Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pytanie fundamentalne: czy potrafiłbym być szczęśliwy?

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31361
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:46, 15 Wrz 2021    Temat postu: Pytanie fundamentalne: czy potrafiłbym być szczęśliwy?

Temat, który tu teraz poruszam jest w moim przekonaniu zagadnieniem wagi absolutnie podstawowej. To jest niejako problem konstytuujący człowieczeństwo, świadomość, sens życia, światopogląd. Choć samo pytanie wydaje się być wręcz banalne (teraz je nieco rozwinę i ukonkretnię, w stosunku do wersji tytułowej):
Czy, gdyby spełnione zostały wszystkie (w znaczeniu pytań realnych, bez przeczenia oczywistym prawom i logice) oczekiwania, które posiadam, to byłbym wtedy szczęśliwy?
Załóżmy, że przyszedł do nas czarodziej, anioł, złowiliśmy złotą rybkę czy cokolwiek podobnego, co mogłoby spełniać nasze życzenia, a potem rzeczywiście te życzenia zostałyby spełnione, to czy w ogóle POTRAFIMY PODAĆ TAKIE ŻYCZENIA, aby po ich spełnieniu na pewno osiągnąć stan trwałego szczęścia?

Pewnie każdy z czytających ten tekst zna z osobistego doświadczenia następującą sytuację - oto bardzo czegoś pragniemy, w myślach pojawia nam się przekonanie: gdybym to osiągnął, to byłbym już naprawdę szczęśliwy. No i akurat zdarza się! Oto osiągamy ten upragniony cel. Zwykle w pierwszej chwili rzeczywiście jest radość, czasem ta radość trwa kilka chwil, czy jeszcze dłużej. Jednak na jak długo tego szczęścia nam starcza?...
Myślę, że powszechnym doświadczeniem każdego niemal człowieka jest to, że szczęście związane z jakimś osiągnięciem, zdarzeniem się wypala. Właściwie to zawsze się wypala.
Ale pewnie niejeden na to powie: tutaj była tylko jednostkowa okoliczność, potem zaczyna się zwykłe życie, więc to nie jest powód do wyciągania jakichś ogólnych wniosków. Dlatego stawiam sprawę w ten - przyznaję dość fantastyczny - sposób, że oto mamy czarodzieja, który mógłby spełnić nasze każde, jako tako "logiczne" (w kolokwialnym sensie) życzenie. Nawet myślę tu o życzeniach w rodzaju: wyleczyć wszystkie choroby, odmłodzić nasz organizm (potencjalnie uzyskać nieśmiertelność), zapewnić bogactwo na poziomie najbogatszego człowieka, usunąć zagrożenia, jakie niesie nam świat (wojny, choroby, przestępczość). Czy to zapewniłoby nam trwałe (!) szczęście?...

Dlaczego uważam, że pytanie nie ma prostej odpowiedzi?
- Dlatego, że dostrzegam w naszej ludzkiej naturze rafy mentalne, które w licznych przypadkach czynią cel trwałego szczęścia prawie niemożliwym.
Do tych raf należą:
- inflacja, wypalanie się naturalne bodźców pozytywnych, efekt znudzenia
- pragnienie rzeczy sprzecznych - jednocześnie okoliczności, która będzie i spełniona i nie spełniona
- nieumiejętność docenienia tego, co się ma, wiecznie roszczeniowa postawa wobec świata.
Jestem osobiście przekonany, że dla pewnych typów osobowości NIE MA TAKIEGO RAJU, KTÓRY BY ICH USZCZĘŚLIWIŁ.Tego raju nie ma, bo wszystko to, co pragną takie - zapętlone wewnętrznie, nieuporządkowane mentalnie - osoby ostatecznie nie jest w stanie wywołać u nich efektu szczęścia trwałego, a co najwyżej efekt chwytania drobnych przyjemności i małych satysfakcji, które bardzo szybko zanikają, dewaluują się. Nie jest w stanie ich uszczęśliwić, bo
- ich pazerność, grymaśność, postawa "daj mi więcej" i tak wyprzedzi wszystko to, co ktokolwiek mógłby im ofiarować
- bo np. pragną z równą siłą np. tego aby być uznawanym bezwarunkowo, a jednocześnie chcieliby, aby uznanie dla nich miało podstawę. Mają kompletnie pobałaganiony w swoim odczuwaniu aspekt sprawczości vs spontanicznego odbioru świata (zagadnienie zamierzam rozwinąć później).
- bo wrażliwość tak w nich skarlała, że nie umieją odczuwać szczęśliwych emocji, są emocjonalnie drętwi
- bo nie potrafią swojego myślenia i odczuwania wydostać z chaosu, z pustki odczuć, którym nie potrafią nadawać emocjonalnie nośnych znaczeń.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31361
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:51, 15 Wrz 2021    Temat postu: Re: Pytanie fundamentalne: czy potrafiłbym być szczęśliwy?

W temacie jest chyba ta pozycja książkowa O, CO MUSIMY UTRACIĆ czyli miłość, złudzenia, zależności niemożliwe od spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać: [link widoczny dla zalogowanych]
W recenzji napisano między innymi: O tym, jak strata, która jest w naszym życiu nieunikniona, wzmacnia nas i zmienia. Doświadczenie straty towarzyszy nam w życiu bardzo często. Strata to nie tylko śmierć najbliższych, ale również rozłąka i rozstanie z tymi, których kochamy, świadoma i nieświadoma utrata romantycznych marzeń oraz niemożliwych do spełnienia oczekiwań, a także zaakceptowanie tego, co nieuniknione. Judith Viorst w swojej klasycznej książce dowodzi, że doświadczamy straty: · już w momencie narodzin, gdy opuszczamy ciało matki, przestając być jej częścią i stopniowo stając się oddzielnym „ja”, · gdy uświadamiamy sobie, że nasza władza i możliwości są ograniczone i że musimy ustąpić przed tym, co zakazane i co niemożliwe do spełnienia, · gdy musimy zrezygnować z marzeń o idealnych związkach między ludźmi i zastąpić je naszą rzeczywistością więzi niedoskonałych, · w drugiej połowie naszego życia, gdy ostatecznie rozumiemy, jak kruche ono jest, i przyjmujemy do wiadomości, że wszystko ma swój kres.

Czyli może tak jest, że do osiągnięcia stanu trwałego szczęścia, niezbędne byłoby ułożenie sobie wewnętrzne aspektu straty?... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31361
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:08, 15 Wrz 2021    Temat postu: Re: Pytanie fundamentalne: czy potrafiłbym być szczęśliwy?

Dlaczego, pomimo spełniania się naszych (przynajmniej niektórych) pragnień, tak szybko wracamy do stanu nieusatysfakcjonowania?

Ja mam - w odpowiedzi - pewną swoją "teorię". Teoria ta ma ewolucyjne korzenie, związana jest z analizą tego, jaki rodzaj emocjonalności jest bardziej korzystny w kontekście przetrwania w typowym dla zwierząt, czy pierwotnych ludzi środowisku - czy ten dźgający nas niespełnieniem, domagający się aktywności, poszukiwań czegoś nowego, czy może ten, który łatwo generuje stan satysfakcji, ukojenia, relaksu?

Wydaje mi się, że - uwzględniając to, że do przetrwania bardzo ważnym elementem jest ZDOBYWANIE DOŚWIADCZEŃ, WIEDZY - porównanie osobnika, który łatwo wpada w stan usatysfakcjonowania, a więc odsuwa stany niepokoju, potrzeby zabezpieczania się przed zagrożeniami z osobnikiem czujnym, wciąż zdobywającym doświadczenia - wypada na korzyść tego drugiego. Osobnik, który wciąż jest dźgany potrzebą oglądu świata, wciąż szykuje się do kolejnej "potyczki ze światem", będzie z większym prawdopodobieństwem przygotowany na jakieś tam kolejne z tym światem starcie. Czyli z większym prawdopodobieństwem przeżyje on (czy to walcząc, czy uciekając), bo jest lepiej wytrenowany, bo zdobył większą wiedzę i doświadczenie, a nie ten zrelaksowany, ale też gnuśny.
To ewolucja zabija w nas jakąś istotną część szansy na stałe szczęście. Zabija w nas szczęście, abyśmy przetrwali.
Można by tu powiedzieć: ale w dzisiejszych czasach już te zagrożenia ze strony środowiska są w dużym stopniu nieaktualne. Zatem nie musimy się szykować do kolejnego boju, czy ucieczki przed drapieżnikiem, już możemy być szczęśliwi...
Ale przecież odruchy nam zostały z tych tysięcy, czy milionów pokoleń przed nami. Więc mamy ten niepokój, nieusatysfakcjonowanie zaszyte na poziomie instynktowym - w emocjach, które dostaliśmy z genami. Uporanie się z owym dziedzictwem, blokującym odczuwanie trwałego szczęścia może okazać się bardzo trudne. :(

Ale oczywiście nie tylko ten ewolucyjny wątek ma znaczenie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31361
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:20, 15 Wrz 2021    Temat postu: Re: Pytanie fundamentalne: czy potrafiłbym być szczęśliwy?

Michał Dyszyński napisał:
Dlaczego, pomimo spełniania się naszych (przynajmniej niektórych) pragnień, tak szybko wracamy do stanu nieusatysfakcjonowania?

Kolejnym elementem układanki jest to, że nasz układ mentalny zawsze POSZUKUJE STANU RÓWNOWAGI.
Oznacza to, że nawet naturalnym (korzystnym od strony gospodarowania zasobami organizmu) jest stan, w którym nie męczy nas ani wielki stres, ani wielka radość (która też zużywa emocjonalnie energię). To powoduje, że szczęście - przynajmniej to standardowo odczuwane - z natury ulega dewaluacji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31361
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 14:53, 16 Wrz 2021    Temat postu: Re: Pytanie fundamentalne: czy potrafiłbym być szczęśliwy?

Michał Dyszyński napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Dlaczego, pomimo spełniania się naszych (przynajmniej niektórych) pragnień, tak szybko wracamy do stanu nieusatysfakcjonowania?

Kolejnym elementem układanki jest to, że nasz układ mentalny zawsze POSZUKUJE STANU RÓWNOWAGI.
Oznacza to, że nawet naturalnym (korzystnym od strony gospodarowania zasobami organizmu) jest stan, w którym nie męczy nas ani wielki stres, ani wielka radość (która też zużywa emocjonalnie energię). To powoduje, że szczęście - przynajmniej to standardowo odczuwane - z natury ulega dewaluacji.


Zgłaszam dość kontrowersyjną tezę:
z punktu widzenia przeżycia w niesprzyjającym środowisku typu ziemskiego, szczęście jest stanem niepożądanym, wadliwym, prowadzącym do potencjalnej utraty życia!
Człowiek szczęśliwy zrelaksowany nie jest czujny, nie ma powodu być kreatywny. Jeśliby założyć, że nasze mechanizmy emocjonalne kształtowały się ewolucyjnie, to wnioskiem tutaj byłoby, że powinny w naszej psychice powstać "bezpieczniki", które nie będą dopuszczały do przedłużających się stanów szczęśliwości.
Czy będziemy umieli te bezpieczniki wyłączyć?
Czy jest celowe ich wyłączenie?
A może chodzi tylko o jakieś - możliwie lepsze - panowanie nad ich działaniem, jakieś wyrwanie sobie trochę więcej szczęścia, zachowując jednak rolę bezpiecznika?... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin