Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Odrywanie i łączenie celów szczegółowych z całością

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31055
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:24, 25 Sie 2021    Temat postu: Odrywanie i łączenie celów szczegółowych z całością

Przed chwilą przeczytałem artykuł o tym, jakie sprytne techniki psychologiczne można stosować, aby ludzie nas bardziej lubili. Niektóre są dość oczywiste - np. zaleca się uśmiechanie do ludzi, czy przebywanie w ich towarzystwie (to ostatnie chyba nie zadziała, jak ktoś owo przebywanie okrasi wrednym zachowaniem). Były też podane jednak techniki o charakterze bardziej podprogowym, sprytniejsze, działające na podświadomość.
Ten wątek jednak nie jest o technikach czynienia się bardziej atrakcyjnym, lecz o czymś innym. O czymś, co uświadomiłem sobie, gdy czytałem ów artykuł. Uświadomiłem sobie, gdy jakoś zwizualizowałem siebie stosującego owe techniki, że...
... nie mam ochoty ich z premedytacją stosować!
Nie mam ochoty intencjonalnie działać na ludzi konkretnie w tym celu, aby mnie polubili, czy bardziej polubili. Nie chcę tego i nie będę świadomie takich technik używał. Dlaczego?
Ano nie będę ich używał z tego powodu, że gdybym cel tych technik nawet osiągnął - czyli gdyby ludzie mnie rzeczywiście jakoś (bardziej) polubili z ich powodu - to mam wrażenie, jakbym coś zepsuł, jakbym osiągnął cel nieprawidłowy. Bo uważam, że lubienie mnie, jeśli miałoby być oderwane od tego, kim tak szczerze i spontanicznie jestem, gdyby powstało jako efekt zamierzonego działania właśnie na lubienie nakierowanego, byłoby czymś nieprawidłowym, fałszywym, bezwartościowym.
W życiu spotykam różnych ludzi - jedni mnie lubią, inni nie; jedni mnie lubią bardziej, inni mniej. Lubią mnie Z POWODU TEGO, JAKI JESTEM. I ja sobie cenię to, że lubią mnie (a nawet w jakimś stopniu cenię sobie to, że mnie mniej lubią, czy nie lubią) takiego, jakim się im szczerze objawiam. Szczerze, czyli bez planowanej manipulacji, bez usilnego nakierowywania ich na lubienie mnie. W takiej sytuacji, gdy lubienie powstaje jakoś spontanicznie, ma ono dla mnie wartość. Gdyby powstawało jako efekt manipulacji, tę wartość by utraciło.
Podobnie nigdy nie użyłbym żadnego "czarodziejskiego specyfiku", czy innej formy wymuszania na atrakcyjnej dla mnie kobiecie, miłości do mnie. Wręcz mam przegięcie w drugą stronę - jeśli w jakiejś sytuacji uznawałem, że warunki do uznania mnie za atrakcyjnego są "zbyt" sprzyjające, to próbowałem się z tych warunków jakoś wyślizgać. Bo miłość i tak byłaby dla mnie cenna jedynie wtedy, gdy DOTYCZYŁABY MOJEJ OSOBY! Jeśli osoba, na której mi zależy, za przyczyną zastosowanych technik pokochałaby jakiś obraz sztucznie wykreowanego, "ulepszonego" Michała, a potem następowałaby jakaś kontynuacja całej tej naszej relacji z Michałem prawdziwym, to powstałyby tarcia. A jednocześnie stosowanie tej techniki powodowałoby, że JA - prawdziwy Michał wciąż nie wiedziałbym, czy jestem kochany! A tego nie chcę.
Wątek ten pojawiał się w licznych filmach romantycznych. Oto bohater, pragnąc zdobyć swoją wybrankę, podszywa się pod kogoś innego i tak zdobywa jej przychylność. A potem ma problem... - bo niby "cel" osiągnął, a tak naprawdę go nie osiągnął, bo przecież od początku zależało mu na tym, aby to on został pokochany.

To o czym tu piszę jest szczególnym przypadkiem znacznie bardziej ogólnego, wręcz fundamentalnego dla umysłu problemu - układu: CEL OSTATECZNY VS CELE POŚREDNIE, ROBOCZE. Bardzo fundamentalnym błędem (grzechem) umysłu jest skupienie się nadmierne na celach roboczych, a pominięcie, czasem wręcz zaprzeczenie realizacją owych celów, celu głównego, ostatecznego.
Odrywając (za bardzo, w niewłaściwy sposób) różnego rodzaju działania pomocnicze, tracąc perspektywę całości, często osiąga się efekt negatywny zaprzeczenia celowi głównemu. Przykłady są niemal na każdym kroku
- ludzie poświęcający się bez reszty zdobywaniu pieniędzy w istocie chcą zrealizować cel główny, jakim jest poprawa swojego życia. Jednak od pewnego poziomu skupienia się na pieniądzach jako takich, gdy inne ważne zadania życiowe zostają pominięte, gdy ważne wartości zostają zlekceważone, to można co prawda osiągnąć ten cel szczegółowy zdobycia pieniędzy, lecz przy okazji okaże się, że komuś życie się rozsypało. Bo zyskał bogactwo, a stracił miłość najbliższych, zdrowie, równowagę psychiczną. Czyli cel mniejszej wagi, w zamierzeniu będący środkiem do celu głównego, zniszczył cel główny, którym była poprawa swojego życia.
- jest takie powiedzenie - dowcip z gatunku medycznych "operacja się udała, ale pacjent zmarł". To powiedzenie obrazuje właśnie ten aspekt sprawy, że oto procedury medyczne, skupione na samej poprawności ich wykonania, ale oderwane od celu głównego, którym jest poprawa zdrowia pacjenta, nieraz powodują efekt paradoksalny, robią się nieskuteczne, bezsensowne w tym podstawowym znaczeniu.
- problem PRZEOPTYMALIZOWANIA w technice, ekonomii, życiu jest dobrze znany. Bo najczęściej jest coś za coś. Skupiając się silnie na wybranym celu, coś pomijamy. Owo coś pominięte, jeśli drastycznie zostanie niedowartościowane, może okazać się w ostatecznym rozrachunku mające większy wpływ na cel główny, niż to, na czym się skupiliśmy.

Od kiedy pamiętam, mam w swoich postawach życiowych pewnego rodzaju instynkt, intuicję. Mam ją chyba w większym stopniu, niż to jest przeciętnie u ludzi. Ten instynkt dotyczy właśnie KONIECZNOŚCI KONTROLOWANIA CELÓW SZCZEGÓŁOWYCH CELEM GŁÓWNYM. Nieraz postępuję w sposób dla ludzi niezrozumiały, niecelowy. Bo sam psuję niektóre swoje osiągnięcia, nie wykorzystuję danych mi przez życie szans, lekceważę różne "dary losu". W szczególności bardzo wystrzegam się silnego działania na ludzi, wywierania na nich presji, skłaniania aby mnie jakoś bardziej szanowali, lubili. Jeśli ktoś mnie polubi "takiego jakim jestem", to fajnie, to jest ok. Ale nie zamierzam się jakoś szczególnie starać, aby mnie lubiano, szanowano, uznawano. Nie dążę do władzy, unikam stosowania presji, staram się dawać ludziom w moim otoczeniu maksimum swobody. Nawet wiele sukcesów świadomie zostawiałem innym.
To trochę też powoduje, że nawet odczuwanie krytyki, czy złego stosunku do mnie przeze mnie jest mniej bolesne. Bo skoro często ja sam ten układ pozytywnego nastawienie do mnie psuję, to już niewiele może mi zagrozić ktoś, kto też to psucie ze swojej strony powiększa. W sumie to nawet częściowo on realizuje mój cel...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin