda mi się z siebie wygenerować jest zadać sobie pytanie: a co jest drugą stroną medalu?
Jeśli coś widzę jednostronnie, jeśli postrzegam wyłącznie dobre, albo wyłącznie złe strony czegoś, to sobie takiej oceny po prostu nie zaliczam. Powiadam sobie: to jest dopiero wstęp do właściwej oceny. Jeśli znajdę drugą stronę medalu, a dodatkowo także najczęściej poboczne aspekty i długofalowe konsekwencje pójścia za pierwszą oceną, to dopiero uznaję, iż mam jakie takie prawo uznawać swoją ocenę za dokonaną.
Nie oznacza to jednak, że szukam zbilansowania się aspektów za i przeciw. Nie, konkluzja oczywiście ma prawo preferować określony stan. Jednak owa preferencja nie może oznaczać u mnie zamknięcia się rozumienie tego, co przeciw danemu rozstrzygnięciu.
Dla mnie dowodem kompetencji jest ZROZUMIEĆ PRZECIWNIKA w dyskusji. Najlepiej zrozumieć go...
lepiej niż on sam siebie rozumie. :rotfl:
I właściwie to chyba jest jedyne zwycięstwo w dyskusji, jakie uważam za godne mnie i właściwe - pokazać komuś, kto się ze mną początkowo nie zgadzał, te aspekty jego rozumowania, które on musi uznać w zgodzie z sobą, a które przeoczył, co ostatecznie zmienia ocenę całości na taki sposób, jaki chciałem zasugerować. Dobre zwycięstwo to zwycięstwo "na boisku przeciwnika i przy dominacji kibiców przeciwnika". A najlepiej byłoby jeszcze gdyby owo zwycięstwo osiągnąć grając w osłabieniu. :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:46, 10 Cze 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Dla mnie filozof, który często posługuje się w myśleniu pojęciem wiedzy, to kiepski filozof.
Bo według mnie ta głębsza, wyższej klasy filozofia zaczyna się tam, gdzie kończy się wiedza. Prawdziwy filozof jeśli pojęcia wiedzy użyje, to przede wszystkim po to, aby je zanegować, wykazać jego niepoprawność w kontekście nieskończoności wolnej myśli.
Ludziom o małej filozoficzności ich natury wiedza jawi się jako to, co prawdziwe i jedynie słuszne. Dla filozofa wiedza jest właściwie ułudą, redukcją nieskończonego świata idei i realnych związków do jakichś tam formułek, które i tak za ileś tam lat staną się przestarzałe, aby zostać zastąpionymi przez ich lepsze wersje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 10:14, 11 Lip 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Priorytet dla mnie ma to, co z mojego wnętrza, niżej jest to, co nabyte. Taka jest ogólna zasada.
W praktyce oznacza to między innymi np. traktowanie wiedzy, którą zebrali ludzie nie jako coś nadrzędnego nad moim rozumieniem, lecz podrzędnego. W końcu jak jakiejś wiedzy nie zrozumiem, to i tak z niej nie skorzystam.
Podobnie jest z innymi rzeczami - zawsze, skoro użytkownikiem wszystkiego jestem ja, to moje ja jest niezbywalne, to co przychodzi jest cudze, więc właściciel tego cosia jest za to odpowiedzialny, nie ja.
Jeszcze inaczej rzecz formułując jest to właściwie ZASADA ODPOWIEDZIALNOŚCI WŁAŚCICIELA. Ten kto jest twórcą, bądź właścicielem czegoś odpowiada.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:59, 14 Lip 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Unikam buńczucznych deklaracji. Wręcz kombinuję jako to zrobić, aby się w takie buńczuczne deklaracje nie wpakować mimowolnie.
To oznacza, ze właściwie mam "zabronione" (sam sobie zabroniłem), deklarować, że
- w dyskusji "wygrałem"
- że moje argumenty są obiektywne
- właściwie to nawet w ogóle, że mam na pewno rację... :shock:

Status moich przekonań jest za to
- prezentuję to, na co mnie stać AKTUALNIE, a więc moje przekonania mają status co najwyżej NAJLEPSZE Z AKTUALNIE MI DOSTĘPNYCH rozwiązań
- zdecydowaną większość moich przekonań uważam za OPINIE, nie za prawdy obiektywne
- jeśli ktoś oczekuje, że przedstawię mu jakąkolwiek formę "wzmocnienia" dla moich poglądów, jakoś wykraczającą ponad "to Michał ocenił subiektywnie, przyjmując pewne założenia i kryteria arbitralnie, a także w zgodzie z pewną syntezą myśli tworzącą jego światopogląd", ten się pomylił. Nie mam "nic więcej" niż to, że ja - konkretna osoba, zapewne z konkretnymi błędami - coś oceniam. Nie deklaruję swojej nie tylko nieomylności, ale nawet jakiejś większej kompetencji.
Dlaczego tak?
- Bo uważam, że należy stosować RÓWNE ZASADY DLA SIEBIE, JAK I DLA INNYCH. Traktuję zatem siebie tak, jak traktuję innych. Ponieważ nie każdemu jestem w stanie z góry wierzyć, to muszę uznać iż i mi nie powinno się z góry wierzyć. Ponieważ widzę, że ludzie popełniają błędy, a ja wiem, ze też popełniałem błędy, to zakładam, że znowu mogę je popełnić.
Krótko mówiąc ODRZUCAM WSZELKI MARKETING W DYSKUSJI, polegający na deklaracjach swojej lepszości, wyższości w jakimś ogólnym sensie. Czasem mogę porównać jakieś aspekty rozumowania, zaznaczając, iż moje podejście traktuję jako lepsze, ale samo to tez uważam za (tylko) opinię. W przeciwnym razie musiałbym czyjeś deklaracje uznać wyżej, niż to co jestem gotów w owym uznawaniu zaoferować.

To, że brak tego marketingu, tego ogłaszania się zwycięzcą w dyskusji ktos może uznać za słabość, nie przeszkadza mi specjalnie. Każdy uznaje, jak chce i nie mam na to wpływu. Ja ten brak marketingu u siebie wewnętrznie określam jako siłę - wynikającą z tego, ze w nastawieniu ZACHOWUJĘ SPÓJNOŚĆ, czyli nie deklaruję na zewnątrz tego, czego sam nie potrafiłbym spełnić. I ten rodzaj siły jest tym, na którym mi o wiele bardziej zależy, niż na "sile" marketingowej - czyli ogłaszania się w dyskusji za tego lepszego, a moich przeciwników za gorszych. Bo coś takiego ogłosić musiałbym po prostu swoją arbitralną deklaracją. A jeślibym to zrobił, to znaczy, że nobilitowałem arbitralność ogłaszania zwyciestw jako poprawną metodę argumentacji. A to dalej oznaczałoby, ze powinienem uznać wszystkich tych (skoro sam taką metodę stosuję), którzy się arbitralnie lepszymi, czy zwycięzcami ogłaszają.
Zatem odrzucam deklaratywność i arbitralność JAKO CAŁOŚĆ.

Choć właściwie...
należałoby to uściślić. Do pewnego stopnia i arbitralność i deklaratywność uznaję jako coś niezbywalnego w rozumowaniu i komunikowaniu się ludzi. Chodzi tylko o to, ze arbitralność NIE MOŻE BYĆ ARGUMENTEM. Ona występuje w dyskusji jako forma przedstawiania poglądów, ale nie ma prawa być uznawana za uzasadnienie. Bo uzasadnienie jest osobnym, niezależnym od deklarowania etapem rozumowania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:06, 22 Lip 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Wszystko co umysł buduje, buduje z czegoś, czyli Z POSIADANYCH ZASOBÓW, z tego co zgromadził (w pamięci). To oznacza, że nasze poznanie jest sekwencyjne - budujemy na fundamentach poprzednich poglądów. To oznacza, że nie mamy co w sobie utrzymywać mrzonek o dostępie do absolutnej postaci prawdy, nawet pod postacią realizmu, czyli przekonania, iż poznajemy jakoś ten świat bezpośrednio. Poznajemy go jedynie modyfikując nasze poprzednie koncepcje.
Powstaje pytanie: to czy w takim razie w ogóle mamy szanse na progres w poznaniu?
Skoro poznajemy świat "przez nas", tym co w nas zawarte, to może tylko powielamy błędy, które na początku ukonstytuowały nasze przekonania, a kolejne wydania naszego zrozumiewania świata?
Ja tu jestem optymistą. Bo choć rzeczywiście nie jesteśmy w stanie oderwać (całkowicie) poznania od subiektywnego odbioru rzeczywistości, to może takie oderwanie wcale nie jest potrzebne?...
Ja uważam, że wymóg jakiejś zgodności z absolutem, który - mniej czy bardziej świadomie - stawiają ludzie myśląc o idei prawdy, jest nadmiarowy. Wystarczy po prostu pogodzić się z tym, że poznajemy ten świat NA ILE POTRAFIMY MY - TACY, JACY JESTEŚMY. Zaś miarą skuteczności tego poznania jest SPEŁNIENIE NASZYCH WYMAGAŃ, jest spójność wewnętrzna, w ramach tego, co naszą świadomość buduje. Jeśli jeszcze tą spójność wewnętrzną przyprawimy nieco aspektem społecznym, komunikowaniem się z innymi istotami jakoś nam podobnymi, to zyskujemy narzędzie (wg mnie) całkowicie zadowalające pod względem celu, który tak naprawdę chyba jest jedynym realnym w takim układzie: skonstruować sobie system oceny rzeczywistości będący jakąś formą interfejsu pomiędzy tym JA, który uosabia naszą indywidualność, a zewnętrzem. Wtłaczanie tutaj od raz jakiegoś absolutu dla poznania w istocie tylko stawia przed nami wymóg niemożliwy do spełnienia. Tego absolutu i tak nie jesteśmy w stanie objąć naszym umysłem, gdyż raczej (o ile on w ogóle istnieje w postaci bliskiej najczęściej spotykanej intuicji dla tego pojęcia), a nawet nie za bardzo wiadomo, po co by nam takie objęcie - nawet gdyby było możliwe - było. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:31, 23 Lip 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Właściwie to kto wie, czy nie najistotniejszym wyróżnikiem mojej metody filozoficznej byłoby przykazanie: dla każdego poglądu poszukuj jego alternatywy.

Pogląd, dla którego nie znałbym alternatyw uważam za pogląd przeze mnie niezrozumiany. Zrozumienie czegokolwiek jest wyważaniem danego ujęcia vs jego alternatywy.
Może dlatego tak trudno jest mi dogadać się z osobami, które rozumowanie wiążą z mentalnym terytorializmem, czyli z podejściem w ramach którego poglądy są "swoje" i "cudze", a dalej należy wpierać całemu światu, że te swoje są lepsze od tych cudzych. Bo ja zarówno swoje, jak i cudze, jak i jeszcze czasem wielu innych - nie biorących akurat w danej dyspucie osób - poglądów nie wartościuję, nie nadaję im osobistego charakteru, tylko poddaję jak najbardziej bezstronnemu (na ile to potrafię, nie wszystko mi się udaje) osądowi. Zatem nie tylko nie próbuję bronić "swego", co wręcz - z założenia - staram się zsymetryzować cały układ, badając dalej jego "intelektualne przepływy". Nie interesuje mnie żadne zwycięstwo, nie działam w ramach wywierania presji, czy podlegania presji. Zawsze bowiem widzę to proste rozstrzygnięcie każdego potencjalnego sporu: skoro i tak założenia oceny są arbitralne, osobiste, to i tak sprawa zapewne zakończy się na konstatacji "ty uważasz tak, jak uważam owak, każdy ma prawo do swojego zdania".
W myśleniu i tak wszystko rozbija się o ten aspekt osobisty - o przyjęte założenia i paradygmaty (nawet jeśli zostały przyjęte nieświadomie, ale przecież i tak funkcjonują).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:39, 03 Sie 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Właściwie to sensowne myślenie można by opisywać jako ELIMINOWANIE PUSTOSŁOWIA z rozważań.
Moja metoda filozoficzna jest nakierowana na to właśnie, aby unikać używania słów, których jedynymi desygnatami są niesprecyzowane intuicje, a w szczególności intuicje podpięte pod emocje dumy i tryumfu.
Potrzeba zadekretowania sobie zwycięstwa i sukcesu odpiętego od KONKRETU W ROZUMOWANIU jest bowiem według mnie kto wie, czy nie największą trucizną dla poprawności myśli.

Niemal każdy chce wygrać, chce mieć sukces. I są na to dwie główne drogi:
- mieć sukces metodami merytorycznej, rzeczowej analizy i realnych dokonań
- mieć sukces MOCĄ CHCIEJSTWA I ARBITRALNOŚCIĄ DEKLARACJI.
Ten drugi rodzaj "sukcesu" jest de facto porażką umysłu i trucizną dla rozumowania, bo on powoduje, że po prostu zaczynamy sami przed sobą kłamać. A tego rodzaju kłamstwo w rozumowaniu, to nic innego tylko uznawanie rzeczy w sprzeczności z "logiką wewnętrzną" danego zagadnienia, czyli ostatecznie pozbawienie swojego umysłu tego daru, jakim jest POPRAWNE ROZUMIENIE.
Ludzie pragnący sukcesu zamieniają rozumienie poprawne, na rozumienie wygodne emocjom. Rozumienie poprawne zagadnienia pozwalałoby dalej wyciągać wnioski adekwatne do sytuacji, pozwalałoby na kontrolę nad sytuację, diagnozowanie kluczowych w niej punktów i obszarów. Rozumowanie wygodne emocjom nie zapewnia żadnych korzyści poznawczych, używanie go powoduje, że dalej po prostu nie wiemy jak jest. Tylko w swoich emocjach hodujemy co najwyżej tę milutką ułudę: ależ ja jestem fajny, ależ wygrywam, ależ mam sukces...
Dlatego głoszę od lat dystans względem pragnienia tryumfu, wobec samej chęci zwyciężania w dyskusjach. Tryumf jest fałszywym celem - jest postawieniem tymczasowej emocji na szczycie hierarchii i zrzucenie z tego szczytu prawdy i rozumienia. To jest zwykła niedojrzałość i mentalne "strzelanie sobie w stopę", działanie przeciwskuteczne w ostatecznym rozrachunku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:13, 03 Sie 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Zasada zawsze jest coś za coś - w nią wierzę.
"Nie zaliczam sobie" jakiegoś poglądu jako zasadnego, jeśli nie jestem w stanie wyliczyć przynajmniej kilku argumentów PRZECIW TEMU, CO OSTATECZNIE CHCĘ UZNAĆ. Jeśli nie poznałem argumentów strony przeciwnej do mojej, to mój pogląd uważam za mający nieokreśloną wiarygodność.

W pewnych sytuacjach robię odstępstwo od powyższej reguły i jakoś zaliczam sobie pogląd, dla którego nie znajduję przeciwnika. Dotyczy to szczególnie sytuacji, gdy problem dotyczy zagadnienia, z którym nikt nie jest w stanie/nie ma ochoty podjąć ze mną dyskusji. Wtedy warunkowo uznaję ten pogląd jako "roboczo zasadny", z odłożeniem na dalszy termin jego weryfikacji przez przedyskutowanie z kimś z przeciwka. Po prostu jest tu siła wyższa, jak nie mam z kim się spierać na dany temat, to żebym się skichał, nic tu nie wskóram.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 22:46, 10 Sie 2021, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:40, 10 Sie 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Michał Dyszyński napisał:
Założeniem każdej oceny, jaką tylko uda mi się z siebie wygenerować jest zadać sobie pytanie: a co jest drugą stroną medalu?
...
Dla mnie dowodem kompetencji jest ZROZUMIEĆ PRZECIWNIKA w dyskusji.


Dyskusja na zasadzie "przeciągania liny" właściwie mnie nie specjalnie interesuje. Staram się na gruncie intelektualnym wdrażać zasadę symetryzmu, znaną też jako "złota zasada", czy - w wersji chrześcijańskiej - zasada miłości bliźniego JAK SIEBIE samego.

Zasada jest zasadą tylko wtedy, gdy obowiązuje ogólnie.
To wynika z samego pojęcia. Jeśli coś obowiązuje lokalnie, tylko dla niektórych, w wybranych sytuacjach, a nie dla wszystkich, nie jest zasadą (w znaczeniu: zasady OGÓLNEJ), tylko będzie wskazaniem okoliczności szczególnej. Jeśli coś obowiązuje naszych, a nie obowiązuje obcych (bądź odwrotnie) to nie obowiązuje jako zasada, tylko jako rodzaj przywileju.

Moim intelektualnym CELEM jest poszukiwanie ZASAD, a nie konstruowanie sobie przywilejów uznawania rzeczy, wedle moich kaprysów, emocji, czy lojalności. To, co się zmienia dlatego, że modyfikują to więzy lojalności przestaje być zasadą, czyli przestaje OBOWIĄZYWAĆ. Takie coś jest może agitacyjnym hasłem, jest może celem czyich starań, ale nie jest ogólne.

Dlaczego znalezienie sobie zasad uważam za tak ważne?
- Dlatego, że to ZASADAMI WYJAŚNIAMY SOBIE RZECZYWISTOŚĆ.
Jeśli coś jest wskazaniem incydentalnym, to pozostaje to niewyjaśnione. Np. stwierdzenie "spadło jabłko" - stwierdzenie nie będące zasadą, tylko podaniem czegoś incydentalnego, wskazanie na jakieś zdarzenie, nie ma jeszcze wyjaśnienia.
Dopiero stwierdzenie "spadło jabłko przyciągane przez Ziemię" wyjaśnia sprawę - odnosi incydentalną sytuację, do prawa ogólnego, że Ziemia przyciąga przedmioty znajdujące się na jej powierzchni. Bez znajomości zasad, mamy tylko incydenty - każdy z nich jest osobną okolicznością. Całkiem bez zasad pogrążamy się w mentalnym chaosie.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 22:47, 10 Sie 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31260
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:34, 02 Wrz 2021    Temat postu: Re: Moja metoda filozoficzna

Uważam DYSTANS INTELEKTUALNY za niezbywalny aspekt mojej metody myślenia.

Czasem mam wrażenie, że pod tym względem ludzie nie są dogadani sami ze sobą. Z jednej strony obiektywizm jest uznawany za wartość, a z drugiej, już tak konkretnie w życiu, tak wielu ludzi zajmuje dokładnie przeciwną postawę - tzn. prowadzi rozumowanie na zasadzie wyłącznie zbierania argumentów za tym, co głoszą, a ignorowania, bądź pochopnego odrzucania argumentów przeciw temu.
Ja, jeśli w czymś nie jestem w stanie zdobyć się na dystans, na ścieżkę obiektywizowania zagadnienia, to sobie zwyczajnie NIE ZALICZAM JAKO ZROZUMIANEJ owej rzeczy. Dlatego kiepski ze mnie apologeta. Jestem też PROGRAMOWO NIELOJALNY IDEOWO. Po prostu z góry ostrzegam - świat idei traktuję jako zupełnie niezależny od przypisania do grup ludzi, instytucji, ośrodków lobbingu ideowego. Próby zawłaszczania pojęć (np. widać to dobrze po aktach zawłaszczania pojęcia patriotyzmu przez strony walki politycznej w Polsce) uważam za wadliwe epistemicznie, a więc po prostu realnie nieskuteczne. Ideowo z nikim nie trzymam. Nie uznaję w zakresie gry myśli ani przyjaciół, ani wrogów.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 11:35, 02 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin