Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mentalna zależność od (toksycznego) środowiska

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31365
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:36, 25 Paź 2023    Temat postu: Mentalna zależność od (toksycznego) środowiska

Wśród znajomych omawiany był przypadek pewnej dziewczyny, która została adoptowana i wychowana w tzw. dobrej rodzinie - rodzinie naprawdę życzliwej, dającej wsparcie, o intelektualnych aspiracjach. Ta dziewczyna jednak w pewnym momencie zeszła na złą drogę, wdały się narkotyki, złe towarzystwo. Na pewno nie było jej łatwo z ludźmi z marginesu, bo są to przecież najczęściej ludzie stosujący agresję, przymus itp. W dobrym domu miałaby bezpieczeństwo, akceptację, wsparcie mentalne. Ale gdy ją kiedyś spytali, dlaczego nie chce wrócić do nich, odpowiedziała im "bo ja jestem inna".
Podobnych przypadków jest więcej - przypadków ludzi, którzy mają dobry dom, dobre środowisko, względny dostatek, bezpieczeństwo, życzliwość, wsparcie a tymczasem...
Oni wolą żyć ze złodziejami, awanturnikami, złościć się na siebie, przeklinać, grozić sobie, nawet płakać i znosić poniżenia. Nie chcą tego dobra, w którym jakoś czują się obco.

Obserwuję też, że często dużo łatwiej jest się dogadać ze sobą osobom, które stosują (obie) agresywne formy kontaktu - przekleństwa, wyzwiska, agresywne wypowiedzi. Gdy tej otoczki agresji w kontaktach zabraknie, ten kto owej otoczki potrzebuje, czuje się nieswojo, ma kłopot z wypowiadaniem się, jego emocje gdzieś tam w środku odczuwają wewnętrzny zgrzyt.
Ludzie porzucają też wygodne i bezpieczne środowiska, aby po prostu mieć życie z adrenaliną - czy to jadą zdobywać niebezpieczne szczyty, czy zaciągają się do armii, gdzie grozi im na co dzień śmierć w ich pracy. Nie robią tego z przymusu, ale mają taką potrzebę.

Niektórzy zdają się mieć potrzebę bycia w toksycznym środowisku, móc w nim procesować różne małe i większe złości, agresje, zawiści. Nawet jeśli przy tym cierpią poniżenia ze strony bardziej dominujących osób, nawet jeśli nieraz spotyka ich przemoc fizyczna, to tkwią w tym, jakaś część ich ewidentnie chce tego.
Z kolei takie osoby, zmuszone do komunikowania się w sposób poukładany, uprzejmy, z zachowaniem norm i dobrych obyczajów, czują się emocjonalnie jak ryba wyciągnięta z wody, jest im obco, niezgodnie z pewną formą wewnętrznego dobrostanu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5539
Przeczytał: 9 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:18, 25 Paź 2023    Temat postu:

Ludzie dobrze czują się w środowisku, które odbierają jako autentyczne, ponieważ sami w nim mogą się tak czuć.

W tym wypadku:
Cytat:
Wśród znajomych omawiany był przypadek pewnej dziewczyny, która została adoptowana i wychowana w tzw. dobrej rodzinie - rodzinie naprawdę życzliwej, dającej wsparcie, o intelektualnych aspiracjach. Ta dziewczyna jednak w pewnym momencie zeszła na złą drogę, wdały się narkotyki, złe towarzystwo. Na pewno nie było jej łatwo z ludźmi z marginesu, bo są to przecież najczęściej ludzie stosujący agresję, przymus itp. W dobrym domu miałaby bezpieczeństwo, akceptację, wsparcie mentalne. Ale gdy ją kiedyś spytali, dlaczego nie chce wrócić do nich, odpowiedziała im "bo ja jestem inna".
Podobnych przypadków jest więcej - przypadków ludzi, którzy mają dobry dom, dobre środowisko, względny dostatek, bezpieczeństwo, życzliwość, wsparcie a tymczasem...
Oni wolą żyć ze złodziejami, awanturnikami, złościć się na siebie, przeklinać, grozić sobie, nawet płakać i znosić poniżenia. Nie chcą tego dobra, w którym jakoś czują się obco.

problemem tych "dobrych domów" może być właśnie ten brak autentyczności. Wszystko pozornie jest idealnie jak u Mostowiaków w "M jak miłość", a w środku jest pusto i obco. Dziecko jest "projektem" swoich ambitnych rodziców, którzy nawet siebie nawzajem traktują bardziej jak idee niż ludzi z krwi i kości. Nic dziwnego, że potem taki młody człowiek szuka autentyczności w czymś co pozornie jest zaprzeczeniem tego "idealnego domu" kojarzonego z fałszem i chłodem i wpada w złe towarzystwo.
Cytat:

Z kolei takie osoby, zmuszone do komunikowania się w sposób poukładany, uprzejmy, z zachowaniem norm i dobrych obyczajów, czują się emocjonalnie jak ryba wyciągnięta z wody, jest im obco, niezgodnie z pewną formą wewnętrznego dobrostanu.

Uprzejmość uprzejmości nierówna. Niekiedy za maską uprzejmości kryją się osoby perfidne i wyniosłe, które potrafią z zachowaniem wszelkich zasad kurtuazji i uśmiechem na ustach wyrażać wobec drugiego człowieka pogardę i jest to tym bardziej odrażające, bo dochodzi ten aspekt obłudy. Przy czym te osoby wcale nie muszą być świadome, że ich sposób komunikacji jest niewłaściwy, mogły po prostu nieświadomie wchłonąć takie wzorce z otoczenia, tak że ich prawdziwe intencje są zakryte przed nimi samymi. Taką osobę można poznać po tym, że liczne osoby jej zwracają uwagę, że ich obraża, a ona nie rozumie, o co chodzi - przecież jest uprzejma.


Ostatnio zmieniony przez towarzyski.pelikan dnia Śro 22:20, 25 Paź 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31365
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:26, 25 Paź 2023    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Ludzie dobrze czują się w środowisku, które odbierają jako autentyczne, ponieważ sami w nim mogą się tak czuć.

W tym wypadku:
Cytat:
Wśród znajomych omawiany był przypadek pewnej dziewczyny, która została adoptowana i wychowana w tzw. dobrej rodzinie - rodzinie naprawdę życzliwej, dającej wsparcie, o intelektualnych aspiracjach. Ta dziewczyna jednak w pewnym momencie zeszła na złą drogę, wdały się narkotyki, złe towarzystwo. Na pewno nie było jej łatwo z ludźmi z marginesu, bo są to przecież najczęściej ludzie stosujący agresję, przymus itp. W dobrym domu miałaby bezpieczeństwo, akceptację, wsparcie mentalne. Ale gdy ją kiedyś spytali, dlaczego nie chce wrócić do nich, odpowiedziała im "bo ja jestem inna".
Podobnych przypadków jest więcej - przypadków ludzi, którzy mają dobry dom, dobre środowisko, względny dostatek, bezpieczeństwo, życzliwość, wsparcie a tymczasem...
Oni wolą żyć ze złodziejami, awanturnikami, złościć się na siebie, przeklinać, grozić sobie, nawet płakać i znosić poniżenia. Nie chcą tego dobra, w którym jakoś czują się obco.

problemem tych "dobrych domów" może być właśnie ten brak autentyczności. Wszystko pozornie jest idealnie jak u Mostowiaków w "M jak miłość", a w środku jest pusto i obco. Dziecko jest "projektem" swoich ambitnych rodziców, którzy nawet siebie nawzajem traktują bardziej jak idee niż ludzi z krwi i kości. Nic dziwnego, że potem taki młody człowiek szuka autentyczności w czymś co pozornie jest zaprzeczeniem tego "idealnego domu" kojarzonego z fałszem i chłodem i wpada w złe towarzystwo.

W tamtym przypadku myślę jednak, że dom był naprawdę dobry, tam byli szlachetni, inteligentni, poukładani ludzie, żadni tam pozerzy. Oczywiście mogę się mylić, ale raczej obstawiam inny efekt. Ta rodzina genetycznie była bardzo inteligentna - wszystkie dzieci genetyczne tych rodziców kończyły bez problemu studia, świetnie się uczyły w szkole. Dziewczyna adoptowana już taka nie była. Czuła, że choć nikt jej nie okazywał, że jest gorsza, to jakoś jest gorsza w sensie tego biologicznego materiału, jaki dostała na start życia. Myślę też, że czuła prostsze emocje, nie rozumiała bardziej wyrafinowanych motywacji, uczuć, które były oczywiste dla reszty rodziny. I nie były udawane, ale po prostu ci inteligentni poukładani ludzie tak czuli. A ona tego czuć z nimi nie umiała.
Ale to oczywiście jest hipoteza, bo nawet dobrze nie znałem tej rodziny.

towarzyski.pelikan napisał:
Uprzejmość uprzejmości nierówna. Niekiedy za maską uprzejmości kryją się osoby perfidne i wyniosłe, które potrafią z zachowaniem wszelkich zasad kurtuazji i uśmiechem na ustach wyrażać wobec drugiego człowieka pogardę i jest to tym bardziej odrażające, bo dochodzi ten aspekt obłudy. Przy czym te osoby wcale nie muszą być świadome, że ich sposób komunikacji jest niewłaściwy, mogły po prostu nieświadomie wchłonąć takie wzorce z otoczenia, tak że ich prawdziwe intencje są zakryte przed nimi samymi. Taką osobę można poznać po tym, że liczne osoby jej zwracają uwagę, że ich obraża, a ona nie rozumie, o co chodzi - przecież jest uprzejma.

W tamtym przypadku raczej tak nie było. Choć w innych, oczywiście się zdarza.

Sam pochodzę z rodziny inteligenckiej, finansowo bywało dość kiepsko, ale idee, wartości, wiedza, inteligencja zawsze u nas była szanowana. Z wynoszeniem się nad innych już bywało "różniej", ale przynajmniej było w ogólności zrozumienie, że wywyższanie się nie jest chwalebne, więc jeśli ktoś się wywyższał, to raczej nie tak bardzo wprost, nie ostentacyjnie (z drobnymi wyjątkami). W każdym razie było na pewno inaczej niż w rodzinach, w których licz się kasa, blichtr, puszenie się przed światem. Bywało może i biednie, ale to nie było jakimś wielkim problemem. Dla mnie zaś od pewnego momentu było już absolutnie naturalne, że dla pieniędzy i jakiejś tam postaci sławy, podziwu, zazdrości ludzi nie warto jest poświęcać swojego osobistego honoru, wewnętrznej uczciwości. Z ludźmi, którzy dla wygrania, dla pokazania że są bogatsi, albo jakoś tam ważniejsi było mi jakoś mentalnie "nie po drodze". To co oni uważali za oczywiste, że warto to zdobywać, ja uważałem za oczywiste, że tego nie chcę. I to chyba najbardziej ta różnica aspiracji, to co człowiek rzeczywiście, w sposób absolutnie nieudawany ceni, jest wg mnie kluczem. Taka głupia rzecz - że nie warto jest z byle powodu kłamać, naciągać kogokolwiek. Dla jednych to drobiazg - skłamanie - szczególnie w jakiejś prostej życiowej sprawie. Dla mnie zaś problemem jest nawet zrobienie kawału na 1 kwietnia, bo emocjonalnie czuję się bardzo niekomfortowo, gdy mam choćby przez krótki czas udawać coś fałszywego. Nawet dzieciom nie wciskaliśmy z żoną legendy o świętym Mikołaju rzekomo przynoszącym prezenty. To jest taki "drobiazg", ale dość mocno ilustracyjny - pokazujący te różnice w jakiejś wewnętrznej konstrukcji w zakresie niektórych wartości, wyznawanych niekoniecznie słowami, ale wyczuwanymi, uznawanymi za swoje, bo jakoś tam czlowiekowi przypisane z natury. I jeśli ktoś ma już tak z natury emocje proste, silnie zwiazane z potrzebą wygrywania z kimś, zdominowania otoczenia swoimi żądaniami, oczekiwaniami, a zignorowania tegoż otoczenia potrzeb; jeśli ktoś naturalnie za słabość uważa jakiekolwiek ustępstwo, bo ma silną naturę wojownika, który "nie pęka", to będzie to naturalnie inne odczuwanie, niż człowieka, który ustępuje innym, bo chce, aby była równość, aby ludzie z otoczenia nie poczuli się gorsi, aby życzliwość była tą główną normą, a nie rywalizujące - dominujące postawy.
Jest jeszcze jedna ambicja - dla niektórych naturalna, dla innych zupełnie nie do przyjęcia - samokrytycyzm. Mam wrażenie, że niektórzy ludzie nigdy krytyki siebie samych nie zniosą. Inni z kolei z tym samokrytycyzmem żyją na co dzień, są z nim zbratani jak ze starym kumplem, przy każdej życiowej sprawie tego kumpla się "radzą w wielu kwestiach". Dla samokrytycznych z natury ludzi, oczywiste jest, że niedoskonali są oni sami, ich rodzina, ich środowisko, ich naród, czyli nie ma sensu walczyć o uznanie dla siebie, bo byłoby to coś na podobieństwo udawania, że się umie czarować, albo lewitować - śmiesznością byłoby coś podobnego utrzymywać. Z kolei dla innych oczywiste jest, że powołaniem człowiek jest walczyć o swoją opinię, o obraz w oczach innych ludzi, zaś dla tej walki kluczowe jest, aby nie wspominano o naszych wadach. Dla tych ostatnich, kto ośmieli się skrytykować taką osobę, jej rodzinę, naród, staje się wrogiem.
To są różnice (nie chcę teraz ich oceniać pod kątem, kto tu ma obiektywną rację), które się czuje. I jeśli w jakiejś grupie znajdzie się człowiek, który ma znacząco odmienne to odczuwanie od reszty w owej grupie, to się trochę czuje jak w obcym miejscu, może nawet trochę jak w psychiatryku, bo nie rozumie, o co tym ludziom z jego aktualnego otoczenia chodzi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5539
Przeczytał: 9 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:07, 26 Paź 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

W tamtym przypadku myślę jednak, że dom był naprawdę dobry, tam byli szlachetni, inteligentni, poukładani ludzie, żadni tam pozerzy. Oczywiście mogę się mylić, ale raczej obstawiam inny efekt. Ta rodzina genetycznie była bardzo inteligentna - wszystkie dzieci genetyczne tych rodziców kończyły bez problemu studia, świetnie się uczyły w szkole. Dziewczyna adoptowana już taka nie była. Czuła, że choć nikt jej nie okazywał, że jest gorsza, to jakoś jest gorsza w sensie tego biologicznego materiału, jaki dostała na start życia. Myślę też, że czuła prostsze emocje, nie rozumiała bardziej wyrafinowanych motywacji, uczuć, które były oczywiste dla reszty rodziny. I nie były udawane, ale po prostu ci inteligentni poukładani ludzie tak czuli. A ona tego czuć z nimi nie umiała.
Ale to oczywiście jest hipoteza, bo nawet dobrze nie znałem tej rodziny.

No właśnie z tymi adoptowanymi dziećmi to ciekawa sprawa. Znam w pewnym stopniu podobny przypadek. Dziewczynka (jej biologiczna matka była narkomanką) została adoptowana do porządnej rodziny, nie jakiejś inteligenckiej, ale niczego jej w zyciu nie zabrakło, rodzice jej dali wszsytko co najlepsze, zapewnili jej ciepły, przyjazny dom. Dizewczyna ta w wieku 18 lat nagle wyprowadziła się z domu do faceta w wieku jej ojca, który - jak się później okazało - był jej nauczycielem. Później rzuciła szkołę, nie miała żadnej pracy, ogólnie się stoczyła. A co istotne - zerwała wszelkie kontakty z rodzicami.

I kiedy próbowano rozkminić, co tak naprawde się stało, dlaczego ona uciekła z domu, czemu porzuciła rodzinę, przecież miała wszystko, to własnie pojawił się aspekt genetyczny, że matka narkomanka z jakimiś wadliwymi genami przekala je córce i że to musiało tak się skończyć, że wina nie lezy po stronie przybranych rodziców. Ale może to nie (tylko) o wadliwe geny chodzi, ale raczej o to, że z powodu rozbieżności genetycznej rodzice nie potrafią naprawdę pokochać swojego dziecka, a dziecko rodziców i to może być w ogóle niedostrzegalne na pierwszy rzut oka i to stoczenie sie nie tyle jest jakaś karmą dziecka z wadliwymi genami, tylko właśnie efektem braku miłości. Ludzie próbują oderwać uczucia od biologii, ale to tak najwyraźniej nie działa. Komaptybilność biologiczna jest szalenie ważna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8322
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 9:40, 26 Paź 2023    Temat postu:

jeśli nie można, to człowiek ich nie oderwie, jeśli odrywa to znaczy, że można

co za ideologiczny bełkot :)

ps

i taka, jeśli może odrywać, cokolwiek to znaczy, jest człowieka biologia


Ostatnio zmieniony przez lucek dnia Czw 9:46, 26 Paź 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31365
Przeczytał: 102 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:35, 14 Gru 2023    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Michał Dyszyński napisał:

W tamtym przypadku myślę jednak, że dom był naprawdę dobry, tam byli szlachetni, inteligentni, poukładani ludzie, żadni tam pozerzy. Oczywiście mogę się mylić, ale raczej obstawiam inny efekt. Ta rodzina genetycznie była bardzo inteligentna - wszystkie dzieci genetyczne tych rodziców kończyły bez problemu studia, świetnie się uczyły w szkole. Dziewczyna adoptowana już taka nie była. Czuła, że choć nikt jej nie okazywał, że jest gorsza, to jakoś jest gorsza w sensie tego biologicznego materiału, jaki dostała na start życia. Myślę też, że czuła prostsze emocje, nie rozumiała bardziej wyrafinowanych motywacji, uczuć, które były oczywiste dla reszty rodziny. I nie były udawane, ale po prostu ci inteligentni poukładani ludzie tak czuli. A ona tego czuć z nimi nie umiała.
Ale to oczywiście jest hipoteza, bo nawet dobrze nie znałem tej rodziny.

No właśnie z tymi adoptowanymi dziećmi to ciekawa sprawa. Znam w pewnym stopniu podobny przypadek. Dziewczynka (jej biologiczna matka była narkomanką) została adoptowana do porządnej rodziny, nie jakiejś inteligenckiej, ale niczego jej w zyciu nie zabrakło, rodzice jej dali wszsytko co najlepsze, zapewnili jej ciepły, przyjazny dom. Dizewczyna ta w wieku 18 lat nagle wyprowadziła się z domu do faceta w wieku jej ojca, który - jak się później okazało - był jej nauczycielem. Później rzuciła szkołę, nie miała żadnej pracy, ogólnie się stoczyła. A co istotne - zerwała wszelkie kontakty z rodzicami.

I kiedy próbowano rozkminić, co tak naprawde się stało, dlaczego ona uciekła z domu, czemu porzuciła rodzinę, przecież miała wszystko, to własnie pojawił się aspekt genetyczny, że matka narkomanka z jakimiś wadliwymi genami przekala je córce i że to musiało tak się skończyć, że wina nie lezy po stronie przybranych rodziców. Ale może to nie (tylko) o wadliwe geny chodzi, ale raczej o to, że z powodu rozbieżności genetycznej rodzice nie potrafią naprawdę pokochać swojego dziecka, a dziecko rodziców i to może być w ogóle niedostrzegalne na pierwszy rzut oka i to stoczenie sie nie tyle jest jakaś karmą dziecka z wadliwymi genami, tylko właśnie efektem braku miłości. Ludzie próbują oderwać uczucia od biologii, ale to tak najwyraźniej nie działa. Komaptybilność biologiczna jest szalenie ważna.


To w ogóle jest bardzo ciekawe zagadnienie. :think:
Mamy w głowie (wg mnie dość naiwny) obraz "dobrej rodziny", w ramach którego jej członkowie prowadzą jakieś uporządkowane życie, są względnie sprawczy, korzystają z wolności osobistej na tym domyślnym poziomie. Tylko, że nie wszyscy są w stanie odnaleźć się w tym schemacie. Są osobowości w jakiś sposób jeszcze nieporadne, trudne, walczące z wewnętrznym chaosem emocjonalnym, nieumiejące formułować spójnych celów życiowych, nieradzące sobie z własną osobowością. Różne normy moralne, także prawne, zalecenia społeczne są często traktowane jako rodzaj absolutu, jako coś, co "się należy" i co powinno być bezwzględnie wdrażane w społeczności. Tymczasem istnienie pewnych jednostek (a nawet całych środowisk) patologicznych pokazuje, iż stosowalność owych norm jest względna, odnosi się do jakiejś tam średniej (może mediany, albo dominanty) całego społeczeństwa, zaś na skrajach rozkładu osobowości wyraźnie jest nieskuteczna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin