Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Obama!

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kawiarnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
abangel666
Opiekun Kawiarni



Dołączył: 03 Lis 2006
Posty: 3123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Piekła

PostWysłany: Sob 11:21, 08 Lis 2008    Temat postu: Obama!


Daleko mi od entuzjazmu..... ale w tym religianckim kraju wygrał człowiek opowiadający się za legalizacją aborcji, za prawem do gejowskich związków, za in vitro, za wolnością sumienia..... do tego nie-chrześcijanin i Murzyn.....

Signum temporis

Ponad 50 biskupów katolickich wzywało przeciwko Obarakowi!
A babtyści wzywali by "nie głosować na czarnego diabła!"


"Diabeł" wygrał..... a chrześcijaństwo idzie na śmietnik historii


Przypomnijmy słowa pastora Kinga:

"Miałem sen, śniłem, że nadejdzie dzień, gdy na czerwonych pagórkach Georgii, synowie niewolników i synowie ich właścicieli zasiądą razem do wspólnego stołu"

Pastor Luther King został zamordowany 4 kwietnia 1966 roku..... ale dziś wygrał; dzis wygrywaja wolnomularze Wielkiego Wschodu, którzy stworzyli Europę bez granic!

Pastor Luther wygrał po latach, tak jak wygrał tow. prez. S. Allende.
Jak tow. kom. Che.


Ostatnio zmieniony przez abangel666 dnia Sob 11:29, 08 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
HIDD




Dołączył: 15 Lip 2008
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 13:36, 08 Lis 2008    Temat postu:

GOdF w Stanach nic nie znaczy, a w ogóle z wolnomularstwem to oni niewiele mają wspólnego (więc nie wiem gdzie tu ich sukces).
Obama ma jeden minus który go dyskwalifikuje- to socjalista.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
rozumujesz




Dołączył: 26 Gru 2007
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 13:47, 08 Lis 2008    Temat postu:

Hehe a w gazetach pytają czy europa jest gotowa na czarnego przywódcę.
Tja, Obama może i jest czarny ale jest bardziej amerykański niż nie jeden białas.
A gdzie w EU znajdziemy kolorowego który nie identyfikuje się ze swoją nacją bardziej niż z lewacko-liberalno-socjalną mieszanką zwaną EU ? Może jakiegoś mudżahedina wybiorą Francuzi :rotfl:
Brawo dla ameryki że potrafili zasymilować, wyedukować i wyprodukować Amerykanina z afryki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Myszeńka




Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Znikąd

PostWysłany: Sob 17:36, 08 Lis 2008    Temat postu:

A ktoś z was chcial,zeby prezydentem został "rodowity" czy "prawdziwy"(?) Amerykanin ( Indianina mam na myśli)???????????????
A z tego, co wiem, gratulacje jako jeden z pierwszych wysłał Watykan.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 18:45, 08 Lis 2008    Temat postu: Zasłużone noże w plecy lewaków

Za dzisiejszą Rzepą
Cytat:
Obama rozczaruje Europę
Aleksandra Rybińska 07-11-2008, ostatnia aktualizacja 08-11-2008 11:52

Trzeba odróżnić słowa od czynów. Obama wiele mówi, co rzeczywiście potem zrobi, nie wiadomo. Współpraca z Europą nie jest jego priorytetem. Dla niego takie kraje, jak Rosja, Indie czy Chiny są o wiele ważniejszymi partnerami niż Unia - z Guy’em Sormanem rozmawia Aleksandra Rybińska
Niemiecki entuzjasta Obamy w oczekiwaniu na jego wystąpienie w berlińskim parku Tiergarten, 24 lipca br.
źródło: AP
Niemiecki entuzjasta Obamy w oczekiwaniu na jego wystąpienie w berlińskim parku Tiergarten, 24 lipca br.
+zobacz więcej

Wybór Baracka Obamy na prezydenta USA pana zaskoczył?

Mało kto w Stanach Zjednoczonych miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Od chwili, gdy Obama w prawyborach zwyciężył z Hillary Clinton było wiadomo, że nadeszła kolej demokratów. Można więc powiedzieć, że to niespodzianka, do której Amerykanie od roku byli przygotowani. Amerykańskie media już kilka miesięcy temu zaczęły portretować Obamę jako wielkiego przywódcę, człowieka o pokroju prezydenta. Spekulowano na temat tego, co zrobi i czego nie zrobi, gdy zasiądzie w Białym Domu.

Czyli Amerykanie wypowiedzieli się za radykalną zmianą kursu?

Każdy polityk kandydujący na jakieś stanowisko prezentuje program opierający się na zmianach. Obama nie jest tu wyjątkiem. To prosta i pozbawiona ryzyka strategia. Po ośmiu latach Busha wystarczyło powiedzieć: Będą zmiany! I wszyscy byli zachwyceni. To zwyczajny marketing polityczny i nic więcej. Można powiedzieć: prymitywna metoda na usługach dość niezwykłego kandydata.

Niezwykłego, czemu?

To niesłychanie charyzmatyczny polityk. Świetny mówca, który potrafi porwać masy. Jest równocześnie bardzo inteligentnym i zręcznym marketingowcem. Nigdy wcześniej nie widziałem tak perfekcyjnie zorganizowanej kampanii prezydenckiej.

Jakie znaczenie będzie miało to, że prezydent USA jest czarny?

Obama nie jest czarny. Jest mulatem. To nie jest chłopak, który niesie na swych ramionach ciężar dziedzictwa czarnych niewolników, segregacji i walki o równość. Etnicznie jest na pół-Afrykaninem, ale z punktu widzenia przynależności kulturowej nie należy do społeczności afroamerykańskiej. Od początku kampanii prezydenckiej jego relacje z czarnymi działaczami na rzecz praw obywatelskich były bardzo burzliwe, na przykład sławny pastor Jesse Jackson otwarcie sprzeciwiał się jego kandydaturze. Zresztą Obama został wybrany dlatego, że nie jest tak naprawdę czarny i bardzo dobrze o tym wie. Podczas swej kampanii nie odwoływał się do retoryki zazwyczaj prezentowanej przez czarnych działaczy, przenikniętej chęcią wzięcia odwetu za doznane krzywdy oraz pełnej żądań zadośćuczynienia.

Jego dyskurs był dyskursem klasycznego kandydata demokratów. Równocześnie, mimo że nie jest tak na prawdę czarny, to jest co najmniej ciemnoskóry. To powoduje, że wspólnota afroamerykańska lepiej potrafi się z nim zidentyfikować niż z białym kandydatem. Mimo tego nie został wybrany na prezydenta dzięki głosom czarnych, tylko dzięki głosom białych, którzy postanowili po raz pierwszy w historii USA oddać swój głos na czarnoskórego kandydata.

Bo chcieli udowodnić, że nie są rasistami?

Moim zdaniem nie to było główną motywacją wyborców. Tego typu analizy zostały dokonane głównie w Europie, przez ludzi, którzy nie byli świadkami tej kampanii wyborczej. W ostatnich sześciu miesiącach kwestia przynależności rasowej prawie całkowicie zniknęła z wypowiedzi. To, co my nazywamy rasą, w USA jest problemem kulturowym, a nie kwestią związaną deterministycznie z kolorem skóry. Konflikty istniejące między czarnymi a białymi obywatelami USA nie wywodzą się z tego, że Afroamerykanie mają inny kolor skóry, tylko z różnych zachowań społecznych i kulturowych wspólnoty afroamerykańskiej. Kiedy ktoś taki jak sekretarz stanu Condoleezza Rice wykazuje zachowanie normalnego, zintegrowanego członka amerykańskiego społeczeństwa, kwestia rasy znika. Tak samo jest z Barackiem Obamą. Od dawna wszyscy przestali zwracać uwagę na to, że jest czarny, prócz może znikomej grupy ludzi stanowiącej może pięć procent wyborców. Gdybyśmy dokonali dokładnej analizy socjologicznej wyniku tych wyborów prezydenckich, to stwierdzilibyśmy, że głównie klasa robotnicza, czyli w większości biali chrześcijanie, głosowali na Obamę.

Afroamerykanie pokładają jednak wielką nadzieję w nowym prezydencie. Liczą na to, że odmieni ich los. Wierzą w cudowną zmianę Ameryki.

Jak na razie wszelkie obietnice zmian, to zwykły marketing polityczny. Jeśli ludzie będą oczekiwali zbyt wiele, to na pewno się rozczarują. Jeśli czarni liczą na to, że Obama da każdemu z nich dom i samochód, to są w błędzie. Stany Zjednoczone to demokratyczne i w wysokiej mierze zdecentralizowane państwo. Prezydent jest tam jednym politycznym aktorem pośród wielu. Od społecznych zmian jest Sąd Najwyższy. W przeszłości to decyzje Sądu nie raz zmieniały kurs historii. To on doprowadził między innymi do zniesienia segregacji rasowej. Nie można więc zbyt wiele od Obamy oczekiwać. Zresztą jak na razie Obama nie ma żadnego programu politycznego. Podobnie jak Bill Clinton i Franklin D. Roosevelt został wybrany na prezydenta wyłącznie na podstawie tego, że ludzie mieli dosyć republikanów.

Nie wyklucza to, że przedstawi w następnych tygodniach starannie opracowany program reform...

To mało prawdopodobne. Obama to typowy prezydent menedżer. Daleko mu do takich polityków jak Ronald Reagan czy George W. Bush. Nie jest ideologiem, chce dobrze zarządzać państwem, to wszystko. Zbierze wokół siebie lepszą czy gorszą ekipę i będzie spełniał swe obowiązki. Może przeprowadzi reformy, a może nie. Jedno jest pewne, jak na razie postępuje niesłychanie ostrożnie. Stara się nie kwestionować fundamentów Ameryki ani w polityce zagranicznej, ani w polityce wewnętrznej.

Co zachwyca europejskie elity polityczne, to zapowiedź zmiany strategii w polityce zagranicznej USA. Obama chce ściślej współpracować ze swoimi europejskimi partnerami, jest gotów do rozmów nawet z Iranem. Czy to rzeczywiście koniec amerykańskiego unilateralizmu?

No cóż. Możliwe, że dojdzie do pewnych zmian w polityce zagranicznej. Jednak będą one bardzo ograniczone. Wydaje mi się, że Obama – podobnie jak wszyscy inni amerykańscy prezydenci – nie zaakceptuje decyzji politycznych pochodzących z zewnątrz, takich jak protokół z Kyoto o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Obama jak na razie powiedział, że jest gotów dyskutować ze wszystkimi oraz że jest gotów wszystkich wysłuchać. Jednak wiadomo, że amerykanie w ostatecznym rozrachunku nigdy nie zaakceptują, by na arenie międzynarodowej została podjęta decyzja przeciwko nim lub bez nich. Obama już zapowiedział zwiększenie kontyngentu w Afganistanie, kontynuację wojny z terroryzmem na granicy Afganistanu z Pakistanem, zagroził nawet władzom w Pakistanie atakiem, jeśli nie podejmą bardziej stanowczych działań przeciwko talibom. Nie widzę tu więc wielkiej zmiany wobec polityki prowadzonej przez jego poprzednika. Myślę, że jego działania będą dyplomatycznie bardziej zręczne, ale nie powinniśmy się spodziewać radykalnej zmiany kursu. Obama pozostaje w tradycji „wyjątkowego statusu Ameryki”, czyli uważa, że USA to nie kraj jak każdy inny, tylko kraj wyjątkowy. W czasie swojego zwycięskiego przemówienia w Chicago powiedział wręcz, że amerykańska konstytucja została napisana dla całego świata. Jest więc mało prawdopodobne, że będzie się jako prezydent podporządkowywał swoim partnerom, szczególnie europejskim.

Mimo tego Unia Europejska liczy na to, że Obama jako pierwszy prezydent USA będzie ją traktował jak mocarstwo, którym chciałaby być...

Trzeba odróżnić słowa od czynów. Obama wiele mówi, co rzeczywiście potem zrobi, nie wiadomo. Współpraca z Europą nie jest jego priorytetem. Dla niego takie kraje, jak Rosja, Indie czy Chiny są o wiele ważniejszymi partnerami niż Unia. Na pewno jest lepszym dyplomatą niż George Bush. Jednak kto się spodziewa wielkich zmian, rozczaruje się. Europa zresztą nie powinna mu aż tak ufać. Obama jest zwolennikiem protekcjonizmu. Podczas swej kampanii wprawdzie niewiele mówił o ekonomii, ale wielokrotnie powtarzał, że jest gotów chronić amerykański przemysł przed towarami pochodzącymi z zewnątrz. Jeśli sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych się pogorszy, co jest całkiem prawdopodobne, możemy się spodziewać, że Amerykanie zaczną chronić swe rynki. To byłoby tragiczne dla Europy.

To znaczy, że Obama będzie kontynuował politykę swego poprzednika?

Dokładnie. Obama nie jest prezydentem, który zmieni naturę Ameryki. Zmieni się otoczka, a nie to, co jest w środku. Ku rozczarowania Europejczyków, szczególnie zwolenników lewicy, Ameryka nie stanie się pacyfistyczna, nie skręci w lewo i nie podda się dyktandzie struktur międzynarodowych. To wszystko są złudzenia. W Europie ludzie myślą, że jest pacyfistą, bo się sprzeciwia wojnie w Iraku. A on po prostu uważa, że amerykańscy żołnierze powinni walczyć w Afganistanie, a nie w Iraku. Co chwilę podkreśla dokonania amerykańskiej armii. Europejska lewica przerzuca w tej chwili na Amerykę swoje nadzieje. Obama stał się symbolem zwycięstwa lewicy. To absurdalne. Za rok wszyscy będą się na niego skarżyć, tak jak na Busha.

Wygląda jednak na to, że nie tylko zachodnia Europa liczy na nowy „soft power” Ameryki. Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ogłosił w środę rozmieszczenie rakiet balistycznych w obwodzie kaliningradzkim. Czyżby wraz z wyborem Obamy na prezydenta Rosja przestała się liczyć z Ameryką?

Obama jak na razie nie jest jeszcze prezydentem USA. Władze w Moskwie więc nieco się pospieszyły. To było jednak coś w rodzaju testu. Podczas kampanii wyborczej wiceprezydent Joe Biden zapowiedział, że jeśli Obama zostanie prezydentem, zostanie natychmiast poddany różnego rodzaju testom na siłę. Miedwiediew chciał więc sprawdzić Obamę. Ten nie zareagował. Jaką pozycję przyjmie wobec Rosji w przyszłości, też nie wiadomo. Nigdy nie wypowiadał się szczegółowo na ten temat. Mam wrażenie, że on tak naprawdę nie wie, jak ma się zachować. Na początku mówił, że będzie rozmawiał ze wszystkimi, między innymi z prezydentem Iranu. Potem, jak mu ktoś wytłumaczył, że to raczej nie daje efektów, zmienił zdanie. Teraz chce rozmawiać z Ahmadineżadem dopiero po osiągnięciu minimalnego porozumienia w ważnych kwestiach. Jak na razie także nie wiemy, kto zostanie jego ministrem spraw zagranicznych ani jego doradcą ds. bezpieczeństwa. Ale jestem gotów się założyć, że właśnie dlatego, że jest uważany za miękkiego prezydenta, okaże się prezydentem wyjątkowo twardym.

Albo wyjątkowo złym...

Niektórzy się tego obawiają. Obama przypomina im Jimmy’ego Cartera. On też wszystkich słuchał, tylko że nie był w stanie podjąć żadnej decyzji. Ja myślę jednak, że przez pierwsze dwa lata kadencji jakoś sobie poradzi. Jak już mówiłem, to dobry menedżer. Potem jednak może być gorzej. To zależy od kryzysu finansowego i związanej z nim sytuacji gospodarczej w USA. Jeśli w ciągu tych dwóch lat nie znajdzie rozwiązania dla kryzysu, straci poparcie wyborców. Wiemy niestety z doświadczenia historycznego, że gdy prezydent USA usiłuje ratować kraj z kryzysu, to na ogół tylko pogarsza sytuację. Dwie pozostałe recesje w USA miały miejsce w 1930 i 1973 roku. W pierwszym przypadku prezydentem był Roosevelt, w drugim Nixon. W obu przypadkach ich interwencja pogłębiła kryzys. W 1930 z kryzysu zrobiła się długotrwała recesja z powodu idiotycznych manewrów Roosevelta, jak zamknięcie granic, zamrożenie płac itd. Kryzys w 1973 roku też zamienił się w głęboką recesję, bo Nixon zaczął drukować pieniądze, kreując inflację. Możemy mieć więc tylko nadzieję, że Obama tego nie zrobi. Ale na finansach zna się on jeszcze mniej niż na polityce międzynarodowej.

Obama różni się od Busha jednak chociażby tym, że jest zwolennikiem dostępu do aborcji, legalizacji małżeństw homoseksualnych i badań nad komórkami macierzystymi...

W każdym razie tak mówi. Partia demokratyczna jest skupiskiem różnorodnych ludzi, o bardzo różnych poglądach. Zadaniem Obamy będzie podtrzymanie tej skomplikowanej koalicji. Będzie musiał podejmować działania, które nie wywołają sporów wewnątrz jego własnej partii. Mówienie o legalizacja związków homoseksualnych to w jego wykonaniu czysty populizm. Sam ma raczej konserwatywne poglądy w tej dziedzinie. On jest bardzo religijny, podobnie jak jego rodzina. Wątpię, by osobiście był zwolennikiem aborcji. Po prostu jest to cena, którą musi zapłacić za poparcie lewicowej części demokratów. Co jest pocieszające, to to, że ustawodawstwo w sprawie aborcji czy związków homoseksualnych zależy od władz stanowych oraz Sądu Najwyższego, a nie prezydenta. Myślę więc, że Obama będzie się starał w przyszłości omijać ten temat. Jest oczywiście możliwe, że nominuje skrajnie lewicowego sędziego do Sądu Najwyższego, by doprowadzić do liberalizacji prawa w tej dziedzinie. To są jednak tylko spekulacje. Moim zdaniem są to dla niego zbyt kontrowersyjne tematy, które mogą mu przysporzyć wielu wrogów. On jest na to zbyt ostrożny. Między innymi dlatego nie wypowiada się przeciwko karze śmierci. On dobrze wie, że jest prezydentem wszystkich Amerykanów, nie tylko czarnych liberałów, ale również białych konserwatystów.

Guy Sorman jest francuskim filozofem i publicystą o poglądach liberalnych, stale współpracuje m.in z "Le Figaro" i "Wall Street Journal". Jego zainteresowania obejmują przemiany cywilizacyjne oraz rozwój demokracji poza obszarem Zachodu. Po polsku ukazały się jego książki: "Made in USA", "Amerykańska rewolucja konserwatywna", "Rok koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji", "Dzieci Rifa'y. Muzułmanie i nowoczesność". Mieszka w Nowym Jorku.

Gazeta Wyborcza
Cytat:
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 18:53, 08 Lis 2008    Temat postu:

Za GW o Wenezueli
Cytat:
Hugo Chavez krok po kroku buduje w Wenezueli samodzierżawie. Sięga po pomoc neoimperialnej i autorytarnej Rosji Putina i komunistycznych Chin. Może wystarczy, by stracić sympatię lewicy?
Zobacz powiekszenie
Fot. Howard Yanes AP Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Reżim Wenezueli wspiera się na nacjonalizmie, wrogości do Ameryki oraz upaństwowieniu rzekomo zagrożonego narodu, który samodzierżca Hugo Chavez wprzęga w swą służbę płomienną mową i miliardami darowanych dolarów. Jest z istoty narodowosocjalistyczny, faszystowski i nie sposób powiedzieć, co w nim jest lewicowego poza planowym niszczeniem własności prywatnej.

A jednak Chavez kusi lewicę nie tylko w Ameryce Łacińskiej, ale także w USA i Europie. Lewicowa opinia wciąż uznaje reżimy Hugo Chaveza czy Evo Moralesa w Boliwii za alternatywę wobec znienawidzonego neoliberalizmu i kapitalizmu w ogóle. Lewicowi publicyści wzruszają się, kiedy tylko usłyszą, że obrońca ludu potępia stulecia kolonialnego ucisku, rasowej i klasowej dyskryminacji, wyzysku mas przez oligarchię oraz imperium na północy. A także obiecuje tym masom odkupienie. Ale ta obietnica to złudzenie.

Na naszych oczach mit sprawiedliwego porządku społecznego - ostatni mit lewicy XX wieku i pierwszy XXI wieku - wali się w gruzy pod ciężarem manii wielkości dyktatora, korupcji plądrującej jego kraj oraz gospodarczej niewydolności systemu monokultury naftowej. Wygląda na to, że lewica, także w Europie i USA, znowu ten upadek dostrzeże jako ostatnia.


Furda demokracja, ja tu rządzę

Hugo Chavez właśnie wypędził z kraju organizację Human Rights Watch. Powodem było ogłoszenie raportu o dziewięciu latach jego rządów. HRW, która przez dwa lata pieczołowicie badała wewnętrzne poczynania Chaveza, sporządziła katalog zarzutów: niszczenie instytucji demokratycznych i podziału władz, prześladowanie opozycji, mediów itd. Tego samego dnia wieczorem, gdy HRW ogłosiła swój raport w Caracas, policja zatrzymała szefa organizacji na zachodnią półkulę Juana Miguela Vivanco oraz głównego autora raportu Daniela Wilkinsona i wsadziła do pierwszego samolotu lecącego za granicę. - Państwo wenezuelskie stosuje politykę egzekwowania suwerenności narodowej i zapewnia narodowi obronę przed agresją zagraniczną - ogłosił rząd Chaveza. Ta agresja to "wyraz interesów finansowanych przez rządowe agendy USA pod przykrywką obrony praw człowieka". Szef HRW Tom Porteous ogłosił, iż brutalność reakcji reżimu Chaveza oraz jego język, żywcem wzięty z tradycji Związku Sowieckiego lub tyrad Fidela Castro, to najlepsze dowody potwierdzające tezy raportu.

A HRW, która z równym zapałem stara się tropić gwałcicieli praw człowieka w amerykańskiej bazie wojskowej w Guantanamo, w Kolumbii czy w Wenezueli, nie można przypisać antylewicowych uprzedzeń.

W niedawno ogłoszonych 26 ustawach-dekretach Hugo Chavez powiększył swoją i tak już wielką władzę osobistą, czego nie udało mu się zrobić z woli narodu w referendum w grudniu ubiegłego roku.

Chavez może teraz dowolnie zarządzać gospodarką, dysponować wszelką własnością państwową i prywatną, wywłaszczać przedsiębiorstwa i majątki, regulować ceny. I tak już samodzielnie wydaje gigantyczne zyski z eksportu ropy, bo odebrał kontrolę nad rezerwami walutowymi bankowi centralnemu. Teraz prezydent kraju w ustawie o bezpieczeństwie i suwerenności żywnościowej ogłasza "dobrem publicznym" wszelkie "dobra, które zapewniają odpowiednią dostępność żywności, a także infrastrukturę, w której taka działalność (produkcyjna i dystrybucyjna) się rozwija".

Rząd może więc dowolnie "interweniować koniecznymi środkami w sferę produkcji podstawowych produktów żywnościowych", "ustalać ceny na wszelkie produkty uznane za podstawowe" i "wywłaszczać przedsiębiorstwa je produkujące bez wyroku sądowego".

Rząd może unieważniać umowy cywilnoprawne, np. takie, jakie klienci zawierają z prywatnymi telewizjami kablowymi lub telefoniami komórkowymi, jeśli tylko uzna umowy za "nierównoprawne".

Może też "zawiesić wszelkie nadawanie sygnału, transmisje danych, publikowanie jakichkolwiek informacji ze względu na porządek publiczny, bezpieczeństwo lub interes narodowy".

- W imię Boże - do ataku! Zbudujemy socjalizm, choćby nie wiem kto nam stanął na drodze! - odparł krytykom dekretów Hugo Chavez.

Wszystkich można kupić

W pierwszej połowie tego roku naftowy zysk netto Wenezueli wyniósł ponad 9 mld dol., 10 razy więcej niż rok temu. Pieniądze z państwowego monopolu naftowego PDVSA Chavez używa całkowicie arbitralnie do swych celów:

"Boliburżuazję", czyli wspierającą go "boliwariańską burżuazję", kupuje specjalnymi premiami i tym, że zarabia krocie na obsłudze programów społecznych i spekulacjach kursem walut.

Sojuszników zagranicznych kupuje tanią ropą, obietnicami inwestycji energetycznych lub nielegalnymi funduszami na kampanie wyborcze. Utrzymuje upadające reżimy na Kubie i w Nikaragui. Kandydatce na prezydenta Argentyny Cristinie Fernandez de Kirchner dał potajemnie na kampanię wyborczą prawdopodobnie 5 mln dol. Proces w tej sprawie toczy się przed sądem w Miami. I zamyka usta krytykom jego działań na forum Organizacji Państw Amerykańskich.

Biednych kupuje programami pomocy społecznej, darmowej edukacji, ochrony zdrowia oraz rozdawnictwa mieszkań, żywności i odzieży. W zamian jego komisarze polityczni w dzielnicach biedy egzekwują wierność na zebraniach i stosowne głosowanie w wyborach. Przed ubiegłorocznym referendum konstytucyjnym Chavez rozdał swoim ludziom oraz potencjalnym zwolennikom miliardy dolarów w zamian za poparcie.

W stołecznym slumsie "23 de Enero" pewna kobieta przez rok biegała na zebrania osiedlowe chavistowskiej organizacji, wysłuchiwała pogadanek lokalnego komisarza politycznego, że nowa konstytucja przyniesie wszystkim dobrobyt i godność, w nadziei, że dostanie mieszkanie w nowym bloku. Po głosowaniu jak wielu innych mieszkańców posłusznie poszła do komitetu, podpisała listę obecności i pokazała palec umazany atramentem na dowód, że zagłosowała. Ale Chavez plebiscyt przegrał, kobieta mieszkania nie dostała, a wszyscy zawiedzeni usłyszeli od politruków, że muszą jeszcze bardziej się starać.

Reżim daje też poczucie użyteczności ludziom bezrobotnym, organizując tzw. spółdzielnie produkcyjne. W jednej z nich na przedmieściach Caracas kilkuset robotników szyje np. setki tysięcy czerwonych koszulek z emblematami chavistowskimi. Fabrykę postawił, sukna dostarcza oraz płaci pensje naftowy monopol PDVSA, który koszulki oddaje chavistowskim aktywistom, a ci rozdają je potem na proreżimowych wiecach. Nie powstaje tu żadna wartość dodatkowa, nikt na tym nie zarabia, cała działalność to ekonomiczna fikcja, czysta makieta gospodarki oraz ideologiczna witryna reżimu, bo oprócz pracy przy maszynach do szycia robotnicy mają regularne szkolenia z socjalizmu XXI wieku.

Chavez ustanawia arbitralnie nowe struktury władzy terytorialnej, tzw. regiony militarne, w których rządzić mają gubernatorzy wojskowi, a nie cywilne władze stanowe. Powiększa i zbroi armię, tworzy ponadmilionową paramilitarną gwardię narodową do obrony kraju przed inwazją imperializmu.
Prześladuje opozycjonistów i ich wyborców. Cztery lata temu kazał sporządzić i opublikować czarną listę wrogów - 4 mln osób, które pisemnie poparły petycję o referendum w sprawie jego odwołania. Wielu z nich zostało potem wyrzuconych z pracy lub było w inny sposób prześladowanych. Ponad 200 kandydatom opozycyjnym odebrano prawo kandydowania w listopadowych wyborach lokalnych i stanowych, w których Chavezowi grozi utrata nawet 12 z 23 stanów.

Zamyka opozycyjne media, odbierając im koncesje (jak największej telewizji Radio Caracas Television) czy karząc je drakońskimi karami finansowymi za satyry lub karykatury (jak opozycyjny dziennik "Tal Cual").

W dzielnicach biedy reżim otwarcie tworzy, finansuje i zbroi bojówki, które krążą motocyklowymi watahami po mieście i w razie potrzeby rozbijają wiece opozycji. Jedna z takich prorządowych bojówek, Tupamaros, ogłosiła właśnie, że zrobi wszystko, by przed wyborami lokalnymi w listopadzie udaremnić "spiskowe plany opozycji, obronić prezydenta oraz proces rewolucyjny przed spiskiem imperium amerykańskiego".

Patron terrorystów

W sąsiedniej Kolumbii od wielu lat Chavez popierał i finansował terrorystyczną armię partyzancką FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii). Ułatwiał jej przemyt kokainy oraz nielegalny import broni, w nadziei że obali prezydenta Alvara Uribe. Jest on głównym wrogiem Chaveza na kontynencie z powodu sojuszu z USA, nieustępliwej walki z narkobiznesem oraz terroryzmem lewackich armii FARC i ELN.

Plany Chaveza wyszły na jaw, kiedy kolumbijska armia przechwyciła komputery dowódców FARC z archiwum wieloletniej współpracy z reżimami Chaveza oraz Ekwadorczyka Rafaela Correi. A że autentyczność archiwum FARC potwierdzili specjaliści Interpolu, Chavez wykonał nagły zwrot. Jako zdemaskowany wspólnik terrorystów, a za organizację terrorystyczną uważa FARC cały demokratyczny Zachód, nie mógł dłużej zabiegać o status strony wojującej dla FARC, jakby chodziło o wojnę narodowowyzwoleńczą, aby wymusić na rządzie Kolumbii rokowania bez warunków wstępnych. Najpierw głośno wyparł się współpracy z FARC i oskarżył Kolumbię o prowokację. Potem jednak ogłosił, że czasy walki zbrojnej się skończyły, i wraz z Correą zaczął wzywać FARC do podjęcia rozmów pokojowych z rządem Uribego.

Chavez zapowiada, że nie dopuści, żeby upadły reżimy jego politycznych i ideologicznych pobratymców, jak Evo Moralesa w Boliwii, które od kilku lat wspiera. Jego bezczelność wywołała protest szefa boliwijskiej armii i ministra obrony w sojuszniczym przecież rządzie Moralesa.

Cezaryjski sen Hugo Chaveza

Chavez bezustannie lży USA i ich prezydenta i grozi, że przestanie im sprzedawać ropę. Wypędził z Caracas ambasadora USA i do tego samego skłonił Evo Moralesa. Chiny i Rosję ogłosił strategicznymi partnerami. Mówi, że Ameryka Południowa potrzebuje Rosji, oferuje jej bazy wojskowe, zaprasza bombowce strategiczne do lotów przyjaźni, a okręty wojenne - na wspólne manewry. Podpisał z rosyjskimi koncernami umowy na gigantyczne inwestycje w wydobycie wenezuelskiej ropy i gazu. W ostatnich latach Wenezuela kupiła już w Rosji broń o wartości ponad 4 mld dol. A w wojnie rosyjsko-gruzińskiej poparł Rosję bez zastrzeżeń. Z ostatniej podróży do Chin i Rosji Chavez wrócił nareszcie z tym, o co zabiegał od dawna - z polityczno-militarno-gospodarczym sojuszem z Rosją przeciw USA. Premier Władimir Putin i prezydent Dmitrij Miedwiediew uspokajają co prawda, że nie ma powrotu do zimnej wojny, ale obwieścili też, że Ameryka Łacińska wchodzi w skład priorytetów w polityce zagranicznej Rosji.

Prezydent Miedwiediew dowiedzie tego czynem, bo już 26 listopada wybiera się do Wenezueli z państwową wizytą, a będzie to pierwsza jego podróż na zachodnią półkulę. Chavez zapowiedział już przybycie Rosjanina jako "historyczne wydarzenie o wielkim strategicznym znaczeniu".

- Dziś Wenezuela jest wolna i Rosja jest wolna, oba nasze kraje są demokratyczne. Rosja to supermocarstwo, a Wenezuela to wschodzące mocarstwo w nowym wielobiegunowym świecie - triumfował Chavez w czwartkowym przemówieniu telewizyjnym.

A jego generał Jesus Gonzalez zapowiedział, że w czasie wizyty Miedwiediewa zostanie ubity kolejny zbrojeniowy wielki interes - zakup rosyjskich czołgów dla wenezuelskiej armii.

Chavez Rosji potrzebuje do urzeczywistnienia snu o potędze na kontynencie. Jej fundamentem ma być oplatająca całą Amerykę Południową sieć gazo- i ropociągów, które uzależnią państwa kontynentu od boliwijskiego gazu i wenezuelskiej ropy. Ciosem dla tych ambicji jest odkrycie wielkich pokładów ropy pod brazylijskim dnem Atlantyku. W ciągu kilku lat Brazylia może się stać drugą potęgą naftową zachodniej półkuli. Ale jest to też bodźcem dla Chaveza, by uciekać do przodu i nie dać się Brazylii wyprzedzić.

Motłoch zamiast obywateli

Istotą reżimu Chaveza jest stała mobilizacja tłumu w służbie charyzmatycznej i osobistej władzy wodza, który masom daje chleb i igrzyska, wskazuje wroga i żąda bezwarunkowego poparcia w zbliżającej się wojnie z nieprzyjacielem zewnętrznym i wewnętrznym.


W cotygodniowych wielogodzinnych pogadankach telewizyjnych, obowiązkowo nadawanych przez wszystkie kanały, wódz dzieli się przemyśleniami, rozdaje ciosy i karci nie dość gorliwych zwolenników. Jego wiece to seanse wirtualnej rozprawy z wrogami, na których wódz szczuje roznamiętniony i otumaniony alkoholem motłoch rwącym potokiem swej wymowy, śpiewem, obelgami, wrzaskiem. Na jednym z nich wył z kabotyńskim zaśpiewem: - Ja już nie należę do siebie! Należę do narodu! Jeśli naród postanowi, że mam zamiatać aleję Wyzwoliciela do końca życia, to będę! A jak naród postanowi, że mam rządzić do 2030 roku, to będę rządzić!

Brakuje już tylko lasu płonących żagwi i kolumn marszowych, jak w Niemczech lat 30., i ryków tłumu: "Wrogów pod ścianę!", jak na Kubie po rewolucji 1959.


To prawda, że Hugo Chavez doszedł do władzy z woli narodu, po latach kryzysu, który zburzył mit o dobrobycie kraju po nacjonalizacji ropy w 1975 r. Kryzys, którego szczytem był zdławiony z niebywałą brutalnością bunt biedoty w Caracas w 1989 r., zniweczył też przywiązanie Wenezuelczyków do demokracji. I to kolejny bunt wykluczonych wyniósł do władzy pułkownika Hugo Chaveza w wyborach w 1998 r. Ten zaś użył społecznego gniewu do budowy jedynowładztwa.

Jest jasne, że celem Chaveza jest dyktatura na wzór tej wprowadzonej przez Fidela Castro na Kubie w rewolucji 1959 r. Nie mógł jednak zdobyć władzy w drodze zbrojnej rewolucji jak Castro, bo naprzeciw miał i ma demokrację, choć ułomną, i społeczeństwo obywatelskie. Dlatego dwukrotnie nie udał mu się pucz wojskowy - w 1992 i 1993 r. Po wyjściu z więzienia w 1996 r. zrzucił więc mundur i wybrał drogę politycznego zamachu na demokrację. Zdobywał państwo stopniowo, zagarniał władzę przy pomocy ludu, który jak zbiorową wyborczą lub uliczną bojówkę kupuje milionami dolarów, mami populistyczną blagą i judzi nienawiścią.

W ciągu dziewięciu lat budowania rządów Chavez nie tylko zniszczył przedsiębiorczość, lecz także poczucie odpowiedzialności obywateli za własne życie. Państwo wszystko za nich zrobi, da utrzymanie, a także poczucie zbiorowej tożsamości, da sens życia, cel walki. Społeczeństwo obywatelskie zastępuje zmobilizowany motłoch. Ale równocześnie Chavez tworzy milionowe masy rentierów żyjących z petrodolarowej manny, klientów wiszących u państwowej klamki.
Wenezuela już prawie niczego prócz ropy nie produkuje; a samą ropę rafinuje tylko dzięki wielkim zachodnim koncernom. Gdyby ceny ropy spadły do poziomu sprzed kilku lat, państwo Chaveza stałoby się z dnia na dzień bankrutem.

Można bronić takich przywódców, ponieważ jednak ujmują się za wykluczonymi. Ponieważ przed nimi byli jednak: Pinochet, Videla, Banzer, Stroessner czy Somoza. Ale czyż wszystkie demagogiczne populizmy, autokracje lub totalitarne dyktatury nie miały swoich zagorzałych albo nawet fanatycznych popleczników? Czyż nie szli oni w ogień za Stalina, Mussoliniego czy Hitlera?


Może jednak lepiej dostrzec, że Hugo Chavez jest nieszczęściem dla swojego kraju, bo go rujnuje i pozbawia zdolności działania inaczej niż przez sprzedaż jednego jedynego surowca. Jest nieszczęściem dla biednych i wykluczonych, bo robi z nich bezwolną masę. Bo sieje kulturę przemocy, odwetu i nienawiści. Buduje państwo stanu wyjątkowego i wojny domowej.


Czemu zatem wciąż na nowo odradza się ta lewicowa iluzja dobroczyńcy, odkupiciela wiekowych krzywd społecznych, rasowych i etnicznych, wbrew doświadczeniom historii najnowszej? Dlaczego lewica nie może wciąż nauczyć się, że hałaśliwa obrona upośledzonych, biednych i wykluczonych przeciw uprzywilejowanym, posiadaczom, bogatym, to najczęściej demagogia? Że nachalny kolektywizm, etatyzm, antykapitalizm, antyliberalizm, antyimperializm to wehikuły jadące w stronę dyktatury? Skąd to złudzenie, że dzisiejsza dystrybucja bogactwa zastąpi jego wytwarzanie? Czemu lewica nie widzi, że socjalizm XXI wieku Chaveza to narodowy socjalizm, czyli zagrożenie wszelkiej wolności i praw jednostki?

Rewolucja cudzym kosztem

Chyba dlatego, że lewica jest zaślepiona. Że lewicowo nastawieni Europejczycy wciąż pragną przeżyć dreszcz prawdziwej, sprawiedliwej i ludowej rewolucji na cudzych plecach, czyli w Trzecim Świecie, skoro nie udała się ona w Europie umoszczonej w dobrobycie?

Może to z powodu tej tęsknoty za wielką przemianą odżywa spór sprzed lat, gdy Günter Grass mówił Mario Vargasowi Llosie, że gotów jest poświęcić demokrację, swobodę jednostki i pluralizm na rzecz zbiorowego awansu materialnego biednych mas?


Tamten spór wybuchł w 1986 r. na posiedzeniu PEN Clubu w Nowym Jorku, gdy Mario Vargas Llosa zarzucił intelektualistom latynoskim, że choć walczą przeciw prawicowym dyktaturom, to często służą tyraniom lewicowym, a Gabriela Garcię Marqueza nazwał "dworakiem Fidela Castro". Grass stanął w obronie Garcii Marqueza i wstawił się nie tylko za lewicowymi intelektualistami w Ameryce Łacińskiej, ale też za lewicowymi reżimami, które nazwał kulturalnym rajem w porównaniu do prawicowych dyktatur. Za wzór podawał Kubę Fidela Castro. Vargas Llosa zarzucił wówczas Niemcowi stosowanie podwójnej miary: Grass, który odrzucał komunizm w Europie Wschodniej, akceptuje go jako mniejsze zło w Ameryce Łacińskiej. Odpowiedzi udzielił w Liście do Güntera Grassa w książce "Contra Viento y Marea" w 1990 r. , ale jeszcze w roku 1996 na targach książki we Frankfurcie atakował "polityczny idiotyzm" tych, którzy "aprobują w Trzecim Świecie reżimy, których u siebie by nie znieśli".

Maria Vargasa Llosę poparł w tamtym sporze Octavio Paz, meksykański noblista, poeta i eseista, podczas gdy większość latynoamerykańskich intelektualistów trwała przy Fidelu Castro, micie rewolucji kubańskiej i innych nadziejach lewicy. - Mam więcej sympatii dla Vargasa Llosy, bo on rozumie trudności, jakie mamy my, pisarze niezależni, żeby nas rozumieli europejscy koledzy - mówił Paz.

Ten spór intelektualny i moralny trwa do dziś.

Wówczas jego tłem była z jednej strony dyktatura gen. Augusto Pinocheta w Chile i właśnie osądzana w Buenos Aires dyktatura generałów w Argentynie, a z drugiej - Kuba Fidela Castro oraz Nikaragua rządzona przez sandinistów Daniela Ortegi. Dziś te zmurszałe mity zastępują Wenezuela Hugo Chaveza i Boliwia Evo Moralesa.

Lewicujący pisarze, myśliciele i intelektualiści odgrzewają go wciąż na nowo. Hugo Chavez jest więc bohaterem ludowym dla Amerykanów Noama Chomsky'ego i Jamesa Petrasa, dla hollywoodzkich gwiazd Olivera Stone'a, Seana Penna, Dana Glovera, dla Europejczyków - Francuzów Ignacio Ramoneta czy Alaina Touraine'a, Niemca Heinza Dietriecha.

W lutym głośna była w Wenezueli wizyta byłego socjalistycznego ministra kultury Francji Jacka Langa, który w jej trakcie obracał się wyłącznie w kręgu rządu i nie spotkał się z przeciwnikami Chaveza. Zdołał publicznie pochwalić "demokrację" Chaveza, którego nie należy "demonizować", choć uznał ją za "demokrację szczególnego rodzaju". Zaatakował jednocześnie prezydenta sąsiedniej Kolumbii Alvaro Uribego za "agresywną postawę" wobec partyzanckiej armii FARC, bo "zagraża życiu przetrzymywanych przez nią zakładników".

Wybitny lewicowy przeciwnik Chaveza i redaktor naczelny dziennika "Tal Cual", były partyzant Teodoro Petkoff wpadł wówczas w szał: "Jak można być takim głupcem, by nie dostrzegać, że jeśli już ktoś zagraża życiu zakładników, to jest to porywacz? - pisał. - Jaka moralna i polityczna racja usprawiedliwia używanie zakładników jako żywych tarcz? Jeśli przyjmiemy argument Langa, że partyzantów nie można atakować, bo to zagraża zakładnikom, to musimy uznać, że ci ostatni są polisą ubezpieczeniową dla tych pierwszych. Czy Jack Lang nie widzi absolutnej amoralności i politycznego fałszu takiej postawy?"

Pisał dalej Petkoff: "Owszem, szczególna to demokracja, gdzie parlament jest tubą prezydenta, a sąd najwyższy parodią i sądowym przedłużeniem pałacu prezydenckiego, gdzie nie istnieje podział władz, gdzie wojskowi pozdrawiają się żałosnym "Ojczyzna, socjalizm albo śmierć", gdzie władza buduje socjalistyczną monopartię. Doświadczenie powszechne uczy, że zawsze, kiedy demokracji dodaje się przymiotniki (uczestnicząca, ludowa, prawdziwa), rodzą się wątpliwości, czy jeszcze ma ona coś wspólnego z definicją Lincolna, że to rząd ludu, poprzez lud i dla ludu".

I Petkoff konkluduje: "To nie dezinformacja tłumaczy Langa. To stara fascynacja intelektualistów, zwłaszcza europejskich, ludźmi czynu, która w XX w. zrodziła poparcie dla totalitaryzmów, które zasiały śmierć i horror w kulturalnej Europie. To Sartre, który zaprzeczał Gułagowi i skończył życie jako śmieszny starczy maoista. To Heidegger służący Hitlerowi, to Francuzi, którzy przeżyli okupację nazistowską jak mysz pod miotłą. Co każe nam zawsze pochylić głowę przed Albertem Camusem.

Najnowszym wyrazem tego fatalnego zauroczenia jest list w obronie Hugo Chaveza z 17 września pod tytułem: »Dość puczów Pinocheta! «".

Odezwa przestrzega przed "spiskiem przeciw demokracji w Wenezueli i Boliwii", ubolewa nad stronniczością mediów zagranicznych i wzywa "demokratów z całego świata do obrony demokracji, postępu i niepodległości krajów Ameryki Łacińskiej". List podpisali liczni posłowie Labour z Wielkiej Brytanii, m.in. były burmistrz Londynu Ken Livingstone i lord Tony Benn, oraz politycy z Niemiec, Hiszpanii i Portugalii.

Ale na odezwach się nie kończy. Hiszpański socjalista Jose Luis Zapatero przez kilka lat kokietował Chaveza i Moralesa, chętnie z nimi handlował, nawet bronią. Jego zapał ostygł dopiero wówczas, gdy Chavez i Morales zagrozili wywłaszczeniem hiszpańskich koncernów. Król Juan Carlos wyręczył swego premiera na szczycie iberoamerykańskim w Chile sławnym: "A może byś tak się zamknął?", każąc Chavezowi przerwać natrętny słowotok napaści na poprzedni, prawicowy rząd Hiszpanii.

Czy europejskiej lewicy wystarcza wojujący antyamerykanizm latynoskich populistów, by ich cenić jako dobroczyńców swoich narodów i nadzieję dla pozostałych?

Kuba jako wzór i nadzieja lewicowej inteligencji wydaje się stracona. Po pół wieku dyktatury Fidela Castro ruina wyspy bije w oczy. Już tylko Ignacio Ramonet publikuje opasłe tomy bełkotliwych przemyśleń sędziwego dyktatora w nadziei, że ocali mit lewicy XX w.

Inni szukają więc nowych wzorów i natykają się na Wenezuelę, Boliwię, Ekwador czy Nikaraguę. Ale nie widzą, że i te przykłady pachną powtórką z dziejów niewoli. Niepomni krachu rewolucji sandinistowskiej i obscenicznego nawrócenia się na katolicyzm jej prezydenta Daniela Ortegi, odporni na oznaki totalistycznych zapędów Hugo Chaveza i Evo Moralesa, uważają, że dostatecznym ich usprawiedliwieniem jest bieda wielu i dobrobyt niewielu.

Gdy w Polsce ktoś żąda wyrwania instytucji państwa i życia publicznego (telewizji, administracji czy MSZ) z rąk układu czy oligarchii albo zniesienia autonomii banku centralnego, to rodzima lewica widzi w tym populizm i partyjną agresję Samoobrony, LPR lub prawicy narodowej. Gdy tego samego domaga się Evo Morales, Hugo Chavez albo Rafael Correa, sprzyja to ludowładztwu.

To ideowa mizeria i intelektualna bezradność. Jak długo jeszcze?


Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
abangel666
Opiekun Kawiarni



Dołączył: 03 Lis 2006
Posty: 3123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Piekła

PostWysłany: Nie 8:33, 09 Lis 2008    Temat postu:

Myszeńka napisał:

A z tego, co wiem, gratulacje jako jeden z pierwszych wysłał Watykan.


Tak.... te watykańskie hieny zawsze czują gdzie pieniądze.....
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Superstar
Wizytator



Dołączył: 09 Lis 2008
Posty: 1233
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:36, 09 Lis 2008    Temat postu:

Cytat:
Konflikty istniejące między czarnymi a białymi obywatelami USA nie wywodzą się z tego, że Afroamerykanie mają inny kolor skóry, tylko z różnych zachowań społecznych i kulturowych wspólnoty afroamerykańskiej.
I o to chodzi :wink:

Nadajcie mi prawa, gdzie moderacja ? Domagam się równego dostępu do forum i włączenia mnie do grupy wszyscy ! ;P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
levis
Wizytator



Dołączył: 23 Gru 2005
Posty: 1066
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 14:56, 09 Lis 2008    Temat postu:

zrobione
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Myszeńka




Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Znikąd

PostWysłany: Nie 17:19, 09 Lis 2008    Temat postu:

abangel666 napisał:
Myszeńka napisał:

A z tego, co wiem, gratulacje jako jeden z pierwszych wysłał Watykan.


Tak.... te watykańskie hieny zawsze czują gdzie pieniądze.....

Chodzi mi,ze Watykan wcale nie sprzeciwiał się tej kandytaturze...
A te gratulacje to chyba wynik dyplomacji...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Superstar
Wizytator



Dołączył: 09 Lis 2008
Posty: 1233
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 17:24, 09 Lis 2008    Temat postu:

Dziękuję :grin:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
abangel666
Opiekun Kawiarni



Dołączył: 03 Lis 2006
Posty: 3123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Piekła

PostWysłany: Nie 17:31, 09 Lis 2008    Temat postu:

Myszeńka napisał:

Chodzi mi,ze Watykan wcale nie sprzeciwiał się tej kandytaturze...
A te gratulacje to chyba wynik dyplomacji...


Ratzinger to mądry facet i do tego całkiem sympatyczny; nawet przystojny na swój sposób..... po JPI to drugi porządny papież... o Wojtyle nigdy tego nie powiem.

ale to nie zmienia faktu że ponad 50 biskupów katolickich pyszczyło na "zwolennika aborcji" a babtyści wyzywali go od "czarnego diabła"..... "nie głosuj na czarnego diabła!" - tak wzywali!


Ostatnio zmieniony przez abangel666 dnia Nie 17:36, 09 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
macjan




Dołączył: 27 Maj 2008
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:07, 09 Lis 2008    Temat postu: Re: Obama!

abangel666 napisał:

Daleko mi od entuzjazmu..... ale w tym religianckim kraju wygrał człowiek opowiadający się za legalizacją aborcji, za prawem do gejowskich związków, za in vitro, za wolnością sumienia..... do tego nie-chrześcijanin i Murzyn.....

Signum temporis

Ponad 50 biskupów katolickich wzywało przeciwko Obarakowi!
A babtyści wzywali by "nie głosować na czarnego diabła!"


"Diabeł" wygrał..... a chrześcijaństwo idzie na śmietnik historii


Przypomnijmy słowa pastora Kinga:

"Miałem sen, śniłem, że nadejdzie dzień, gdy na czerwonych pagórkach Georgii, synowie niewolników i synowie ich właścicieli zasiądą razem do wspólnego stołu"

Pastor Luther King został zamordowany 4 kwietnia 1966 roku..... ale dziś wygrał; dzis wygrywaja wolnomularze Wielkiego Wschodu, którzy stworzyli Europę bez granic!

Pastor Luther wygrał po latach, tak jak wygrał tow. prez. S. Allende.
Jak tow. kom. Che.


Coś, abi, wszystko plączesz. Po pierwsze, Obama jest chrześcijaninem (należy bodajże do United Church of Christ). Po drugie, pastor King był baptystą właśnie :). Więc cała twoja spiskowa teoria sie rypie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
neko




Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 817
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: PL, D

PostWysłany: Nie 23:56, 09 Lis 2008    Temat postu:

gość, cytując Rz, napisał:
Niemiecki entuzjasta Obamy w oczekiwaniu na jego wystąpienie w berlińskim parku Tiergarten,

To chyba chodzi o jakiś entuzjazm inaczej.
Cytat:
Po ośmiu latach Busha wystarczyło powiedzieć: Będą zmiany! [...] prymitywna metoda na usługach dość niezwykłego kandydata.
(o kampanii wyborczej Obamy.)
Cytat:
Obama nie jest czarny. [...] został wybrany [...] dzięki głosom białych, którzy postanowili [...] oddać swój głos na czarnoskórego kandydata.
(Obama jest naraz nie czarny i czarnoskóry.)
Cytat:
głównie klasa robotnicza, czyli w większości biali chrześcijanie, głosowali na Obamę.
(wiadomo, na demokratów głosują robotnicy, inteligencja inteligentnie głosowała na McCaina; a przedtem, rzecz jasna, na Busha.)
Cytat:
Jak na razie wszelkie obietnice zmian, to zwykły marketing polityczny.
(To prawdziwy trzeźwy entuzjazm.)
Cytat:
Obama to typowy prezydent menedżer. Daleko mu do takich polityków jak Ronald Reagan czy George W. Bush.
(entuzjasta jest chyba talibem, skoro entuzjazmuje się przyszłym prezydentem, któremu daleko do najgorszego prezydenta USA w dotychczasowej historii .)
Cytat:
Na pewno jest lepszym dyplomatą niż George Bush. Jednak kto się spodziewa wielkich zmian, rozczaruje się. Europa zresztą nie powinna mu aż tak ufać.
Może jednak nie jest talibem, może tylko patrzy od drugiego końca skali; ale mimo to zachowuje trzeźwość swojego entuzjazmu, i to do końca:
Cytat:
Za rok wszyscy będą się na niego skarżyć, tak jak na Busha.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
abangel666
Opiekun Kawiarni



Dołączył: 03 Lis 2006
Posty: 3123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Piekła

PostWysłany: Pon 7:52, 10 Lis 2008    Temat postu:

Kaczyński mówił, że Obama jest za tarczą..... Obama zaprzeczył; Sikorski świecił za to ślepiami na dywaniku..... poseł PiS niejaki Górski komentując zwycięstwo Obamy obwieścił "koniec cywilizacji białego człowieka" - Radio Maryja jest zachwycone wypowiedzią..... jak długo jeszcze Polska bedzie talibanem Europy? jak długo lennem watykańskim, zbiorowiskiem ciemnoty - hańbą na zdrowym ciele Europy?

(Macjan, widocznie p. King był wyjatkiem)

***

"Nasz Dziennik"

Ich prezydentem, głową największego na świecie mocarstwa został kumpel lewackiego terrorysty Williama Ayersa, polityk uważany przez republikańską prawicę za czarnoskórego kryptokomunistę. Wynik amerykańskich wyborów jest - jak powiedział jeden ze zwolenników Obamy - zwycięstwem zza grobu, po wielu latach, Martina Luthera Kinga, który jest dla Obamy idolem.
Jakie Obama ma poglądy na gospodarkę? W trakcie kampanii wyborczej kandydat Demokratów złożył wiele populistycznych obietnic, kierowanych głównie do niezamożnej części amerykańskiego społeczeństwa. Niczym Robin Hood zapowiedział, że zabierze bogatym i rozda biednym. Ma zamiar zmniejszyć podatki najbiedniejszym, a podnieść więcej zarabiającym. W pierwszej kolejności chce zwiększyć z 33 do 36 proc. podatki obywateli, którzy zarabiają powyżej 250 tys. dolarów rocznie. W USA stanowią oni ok. 5 proc. podatników i są finansową elitą państwa. Nieco później ma zamiar wycisnąć więcej pieniędzy także z szeroko rozumianej klasy średniej i z tych, co inwestują na giełdzie. Tak pozyskane pieniądze zostaną przeznaczone na opiekę społeczną, a także zasilą specjalny fundusz, z którego będą finansowane roboty publiczne. Przy tych robotach mają znaleźć zatrudnienie bezrobotni mieszkańcy ubogich przedmieść amerykańskich miast.


Ostatnio zmieniony przez abangel666 dnia Pon 9:00, 10 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Myszeńka




Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Znikąd

PostWysłany: Czw 17:45, 13 Lis 2008    Temat postu:

abangel666 napisał:
Myszeńka napisał:

Chodzi mi,ze Watykan wcale nie sprzeciwiał się tej kandytaturze...
A te gratulacje to chyba wynik dyplomacji...


Ratzinger to mądry facet i do tego całkiem sympatyczny; nawet przystojny na swój sposób..... po JPI to drugi porządny papież... o Wojtyle nigdy tego nie powiem.

ale to nie zmienia faktu że ponad 50 biskupów katolickich pyszczyło na "zwolennika aborcji" a babtyści wyzywali go od "czarnego diabła"..... "nie głosuj na czarnego diabła!" - tak wzywali!

Ale mam nadzieję,ze ci duchowni nie wypowiadali się w imieniu swoich wyznawców, tylko w swoim własnym....

To ostatnie, to, co mówił ten poseł, nie powinno byc w ogóle puszczane w żadnych mediach. Bo to kolejna osoba za byle głupi tekst zrobiła sobie reklamę...a w świecie dyplomacji pogorszyła...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
HIDD




Dołączył: 15 Lip 2008
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 13:46, 14 Lis 2008    Temat postu:

Na zachodzie mówią to samo tylko z aprobatą i nikt afery nie robi. Polecam wpis "Myślozbrodnia" na blogu [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Oless




Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 2139
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:32, 21 Lut 2009    Temat postu:

HIDD napisał:
Obama ma jeden minus który go dyskwalifikuje- to socjalista.

I to jest sedno sprawy. Obama jest tylko wydmuszką lewicowych elit.
W Ameryce nic się nie zmieni, ponieważ wygrał taki sam interwencjonista jak dotychczasowi prezydenci i wszyscy główni kontrkandydaci. Będzie więc jak dotychczas, setki regulacji, programów rządowych, interwencje zbrojne za granicą, zero prawdziwych reform - szczególnie tych najbardziej potrzebnych w systemie monetarnym, a do tego dojdą jeszcze absurdalne pomysły z ograniczaniem emisji CO2.
A najlepsze będzie, gdyby Amerykanie zdziwili się po latach jak Obama nic nie zrobił w zakresie poszerzania swobód obywatelskich, bo to była tylko wyborcza retoryka.
Biorąc pod uwagę skuteczność dwóch ostatnich prezydentów jest to bardzo prawdopodobne.

A co do retoryki to Obama był miszczem pustosłowia:

" To był ten moment gdy wzrost oceanów zaczynał zwalniać,
a nasza planeta zaczęła zdrowieć " !!!

od min 2:30

http://www.youtube.com/watch?v=IgStP60ZbZc

:rotfl: :rotfl: :rotfl:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 9:29, 25 Lut 2009    Temat postu:

abangel666 napisał:
Myszeńka napisał:

A z tego, co wiem, gratulacje jako jeden z pierwszych wysłał Watykan.


Tak.... te watykańskie hieny zawsze czują gdzie pieniądze.....


To ktoś im zapłacił za te gratulacje? Tak w ogóle dobrze się czujesz?
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kawiarnia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin