Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Buńczuczny ton, napastliwość, negowanie wszystkiego
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Samoocena - jak śfinie widzą Śfinię
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:59, 02 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Pozwolę sobie na refleksję bardziej osobistą niż poprzednie.

Już sam ten wstęp to klasyczna sofistyka – zamiast jasno postawić tezę, zaczynasz od tonu osobistej refleksji, próbując z góry zabezpieczyć się przed krytyką. To zabieg retoryczny mający wzbudzić sympatię i odwrócić uwagę od meritum. Ale osobistość nie zastępuje logiki.

Michał Dyszyński napisał:
Zależy mi ostatnio w dyskusjach na tym, aby opowiedzieć się jakoś za DOBRĄ DYSKUSJĄ. Będzie to oczywiście dyskusja "dobra" w moim rozumieniu, więc zdaję sobie sprawę, iż nie do każdego te moje zasady dyskusji poprawnej będą przemawiały.

Zastrzeżenie „w moim rozumieniu” to podręcznikowy relatywizm – z góry uchylasz się od jakiejkolwiek obiektywnej weryfikacji. To wygodna tarcza, bo jeśli ktoś wskaże błędy, możesz odpowiedzieć, że przecież „dla ciebie” dobroć dyskusji znaczy coś innego. W ten sposób rozmowa staje się bezzasadna, bo każde pojęcie traci wspólny sens. Nie jest to opis dobrej dyskusji, tylko mechanizm rozbrojenia kryteriów racjonalności.

Michał Dyszyński napisał:
Za tym moim rozumieniem dyskusji przemawia mi jedno podstawowe spostrzeżenie: jeszcze nigdy w moim życiu nie spotkałem się z przypadkiem, w którym dyskutant narzucający inwazyjnie swoje przekonania, który stosuje presję, personalny tryb odnoszenia się osiągnął jakikolwiek cel dający się uznać za sukces, przekonanie drugiej strony, ustalenie czegoś.

To zdanie brzmi jak teza empiryczna, ale jest czysto anegdotyczne. Własne doświadczenie nie stanowi uniwersalnego dowodu, a ty traktujesz je jak regułę natury. Istnieją niezliczone przykłady debat, w których twarda, konfrontacyjna postawa doprowadziła do zmiany poglądów – choćby w nauce czy polityce. Uogólnianie swojego subiektywnego wrażenia na całość zjawiska to błąd indukcji i potwierdzenie egocentrycznego myślenia.

Michał Dyszyński napisał:
Z perspektywy mojego życia wszystkie dyskusje polemicznych fajterów ostatecznie lądują jako CZYSTA STRATA CZASU I ENERGII. Żadna z nich nie osiągnęła celu, który wykraczałby poza schemat "fajter SAM SOBIE zaliczył sukces", zaś nie ma żadnych obiektywnych wskaźników że cokolwiek sensownego w jego działaniach "sukcesem" warto byłoby nazwać. To już taki fajter dyskusyjny mógłby dokładnie taki sam efekt osiągnąć bez dyskusji, a tylko od początku ogłaszając się od razu zwycięzcą, albo ogłaszając to po pierwszym zdaniu (czy w dowolnym innym momencie, bo przecież i tak, to co się dzieje w dyskusji o niczym de facto nie decyduje, jako że decyduje tylko widzimisię fajtera).

Tutaj przechodzisz w czysty emocjonalizm. Zastępujesz analizę etykietowaniem – „fajter”, „czysta strata czasu”, „widzi mi się” – i w ten sposób budujesz karykaturę zamiast argumentu. Twoje stwierdzenie, że „nie ma obiektywnych wskaźników sukcesu”, obala samo siebie: skoro twierdzisz, że nikt nigdy nie osiągnął sukcesu, to właśnie używasz kryterium, które nazywasz „nieistniejącym”. Logicznie to sprzeczne. Jeśli nie istnieją obiektywne wskaźniki sukcesu, nie możesz stwierdzić, że nikt go nie osiągnął. Twój wniosek zaprzecza twojej przesłance.

Twoja narracja to typowy sofistyczny manewr: unieważniasz możliwość obiektywnej oceny, a następnie arbitralnie ferujesz wyroki. Uciekasz od kryteriów, by móc rządzić retoryką. W istocie sam robisz to, co potępiasz – narzucasz swoje przekonania o dyskusji jako jedynie słuszne, tylko maskujesz to pseudo-pokorą i deklaracją „mojego rozumienia”. W efekcie nie broni się tu ani logika, ani uczciwość epistemiczna. To nie jest refleksja o dobrej dyskusji, lecz apologia relatywizmu i zniechęcenia, ubrana w ton samozadowolonej wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
Skoro zaobserwowałem, że fajterzy dyskusyjni w praktyce są odklejeni od jakichkolwiek jako tako sensownych mechanizmów weryfikacji sensu zdarzeń w dyskusji, a w całości ich "sukcesy" wynikają z wpierania światu, że "sukcesy osiągnięto", to należałoby się opowiedzieć za zupełnie innym podejściem do dyskusji, za podejściem, które nie byłoby stratą czasu i energii.

Cały ten wstęp jest oparty na arbitralnym założeniu, że twoja obserwacja stanowi dowód. Sam fakt, że „zaobserwowałeś” coś w swoim ograniczonym kręgu doświadczeń, nie stanowi żadnego fundamentu dla ogólnej tezy o naturze dyskusji. Używasz języka pozornie empirycznego, ale twoje „obserwacje” nie są danymi, tylko sądami wartościującymi. Z góry deprecjonujesz grupę oponentów, nazywając ich „odklejonymi” i „fajterami”, co nie jest analizą, tylko emocjonalnym etykietowaniem. W dodatku używasz pojęcia „sensowne mechanizmy weryfikacji”, choć nie precyzujesz żadnego kryterium sensowności — twoje stwierdzenie wisi w próżni.

Michał Dyszyński napisał:
Dyskusja jest stratą czasu i energii, gdy się w niej niczego nie ustala.

To zdanie wygląda jak truizm, ale jest puste. Ustalanie czegokolwiek nie jest jedynym możliwym celem dyskusji. Dyskusja może służyć analizie, poszerzaniu perspektywy, testowaniu idei, rozwijaniu umiejętności argumentacyjnych, a nawet emocjonalnemu rozładowaniu napięcia. Twoja definicja „sensu dyskusji” jest skrajnie redukcjonistyczna i przez to fałszywa. Uznajesz ją za oczywistość, ale nie bronisz jej ani logicznie, ani empirycznie.

Michał Dyszyński napisał:
W dyskusji z fajterskim dyskutantem też się niczego nie ustala - fajterski dyskutant bowiem jest zdolny jedynie do tryumfalnego, arbitralnego, agresywnego OGŁASZANIA swoich racji i swoich zwycięstw, bez uruchomienia aspektu uzgodnień, synchronizacji przekonań, ustalania kwestii wątpliwych, rozwiewania wątpliwości, odpowiadania na narzucające się pytania.

To czysta projekcja. Zarzucasz „fajterskiemu dyskutantowi” arbitralność i jednostronność, po czym sam arbitralnie przypisujesz mu zestaw cech bez żadnego dowodu. Tworzysz sobie wygodnego chochoła – karykaturalny obraz „fajtera”, którego łatwo potępić, by nie musieć mierzyć się z realnymi argumentami tych, których ten termin ma obejmować. To nie jest analiza zachowań, tylko moralizatorski pamflet. W dodatku piszesz o „synchronizacji przekonań”, jakby dyskusja miała obowiązek kończyć się zgodą – to kompletnie błędne założenie. Dyskusja może być wartościowa właśnie dlatego, że nie prowadzi do zbieżności poglądów, lecz ujawnia różnice.

Michał Dyszyński napisał:
Fajterski dyskutant nie jest zdolny do refleksji, po prostu NIE UWZGLĘDNIA ARGUMENTÓW strony przeciwnej, tylko odrzuca je arbitralnie, zwykle polewając sosem napaści personalnej.

To kolejne nieuprawnione uogólnienie. Stawiasz diagnozę psychologiczną całej kategorii ludzi na podstawie własnego subiektywnego wrażenia. Nie masz żadnych narzędzi, by ocenić „zdolność do refleksji” innego człowieka, a mimo to ferujesz wyroki. Paradoksalnie, właśnie w tym momencie sam stosujesz to, co zarzucasz innym — arbitralność i personalny ton. W dodatku twoje użycie wielkich liter („NIE UWZGLĘDNIA ARGUMENTÓW”) to nie argument, tylko teatralny gest emocjonalny.

Michał Dyszyński napisał:
W sensie intelektualnym w dyskusji z fajterem niewiele się dzieje - co najwyżej czasem wyłonią się jakieś powierzchowne elementy, ale już nie ma mowy o syntetycznym spojrzeniu, niezbędnym dla określenia głównego wątku sprawy.

To zdanie ujawnia twoją fundamentalną niekonsekwencję. Jeśli twierdzisz, że fajter „nie uwzględnia argumentów” i „nic się nie dzieje”, to jakim cudem „czasem wyłaniają się elementy”? Skoro coś się wyłania, to coś się jednak dzieje — czyli sam sobie zaprzeczasz. Poza tym, kto ustala, co jest „syntetycznym spojrzeniem” i „głównym wątkiem sprawy”? Ty? Bo jeśli tak, to znów ustanawiasz siebie arbitrem sensu, choć rzekomo potępiasz arbitralność.

Michał Dyszyński napisał:
Tu dyskusja jest zatem po prostu zbędnym, nadmiarowym aspektem relacji między ludźmi, jej zdarzenia nie wnoszą nic do ustaleń, którymi zarządza fajter.

Kończysz konkluzją opartą na fałszywym założeniu, że jeśli dyskusja nie prowadzi do ustaleń, to jest zbędna. To mylenie funkcji z efektem. Dyskusja nie musi prowadzić do uzgodnienia, by mieć wartość – wystarczy, że odsłania granice wiedzy, prowokuje do myślenia, testuje idee. Twoja logika sprowadza całe ludzkie poznanie do biurokratycznego „ustalania kwestii”, jakby rozmowa była protokołem zebrania, a nie procesem odkrywania.

Twoje rozumowanie jest więc błędne na każdym poziomie: empirycznie, bo opiera się wyłącznie na własnych wrażeniach; logicznie, bo zaprzecza samemu sobie; i epistemicznie, bo deklarując walkę z arbitralnością, sam stajesz się jej uosobieniem. Mylisz rozczarowanie z prawdą, a własną niechęć do konfrontacji z zasadą sensu. To nie jest obrona kultury rozmowy – to próba moralnego unieważnienia każdego, kto odważy się z tobą polemizować.

Michał Dyszyński napisał:
Co jest zatem moim pomysłem na alternatywę dla takiej dyskusji?...

Zadajesz pytanie retoryczne, ale odpowiedź, którą sam sobie udzielasz, nie rozwiązuje niczego. To pozór rozwiązania, które w rzeczywistości jest ucieczką – nie zbudowaniem alternatywy, lecz zrezygnowaniem z konfrontacji.

Michał Dyszyński napisał:
Pomysł jest prosty, a bazuje on na zasadzie: ODRZUCENIA FAJTERSTWA NA WSZYSTKICH FRONTACH, wszędzie gdzie się da.

To nie jest pomysł, to slogan. „Odrzucenie fajterstwa” brzmi dobrze, dopóki nie zadasz pytania, co właściwie rozumiesz przez fajterstwo. Używasz tego słowa jako worka, do którego wrzucasz każdą postawę polemiczną, każdą asertywność i każdą próbę bronienia stanowiska. Twój „prosty pomysł” w praktyce sprowadza się do postulatu eliminacji konfliktu intelektualnego — czyli esencji dyskusji.

Michał Dyszyński napisał:
Gdzie się da odrzucić ten jałowy tryb dyskutowania fajterskiego? - Można zaprzestać w ogóle pisać o osobach. - Można ignorować wszelkie personalne wypowiedzi - jakby nie istniały (bo w sensie intelektualnym i tak nie istnieją, bo nie mają znaczenia) - Można skupiać się na tłumaczeniu samej istoty spraw.

Twój postulat brzmi jak apel o odczłowieczenie rozmowy. Piszesz, że można „w ogóle nie pisać o osobach”, jakby idee mogły istnieć w próżni, oderwane od kontekstu, motywacji, perspektyw ludzi, którzy je wyrażają. To naiwna wizja czystego intelektu, który nigdy nie istniał. Równie absurdalne jest twierdzenie, że personalne wypowiedzi „nie istnieją intelektualnie” — istnieją, bo są faktami psychologicznymi i społecznymi, które wpływają na proces myślenia i interpretacji. Twoje odrzucenie tego faktu jest nie tylko błędne, ale i nieludzkie.

Michał Dyszyński napisał:
Tu niejeden zechce spytać: A co jeśli fajterski dyskutant dalej będzie tylko napastliwie komentował posty, do meritum się nie odnosząc?... - Odpowiedź jest prost: NIC. Fajterski dyskutant pisze swoje wypowiedzi, dyskutant skupiony na ideach swoje - publikowane będą równolegle przebiegające, przeplatające się wątki i style.

Twoje „NIC” to faktyczna kapitulacja. Rezygnujesz z jakiejkolwiek próby dialogu, a mimo to wciąż nazywasz to „dyskusją”. Proponujesz, by każdy mówił do siebie i udawał, że obok nie istnieje ktoś o odmiennym stanowisku. To nie jest rozmowa, tylko równoległy monolog. W dodatku twierdzisz, że taka forma ma wartość, bo „pokazuje różnicę postaw”. To sofistyczny unik — uzasadniasz bezsens strukturalny rzekomą „użytecznością” chaosu, który sam potępiłeś.

Michał Dyszyński napisał:
Obecność wątku fajterskiego nawet do pewnego stopnia może być użyteczna, bo będzie pokazywała, jak bardzo różnią się te dwie postawy dyskusyjne. Zaś odbiorca świadomy jest w stanie sprawnie przeskrolować dyskusję do miejsc, gdzie się "coś dzieje", czyli gdzie kwestie intelektualne są REALNIE rozwiązywane, a nie tylko np. negowane pod przypadkowym pretekstem, nie tylko traktowane na zasadzie "nieważne co tam napisano, ja się z zasady sprzeciwiam".

Tutaj widać pełną niekonsekwencję: z jednej strony chcesz „odrzucać fajterstwo”, z drugiej – uznajesz jego obecność za „użyteczną”. Czyli to, co potępiasz, jednocześnie chcesz zachować jako tło. Nie wiesz, czy eliminować, czy eksponować, więc przyjmujesz postawę asekuracyjną. Mówisz o „odbiorcy świadomym”, który ma rzekomo sam ocenić, gdzie jest sens, a gdzie nie — czyli zrzucasz odpowiedzialność za ocenę jakości dyskusji na zewnątrz, unikając samodzielnej definicji.

Michał Dyszyński napisał:
Będziemy mieli dyskusję dwutorową: - tor fajterski - jałowy, niczego nie wnoszący intelektualnie, polegający na SAMYM ARBITRALNYM OGŁASZANIU PRZEZ FAJTERA, co on tam ogłosić chce. A OSOBNO - tor uzgadniania, tworzenia logicznych zależności jednych wypowiedzi od innych, dyskutowania kwestii wątpliwych, podnoszenia idei i omawiania ich, dodawania konstruktywnych myśli i spostrzeżeń.

Twój model „dwutorowości” to czysta fantazja, nie mechanizm. Zakładasz, że można oddzielić treść od tonu, emocje od rozumu, ludzi od ich wypowiedzi. Tymczasem komunikacja nie działa w ten sposób — jest zawsze mieszanką racji i postaw. Próba sztucznego rozdzielenia tych sfer kończy się oderwaniem teorii od rzeczywistości. Zresztą to, co nazywasz „torem fajterskim”, sam definiujesz w sposób arbitralny: kto decyduje, że dany komentarz jest „fajterski”? Ty. Czyli w istocie ustanawiasz się sędzią sensu dyskusji, choć rzekomo chcesz unikać oceniania.

Michał Dyszyński napisał:
Śledzenie samej idei nie jest łatwym zadaniem także dla obserwatora. Śledzenie idei OD POCZĄTKU domaga się pewnych zdolności, funkcji mentalnych - OBIEKTYWIZACJI I ABSTRAHOWANIA, czyli oddzielania od osób, miejsc, incydentalnym elementów. Oddzielanie od emocji dyskusyjnych jest jednym ze składników myślenia w ogóle.

Twoje twierdzenie, że myślenie polega na „oddzielaniu od emocji”, jest błędne poznawczo. Współczesna psychologia i neurobiologia dowiodły, że emocje są integralną częścią procesu rozumowania — uczestniczą w ocenie wartości, motywacji, decyzji. Oddzielić ich się nie da, bo to właśnie emocje pozwalają nadać wagę i kierunek myśli. Twój postulat czystego obiektywizmu jest iluzją, i to iluzją dawno obaloną.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli ktoś nie jest w stanie oddzielić myślenia od swoich emocji i personalnych ambicji, to w ogóle nie ma szans na myśłenie skuteczne w sensie docierania do prawd ogólnych, do prawd nie będących właśnie kolejną fluktuacją w emocjach.

To stwierdzenie jest aroganckie i fałszywe. Twierdzisz, że tylko ludzie „oddzielający emocje” mogą myśleć skutecznie — czyli de facto odmawiasz racjonalności większości ludzi, w tym filozofom, artystom, naukowcom, którzy otwarcie przyznawali, że emocje są napędem odkryć. Twoja koncepcja „prawdy ogólnej” też jest niejasna: raz jesteś relatywistą, który mówi o „swoim rozumieniu”, a raz nagle mówisz o prawdach obiektywnych, jakby istniały w próżni. Nie możesz mieć obu naraz.

Całość twojego wywodu jest sprzeczna z samym sobą: potępiasz arbitralność, a sam arbitralnie definiujesz, kto jest „fajterem”; nawołujesz do neutralności, a sam piszesz z pogardą i emocją; marzysz o czystym dialogu, a w istocie uciekasz od realnej rozmowy. Twoja „alternatywa” nie jest remedium — to sposób na uniknięcie dyskusji poprzez zepchnięcie jej w dwa równoległe monologi, z których jeden z góry uznajesz za wyższy. Ukrywasz dominację pod pozorem spokoju, a dogmatyzm pod hasłem obiektywizmu. W efekcie niszczysz dokładnie to, co rzekomo chcesz ratować — sens rozmowy jako spotkania dwóch umysłów, a nie jednego, który arbitralnie decyduje, kto jeszcze myśli, a kto już tylko „fajterzy”.
Michał Dyszyński napisał:
Dyskusja ambicjonalna i fajterska jest bowiem z zasady dyskusją o fluktuacjach emocjonalnych, a nie kwestiach dających się jakkolwiek ustalić, mających walor obiektywny.

To zdanie opiera się na fałszywym założeniu, że emocjonalność i obiektywność wzajemnie się wykluczają. Nie ma żadnego logicznego ani empirycznego powodu, by tak sądzić. Emocje mogą współistnieć z racjonalną analizą, a nawet ją wzmacniać. Emocja nie oznacza automatycznie braku sensu czy obiektywności – przeciwnie, bywa impulsem do odkrycia prawdy. Twierdząc, że emocjonalna dyskusja nie może mieć waloru obiektywnego, popełniasz błąd fałszywej dychotomii: zakładasz dwa bieguny – „czystą racjonalność” i „czyste emocje” – choć w rzeczywistości żaden z nich nie istnieje. To abstrakcyjna fikcja, którą posługujesz się, by zdyskredytować każdą wymianę, w której pojawia się napięcie, pasja lub ambicja.

Michał Dyszyński napisał:
W sensie intelektualnym nie niesie ona nadziei wykraczających poza obserwację ludzkich stanów emocjonalnych (materiał dla psychologów).

To nieprawda. Historia intelektualnych sporów – od Sokratesa, przez Oświecenie, po współczesne debaty naukowe – pokazuje, że właśnie w emocjonalnych starciach rodzą się nowe idee. Nie są one tylko „materiałem dla psychologów”, lecz dla historii myśli. Twoje zdanie ujawnia głęboki lęk przed konfliktem, przed ścieraniem poglądów. Uciekasz od niego, deprecjonując go jako „psychologiczny materiał”. Tymczasem konflikt intelektualny jest nieodłączną częścią poznania – to zderzenie tez i antytez rodzi syntezę.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli ktoś ma potrzebę w tych emocjach się pławienia, to oczywiście niech się w to bawi, ale nadziei na to, że cokolwiek trwałego, intelektualnie wartościowego z tego tytułu powstanie, nie warto w sobie pielęgnować.

To zdanie zdradza protekcjonalny ton, podszyty pogardą wobec tych, którzy prowadzą spór z pasją. Stawiasz siebie w pozycji rzekomego obserwatora „ponad emocjami”, co jest iluzją – już sam sposób, w jaki piszesz o „pławieniu się w emocjach”, jest emocjonalny, nacechowany dezaprobatą i wyższością. Twoja postawa to emocjonalność zaprzeczona, a przez to bardziej toksyczna, bo udająca obiektywność. A merytorycznie – mylisz skutek z przyczyną: nie każda dyskusja emocjonalna jest bezowocna, a nie każda pozornie spokojna jest owocna. Czasem właśnie emocja, ambicja i determinacja prowadzą do przełomu, a wyprane z napięcia rozmowy toną w jałowej grzeczności.

Twoje rozumowanie to klasyczna sofistyka maskowana pozorem racjonalizmu: udajesz obiektywność, by unieważnić zjawisko, którego nie rozumiesz i którego się boisz. Dyskusja nie jest psychologicznym „pławieniem się” w emocjach – jest zderzeniem ludzkich umysłów i temperamentów, w którym napięcie bywa warunkiem twórczości. Ty natomiast, wykluczając emocję, wykluczasz samo życie z myślenia. I w tym właśnie zawiera się twoja największa sprzeczność: krytykujesz „jałowość fajterów”, a sam proponujesz martwy model rozmowy, w którym nie ma już ludzi, tylko suche idee pozbawione tętna, sensu i realnego znaczenia
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:28, 02 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zależy mi ostatnio w dyskusjach na tym, aby opowiedzieć się jakoś za DOBRĄ DYSKUSJĄ. Będzie to oczywiście dyskusja "dobra" w moim rozumieniu, więc zdaję sobie sprawę, iż nie do każdego te moje zasady dyskusji poprawnej będą przemawiały.


W dobrej dyskusji
- nie traci się czasu na próżno
- nie traci się nerwów na próżno
- ma się szansę osiągnięcia swoich dyskusyjnych celów
1. Moim pierwszym celem w dyskusjach jest dowiedzenie się czegoś więcej (prawdziwego, nieudawanego) o świecie, a szczególnie o ludzkiej naturze.
2. Drugim celem w dyskusjach dla mnie wartościowym jest procedowanie dobrych, czyli szczerych, przyjaznych, równych, budujących relacji z ludźmi. Ale dla iluzji przyjaźni nie poświęcę prawdy, czyli nie poświęcę tego, co wiążę z celem 1. Nie godzę się na "przyjaźń" wymuszaną, udawaną, wykalkulowaną.

Widzę, że ludzie mają inne cele. Szanuję to. Ale też DOSTOSOWUJĘ SIĘ w tym sensie, że unikam takich dyskusji, czy takich układów w dyskusjach, do których wdziera się nieszczerość, udawanie, fałszowanie.
Pojawia się nieraz sytuacja, w której widzę, że druga strona (oponent) kompletnie nie jest w stanie utrzymać się na ścieżce prawdy. Wtedy trudno jest ją traktować na równi ze mną. Wtedy muszę być "tym mądrzejszym", albo też "tym zarządzającym, który się nie łudzi". Bo z ludzkimi słabościami jakoś trzeba (prze)żyć. :think:

Nie przekonuję silnie do "swego", bo obawiam się, że jeśli bym przesadził z naciskaniem na owo przyjęcie moich racji, to osiągnę jedynie EFEKT NIESZCZEREJ ZGODY. Jak odpowiednio mocno nacisnę, to mój partner w dyskusji być może nawet uznałby to wbrew wszystkiemu co czuje, jak mu się sprawy układają w głowie. Wtedy taki ktoś, zmęczony moim uporem pewnie w końcu uzna coś na zasadzie: to dam tamtemu tę moją zgodę, niech się nią zatka, a ode mnie niech się w końcu odpierdoli. Od pewnego poziomu namolności, inwazyjności w forsowaniu swojego stanowiska taka reakcja stanie się chyba preferowaną. A mi właśnie o wykluczenie takiej reakcji chodzi w dyskusji. Bo jedyną postacią akceptacji, która dla mnie ma wartość, to akceptacja szczera, bazująca na stwierdzeniu przez daną osobę wewnętrznej, spontanicznej zgody z moimi argumentami. I tej zgody powinny udzielić głębsze obszary świadomości, a nawet podświadomości tej osoby.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 23:20, 02 Lis 2025, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 3:18, 03 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
W dobrej dyskusji

* nie traci się czasu na próżno
* nie traci się nerwów na próżno
* ma się szansę osiągnięcia swoich dyskusyjnych celów

Twoja definicja „dobrej dyskusji” jest całkowicie arbitralna i subiektywna. Twierdzisz, że czas i nerwy mają być użyteczne wyłącznie według twoich kryteriów, ignorując fakt, że dla innych ludzi „dobra dyskusja” może mieć inne cele, w tym emocjonalne, społeczne, edukacyjne. Twój absolutyzm jest sprzeczny sam ze sobą – de facto narzucasz reguły dyskusji, które potem krytykujesz jako arbitralne w przypadku „fajterów”. To klasyczny paradoks: ty możesz być arbitralny, inni nie mogą.

Michał Dyszyński napisał:
1. Moim pierwszym celem w dyskusjach jest dowiedzenie się czegoś więcej (prawdziwego, nieudawanego) o świecie, a szczególnie o ludzkiej naturze.

To cel szlachetny w teorii, ale w praktyce twoja obsesja na punkcie „nieudawanego prawdziwego poznania” jest nierealistyczna i wyklucza wszystkich ludzi, którzy mają inne doświadczenia lub rozumienie świata. Twój cel jest tak wąski i subiektywny, że każda dyskusja, w której ktoś nie pasuje do twojego wyidealizowanego modelu poznania, automatycznie zostaje skreślona. Tworzysz atrapę intelektualną, gdzie twoje własne standardy są jedynymi możliwymi, i potem sam potwierdzasz swoją teorię o „fajterach”. To klasyczna pułapka myślenia elitystycznego.

Michał Dyszyński napisał:
2. Drugim celem w dyskusjach dla mnie wartościowym jest procedowanie dobrych, czyli szczerych, przyjaznych, równych, budujących relacji z ludźmi. Ale dla iluzji przyjaźni nie poświęcę prawdy, czyli nie poświęcę tego, co wiążę z celem 1. Nie godzę się na "przyjaźń" wymuszaną, udawaną, wykalkulowaną.

To twierdzenie jest pełne sprzeczności. Twierdzisz, że budujesz relacje, a jednocześnie odrzucasz każdą osobę, która nie spełnia twojego wyidealizowanego kryterium poznania prawdy. W praktyce oznacza to, że większość ludzi jest „niekwalifikowana” do relacji, co czyni twój projekt budowania relacji całkowicie nierealistycznym. Poza tym zakładasz, że „prawda” jest czymś absolutnym i weryfikowalnym w dyskusji, podczas gdy w rzeczywistości ludzkie poznanie jest zawsze niepełne i kontekstowe. Twój imperatyw niepoświęcania prawdy przy jednoczesnym dążeniu do relacji jest utopijny – prowadzi albo do izolacji, albo do cynicznego filtrowania rozmówców, co stoi w sprzeczności z deklarowaną chęcią budowania wartościowych relacji.

Twoje wywody są klasycznym przykładem sofistyki: tworzysz hierarchię wartości, w której ty decydujesz, co jest prawdziwe i wartościowe, a następnie używasz jej do dyskredytowania wszystkich innych. Twój model „dobrej dyskusji” jest martwy w praktyce, bo wyklucza różnorodność, konflikt i niepewność – czyli wszystko, co w rzeczywistości jest źródłem prawdziwego intelektualnego rozwoju.

Michał Dyszyński napisał:
Widzę, że ludzie mają inne cele. Szanuję to. Ale też DOSTOSOWUJĘ SIĘ w tym sensie, że unikam takich dyskusji, czy takich układów w dyskusjach, do których wdziera się nieszczerość, udawanie, fałszowanie.

To stwierdzenie brzmi na pierwszy rzut oka jak tolerancja, ale w praktyce jest czystą protekcjonalnością. Twierdzisz, że szanujesz różne cele, a jednocześnie decydujesz, kto jest „warty” rozmowy, a kto nie. To nie jest dostosowanie, tylko selekcja arbitralna według twojego wyobrażenia o „prawdziwej” dyskusji. Twój szacunek wobec innych jest warunkowy i oparty na kryteriach, które sam ustanawiasz, co czyni go pozornym.

Michał Dyszyński napisał:
Pojawia się nieraz sytuacja, w której widzę, że druga strona (oponent) kompletnie nie jest w stanie utrzymać się na ścieżce prawdy. Wtedy trudno jest ją traktować na równi ze mną. Wtedy muszę być "tym mądrzejszym", albo też "tym zarządzającym, który się nie łudzi". Bo z ludzkimi słabościami jakoś trzeba (prze)żyć.

To zdanie jest pełne aroganckiej pychy i hipokryzji. Sam twierdzisz, że szanujesz różne cele i różnorodność ludzi, a w kolejnym zdaniu odmawiasz komukolwiek równości, uznając, że ty musisz być „tym mądrzejszym” i „zarządzającym”. To klasyczne przeciwstawienie się własnej deklaracji tolerancji. Twój tok myślenia jest arbitralny i paternalistyczny: nie oceniasz faktów ani argumentów, tylko ludzkie „zdolności do utrzymania ścieżki prawdy” według własnego widzimisię. W ten sposób tworzysz własną, sztuczną hierarchię intelektualną, która usprawiedliwia protekcjonalizm i izoluje cię od realnej wymiany myśli.

Twoja strategia unikania dyskusji z tymi, których uważasz za mniej prawdomównych, jest w praktyce formą wykluczenia i samopotwierdzania własnej wyższości. Nie jest to szacunek, ani dostosowanie – to czysta sofistyka oparta na iluzji kontroli i „prawdy” jako narzędzia władzy, a nie narzędzia poznania.

Michał Dyszyński napisał:
Nie przekonuję silnie do "swego", bo obawiam się, że jeśli bym przesadził z naciskaniem na owo przyjęcie moich racji, to osiągnę jedynie EFEKT NIESZCZEREJ ZGODY.

Twój strach przed „nieszczerością” jest całkowicie arbitralny. Zakładasz, że każda silniejsza argumentacja automatycznie prowadzi do wymuszonej zgody, co nie ma żadnego obiektywnego uzasadnienia. Ludzie mogą przyjmować argumenty świadomie i racjonalnie, niezależnie od tego, jak stanowczo je przedstawisz. Twój wniosek jest więc czystym wymysłem, nie wynikającym z logiki ani doświadczenia, a jedynie z własnych uprzedzeń wobec siły argumentacji.

Michał Dyszyński napisał:
Jak odpowiednio mocno nacisnę, to mój partner w dyskusji być może nawet uznałby to wbrew wszystkiemu co czuje, jak mu się sprawy układają w głowie.

Tworzysz tu fantazję o wszechmocnym wpływie własnego „nacisku” na cudze umysły, ignorując fakt, że ludzie są zdolni do niezależnego myślenia. Twój obraz dyskutanta jako istoty całkowicie podległej twojej woli jest nie tylko protekcjonalny, ale całkowicie oderwany od rzeczywistości. Nie przedstawiasz żadnych dowodów, że taki efekt faktycznie zachodzi, co czyni twoją tezę arbitralną i spekulatywną.

Michał Dyszyński napisał:
Wtedy taki ktoś, zmęczony moim uporem pewnie w końcu uzna coś na zasadzie: to dam tamtemu tę moją zgodę, niech się nią zatka, a ode mnie niech się w końcu odpierdoli.

To zdanie pokazuje wyłącznie projekcję twoich obaw na innych. Nie masz prawa zakładać, że inni reagują w ten sposób, a już tym bardziej twierdzić, że to „preferowana” reakcja. To kolejny przykład arbitralnego myślenia i protekcjonalnej logiki: interpretujesz zachowanie innych całkowicie w kategoriach własnego ego, a nie w realnych mechanizmach poznawczych rozmówcy.

Michał Dyszyński napisał:
Od pewnego poziomu namolności, inwazyjności w forsowaniu swojego stanowiska taka reakcja stanie się chyba preferowaną.

To jest kompletny nonsens logiczny. Nie ma żadnego obiektywnego mechanizmu, który czyniłby „taką reakcję” preferowaną. Twój wniosek opiera się wyłącznie na domniemaniach i własnej projekcji psychologicznej. Argumentujesz tu w sposób subiektywny i nieuprawniony, a twój język „chyba preferowaną” ujawnia brak pewności i arbitralność całej konstrukcji.

Michał Dyszyński napisał:
A mi właśnie o wykluczenie takiej reakcji chodzi w dyskusji.

Tworzysz regułę dla innych ludzi według własnego widzimisię. Zakładasz, że możesz kontrolować czyjeś reakcje lub je eliminować, co jest czystym złudzeniem władzy. Dyskusja w praktyce jest wymianą myśli, a nie możliwością „wykluczenia” tego, co inni czują lub robią. Twój pomysł jest protekcjonalny i całkowicie nierealistyczny.

Michał Dyszyński napisał:
Bo jedyną postacią akceptacji, która dla mnie ma wartość, to akceptacja szczera, bazująca na stwierdzeniu przez daną osobę wewnętrznej, spontanicznej zgody z moimi argumentami.

To twierdzenie jest bezzasadne, bo nie istnieje obiektywny sposób weryfikacji „wewnętrznej, spontanicznej zgody”. To czysty koncept psychologiczny wymyślony przez ciebie. Zakładasz, że masz dostęp do cudzej świadomości, co jest niemożliwe. Twoja kryteria wartości zgody są więc arbitralne i nie dają żadnej realnej podstawy do oceny dyskusji.

Michał Dyszyński napisał:
I tej zgody powinny udzielić głębsze obszary świadomości, a nawet podświadomości tej osoby.

To już absolutny absurd. Nie tylko twierdzisz, że masz wiedzę o cudzej podświadomości, ale też przypisujesz jej decydującą rolę w wartości dyskusji. To całkowicie fantastyczne i nieracjonalne. W dyskusji liczy się treść argumentów, ich logika i możliwy wpływ na przekonania, a nie twoja subiektywna projekcja „głębokiej zgody” rozmówcy. Twój cały system staje się w ten sposób sofistyczną konstrukcją, pozbawioną jakiegokolwiek realnego związku z rzeczywistością intelektualną.

Twój wywód jest pełen naiwnych założeń i wewnętrznych sprzeczności. Przede wszystkim zakładasz, że istnieje jakaś „szczera zgoda” możliwa do wymierzenia i weryfikacji, a potem cała twoja strategia dyskusyjna opiera się na tym subiektywnym wyobrażeniu. Nie istnieje żadna niezawodna metoda, żeby wiedzieć, co ktoś naprawdę myśli w głębszych obszarach świadomości czy podświadomości; twoje podejście zakłada więc, że masz dostęp do umysłów innych ludzi, co jest czystą fantazją. Twój strach przed „nieszczerym przyjęciem racji” nie jest powodem do unikania stanowczej argumentacji, tylko przykładem nadmiernej protekcjonalności – traktujesz innych jakby byli niezdolni do samodzielnej oceny, a jednocześnie twierdzisz, że chcesz z nimi dyskutować w dobrej wierze.

Ponadto twój model dyskusji jest praktycznie nierealistyczny: każda próba przekonania drugiej osoby jest automatycznie podejrzana o wymuszoną zgodę, więc w rezultacie dyskusja staje się niemal niemożliwa. Tworzysz w ten sposób samospełniającą się przepowiednię, w której każda interakcja, która nie pasuje do twojej wyidealizowanej „szczerej zgody”, jest odrzucana. W efekcie twoja cała filozofia dyskusji staje się bardziej rytuałem ego niż rzeczywistym narzędziem poznania czy wymiany idei.

Twój strach przed namolnością i „nieszczerością” jest jednocześnie pretekstem do arbitralnej selekcji rozmówców, co stoi w sprzeczności z deklarowaną chęcią poznania i wymiany myśli. W praktyce tworzysz system, w którym tylko ty decydujesz, kto jest w stanie osiągnąć „prawdziwą zgodę”, a wszyscy inni są automatycznie dyskwalifikowani, co czyni twoją strategię wewnętrznie sprzeczną i intelektualnie bezzasadną
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:28, 03 Lis 2025    Temat postu:

Dlaczego tak bardzo zależy mi na szczerości reakcji mojego partnera w dyskusji?
- Czytając fedorowe negacje moich poprzednich argumentów za szczerością, doszedłem do wniosku, że owo coś, co mi jawi się takie oczywiste, dla niektórych rzeczywiście może być wątpliwe. Nawet sam mogę dołożyć swoje wątpliwości - np.:
- Czy szczerość jest w ogóle osiągalna? - może jest ułudą dla umysłu, podobną do osiągnięcia przez ten umysłu stanu idealnej prawdy?...
- Może trzeba się pogodzić z tym, że wszystko na tym świecie będzie (przynajmniej w jakimś stopniu) udawane, czyli nieszczere?
- Bo czy w ogóle myślenie spekulatywne samo nie jest formą gry - czyli też udawania przed sobą różnych okoliczności, a potem analizowania ich?...

Tu się objawia po raz kolejny znaczenie pewnej zasady epistemicznej, którą w różnych miejscach wypisywałem: w odpowiedzi ważniejsze niż CZY jest ustalenie JAK?
Tutaj też więc tu już nie będę szukał odpowiedzi na pytanie "CZY szczerość jest rzeczywiście ważna?", bo tak pytając, a więc nie określając wyraźnie ram dla idei szczerości, jeden sobie pod "szczerość" postawi swoją wizję tej postawy, inny jakąś odmienną wizję, a ostatecznie nie będziemy wiedzieli o czym dyskutujemy.
Rozważę raczej W JAKI SPOSÓB szczerość okazuje się być kluczowa dla poprawnego wdrożenia idei prawdy w umyśle.
Bo taką tezę właśnie głoszę, że szczerość jest łącznikiem zobrazowań i odczuć umysłu, dającym temu umysłowi szansę na to, aby działania tego umysłu dawały szansę na przynajmniej ZBLIŻANIE SIĘ do prawdy, a dalej aby UMYSŁ MIAŁ PODSTAWY UFAĆ SAMEMU SOBIE.

To będzie jednocześnie moją definicją szczerości i dyskusją nad tym pojęciem.
Czym zatem wg mnie jest "szczerość umysłu"?
- Szczerością umysłu nazywam taką właściwość uznawania ocen przez dany umysł, która utrzymuje WEWNĘTRZNĄ WIARYGODNOŚĆ - szczery umysł ma podstawy, aby wierzyć samemu sobie.
Dlaczego szczery umysł ma podstawy, aby wierzyć samemu sobie?
- Bo sam sobie nie skłamał! Bo czuje, że sam sobie nie kłamie co chwila, co też oznacza, iż gdzieś wcześniej, przy jakimś uznawaniu czegoś większość wewnętrznych odczytów dawała dla danego pytania odpowiedź "tak", to jako wynik zakodowało się rzeczywiście "tak", czyli nie zostało nic arbitralnie podmienione.
Umysł szczery może śmiało sięgać do swoich wcześniejszych ustaleń, zapamiętanych ocen, bo ma podstawy wierzyć, że także dziś, gdybym przyszło mu owych ocen dokonywać, wynik byłby taki sam, jak wtedy. To zaś oznacza, że szczery umysł DĄŻY DO SPÓJNOŚCI. Spójność zaś jest podstawowym, niezbywalnym atrybutem idei prawdy.

Szczerość jest tym czymś w nas, co powoduje, że "ten aktualny ja" ma prawo śmiało, bez znaczących zwątpień sięgać do rozpoznań "tego wcześniejszego ja". Oczywiście owa śmiałość też nie jest absolutna, ona bazuje nie na przeświadczeniu absolutu prawdy tego, co wcześniej uznano, lecz na znacznie słabszym atrybucie - na UCZCIWYM STARANIU SIĘ, ABY NICZEGO NIE ZAKŁAMYWAĆ. Staranie się czasem daje pozytywny skutek, a czasem nie. Ale...
Właściwie to na naszej drodze do prawdy nie mamy nic ponad owo staranie się.
Niektórzy próbują tu sobie podkręcać pewność swoich uznań, więc na zasadzie "chcę się przed sobą zaprezentować jako ten, który już zna prawdę, osiągnął pewność, to zlekceważę różne wątpliwości w sprawie, jakie się wyłaniają i ogłoszę się jako ten, który prawdę osiągnął". Ja odrzucam takie kupczenie prawdą w swoim umyśle, w którym wygrywać miałaby łatwa satysfakcja z tytułu arbitralnego uznania osiągnięcia stanu docelowego. Chcę poprzestać na tym poziomie uznania spraw, do jakiego jestem "uprawniony" z tytułu tego, co mi moje rozpoznania "powiedziały", nie będę w tym nic arbitralnie zmieniał.
Tu (szczególnie osoby wierzące) niejeden by spytał: a gdzie w takim razie, Michale, widzisz miejsca dla idei WIARY?...
Bo jeśliby było tak, że wszystkie rozpoznania zostawiamy idealnie na takim stanie, do jakiego doprowadziły nas przesłanki, to praktycznie niemal niczego nie da się twardo zadecydować. Bo wszystko jest zawsze w jakimś stopniu niepewne. W takim układzie nawet z łóżka rano nie wolno jest nam wstać, bo nie mamy absolutnej pewności, że wstać należy, zaś te uznania owego wstawania pośrednie, te z wątpliwościami, zawsze można uznać za niezasadne. Normalny człowiek w takim układzie włącza swoja wiarę - czyli rzeczywiście w jakimś stopniu arbitralnie (! - tu mamy "dobrą" arbitralność), wykraczając poza to, co "matematycznie ścisłe i zasadne" powiadamy sobie: chociaż nie mam tej pewności absolutnej, że z łóżka wstać powinienem, to mocą mojej wiary, z owego łóżka wstaję i witam aktywnie nowy dzień.
Czy zatem wiara nie jest czasem tą ideą, którą można wystawić naprzeciw szczerości?...
- Może tak właśnie jest, ze wiara ma moc tę szczerość nawet pokonać... :think:
Otóż ja twierdzę, że NIE - wiara nie pokonuje szczerości. Właściwie to (przynajmniej w tym moim modelu i obrazie) jest dokładnie przeciwnie - WIARA WSPOMAGA SZCZEROŚĆ.

Ale zdaję sobie sprawę, to może w obrazach i modelach (odmiennie definiujących rolę wiary i szczerości) konkurencyjnych wobec mojego być inaczej ustawiane. Skupię się w tym opisie na owym moim modelu, bo uważam, iż jest on lepszy od konkurencji (której nota bene nie mamy, bo nikt jej nie przedstawił).
Czym jest wiara w kontekście szczerości w modelu uznawania/oceniania, który sam uważam za słuszny?...
Układ jest następujący:
- Na co dzień doznajemy pewnych odczuć pierwotnych - doznań bezpośrednich - w części zmysłowych, w innej części "doznań sensu", czyli rozpoznań jakichś zależności w innych doznaniach.
- Szczerość jest tym atrybutem myślenia, który powoduje, że owych doznań nie zakłamujemy, nie podmieniamy ich arbitralnie na dowolne inne, czyli nie tworzymy sobie chaosu w owych uznaniach.
- Ta szczerość też doprowadza jednak w pewnych okolicznościach umysł do sytuacji, w których NIE WIADOMO, CO ZADECYDOWAĆ - tu szczerość okazuje się niewystarczająca do tego, aby ustalić naszą wizję spraw, aby mieć tę swoją konstatację, na której dalej mielibyśmy się oprzeć.
- Jeśli szczere rozpoznanie wciąż nam daje odpowiedź "tu jest wątpliwość", zaś decyzja z jakichś powodów jest wymagana, włączamy (dopiero teraz!) aspekt WIARY, polegający na tym, że - JUŻ NIE WBREW SZCZEROŚCI, BO TA NIC TU NIE "GŁOSI" - opowiadamy się za takim, a nie innym opowiedzeniem się w danej sprawie.

I tak to szczerość nie tylko nie jest przeciw wierze, ale te dwie zdolności umysłu - wierzenia i konstruowania szczerych osądów - wzajemnie się wspierają, bo jedna z nich wchodzi dokładnie w to miejsce, w którym druga albo "nie daje rady", albo mogłaby sporo napsuć (np. gdyby ktoś arbitralną wiarą zaczął masywnie występować przeciw jawnym doznaniom).
W takim układzie umysł się rozwija, wzrasta jego zaufanie samemu sobie. Bo szczerość, którą wcześniej w sobie wdrażał, sprawia, że może wierzyć w swoje rozpoznania, może wierzyć sobie (może nie wierzyć absolutnie, ale wierzyć "na ile się da").
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:16, 03 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Dlaczego tak bardzo zależy mi na szczerości reakcji mojego partnera w dyskusji?

Twoje pytanie jest arbitralne i pełne sprzeczności. Zadajesz je tak, jakby szczerość była czymś oczywistym i możliwym do uzyskania, a jednocześnie w dalszej części tekstu kwestionujesz samą możliwość szczerości. Zakładasz wartość, której potem nie jesteś w stanie logicznie bronić, co sprawia, że już na samym początku twoja argumentacja traci sens. Pytanie brzmi retorycznie, ale nie ma żadnego uzasadnienia ani związku z tym, co faktycznie da się osiągnąć w dyskusji, więc jest bezzasadne i arbitralne.

Michał Dyszyński napisał:
Czytając fedorowe negacje moich poprzednich argumentów za szczerością, doszedłem do wniosku, że owo coś, co mi jawi się takie oczywiste, dla niektórych rzeczywiście może być wątpliwe. Nawet sam mogę dołożyć swoje wątpliwości - np.:

Twój tok myślenia jest niekonsekwentny i pełen hipokryzji. Najpierw uważasz coś za „oczywiste”, a potem nagle przyznajesz, że może być wątpliwe. W ten sposób podważasz sam siebie, a twoje wątpliwości są czysto arbitralne i niepoparte żadnym logicznym rozumowaniem. Próbujesz stworzyć pozór głębi przez wątpliwości, ale w rzeczywistości kręcisz się w kółko, niczego nie wyjaśniając.

Michał Dyszyński napisał:
Czy szczerość jest w ogóle osiągalna? - może jest ułudą dla umysłu, podobną do osiągnięcia przez ten umysłu stanu idealnej prawdy?

To jest klasyczne sofistyczne puszczenie oka do nihilizmu. Porównanie szczerości do „stanu idealnej prawdy” jest arbitralne i metafizycznie bezsensowne. Nie przedstawiasz żadnego dowodu ani logicznej argumentacji, tylko rzucasz abstrakcyjne spekulacje, które podważają wszystko, co wcześniej sam twierdzisz o wartości szczerości. Twoja własna retoryka przeczy sobie i nie pozwala na żaden sensowny wniosek.

Michał Dyszyński napisał:
Może trzeba się pogodzić z tym, że wszystko na tym świecie będzie (przynajmniej w jakimś stopniu) udawane, czyli nieszczere?

To stwierdzenie jest całkowicie arbitralne i nihilistyczne. Zakładasz totalną niemożność prawdy, co jest sprzeczne z twoim wcześniejszym pragnieniem szczerości w dyskusji. To nie jest wątpliwość, tylko deklaracja absurdalnego pesymizmu, która podważa sens wszystkich ludzkich interakcji. Twój argument nie jest logiczny, tylko destrukcyjny wobec własnych tez.

Michał Dyszyński napisał:
Bo czy w ogóle myślenie spekulatywne samo nie jest formą gry - czyli też udawania przed sobą różnych okoliczności, a potem analizowania ich?

Twój wniosek jest kompletnie mylący i sprzeczny z rzeczywistością. Myślenie spekulatywne nie jest udawaniem, tylko narzędziem poznawczym do analizowania scenariuszy. Próbujesz zamazać różnicę między refleksją a fałszem, co jest logicznie bezpodstawne. Twoja argumentacja jest sofistyczną sztuczką, mającą wyglądać na głęboką, podczas gdy w rzeczywistości jest pusta i pełna sprzeczności.

Michał Dyszyński napisał:
Tu się objawia po raz kolejny znaczenie pewnej zasady epistemicznej, którą w różnych miejscach wypisywałem: w odpowiedzi ważniejsze niż CZY jest ustalenie JAK?

Twój wniosek jest arbitralny i pozbawiony podstaw logicznych. Zakładasz, że metoda jest ważniejsza niż pytanie o samą istotę problemu, co jest manipulacją epistemologiczną. Nie argumentujesz, dlaczego właśnie JAK ma większe znaczenie od CZY, tylko przyjmujesz to jako aksjomat, co sprawia, że twoja cała dalsza argumentacja stoi na arbitralnym fundamencie. Tworzysz wrażenie systematyczności, ale w rzeczywistości nie ma tu żadnej uzasadnionej hierarchii pytań.

Michał Dyszyński napisał:
Tutaj też więc tu już nie będę szukał odpowiedzi na pytanie "CZY szczerość jest rzeczywiście ważna?", bo tak pytając, a więc nie określając wyraźnie ram dla idei szczerości, jeden sobie pod "szczerość" postawi swoją wizję tej postawy, inny jakąś odmienną wizję, a ostatecznie nie będziemy wiedzieli o czym dyskutujemy.

To stwierdzenie jest sprzeczne i samospełniające się. Twierdzisz, że pytanie o wartość szczerości jest bezsensowne, bo ludzie różnie rozumieją pojęcie, ale sam w tym momencie arbitralnie narzucasz własną definicję, którą później będziesz bronił. Innymi słowy, odrzucasz dyskusję o wartości, aby wprowadzić swoją subiektywną wizję jako „definicję”, co jest typową sofistyczną manipulacją.

Michał Dyszyński napisał:
Rozważę raczej W JAKI SPOSÓB szczerość okazuje się być kluczowa dla poprawnego wdrożenia idei prawdy w umyśle.

Twój zwrot „poprawne wdrożenie idei prawdy w umyśle” jest całkowicie arbitralny i niejasny. Nie definiujesz, co oznacza „poprawne wdrożenie” ani jakie kryteria stosujesz, a mimo to wyciągasz z tego wnioski. To jest czysta spekulacja filozoficzna, która nie ma żadnej mocy argumentacyjnej, a jedynie wygląda na głęboką i skomplikowaną.

Michał Dyszyński napisał:
Bo taką tezę właśnie głoszę, że szczerość jest łącznikiem zobrazowań i odczuć umysłu, dającym temu umysłowi szansę na to, aby działania tego umysłu dawały szansę na przynajmniej ZBLIŻANIE SIĘ do prawdy, a dalej aby UMYSŁ MIAŁ PODSTAWY UFAĆ SAMEMU SOBIE.

Twój opis jest pełen tautologii i sprzeczności. Mówisz, że szczerość „daje szansę” na zbliżenie do prawdy, ale jednocześnie przypisujesz jej moc gwarantowania samodzielnej ufności umysłu. To arbitralne i nieuzasadnione. Nie wykazujesz w żaden sposób, dlaczego szczerość miałaby być jedynym lub nawet istotnym łącznikiem do prawdy – to czysta afirmacja twojej subiektywnej wizji.

Michał Dyszyński napisał:
Szczerością umysłu nazywam taką właściwość uznawania ocen przez dany umysł, która utrzymuje WEWNĘTRZNĄ WIARYGODNOŚĆ - szczery umysł ma podstawy, aby wierzyć samemu sobie.

Twoja definicja jest arbitralna i bez znaczenia praktycznego. Nie pokazujesz, jak weryfikować „wewnętrzną wiarygodność”, ani jak odróżnić prawdziwą szczerość od subiektywnego złudzenia. W efekcie tworzysz pojęcie, które brzmi mądrze, ale w rzeczywistości jest pustym neologizmem.

Michał Dyszyński napisał:
Bo sam sobie nie skłamał! Bo czuje, że sam sobie nie kłamie co chwila, co też oznacza, iż gdzieś wcześniej, przy jakimś uznawaniu czegoś większość wewnętrznych odczytów dawała dla danego pytania odpowiedź "tak", to jako wynik zakodowało się rzeczywiście "tak", czyli nie zostało nic arbitralnie podmienione.

Twój argument jest nie tylko tautologiczny, ale i pełen nieuzasadnionych założeń. Zakładasz, że odczucie „nie kłamania samemu sobie” gwarantuje zgodność z rzeczywistością, co jest klasycznym błędem epistemologicznym. To, że ktoś czuje, że jest szczery, wcale nie oznacza, że jego oceny są prawdziwe czy logicznie spójne.

Michał Dyszyński napisał:
Umysł szczery może śmiało sięgać do swoich wcześniejszych ustaleń, zapamiętanych ocen, bo ma podstawy wierzyć, że także dziś, gdybym przyszło mu owych ocen dokonywać, wynik byłby taki sam, jak wtedy. To zaś oznacza, że szczery umysł DĄŻY DO SPÓJNOŚCI. Spójność zaś jest podstawowym, niezbywalnym atrybutem idei prawdy.

Twój wniosek jest czystą sofistyką. Zakładasz, że powtarzalność własnych ocen równa się spójności i prawdzie, co jest arbitralne i fałszywe. W rzeczywistości człowiek może być „spójny” w błędzie i wciąż wierzyć samemu sobie, a to wcale nie przybliża do prawdy. Twoja cała konstrukcja jest logicznie pusta i służy wyłącznie temu, by wyglądać na głęboką epistemologię, podczas gdy w rzeczywistości jest pełna tautologii i nieuzasadnionych założeń.

Michał Dyszyński napisał:
Szczerość jest tym czymś w nas, co powoduje, że "ten aktualny ja" ma prawo śmiało, bez znaczących zwątpień sięgać do rozpoznań "tego wcześniejszego ja". Oczywiście owa śmiałość też nie jest absolutna, ona bazuje nie na przeświadczeniu absolutu prawdy tego, co wcześniej uznano, lecz na znacznie słabszym atrybucie - na UCZCIWYM STARANIU SIĘ, ABY NICZEGO NIE ZAKŁAMYWAĆ. Staranie się czasem daje pozytywny skutek, a czasem nie. Ale...

Twoja definicja szczerości jest całkowicie nieprecyzyjna i sprzeczna. Twierdzisz, że „ten aktualny ja” ma prawo ufać „temu wcześniejszemu ja” na podstawie starania się o uczciwość, ale jednocześnie przyznajesz, że staranie to nie gwarantuje sukcesu. To sprawia, że twoje „prawo” do zaufania jest arbitralne i pozbawione logicznej podstawy. W praktyce nie dajesz żadnego kryterium, które pozwalałoby odróżnić prawdziwą szczerość od złudzenia szczerości, więc cała konstrukcja jest pustym sofistycznym zabiegiem.

Michał Dyszyński napisał:
Właściwie to na naszej drodze do prawdy nie mamy nic ponad owo staranie się.

To stwierdzenie jest absurdalne i nihilistyczne. Redukujesz cały proces poznawczy do samego „starającego się”, ignorując dowody, logikę i krytyczną refleksję, które są fundamentem zdobywania prawdy. Tworzysz z tego sentencję filozoficzną, która w rzeczywistości nie ma żadnej wartości poznawczej i sprowadza myślenie do subiektywnego wysiłku, co jest arbitralne i nieuzasadnione.

Michał Dyszyński napisał:
Niektórzy próbują tu sobie podkręcać pewność swoich uznań, więc na zasadzie "chcę się przed sobą zaprezentować jako ten, który już zna prawdę, osiągnął pewność, to zlekceważę różne wątpliwości w sprawie, jakie się wyłaniają i ogłoszę się jako ten, który prawdę osiągnął". Ja odrzucam takie kupczenie prawdą w swoim umyśle, w którym wygrywać miałaby łatwa satysfakcja z tytułu arbitralnego uznania osiągnięcia stanu docelowego. Chcę poprzestać na tym poziomie uznania spraw, do jakiego jestem "uprawniony" z tytułu tego, co mi moje rozpoznania "powiedziały", nie będę w tym nic arbitralnie zmieniał.

Twoja deklaracja jest pełna sprzeczności. Krytykujesz arbitralność innych, a jednocześnie sam wprowadzisz własną definicję „poziomu uznania, do jakiego jesteś uprawniony”, co jest czystą arbitralnością. Tworząc własne reguły dla „uprawnionego” rozpoznania, popełniasz dokładnie to, co potępiasz u innych. Twoja moralna autoprezentacja jest więc hipokryzją i sofistyczną sztuczką mającą wyglądać na głęboką refleksję.

Michał Dyszyński napisał:
Tu (szczególnie osoby wierzące) niejeden by spytał: a gdzie w takim razie, Michale, widzisz miejsca dla idei WIARY?... Bo jeśliby było tak, że wszystkie rozpoznania zostawiamy idealnie na takim stanie, do jakiego doprowadziły nas przesłanki, to praktycznie niemal niczego nie da się twardo zadecydować. Bo wszystko jest zawsze w jakimś stopniu niepewne. W takim układzie nawet z łóżka rano nie wolno jest nam wstać, bo nie mamy absolutnej pewności, że wstać należy, zaś te uznania owego wstawania pośrednie, te z wątpliwościami, zawsze można uznać za niezasadne. Normalny człowiek w takim układzie włącza swoja wiarę - czyli rzeczywiście w jakimś stopniu arbitralnie (! - tu mamy "dobrą" arbitralność), wykraczając poza to, co "matematycznie ścisłe i zasadne" powiadamy sobie: chociaż nie mam tej pewności absolutnej, że z łóżka wstać powinienem, to mocą mojej wiary, z owego łóżka wstaję i witam aktywnie nowy dzień.

Twój przykład jest groteskowy i pełen przesady. Porównujesz prozaiczną czynność, jak wstawanie z łóżka, do problemów epistemologicznych i próbujesz na tej podstawie tworzyć model wiary, który „wspomaga szczerość”. To jest czysto retoryczne i nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Ponadto twoja „dobra arbitralność” jest arbitralna wprost w swojej definicji, co sprawia, że twój argument jest wewnętrznie sprzeczny – gloryfikujesz arbitralność tylko wtedy, gdy ci pasuje do narracji.

Michał Dyszyński napisał:
Czy zatem wiara nie jest czasem tą ideą, którą można wystawić naprzeciw szczerości?... - Może tak właśnie jest, ze wiara ma moc tę szczerość nawet pokonać... :think: Otóż ja twierdzę, że NIE - wiara nie pokonuje szczerości. Właściwie to (przynajmniej w tym moim modelu i obrazie) jest dokładnie przeciwnie - WIARA WSPOMAGA SZCZEROŚĆ.

Twoje twierdzenie jest zupełnie arbitralne i nieudowodnione. Nie przedstawiasz żadnego racjonalnego uzasadnienia, dlaczego wiara miałaby wspomagać szczerość, zamiast ją wypaczać lub zastępować. Cała argumentacja opiera się na subiektywnym modelu, który sam sobie wymyśliłeś, i na metaforycznych przykładach typu wstawanie z łóżka. To jest klasyczny sofistyczny zabieg: wygląda na głębokie rozważanie, ale w rzeczywistości jest pusty, sprzeczny i całkowicie nieprzekonujący.

Michał Dyszyński napisał:
Ale zdaję sobie sprawę, to może w obrazach i modelach (odmiennie definiujących rolę wiary i szczerości) konkurencyjnych wobec mojego być inaczej ustawiane. Skupię się w tym opisie na owym moim modelu, bo uważam, iż jest on lepszy od konkurencji (której nota bene nie mamy, bo nikt jej nie przedstawił).

Twój argument jest czystym aroganckim sofizmatem. Twierdzisz, że twój model jest „lepszy”, nie przedstawiając żadnej krytycznej analizy innych modeli, które sam przyznajesz, że mogą istnieć, i od razu odrzucasz możliwość ich rozważenia, bo „nikt ich nie przedstawił”. To jest klasyczny argument ad ignorantiam – zakładasz prawdziwość własnej tezy wyłącznie dlatego, że konkurencja nie została przedstawiona. To nie jest logika, tylko próba zamknięcia dyskusji własną autorytatywną deklaracją.

Michał Dyszyński napisał:
Czym jest wiara w kontekście szczerości w modelu uznawania/oceniania, który sam uważam za słuszny?... Układ jest następujący: Na co dzień doznajemy pewnych odczuć pierwotnych - doznań bezpośrednich - w części zmysłowych, w innej części "doznań sensu", czyli rozpoznań jakichś zależności w innych doznaniach.

Twoje wprowadzenie jest mgławicowe i pełne tautologii. Doznania pierwotne czy „doznania sensu” to tylko słowa, które nie wnoszą żadnej operacyjnej ani epistemicznej wartości. Nie definiujesz, co te pojęcia znaczą w praktyce i jak miałyby być sprawdzalne. Twój model opiera się na arbitralnym wyborze słów zamiast na jasnych kryteriach logicznych czy dowodowych.

Michał Dyszyński napisał:
Szczerość jest tym atrybutem myślenia, który powoduje, że owych doznań nie zakłamujemy, nie podmieniamy ich arbitralnie na dowolne inne, czyli nie tworzymy sobie chaosu w owych uznaniach.

To jest powtórka wcześniejszego sofistycznego tworu: definiujesz szczerość przez negację chaosu i zakłamania, nie przez pozytywne, sprawdzalne kryterium prawdy czy zgodności z rzeczywistością. Twój „atrybut myślenia” nie jest niczym więcej niż deklaracją wewnętrzną, nie dostarcza żadnej metody weryfikacji, co czyni całą argumentację pustą.

Michał Dyszyński napisał:
Ta szczerość też doprowadza jednak w pewnych okolicznościach umysł do sytuacji, w których NIE WIADOMO, CO ZADECYDOWAĆ - tu szczerość okazuje się niewystarczająca do tego, aby ustalić naszą wizję spraw, aby mieć tę swoją konstatację, na której dalej mielibyśmy się oprzeć.

Twierdzisz, że szczerość prowadzi do paraliżu decyzyjnego, a następnie próbujesz to uzasadnić włączeniem wiary. To jest sprzeczne i arbitralne: nagle tworzysz hierarchię, w której szczerość staje się niewystarczająca, a wiara „rozwiązuje problem”, nie pokazując przy tym żadnej zasadności takiego przyporządkowania. Logicznie rzecz biorąc, wprowadzasz mechanizm niepotrzebny i nieuzasadniony.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli szczere rozpoznanie wciąż nam daje odpowiedź "tu jest wątpliwość", zaś decyzja z jakichś powodów jest wymagana, włączamy (dopiero teraz!) aspekt WIARY, polegający na tym, że - JUŻ NIE WBREW SZCZEROŚCI, BO TA NIC TU NIE "GŁOSI" - opowiadamy się za takim, a nie innym opowiedzeniem się w danej sprawie.

Twoja próba odróżnienia szczerości od wiary jest arbitralna i sztuczna. Twierdzisz, że wiara nie działa wbrew szczerości, mimo że w praktyce oznacza wybór w warunkach niepewności, co jest dokładnie tym, co nazywałeś arbitralnością wcześniej. Cała konstrukcja jest pełna wewnętrznych sprzeczności: tworzysz system, który niby ratuje uczciwość umysłu, a w rzeczywistości zależy wyłącznie od twojego subiektywnego modelu i arbitralnych decyzji. To nie jest teoria epistemiczna, tylko literacki eksperyment myślowy pozbawiony jakiejkolwiek naukowej czy logicznej wartości.


Michał Dyszyński napisał:
I tak to szczerość nie tylko nie jest przeciw wierze, ale te dwie zdolności umysłu - wierzenia i konstruowania szczerych osądów - wzajemnie się wspierają, bo jedna z nich wchodzi dokładnie w to miejsce, w którym druga albo "nie daje rady", albo mogłaby sporo napsuć (np. gdyby ktoś arbitralną wiarą zaczął masywnie występować przeciw jawnym doznaniom).

Twój argument jest wewnętrznie sprzeczny i arbitralny. Twierdzisz, że wiara i szczerość „wspierają się wzajemnie”, bo jedna wchodzi tam, gdzie druga „nie daje rady” – ale w praktyce oznacza to, że wiara robi dokładnie to, czego szczerość nie może lub nie powinna robić, czyli dokonuje subiektywnego wyboru wbrew niepewności. To nie jest wspieranie, tylko obejście problemu, które w żaden sposób nie wynika logicznie z definicji szczerości.

Michał Dyszyński napisał:
W takim układzie umysł się rozwija, wzrasta jego zaufanie samemu sobie. Bo szczerość, którą wcześniej w sobie wdrażał, sprawia, że może wierzyć w swoje rozpoznania, może wierzyć sobie (może nie wierzyć absolutnie, ale wierzyć "na ile się da").

Twój wniosek jest arbitralny i nieuzasadniony. Nie dowodzisz, że wdrażanie szczerości prowadzi do „zaufania samemu sobie”; po prostu zakładasz to jako efekt pośredni. Wiara, którą wprowadzasz w miejscach niepewności, w praktyce może podważać wcześniejsze osądy, a nie je wspierać – zależy to wyłącznie od subiektywnej decyzji, czyli nic tu nie jest pewne ani logicznie spójne. Cała twoja konstrukcja to literacka metafora myślenia, nie spójny model epistemiczny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:13, 03 Lis 2025    Temat postu:

Im częściej spotykam się u ludzi z postawą ogłaszania z przytupem, mocą, arbitralnością swoich racji (właśnie przed chwilą zakończyłem rozmowę telefoniczną z osobą funkcjonującą mentalnie w tym stylu), tym bardziej mam ochotę opowiedzieć się po stronie dokładnie odwrotnej postawy:
- niczego nie ogłaszać odgórnie, niczego nie wpierać, nie upierać się przy niczym
- jeśli ktoś swoje tezy wykrzykuje, gromi, naciska, oskarża, to najchętniej dorobiłbym mu jeszcze megafon, aby on i wszyscy słyszeli ten jego wrzask, aby się udławił tą swoją arbitralnością i wrzaskiem, aby jemu samemu od jego wrzasku bębenki w uszach popękały..
- a ja... powinienem zamilknąć, wycofać wszelką arbitralność, startować od ciszy... W końcu oczywiście coś powiem, bo skoro na tym świecie jestem, to skoro dostałem tę misję przeżycia mojego czasu na Ziemi, to nie mam gdzie się przed tym ukryć, więc muszę i zajmować swoje miejsce w przestrzeni, ale też i zajmować jakąś przestrzeń mentalną w ludzkich odczuciach, w świadomości, w obserwacji. Ale chcę zacząć od ciszy, pozbyć się buńczuczności, nadmiarowości, namolności, inwazyjności. Najskuteczniej, z punktu widzenia owego celu byłoby chyba odejść w ogóle, założyć swoją pustelnię, złożyć śluby milczenia. Ale to chyba byłaby jakaś forma ucieczki, to byłoby może zakopywanie talentów, niepodjęcie życiowych wyzwań.

Pewnie osiągnę swój ideał ciszy, gdy wydam ostatnie tchnienie. Teraz muszę się pogodzić z tym, że to miejsce między ludźmi zająłem. Ale mogę tego mojego bycia nie eskalować, mogę zaczynać od ciszy, od resetu intencji. Mogę zacząć od łagodności, albo od braku identyfikacji z czymkolwiek. Mogę dać rzeczom i sprawom objawiać się, a nie od razu starać się je zakrzyczeć.
Wierzę, że wykrzykiwanie na start "ja wiem!", albo "Tylko ja wiem, to jedynie ja mam rację!", albo jeszcze "Moja racja jest najpewniejsza, inni się na 100% mylą!" - to wszyscy jest LANS. Jest to lans trochę przed sobą, trochę przed ludźmi. Ten lans jest poza tym ŚMIESZNY. :rotfl:
Aby nie być śmiesznym przed sobą, spróbuję odnaleźć ścieżkę, w którym nie będę żałosnym krzykaczem, który próbuje każdemu wejść na głowę i mentalnie go osrać, a zacząć od stanu spokoju, ciszy, równowagi.
Nie mam wielkich złudzeń, że moja postawa znajdzie zrozumienie. Ten świat (szczególnie ostatnio) skręcił w stronę buńczuczności, wywyższania się, w stronę agresji, namolności. Chętnych do tego, aby wejść innym na głowę i nasrać na tę głowę jakoś gwałtownie przybyło. Mamy ostatnio całe tłumy ludzi przekonanych, że prawdziwa ich moc i życiowe spełnienie polegać musi na tym, że innym maksymalnie uprzykrzą ich życie, że kogoś skrzywdzą, zniewolą, zakrzyczą...
Jakoś tak się na tym świecie porobiło... :(
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:24, 03 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Im częściej spotykam się u ludzi z postawą ogłaszania z przytupem, mocą, arbitralnością swoich racji (właśnie przed chwilą zakończyłem rozmowę telefoniczną z osobą funkcjonującą mentalnie w tym stylu), tym bardziej mam ochotę opowiedzieć się po stronie dokładnie odwrotnej postawy:

* niczego nie ogłaszać odgórnie, niczego nie wpierać, nie upierać się przy niczym

Twój "argument" jest kompletnie arbitralny i emocjonalny – opierasz swoje wnioski nie na żadnej analizie logicznej, ale na osobistych antypatiach i subiektywnych reakcjach wobec ludzi, którzy mają odmienny styl komunikacji. To klasyczny błąd typu „ad hominem emocjonalne”: oceniasz postawę przez pryzmat własnej niechęci, zamiast przez racjonalną argumentację. Twój wniosek, że należy milczeć i niczego nie upierać się, jest więc całkowicie nieuzasadniony. Brzmi to jak kaprys, a nie wniosek wynikający z obserwacji rzeczywistości.

Michał Dyszyński napisał:
- jeśli ktoś swoje tezy wykrzykuje, gromi, naciska, oskarża, to najchętniej dorobiłbym mu jeszcze megafon, aby on i wszyscy słyszeli ten jego wrzask, aby się udławił tą swoją arbitralnością i wrzaskiem, aby jemu samemu od jego wrzasku bębenki w uszach popękały..

To, co tu robisz, to zwykłe fantazjowanie i eskalacja emocjonalna w czystej postaci. Twój argument nie ma nic wspólnego z logiką ani z rzeczywistym sposobem radzenia sobie z agresywnymi rozmówcami. Podjudzasz w myślach przemoc psychiczną wobec kogoś tylko dlatego, że Ci przeszkadza jego styl. To pokazuje brak samokontroli i brak racjonalnej refleksji, a nie mądrość czy głęboką strategię komunikacyjną.

Michał Dyszyński napisał:
- a ja... powinienem zamilknąć, wycofać wszelką arbitralność, startować od ciszy... W końcu oczywiście coś powiem, bo skoro na tym świecie jestem, to skoro dostałem tę misję przeżycia mojego czasu na Ziemi, to nie mam gdzie się przed tym ukryć, więc muszę i zajmować swoje miejsce w przestrzeni, ale też i zajmować jakąś przestrzeń mentalną w ludzkich odczuciach, w świadomości, w obserwacji. Ale chcę zacząć od ciszy, pozbyć się buńczuczności, nadmiarowości, namolności, inwazyjności. Najskuteczniej, z punktu widzenia owego celu byłoby chyba odejść w ogóle, założyć swoją pustelnię, złożyć śluby milczenia. Ale to chyba byłaby jakaś forma ucieczki, to byłoby może zakopywanie talentów, niepodjęcie życiowych wyzwań.

Twoja "argumentacja" jest wewnętrznie sprzeczna i pełna niekonsekwencji. Z jednej strony postulujesz całkowite milczenie i rezygnację z arbitralności, z drugiej w tym samym akapicie przyznajesz, że i tak musisz „zająć swoje miejsce w przestrzeni” i wyrazić siebie. Tworzysz sobie więc pozorny ideał ciszy i pokory, którego w praktyce nie jesteś w stanie przestrzegać, a jednocześnie sam przyznajesz, że i tak działasz w sprzeczności z nim. To jest klasyczny przypadek arbitralności w samym rozumowaniu: sam ustanawiasz regułę („milczenie jest cnotą”), a potem ją łamiesz w imię życia i realizacji „misji”, co czyni Twój wywód kompletnie nieprzekonującym i chaotycznym. Ponadto wprowadzasz argument emocjonalny („zakopywanie talentów”) zamiast racjonalnej oceny, co jest czystym sofizmatem mającym wzbudzić poczucie winy.

Twoje wywody są w całości niespójne, pełne sprzeczności i arbitralnych założeń. Tworzysz obraz szlachetnego milczenia i pokory, a w praktyce wszystkie Twoje „wnioski” wynikają z kaprysu i emocji, a nie logiki. Upraszczasz rzeczywistość do czarno-białego podziału na „wrzeszczących” i „cnotliwie milczących”, ignorując fakt, że skuteczna komunikacja wymaga zarówno stanowczości, jak i rozważnej ekspresji, a nie ucieczki w puste idealy milczenia czy fantazje o bębenkach pękających od wrzasku innych. Twój wywód nie ma ani konsekwencji, ani uzasadnienia i jest zwykłą samouwielbiającą próbą moralizowania wobec otoczenia przy jednoczesnym usprawiedliwianiu własnej niekonsekwencji.

Michał Dyszyński napisał:
Pewnie osiągnę swój ideał ciszy, gdy wydam ostatnie tchnienie. Teraz muszę się pogodzić z tym, że to miejsce między ludźmi zająłem. Ale mogę tego mojego bycia nie eskalować, mogę zaczynać od ciszy, od resetu intencji. Mogę zacząć od łagodności, albo od braku identyfikacji z czymkolwiek. Mogę dać rzeczom i sprawom objawiać się, a nie od razu starać się je zakrzyczeć.

To, co tu piszesz, jest kompletnie arbitralne i niekonsekwentne. Z jednej strony tworzysz swój „ideał ciszy”, który miałby być wyrazem łagodności i braku identyfikacji, z drugiej przyznajesz, że już jesteś „między ludźmi” i nie możesz się od tego wycofać. Twój argument polega wyłącznie na introspekcyjnym rozważaniu własnych emocji i fantazji, a nie na żadnej logicznej analizie. Nie tylko nie udowadniasz, że milczenie jest lepsze niż stanowcze wyrażanie racji, ale wręcz przyznajesz, że sam nie jesteś w stanie tego ideału wprowadzić w życie. To pokazuje, że Twoja koncepcja jest czysto teoretyczna, a w praktyce bezzasadna.

Michał Dyszyński napisał:
Wierzę, że wykrzykiwanie na start "ja wiem!", albo "Tylko ja wiem, to jedynie ja mam rację!", albo jeszcze "Moja racja jest najpewniejsza, inni się na 100% mylą!" - to wszyscy jest LANS. Jest to lans trochę przed sobą, trochę przed ludźmi. Ten lans jest poza tym ŚMIESZNY. :rotfl:

Twój argument jest infantylny i opiera się wyłącznie na subiektywnej ocenie emocjonalnej. Wyzywasz kogoś od lansujących i śmiesznych, nie podając ani jednego logicznego powodu, dla którego stanowczo wyrażana pewność miałaby być czymś złym lub bezużytecznym. To zwykłe moralizowanie oparte na Twojej niechęci i poczuciu wyższości. Jednocześnie twoje wcześniejsze wywody o „ciszy” i „łagodności” są tak samo arbitralne – wszystko sprowadza się do Twojego widzimisię. Tworzysz groteskowy kontrast między własnym „ideałem cnotliwej ciszy” a „śmiesznym lansowaniem innych”, próbując udawać, że Twoje introspekcje mają wartość uniwersalną. W rzeczywistości niczego nie dowodzą, nie analizują, nie proponują konstruktywnej strategii – są tylko projekcją Twojej frustracji wobec ludzi, którzy mówią stanowczo.

Twoje wywody w całości są emocjonalnie napompowane, pełne arbitralnych ocen i sprzeczności. Próbujesz lansować własny ideał ciszy i łagodności, a jednocześnie sam przyznajesz, że jesteś w konflikcie między potrzebą bycia w świecie a nierealnym dążeniem do milczenia. Atakujesz innych, wyśmiewasz ich stanowczość, ale nie pokazujesz żadnej wartości ani skuteczności swojego podejścia. To nie jest argumentacja – to infantylna wiwisekcja własnych emocji w formie moralizatorskiego monologu, który nie ma żadnej mocy perswazyjnej ani racjonalnej. Twój „lans ciszy” jest tak samo arbitralny i śmieszny jak ten lans, który wyśmiewasz u innych.

Michał Dyszyński napisał:
Aby nie być śmiesznym przed sobą, spróbuję odnaleźć ścieżkę, w którym nie będę żałosnym krzykaczem, który próbuje każdemu wejść na głowę i mentalnie go osrać, a zacząć od stanu spokoju, ciszy, równowagi.

Twój "argument" to kolejny przykład czystego moralizatorstwa, pełnego arbitralnych ocen i infantylnego epatowania własną „cnotą”. Nikt Ci nie zarzucał, że jesteś krzykaczem, a Ty tworzysz czarno-białą wizję świata, w której wyłącznie Ty jesteś potencjalnie „cnotliwy”, a reszta – agresywni i żałośni. To klasyczny sofizmat: zakładasz założenie, które samo w sobie nie jest dowiedzione i na jego podstawie budujesz własną moralną wyższość. Twoja introspekcja w żaden sposób nie dowodzi, że milczenie jest lepsze niż stanowcze wyrażanie racji, ani że ktoś, kto działa stanowczo, rzeczywiście „wejście na głowę” uprawia.

Michał Dyszyński napisał:
Nie mam wielkich złudzeń, że moja postawa znajdzie zrozumienie. Ten świat (szczególnie ostatnio) skręcił w stronę buńczuczności, wywyższania się, w stronę agresji, namolności. Chętnych do tego, aby wejść innym na głowę i nasrać na tę głowę jakoś gwałtownie przybyło. Mamy ostatnio całe tłumy ludzi przekonanych, że prawdziwa ich moc i życiowe spełnienie polegać musi na tym, że innym maksymalnie uprzykrzą ich życie, że kogoś skrzywdzą, zniewolą, zakrzyczą...

Tworzysz obraz świata wyłącznie przez pryzmat własnych emocji i frustracji. Nie podajesz ani jednego dowodu, że rzeczywistość wygląda tak „tragicznie”, że większość ludzi to agresywni krzykacze. To czysty apel do emocji i przesadne uogólnienie typu „wszyscy źli”. Twój tok myślenia jest arbitralny: budujesz swoją postawę moralnej wyższości w kontraście do fantazmatycznej zbiorowości agresorów. To klasyczny sofizmat typu „straw man” – upraszczasz, karykaturyzujesz rzeczywistość, by Twoja własna strategia milczenia i „łagodności” wyglądała jak heroiczna.

Michał Dyszyński napisał:
Jakoś tak się na tym świecie porobiło... :(

Ten komentarz jest czysto emocjonalny i nic nie wnosi do żadnej racjonalnej argumentacji. Sugeruje bezradność i fatalistyczne widzenie świata, co tylko wzmacnia twój sofistyczny wizerunek moralnego wyższeństwa. Nie dowodzi niczego, nie podaje żadnych faktów, jest arbitralne i manipulacyjne, bo bazuje wyłącznie na Twojej frustracji wobec ludzi, którzy mają odmienny styl komunikacji.

Twoje wywody w całości są pozbawione konsekwencji i logiki. Budujesz swój wizerunek „cnotliwego milczka” w kontrze do „świata agresywnych krzykaczy”, a w rzeczywistości wszystko opiera się na Twojej emocjonalnej projekcji i nieuzasadnionych uogólnieniach. Tworzysz moralne dychotomie, których nie sposób obronić ani w praktyce, ani w logice, i traktujesz własne introspekcje jak uniwersalne prawdy, podczas gdy są one w najlepszym razie fantazją o własnej wyższości. Twoje wywody są emocjonalnym moralizatorstwem przebranym za refleksję filozoficzną – niczego nie dowodzą, a wszystko opiera się na arbitralnej ocenie innych i na własnej auto-identyfikowanej „cnotliwości”.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 15:54, 03 Lis 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:00, 03 Lis 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Nie mam wielkich złudzeń, że moja postawa znajdzie zrozumienie. Ten świat (szczególnie ostatnio) skręcił w stronę buńczuczności, wywyższania się, w stronę agresji, namolności. Chętnych do tego, aby wejść innym na głowę i nasrać na tę głowę jakoś gwałtownie przybyło. Mamy ostatnio całe tłumy ludzi przekonanych, że prawdziwa ich moc i życiowe spełnienie polegać musi na tym, że innym maksymalnie uprzykrzą ich życie, że kogoś skrzywdzą, zniewolą, zakrzyczą...

Tworzysz obraz świata wyłącznie przez pryzmat własnych emocji i frustracji. Nie podajesz ani jednego dowodu, że rzeczywistość wygląda tak „tragicznie”, że większość ludzi to agresywni krzykacze. To czysty apel do emocji i przesadne uogólnienie typu „wszyscy źli”. Twój tok myślenia jest arbitralny: budujesz swoją postawę moralnej wyższości w kontraście do fantazmatycznej zbiorowości agresorów. To klasyczny sofizmat typu „straw man” – upraszczasz, karykaturyzujesz rzeczywistość, by Twoja własna strategia milczenia i „łagodności” wyglądała jak heroiczna.

Chcę Ci, fedorze, niniejszym podziękować za Twoje skrajnie negujące i pozbawione jakiejkolwiek próby zrozumienia mojego stanowiska ILUSTRACJE do mojej tezy o krzykliwych dyskutantach i ogólnie ludziach. Uważam, że wystarczy poczytać te Twoje komentarze do moich (także w tym wątku) wypowiedzi, aby jednak uznać zasadność tezy, że przynajmniej jakaś część ludzi jest z zasady krzykliwa, arbitralna, głosząca "swoje" niczym absolutną pewność, zaś do wypowiedzi oponentów mających wyłącznie negację i przesadzony krytycyzm. Czy tak rzeczywiście jest?...
Wszystkim zainteresowanym sprawdzeniem tej mojej tezy - przynajmniej w tym przypadku, np. dla tej dyskusji - polecam po prostu prześledzenie zawartości niniejszego wątku. Moje rozpoznania mi mówią, iż to, jak się tu fedorze wypowiadałeś, pasuje do przedstawionego przeze mnie obrazu dyskutanta skrajnie arbitralnego, negującego, buńczucznego (i chyba nawet dumnego z tego tytułu, jaką postawę tu przedstawia, uznającego to eufemistycznie za "zdecydowanie"). Ale to (ewentualnie zainteresowany sprawą) obserwator i tak może potwierdzić (lub zaprzeczyć) sam, czytając wypowiedzi, jakie się tu pojawiały.

Oczywiście ten przypadek skrajnego potraktowania dyskusji jest tylko cząstką zjawiska, które nam się objawiło. Innym wydaniem postawy arbitralności, stawiania relacji z pozycji dominacji, presji emocjonalnej i społecznej mamy w polityce, mediach, w mediach społecznościowych. Zaskakująco wielu ludzi ostatnio tylko w ten sposób wyobraża sobie swoją "wielkość", że kogoś tam stłamszą, zlekceważą, a nawet zajmą ziemię, którą ów ktoś zajmował, zabiją mu rodzinę... Wtedy maja poczucie wielkości - poprzez swoją inwazyjność, namolność, aż do przekroczenia granicy krzywdy, okrucieństwa.

Ale są też wciąż i ludzie, którzy ideę wielkości inaczej pojmują - przez pomoc potrzebującym, służbę, życzliwość. Ci ostatnio są mniej słyszalni. Bo ci są cisi (a cisi mają być tymi "błogosławionymi"), więc wrzaskliwi ich oczywiście zagłuszą. Teraz jest pytanie: co do kogo (bardziej) przemawia - wrzask, czy cisza? :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 17:18, 03 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:32, 03 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Chcę Ci, fedorze, niniejszym podziękować za Twoje skrajnie negujące i pozbawione jakiejkolwiek próby zrozumienia mojego stanowiska ILUSTRACJE do mojej tezy o krzykliwych dyskutantach i ogólnie ludziach.

Twoje „podziękowanie” jest klasycznym zabiegiem sofistycznym — udajesz, że doceniasz krytykę, a faktycznie próbujesz ją zneutralizować tanim chwytem retorycznym. Nie odpowiadasz na żaden z argumentów, nie próbujesz ich obalić, nie wyjaśniasz, dlaczego są błędne. Zamiast tego wprowadzasz protekcjonalny ton i próbujesz ustawić rozmówcę w roli egzemplarza ilustrującego twoją tezę. To czysta manipulacja: nie dyskutujesz, tylko przekształcasz rozmówcę w rekwizyt dla własnej narracji.

Michał Dyszyński napisał:
Uważam, że wystarczy poczytać te Twoje komentarze do moich (także w tym wątku) wypowiedzi, aby jednak uznać zasadność tezy, że przynajmniej jakaś część ludzi jest z zasady krzykliwa, arbitralna, głosząca "swoje" niczym absolutną pewność, zaś do wypowiedzi oponentów mających wyłącznie negację i przesadzony krytycyzm. Czy tak rzeczywiście jest?...

To typowa próba zabezpieczenia własnej pozycji przez arbitralne odwrócenie ról. Skoro nie jesteś w stanie obronić swojej tezy merytorycznie, próbujesz ją „udowodnić” przez sam fakt, że ktoś ci się sprzeciwił. To błędne koło w czystej postaci: zakładasz, że każdy, kto się nie zgadza, jest „krzykliwy”, a potem używasz jego krytyki jako dowodu na swoją rację. To nie jest rozumowanie — to samopotwierdzająca się narracja, wygodna, bo odporna na falsyfikację. Każda niezgoda staje się potwierdzeniem Twojej tezy. To intelektualna pułapka, w której prawda przestaje mieć znaczenie.

Michał Dyszyński napisał:
Wszystkim zainteresowanym sprawdzeniem tej mojej tezy - przynajmniej w tym przypadku, np. dla tej dyskusji - polecam po prostu prześledzenie zawartości niniejszego wątku. Moje rozpoznania mi mówią, iż to, jak się tu fedorze wypowiadałeś, pasuje do przedstawionego przeze mnie obrazu dyskutanta skrajnie arbitralnego, negującego, buńczucznego (i chyba nawet dumnego z tego tytułu, jaką postawę tu przedstawia, uznającego to za "zdecydowanie"). Ale to (ewentualnie zainteresowany sprawą) obserwator i tak może potwierdzić (lub zaprzeczyć) sam, czytając wypowiedzi, jakie się tu pojawiały.

Tutaj uciekasz w pozór obiektywności, odwołując się do „obserwatorów”, którzy rzekomo mają sami ocenić, jak wyglądała dyskusja. To znowu pusty chwyt retoryczny — pozorujesz otwartość, ale jednocześnie sugerujesz, jaką ocenę mają przyjąć. Wciskasz im interpretację pod płaszczykiem bezstronności. Co więcej, nie odnosisz się do żadnej merytorycznej treści krytyki — nie wskazujesz, gdzie rozmówca się pomylił, tylko zarzucasz mu emocjonalność i buńczuczność. To tani zabieg, który ma ci dać komfort moralnej wyższości bez konieczności faktycznego dowodzenia czegokolwiek.

Twoje wystąpienie to klasyczny przykład sofistycznego uniku: nie umiesz zmierzyć się z argumentem, więc przeramowujesz dyskusję w moralny teatr, w którym ty jesteś spokojnym mędrcem, a oponent — rozemocjonowanym krzykaczem. To czysta erystyczna autokreacja, pozbawiona jakiejkolwiek treści intelektualnej. Nie broniłeś żadnej tezy, nie obaliłeś żadnej krytyki — po prostu próbujesz ogłosić się zwycięzcą, uznając samą obecność sprzeciwu za potwierdzenie swojej racji. To nie filozofia, to dziecinne przewracanie stolika i udawanie, że właśnie wygrałeś partię.

Michał Dyszyński napisał:
Oczywiście ten przypadek skrajnego potraktowania dyskusji jest tylko cząstką zjawiska, które nam się objawiło. Innym wydaniem postawy arbitralności, stawiania relacji z pozycji dominacji, presji emocjonalnej i społecznej mamy w polityce, mediach, w mediach społecznościowych. Zaskakująco wielu ludzi ostatnio tylko w ten sposób wyobraża sobie swoją "wielkość", że kogoś tam stłamszą, zlekceważą, a nawet zajmą ziemię, którą ów ktoś zajmował, zabiją mu rodzinę... Wtedy maja poczucie wielkości - poprzez swoją inwazyjność, namolność, aż do przekroczenia granicy krzywdy, okrucieństwa.

Znowu popadasz w ten sam schemat emocjonalnego moralizowania zamiast argumentowania. Tworzysz wielką, patetyczną narrację o „arbitralności” i „presji społecznej”, ale cały twój wywód jest dokładnie tym, co sam potępiasz — arbitralny i osądzający. Bez żadnych danych, bez analizy mechanizmów społecznych, bez kontekstu, po prostu rzucasz oskarżenia wobec całych grup: polityków, dziennikarzy, użytkowników mediów społecznościowych. To nie jest filozoficzna refleksja, tylko emocjonalna publicystyka. Kiedy porównujesz brak kultury dyskusji do „zabijania rodzin” i „zajmowania ziemi”, to przekraczasz granicę sensownej proporcji. Używasz hiperboli, które mają wywołać oburzenie, ale nie wnoszą nic do zrozumienia zjawiska. To nie jest argument — to teatralna poza, mająca wzmacniać Twój wizerunek moralnego obserwatora świata.

Michał Dyszyński napisał:
Ale są też wciąż i ludzie, którzy ideę wielkości inaczej pojmują - przez pomoc potrzebującym, służbę, życzliwość. Ci ostatnio są mniej słyszalni. Bo ci są cisi (a cisi mają być tymi "błogosławionymi"), więc wrzaskliwi ich oczywiście zagłuszą. Teraz jest pytanie: co do kogo (bardziej) przemawia - wrzask, czy cisza? :think:

Tu Twoja hipokryzja osiąga punkt kulminacyjny. W całej tej serii tekstów nieustannie „krzyczysz” o wyższości ciszy. Nieustannie strofujesz, oceniasz, generalizujesz i występujesz z pozycji moralnego arbitra, który ma rację w sprawie tego, jacy ludzie są źli, a jacy dobrzy. Sam stajesz się uosobieniem tej arbitralności, którą potępiasz, tylko ubierasz ją w ton „pokory”. Mówisz o „cichych”, ale sam jesteś głośny w swoim potępieniu. Nie ma tu żadnej równowagi ani autentycznego spokoju, który rzekomo wyznajesz — jest tylko retoryczna poza człowieka, który z góry poucza świat o jego grzechach, a siebie ustawia po stronie moralnie czystych.

Twoje rozumowanie jest wewnętrznie sprzeczne i samopotwierdzające się. Z jednej strony ubolewasz nad wrzaskiem, z drugiej używasz emocjonalnych, ocennych i hiperbolicznych sformułowań, które są właśnie formą wrzasku – tylko ubranego w udawaną łagodność. Każdy, kto nie zgadza się z twoim rozumieniem „ciszy”, automatycznie staje się w twoim schemacie jednym z tych „wrzaskliwych” i „okrutnych”, co zdejmuje z ciebie obowiązek realnego dialogu. To nie jest filozoficzne pytanie „co bardziej przemawia – wrzask czy cisza?”, to pusty erystyczny chwyt mający utwierdzić cię w roli rzekomego mędrca, który już zna odpowiedź.

Twoje wywody są moralistycznym autoportretem, nie analizą rzeczywistości. Zamiast pokazywać rozumienie, pokazujesz własne emocjonalne rozedrganie przebrane za refleksję o „ciszy”. I w tym właśnie tkwi ironia – w swojej obsesji na punkcie cichości stajesz się jednym z najgłośniejszych krzykaczy, tyle że z aureolką samozadowolenia
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:12, 03 Lis 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Chcę Ci, fedorze, niniejszym podziękować za Twoje skrajnie negujące i pozbawione jakiejkolwiek próby zrozumienia mojego stanowiska ILUSTRACJE do mojej tezy o krzykliwych dyskutantach i ogólnie ludziach.

Twoje „podziękowanie” jest klasycznym zabiegiem sofistycznym — udajesz, że doceniasz krytykę, a faktycznie próbujesz ją zneutralizować tanim chwytem retorycznym. Nie odpowiadasz na żaden z argumentów, nie próbujesz ich obalić, nie wyjaśniasz, dlaczego są błędne. Zamiast tego wprowadzasz protekcjonalny ton i próbujesz ustawić rozmówcę w roli egzemplarza ilustrującego twoją tezę. To czysta manipulacja: nie dyskutujesz, tylko przekształcasz rozmówcę w rekwizyt dla własnej narracji.

Znamienne jest jedno - nawet tym razem NIE ZAPRZECZYŁEŚ SAMEJ MOJEJ TEZIE.
Dobrze wiesz zatem, że moja teza o charakterze Twoich uwag jest słuszna.
Czym polemizujesz?...
- Skupianiem się na NAZYWANIU typu "klasyczny zabieg sofistyczny". Etykietkę "zabiegu sofistycznego" da się przykleić każdej argumentacji. Bo akurat etykietującemu tak się odebrało czyjeś słowa. Nie ma ścisłej definicji "zabiegu sofistycznego", nie istnieje weryfikowalna, uzgodniona granica poza którą czyjeś spostrzeżenia na miano "sofistycznych" zasłużą. Więc każdy sobie może tak krytykować WSZYSTKO - każdy sobie ten pomysł na nazywanie "sofistycznym zabiegiem" zapożyczyć od fedora i gdzie mu się tylko spodoba użyć.
Podobnie jest z obiorem tonu jako "protekcjonalnego" - jednemu się takie wrażenie stworzy, innemu pewnie nie. Stosujesz więc krytykę o charakterze totalnie uznaniowym, a nie jesteś w stanie podjąć toru merytorycznego dyskusji. Zapewne dlatego, że doskonale wiesz, iż od iluś tam postów z żadną z poruszanych przeze mnie idei nie podjąłeś merytorycznej polemiki, ograniczając się właśnie do nazywania rzekomych intencji, czy nazywania swojego odbioru słów jako np. "protekcjonistyczne".

Jak można by podjąć merytorycznie dyskusję z moją tezą o tym, że skrajnie negujące stanowisko, to nic innego tylko postawa krzykacza?...
Da się wybronić tę krzykliwość, ale na gruncie nie nazywania określeń "protekcjonistycznymi, lecz odnosząc się do ISTOTY SAMEGO ZARZUTU?...
- Może da się wybronić krzykliwość jako "uzasadnioną okolicznościami"?...
- Może dałoby się obronić tezę, że tam "nie było krzykliwości, tylko merytoryczne argumenty"?
Wtedy wypadałoby jednak wskazać owo "uzasadnienie okolicznościami", albo pokazać, które argumenty były rzeczywiście "merytoryczne". Tego się nie da zrealizować, bo faktycznie fedorowa krytyka jest od początku bazowaniem na prostej negacji, braku odniesienia się do idei, a za to epatowaniem pejoratywnym nazewnictwem. Czyli merytoryczna obrona tezy tym, że komentarze fedora nie są jedynie niezdalnym, niemerytorycznym pokrzykiwanie, nie ma szans.
Ty to wiesz, a także każdy kto przeczyta te komentarze, od razu zauważy, że w tych komentarzach rzetelnych argumentów jest znikoma ilość, a większość wypowiedzi bazuje na próbie nazwania pejoratywnie wypowiedzi oponenta. Tak więc nawet nie jak zaprzeczyć głównej tezie. Trzeba się z nią po prostu zgodzić, bo fakty świadczą o tezie w sposób niezbity.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:09, 03 Lis 2025    Temat postu:

Pozwolę sobie dalej pociągnąć zagadnienie buńczucznego tonu i presji emocjonalnej zamiast merytorycznej formy dyskusji. Dlaczego znaczna część dyskutantów tak właśnie w dyskusjach funkcjonuje?...
Dlaczego ludzie skądinąd inteligentni, wykształceni, teoretycznie dysponujący rozumem pozwalającym na sformułowanie merytorycznej odpowiedzi na argumentację oponenta wolą być napastliwi, buńczuczni, naciskający emocjami, a nie logiczną postacią rozumowania?...
- Ja myślę, że takiej absolutnej i prostej odpowiedzi na to pytanie nie jest łatwo udzielić, bo - jak w to w życiu - zwykle powodów do zachowań mamy więcej niż jeden. Jednak pewien powód tutaj jest wiodący, nadrzędny wobec innych. Tym powodem według mnie jest wewnętrzne przeświadczenie u stosujących presję osób, iż tą prawdziwą "grą" w dyskusji jest gra o dominację, czyli o zdobycie jakiejś formy władzy emocjonalnej nad drugą stroną, do czego niezbędne jest tej drugiej strony poniżenie, zaś samego siebie wywyższenie, ustawienie w pozycji władcy i dominatora.

Myślę, że ci walczący o dominację najczęściej nawet sami tego sobie nie uświadomili, że bardziej to działa na nich z instynktownej warstwy emocji, ale w głębi duszy tak właśnie czują, tak odbierają swoją życiową misję, tak ogólnie postrzegają SENS. Jeśli osoba o takim typie postawy jest teistą, to automatycznie będziemy mieli prawie pewność, że jest to teista, który nie uważa, iż najważniejszym atrybutem Boga jest miłość, lecz sąd i władza. Jeśli zaś będziemy mieli tu do czynienia z ateistą, to on też będzie na szczycie wartości widział dominację i władzę - tym razem już związaną z ludźmi, może z instytucjami. To jest mniej ważne, jak się owa wiara w sens osobowej presji i dominacji manifestuje w kontekście religijnym, bo kluczem jest samo uznanie, iż spełnieniem dla człowieka jest panowanie i władza, które są nawet ponad prawdę obiektywną, wręcz one ten "obiektywizm prawdy" (w rozumieniu tych typów osobowości) wyznaczają. Dla nich "obiektywne" znaczy "potwierdzone i aprobowane przez tę władzę", która to władza jest na samym szczycie hierarchii.
Na drugim biegunie będą ludzie, którzy obiektywizm widzą jako coś odwrotnego, czyli coś niezwiązanego Z ŻADNĄ FORMĄ DOMINACJI person takich, czy innych. Obiektywizm w tym rozumieniu "po prostu jest" - on "jest" niezależnie od życzeń silnych (ta tak samo słabych), od statusów społecznych, od tego, kto wygrał, a kto przegrał, od tego, kto został wywyższony, a kto poniżony.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:11, 03 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Znamienne jest jedno - nawet tym razem NIE ZAPRZECZYŁEŚ SAMEJ MOJEJ TEZIE.
Dobrze wiesz zatem, że moja teza o charakterze Twoich uwag jest słuszna.
Czym polemizujesz?...

To, co właśnie zrobiłeś, to podręcznikowy przykład błędu logicznego zwanego błędnym rozumowaniem z milczenia. Twierdzisz, że skoro ktoś nie zaprzeczył twojej tezie w taki sposób, jaki ty sobie życzysz, to znaczy, że przyznał ci rację. To jest czysta manipulacja — arbitralne uznanie braku reakcji za potwierdzenie własnej racji. Tym samym budujesz pseudologiczny parawan, w którym każda możliwa odpowiedź zostaje przez ciebie automatycznie zreinterpretowana jako dowód twojej nieomylności. Odpowie ktoś spokojnie – „widzisz, sam przyznaje, że jestem cichy i więc potwierdza moją tezę o krzykaczach”; odpowie stanowczo – „a więc krzyczy i też potwierdza moją tezę”. W takim układzie nie da się z tobą prowadzić uczciwej dyskusji, bo każde słowo drugiej strony zostaje przez ciebie automatycznie zreinterpretowane jako potwierdzenie twojej racji.

Michał Dyszyński napisał:
- Skupianiem się na NAZYWANIU typu "klasyczny zabieg sofistyczny". Etykietkę "zabiegu sofistycznego" da się przykleić każdej argumentacji. Bo akurat etykietującemu tak się odebrało czyjeś słowa. Nie ma ścisłej definicji "zabiegu sofistycznego", nie istnieje weryfikowalna, uzgodniona granica poza którą czyjeś spostrzeżenia na miano "sofistycznych" zasłużą. Więc każdy sobie może tak krytykować WSZYSTKO - każdy sobie ten pomysł na nazywanie "sofistycznym zabiegiem" zapożyczyć od fedora i gdzie mu się tylko spodoba użyć.

To jest kolejna manipulacja, tym razem w postaci relatywizmu po to, by unieważnić krytykę. Udajesz, że pojęcie „sofizmat” nie ma realnego znaczenia i że można nim nazwać wszystko, więc w efekcie nic nie może być sofistyczne. To bardzo wygodna postawa — unieważnia każde zarzuty bez potrzeby dowodzenia czegokolwiek. Problem w tym, że pojęcie sofistyki ma w logice i retoryce konkretne znaczenie – chodzi o pozorną argumentację, w której forma i emocjonalna siła wypowiedzi zastępują rzeczywiste uzasadnienie. Dokładnie to robisz od początku: unikasz faktów, nie budujesz spójnych argumentów, za to stale odwołujesz się do własnych emocji, impresji i poczucia moralnej wyższości. To nie jest arbitralne etykietowanie – to precyzyjny opis twojego sposobu mówienia.

Michał Dyszyński napisał:
Podobnie jest z obiorem tonu jako "protekcjonalnego" - jednemu się takie wrażenie stworzy, innemu pewnie nie. Stosujesz więc krytykę o charakterze totalnie uznaniowym, a nie jesteś w stanie podjąć toru merytorycznego dyskusji. Zapewne dlatego, że doskonale wiesz, iż od iluś tam postów z żadną z poruszanych przeze mnie idei nie podjąłeś merytorycznej polemiki, ograniczając się właśnie do nazywania rzekomych intencji, czy nazywania swojego odbioru słów jako np. "protekcjonistyczne".

Tu z kolei robisz dokładnie to, co sam krytykujesz – sam arbitralnie stwierdzasz, że ton drugiej strony jest uznaniowy, a własny przedstawiasz jako „merytoryczny”. A gdzie ta merytoryka? W którym miejscu twoje wcześniejsze wypowiedzi miały konkretną tezę popartą argumentami, faktami lub logiką? Cała twoja narracja to impresyjne emocjonalne komentarze o „wrzasku świata”, o „ludziach krzykliwych”, o „ciszy” i „spokoju”. Nie przedstawiłeś ani jednej definicji, ani jednego spójnego rozumowania – tylko własne odczucia i moralne oceny. Zarzucasz innym brak merytoryki, ale sam nie przedstawiłeś żadnej, poza poetyckim moralizatorstwem i autoidealizacją.

Twoja riposta jest próbą zepchnięcia rozmówcy w defensywę przez pozorowaną filozoficzną głębię. W rzeczywistości to pusta gra: z góry ustawiasz reguły tak, by każda krytyka ciebie była „krzykiem”, a każda twoja emocjonalna reakcja była „ciszą”. To mechanizm samozamykania dyskusji, nie dowód racji. Wbrew twoim zapewnieniom, wcale nie bronisz idei – bronisz własnej pozycji autorytetu, któremu rzekomo nikt nie dorównuje poziomem „spokoju i refleksji”. Ale prawda jest taka, że twoja postawa to właśnie kwintesencja sofistycznej arbitralności, ubranej w ton fałszywej pokory.

Michał Dyszyński napisał:
Jak można by podjąć merytorycznie dyskusję z moją tezą o tym, że skrajnie negujące stanowisko, to nic innego tylko postawa krzykacza?...
Da się wybronić tę krzykliwość, ale na gruncie nie nazywania określeń "protekcjonistycznymi, lecz odnosząc się do ISTOTY SAMEGO ZARZUTU?...

* Może da się wybronić krzykliwość jako "uzasadnioną okolicznościami"?...
* Może dałoby się obronić tezę, że tam "nie było krzykliwości, tylko merytoryczne argumenty"?

Już w samym pytaniu zakładasz wniosek, co czyni je sofizmatem w najczystszej postaci. Mówisz o „merytorycznej dyskusji” z tezą, która sama w sobie jest niemerytoryczna, bo opiera się na ocenie tonu i emocji, a nie na treści argumentów. Z góry ustawiasz przeciwnika w roli „krzykacza” i potem pytasz, czy można to „obronić” – czyli każesz mu najpierw przyjąć twoje założenie, żeby mógł się w ogóle odezwać. To czysta manipulacja retoryczna: budujesz tezę w taki sposób, by była niefalsyfikowalna. Każda forma sprzeciwu potwierdza ją, a milczenie również — bo wtedy powiesz, że „nie dało się jej obalić”. W ten sposób unikasz realnej debaty i tworzysz zamknięty krąg samozadowolenia, w którym nie ma miejsca na myśl krytyczną.

Michał Dyszyński napisał:
Wtedy wypadałoby jednak wskazać owo "uzasadnienie okolicznościami", albo pokazać, które argumenty były rzeczywiście "merytoryczne". Tego się nie da zrealizować, bo faktycznie fedorowa krytyka jest od początku bazowaniem na prostej negacji, braku odniesienia się do idei, a za to epatowaniem pejoratywnym nazewnictwem. Czyli merytoryczna obrona tezy tym, że komentarze fedora nie są jedynie niezdalnym, niemerytorycznym pokrzykiwanie, nie ma szans.

To kolejny chwyt erystyczny, polegający na arbitralnym ogłoszeniu, że żadna obrona oponenta nie jest możliwa. Sam ustalasz zasady, sam wydajesz werdykt i sam przyznajesz sobie rację. Twój zarzut o „braku odniesienia do idei” jest pusty, bo nie wskazujesz żadnej konkretnej idei, do której rzekomo trzeba by się odnieść. Twoje wcześniejsze wypowiedzi to subiektywne opisy emocjonalnych postaw, nie spójne tezy wymagające analizy. Mówienie o „faktycznej krzykliwości” to nie fakt, tylko twoja prywatna interpretacja. Zastępujesz analizę stwierdzeniem, że „nie da się inaczej”, i uznajesz to za dowód. To nie jest logika, to samopotwierdzający się dogmat.

Michał Dyszyński napisał:
Ty to wiesz, a także każdy kto przeczyta te komentarze, od razu zauważy, że w tych komentarzach rzetelnych argumentów jest znikoma ilość, a większość wypowiedzi bazuje na próbie nazwania pejoratywnie wypowiedzi oponenta. Tak więc nawet nie jak zaprzeczyć głównej tezie. Trzeba się z nią po prostu zgodzić, bo fakty świadczą o tezie w sposób niezbity.

To już nie jest nawet argument, tylko autorytarny komunikat: „wszyscy to widzą, więc mam rację”. Używasz nieokreślonego „każdy” jako substytutu dowodu, co jest tanim chwytem mającym stworzyć wrażenie powszechnej zgody. Ale twoje „fakty” nie istnieją — są jedynie twoją opinią, opartą na emocjonalnych odczuciach, które sam nazywasz „obserwacją”. Twój tok rozumowania to klasyczny przykład z góry przesądzonego wniosku: budujesz tezę, że krytyka ciebie jest krzykliwa, następnie każdą próbę obrony interpretujesz jako potwierdzenie tej krzykliwości, a na koniec ogłaszasz, że „nie da się temu zaprzeczyć”. To nie jest argumentacja, to autohipnoza ubrana w pozory refleksji.

Cały ten wywód to logiczna pętla, w której nie ma miejsca na dialog ani uczciwą polemikę. Sam definiujesz warunki, sam oceniasz emocje innych, sam decydujesz, co jest „faktem”, a co „pokrzykiwaniem”. Twoja teza o „krzykliwości” nie jest weryfikowalna, bo każde słowo sprzeciwu traktujesz jako jej potwierdzenie. W ten sposób tworzysz ideologiczną bańkę, w której możesz zawsze ogłaszać zwycięstwo, niezależnie od treści rozmowy. To nie filozofia, to czysta retoryczna autokreacja, oparta na sofistycznym triku nie do obalenia, bo został tak skonstruowany, by nie musiał niczego dowodzić


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 20:12, 03 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:11, 03 Lis 2025    Temat postu:

Dlaczego krzykliwość, presja na emocje, pragnienie zwyciężania "grają" przeciw prawdzie obiektywnej?
- Dlatego, że skupiają się na ZROBIENIU WRAŻENIA, a nie na istocie zagadnienia.

Wrażenie, szczególnie wrażenie wyższości robi się na ludziach - ono jest z natury subiektywne, personalne, bazujące na intuicyjnym odbiorze.
Umysł zbliża się do prawdy obiektywnej, gdy zacznie od ciszy. Dopiero gdy chaos fluktuujących emocji, ambicji, pragnień zostaną stłumione, pojawia się realna szansa SKUPIENIA NA TYM, CO JEST. Wtedy to, co obiektywnie JEST zyskuje swoją szansę w stosunku do tego, CO BY SIĘ BARDZO CHCIAŁO, aby tak uznać.

Krzykliwi i arbitralni biorą z tego, co ich przepełnia, wykrzykują to wcześniejsze swoje, nadpisując tym odczyty świata zewnętrznego.
Krzykliwi i presyjni działają w zamkniętych kręgach potwierdzania sobie samemu tego, co wcześniej (co jako pierwszy impuls) się im objawiło. Oni działają w trybie sadysty torturującego pojmanego, aby z niego wycisnąć zeznania. Pojmany w końcu, pod wpływem owej presji przyzna się do wszystkiego, byle tylko nie być torturowanym. Im więcej stosuje się presji na ludziach, na rzeczywistości, tym bardziej maleją szanse na to, aby dowiedzieć się, jaką jest owa rzeczywistość sama z siebie - obiektywnie, czyli jaką jest wtedy, gdy presja nie destabilizuje odczytów.
Presyjni i krzykliwi COŚ odczytają. Pewnie, jeśli użyją silnej presji, to owo coś, co im "zezna rzeczywistość" nawet im się spodoba - wszak sami tak upierdliwie naciskali na "zeznania" tego świata, że ten świat się ugiął i zakłamał swoją niezależność, aby presyjnym dać to, na co ci cisnęli. Ale myślę, że presyjni nie zastanowili się nad tym, czy na pewno tego właśnie chcą.
Czy presyjni chcieli jeszcze raz za wszelką cenę utwierdzić się w swoich przekonaniach, czy może jednak się czegoś (niezależnego) dowiedzieć?...

Presyjni ostatecznie te "zeznania rzeczywistości", które wymusili presją, wezmą za "obiektywne odczyty rzeczywistości". Wtedy też utwierdzą się w swoich przekonaniach - zakrzykną: widzicie, świat głosi to samo, co my! I tu jest ich fundamentalny epistemiczny błąd, to świat sam z siebie nigdy by tego nie głosił, tylko presyjni, którzy prawdą wzgardzili, równie dobrze mogliby od początku twierdzić "ja mam rację, bo to ja twierdzę, że mam rację". Bo presyjni nie dali światu/ludziom/rzeczywistości prawa do wyrażenia niezależnej opinii. Więc presyjni dostaną dokładnie tę opinię, jaką wymusili - w sensie obiektywnym opinię praktycznie bezwartościową.
Presyjni w końcu zaczną zbierać efekty swojej epistemicznej postawy - coraz mniej się im będzie zgadzało w ich kalkulacjach celów i zdarzeń. Coraz więcej kolejnych rozpoznań okaże się kompletnie rozjechanych w stosunku do tego, czego się spodziewali. Presyjni coraz bardziej będą się złościć na ten świat - będą przekonani, że "świat ich oszukał...". Ale to nie świat ich oszukał, lecz oni sami siebie od początku oszukują, gdy biorą efekty działania swojej presji za stany obiektywne rzeczywistości. To oni sami nie byli w stanie zmierzyć się uczciwie z prawdą, to oni sami woleli w swojej zatwardziałości kopiować jako rzekomy odczyt świata własne wcześniejsze nastawienia i przekonania. Presyjni sami się oszukali, ale potem zwalają to własne oszustwo na świat.
Następną odsłoną epistemicznej paranoi presyjnych będzie z kolei próbowanie "zmuszenia świata, aby ich nie oszukiwał". A będą zmuszali ów świat starym sposobem - żądając absolutnego dostosowania się świata do ich żądań, które oczywiście powstawały na bazie wcześniejszych przekonań. Więc ich "zmuszanie świata do prawdy" będzie jedynie powtarzaniem ich wcześniejszego włssnego zakłamania, które wcześniej spowodowało ten rozjazd pomiędzy oczekiwaniami, a rzeczywistością. To oczywiście tylko pogłębi nieadekwatność przekonań o świecie w umysłach presyjnych. A dalej pogłębi ich frustrację z tytułu tego, że zaczną dostrzegać jeszcze więcej chaosu w swojej relacji do świata, jeszcze bardziej wszystko będzie się im wymykało. I znowu zdiagnozują ową sytuację, że to jest "wina świata", znowu nie naprawią fundamentalnego epistemicznego błądu W SOBIE.
Na końcu tej drogi jest PIEKŁO, polegające na tym, że już WSZYSTKO BĘDZIE PRZECIW PRESYJNEMU. Ale presyjny w piekle dalej będzie przekonany, że on nic w sobie nie musi zmieniać, że to świat powinien się nagiąć do jego presji, nawet wtedy gdy jest to presja na logiczną niemożliwość, gdy jest to presja na to, aby sobie samemu stwarzać podstawy pod późniejszą jeszcze większą frustrację, gniew i rozpacz.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 1:06, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 0:19, 04 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Dlaczego krzykliwość, presja na emocje, pragnienie zwyciężania "grają" przeciw prawdzie obiektywnej?

* Dlatego, że skupiają się na ZROBIENIU WRAŻENIA, a nie na istocie zagadnienia.

Zaczynasz od stwierdzenia, które brzmi jak truizm, a kończysz na uogólnieniu tak szerokim, że przestaje cokolwiek znaczyć. Nie każdy mocny ton, nie każda stanowczość i nie każde emocjonalne zaangażowanie „grają przeciw prawdzie”. Czasem właśnie one wynikają z tego, że ktoś prawdę dostrzega wyraźnie i broni jej przed emocjonalną manipulacją innych. Ty natomiast utożsamiasz każde wyrażenie siły, pewności czy pasji z „krzykliwością” i stawiasz to w opozycji do „obiektywności”. To fałszywa dychotomia – prawda nie zależy od tonu głosu, tylko od zgodności twierdzenia z rzeczywistością. Można mówić cicho i kłamać, można mówić głośno i mieć rację. Twój schemat jest naiwny i psychologicznie uproszczony.

Michał Dyszyński napisał:
Wrażenie, szczególnie wrażenie wyższości robi się na ludziach - ono jest z natury subiektywne, personalne, bazujące na intuicyjnym odbiorze.

Tu wprowadzasz oczywistość, by stworzyć pozory głębi. Tak, wrażenie jest subiektywne – ale przecież sam nieustannie opierasz swoje sądy właśnie na „wrażeniach” i „intuicjach”, które rzekomo mają prowadzić do ciszy i obiektywizmu. Twój cały dyskurs opiera się na emocjonalnym odbiorze innych ludzi – na tym, jak ktoś „krzyczy”, jak „brzmi”, jak „sprawia wrażenie”. Zatem sam uczestniczysz w tym, co potępiasz. Uciekasz od rzekomej „krzykliwości” prosto w drugą skrajność – w kult własnego emocjonalnego komfortu, który uznajesz za wyrocznię prawdy. To nie jest obiektywizm, tylko nowa forma subiektywizmu – bardziej miękka, bardziej poetycka, ale równie narcystyczna.

Michał Dyszyński napisał:
Umysł zbliża się do prawdy obiektywnej, gdy zacznie od ciszy. Dopiero gdy chaos fluktuujących emocji, ambicji, pragnień zostaną stłumione, pojawia się realna szansa SKUPIENIA NA TYM, CO JEST. Wtedy to, co obiektywnie JEST zyskuje swoją szansę w stosunku do tego, CO BY SIĘ BARDZO CHCIAŁO, aby tak uznać.

To brzmi jak medytacyjna metafora, ale nie ma żadnej wartości poznawczej. Nie tłumaczysz, w jaki sposób „cisza” ma prowadzić do prawdy obiektywnej. Nie wystarczy milczeć, by wiedzieć – milczenie nie jest metodą poznania, tylko brakiem reakcji. Historia myśli pokazuje, że obiektywizm rodził się nie w ciszy, lecz w konfrontacji poglądów, w zderzeniu idei, w sporze. Filozofia, nauka i logika nie powstały z medytacyjnego spokoju, tylko z intensywnej debaty, z pasji, z potrzeby podważania. Twoje wyobrażenie o „ciszy prowadzącej do prawdy” to mit duchowego komfortu – wygodna narracja, w której nie trzeba niczego dowodzić, tylko „być skupionym”. To droga nie do prawdy, lecz do samozadowolenia.

Twoje przeciwstawienie ciszy i krzyku to banalna metafora, nie argument. Z prawdy robisz efekt nastroju, z poznania robisz emocjonalny rytuał. A to, co przedstawiasz jako drogę do obiektywizmu, jest w rzeczywistości ucieczką od konfrontacji – sposobem, by nie musieć mierzyć się z cudzym rozumowaniem, tylko móc spokojnie powiedzieć: „ja już wiem, bo jestem cichy”. Nie ma w tym ani logiki, ani pokory – tylko perfekcyjnie zamaskowana pycha, która udaje duchowy spokój.

Michał Dyszyński napisał:
Krzykliwi i arbitralni biorą z tego, co ich przepełnia, wykrzykują to wcześniejsze swoje, nadpisując tym odczyty świata zewnętrznego.

Zaczynasz od kolejnego uogólnienia opartego nie na faktach, lecz na moralnej ocenie. Tworzysz kategorię „krzykliwych i arbitralnych” jako grupę, której zachowania rzekomo zawsze wynikają z wewnętrznego przepełnienia i projekcji. To czysta psychologiczna fantazja — przypisujesz ludziom motywacje, do których nie masz żadnego dostępu, a potem używasz tych wymyślonych motywacji jako podstawy do własnych tez o prawdzie i poznaniu. To nie analiza rzeczywistości, tylko publicystyka w tonie samozachwytu, w której stawiasz się w roli obserwatora ponad emocjami, choć sam budujesz cały wywód na emocjonalnej pogardzie wobec innych.

Michał Dyszyński napisał:
Krzykliwi i presyjni działają w zamkniętych kręgach potwierdzania sobie samemu tego, co wcześniej (co jako pierwszy impuls) się im objawiło. Oni działają w trybie sadysty torturującego pojmanego, aby z niego wycisnąć zeznania. Pojmany w końcu, pod wpływem owej presji przyzna się do wszystkiego, byle tylko nie być torturowanym.

To już nie argument, tylko literacka hiperbola, w której porównujesz ludzi niezgadzających się z tobą do sadystów i oprawców. Takie odwołanie do emocji jest klasycznym przykładem manipulacji retorycznej – zamiast analizować poglądy, demonizujesz oponentów, przypisując im okrucieństwo i chorą potrzebę dominacji. To groteskowe i moralnie żałosne. Sprowadzanie przeciwników intelektualnych do roli oprawców torturujących „prawdę” nie czyni z ciebie mędrca – czyni z ciebie karykaturę moralisty, który nie potrafi rozróżnić argumentu od alegorii.

Michał Dyszyński napisał:
Im więcej stosuje się presji na ludziach, na rzeczywistości, tym bardziej maleją szanse na to, aby dowiedzieć się, jaką jest owa rzeczywistość sama z siebie - obiektywnie, czyli jaką jest wtedy, gdy presja nie destabilizuje odczytów.

To pozornie brzmi rozsądnie, ale jest logicznie puste. Nie wyjaśniasz, czym jest „presja na rzeczywistość” ani jak miałaby ona „destabilizować odczyty”. Rzeczywistość nie jest przesłuchiwanym więźniem, którego można „złamać” – jest zbiorem faktów, które poznajemy właśnie poprzez eksperyment, testowanie i konfrontację hipotez. To, co ty nazywasz „presją”, nauka nazywa metodą falsyfikacji. Twoje marzenie o „odczytywaniu świata w ciszy” to ucieczka od poznania – od sprawdzania, od próby, od błędu. Prawda nie objawia się biernym obserwatorom w medytacyjnej próżni.

Michał Dyszyński napisał:
Presyjni i krzykliwi COŚ odczytają. Pewnie, jeśli użyją silnej presji, to owo coś, co im "zezna rzeczywistość" nawet im się spodoba - wszak sami tak upierdliwie naciskali na "zeznania" tego świata, że ten świat się ugiął i zakłamał swoją niezależność, aby presyjnym dać to, na co ci cisnęli.

Znów ta sama groteskowa metaforyka – świat jako ofiara, ludzie jako oprawcy. Próbujesz udowodnić, że mocna postawa poznawcza prowadzi do zafałszowania prawdy, ale to absurd. Gdyby ludzkość kierowała się twoim ideałem „niepresyjnego odczytu”, nigdy nie byłoby nauki, filozofii ani cywilizacji. Każdy przełom wymagał „presji” – determinacji, by rzeczywistość sprawdzić, a nie biernie na nią patrzeć. Twoje wyobrażenie „ugiętego świata” to poetycki bełkot, który myli epistemologię z sentymentalizmem.

Michał Dyszyński napisał:
Ale myślę, że presyjni nie zastanowili się nad tym, czy na pewno tego właśnie chcą. Czy presyjni chcieli jeszcze raz za wszelką cenę utwierdzić się w swoich przekonaniach, czy może jednak się czegoś (niezależnego) dowiedzieć?...

To pytanie jest czysto retoryczne i z góry sugeruje odpowiedź – że każdy, kto nie myśli jak ty, kieruje się potrzebą samoutwierdzenia. W ten sposób stawiasz siebie po stronie „niezależnych”, a resztę ludzi w roli uwięzionych w swoich schematach. To klasyczna poza moralnego wywyższenia – niby skromna, a w istocie pełna pychy. Uciekasz od konfrontacji, przedstawiając ją jako duchową niższość, i sam siebie obsadzasz w roli jedynego, który „naprawdę chce poznać prawdę”. Ale twoja postawa nie ma nic wspólnego z poznaniem – to tylko zamknięty monolog samozadowolenia.

Twój cały wywód to poetycko ubrane potępienie siły, stanowczości i aktywnego poznania – a więc wszystkiego, co w historii ludzkiej myśli prowadziło do prawdy. Zastępujesz rozumienie rzeczywistości moralnym bajaniem o „ciszy” i „niepresji”, które brzmią ładnie, ale są intelektualnie martwe. W rzeczywistości brzydzisz się debatą, bo każda debata ujawnia, jak puste są twoje frazesy. Nie bronisz prawdy – bronisz komfortu. I to właśnie ten komfort, nie cudza „krzykliwość”, jest największym wrogiem obiektywności.

Michał Dyszyński napisał:
Presyjni ostatecznie te "zeznania rzeczywistości", które wymusili presją, wezmą za "obiektywne odczyty rzeczywistości". Wtedy też utwierdzą się w swoich przekonaniach - zakrzykną: widzicie, świat głosi to samo, co my! I tu jest ich fundamentalny epistemiczny błąd, to świat sam z siebie nigdy by tego nie głosił, tylko presyjni, którzy prawdą wzgardzili, równie dobrze mogliby od początku twierdzić "ja mam rację, bo to ja twierdzę, że mam rację". Bo presyjni nie dali światu/ludziom/rzeczywistości prawa do wyrażenia niezależnej opinii. Więc presyjni dostaną dokładnie tę opinię, jaką wymusili - w sensie obiektywnym opinię praktycznie bezwartościową.

To, co nazywasz „fundamentalnym błędem epistemicznym”, jest jedynie twoją metaforyczną fantazją. Rzeczywistość nie „wydaje zeznań”, nie ma „opinii”, ani nie „ugina się” pod ludzką presją. Posługujesz się antropomorfizmem, żeby zamaskować pustkę swojego wywodu – świat nie jest osobą, którą można zmusić do kłamstwa. W ten sposób budujesz narrację moralną, a nie poznawczą: dzielisz ludzi na złych „presyjnych” i rzekomo czystych duchowo „niepresyjnych”, czyli takich jak ty. Twój opis to emocjonalna alegoria, nie analiza. Wmawiasz czytelnikowi, że każda stanowczość to już przemoc wobec prawdy, a każda pewność to grzech poznawczy. To absurd – bez stanowczości nie ma myślenia, bez decyzji nie ma poznania. Twoja teza sama jest arbitralna: ogłaszasz, że to inni są arbitralni, ale sam twierdzisz z pełnym przekonaniem, że znasz naturę błędu poznawczego innych. To doskonała ironia – dokładnie ta „presja”, którą potępiasz.

Michał Dyszyński napisał:
Presyjni w końcu zaczną zbierać efekty swojej epistemicznej postawy - coraz mniej się im będzie zgadzało w ich kalkulacjach celów i zdarzeń. Coraz więcej kolejnych rozpoznań okaże się kompletnie rozjechanych w stosunku do tego, czego się spodziewali. Presyjni coraz bardziej będą się złościć na ten świat - będą przekonani, że "świat ich oszukał...". Ale to nie świat ich oszukał, lecz oni sami siebie od początku oszukują, gdy biorą efekty działania swojej presji za stany obiektywne rzeczywistości.

Tu przechodzisz z retoryki do moralizatorstwa. Nie przedstawiasz żadnego dowodu, tylko prorokujesz emocjonalny los oponentów. To nie argument, to przypowieść – pusta narracja, w której udajesz znawcę cudzych błędów. Tymczasem cała twoja koncepcja „presyjności” to wydmuszka. Nie potrafisz jej zdefiniować, nie wyznaczasz kryteriów, co odróżnia „presyjnego” od zwyczajnie asertywnego. Twój zarzut może więc dotyczyć kogokolwiek – każdej osoby, która odważy się z tobą nie zgodzić. Używasz „presji” jako wytrychu do moralnej dyskwalifikacji rozmówcy, nie jako pojęcia filozoficznego. To właśnie jest postawa, którą sam nazywasz „arbitralną”, tylko ubrana w ton rzekomej duchowej wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
To oni sami nie byli w stanie zmierzyć się uczciwie z prawdą, to oni sami woleli w swojej zatwardziałości kopiować jako rzekomy odczyt świata własne wcześniejsze nastawienia i przekonania. Presyjni sami się oszukali, ale potem zwalają to własne oszustwo na świat.

To, co tu robisz, to klasyczna projekcja. Opisujesz dokładnie własny sposób myślenia, ale przypisujesz go innym. To ty kopiujesz swoje wcześniejsze nastawienia – w każdej kolejnej wypowiedzi powtarzasz ten sam schemat: świat jest zły, ludzie są krzykliwi, a tylko ty zachowujesz epistemiczną czystość. W rzeczywistości twoje myślenie jest równie zamknięte, jak to, co zarzucasz innym. Każdy, kto nie podziela twojego patetycznego ideału „ciszy”, zostaje wrzucony do worka „presyjnych” i moralnie potępiony. To nie jest refleksja, to system immunizacji wobec krytyki – wygodny sposób, by zawsze mieć rację, nawet nie przedstawiając żadnych dowodów.

Michał Dyszyński napisał:
Następną odsłoną epistemicznej paranoi presyjnych będzie z kolei próbowanie "zmuszenia świata, aby ich nie oszukiwał". A będą zmuszali ów świat starym sposobem - żądając absolutnego dostosowania się świata do ich żądań, które oczywiście powstawały na bazie wcześniejszych przekonań. Więc ich "zmuszanie świata do prawdy" będzie jedynie powtarzaniem ich wcześniejszego włssnego zakłamania, które wcześniej spowodowało ten rozjazd pomiędzy oczekiwaniami, a rzeczywistością.

To już nie filozofia, tylko retoryczny teatr. Zmieniasz dyskusję o poznaniu w moralny dramat o „zmuszaniu świata”. Mówisz o „paranoi epistemicznej”, ale twoje własne podejście jest równie paranoiczne – wszędzie widzisz przemoc, presję, krzyk, fałsz, tylko nie u siebie. Używasz moralnych metafor, by opisać proces poznawczy, a potem udajesz, że to naukowa obserwacja. Tymczasem to czysta psychologiczna alegoria, pozbawiona jakiejkolwiek logiki. Mówisz o błędach poznawczych innych, ale nie potrafisz wskazać, jak miałoby wyglądać to twoje „niepresyjne” poznanie w praktyce. Czy chodzi o siedzenie w ciszy? O unikanie dyskusji? O milczące kontemplowanie własnych myśli? To nie metoda poznania, tylko eskapizm.

Michał Dyszyński napisał:
Na końcu tej drogi jest PIEKŁO, polegające na tym, że już WSZYSTKO BĘDZIE PRZECIW PRESYJNEMU. Ale presyjny w piekle dalej będzie przekonany, że on nic w sobie nie musi zmieniać, że to świat powinien się nagiąć do jego presji, nawet wtedy gdy jest to presja na logiczną niemożliwość, gdy jest to presja na to, aby sobie samemu stwarzać podstawy pod późniejszą jeszcze większą frustrację, gniew i rozpacz.

Ostatecznie kończysz kaznodziejskim proroctwem o „piekle presyjnych”, co pokazuje, że twoja narracja nie ma nic wspólnego z filozofią. To już nie opis zjawiska poznawczego, tylko moralne potępienie. Stawiasz się w pozycji sędziego, który wie, co czeka innych za ich „błędy epistemiczne”. Tymczasem twoje własne rozumowanie to czysty dogmat: świat dzieli się na potępionych „presyjnych” i oświeconych „cichych”. To myślenie sekciarskie, nie filozoficzne.

Twój cały wywód to seria samozadowolonych metafor o duchowym spokoju, w których nie ma ani jednej logicznej definicji, ani jednego falsyfikowalnego twierdzenia. Zastępujesz analizę moralnym moralizowaniem i nazywasz to epistemologią. W istocie tworzysz prosty, zamknięty system: każdy, kto się z tobą nie zgadza, jest „presyjny” i skazany na piekło własnej frustracji. To wygodne, bo dzięki temu nigdy nie musisz udowadniać racji – wystarczy, że nazwiesz oponenta „presyjnym”, a problem znika. Ale to nie jest poszukiwanie prawdy. To tylko duchowa wersja tej samej arogancji, którą niby potępiasz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 1:15, 04 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Presyjni ostatecznie te "zeznania rzeczywistości", które wymusili presją, wezmą za "obiektywne odczyty rzeczywistości". Wtedy też utwierdzą się w swoich przekonaniach - zakrzykną: widzicie, świat głosi to samo, co my! I tu jest ich fundamentalny epistemiczny błąd, to świat sam z siebie nigdy by tego nie głosił, tylko presyjni, którzy prawdą wzgardzili, równie dobrze mogliby od początku twierdzić "ja mam rację, bo to ja twierdzę, że mam rację". Bo presyjni nie dali światu/ludziom/rzeczywistości prawa do wyrażenia niezależnej opinii. Więc presyjni dostaną dokładnie tę opinię, jaką wymusili - w sensie obiektywnym opinię praktycznie bezwartościową.
Presyjni w końcu zaczną zbierać efekty swojej epistemicznej postawy - coraz mniej się im będzie zgadzało w ich kalkulacjach celów i zdarzeń.

Prawda domaga się wycofania presji. Co prawda dociekanie prawdy wymaga dyscypliny (wewnętrznej), którą niejeden może pomylić z presją, bo też jest związana z formą kontroli, nieulegania (ale nieulegania SWOIM WŁASNYM rozproszeniom). Prawdę poznaje się jednak wtedy, gdy się przestaje żądać, nie próbuje personalnie oskarżać, a W SKUPIENIU SIĘ OBSERWUJE, dbając przy tym o to, ABY NIE URONIĆ NAJMNIEJSZEGO OKRUSZKA SZCZERYCH ODCZUĆ I ROZUMIENIA.
Presyjni są z przeciwnego bieguna - oni lekceważą to, co jest mało spektakularne, nie dbają o te "okruszki", które rzeczywistość zostawia. Presyjni przecież walą pałą i tylko to, co brutalne i gniewne znajduje u nich szacunek. A ta prawda, która wymaga samoograniczenia się, będzie przez presyjnych odczuwana jako rzecz nieistotna.

Prawdę obiektywną trwale mogą poznawać ci, którzy wyrzekną się presji, przemocy, pogoni za powierzchownymi efektami, bo skupią się na naturze rzeczywistości w jej najbardziej subtelnych przejawach i uronią niczego z tego, co owa natura im objawi.

Presyjni poznawać mogą świat swojej presji i swojego sampotwierdzania w błędnych kołach, w których własne założenia na temat rzeczywistości "potwierdzają się" w ten sposób, że nimi odczytywana (właściwie to lepiej byłoby napisać "nimi skrzywiana") rzeczywistość wykazuje cechy tego, co odczytuje/krzywi, czyli jak wcześniejsze błędy przenoszą się na późniejsze błędy. A przenosić się muszą, bo po drodze nie występuje żadna moc, która byłaby w stanie umysłom presyjnych owe błędy wskazać.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 1:18, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 6:49, 04 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Prawda domaga się wycofania presji. Co prawda dociekanie prawdy wymaga dyscypliny (wewnętrznej), którą niejeden może pomylić z presją, bo też jest związana z formą kontroli, nieulegania (ale nieulegania SWOIM WŁASNYM rozproszeniom). Prawdę poznaje się jednak wtedy, gdy się przestaje żądać, nie próbuje personalnie oskarżać, a W SKUPIENIU SIĘ OBSERWUJE, dbając przy tym o to, ABY NIE URONIĆ NAJMNIEJSZEGO OKRUSZKA SZCZERYCH ODCZUĆ I ROZUMIENIA.

To, co tu głosisz, to nie filozofia, lecz mistyczna poezja o „prawdzie”, która rzekomo „domaga się” czegoś od człowieka. Prawda nie ma woli, nie domaga się niczego. To kategoria opisowa, nie moralna. Mylenie procesu poznawczego z postawą duchową to poważny błąd pojęciowy, który prowadzi cię do banalnego psychologizmu: że kto „ciszej” myśli, ten bardziej pozna prawdę. Ale poznanie nie jest medytacją, tylko logiczną analizą, testowaniem hipotez, konfrontowaniem twierdzeń z rzeczywistością. Twój ideał „nieżądania” i „skupionej obserwacji” może brzmieć ładnie, ale jest całkowicie bezużyteczny poznawczo. Z takiej pasywnej postawy nie rodzi się żadne zrozumienie, tylko samozadowolenie z własnej rzekomej duchowej czystości. Poza tym sam sobie zaprzeczasz — mówisz o „nieuleganiu swoim rozproszeniom”, czyli o kontroli, a zarazem potępiasz „presję”. Kontrola to przecież też forma presji wobec samego siebie, więc twoje rozróżnienie jest czysto arbitralne: presja innych to zło, twoja presja na siebie to już „dyscyplina duchowa”.

Michał Dyszyński napisał:
Presyjni są z przeciwnego bieguna - oni lekceważą to, co jest mało spektakularne, nie dbają o te "okruszki", które rzeczywistość zostawia. Presyjni przecież walą pałą i tylko to, co brutalne i gniewne znajduje u nich szacunek. A ta prawda, która wymaga samoograniczenia się, będzie przez presyjnych odczuwana jako rzecz nieistotna.

Znowu operujesz karykaturą. Tworzysz groteskową figurę „presyjnych”, którzy „walą pałą” i gardzą subtelnością, jakby ludzkość dzieliła się na dwóch typów ludzi – duchowych poetów i brutalnych krzykaczy. To fałszywa dychotomia, której używasz po to, żeby ustawić siebie po stronie „ciszy i rozumienia”. Twoja argumentacja nie ma żadnej mocy dowodowej, bo polega wyłącznie na moralnym przeciwstawieniu. Nie dowodzisz, że „presyjni” rzeczywiście lekceważą subtelność – po prostu ich tak nazywasz. Twój język jest emocjonalny, nie poznawczy: „walą pałą”, „brutalne”, „gniewne”, „okruszki”. To nie analiza, tylko moralne bajanie, w którym stylizujesz siebie na jedynego wrażliwego obserwatora w świecie rzekomych barbarzyńców.

Twoja wizja „poznania przez ciszę” to w istocie ucieczka od konfrontacji z rzeczywistością. Prawda nie wymaga milczenia, tylko odwagi stawiania pytań, badania i sporu. Bez presji – rozumianej jako intelektualne napięcie, wysiłek myślowy, ścieranie się argumentów – nie ma żadnego postępu. To właśnie twoja koncepcja jest autentycznie antyepistemiczna, bo sprowadza poznanie do biernego stanu emocjonalnego. Wmawiasz sobie, że milczenie to mądrość, ale w rzeczywistości to tylko sposób na to, żeby nie musieć się z nikim zmierzyć.

Michał Dyszyński napisał:
Prawdę obiektywną trwale mogą poznawać ci, którzy wyrzekną się presji, przemocy, pogoni za powierzchownymi efektami, bo skupią się na naturze rzeczywistości w jej najbardziej subtelnych przejawach i uronią niczego z tego, co owa natura im objawi.

Znowu powtarzasz ten sam pusty refren – „wyrzec się presji”, „skupić na subtelnościach”, „objawienie natury rzeczywistości”. Brzmi to jak kazanie, nie jak argument. Mówisz o „poznawaniu prawdy obiektywnej”, ale twoja metoda jest całkowicie subiektywna – opiera się na stanie emocjonalnym, nie na dowodzie, logice czy obserwacji intersubiektywnej. Używasz słowa „objawi”, jakby prawda była istotą mistyczną, która nagradza spokojnych i karze „presyjnych”. To nie ma nic wspólnego z epistemologią. Prawda nie jest nagrodą za łagodność. Prawda jest zgodnością twierdzenia z faktami, a fakty nie dbają o twoje duchowe wyciszenie. Twój postulat „poznawania przez subtelność” to piękna metafora dla człowieka, który boi się starcia z rzeczywistością i chce sobie wmówić, że bierność to mądrość.

Michał Dyszyński napisał:
Presyjni poznawać mogą świat swojej presji i swojego sampotwierdzania w błędnych kołach, w których własne założenia na temat rzeczywistości "potwierdzają się" w ten sposób, że nimi odczytywana (właściwie to lepiej byłoby napisać "nimi skrzywiana") rzeczywistość wykazuje cechy tego, co odczytuje/krzywi, czyli jak wcześniejsze błędy przenoszą się na późniejsze błędy. A przenosić się muszą, bo po drodze nie występuje żadna moc, która byłaby w stanie umysłom presyjnych owe błędy wskazać.

To nie jest argument, tylko opis twojej pogardy wobec ludzi, którzy mają odwagę stawiać tezy i bronić ich racjonalnie. „Presyjni” to u ciebie uniwersalny worek na każdego, kto nie zgadza się z twoim kultem cichego samozachwytu. Twój wywód to podręcznikowy przykład błędnego koła: „Presyjni są błędni, bo błędni są presyjni”. Nie przedstawiasz żadnego niezależnego kryterium, które pozwoliłoby ocenić, kiedy presja rzeczywiście zniekształca poznanie, a kiedy po prostu jest przejawem silnej argumentacji. Twoje „błędne koła presyjnych” istnieją tylko w twojej retoryce – to puste tautologie, którymi przykrywasz brak treści. A do tego na końcu wprowadzasz „brak mocy, która mogłaby błędy wskazać” – czyli w istocie ogłaszasz, że „presyjni” są skazani na potępienie, a tylko ty, cichy i subtelny, masz dostęp do poznania. To nie filozofia – to religia twojego własnego ego, w której zamiast Boga czcisz swoją „wyciszoną wyjątkowość”.

Cały ten wywód jest narcystyczną autokanonizacją człowieka, który boi się debaty i intelektualnego ryzyka. Nie potrafisz obronić żadnej tezy racjonalnie, więc uciekasz w moralizowanie i metafory o „subtelności” i „ciszy”. Tymczasem to właśnie presja – rozumiana jako intelektualny nacisk, logiczne wymuszenie spójności – jest tym, co odróżnia myślenie od pustej kontemplacji. Prawdy nie poznaje się przez „wyrzeczenie presji”, tylko przez konfrontację, dowód i próbę falsyfikacji. Twoja rzekoma „obiektywność” to tylko wygodny mit, za którym chowasz bezsilność wobec argumentu

Michał Dyszyński napisał:
Pozwolę sobie dalej pociągnąć zagadnienie buńczucznego tonu i presji emocjonalnej zamiast merytorycznej formy dyskusji. Dlaczego znaczna część dyskutantów tak właśnie w dyskusjach funkcjonuje?...

Już sam początek zdradza, że nie interesuje cię żadne realne poszukiwanie przyczyn, tylko dalsze budowanie własnej moralnej narracji. Nie pytasz z ciekawości, tylko po to, by zaraz udzielić sobie odpowiedzi zgodnej z twoim ulubionym schematem: ty – uosobienie spokoju i mądrości, inni – „presyjni”, „krzykliwi”, „emocjonalni”. To nie analiza, to autopochwała w przebraniu filozofii.

Michał Dyszyński napisał:
Dlaczego ludzie skądinąd inteligentni, wykształceni, teoretycznie dysponujący rozumem pozwalającym na sformułowanie merytorycznej odpowiedzi na argumentację oponenta wolą być napastliwi, buńczuczni, naciskający emocjami, a nie logiczną postacią rozumowania?...

Bo znów zakładasz z góry, że jeśli ktoś mówi z pasją lub stanowczo, to „naciska emocjami”, a nie logicznie. To fałszywy dylemat – jakby spokój był równoznaczny z racją, a energia z błędem. Tymczasem mocne, bezpośrednie argumentowanie może być właśnie przejawem logiki, determinacji i intelektualnej uczciwości. Twój „model” rozmowy opiera się na błędnym utożsamieniu tonu z treścią. Gdyby obowiązywała twoja zasada, Sokrates, Nietzsche, a nawet Arystoteles musieliby milczeć, bo ich ironia i siła retoryczna mogłyby się komuś wydać „buńczuczne”. Twoje "rozumowanie" prowadzi do absurdu – do postulatu, by w debacie unikać wszelkiej stanowczości. Ale bez stanowczości nie ma żadnej prawdy, tylko rozmycie wszystkiego w nijakiej „ciszy”.

Michał Dyszyński napisał:
- Ja myślę, że takiej absolutnej i prostej odpowiedzi na to pytanie nie jest łatwo udzielić, bo - jak w to w życiu - zwykle powodów do zachowań mamy więcej niż jeden. Jednak pewien powód tutaj jest wiodący, nadrzędny wobec innych. Tym powodem według mnie jest wewnętrzne przeświadczenie u stosujących presję osób, iż tą prawdziwą "grą" w dyskusji jest gra o dominację, czyli o zdobycie jakiejś formy władzy emocjonalnej nad drugą stroną, do czego niezbędne jest tej drugiej strony poniżenie, zaś samego siebie wywyższenie, ustawienie w pozycji władcy i dominatora.

Tu już całkowicie odpływasz w psychologizowanie. Nie przedstawiasz żadnych dowodów ani obserwacji, tylko znowu przypisujesz motywacje, których nie możesz znać. Twierdzisz, że większość ludzi nie szuka prawdy, tylko władzy emocjonalnej – ale to czyste zgadywanie, podszyte twoim własnym kompleksem moralnej wyższości. W istocie to ty potrzebujesz tej „gry o dominację” – dlatego piszesz z pozycji samozwańczego sędziego ludzkich intencji. Zarzucasz innym „przemoc emocjonalną”, ale sam stosujesz ją w sposób bardziej subtelny: deprecjonując rozmówców, imputując im niskie pobudki i ustawiając siebie jako tego „jednego zrównoważonego”. To klasyczna manipulacja – dokładnie ta, którą rzekomo potępiasz.

Twoja diagnoza o „ludziach grających o władzę” jest w rzeczywistości projekcją twojego własnego pragnienia bycia moralnie nadrzędnym. Nie szukasz zrozumienia drugiej strony – ty chcesz tylko utrwalić własny wizerunek „tego spokojnego, który wie”. Ale to właśnie jest najczystsza forma buńczuczności: duchowej i intelektualnej. Ukrytej pod płaszczem łagodności, ale w istocie równie napastliwej jak ten „krzyk”, który tak potępiasz.

Michał Dyszyński napisał:
Myślę, że ci walczący o dominację najczęściej nawet sami tego sobie nie uświadomili, że bardziej to działa na nich z instynktownej warstwy emocji, ale w głębi duszy tak właśnie czują, tak odbierają swoją życiową misję, tak ogólnie postrzegają SENS.

Znów zaczynasz od psychologicznej projekcji, nie od argumentu. Twierdzisz, że inni ludzie – nie znając ich, nie rozmawiając z nimi o ich motywacjach – „w głębi duszy” dążą do dominacji. To czysta spekulacja ubrana w język pewności. W ten sposób unieważniasz jakąkolwiek realną polemikę, bo zakładasz, że każdy, kto się z tobą nie zgadza, działa „z warstwy emocji”, a nie z rozumu. To wygodny zabieg dla kogoś, kto nie potrafi znieść krytyki – jeśli każdy przeciwnik jest „instynktownym dominatorem”, to ty automatycznie stajesz się ofiarą, mędrcem ponad emocjami. Ale to tylko iluzja samoobronna, nie analiza.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli osoba o takim typie postawy jest teistą, to automatycznie będziemy mieli prawie pewność, że jest to teista, który nie uważa, iż najważniejszym atrybutem Boga jest miłość, lecz sąd i władza. Jeśli zaś będziemy mieli tu do czynienia z ateistą, to on też będzie na szczycie wartości widział dominację i władzę - tym razem już związaną z ludźmi, może z instytucjami.

Twoja klasyfikacja ludzi to groteskowy pseudopsychologiczny schemat. Dzielisz ludzkość na dwa plemiona – duchowych wyciszonych i „presyjnych dominatorów”. A potem dopisujesz im religijne profile, jakbyś znał ich wewnętrzną teologię. To nie filozofia, to czysta retoryka moralna: po jednej stronie „miłość i czystość”, po drugiej „sąd i władza”. I wszystko to oparte nie na dowodach, tylko na twoim subiektywnym odczuciu, kto jest „presyjny”. Robisz dokładnie to, co zarzucasz innym – podporządkowujesz świat swojej emocjonalnej narracji i nazwę to „prawdą obiektywną”.

Michał Dyszyński napisał:
To jest mniej ważne, jak się owa wiara w sens osobowej presji i dominacji manifestuje w kontekście religijnym, bo kluczem jest samo uznanie, iż spełnieniem dla człowieka jest panowanie i władza, które są nawet ponad prawdę obiektywną, wręcz one ten "obiektywizm prawdy" (w rozumieniu tych typów osobowości) wyznaczają. Dla nich "obiektywne" znaczy "potwierdzone i aprobowane przez tę władzę", która to władza jest na samym szczycie hierarchii.

To już czysty dogmat. Nie analizujesz, tylko deprecjonujesz. Tworzysz chochoła: fikcyjny typ człowieka, który „czci władzę zamiast prawdy”, i potem z dumą go obalasz. Ale to nie ma nic wspólnego z realnymi ludźmi. W rzeczywistości większość osób, które stanowczo bronią swoich poglądów, robi to właśnie dlatego, że wierzą w obiektywną prawdę, a nie w władzę. Ty zaś – paradoksalnie – stawiasz władzę w centrum własnej wizji, bo cała twoja konstrukcja opiera się na hierarchii duchowej: ty na górze, „presyjni” na dole. Twoja potrzeba wyższości jest tylko bardziej zakamuflowana.

Michał Dyszyński napisał:
Na drugim biegunie będą ludzie, którzy obiektywizm widzą jako coś odwrotnego, czyli coś niezwiązanego Z ŻADNĄ FORMĄ DOMINACJI person takich, czy innych. Obiektywizm w tym rozumieniu "po prostu jest" - on "jest" niezależnie od życzeń silnych (ta tak samo słabych), od statusów społecznych, od tego, kto wygrał, a kto przegrał, od tego, kto został wywyższony, a kto poniżony.

To brzmi jak piękna definicja, ale w twoich ustach jest pusta, bo sam jej nie stosujesz. Gdybyś rzeczywiście wierzył, że obiektywizm jest niezależny od postaw i emocji, nie budowałbyś całej swojej epistemologii na ocenie emocji innych ludzi. Obiektywizm „po prostu jest” – zgoda – ale to zdanie obala cały twój wcześniejszy wywód. Bo jeśli prawda jest niezależna od uczuć, to nie ma znaczenia, czy ktoś mówi spokojnie, czy z pasją. Liczy się tylko logiczna spójność i zgodność z faktami. A tego właśnie w twoich tekstach nie ma.

Twój podział świata na duchowych „cichych” i zepsutych „presyjnych” to moralna baśń, nie refleksja filozoficzna. Używasz języka łagodności, by narzucić własną władzę – władzę narracyjną nad tym, kto ma prawo być „czysty”, a kto „zbrukany dominacją”. To najbardziej przewrotna forma pychy: ta, która przebrała się za pokorę


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 6:59, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 11:53, 04 Lis 2025    Temat postu:

Piszę tu parę postów o prawdzie w trybie bardziej literacko - emocjonalnym niż modelującym logiczne zależności. Dlaczego tak?...
- Odpowiedzią na to pytanie jest sama materia tego, co chcę tu przekazać. Nie odwołuję się do jakiegoś uznanego modelu, nie przedstawiam naukowych koncepcji, raczej skupiam się na warstwie intencjonalnej, która naturalnie dotyka emocji i intuicji. W związku z tym należało sformułować jakoś formę tezy, wokół której kręcą się te rozważania.
Tę tezę można by sformułować z grubsza następująco:
Kluczowym elementem umysłu na jego drodze do budowania prawdziwości (adekwatności) poznawania świata jest INTENCJA ODCHODZENIA OD ŻYCZENIOWYCH POSTAW.
Pewnie niektórzy uznają powyższą tezę za truizm. Tylko, że "dziwnym trafem" będzie to "truizm", z którego znaczna część ludzkości jakoś nie chce wyciągać wniosków praktycznych, Ludzkie osobowości nie radzą sobie ogólnie z tym zagadnieniem intencjonalności i życzeniowości. Łatwo dostrzega się życzeniowe postawy u innych ludzi, a o wiele trudniej przychodzi chyba każdemu z nas zmuszenie się do zastosowania tych samych reguł ogólnych w stosunku do siebie - do własnego umysłu i jego rozpoznań.

Część ludzi jakby w ogóle przyjęła paradygmat, że oni są z innej gliny niż ich oponenci, że błędy są z zasady po stronie tych oponentów, a nie ich, że wadliwe postawy zarzuca się komuś, a nigdy sobie. Ja uważam, że ta postawa jest robieniem krzywdy własnemu umysłowi, jest właściwie niszczeniem szansy na to, aby kiedyś móc własną osobę obdarzyć zaufaniem do zdobytych doświadczeń i przemyśleń.
Cel "wygrałem, gdy kogoś - innego niż ja - agresywnie skrytykowałem" niektórym wydaje się już spełnieniem, wydaje się im, że niczego więcej nie potrzebują. Jednak zrzucenie z siebie tych emocji rywalizacyjnych nie ma w sobie nic twórczego, nie buduje żadnej postaci wiedzy. Nawet jeśli owa krytyka kogoś tam okaże się najbardziej celna, najbardziej słuszna, najbardziej skuteczna w oddziaływaniu na emocje, to przecież dla samego siebie nic z tego (trwałego) nie wynika. Jest tylko przelotne wrażenie sukcesu.

Dlatego od jakiegoś czasu pisuję o HIGIENIE EPISTEMICZNEJ. Pojęcie higieny epistemicznej jest z pogranicza modelowalności logicznej, a emocji, intuicji i pragnień z drugiej strony. Higiena epistemiczna stawia pytanie: czy rzeczywiście chcemy poznać prawdę? Czy na drodze do prawdy towarzyszy nam pewna forma determinacji, postawienia owej prawdy wyżej, niż przyjemność, niż sukces, niż bycie akceptowanym przez grupę?
Albo już bardziej detalicznie:
- Czy dalej chcielibyśmy poznać TĘ prawdę, która godzi w naszą samoocenę?
- Czy gotowi jesteśmy zaakceptować również taką prawdę, które występuje przeciw więzom lojalności z grupą, z którą się identyfikujemy?
- Czy gotowi jesteśmy uparcie drążyć tę prawdę, która się na razie wyłania nieśmiało, lecz już na horyzoncie widać, że będzie ona od nas wymagała rewizji dotychczasowego traktowania wielu spraw?
To jest zagadnienie nie z gatunku logiki a bardziej z obszaru emocji, poczucia tożsamości, jest związana z pytaniem: za kogo się mam, kim jestem?
Tu oczywiście też niczego nie sposób jest udowodnić, bo tu jedynie można się zastanowić nad postawionym zagadnieniem, przypasować pewne idee do własnych odczuć. I w końcu postawić też sobie pytanie:
Czy w imię obiektywizmu prawdy gotów jestem na pewne emocjonalne wyrzeczenia?

W spektrum ludzkich postaw będą osoby, które dla tego obiektywizmu wyrzeczenia podejmą, ale z drugiej strony będą też i tacy, którzy za żadne skarby nie zechcą podważyć swoich emocji, swoich pragnień. Ci ostatni będą zakłamywali odczyty rzeczywistości do upadłego - byle tylko przed sobą się wciąż lansować na tego "lepszego", "wywyższonego", "zwycięzcę". Wtedy emocje będą uspokojone, emocje dadzą sygnał reszcie osobowości "dobrze jest, tak trzymaj, my - emocje - jesteśmy usatysfakcjonowane". Ale taka satysfakcja dla emocji, dla ego, dla ambicji ma swój koszt. Tym kosztem postawienia na zaspokajanie emocji życzeniowym traktowaniem prawdy będzie postępująca degradacja rozumienia rzeczywistości, będzie nawarstwianie się tych zafałszować, które powstały na bazie ustępstw emocjom w uznaniu spraw.
Piszę o "higienie epistemicznej", bo tu nie widzę prostych reakcji dla osobowości, nie ma jednego schematu, który sprawi, że osobowość SZCZERZE ZAPRAGNIE PRAWDZIWOŚCI, a do tego utrzyma się w odczytach prawdziwości nawet wtedy, gdy zagraża to emocjom, ambicjom. Te aspekty emocjonalne nie dadzą sobą łatwo zarządzać. Tu się odbywa forma samoprogramowania - tu wcześniejsze postawy i decyzje wpływają na to, jak ODCZUWAMY (niekoniecznie modelując logicznie) siebie w kontekście idei, a dalej CZY JESTEŚMY W STANIE ZNIEŚĆ DYSKOMFORT KONTAKTU Z PRAWDĄ TRUDNĄ EMOCJONALNIE?
Jedni są w stanie (mają stosowną moc) ten dyskomfort znieść, przetrzymać to dźganie w ambicje, w ego, bo zdolność postrzegania obiektywnie świata jest dla nich ważna i też w emocjach (w innej niż tej powiązanej z ego warstwie emocji) będzie dowartościowywana.
Inni w obszarze ulegną naciskowi emocji z ego związanych, co się objawi tym, że dla poczucia zwycięstwa, dla osiągnięcia wrażenia bycia ważnym, społecznie uznanym, zakłamią trudne prawdy o sobie i świecie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 13:00, 04 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Piszę tu parę postów o prawdzie w trybie bardziej literacko - emocjonalnym niż modelującym logiczne zależności. Dlaczego tak?...

Bo w ten sposób unikasz odpowiedzialności za precyzję. To klasyczny zabieg retoryczny: ogłaszasz z góry, że twoja forma jest „literacka”, więc każdy brak ścisłości, każde pomieszanie pojęć i każda nielogiczność ma być rzekomo usprawiedliwiona „stylem”. Ale jeśli tekst ma ambicje filozoficzne – a twoje mają – to forma literacka nie jest wymówką od konsekwencji logicznej. Filozofia nie staje się głębsza od samej emocjonalności, przeciwnie: gdy miesza się emocję z analizą, otrzymujemy mgłę, nie mądrość.

Michał Dyszyński napisał:
Nie odwołuję się do jakiegoś uznanego modelu, nie przedstawiam naukowych koncepcji, raczej skupiam się na warstwie intencjonalnej, która naturalnie dotyka emocji i intuicji.

Czyli rezygnujesz z weryfikowalnych kryteriów i obiektywnego punktu odniesienia, a następnie chcesz mówić o... obiektywnej prawdzie. To logiczna sprzeczność. Mówiąc, że nie odwołujesz się do żadnego modelu, pozbawiasz swój wywód jakiejkolwiek wartości poznawczej. Intuicje i emocje są prywatne, subiektywne, zmienne — nie mogą być podstawą dla teorii prawdy. Jeśli jednak próbujesz przekonywać innych do swojej wizji, to już wychodzisz poza prywatność emocji, a wtedy reguły logiki i definicji są obowiązkowe.

Michał Dyszyński napisał:
Kluczowym elementem umysłu na jego drodze do budowania prawdziwości (adekwatności) poznawania świata jest INTENCJA ODCHODZENIA OD ŻYCZENIOWYCH POSTAW.

To zdanie wydaje się rozsądne — ale tylko dopóki nie przyjrzymy się mu bliżej. „Intencja odchodzenia od życzeniowych postaw” to pusty zwrot, bo nie określasz żadnych kryteriów, które pozwalają rozpoznać, że ktoś rzeczywiście odchodzi od życzeniowości. Intencja to wewnętrzne odczucie, które można sobie dowolnie przypisać. W praktyce więc twoja teza sprowadza się do banalnego samousprawiedliwienia: „ja nie jestem życzeniowy, bo mam intencję, żeby nie być życzeniowym”. To nie metoda, tylko deklaracja moralna.

Michał Dyszyński napisał:
Pewnie niektórzy uznają powyższą tezę za truizm. Tylko, że "dziwnym trafem" będzie to "truizm", z którego znaczna część ludzkości jakoś nie chce wyciągać wniosków praktycznych...

To nie „dziwny traf”, tylko fakt, że twoja teza niczego nie mówi. Mówiąc ludziom, żeby „nie byli życzeniowi”, nie dajesz im narzędzia, jak rozpoznać życzeniowość ani jak ją przezwyciężyć. Zamiast tego sugerujesz, że sam posiadasz wyjątkową świadomość tego zjawiska — co czyni twoją wypowiedź kolejnym przykładem życzeniowości, tyle że ubraną w ton wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
Łatwo dostrzega się życzeniowe postawy u innych ludzi, a o wiele trudniej przychodzi chyba każdemu z nas zmuszenie się do zastosowania tych samych reguł ogólnych w stosunku do siebie...

To akurat prawda, ale ty nie stosujesz tego do siebie. Cały twój cykl o „presyjnych”, „krzykliwych” i „cichych” to właśnie projektowanie życzeniowego obrazu świata, w którym ty jesteś po stronie ciszy i duchowej głębi, a twoi oponenci po stronie hałasu i presji. Piszesz o intencji odchodzenia od życzeń, ale twoje pisanie jest dokładnie odwrotne: jest próbą utwierdzenia się w życzeniowej wizji, że to ty — nie oni — masz kontakt z „prawdą obiektywną”.

Twoja „literacka forma” nie ukryje faktu, że unikasz precyzji, gdy tylko logika zaczyna być niewygodna. A bez precyzji nie ma ani filozofii, ani prawdy — zostaje tylko poezja o własnym spokoju ducha.

Michał Dyszyński napisał:
Część ludzi jakby w ogóle przyjęła paradygmat, że oni są z innej gliny niż ich oponenci, że błędy są z zasady po stronie tych oponentów, a nie ich, że wadliwe postawy zarzuca się komuś, a nigdy sobie.

To trafne spostrzeżenie — ale jego paradoks polega na tym, że właśnie ty jesteś jego ilustracją. Cały twój wcześniejszy wywód zbudowany jest na opozycji: „presyjni, krzykliwi, arbitralni” kontra „spokojni, cisi, poszukujący prawdy”, gdzie ty sam konsekwentnie ustawiasz się po stronie tych drugich. Używając tego schematu, również przyjmujesz, że „oni” są z innej gliny niż ty — bardziej ułomni, mniej rozumni, duchowo niżsi. Gdy więc mówisz, że „to niszczy szansę na zaufanie do własnych przemyśleń”, nieświadomie opisujesz mechanizm, który działa w twoim własnym pisaniu.

Michał Dyszyński napisał:
Cel "wygrałem, gdy kogoś - innego niż ja - agresywnie skrytykowałem" niektórym wydaje się już spełnieniem...

Słusznie: krytyka dla samej krytyki nie tworzy wiedzy. Ale to samo dotyczy krytyki pozornej, która tylko udaje głębię, a faktycznie jest formą moralnego samopotwierdzenia. Ty również nie przedstawiasz argumentów, tylko budujesz narrację moralną: są źli krzykacze, którzy nie rozumieją prawdy, i jest dobry, refleksyjny ty. To tylko inna forma tej samej gry, w której chodzi o zwycięstwo — tyle że duchowe, nie retoryczne.

Michał Dyszyński napisał:
Jednak zrzucenie z siebie tych emocji rywalizacyjnych nie ma w sobie nic twórczego, nie buduje żadnej postaci wiedzy.

Zgoda. Ale żeby coś „tworzyło wiedzę”, nie wystarczy potępiać emocji. Trzeba formułować twierdzenia, które dają się sprawdzać, analizować, porównywać z rzeczywistością lub przynajmniej z innymi systemami myśli. Twoje teksty tego nie robią — zatrzymują się na poziomie psychologiczno-moralnego opisu. To nie jest budowanie wiedzy, tylko interpretacja nastrojów.

Michał Dyszyński napisał:
Nawet jeśli owa krytyka kogoś tam okaże się najbardziej celna... to przecież dla samego siebie nic z tego (trwałego) nie wynika. Jest tylko przelotne wrażenie sukcesu.

To zdanie można by odwrócić i zastosować do ciebie: nawet jeśli twoja diagnoza „krzykliwych i presyjnych” trafia w jakąś prawdę o ludzkiej naturze, to bez samokrytycznego odniesienia nic z tego nie wynika. Dopóki nie zobaczysz, że twoja własna postawa moralnego pouczania innych jest tą samą formą dominacji, tylko ubraną w ton „spokojnego oświecenia”, będziesz dokładnie w tym kręgu, który sam potępiasz.

Twoje rozważania o „zrzuceniu emocji rywalizacyjnych” są trafne jako idea, ale niespójne w wykonaniu, bo cała ich struktura opiera się właśnie na rywalizacji — między tobą a światem, między „ciszą” a „wrzaskiem”. I to nie prowadzi do prawdy, tylko do kolejnej wersji samozadowolenia, które nazywasz duchowym skupieniem.

Michał Dyszyński napisał:
Dlatego od jakiegoś czasu pisuję o HIGIENIE EPISTEMICZNEJ. Pojęcie higieny epistemicznej jest z pogranicza modelowalności logicznej, a emocji, intuicji i pragnień z drugiej strony.

Już samo określenie „higiena epistemiczna” brzmi efektownie, ale jest puste, jeśli nie poprzesz go żadnym spójnym modelem. Mieszasz pojęcia logiczne z emocjonalnymi, a potem ogłaszasz, że to pogranicze jest czymś głębokim. Ale nie jest — to po prostu niekonsekwencja ubrana w filozoficzny żargon. Higiena oznacza czystość, a epistemologia dotyczy poznania. W twoim ujęciu to hasło staje się raczej moralnym sloganem: „czy jesteś wystarczająco czysty, by zasługiwać na prawdę?”. To już nie filozofia, tylko kazanie.

Michał Dyszyński napisał:
Higiena epistemiczna stawia pytanie: czy rzeczywiście chcemy poznać prawdę? Czy na drodze do prawdy towarzyszy nam pewna forma determinacji, postawienia owej prawdy wyżej, niż przyjemność, niż sukces, niż bycie akceptowanym przez grupę?

To brzmi jak moralne wezwanie, nie jak refleksja epistemologiczna. Przecież poznanie nie zależy od deklaracji „chcę prawdy”, tylko od metodologii, logiki, dowodów, falsyfikacji, analizy błędów poznawczych. Ty zaś sprowadzasz problem do postawy emocjonalno-duchowej — jakby wystarczyło odpowiednio „chcieć” prawdy, żeby ją osiągnąć. To naiwne, bo psychologia poznania pokazuje, że żadne dobre intencje nie chronią przed złudzeniami. „Chcę prawdy” to puste hasło, jeśli nie wiesz, jak weryfikować swoje przekonania.

Michał Dyszyński napisał:
- Czy dalej chcielibyśmy poznać TĘ prawdę, która godzi w naszą samoocenę?

* Czy gotowi jesteśmy zaakceptować również taką prawdę, które występuje przeciw więzom lojalności z grupą, z którą się identyfikujemy?
* Czy gotowi jesteśmy uparcie drążyć tę prawdę, która się na razie wyłania nieśmiało, lecz już na horyzoncie widać, że będzie ona od nas wymagała rewizji dotychczasowego traktowania wielu spraw?

To brzmi ładnie, ale to tylko retoryczna autopromocja. Te pytania nie są adresowane do nikogo konkretnego — są zabiegiem, by postawić siebie w roli tego, kto oczywiście „jest gotów”, podczas gdy reszta zapewne nie. To psychologiczna sztuczka: kreujesz moralną wyższość przez zadawanie pytań, na które odpowiedź ma być oczywista. To nie filozofia, tylko teatr retoryczny.

Michał Dyszyński napisał:
To jest zagadnienie nie z gatunku logiki a bardziej z obszaru emocji, poczucia tożsamości, jest związana z pytaniem: za kogo się mam, kim jestem?

Czyli znowu odcinasz się od logiki, by usprawiedliwić, że nie musisz niczego dowodzić. Twierdzisz, że to „nie z gatunku logiki”, więc nie można ci zarzucić nielogiczności. Wygodne wyjście, ale fatalne intelektualnie. Filozofia poznania bez logiki to nie refleksja, tylko poezja.

Michał Dyszyński napisał:
Tu oczywiście też niczego nie sposób jest udowodnić, bo tu jedynie można się zastanowić nad postawionym zagadnieniem, przypasować pewne idee do własnych odczuć.

Czyli przyznajesz, że twoje wywody są subiektywne i nieweryfikowalne, a mimo to próbujesz z nich wyciągać ogólne wnioski o tym, jak powinno wyglądać poznanie. To wewnętrzna sprzeczność: ogłaszasz coś, co nie podlega weryfikacji, jako wskazówkę dla innych. Sam przez to łamiesz zasadę, o której rzekomo piszesz — zasadę epistemicznej „czystości”.

Michał Dyszyński napisał:
I w końcu postawić też sobie pytanie: Czy w imię obiektywizmu prawdy gotów jestem na pewne emocjonalne wyrzeczenia?

Piękne słowa, ale znów — nic poza moralnym autoportretem. Ty nie pytasz siebie, tylko pouczasz innych, żeby zrobili rachunek sumienia. A przecież obiektywizm nie polega na emocjonalnych wyrzeczeniach, tylko na intelektualnym rygorze. Wyrzeczenie się emocji nie czyni poznania czystym, tylko pozbawia je energii i odwagi.

Twoja cała koncepcja „higieny epistemicznej” to mylący miks: trochę etyki, trochę duchowości, zero realnej epistemologii. W istocie nie mówisz o poznaniu, tylko o samodyscyplinie moralnej. Nieświadomie przekształcasz filozofię w rodzaj kaznodziejstwa, a prawdę w nagrodę dla cnotliwych. To nie higiena, to mistyka w przebraniu intelektualnej troski.

Michał Dyszyński napisał:
W spektrum ludzkich postaw będą osoby, które dla tego obiektywizmu wyrzeczenia podejmą, ale z drugiej strony będą też i tacy, którzy za żadne skarby nie zechcą podważyć swoich emocji, swoich pragnień.

Znów powtarzasz ten sam moralny dualizm, który rzekomo próbujesz przezwyciężyć. Zamiast analizować mechanizmy poznawcze, dzielisz ludzi na dwie grupy: „ci, co potrafią się wyrzec” i „ci, co nie potrafią”. To klasyczny manichejski schemat — świat czystych i świat upadłych. Ale epistemologia nie polega na moralnych kategoriach. Ludzie nie „wyrzekają się emocji”, by być obiektywni — oni uczą się rozpoznawać, jak emocje wpływają na poznanie, jak można je włączyć do procesu krytycznego myślenia. Ty natomiast wciąż traktujesz emocje jak grzech, który trzeba odrzucić. To nie filozofia, tylko ascetyczna wersja moralizmu.

Michał Dyszyński napisał:
Ci ostatni będą zakłamywali odczyty rzeczywistości do upadłego - byle tylko przed sobą się wciąż lansować na tego "lepszego", "wywyższonego", "zwycięzcę".

A to już czysta psychologiczna fikcja. Twierdzisz, że ktoś „zakłamuje odczyty rzeczywistości do upadłego”, jakby to była świadoma decyzja. Tymczasem błędy poznawcze nie są efektem „lansu”, tylko ograniczeń poznania, heurystyk, uprzedzeń kognitywnych — rzeczy zbadanych, opisanych i empirycznie potwierdzonych. Ty wszystko sprowadzasz do moralnej motywacji, jakby ktoś wybierał fałsz dla własnej pychy. W ten sposób zamieniasz naukę o poznaniu w bajkę o grzechu i pokusie.

Michał Dyszyński napisał:
Wtedy emocje będą uspokojone, emocje dadzą sygnał reszcie osobowości "dobrze jest, tak trzymaj, my - emocje - jesteśmy usatysfakcjonowane".

To psychologiczny bełkot ubrany w pozór głębi. Nie tłumaczysz niczego — po prostu tworzysz uproszczony, animistyczny obraz psychiki, w której emocje rozmawiają z „resztą osobowości”. Zamiast rzetelnego ujęcia, dostajemy antropomorfizację procesów poznawczych. Brzmi to może literacko, ale filozoficznie to ślepa uliczka — opisujesz zjawiska emocjonalne jak bohaterów bajki, a potem wyciągasz z tego wnioski o prawdzie.

Michał Dyszyński napisał:
Ale taka satysfakcja dla emocji, dla ego, dla ambicji ma swój koszt. Tym kosztem postawienia na zaspokajanie emocji życzeniowym traktowaniem prawdy będzie postępująca degradacja rozumienia rzeczywistości, będzie nawarstwianie się tych zafałszować, które powstały na bazie ustępstw emocjom w uznaniu spraw.

Znowu moralny dramat zamiast analizy. Piszesz o „degradacji rozumienia rzeczywistości”, jakby to była kara za grzech emocji, a nie po prostu konsekwencja braku metod poznawczych. Mieszasz język duchowości z językiem poznania, co sprawia, że żadna z tych sfer nie jest potraktowana poważnie. Używasz pojęć takich jak „ego”, „prawda”, „emocje”, „degradacja”, ale żadnego nie definiujesz. Efekt jest taki, że twój tekst nie opisuje rzeczywistości, tylko moralne samopoczucie autora.

Ty nie mówisz o obiektywizmie — ty mówisz o czystości duszy. Nie o błędach poznania, tylko o grzechach charakteru. I dlatego twoje rozważania, mimo pozorów filozofii, są antyepistemiczne: nie próbują zrozumieć, jak człowiek poznaje, tylko jak powinien się czuć, żeby zasługiwać na poznanie. To nie jest higiena intelektualna, tylko emocjonalny moralizm przebrany za filozofię.

Michał Dyszyński napisał:
Piszę o "higienie epistemicznej", bo tu nie widzę prostych reakcji dla osobowości, nie ma jednego schematu, który sprawi, że osobowość SZCZERZE ZAPRAGNIE PRAWDZIWOŚCI, a do tego utrzyma się w odczytach prawdziwości nawet wtedy, gdy zagraża to emocjom, ambicjom.

Twój błąd zaczyna się już od tego, że traktujesz „prawdziwość” jak jakąś emocjonalną cnotę, a nie rezultat procesu poznawczego. Piszesz, jakby człowiek miał „zapragnąć prawdy” tak, jak pragnie miłości czy spokoju — tymczasem poznanie nie zależy od pragnienia, tylko od metod, krytycyzmu, weryfikacji. Znowu więc wracasz do moralnego mistycyzmu: „ci, którzy szczerze pragną prawdy”, kontra reszta, która jej nie pragnie. To nie epistemologia, to moralny mit.

Michał Dyszyński napisał:
Te aspekty emocjonalne nie dadzą sobą łatwo zarządzać. Tu się odbywa forma samoprogramowania - tu wcześniejsze postawy i decyzje wpływają na to, jak ODCZUWAMY (niekoniecznie modelując logicznie) siebie w kontekście idei, a dalej CZY JESTEŚMY W STANIE ZNIEŚĆ DYSKOMFORT KONTAKTU Z PRAWDĄ TRUDNĄ EMOCJONALNIE?

Nadmiar patosu zdradza, że nie piszesz o poznaniu, tylko o emocjonalnej autoedukacji. Używasz terminów technicznych („samoprogramowanie”, „odczyty prawdziwości”), ale w rzeczywistości to psychologiczna proza, nie filozofia. Nikt w epistemologii nie mówi o „odczytach prawdziwości” — to nonsensowne pojęcie. A pytanie o to, „czy jesteśmy w stanie znieść prawdę”, brzmi raczej jak dramat egzystencjalny niż analiza poznania. Znów odwracasz kierunek: prawda nie jest emocjonalnym testem, tylko zgodnością twierdzenia z rzeczywistością. Nie trzeba jej „znosić” — wystarczy ją rozumieć i uzasadnić.

Michał Dyszyński napisał:
Jedni są w stanie (mają stosowną moc) ten dyskomfort znieść, przetrzymać to dźganie w ambicje, w ego, bo zdolność postrzegania obiektywnie świata jest dla nich ważna i też w emocjach (w innej niż tej powiązanej z ego warstwie emocji) będzie dowartościowywana.

To pseudometafizyczny opis, nie analiza. Tworzysz sobie kategorie ludzi „mocnych” i „słabych”, jak w taniej psychologii motywacyjnej. Mówisz o „emocjach obiektywności”, o „dźganiu w ego”, jakby to było coś namacalnego. Nie definiujesz niczego, nie opisujesz mechanizmu, tylko opowiadasz przypowieść o bohaterach i tchórzach poznania. To literatura, nie filozofia.

Michał Dyszyński napisał:
Inni w obszarze ulegną naciskowi emocji z ego związanych, co się objawi tym, że dla poczucia zwycięstwa, dla osiągnięcia wrażenia bycia ważnym, społecznie uznanym, zakłamią trudne prawdy o sobie i świecie.

I znowu ta sama moralna bajka o „tych złych, co się oszukują”. Twój opis brzmi jak moralitet, nie jak refleksja poznawcza. Po raz kolejny przypisujesz ludziom złe intencje, bo łatwiej ci potępić niż zrozumieć. A tymczasem błędy poznawcze nie wynikają z pychy, tylko z natury ludzkiego myślenia — z heurystyk, ograniczeń percepcji, języka, kontekstu kulturowego. Ty to wszystko spłycasz do psychodramy ego kontra prawda.

W praktyce robisz dokładnie to, co zarzucasz „presyjnym”: zamiast analizować rzeczywistość, moralizujesz i oceniasz. Używasz pojęcia „prawda” jak bata do karania innych i lustra do własnej autokontemplacji. A twoja „higiena epistemiczna” jest po prostu narcyzmem intelektualnym — obsesją, by widzieć siebie jako jednego z nielicznych, którzy „znieśli prawdę”. To nie higiena, to autokult
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:31, 04 Lis 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Nawet jeśli owa krytyka kogoś tam okaże się najbardziej celna... to przecież dla samego siebie nic z tego (trwałego) nie wynika. Jest tylko przelotne wrażenie sukcesu.

To zdanie można by odwrócić i zastosować do ciebie: nawet jeśli twoja diagnoza „krzykliwych i presyjnych” trafia w jakąś prawdę o ludzkiej naturze, to bez samokrytycznego odniesienia nic z tego nie wynika. Dopóki nie zobaczysz, że twoja własna postawa moralnego pouczania innych jest tą samą formą dominacji, tylko ubraną w ton „spokojnego oświecenia”, będziesz dokładnie w tym kręgu, który sam potępiasz.

Do tego się odniosę.
Zgadzam się z tezą, że zdanie należy odwrócić, stosować do siebie. Jeśli ktoś zaś przeczyta uważnie ten ostatni mój wpis (ale i chyba większość poprzednich z ostatniego czasu), to zauważy, że nikogo IMIENNIE nie wskazuję w tych moich spostrzeżeniach. Z zasady adresatami moich uwag są "jacyś" ludzi, może "jakieś grupy" ludzi. Bo intencją moich uwag jest OGÓLNA REFLEKSJA NAD LUDZKĄ NATURĄ. A ważne w tym jest też i to, że ludzka natura jest też MOJĄ NATURĄ, więc Z GÓRY ZAKŁADAM, ŻE UWAGI STOSUJĄ SIĘ TEŻ DO MNIE.
Więcej! Chcę potwierdzić jawnie sugestię, iż krytyczne ostrze moich uwag, jeśli nie aktualnie, to może w przeszłości, albo w pewnym stopniu w różnych reakcjach STOSOWAŁO SIĘ DO MNIE. Gdy snuję te refleksję nad ludzką naturą, myślę o moich własnych życiowych błędach - najbardziej o nich myślę!
Imiennie nie nazywam nikogo, więc z zasady stosuje się to do każdego człowieka, choć...
... uwagi stosują się W RÓŻNYM STOPNIU.
W jakim stopniu?...
- To zależy od człowieka. Nie określę tego teraz, dlatego tylko gdybam sobie o "różnych ludziach", różnych "grupach ludzi". Ja się załapuję do jednej z nich i nie zamierzam się tego wypierać.
Staram się być samokrytyczny, więc STAWIAM SOBIE PYTANIE O MOJE BŁĘDY, czyli pytam się swoich emocji, odczuć, czy czasem nie kwalifikuję się do tej "gorszej" grupy. Nieraz się kwalifikuję. Nieraz sobie to sam stwierdzę - tu zawiodłem na całej linii, tam zawiodłem częściowo...
To ciągłe pisanie, że moje uwagi mające krytyczny wydźwięk stosują się do mnie, jest zatem wyważaniem otwartych drzwi. Ja to potwierdzę, że (w zakresie, którego stopień w porównaniu do innych ludzi, może do średniej postaw, może do mediany postaw w społeczeństwie, czy w całej ludzkości jest przeze mnie niemożliwy do ścisłego określenia) to ostrze się do mnie stosuje.
Gdy ostrze uwag zaś kieruję ogólnie, czyli też na zewnątrz (o sobie cały czas nie zapominając), to jest w tym jednak też...
ASPEKT WYROZUMIAŁOŚCI, ZROZUMIENIA (jeśli się da, to jakiejś formy usprawiedliwienia, przebaczenia). Uważam, że najgorszym ostatecznie grzechem jest BRAK CHĘCI DOSTRZEGANIA, A POTEM WOLI ZWALCZANIA SWOICH BŁĘDÓW. Dlatego piszę te uwagi o błędności postaw (ogólnie), aby stosowały się one do wszystkich - a każdy, jeśli zechce, może określić SWÓJ INDYWIDUALNY STOPIEŃ STOSOWALNOŚCI DO NIEGO owych uwag.
Właśnie dlatego moje uwagi są nieimienne, że nie czuję się uprawniony do ustalania W JAKIM STOPNIU ta konkretna osoba (częściowo tyczy się to mnie samego, choć jednak robocze hipotezy na temat stosowalności krytyki do mnie staram się formułować) temu ostrzu krytycyzmu podlega. Może akurat ten, kto to czyta podlega temu ostrzu w śladowym stopniu (bo może tylko kilka razy "to coś złe" przelotnie odczuł, chwilę nad tym pomyślał, a potem sprawnie odrzucił), ale może był to u niego mały problem, możę średni problem, a może nawet duży problem...
Nie wiem jak to jest dla konkretnego czytającego te uwagi. Ja sam jadę tu na tym samym wózku - pewne uwagi w odniesieniu do mnie stanowią mały problem, inne średni problem, jeszcze inne duży problem. I dodam, że nieraz właśnie tak o tym myślę - czy to jest mój mały problem, czy średni, a może duży?...
To z MOICH OSOBISTYCH ZMAGAŃ Z MOIMI WADAMI bierze się większość owych uwag. A sporą część problemów z moimi wadami mam wciąż niezałatwione, wciąż jest tym słabym, tym godnym krytyki. I niniejszym potwierdzam to!

Wychodzę z założenia, że w swoim życiu POWINIENEM SIĘ PRZETESTOWAĆ POD KĄTEM KAŻDEJ WADLIWOŚCI. Narzucam więc sobie nawet takie pytania, kierując je do wewnętrznych odczuć, tendencji myślowych:
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do sprawiania innym bólu?
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do wykorzystania kogoś?
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do morderstwa?
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do kradzieży?
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do poniżenia kogoś?
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do oszukiwania, manipulowania?
itp. itd.
I nieraz jakieś postacie złych tendencji (jeśli nie tych wymienionych, to innych) w swoich emocjach, skrytych pragnieniach odnajduję. A nawet jeśli od razu ich nie odnajduję, to...
... STARAM SIĘ DODATKOWO PRZYCISNĄĆ pod kątem: ale jednak, Michale, zajrzyj tam głębiej! Może wyparłeś to złe i się wybielasz!
Czasem, po którymś tam podejściu coś złego w sobie jednak odnajduję. Wtedy powiadam sobie: widzisz Michale! Nie masz prawa teraz czuć się od nikogo lepszy pod tym względem - wszyscy jedziemy na tym samym wózku, walczymy z naszymi błędami, wadliwościami.

Tu fedorze ciągle mi "przypominasz", że do mnie stosują się te uwagi. Zapewniam Cię, że praktycznie nie ma takiej uwagi ogólnej, takie ostrza krytyki, którego bym nie odniósł do siebie. Nie siedzę w cudzych główach, nie skanuję emocji innych ludzi, więc nie umiem ocenić, czy to ostrze stosuje się do mnie w stopniu większym, czy mniejszym niż do dowolnego innego człowieka. Dlatego (może z wyjątkiem odpowiedzi ad vocem, gdy ktoś wcześniej sam mnie personalnie atakuje, co jednak w przyszłości będę starał się eliminować w ogóle z moich refleksji) tylko teoretyzuję - wobec innych teoretyzuję niekonkretnie, nie wskazując palcem. Wobec siebie już wskazuję palcem i przechodzę od czystego teoretyzowania do bardziej praktycznych działań - do testowania się mentalnego.

Jak się testuję?...
- Jeden z rodzajów testów, który najczęściej stosuję, opiszę teraz.
Gdy stawiam sobie pytanie, czy podlegam jakiejś wadliwej tendencji/emocji mentalnej, to staram się wyobrazić sobie, że owo "coś" ku czemu mnie ciągną emocje osiągnąłem w pełni. Przykładowo, gdybym chciał się przetestować, czy mam tendencję do oskarżycielskiego naciskania na ludzi, aby potem wykorzystywać ich dezorientację i poczucie niższości, to wyobrażam sobie, że oto już udało mi się wobec kogoś tam taki cel idealnie zrealizować - oto jest przede mną kompletnie zgnębiony moimi oskarżeniami człowiek, łzy mu ciekną z oczu, a on pogrążony w poczuciu winy przeze mnie mu wimprintowanej, stoi bezradny i sparaliżowany. Co tym wtedy czuł?... Czułbym tryumf, bo takim mocarzem manipulacji się okazałem?...
A może czułbym raczej jego smutek, może chciałbym go bardziej pocieszyć, wycofać się z tych moich oskarżeń, bo czułbym, że przeholowałem, że to nie o to mi chodziło?...
Takie m.in. pytania sobie stawiam, testując swoje odczucia. :think:
Pytam często CZY JA TEŻ TAKI JESTEM?
Czasem w jakimś stopniu czuję, że jestem w czymś tym złym. Czasem mam odczyty niejasne - trochę chcę, trochę jednak czuję przeciwne pragnienia... To rzadko jest proste. A błędów przy tym na pewno popełniam co niemiara, choć mam nadzieję, że powoli, mozolnie z tych błędów ocenach udaje mi się wygrzebywać.
Ale na pewno mogę potwierdzić, że JA TEŻ podlegam owemu ostrzu krytyki, którą formułuję teoretyzując w tym i wielu innych wątkach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:12, 04 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zgadzam się z tezą, że zdanie należy odwrócić, stosować do siebie. Jeśli ktoś zaś przeczyta uważnie ten ostatni mój wpis (ale i chyba większość poprzednich z ostatniego czasu), to zauważy, że nikogo imiennie nie wskazuję w tych moich spostrzeżeniach. Z zasady adresatami moich uwag są "jacyś" ludzie, może "jakieś grupy" ludzi. Bo intencją moich uwag jest ogólna refleksja nad ludzką naturą.

To brzmi jak próba zneutralizowania zarzutu, że twoje tezy mają wymiar moralny i oskarżycielski. Ale nie wystarczy nie wskazywać nikogo imiennie, by uniknąć protekcjonalności. Można moralizować „w liczbie mnogiej” — co zresztą robisz. Kiedy piszesz o „presyjnych”, „krzykliwych”, „tych, którzy nie chcą prawdy”, to nie są już abstrakcyjne pojęcia, tylko konstrukcje retoryczne mające funkcję wartościującą. Nie ma znaczenia, że nie wskazujesz nazwisk: i tak rysujesz opozycję „oni – ja”, a więc hierarchię poznawczą i moralną.

Michał Dyszyński napisał:
A ważne w tym jest też i to, że ludzka natura jest też moją naturą, więc z góry zakładam, że uwagi stosują się też do mnie.

To deklaracja pozornej pokory, która ma rozbroić krytykę, ale nie zmienia faktycznego tonu wywodu. Przyznajesz się „do ludzkiej natury”, ale jednocześnie występujesz jako jej komentator — ktoś, kto już się zdystansował, zrozumiał, ujął w refleksję. To klasyczny zabieg retoryczny: pseudoautoironia jako gwarancja autorytetu. Ktoś, kto naprawdę stawia siebie na równi z innymi, nie pisze długich esejów o „presyjnych ludziach”, tylko analizuje konkretne sytuacje, w których sam ulegał tym mechanizmom. Ty zaś pozostajesz w roli nauczyciela, który co prawda mówi: „ja też jestem tylko człowiekiem”, ale robi to z katedry.

Michał Dyszyński napisał:
Staram się być samokrytyczny, więc stawiam sobie pytanie o moje błędy, czyli pytam się swoich emocji, odczuć, czy czasem nie kwalifikuję się do tej "gorszej" grupy. Nieraz się kwalifikuję. Nieraz sobie to sam stwierdzę - tu zawiodłem na całej linii, tam zawiodłem częściowo...

Brzmi szczerze, ale znów — nie jest to samokrytyka epistemiczna, tylko emocjonalna. Nie analizujesz błędu poznawczego, tylko winę i pokutę. Piszesz o „zawodzeniu”, „grupach gorszych”, czyli moralnych kategoriach. W ten sposób twoje rozważania pozostają kazaniem o cnotach poznawczych, a nie refleksją o poznaniu.

Twoja rzekoma „ogólna refleksja nad ludzką naturą” jest w istocie moralnym monologiem, w którym świat dzieli się na tych, którzy potrafią się zdystansować od emocji (czyli na ciebie i podobnych tobie), oraz tych, którzy nie potrafią (czyli całą resztę). To konstrukcja o funkcji terapeutycznej, nie filozoficznej — służy uspokojeniu własnego obrazu siebie, nie zrozumieniu rzeczywistości.

Nawet jeśli formalnie nikogo nie oskarżasz, to twoje teksty operują emocjonalną strukturą „my–oni”, a twoja autoinkluzyjna pokora jest częścią tego samego zabiegu retorycznego, który miałeś rzekomo przezwyciężać.

Michał Dyszyński napisał:
To ciągłe pisanie, że moje uwagi mające krytyczny wydźwięk stosują się do mnie, jest zatem wyważaniem otwartych drzwi. Ja to potwierdzę, że (w zakresie, którego stopień w porównaniu do innych ludzi, może do średniej postaw, może do mediany postaw w społeczeństwie, czy w całej ludzkości jest przeze mnie niemożliwy do ścisłego określenia) to ostrze się do mnie stosuje.

I właśnie tu zaczyna się problem – twoje „potwierdzenie” nie jest żadnym realnym przyjęciem krytyki, tylko zgrabnym sposobem na jej rozbrojenie. Gdy sam stwierdzasz, że „to ostrze się do mnie stosuje”, odbierasz innym prawo do oceny. Sam wyznaczasz granicę swojej winy i sam ją usprawiedliwiasz, przez co cały akt pokory zamienia się w retoryczny pancerz. Udajesz bezbronność, a w istocie kontrolujesz kierunek i siłę ciosu.

Michał Dyszyński napisał:
Gdy ostrze uwag zaś kieruję ogólnie, czyli też na zewnątrz (o sobie cały czas nie zapominając), to jest w tym jednak też...
ASPEKT WYROZUMIAŁOŚCI, ZROZUMIENIA (jeśli się da, to jakiejś formy usprawiedliwienia, przebaczenia).

Wyrozumiałość wobec kogo? Ty sam decydujesz, kto zasługuje na „przebaczenie” i w jakim stopniu. Tworzysz w ten sposób pozycję arbitra – nie człowieka w dialogu, lecz mentora, który rozumie ludzkie błędy „z góry”. To nie jest postawa współuczestnika, ale kaznodziei. Twoja łagodność jest tylko miękką formą wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
Uważam, że najgorszym ostatecznie grzechem jest BRAK CHĘCI DOSTRZEGANIA, A POTEM WOLI ZWALCZANIA SWOICH BŁĘDÓW. Dlatego piszę te uwagi o błędności postaw (ogólnie), aby stosowały się one do wszystkich - a każdy, jeśli zechce, może określić SWÓJ INDYWIDUALNY STOPIEŃ STOSOWALNOŚCI DO NIEGO owych uwag.

To nie jest żadna otwartość, tylko przerzucenie odpowiedzialności. Ty dyktujesz warunki: każdy „jeśli zechce” może się odnaleźć w twojej moralnej narracji, ale ty wciąż pozostajesz jej narratorem. Kto się z tobą nie zgadza, automatycznie zostaje kimś, „kto nie chce dostrzec swoich błędów”. Z góry budujesz ramę, w której twoja interpretacja zawsze wygrywa.

Michał Dyszyński napisał:
Właśnie dlatego moje uwagi są nieimienne, że nie czuję się uprawniony do ustalania W JAKIM STOPNIU ta konkretna osoba (częściowo tyczy się to mnie samego, choć jednak robocze hipotezy na temat stosowalności krytyki do mnie staram się formułować) temu ostrzu krytycyzmu podlega.

Nieimienność to w twoim wykonaniu nie pokora, lecz wygodne zabezpieczenie. Dzięki niej nikt nie może odnieść się do zarzutu bez ryzyka, że sam zostanie uznany za przykład postawy, którą krytykujesz. Ukrywasz się za ogólnikami, które wydają się uniwersalne, ale w praktyce są nie do zweryfikowania. To sposób na to, by nigdy nie stanąć w sytuacji przegranej.

Michał Dyszyński napisał:
Może akurat ten, kto to czyta podlega temu ostrzu w śladowym stopniu (bo może tylko kilka razy "to coś złe" przelotnie odczuł, chwilę nad tym pomyślał, a potem sprawnie odrzucił), ale może był to u niego mały problem, możę średni problem, a może nawet duży problem...

Takie pseudo-pokorne „może” to tylko pozór otwartości. W praktyce każdy, kto się z tobą nie zgadza, zostaje wciągnięty w twoją grę – nawet jeśli uznasz, że „to tylko mały problem”, to i tak już problem. Stworzyłeś samowystarczalny system, w którym nie da się z tobą dyskutować, bo każda odpowiedź zostanie zinterpretowana jako „dowód” postawy, którą krytykujesz.

Michał Dyszyński napisał:
Ja sam jadę tu na tym samym wózku - pewne uwagi w odniesieniu do mnie stanowią mały problem, inne średni problem, jeszcze inne duży problem. I dodam, że nieraz właśnie tak o tym myślę - czy to jest mój mały problem, czy średni, a może duży?...

To już czysta autokreacja – malujesz siebie jako refleksyjnego ascetę, który nieustannie rozlicza własne błędy. Ale twoje wyznania nie są ryzykowne, nie są szczere w sensie egzystencjalnym. To ozdobny rytuał pokory, który ma podtrzymać moralny autorytet, nie go zburzyć. Prawdziwa pokora nie ogłasza się w esejach – dzieje się w milczeniu, w czynie, nie w deklaracjach.

Michał Dyszyński napisał:
To z MOICH OSOBISTYCH ZMAGAŃ Z MOIMI WADAMI bierze się większość owych uwag. A sporą część problemów z moimi wadami mam wciąż niezałatwione, wciąż jest tym słabym, tym godnym krytyki. I niniejszym potwierdzam to!

Nie, nie potwierdzasz. Ty raczej inscenizujesz przyznanie się do winy, które samo w sobie staje się kolejnym powodem do dumy. Właśnie to „potwierdzenie” brzmi jak ostateczna kropka w autoprezentacji – niby skromność, a jednak ostatnie słowo zawsze należy do ciebie. Twoje „zmagania” są więc tylko dalszym ciągiem tego samego: ty wyznaczasz ramy dobra, zła, winy i odkupienia, i w ten sposób zachowujesz władzę, którą pozornie odrzucasz.

Twoja cała retoryka to perfekcyjnie wypolerowana autokreacja człowieka „świadomego własnych błędów”, który tak naprawdę nigdy nie pozwala innym ich nazwać. Udajesz pokorę, ale zawsze w sposób, który stawia cię ponad tymi, których rzekomo rozumiesz i wybaczasz. To nie jest refleksja – to zamknięta pętla samozachwytu ubrana w słowa o duchowym spokoju.

Michał Dyszyński napisał:
Wychodzę z założenia, że w swoim życiu POWINIENEM SIĘ PRZETESTOWAĆ POD KĄTEM KAŻDEJ WADLIWOŚCI. Narzucam więc sobie nawet takie pytania, kierując je do wewnętrznych odczuć, tendencji myślowych:

To brzmi jak moralny heroizm, ale w rzeczywistości jest tylko jego teatralną imitacją. Ty nie testujesz się „pod kątem wadliwości” — ty piszesz o tym, że się testujesz. To różnica zasadnicza. Twoja deklaracja nie jest faktycznym zanurzeniem w ciemne rejony siebie, tylko publicznym ogłoszeniem, że odwagę tę posiadasz. W ten sposób obracasz introspekcję w performans duchowej wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do sprawiania innym bólu?

* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do wykorzystania kogoś?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do morderstwa?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do kradzieży?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do poniżenia kogoś?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do oszukiwania, manipulowania?

Ta lista brzmi jak liturgia pokory, ale zrobiona na pokaz. Wymieniasz ekstremalne przykłady zła, które w oczywisty sposób każdy człowiek odrzuca, więc twoje „przyznanie się” nie ryzykuje niczego. Wybierasz takie wady, które są powszechnie uznane za odrażające, dzięki czemu twoje rzekome zmaganie się z nimi automatycznie budzi podziw. Nikt nie powie, że to próżne, bo przecież „tak szczerze” patrzysz w siebie. A jednak to pozór – łatwo jest pisać o morderstwie w sferze abstrakcji, trudniej o prawdziwych, drobnych przejawach egoizmu, próżności, zawiści czy manipulacji, które towarzyszą twoim tekstom w realnym dialogu.

Michał Dyszyński napisał:
I nieraz jakieś postacie złych tendencji (jeśli nie tych wymienionych, to innych) w swoich emocjach, skrytych pragnieniach odnajduję. A nawet jeśli od razu ich nie odnajduję, to...
... STARAM SIĘ DODATKOWO PRZYCISNĄĆ pod kątem: ale jednak, Michale, zajrzyj tam głębiej! Może wyparłeś to złe i się wybielasz!

To tylko kolejny etap tej samej autokreacji. „Przyciskasz siebie” nie po to, by naprawdę coś odkryć, lecz by wzmocnić obraz własnej duchowej czujności. W twoim tonie nie ma autentycznego strachu przed własnym złem – jest samozadowolenie z faktu, że potrafisz o nim mówić. Gdybyś naprawdę się bał tego, co możesz w sobie zobaczyć, nie pisałbyś o tym z taką narracyjną elegancją. Twoja rzekoma introspekcja jest aseptyczna, bez bólu, bez brudu – jakbyś robił rachunek sumienia dla estetyki, nie dla prawdy.

Michał Dyszyński napisał:
Czasem, po którymś tam podejściu coś złego w sobie jednak odnajduję. Wtedy powiadam sobie: widzisz Michale! Nie masz prawa teraz czuć się od nikogo lepszy pod tym względem - wszyscy jedziemy na tym samym wózku, walczymy z naszymi błędami, wadliwościami.

To brzmi jak nauczka, ale kończy się autopochwałą. Bo to ty jesteś tym, który „rozumie”, który „nie czuje się lepszy” – i właśnie w tym nieczuciu lepszości zyskujesz moralną wyższość. To paradoks, którego nie zauważasz: twoja deklarowana pokora staje się narzędziem wywyższenia. Ty już wygrałeś, bo w świecie, w którym większość ludzi „nie widzi swoich wad”, ty jesteś tym, który „odważnie patrzy w siebie”. To nie jest wyrzeczenie, to subtelna forma triumfu.

Twoje rzekome „testowanie się pod kątem wadliwości” to nie ćwiczenie duchowe, tylko autokomentarz, który sam siebie karmi. Nie bada cię rzeczywistość – ty sam siebie egzaminujesz i sam sobie wystawiasz świadectwo pokory. W ten sposób nie dotykasz prawdziwego zła w sobie, tylko pielęgnujesz jego pięknie zaaranżowane odbicie w lustrze.

Michał Dyszyński napisał:
Tu fedorze ciągle mi "przypominasz", że do mnie stosują się te uwagi. Zapewniam Cię, że praktycznie nie ma takiej uwagi ogólnej, takie ostrza krytyki, którego bym nie odniósł do siebie. Nie siedzę w cudzych główach, nie skanuję emocji innych ludzi, więc nie umiem ocenić, czy to ostrze stosuje się do mnie w stopniu większym, czy mniejszym niż do dowolnego innego człowieka.

To wybieganie w stronę relatywizmu moralnego, który ma cię rozgrzeszyć przez rozproszenie winy w tłumie. Powtarzasz, że „nie wiesz, czy bardziej czy mniej”, jakby to było cnotą – ale właśnie ta nieokreśloność jest Twoim sposobem na uniknięcie konkretu. Gdybyś naprawdę „testował siebie”, musiałbyś określić przynajmniej przybliżony stopień własnego skażenia, a nie wiecznie uciekać w symetrię: „wszyscy jedziemy na tym samym wózku”. To uogólnienie rozmywa odpowiedzialność, która – jak sam twierdzisz – powinna być właśnie osobista i introspektywna.

Michał Dyszyński napisał:
Dlatego (może z wyjątkiem odpowiedzi ad vocem, gdy ktoś wcześniej sam mnie personalnie atakuje, co jednak w przyszłości będę starał się eliminować w ogóle z moich refleksji) tylko teoretyzuję - wobec innych teoretyzuję niekonkretnie, nie wskazując palcem. Wobec siebie już wskazuję palcem i przechodzę od czystego teoretyzowania do bardziej praktycznych działań - do testowania się mentalnego.

Nie, ty nie teoretyzujesz – ty budujesz moralny teatr, w którym grana jest rola „filozofa, który nie wskazuje palcem”. To strategia bezpieczna, bo z jednej strony możesz krytykować każdego („ogólnie o ludziach”), a z drugiej – z góry wyłączasz się z oskarżeń o pychę („bo nie wskazuję nikogo imiennie”). Tyle że ten zabieg właśnie czyni Twoją postawę paternalistyczną. Ty nie rozmawiasz z ludźmi, ty mówisz nad nimi.

„Nie wskazuję palcem” w twoim wykonaniu to nie pokora, lecz asekuracja – chcesz mieć komfort głoszenia sądów o ludzkiej naturze bez ryzyka konfrontacji z rzeczywistym człowiekiem. Bo gdybyś zwrócił się do kogoś wprost, ktoś mógłby ci odpowiedzieć: „nie masz racji”. A tak, mówisz w próżnię, do uogólnionej ludzkości, której nie można cię zweryfikować.

To dlatego twoje „testowanie się mentalne” nie jest w istocie testem. Prawdziwy test ma wynik – pozytywny albo negatywny. Ty natomiast używasz tej metafory, by nie musieć niczego rozstrzygać: test trwa, proces się toczy, poznanie jest w drodze… I tak bez końca. To nie filozofia, to forma samoasekuracji ubrana w słowa o refleksyjności.

Michał Dyszyński napisał:
Jak się testuję?...

Twój wstęp jest pustym autowahaniem i nie wnosi niczego poza próżnym autopodkreśleniem, że niby „testujesz się”, co samo w sobie jest arbitralne i niczego nie dowodzi.

Michał Dyszyński napisał:
- Jeden z rodzajów testów, który najczęściej stosuję, opiszę teraz.

Tu robisz sztuczny zabieg literacki, jakby „często stosowanie” miało znaczyć jakąkolwiek obiektywną wartość. To subiektywne stwierdzenie nie jest żadnym dowodem, nie mówi nic o prawdziwym sprawdzaniu się w moralności ani prawdzie.

Michał Dyszyński napisał:
Gdy stawiam sobie pytanie, czy podlegam jakiejś wadliwej tendencji/emocji mentalnej, to staram się wyobrazić sobie, że owo "coś" ku czemu mnie ciągną emocje osiągnąłem w pełni.

To jest absolutnie arbitralne i psychologicznie nieuzasadnione. Wyobrażanie sobie scenariusza w żaden sposób nie testuje rzeczywistego zachowania, a jedynie pozwala Ci pooglądać w myślach fantazję. Na tym poziomie nie ma żadnej wiarygodności ani związku z rzeczywistym badaniem siebie, jest to czysta introspekcyjna teatralizacja.

Michał Dyszyński napisał:
Przykładowo, gdybym chciał się przetestować, czy mam tendencję do oskarżycielskiego naciskania na ludzi, aby potem wykorzystywać ich dezorientację i poczucie niższości, to wyobrażam sobie, że oto już udało mi się wobec kogoś tam taki cel idealnie zrealizować - oto jest przede mną kompletnie zgnębiony moimi oskarżeniami człowiek, łzy mu ciekną z oczu, a on pogrążony w poczuciu winy przeze mnie mu wimprintowanej, stoi bezradny i sparaliżowany.

Tu wkraczasz w pełną fantazję sadystyczną i jeszcze próbujesz ją opakować w pozory refleksji etycznej. Tworzysz kompletny absurd: mówisz o „testowaniu siebie”, a w rzeczywistości fantazjujesz o krzywdzeniu drugiego człowieka i interpretujesz swoje wyobrażenia jako eksperyment. To jest nie tylko psychologicznie bezzasadne, ale wręcz moralnie niepokojące. Nie ma tu żadnej miary rzeczywistej tendencji, tylko projekcja własnej wyobraźni.

Michał Dyszyński napisał:
Co tym wtedy czuł?... Czułbym tryumf, bo takim mocarzem manipulacji się okazałem?...

Znowu wprowadzasz arbitralny dylemat emocjonalny, w którym nie ma żadnej weryfikowalności. Pytanie o „co czułbym?” w pełni pozostaje w twojej wyobraźni, więc nie ma żadnego związku z faktycznym testem moralnym ani tendencjami. To jedynie psychologiczna autoreferencja, udająca głębię, a w rzeczywistości zupełnie nieuprawniona.

Michał Dyszyński napisał:
A może czułbym raczej jego smutek, może chciałbym go bardziej pocieszyć, wycofać się z tych moich oskarżeń, bo czułbym, że przeholowałem, że to nie o to mi chodziło?...

To jest kompletna arbitralność i autopochwała w zakamuflowanej formie. Wymyślasz sobie moralne rozterki, które mają Cię przedstawiać jako refleksyjnego, a w rzeczywistości nie dokonujesz żadnego rzeczywistego sprawdzenia ani w sobie, ani w świecie. Cała metoda opiera się na introspekcji w oderwaniu od faktów i działa jak narzędzie autopochwały.

Dyszyński, twoje „testowanie się” to czysta fantazja, która niczego nie weryfikuje ani nie bada, to arbitralne granie wyobraźnią, które nie ma żadnego znaczenia epistemicznego ani etycznego. Mówisz o testach moralnych, a w praktyce jedyne, co robisz, to uruchamiasz własne fantazje sadystyczne i udajesz refleksję. Nie ma tu konsekwencji, nie ma żadnej obiektywnej weryfikacji, wszystko jest twoim subiektywnym wymysłem. Każdy fragment tej „metody” jest nielogiczny, bezzasadny, sprzeczny z jakimkolwiek realnym sprawdzaniem siebie, a co najgorsze – próbujesz to opakować w pozory moralnej szlachetności, co jest jawnie hipokrytyczne. To nie jest test, to nie jest samokrytyka, to jest teatr twojej wyobraźni.

Michał Dyszyński napisał:
Takie m.in. pytania sobie stawiam, testując swoje odczucia.
Pytam często CZY JA TEŻ TAKI JESTEM?
Czasem w jakimś stopniu czuję, że jestem w czymś tym złym. Czasem mam odczyty niejasne - trochę chcę, trochę jednak czuję przeciwne pragnienia... To rzadko jest proste. A błędów przy tym na pewno popełniam co niemiara, choć mam nadzieję, że powoli, mozolnie z tych błędów ocenach udaje mi się wygrzebywać.
Ale na pewno mogę potwierdzić, że JA TEŻ podlegam owemu ostrzu krytyki, którą formułuję teoretyzując w tym i wielu innych wątkach.


Twoja narracja to czysty bełkot introspekcyjny, w którym próbujesz nadać moralny ciężar czemuś, co w praktyce nie ma żadnej weryfikowalnej wartości. Mieszasz subiektywne odczucia z rzekomym "testowaniem", co jest arbitralne i zupełnie niemechaniczne – nie podajesz żadnej metody ani kryterium, według którego miałbyś obiektywnie ustalić, czy rzeczywiście jesteś w czymś „tym złym”. Niejasne odczucia, które opisujesz jako „trochę chcę, trochę czuję przeciwne pragnienia”, są dowodem, że nie panujesz nad własną oceną, a mimo to przedstawiasz to jako wgląd w siebie. Twój akt teoretyzowania ma wartość wyłącznie dla ciebie, nie dla logiki ani dla kogokolwiek innego, i jednocześnie podszywasz go moralnym przesłaniem, które w praktyce jest arbitralne i niekonsekwentne. Twierdzenie, że „JA TEŻ podlegam owemu ostrzu krytyki”, nie wnosi nic poza powtarzaniem frazy introspekcyjnej; nie udowadniasz w żaden sposób, że to ostrze ma jakikolwiek uniwersalny zasięg ani że twoje samooceny są zgodne z jakąkolwiek rzeczywistością. Twój tekst jest więc pełen sprzeczności, samooszukiwania i teatralnej autoprezentacji w formie pseudo-refleksji


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 17:13, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:29, 04 Lis 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Zgadzam się z tezą, że zdanie należy odwrócić, stosować do siebie. Jeśli ktoś zaś przeczyta uważnie ten ostatni mój wpis (ale i chyba większość poprzednich z ostatniego czasu), to zauważy, że nikogo imiennie nie wskazuję w tych moich spostrzeżeniach. Z zasady adresatami moich uwag są "jacyś" ludzie, może "jakieś grupy" ludzi. Bo intencją moich uwag jest ogólna refleksja nad ludzką naturą.

To brzmi jak próba zneutralizowania zarzutu, że twoje tezy mają wymiar moralny i oskarżycielski. Ale nie wystarczy nie wskazywać nikogo imiennie, by uniknąć protekcjonalności. Można moralizować „w liczbie mnogiej” — co zresztą robisz. Kiedy piszesz o „presyjnych”, „krzykliwych”, „tych, którzy nie chcą prawdy”, to nie są już abstrakcyjne pojęcia, tylko konstrukcje retoryczne mające funkcję wartościującą. Nie ma znaczenia, że nie wskazujesz nazwisk: i tak rysujesz opozycję „oni – ja”, a więc hierarchię poznawczą i moralną.

Czyżbyś mi odbierał prawo do analizowania jakichkolwiek ludzkich postaw?...
Bo jak miałbym to czynić poprawnie? Może coś zaproponujesz...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 17:29, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:43, 04 Lis 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Zgadzam się z tezą, że zdanie należy odwrócić, stosować do siebie. Jeśli ktoś zaś przeczyta uważnie ten ostatni mój wpis (ale i chyba większość poprzednich z ostatniego czasu), to zauważy, że nikogo imiennie nie wskazuję w tych moich spostrzeżeniach. Z zasady adresatami moich uwag są "jacyś" ludzie, może "jakieś grupy" ludzi. Bo intencją moich uwag jest ogólna refleksja nad ludzką naturą.

To brzmi jak próba zneutralizowania zarzutu, że twoje tezy mają wymiar moralny i oskarżycielski. Ale nie wystarczy nie wskazywać nikogo imiennie, by uniknąć protekcjonalności. Można moralizować „w liczbie mnogiej” — co zresztą robisz. Kiedy piszesz o „presyjnych”, „krzykliwych”, „tych, którzy nie chcą prawdy”, to nie są już abstrakcyjne pojęcia, tylko konstrukcje retoryczne mające funkcję wartościującą. Nie ma znaczenia, że nie wskazujesz nazwisk: i tak rysujesz opozycję „oni – ja”, a więc hierarchię poznawczą i moralną.

Michał Dyszyński napisał:
A ważne w tym jest też i to, że ludzka natura jest też moją naturą, więc z góry zakładam, że uwagi stosują się też do mnie.

To deklaracja pozornej pokory, która ma rozbroić krytykę, ale nie zmienia faktycznego tonu wywodu. Przyznajesz się „do ludzkiej natury”, ale jednocześnie występujesz jako jej komentator — ktoś, kto już się zdystansował, zrozumiał, ujął w refleksję. To klasyczny zabieg retoryczny: pseudoautoironia jako gwarancja autorytetu. Ktoś, kto naprawdę stawia siebie na równi z innymi, nie pisze długich esejów o „presyjnych ludziach”, tylko analizuje konkretne sytuacje, w których sam ulegał tym mechanizmom. Ty zaś pozostajesz w roli nauczyciela, który co prawda mówi: „ja też jestem tylko człowiekiem”, ale robi to z katedry.

Michał Dyszyński napisał:
Staram się być samokrytyczny, więc stawiam sobie pytanie o moje błędy, czyli pytam się swoich emocji, odczuć, czy czasem nie kwalifikuję się do tej "gorszej" grupy. Nieraz się kwalifikuję. Nieraz sobie to sam stwierdzę - tu zawiodłem na całej linii, tam zawiodłem częściowo...

Brzmi szczerze, ale znów — nie jest to samokrytyka epistemiczna, tylko emocjonalna. Nie analizujesz błędu poznawczego, tylko winę i pokutę. Piszesz o „zawodzeniu”, „grupach gorszych”, czyli moralnych kategoriach. W ten sposób twoje rozważania pozostają kazaniem o cnotach poznawczych, a nie refleksją o poznaniu.

Twoja rzekoma „ogólna refleksja nad ludzką naturą” jest w istocie moralnym monologiem, w którym świat dzieli się na tych, którzy potrafią się zdystansować od emocji (czyli na ciebie i podobnych tobie), oraz tych, którzy nie potrafią (czyli całą resztę). To konstrukcja o funkcji terapeutycznej, nie filozoficznej — służy uspokojeniu własnego obrazu siebie, nie zrozumieniu rzeczywistości.

Nawet jeśli formalnie nikogo nie oskarżasz, to twoje teksty operują emocjonalną strukturą „my–oni”, a twoja autoinkluzyjna pokora jest częścią tego samego zabiegu retorycznego, który miałeś rzekomo przezwyciężać.

Michał Dyszyński napisał:
To ciągłe pisanie, że moje uwagi mające krytyczny wydźwięk stosują się do mnie, jest zatem wyważaniem otwartych drzwi. Ja to potwierdzę, że (w zakresie, którego stopień w porównaniu do innych ludzi, może do średniej postaw, może do mediany postaw w społeczeństwie, czy w całej ludzkości jest przeze mnie niemożliwy do ścisłego określenia) to ostrze się do mnie stosuje.

I właśnie tu zaczyna się problem – twoje „potwierdzenie” nie jest żadnym realnym przyjęciem krytyki, tylko zgrabnym sposobem na jej rozbrojenie. Gdy sam stwierdzasz, że „to ostrze się do mnie stosuje”, odbierasz innym prawo do oceny. Sam wyznaczasz granicę swojej winy i sam ją usprawiedliwiasz, przez co cały akt pokory zamienia się w retoryczny pancerz. Udajesz bezbronność, a w istocie kontrolujesz kierunek i siłę ciosu.

Michał Dyszyński napisał:
Gdy ostrze uwag zaś kieruję ogólnie, czyli też na zewnątrz (o sobie cały czas nie zapominając), to jest w tym jednak też...
ASPEKT WYROZUMIAŁOŚCI, ZROZUMIENIA (jeśli się da, to jakiejś formy usprawiedliwienia, przebaczenia).

Wyrozumiałość wobec kogo? Ty sam decydujesz, kto zasługuje na „przebaczenie” i w jakim stopniu. Tworzysz w ten sposób pozycję arbitra – nie człowieka w dialogu, lecz mentora, który rozumie ludzkie błędy „z góry”. To nie jest postawa współuczestnika, ale kaznodziei. Twoja łagodność jest tylko miękką formą wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
Uważam, że najgorszym ostatecznie grzechem jest BRAK CHĘCI DOSTRZEGANIA, A POTEM WOLI ZWALCZANIA SWOICH BŁĘDÓW. Dlatego piszę te uwagi o błędności postaw (ogólnie), aby stosowały się one do wszystkich - a każdy, jeśli zechce, może określić SWÓJ INDYWIDUALNY STOPIEŃ STOSOWALNOŚCI DO NIEGO owych uwag.

To nie jest żadna otwartość, tylko przerzucenie odpowiedzialności. Ty dyktujesz warunki: każdy „jeśli zechce” może się odnaleźć w twojej moralnej narracji, ale ty wciąż pozostajesz jej narratorem. Kto się z tobą nie zgadza, automatycznie zostaje kimś, „kto nie chce dostrzec swoich błędów”. Z góry budujesz ramę, w której twoja interpretacja zawsze wygrywa.

Michał Dyszyński napisał:
Właśnie dlatego moje uwagi są nieimienne, że nie czuję się uprawniony do ustalania W JAKIM STOPNIU ta konkretna osoba (częściowo tyczy się to mnie samego, choć jednak robocze hipotezy na temat stosowalności krytyki do mnie staram się formułować) temu ostrzu krytycyzmu podlega.

Nieimienność to w twoim wykonaniu nie pokora, lecz wygodne zabezpieczenie. Dzięki niej nikt nie może odnieść się do zarzutu bez ryzyka, że sam zostanie uznany za przykład postawy, którą krytykujesz. Ukrywasz się za ogólnikami, które wydają się uniwersalne, ale w praktyce są nie do zweryfikowania. To sposób na to, by nigdy nie stanąć w sytuacji przegranej.

Michał Dyszyński napisał:
Może akurat ten, kto to czyta podlega temu ostrzu w śladowym stopniu (bo może tylko kilka razy "to coś złe" przelotnie odczuł, chwilę nad tym pomyślał, a potem sprawnie odrzucił), ale może był to u niego mały problem, możę średni problem, a może nawet duży problem...

Takie pseudo-pokorne „może” to tylko pozór otwartości. W praktyce każdy, kto się z tobą nie zgadza, zostaje wciągnięty w twoją grę – nawet jeśli uznasz, że „to tylko mały problem”, to i tak już problem. Stworzyłeś samowystarczalny system, w którym nie da się z tobą dyskutować, bo każda odpowiedź zostanie zinterpretowana jako „dowód” postawy, którą krytykujesz.

Michał Dyszyński napisał:
Ja sam jadę tu na tym samym wózku - pewne uwagi w odniesieniu do mnie stanowią mały problem, inne średni problem, jeszcze inne duży problem. I dodam, że nieraz właśnie tak o tym myślę - czy to jest mój mały problem, czy średni, a może duży?...

To już czysta autokreacja – malujesz siebie jako refleksyjnego ascetę, który nieustannie rozlicza własne błędy. Ale twoje wyznania nie są ryzykowne, nie są szczere w sensie egzystencjalnym. To ozdobny rytuał pokory, który ma podtrzymać moralny autorytet, nie go zburzyć. Prawdziwa pokora nie ogłasza się w esejach – dzieje się w milczeniu, w czynie, nie w deklaracjach.

Michał Dyszyński napisał:
To z MOICH OSOBISTYCH ZMAGAŃ Z MOIMI WADAMI bierze się większość owych uwag. A sporą część problemów z moimi wadami mam wciąż niezałatwione, wciąż jest tym słabym, tym godnym krytyki. I niniejszym potwierdzam to!

Nie, nie potwierdzasz. Ty raczej inscenizujesz przyznanie się do winy, które samo w sobie staje się kolejnym powodem do dumy. Właśnie to „potwierdzenie” brzmi jak ostateczna kropka w autoprezentacji – niby skromność, a jednak ostatnie słowo zawsze należy do ciebie. Twoje „zmagania” są więc tylko dalszym ciągiem tego samego: ty wyznaczasz ramy dobra, zła, winy i odkupienia, i w ten sposób zachowujesz władzę, którą pozornie odrzucasz.

Twoja cała retoryka to perfekcyjnie wypolerowana autokreacja człowieka „świadomego własnych błędów”, który tak naprawdę nigdy nie pozwala innym ich nazwać. Udajesz pokorę, ale zawsze w sposób, który stawia cię ponad tymi, których rzekomo rozumiesz i wybaczasz. To nie jest refleksja – to zamknięta pętla samozachwytu ubrana w słowa o duchowym spokoju.

Michał Dyszyński napisał:
Wychodzę z założenia, że w swoim życiu POWINIENEM SIĘ PRZETESTOWAĆ POD KĄTEM KAŻDEJ WADLIWOŚCI. Narzucam więc sobie nawet takie pytania, kierując je do wewnętrznych odczuć, tendencji myślowych:

To brzmi jak moralny heroizm, ale w rzeczywistości jest tylko jego teatralną imitacją. Ty nie testujesz się „pod kątem wadliwości” — ty piszesz o tym, że się testujesz. To różnica zasadnicza. Twoja deklaracja nie jest faktycznym zanurzeniem w ciemne rejony siebie, tylko publicznym ogłoszeniem, że odwagę tę posiadasz. W ten sposób obracasz introspekcję w performans duchowej wyższości.

Michał Dyszyński napisał:
- czy nie ma we mnie pragnień/intencji do sprawiania innym bólu?

* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do wykorzystania kogoś?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do morderstwa?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do kradzieży?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do poniżenia kogoś?
* czy nie ma we mnie pragnień/intencji do oszukiwania, manipulowania?

Ta lista brzmi jak liturgia pokory, ale zrobiona na pokaz. Wymieniasz ekstremalne przykłady zła, które w oczywisty sposób każdy człowiek odrzuca, więc twoje „przyznanie się” nie ryzykuje niczego. Wybierasz takie wady, które są powszechnie uznane za odrażające, dzięki czemu twoje rzekome zmaganie się z nimi automatycznie budzi podziw. Nikt nie powie, że to próżne, bo przecież „tak szczerze” patrzysz w siebie. A jednak to pozór – łatwo jest pisać o morderstwie w sferze abstrakcji, trudniej o prawdziwych, drobnych przejawach egoizmu, próżności, zawiści czy manipulacji, które towarzyszą twoim tekstom w realnym dialogu.

Michał Dyszyński napisał:
I nieraz jakieś postacie złych tendencji (jeśli nie tych wymienionych, to innych) w swoich emocjach, skrytych pragnieniach odnajduję. A nawet jeśli od razu ich nie odnajduję, to...
... STARAM SIĘ DODATKOWO PRZYCISNĄĆ pod kątem: ale jednak, Michale, zajrzyj tam głębiej! Może wyparłeś to złe i się wybielasz!

To tylko kolejny etap tej samej autokreacji. „Przyciskasz siebie” nie po to, by naprawdę coś odkryć, lecz by wzmocnić obraz własnej duchowej czujności. W twoim tonie nie ma autentycznego strachu przed własnym złem – jest samozadowolenie z faktu, że potrafisz o nim mówić. Gdybyś naprawdę się bał tego, co możesz w sobie zobaczyć, nie pisałbyś o tym z taką narracyjną elegancją. Twoja rzekoma introspekcja jest aseptyczna, bez bólu, bez brudu – jakbyś robił rachunek sumienia dla estetyki, nie dla prawdy.

Michał Dyszyński napisał:
Czasem, po którymś tam podejściu coś złego w sobie jednak odnajduję. Wtedy powiadam sobie: widzisz Michale! Nie masz prawa teraz czuć się od nikogo lepszy pod tym względem - wszyscy jedziemy na tym samym wózku, walczymy z naszymi błędami, wadliwościami.

To brzmi jak nauczka, ale kończy się autopochwałą. Bo to ty jesteś tym, który „rozumie”, który „nie czuje się lepszy” – i właśnie w tym nieczuciu lepszości zyskujesz moralną wyższość. To paradoks, którego nie zauważasz: twoja deklarowana pokora staje się narzędziem wywyższenia. Ty już wygrałeś, bo w świecie, w którym większość ludzi „nie widzi swoich wad”, ty jesteś tym, który „odważnie patrzy w siebie”. To nie jest wyrzeczenie, to subtelna forma triumfu.

Twoje rzekome „testowanie się pod kątem wadliwości” to nie ćwiczenie duchowe, tylko autokomentarz, który sam siebie karmi. Nie bada cię rzeczywistość – ty sam siebie egzaminujesz i sam sobie wystawiasz świadectwo pokory. W ten sposób nie dotykasz prawdziwego zła w sobie, tylko pielęgnujesz jego pięknie zaaranżowane odbicie w lustrze.

Michał Dyszyński napisał:
Tu fedorze ciągle mi "przypominasz", że do mnie stosują się te uwagi. Zapewniam Cię, że praktycznie nie ma takiej uwagi ogólnej, takie ostrza krytyki, którego bym nie odniósł do siebie. Nie siedzę w cudzych główach, nie skanuję emocji innych ludzi, więc nie umiem ocenić, czy to ostrze stosuje się do mnie w stopniu większym, czy mniejszym niż do dowolnego innego człowieka.

To wybieganie w stronę relatywizmu moralnego, który ma cię rozgrzeszyć przez rozproszenie winy w tłumie. Powtarzasz, że „nie wiesz, czy bardziej czy mniej”, jakby to było cnotą – ale właśnie ta nieokreśloność jest Twoim sposobem na uniknięcie konkretu. Gdybyś naprawdę „testował siebie”, musiałbyś określić przynajmniej przybliżony stopień własnego skażenia, a nie wiecznie uciekać w symetrię: „wszyscy jedziemy na tym samym wózku”. To uogólnienie rozmywa odpowiedzialność, która – jak sam twierdzisz – powinna być właśnie osobista i introspektywna.

Michał Dyszyński napisał:
Dlatego (może z wyjątkiem odpowiedzi ad vocem, gdy ktoś wcześniej sam mnie personalnie atakuje, co jednak w przyszłości będę starał się eliminować w ogóle z moich refleksji) tylko teoretyzuję - wobec innych teoretyzuję niekonkretnie, nie wskazując palcem. Wobec siebie już wskazuję palcem i przechodzę od czystego teoretyzowania do bardziej praktycznych działań - do testowania się mentalnego.

Nie, ty nie teoretyzujesz – ty budujesz moralny teatr, w którym grana jest rola „filozofa, który nie wskazuje palcem”. To strategia bezpieczna, bo z jednej strony możesz krytykować każdego („ogólnie o ludziach”), a z drugiej – z góry wyłączasz się z oskarżeń o pychę („bo nie wskazuję nikogo imiennie”). Tyle że ten zabieg właśnie czyni Twoją postawę paternalistyczną. Ty nie rozmawiasz z ludźmi, ty mówisz nad nimi.

„Nie wskazuję palcem” w twoim wykonaniu to nie pokora, lecz asekuracja – chcesz mieć komfort głoszenia sądów o ludzkiej naturze bez ryzyka konfrontacji z rzeczywistym człowiekiem. Bo gdybyś zwrócił się do kogoś wprost, ktoś mógłby ci odpowiedzieć: „nie masz racji”. A tak, mówisz w próżnię, do uogólnionej ludzkości, której nie można cię zweryfikować.

To dlatego twoje „testowanie się mentalne” nie jest w istocie testem. Prawdziwy test ma wynik – pozytywny albo negatywny. Ty natomiast używasz tej metafory, by nie musieć niczego rozstrzygać: test trwa, proces się toczy, poznanie jest w drodze… I tak bez końca. To nie filozofia, to forma samoasekuracji ubrana w słowa o refleksyjności.

Michał Dyszyński napisał:
Jak się testuję?...

Twój wstęp jest pustym autowahaniem i nie wnosi niczego poza próżnym autopodkreśleniem, że niby „testujesz się”, co samo w sobie jest arbitralne i niczego nie dowodzi.

Michał Dyszyński napisał:
- Jeden z rodzajów testów, który najczęściej stosuję, opiszę teraz.

Tu robisz sztuczny zabieg literacki, jakby „często stosowanie” miało znaczyć jakąkolwiek obiektywną wartość. To subiektywne stwierdzenie nie jest żadnym dowodem, nie mówi nic o prawdziwym sprawdzaniu się w moralności ani prawdzie.

Michał Dyszyński napisał:
Gdy stawiam sobie pytanie, czy podlegam jakiejś wadliwej tendencji/emocji mentalnej, to staram się wyobrazić sobie, że owo "coś" ku czemu mnie ciągną emocje osiągnąłem w pełni.

To jest absolutnie arbitralne i psychologicznie nieuzasadnione. Wyobrażanie sobie scenariusza w żaden sposób nie testuje rzeczywistego zachowania, a jedynie pozwala Ci pooglądać w myślach fantazję. Na tym poziomie nie ma żadnej wiarygodności ani związku z rzeczywistym badaniem siebie, jest to czysta introspekcyjna teatralizacja.

Michał Dyszyński napisał:
Przykładowo, gdybym chciał się przetestować, czy mam tendencję do oskarżycielskiego naciskania na ludzi, aby potem wykorzystywać ich dezorientację i poczucie niższości, to wyobrażam sobie, że oto już udało mi się wobec kogoś tam taki cel idealnie zrealizować - oto jest przede mną kompletnie zgnębiony moimi oskarżeniami człowiek, łzy mu ciekną z oczu, a on pogrążony w poczuciu winy przeze mnie mu wimprintowanej, stoi bezradny i sparaliżowany.

Tu wkraczasz w pełną fantazję sadystyczną i jeszcze próbujesz ją opakować w pozory refleksji etycznej. Tworzysz kompletny absurd: mówisz o „testowaniu siebie”, a w rzeczywistości fantazjujesz o krzywdzeniu drugiego człowieka i interpretujesz swoje wyobrażenia jako eksperyment. To jest nie tylko psychologicznie bezzasadne, ale wręcz moralnie niepokojące. Nie ma tu żadnej miary rzeczywistej tendencji, tylko projekcja własnej wyobraźni.

Michał Dyszyński napisał:
Co tym wtedy czuł?... Czułbym tryumf, bo takim mocarzem manipulacji się okazałem?...

Znowu wprowadzasz arbitralny dylemat emocjonalny, w którym nie ma żadnej weryfikowalności. Pytanie o „co czułbym?” w pełni pozostaje w twojej wyobraźni, więc nie ma żadnego związku z faktycznym testem moralnym ani tendencjami. To jedynie psychologiczna autoreferencja, udająca głębię, a w rzeczywistości zupełnie nieuprawniona.

Michał Dyszyński napisał:
A może czułbym raczej jego smutek, może chciałbym go bardziej pocieszyć, wycofać się z tych moich oskarżeń, bo czułbym, że przeholowałem, że to nie o to mi chodziło?...

To jest kompletna arbitralność i autopochwała w zakamuflowanej formie. Wymyślasz sobie moralne rozterki, które mają Cię przedstawiać jako refleksyjnego, a w rzeczywistości nie dokonujesz żadnego rzeczywistego sprawdzenia ani w sobie, ani w świecie. Cała metoda opiera się na introspekcji w oderwaniu od faktów i działa jak narzędzie autopochwały.

Dyszyński, twoje „testowanie się” to czysta fantazja, która niczego nie weryfikuje ani nie bada, to arbitralne granie wyobraźnią, które nie ma żadnego znaczenia epistemicznego ani etycznego. Mówisz o testach moralnych, a w praktyce jedyne, co robisz, to uruchamiasz własne fantazje sadystyczne i udajesz refleksję. Nie ma tu konsekwencji, nie ma żadnej obiektywnej weryfikacji, wszystko jest twoim subiektywnym wymysłem. Każdy fragment tej „metody” jest nielogiczny, bezzasadny, sprzeczny z jakimkolwiek realnym sprawdzaniem siebie, a co najgorsze – próbujesz to opakować w pozory moralnej szlachetności, co jest jawnie hipokrytyczne. To nie jest test, to nie jest samokrytyka, to jest teatr twojej wyobraźni.

Michał Dyszyński napisał:
Takie m.in. pytania sobie stawiam, testując swoje odczucia.
Pytam często CZY JA TEŻ TAKI JESTEM?
Czasem w jakimś stopniu czuję, że jestem w czymś tym złym. Czasem mam odczyty niejasne - trochę chcę, trochę jednak czuję przeciwne pragnienia... To rzadko jest proste. A błędów przy tym na pewno popełniam co niemiara, choć mam nadzieję, że powoli, mozolnie z tych błędów ocenach udaje mi się wygrzebywać.
Ale na pewno mogę potwierdzić, że JA TEŻ podlegam owemu ostrzu krytyki, którą formułuję teoretyzując w tym i wielu innych wątkach.


Twoja narracja to czysty bełkot introspekcyjny, w którym próbujesz nadać moralny ciężar czemuś, co w praktyce nie ma żadnej weryfikowalnej wartości. Mieszasz subiektywne odczucia z rzekomym "testowaniem", co jest arbitralne i zupełnie niemechaniczne – nie podajesz żadnej metody ani kryterium, według którego miałbyś obiektywnie ustalić, czy rzeczywiście jesteś w czymś „tym złym”. Niejasne odczucia, które opisujesz jako „trochę chcę, trochę czuję przeciwne pragnienia”, są dowodem, że nie panujesz nad własną oceną, a mimo to przedstawiasz to jako wgląd w siebie. Twój akt teoretyzowania ma wartość wyłącznie dla ciebie, nie dla logiki ani dla kogokolwiek innego, i jednocześnie podszywasz go moralnym przesłaniem, które w praktyce jest arbitralne i niekonsekwentne. Twierdzenie, że „JA TEŻ podlegam owemu ostrzu krytyki”, nie wnosi nic poza powtarzaniem frazy introspekcyjnej; nie udowadniasz w żaden sposób, że to ostrze ma jakikolwiek uniwersalny zasięg ani że twoje samooceny są zgodne z jakąkolwiek rzeczywistością. Twój tekst jest więc pełen sprzeczności, samooszukiwania i teatralnej autoprezentacji w formie pseudo-refleksji

Tak jeszcze skomentuję całościowo.
Czy nie wydaje się nikomu dziwne, że fedor stawia mi np. zarzut fałszywej pokory, braku dowodu, "testowania rzeczywistego zachowania" w sytuacji, gdy ja
1. pokory nie deklarowałem. Nigdzie podobne stwierdzenie z mojej strony się nie pojawiło, ale fedor jest wprowadził, jako moją rzekomą intencję, a potem tryumfalnie obalił.
2. dowodliwości dla moich refleksji też nigdzie nie deklarowałem (ani nawet przez myśl mi nie przyszło, aby cokolwiek z tego co piszę uznawać w randze dowodu). Ale fedor mój "brak dowodu" wytknął i też obalił ten mój "błąd"
3. Pisałem o teście POSTAW WEWNĘTRZNYCH, INTENCJI, ODCZUĆ, a nie o teście "rzeczywistego zachowania", co by mi na myśl nie przyszło, aby w tym trybie rozważać.
Czy takie podejście, polegające na tryumfalnym obalaniu wydumanych przez kogoś samu intencji, drugiej osoby, która to osoba niczego podobnego nie deklaruje, tylko mi się wydaje dziwne?... :think:

Dodałbym od siebie, że nie oczekuję, aby mi przyznawano z tytułu wcześniejszej wypowiedzi pokorę. Raczej proszę o zauważenie, że tu chodzi o ASPEKT EGOISTYCZNY - testuję się pod katem moich wad, bo chcę WZRASTAĆ W MOCY. Intencja wzrastania w mocy jest nietzscheańska, a do tego chyba egoistyczna. Liczę na to, że jak odkryję, a potem usunę z mojej osobowości wszystkie duchowe i intelektualne słabości, to stanę się naprawdę wybitną osobowością.
Czy ktoś to wtedy doceni?...
- Raczej na to liczę. Jak się wzniosę w mocy duchowej (nie myślę absolutnie o mocy dominowania, tłamszenia innych, myślę o mocy niezakłóconego postrzegania prawdy, jak też jest w tym ważny aspekt wrażliwości, miłości) ponad wszystkich, to i tak pewnie nie znajdę równych mi w tym postrzeganiu, którzy by byli w stanie docenić tę moją moc. Więc nie o uznanie ludzi mi tu chodzi, lecz o uznanie w moich własnych oczach, albo...
w oczach Boga, czy innych istot głęboko udoskonalonych. Jeśli zasłużę na docenienie przez takie istoty, to je wtedy oczywiście przyjmę. Ale na razie nie liczę na takie splendory.
Zresztą...
... Mojej wizji CZYM JEST DUCHOWA MOC, pewnie nie byłbym w stanie przekazać. Bo jest to coś znacząco odmiennego od tych przekonań o mocy, jakie posiada chyba większość ludzi. Ta "moc po michałowemu" nie ma absolutnie nic wspólnego z dominowaniem nad innymi istotami, albo z wywyższaniem się nad kogokolwiek, więc i tak byłbym tu totalnie niezrozumiany.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 18:03, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16267
Przeczytał: 85 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:08, 04 Lis 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Tak jeszcze skomentuję całościowo.

Już ten wstęp zdradza, że zamiast realnej odpowiedzi na zarzuty próbujesz obrócić całą sprawę w ogólnikowy komentarz – jakbyś chciał uciec od konkretów. To typowy zabieg retoryczny: rozmyć problem i sprowadzić go do rzekomej „refleksji nad dyskusją”, zamiast zmierzyć się z samą treścią krytyki.

Michał Dyszyński napisał:
Czy nie wydaje się nikomu dziwne, że fedor stawia mi np. zarzut fałszywej pokory, braku dowodu, "testowania rzeczywistego zachowania"...

Nie, nie wydaje się to dziwne, bo twoje wpisy właśnie takie wrażenie sprawiają. Twoje ciągłe moralizowanie, „testowanie się” i deklarowanie, że „każdy powinien spojrzeć w siebie”, to po prostu forma autopromocji duchowej. Używasz języka pokory, by zyskać pozycję kogoś głębszego i bardziej samoświadomego. To właśnie jest fałszywa pokora – pozorna samokrytyka, która w istocie buduje twój wizerunek moralnego obserwatora.

Michał Dyszyński napisał:
1. pokory nie deklarowałem. Nigdzie podobne stwierdzenie z mojej strony się nie pojawiło, ale fedor jest wprowadził, jako moją rzekomą intencję, a potem tryumfalnie obalił.

To klasyczna próba literalnego wybielenia się. Nie trzeba użyć słowa „pokora”, by ją komunikować. Twoje teksty są przesiąknięte narracją człowieka „świadomego własnych wad, ale jednak duchowo dojrzalszego”. To właśnie pokora deklaratywna – taka, która działa przez ton i kontekst, nie przez dosłowność. Mówienie: „i ja też podlegam ostrzu mojej krytyki” brzmi jak przyznanie się, ale faktycznie to wyrafinowany sposób pokazania swojej rzekomej wyższości moralnej. Udajesz, że się zniżasz, by się wynieść.

Michał Dyszyński napisał:
2. dowodliwości dla moich refleksji też nigdzie nie deklarowałem (ani nawet przez myśl mi nie przyszło, aby cokolwiek z tego co piszę uznawać w randze dowodu). Ale fedor mój "brak dowodu" wytknął i też obalił ten mój "błąd".

Znowu unikasz istoty sprawy. Jeśli twierdzisz, że twoje tezy nie mają charakteru dowodowego, to tym samym przyznajesz, że są czysto subiektywne i niczego nie wnoszą poza twoim nastrojem. A więc po co w ogóle je publikujesz i bronić ich jak prawdy o naturze ludzkiej? Nie można jednocześnie pisać o „obiektywnej prawdzie”, „intencji odchodzenia od życzeniowości” i jednocześnie odcinać się od wszelkiej dowodliwości. Chcesz być filozofem bez logiki, moralistą bez odpowiedzialności za spójność swoich tez.

Michał Dyszyński napisał:
3. Pisałem o teście POSTAW WEWNĘTRZNYCH, INTENCJI, ODCZUĆ, a nie o teście "rzeczywistego zachowania", co by mi na myśl nie przyszło, aby w tym trybie rozważać.

To właśnie sedno twojej mistyfikacji – mylisz introspekcję z poznaniem. Testowanie „intencji” w wyobraźni nie mówi nic o twojej realnej postawie. To tylko mentalna gra, w której jesteś zarazem sędzią i oskarżonym. Możesz sobie przypisać dowolny wynik, bo nikt tego nie zweryfikuje. Nie jest to więc żaden test, tylko emocjonalna autokreacja. Tym bardziej dziwi twoje oburzenie, że ktoś odważył się to zauważyć.

Michał Dyszyński napisał:
Czy takie podejście, polegające na tryumfalnym obalaniu wydumanych przez kogoś samu intencji, drugiej osoby, która to osoba niczego podobnego nie deklaruje, tylko mi się wydaje dziwne?...

Nie, Dyszyński, to nie jest „wydumane”. To konsekwentne pokazanie, że twoje teksty operują półsłówkami i emocjonalnymi niedopowiedzeniami, które mają wyglądać głęboko, ale nie znoszą żadnej analizy. Kiedy ktoś je rozbiera na części i pokazuje, że to pusty schemat duchowej autopromocji, ty uciekasz w pozę ofiary niezrozumienia. Nie da się wiecznie zasłaniać rzekomą subtelnością intencji, gdy w istocie chodzi o to, by błyszczeć moralnie, nie ryzykując logicznej odpowiedzialności.

Twoja obrona opiera się na czystym unikaniu odpowiedzialności za własne niejasności. Uciekasz w semantykę — twierdzisz, że nie deklarowałeś pokory, dowodu ani testu rzeczywistego zachowania, jakby to miało cię uwolnić od krytyki. Ale problem nie leży w tym, co literalnie napisałeś, tylko w tym, co z twojego tekstu wynika. Twoje ciągłe „testowanie siebie” i introspekcyjne rozważania o wadach i pokusach są z istoty gestem pokory – deklaracją moralnego samooczyszczania i duchowej wrażliwości. Nie musisz użyć słowa „pokora”, żeby przekaz był taki sam. Twoje próby wycofania się z tego to czysta hipokryzja – korzystasz z języka pokory, żeby później udawać, że to tylko „rozważania teoretyczne”.

Podobnie z „dowodem” – to, że piszesz o „refleksjach” i „intencjach”, nie zmienia faktu, że przedstawiasz swoje wnioski jako wiarygodne i uzasadnione. Nie mówisz „wydaje mi się”, tylko „jest tak, że ludzie podlegają błędom, gdy emocje górują nad prawdą” – to są sądy roszczące sobie prawo do prawdziwości, a więc wymagają uzasadnienia. Nie możesz wymagać, by traktowano je jak czystą poezję, skoro sam stawiasz je w tonie filozoficznego autorytetu.

Mówienie o „teście postaw wewnętrznych” nie chroni cię przed krytyką, bo ten test jest z natury pozorny. Nie da się zweryfikować autentyczności „wewnętrznego odczucia”, a więc cała twoja koncepcja jest nie do odróżnienia od autosugestii. Twój „test” to w rzeczywistości wyobrażeniowa gra z samym sobą, w której zawsze możesz wyjść na moralnie czujnego, introspektywnego człowieka – i właśnie dlatego miałem rację, punktując fałsz tej konstrukcji. Nie obalił „wydumanych intencji”, tylko pokazał, że twoje rzekome autoanalizy to literacka poza, której nie da się odróżnić od samousprawiedliwienia.

Michał Dyszyński napisał:
Dodałbym od siebie, że nie oczekuję, aby mi przyznawano z tytułu wcześniejszej wypowiedzi pokorę. Raczej proszę o zauważenie, że tu chodzi o ASPEKT EGOISTYCZNY - testuję się pod katem moich wad, bo chcę WZRASTAĆ W MOCY.

Czyli otwarcie przyznajesz, że twoja rzekoma autoanaliza jest w gruncie rzeczy projektem samodoskonalenia napędzanym ambicją. Mówisz o „egoistycznym” aspekcie, ale w praktyce próbujesz ten egoizm uduchowić – uczynić z niego cnotę. To bardzo wygodne: można się chełpić własną pokorą, nazywając ją „ćwiczeniem w mocy”. Twoje wyznanie nie jest więc szczere, tylko sprytnie przebrane za autorefleksję. Nie „testujesz się”, Michał – budujesz mit o sobie jako kimś, kto nawet swój egoizm potrafi przekształcić w duchową siłę.

Michał Dyszyński napisał:
Intencja wzrastania w mocy jest nietzscheańska, a do tego chyba egoistyczna. Liczę na to, że jak odkryję, a potem usunę z mojej osobowości wszystkie duchowe i intelektualne słabości, to stanę się naprawdę wybitną osobowością.

To zdanie mówi wszystko o twojej rzeczywistej motywacji. Cała ta otoczka o „prawdzie”, „intencjach”, „ciszy umysłu” jest tylko dekoracją do projektu samouwielbienia. Wzorem Nietzschego marzysz o stanie nadczłowieka – jednostki, która „przezwyciężyła siebie”, ale twoja wersja tego ideału jest groteskowa: zamiast realnej siły intelektualnej czy moralnej mamy fantazję o własnej duchowej wyjątkowości. Nie widać tu ani śladu pokory wobec prawdy – jedynie narcystyczny projekt samozbawienia.

Michał Dyszyński napisał:
Czy ktoś to wtedy doceni?... - Raczej na to liczę. Jak się wzniosę w mocy duchowej (nie myślę absolutnie o mocy dominowania, tłamszenia innych, myślę o mocy niezakłóconego postrzegania prawdy) ponad wszystkich, to i tak pewnie nie znajdę równych mi w tym postrzeganiu, którzy by byli w stanie docenić tę moją moc.

To już nie introspekcja, tylko czysta megalomania podlana fałszywą skromnością. Piszesz, że „nie o uznanie ludzi ci chodzi”, ale w tym samym zdaniu przyznajesz, że liczysz, iż ktoś tę „moc” doceni. Twój ton zdradza zresztą głęboką potrzebę podziwu – tylko że wiesz, iż jawne jej okazanie byłoby kompromitujące, więc przekształcasz ją w pozornie bezinteresowną tęsknotę za „docenieniem przez wyższe istoty”. To psychologiczna ucieczka w duchowy elitaryzm, która ma zamaskować zwykłą ludzką próżność.

Michał Dyszyński napisał:
Więc nie o uznanie ludzi mi tu chodzi, lecz o uznanie w moich własnych oczach, albo... w oczach Boga, czy innych istot głęboko udoskonalonych. Jeśli zasłużę na docenienie przez takie istoty, to je wtedy oczywiście przyjmę. Ale na razie nie liczę na takie splendory.

Czyli jednak – mimo całej deklarowanej „bezinteresowności” – twoja motywacja opiera się na oczekiwaniu nagrody. Chcesz być oceniony, pochwalony, wyniesiony – nawet jeśli przez Boga, to nadal chodzi o potwierdzenie własnej wyjątkowości. Twoje rzekome „odrzucenie uznania ludzi” to tylko przesunięcie kryterium próżności na poziom kosmiczny. To jakby ktoś powiedział: „nie zależy mi na medalach, ale oczekuję, że historia uzna moją wielkość”.

Michał Dyszyński napisał:
Zresztą... Mojej wizji CZYM JEST DUCHOWA MOC, pewnie nie byłbym w stanie przekazać. Bo jest to coś znacząco odmiennego od tych przekonań o mocy, jakie posiada chyba większość ludzi. Ta "moc po michałowemu" nie ma absolutnie nic wspólnego z dominowaniem nad innymi istotami, albo z wywyższaniem się nad kogokolwiek, więc i tak byłbym tu totalnie niezrozumiany.

To już klasyczny gest samozwańczego proroka: „nikt mnie nie zrozumie, bo jestem zbyt głęboki”. W ten sposób zabezpieczasz się przed każdą krytyką – skoro nikt nie pojmie twojej „mocy po michałowemu”, to każdy zarzut można z góry zbyć jako przejaw niezrozumienia. To czysta manipulacja językiem – używasz mistycznych ogólników, by nadać sens czemuś, co sensu nie ma. Twoja „moc” to po prostu kult własnej wyjątkowości, zamknięty w pętli autouwielbienia. Nie ma w tym ani duchowości, ani poznania prawdy – tylko nieustanna autokreacja pod płaszczykiem filozoficznej głębi
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:19, 04 Lis 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
2. dowodliwości dla moich refleksji też nigdzie nie deklarowałem (ani nawet przez myśl mi nie przyszło, aby cokolwiek z tego co piszę uznawać w randze dowodu). Ale fedor mój "brak dowodu" wytknął i też obalił ten mój "błąd".

Znowu unikasz istoty sprawy. Jeśli twierdzisz, że twoje tezy nie mają charakteru dowodowego, to tym samym przyznajesz, że są czysto subiektywne i niczego nie wnoszą poza twoim nastrojem. A więc po co w ogóle je publikujesz i bronić ich jak prawdy o naturze ludzkiej? Nie można jednocześnie pisać o „obiektywnej prawdzie”, „intencji odchodzenia od życzeniowości” i jednocześnie odcinać się od wszelkiej dowodliwości.

Otóż ja właśnie tak robię - piszę o prawdzie i odcinam się od dowodliwości. Dlaczego?
Bo to jest forum FILOZOFICZNE, a ja tu piszę w trybie filozofowania.
Potrafisz wskazać dowód w filozofii?...
Jeden ścisły dowód tezy filozoficznej. Tylko jeden! :shock:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 19:28, 04 Lis 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37473
Przeczytał: 81 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:19, 04 Lis 2025    Temat postu:

Zastanawiałem się, fedorze, na czym właściwie polega to, że w dyskusji zwyciężasz. Moje prywatne rozumienie dyskusji filozoficznej nie obsługuje raczej koncepcji zwyciężania, ale staram się modelować rozumienie różnych idei, które daje się wyczytać z deklaracji innych dyskutantów. Ty deklarowałeś swoje zwyciężanie w dyskusji, ale nie przypominam sobie, abyś gdzieś opisał na czym owo zwyciężanie miałoby polegać, co miałoby się stać, aby dyskutant po fedorowemu mógł zostać nazwany zwycięzcą.
Teraz już mam koncepcję na czym może polegać idea fedorowego "zwyciężania" (w starszej wersji terminologii "orania") oponenta w dyskusji. Z zachowań, które konsekwentnie i powtarzalnie prezentujesz, opisałbym fedorowe zwyciężanie jako postawę oskarżania oponenta o cokolwiek, byle bardziej masywnie, byle było więcej oskarżeń.
Tak by to wyglądało z oglądu większości Twoich postów.

Z tej definicji oczywiście od razu wynika wniosek - fedorowi nikt nie podskoczy, on praktycznie zawsze zwycięży, bo - jak wynika z choćby przedstawionych próbek realnych fedorowego zwyciężania - spektrum możliwych oskarżeń jest bardzo szerokie, wręcz nieograniczone, zaś nie ma żadnych restrykcji przed zastosowaniem większości z nich.
Oskarżyć oponenta można (podaję listę śledząc tylko ostatnich parę postów):
- O intencje, których ten oponent nigdy nie formułował, ale oskarżający je sobie domniemał
- O brak dowodu w sytuacji, gdy ktoś nie deklaruje, że to, co pisze jest czymś więcej niż jego opinią, spostrzeżeniem, więc nigdy do dowodliwości sformułowanie nie aspirowało
- O chęć "ucieczki" (nawet nie bardzo wiem, od czego miałbym ja "uciekać") od czegoś
- O deklarowanie, że ktoś chce spojrzeć w siebie (a coż w tym miałoby być złego?...)
- O pozorną samokrytykę (skąd oskarżający wie, czy ona jest pozorna, czy nie?)
- O bycie moralistą
- O niedopowiedzenie (jakby ktoś był zainteresowany niedopowiedzianą kwestię, to przecież mógłby o to spytać, wszak nikt nie jest w stanie przewidzieć z góry, co komuś będzie brakowało w jego rozumieniu czyichś stwierdzeń)
- O to, że testowanie siebie oskarżający uznał (nie pytając oskarżanego o zgodę), za "gest pokory", ale za chwilę stwierdził, że ten gest jest fałszywy... Czyli sam - nieproszony - uznał, że ten gest wystąpił, a potem sam go uznał za fałszywy.
- o przedstawianie swoich wniosków jako wiarygodnych (co ciekawe gdzie indziej spotkałem się od tego samego fedora z zarzutem dokładnie przeciwnym - zarzutem unikania odpowiedzialności z tytułu tego, że nie głoszę pewności swoich przekonań, bo przedstawiam swoje tezy jako do oceny przez innych, samemu nie obstawiając twardo żadnego stanowiska)
- o to, że próbuję uduchowić ambicję (a cóż to właściwie jest za problem w filozofowaniu, aby się zastanawiać nad możliwością uduchowienia ambicji?...)
- o możliwość chełpienia się (sama możliwość - BO NIE STWIERDZONE CHEŁPIENIE SIĘ - jest tu zarzutem... :shock: )
- o domniemaną potrzebę podziwu - przyznam, że jakaś forma podziwu dla mnie byłaby mi miła, a szczególnie gdy jest wyrażana szczerze i przez wiarygodne osoby, ale czy z tego można mi czynić zarzut?... :shock:
- o kult własnej wyjątkowości...
To ostatnie mogę przemyśleć... :think:
Czy uważam się za wyjątkowego. W pewnym sensie tak, a w innym już nie. Każdego zresztą uważam za wyjątkowego. Z klasyfikacją tej tendencji jako "kult" raczej bym się nie zgodził. Od lat cenię sobie ogólnie wielkie, piękne osobowości. Osobowość Jezusa jest tu wzorem, ale też czuję podziw dla wielkich ludzi w historii ludzkości - naukowców, altruistów, wybitnych pisarzy. Chyba chciałbym też, aby moje życie kiedyś uznano za wyjątkowe, wręcz czuję się POWOŁANY do bycia wyjątkowym. Ale chyba inni w moich oczach też są wyjątkowi.
To jest skądinąd niezwykle ważne zagadnienie - wyjątkowości człowieka. Wierzę, że każdy jest jakoś wyjątkowy, a do tego, że jest powołany, aby tę wyjątkowość zwiększać, aby stać się osobowością, którą Biblia opisuje słowami:
(16) Nikt nie zapala światła po to, by je zaraz przykryć jakimś naczyniem lub postawić pod łóżkiem Umieszcza je raczej na świeczniku, ażeby ci, co wchodzą, widzieli światło. (Ewangelia Łukasza 8:16)

(16) Tak też światło wasze niech jaśnieje na oczach wszystkich ludzi po to, żeby widzieli wasze dobre uczynki i wielbili za nie Ojca waszego, który jest w niebie. (Ewangelia Mateusza 5:16)

(36) Jeśli zaś całe ciało twoje jest w światłości i nie ma w nim nic z mroków, pozostanie całe w jasności i rozświetli cię tak, jakby cię oświetliła jasność pochodni.
(Ewangelia Łukasza 11:36)

(8) Kiedyś trwaliście w ciemności, lecz teraz, dzięki waszemu zjednoczeniu z Panem, znajdujecie się w światłości i dlatego musicie postępować jak synowie światłości. (9) Owocem światłości jest bowiem wszelka prawość, sprawiedliwość i prawda.
(List do Efezjan 5)

(18) My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu. (2 list do Koryntian 3:18)

Tymczasem sprawiedliwi zajaśnieją jak słońce w królestwie ich Ojca. Kto ma uszy, niech słucha. (Ewangelia Mateusza 13:43)

Zostaliśmy (wszyscy! Ja też...) wezwanie do bycia dziećmi światłości, do bycia tymi, którzy pomnożyli talenty, wydali plon stokrotny, rozwinęli się w drzewo, w którym ptaki niebieskie znajdują schronienie. Kto zakopie swoje talenty, niech nie liczy na łagodne traktowanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Samoocena - jak śfinie widzą Śfinię Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 10 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin