Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sens przebaczania winowajcy
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Święte Księgi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21586
Przeczytał: 141 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 7:50, 13 Mar 2023    Temat postu:

Hill napisał:
blackSwan napisał:

No ateiści i innowiercy również odrzucają Ducha Bożego.


W kwestii innowierców KK wydał ciekawy dokument Nostra Aetate w tym temacie

Co do ateistów nie wszyscy odrzucają Boga z premedytacją, część na pewno jest uczciwie poszukująca.


Brak wiary w Boga nie musi się wiązać z odrzuceniem.
Ja nie odrzucam wyobrażenia Boga.

Daj link do tego dokumantu.

Tu ciekawy wywod ojca Prusaka.
[link widoczny dla zalogowanych]


Zwierciadlo.pl>Psychologia

Czy zawsze można wybaczyć? O sztuce przebaczania opowiada jezuita J.Prusak

Dlaczego nawet dla katolików pojednanie w Wigilię jest takie trudne?
My, wierzący i niewierzący, jesteśmy tylko ludźmi, a przebaczenie – warunek pojednania – to trudny akt, bo można je otrzymać od Boga, jeśli da się je innym; można dać je innym, jeśli otrzyma się je od siebie, a można dać je sobie, jeśli otrzyma się je od Boga. Każda przeszkoda, porażka lub każde zatrzymanie się w jednym z tych trzech elementów blokują proces przebaczenia. Nasza trudność wynika również stąd, że chrześcijańskie przebaczenie jest bardzo radykalne.

To znaczy?

Dalej w tekście.

Nawet chrzescijanie maja pewne wątpliwości. Pamiętam taki temat o Jezusie i zbieszeniu.
Dawno. Pisał o tym filozof Leszek Nowak.

[link widoczny dla zalogowanych]

Warto jednak wrócić do tematu mimo objekcji Kruchego04, że nasze dywagacje są niepraktyczne.


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Pon 7:51, 13 Mar 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31263
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:12, 13 Mar 2023    Temat postu:

Kruchy04 napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Wyskakuję z argumentem, że może akurat tak jest (ja w to nawet wierzę), że te epizody życia w cierpieniu, trudzie, niepewności, braku jasnych kryteriów SĄ NIE DO ZASTĄPIENIA w warunkach świadomości, że dobry Bóg jednak istnieje, że kocha nas na tyle, że nie mamy czego się obawiać. Problem w tym, że w tych komfortowych warunkach to już NIE BĘDZIE TEN TEST.


No ok, rozumiem, że to jest kontrargument na mój argument, że realista nic nie stracił, bo jeśli życie nie kończy się na tym świecie to będzie kształtował się już po tej drugiej stronie. Ty uważasz, że już realista nie będzie miał szans się kształtować w tym nowym życiu. TAK TO ROZUMIEM. I nie zgodzę się. Przecież nasz realista przechodzi przez to życie doczesne, on bierze w nim udział, być może też jakieś dotyka go cierpienie, trudy w jakichś momentach jego życia. Możemy nawet założyć, że kiepsko reaguje na te trudniejsze momenty w swoim życiu, bo reaguje bardziej emocjonalnie, nie ma przemyślanych jasnych kryteriów dobra i zła więc łatwiej mu się pogubić albo ulec jakimś grzechom, być może nie zawsze też umie radzić sobie w kontaktach z bliskimi. Załóżmy to, że jego życie, biorąc pod uwagę wcześniej wymienione sytuacje, nie jest zawsze "usłane różami". Ale też przyjmijmy, że z grubsza nasz realista to człowiek, który stara się żyć uczciwie, nie krzywdzić innych, nie brak mu empatii. Zakładamy też, że naszego realiste ciągnie do takich wartości jak pieniądze, że w życiu najważniejsze jest to, aby się ustawić materialnie na dobrym poziomie, żyć na poziomie i bawić się w życiu, korzystać z życia, a jakieś tam rozważania duchowe, filozoficzne, religijne to są rzeczy, z których nic nie ma, tylko "pranie" sobie mózgu. Czyli nasz realista nie będzie się zastanawiał nad alternatywami tego "jak żyć", raczej podąża za wrodzonymi instynktami, jakieś tam głębokie rozważania o przebaczeniu, narodzeniu z ducha itd., - to absolutnie odpada w jego życiu. Taki właśnie sobie realista. :) No i teraz, ja nie widzę żadnych przeszkód, aby jednak realista lekcje na temat rozważań duchowych odrobił jednak w tym drugim życiu. To, że nie poświęci na to czasu w życiu "tu i teraz", zignoruje to i zajmie się "realnymi" rzeczami, to nic nie traci, bo skoro istnieje Bóg, który chce jego zbawienia to on mu pomoże odrobić lekcje w tym drugim życiu. :)

No bo pomyśl Michał, możemy chyba spokojnie założyć, że przez historię tego świata przewinęło się mnóstwo ludzi, którzy nie specjalnie zastanawiali się nad "sensem życia" i raczej działali na zasadzie "w jaką naturę mnie Boże ubrałeś to tak żyję", bez zastanowienia czy coś tu trzeba zmieniać, a jeśli tak to w ogóle co..
No na pewno takich ludzi dużo się przewinęło. Albo takich, co po prostu żyli tym, co przyniesie dzień, bez jakichś tam głębszych refleksji, starając się tylko dobrze ustawić w życiu i nie być gorszym od innych.

No to, co z takimi ludźmi, gdy już przejdą na drugą stronę? Bóg ich wszystkich "kopnie" w tyłek, bo nie czuli ciągoty do głębszych rozważań i inwestowali czas w rzeczy "realne"? Ja myślę, że będzie z nimi odrabiał lekcję. No nie wiem, ale tak sobie o tym myślę. Czyli nasz realista nic jednak nie traci. Wszystko przed nim.

Nie twierdzę tutaj, kogo Bóg "kopnie". Sam się zastanawiam, czy nie milszy mu czasem będzie ateista, niż nieszczery teista, np. chrześcijanin, który w szczególności zieje nienawiścią do świata, mimo że formalnie uznaje się uczniem Jezusa i powinien uznawać przykazanie miłości Boga i bliźniego za najważniejsze. Nie mnie tu sądzić te sprawy...

Chodzi mi raczej o coś innego. Jeśli w ogóle miałbym dostrzegać jakiś sens w tym życiu na Ziemi, to widzę go jako konstruowanie siebie, opisywane w teologii chrześcijańskiej jako powtórne narodzenie się - narodzenie się z ducha. Uważam, że przynajmniej w pewnej części (nie całkowicie) należy interpretować owe sformułowania w Biblii o odrzuceniu człowieka przez Boga w bardziej złożony sposób - jako odrzucenie człowieka przez samego siebie, na które nawet Bóg nie może nic poradzić.
A co jest powodem tego, że człowiek miałby odrzucić/potępić sam siebie?
- Wejrzenie we własną osobę i stwierdzenie: nie mam najmniejszych szans, aby dojść do ładu z własnymi pragnieniami, emocjami i myślami, bo jestem wewnętrznie sprzeczny na bardzo głębokim poziomie.
Narodzenie się z ducha rozumiem jako najpierw skonstruowanie szkieletu dźwigającego nasze myśli i uczucia, potem obleczenie go "powłoką", która określa granicę pomiędzy tym co zewnętrzne, a tym co z nas, a na końcu jakąś formę "uszczelnienia mentalnego" owej powłoki, spowodowanie, że energia naszego życia nie będzie wypływała z nas w sposób niekontrolowany. Aby ten ostatni etap zrealizować, trzeba "załatać wszystkie dziury" naszych związków ze światem zewnętrznym. Do tego zaś niezbędne jest BALANSOWANIE NA GRANICY JA, czyli sprawdzanie coraz to kolejnych miejsc podejrzanych o to, że mogą być albo z gatunku "moje, ja", albo z gatunku "zewnętrzne" i ustalenie czy są to te pierwsze, czy te drugie. Potem należałoby ustalić, czy w tym obszarze "nie ma dziury", której istnienie grozi destabilizacją całej osobowości. To zaś oznacza, że musimy w naszym życiu często "jechać na krawędzi", czyli nie pławić się w strefie komfortu, lecz z tej strefy wychodzić, aby dotrzeć tam, gdzie już nasza osobowość się sypie, bo tracimy kontrolę, tracimy spójność odczuwania - tam jest po prostu cierpienie.
Nie ma jak tego celu uszczelniania się mentalnego zrealizować inaczej, jak właśnie w cierpieniu, czyli balansując na granicy. Pozostawanie w strefach komfortu jest zaniechaniem. I nic ani nikt nie jest w stanie za człowieka tego zadania wykonać - tego udania się na peryferia siebie, obejrzenia owego "terenu" i postawienia tam słupków granicznych.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 18:26, 13 Mar 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hill
Chwilowo nieaktywny



Dołączył: 01 Sty 2023
Posty: 2026
Przeczytał: 13 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:59, 13 Mar 2023    Temat postu:

Semele napisał:

Daj link do tego dokumantu.


Nostra Aetate

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21586
Przeczytał: 141 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:02, 13 Mar 2023    Temat postu:

Hill napisał:
Semele napisał:

Daj link do tego dokumantu.


Nostra Aetate

[link widoczny dla zalogowanych]


Dziękuję.

Ciekawy fragment:

Buddyzm, w różnych swych formach, uznaje całkowitą niewystarczalność tego zmiennego świata i naucza sposobów, którymi ludzie w duchu pobożności i ufności mogliby albo osiągnąć stan doskonałego wyzwolenia, albo dojść, czy to o własnych siłach, czy z wyższą pomocą, do najwyższego oświecenia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kruchy04
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 25 Sie 2016
Posty: 3337
Przeczytał: 59 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 2:44, 14 Mar 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Nie twierdzę tutaj, kogo Bóg "kopnie". Sam się zastanawiam, czy nie milszy mu czasem będzie ateista, niż nieszczery teista, np. chrześcijanin, który w szczególności zieje nienawiścią do świata, mimo że formalnie uznaje się uczniem Jezusa i powinien uznawać przykazanie miłości Boga i bliźniego za najważniejsze. Nie mnie tu sądzić te sprawy...


Ale ja się raczej pytam o to, co tacy ludzie tracą, co nie zastanawiają się nad "sensem życia", tylko swój czas i wysiłek raczej poświęcają na sprawy "realne". Już tłumaczyłem, co przez te określenia w tym temacie rozumiem więc nie chcę się powtarzać. Bo jednak (tak zakładam, a trochę z doświadczenia) ludzie generalnie nie zastanawiają się nad sensem wybaczania, że może życie jest po to, aby narodzić się na nowo, nad tym co znaczy dobro/zło, zbawienie itd. Pewne rzeczy przyjmują intuicyjnie np. co jest dobre, albo że nie powinno się krzywdzić innych i tego typu podobne, ale wszystko przyjęte bez większej refleksji. Niektórzy mają w nosie takie refleksje, a inni poprostu zwyczajnie czasu nie mają, bo są zapracowani (dzieci, dom, codzienne obowiązki), i życie przelatuje..

No i później taki człowiek przechodzi "na drugą stronę życia" i co z nim? Chyba wtedy Bóg musi wymusić na nich te rozważania. Nie wiem tak tylko myślę. Ale jeśli tak, to "realista" nic nie traci jeśli się tu w życiu ziemskim skupi na innych wartościach.

Cytat:
Jeśli w ogóle miałbym dostrzegać jakiś sens w tym życiu na Ziemi, to widzę go jako konstruowanie siebie, opisywane w teologii chrześcijańskiej jako powtórne narodzenie się - narodzenie się z ducha.


A skąd człowiek ma wiedzieć, że to życie jest po to, aby "konstruować siebie"? I że to w ogóle jest potrzebne do jakichś celów po życiu ziemskim? Bóg zawarł jakieś wskazówki dla tego celu, które ma szansę odczytać, każdy człowiek niezależnie od epoki w jakiej się urodził i miejsca? Np. buszmen ma szansę, by się skapnąć, że "Hej, ale ja muszę się "narodzić z ducha"" :) A Eskimos? :) A biedna i niedoedukowana klasa społeczna żyjąca w czasach średniowiecza? :) A te plemiona, które Kolumb odkrył, gdy przybył na nieznany sobie ląd, czy oni też mieli szansę się zorientować, że to życie jest po to, aby "narodzić się na nowo"?
A jak ktoś się urodzi upośledzony intelektualnie i trzeba się taką osobą opiekować, to tej osoby też dotyczy "narodzenie z ducha"?

Przemyśl, czy jednak życie ludzi na tej planecie nie dostarcza Ci argumentów, że życie nie jest żadnym testem.

Cytat:
należy interpretować owe sformułowania w Biblii o odrzuceniu człowieka przez Boga w bardziej złożony sposób - jako odrzucenie człowieka przez samego siebie, na które nawet Bóg nie może nic poradzić.


Chcesz mi zasugerować, że Stwórca świata, stwarza świat z takimi warunkami i takimi zasadami, że jego stworzenie może tak bardzo się pogubić w tym życiu, że nawet Stwórca testu nie będzie wstanie mu pomóc? :shock:

Cytat:
Wejrzenie we własną osobę i stwierdzenie: nie mam najmniejszych szans, aby dojść do ładu z własnymi pragnieniami, emocjami i myślami, bo jestem wewnętrznie sprzeczny na bardzo głębokim poziomie.


Ok, to rozumiem. Człowiek może się tak pogubić i upaść moralnie, że nie będzie wstanie znieść spojrzenia w lustro. Świat pozwala na zaistnienie takich przykrych sytuacji. Ale nie rozumiem po, co Bóg to wymyślił. Stworzył świat z warunkami, w którym cierpienie jest na porządku dziennym i co? Patrzy czy człowiek da sobie radę, czy nie? A jak nie to trudno, czeka go piekło, bo sam się potępi i nawet Bóg mu nie pomoże?
Nie rozumiem.

Cytat:
Narodzenie się z ducha rozumiem jako najpierw skonstruowanie szkieletu dźwigającego nasze myśli i uczucia


I każdy człowiek niezależnie od miejsca urodzenia i epoki ma tę szansę na "skonstruowanie szkieletu"?

Czytając całościowo Twoją wypowiedź rozumiem, że zmierzasz do wniosku, że jednak warto zastanawiać się nad "sensem życia", warto zagazować swój czas i wysiłek, że to się lepiej opłaca niż pogoń za ustawieniem się w życiu, bo może uchronimy się od samopotępienia?

Cytat:
potem obleczenie go "powłoką", która określa granicę pomiędzy tym co zewnętrzne, a tym co z nas


Co masz na myśli pisząc "z nas" - co to takiego?
Możesz podać jakiś przykład tego, co zewnętrzne, a tego, "co z nas"?

Szczerze mówiąc to cały ten fragment Twojej wypowiedzi:
Cytat:
Narodzenie się z ducha rozumiem jako najpierw skonstruowanie szkieletu dźwigającego nasze myśli i uczucia, potem obleczenie go "powłoką", która określa granicę pomiędzy tym co zewnętrzne, a tym co z nas, a na końcu jakąś formę "uszczelnienia mentalnego" owej powłoki, spowodowanie, że energia naszego życia nie będzie wypływała z nas w sposób niekontrolowany. Aby ten ostatni etap zrealizować, trzeba "załatać wszystkie dziury" naszych związków ze światem zewnętrznym. Do tego zaś niezbędne jest BALANSOWANIE NA GRANICY JA, czyli sprawdzanie coraz to kolejnych miejsc podejrzanych o to, że mogą być albo z gatunku "moje, ja", albo z gatunku "zewnętrzne" i ustalenie czy są to te pierwsze, czy te drugie. Potem należałoby ustalić, czy w tym obszarze "nie ma dziury", której istnienie grozi destabilizacją całej osobowości. To zaś oznacza, że musimy w naszym życiu często "jechać na krawędzi", czyli nie pławić się w strefie komfortu, lecz z tej strefy wychodzić, aby dotrzeć tam, gdzie już nasza osobowość się sypie, bo tracimy kontrolę, tracimy spójność odczuwania - tam jest po prostu cierpienie.
Nie ma jak tego celu uszczelniania się mentalnego zrealizować inaczej, jak właśnie w cierpieniu, czyli balansując na granicy. Pozostawanie w strefach komfortu jest zaniechaniem. I nic ani nikt nie jest w stanie za człowieka tego zadania wykonać - tego udania się na peryferia siebie, obejrzenia owego "terenu" i postawienia tam słupków granicznych.


słabo rozumiem. Chodzi Ci o to, że mamy się o sobie czegoś dowiedzieć, a dowiemy się jeśli zostaniemy sprawdzeni i żeby to wszystko dobrze zgrało to musimy być w warunkach wywołujących cierpienie?
Może gdybyś podał jakiś przykład z życia, albo nawet coś wymyślił, może lepiej bym zrozumiał, co chcesz tu przekazać. Ja się w ogóle zastanawiam, czy to o czym piszesz to w ogóle jest do zrealizowania w naszym życiu? Coś czuję, że wchodzimy na teren bardzo słabo wyraźnych idei. Jeśli możesz to spróbuj to samo mi zakomunikować, ale jakoś inaczej. Dużo tu dla mnie niezrozumiałych, różnie dających się zinterpretować myśli, np. czym w praktyce są te "dziury" związane ze światem zewnętrznym itd. Niestety słabo to rozumiem.


Ostatnio zmieniony przez Kruchy04 dnia Wto 2:49, 14 Mar 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 15214
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 6:51, 14 Mar 2023    Temat postu:

Kruchy04 napisał:
Przemyśl, czy jednak życie ludzi na tej planecie nie dostarcza Ci argumentów, że życie nie jest żadnym testem


Na każdym kroku widać, że życie jest testem

Kruchy04 napisał:
Ale nie rozumiem po, co Bóg to wymyślił. Stworzył świat z warunkami, w którym cierpienie jest na porządku dziennym i co? Patrzy czy człowiek da sobie radę, czy nie? A jak nie to trudno, czeka go piekło, bo sam się potępi i nawet Bóg mu nie pomoże?
Nie rozumiem.

(...)

Szczerze mówiąc to cały ten fragment Twojej wypowiedzi słabo rozumiem.

(...)

Niestety słabo to rozumiem


W ogóle nic nie rozumiesz i dlatego jesteś tylko infantylnym gimboateistą. Zostaw filozofię i głębokie rozważania egzystencjalne innym. Nie nadajesz się do tego, tak jak anbuś nie nadaje się do muzyki klasycznej (do filozofii zresztą też)


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 7:03, 14 Mar 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31263
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:28, 14 Mar 2023    Temat postu:

Kruchy04 napisał:
Cytat:
Jeśli w ogóle miałbym dostrzegać jakiś sens w tym życiu na Ziemi, to widzę go jako konstruowanie siebie, opisywane w teologii chrześcijańskiej jako powtórne narodzenie się - narodzenie się z ducha.


A skąd człowiek ma wiedzieć, że to życie jest po to, aby "konstruować siebie"? I że to w ogóle jest potrzebne do jakichś celów po życiu ziemskim? Bóg zawarł jakieś wskazówki dla tego celu, które ma szansę odczytać, każdy człowiek niezależnie od epoki w jakiej się urodził i miejsca? Np. buszmen ma szansę, by się skapnąć, że "Hej, ale ja muszę się "narodzić z ducha"" :) A Eskimos? :) A biedna i niedoedukowana klasa społeczna żyjąca w czasach średniowiecza? :) A te plemiona, które Kolumb odkrył, gdy przybył na nieznany sobie ląd, czy oni też mieli szansę się zorientować, że to życie jest po to, aby "narodzić się na nowo"?
A jak ktoś się urodzi upośledzony intelektualnie i trzeba się taką osobą opiekować, to tej osoby też dotyczy "narodzenie z ducha"?

Masz rację, że problem nie jest taki prosty, bo ludzie startują z różnych poziomów. W świetle teologii katolickiej, gdzie mamy tylko jedno życie nie bardzo jest jak sobie z tym problemem poradzić. Można co najwyżej założyć, że te braki w przetestowaniu, jakie będą mieli ludzie, których test jest niekompletny, Bóg będzie umiał uzupełnić. Ale tu rzeczywiście wygląda na to, że mam problem... :think:

Kruchy04 napisał:
Szczerze mówiąc to cały ten fragment Twojej wypowiedzi:
Cytat:
Narodzenie się z ducha rozumiem jako najpierw skonstruowanie szkieletu dźwigającego nasze myśli i uczucia, potem obleczenie go "powłoką", która określa granicę pomiędzy tym co zewnętrzne, a tym co z nas, a na końcu jakąś formę "uszczelnienia mentalnego" owej powłoki, spowodowanie, że energia naszego życia nie będzie wypływała z nas w sposób niekontrolowany. Aby ten ostatni etap zrealizować, trzeba "załatać wszystkie dziury" naszych związków ze światem zewnętrznym. Do tego zaś niezbędne jest BALANSOWANIE NA GRANICY JA, czyli sprawdzanie coraz to kolejnych miejsc podejrzanych o to, że mogą być albo z gatunku "moje, ja", albo z gatunku "zewnętrzne" i ustalenie czy są to te pierwsze, czy te drugie. Potem należałoby ustalić, czy w tym obszarze "nie ma dziury", której istnienie grozi destabilizacją całej osobowości. To zaś oznacza, że musimy w naszym życiu często "jechać na krawędzi", czyli nie pławić się w strefie komfortu, lecz z tej strefy wychodzić, aby dotrzeć tam, gdzie już nasza osobowość się sypie, bo tracimy kontrolę, tracimy spójność odczuwania - tam jest po prostu cierpienie.
Nie ma jak tego celu uszczelniania się mentalnego zrealizować inaczej, jak właśnie w cierpieniu, czyli balansując na granicy. Pozostawanie w strefach komfortu jest zaniechaniem. I nic ani nikt nie jest w stanie za człowieka tego zadania wykonać - tego udania się na peryferia siebie, obejrzenia owego "terenu" i postawienia tam słupków granicznych.


słabo rozumiem. Chodzi Ci o to, że mamy się o sobie czegoś dowiedzieć, a dowiemy się jeśli zostaniemy sprawdzeni i żeby to wszystko dobrze zgrało to musimy być w warunkach wywołujących cierpienie?
Może gdybyś podał jakiś przykład z życia, albo nawet coś wymyślił, może lepiej bym zrozumiał, co chcesz tu przekazać. Ja się w ogóle zastanawiam, czy to o czym piszesz to w ogóle jest do zrealizowania w naszym życiu? Coś czuję, że wchodzimy na teren bardzo słabo wyraźnych idei. Jeśli możesz to spróbuj to samo mi zakomunikować, ale jakoś inaczej. Dużo tu dla mnie niezrozumiałych, różnie dających się zinterpretować myśli, np. czym w praktyce są te "dziury" związane ze światem zewnętrznym itd. Niestety słabo to rozumiem.

Przykład z życia...
Jeśli masz przetestowane swoje umiejętności w zakresie np. obsługi jakiegoś programu komputerowego ważnego na stanowisko, o które aplikujesz, to rozmawiasz śmiało na rozmowie kwalifikacyjnej, przedstawiasz swoje osiągnięcia. Jeśli masz tę wiedzę, co jesteś wart w kontekście pracy na tym programie, nie lękasz się pracy, czujesz, że się raczej nie zbłaźnisz. Jeśli masz przetestowane, że przepłyniesz 1 km, to będziesz inaczej planował swoje rekreacyjne pływanie na jeziorze, w ogóle PODEJMIESZ SIĘ WYZWAŃ typu dopłynąć do wysepki, która jest w zasięgu Twoich potencjalnych możliwości pływackich. Praktycznie wszystko co planujemy w życiu jest limitowane naszą, wynikła z jakiejś formy przetestowania się, wiedzą o umiejętnościach, możliwościach jakie mamy.
W apokryficznej Ewangelii św. Tomasz jest ciekawy fragment:
98 Rzekł Jezus: „Królestwo Ojca podobne jest do człowieka pragnącego zabić możnego pana. Wydobył miecz w swym domu i wbił go w ścianę, aby poznać, czy jego ręka będzie silna. Wówczas zabił możnego pana”.
Ta wypowiedź ciekawie sugeruje jakieś wyzwanie w przyszłości, która ma stanąć przed człowiekiem. Sprawdzenie się (wbicie miecza, aby poznać, czy ręka jest silna) jest tą niezbędną wiedzą, jaką trzeba mieć, aby podjąć wyzwanie. Można się zastanawiać, czym jest owo wyzwanie...
Ja bym stawiał, że wyzwaniem tym jest OCENA SWOJEJ OSOBY W PRAWDZIE. Dobrze jest wiedzieć w tym kontekście, czemużeśmy podołali, a co nas przerosło, do czego jeszcze potrzebujemy pomocy, aby się udoskonalić.
W tym wszystkim, czego test zaliczyliśmy, jesteśmy jakoś pewni, bierzemy to pod uwagę, możemy OKREŚLAĆ SIĘ. Mamy wręcz instynkt testowania się - już dzieci chcą się sprawdzać w różnych wyzwaniach, bo czują, że to im jest potrzebne do planowania swoich działań. Człowiek bez stosownej samowiedzy podejmuje się wyzwań, a potem przegrywa. Jeśli wiele razy to się zdarzy, taki człowiek traci pewność siebie, staje się zdezorientowany, zalękniony.
Wiedza o możliwościach działania, wytrwania w trudach, o granicach sprawczości powoduje, że zamiast działać w niepewności i po omacku, realizujemy plany. Ale też ta wiedza jest potrzebna do samooceny, która potem posłuży do określenia w czym dalej powinniśmy się udoskonalić, a co nie wymaga (przynajmniej na razie) starań.

Brak wiedzy o sobie oznacza niepewność, lęk, niezdolność określenia się wobec zdarzeń i wyzwań, wobec środowiska, w którym przyjdzie nam żyć. I ja wierzę, że przekłada się to na życie wieczne - tam owa pewność, że podołałem, wytrwałem, sprawdziłem się w różnych sytuacjach jest bezcenna, bo określa ten ZWERYFIKOWANY TESTEM PUNKT WYJŚCIA do dalszego doskonalenia się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kruchy04
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 25 Sie 2016
Posty: 3337
Przeczytał: 59 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:48, 14 Mar 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Masz rację, że problem nie jest taki prosty, bo ludzie startują z różnych poziomów. W świetle teologii katolickiej, gdzie mamy tylko jedno życie nie bardzo jest jak sobie z tym problemem poradzić. Można co najwyżej założyć, że te braki w przetestowaniu, jakie będą mieli ludzie, których test jest niekompletny, Bóg będzie umiał uzupełnić. Ale tu rzeczywiście wygląda na to, że mam problem..


Może życie nie jest testem? Nie.. To byłoby zbyt proste więc trzeba sobie skomplikować światopogląd :wink: .

Nie wiem, co Cię trzyma przy tym, aby takie wierzenia utrzymywać. Ja rozumiem, że "nic nie musi być idealnie" i zawsze można trafić na jakieś wyzwania w tworzeniu sobie światopoglądu, ale w przypadku wiary, że "życie jest testem" to tu chyba za dużo rzeczy się nie klei..
Ale może Ty widzisz to inaczej.

Cytat:
Przykład z życia...
Jeśli masz przetestowane swoje umiejętności w zakresie np. obsługi jakiegoś programu komputerowego ważnego na stanowisko, o które aplikujesz, to rozmawiasz śmiało na rozmowie kwalifikacyjnej, przedstawiasz swoje osiągnięcia. Jeśli masz tę wiedzę, co jesteś wart w kontekście pracy na tym programie, nie lękasz się pracy, czujesz, że się raczej nie zbłaźnisz. Jeśli masz przetestowane, że przepłyniesz 1 km, to będziesz inaczej planował swoje rekreacyjne pływanie na jeziorze, w ogóle PODEJMIESZ SIĘ WYZWAŃ typu dopłynąć do wysepki, która jest w zasięgu Twoich potencjalnych możliwości pływackich. Praktycznie wszystko co planujemy w życiu jest limitowane naszą, wynikła z jakiejś formy przetestowania się, wiedzą o umiejętnościach, możliwościach jakie mamy.
W apokryficznej Ewangelii św. Tomasz jest ciekawy fragment:
98 Rzekł Jezus: „Królestwo Ojca podobne jest do człowieka pragnącego zabić możnego pana. Wydobył miecz w swym domu i wbił go w ścianę, aby poznać, czy jego ręka będzie silna. Wówczas zabił możnego pana”.
Ta wypowiedź ciekawie sugeruje jakieś wyzwanie w przyszłości, która ma stanąć przed człowiekiem. Sprawdzenie się (wbicie miecza, aby poznać, czy ręka jest silna) jest tą niezbędną wiedzą, jaką trzeba mieć, aby podjąć wyzwanie. Można się zastanawiać, czym jest owo wyzwanie...
Ja bym stawiał, że wyzwaniem tym jest OCENA SWOJEJ OSOBY W PRAWDZIE. Dobrze jest wiedzieć w tym kontekście, czemużeśmy podołali, a co nas przerosło, do czego jeszcze potrzebujemy pomocy, aby się udoskonalić.
W tym wszystkim, czego test zaliczyliśmy, jesteśmy jakoś pewni, bierzemy to pod uwagę, możemy OKREŚLAĆ SIĘ. Mamy wręcz instynkt testowania się - już dzieci chcą się sprawdzać w różnych wyzwaniach, bo czują, że to im jest potrzebne do planowania swoich działań. Człowiek bez stosownej samowiedzy podejmuje się wyzwań, a potem przegrywa. Jeśli wiele razy to się zdarzy, taki człowiek traci pewność siebie, staje się zdezorientowany, zalękniony.
Wiedza o możliwościach działania, wytrwania w trudach, o granicach sprawczości powoduje, że zamiast działać w niepewności i po omacku, realizujemy plany. Ale też ta wiedza jest potrzebna do samooceny, która potem posłuży do określenia w czym dalej powinniśmy się udoskonalić, a co nie wymaga (przynajmniej na razie) starań.

Brak wiedzy o sobie oznacza niepewność, lęk, niezdolność określenia się wobec zdarzeń i wyzwań, wobec środowiska, w którym przyjdzie nam żyć. I ja wierzę, że przekłada się to na życie wieczne - tam owa pewność, że podołałem, wytrwałem, sprawdziłem się w różnych sytuacjach jest bezcenna, bo określa ten ZWERYFIKOWANY TESTEM PUNKT WYJŚCIA do dalszego doskonalenia się.


Ciekawe. Ale mnie to się nie spina, bo za dużo tu niewytłumaczalnego cierpienia. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 15214
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:57, 14 Mar 2023    Temat postu:

Kruchy04 napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Masz rację, że problem nie jest taki prosty, bo ludzie startują z różnych poziomów. W świetle teologii katolickiej, gdzie mamy tylko jedno życie nie bardzo jest jak sobie z tym problemem poradzić. Można co najwyżej założyć, że te braki w przetestowaniu, jakie będą mieli ludzie, których test jest niekompletny, Bóg będzie umiał uzupełnić. Ale tu rzeczywiście wygląda na to, że mam problem..


Może życie nie jest testem? Nie.. To byłoby zbyt proste więc trzeba sobie skomplikować światopogląd :wink: .

Nie wiem, co Cię trzyma przy tym, aby takie wierzenia utrzymywać. Ja rozumiem, że "nic nie musi być idealnie" i zawsze można trafić na jakieś wyzwania w tworzeniu sobie światopoglądu, ale w przypadku wiary, że "życie jest testem" to tu chyba za dużo rzeczy się nie klei..


Nic się tak nie klei jak twoja ślepa wiara w darwinowski naturalizm, wedle którego ty jako przypadkowa mieszanina wody i błota jesteś niby w stanie skleić jakikolwiek sensowny pogląd

Kruchy04 napisał:
Cytat:
Przykład z życia...
Jeśli masz przetestowane swoje umiejętności w zakresie np. obsługi jakiegoś programu komputerowego ważnego na stanowisko, o które aplikujesz, to rozmawiasz śmiało na rozmowie kwalifikacyjnej, przedstawiasz swoje osiągnięcia. Jeśli masz tę wiedzę, co jesteś wart w kontekście pracy na tym programie, nie lękasz się pracy, czujesz, że się raczej nie zbłaźnisz. Jeśli masz przetestowane, że przepłyniesz 1 km, to będziesz inaczej planował swoje rekreacyjne pływanie na jeziorze, w ogóle PODEJMIESZ SIĘ WYZWAŃ typu dopłynąć do wysepki, która jest w zasięgu Twoich potencjalnych możliwości pływackich. Praktycznie wszystko co planujemy w życiu jest limitowane naszą, wynikła z jakiejś formy przetestowania się, wiedzą o umiejętnościach, możliwościach jakie mamy.
W apokryficznej Ewangelii św. Tomasz jest ciekawy fragment:
98 Rzekł Jezus: „Królestwo Ojca podobne jest do człowieka pragnącego zabić możnego pana. Wydobył miecz w swym domu i wbił go w ścianę, aby poznać, czy jego ręka będzie silna. Wówczas zabił możnego pana”.
Ta wypowiedź ciekawie sugeruje jakieś wyzwanie w przyszłości, która ma stanąć przed człowiekiem. Sprawdzenie się (wbicie miecza, aby poznać, czy ręka jest silna) jest tą niezbędną wiedzą, jaką trzeba mieć, aby podjąć wyzwanie. Można się zastanawiać, czym jest owo wyzwanie...
Ja bym stawiał, że wyzwaniem tym jest OCENA SWOJEJ OSOBY W PRAWDZIE. Dobrze jest wiedzieć w tym kontekście, czemużeśmy podołali, a co nas przerosło, do czego jeszcze potrzebujemy pomocy, aby się udoskonalić.
W tym wszystkim, czego test zaliczyliśmy, jesteśmy jakoś pewni, bierzemy to pod uwagę, możemy OKREŚLAĆ SIĘ. Mamy wręcz instynkt testowania się - już dzieci chcą się sprawdzać w różnych wyzwaniach, bo czują, że to im jest potrzebne do planowania swoich działań. Człowiek bez stosownej samowiedzy podejmuje się wyzwań, a potem przegrywa. Jeśli wiele razy to się zdarzy, taki człowiek traci pewność siebie, staje się zdezorientowany, zalękniony.
Wiedza o możliwościach działania, wytrwania w trudach, o granicach sprawczości powoduje, że zamiast działać w niepewności i po omacku, realizujemy plany. Ale też ta wiedza jest potrzebna do samooceny, która potem posłuży do określenia w czym dalej powinniśmy się udoskonalić, a co nie wymaga (przynajmniej na razie) starań.

Brak wiedzy o sobie oznacza niepewność, lęk, niezdolność określenia się wobec zdarzeń i wyzwań, wobec środowiska, w którym przyjdzie nam żyć. I ja wierzę, że przekłada się to na życie wieczne - tam owa pewność, że podołałem, wytrwałem, sprawdziłem się w różnych sytuacjach jest bezcenna, bo określa ten ZWERYFIKOWANY TESTEM PUNKT WYJŚCIA do dalszego doskonalenia się.


Ciekawe. Ale mnie to się nie spina, bo za dużo tu niewytłumaczalnego cierpienia. :think:


Jako przypadkowa mieszanina błota nie jesteś w stanie spiąć żadnego sensu więc nic dziwnego, że wszystko ci się wiecznie nie spina. Tak jak mi nie spina się za cholerę to, że jako darwinista masz jakikolwiek problem z cierpieniem, które w twoim światopoglądzie w niczym nie różni się od takiego pojęcia jak jeiijsjejjfuuurhdhdh
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31263
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:30, 14 Mar 2023    Temat postu:

Kruchy04 napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Masz rację, że problem nie jest taki prosty, bo ludzie startują z różnych poziomów. W świetle teologii katolickiej, gdzie mamy tylko jedno życie nie bardzo jest jak sobie z tym problemem poradzić. Można co najwyżej założyć, że te braki w przetestowaniu, jakie będą mieli ludzie, których test jest niekompletny, Bóg będzie umiał uzupełnić. Ale tu rzeczywiście wygląda na to, że mam problem..


Może życie nie jest testem? Nie.. To byłoby zbyt proste więc trzeba sobie skomplikować światopogląd :wink: .

Nie wiem, co Cię trzyma przy tym, aby takie wierzenia utrzymywać. Ja rozumiem, że "nic nie musi być idealnie" i zawsze można trafić na jakieś wyzwania w tworzeniu sobie światopoglądu, ale w przypadku wiary, że "życie jest testem" to tu chyba za dużo rzeczy się nie klei..
Ale może Ty widzisz to inaczej.

To, że życie jest testem akurat dla mnie w tej chwili jest już ideą w znacznym stopniu niezależną od samego teizmu. Teizm tę ideę oczywiście ubogaca i dodaje jej nowych sensów, jednak dla mnie zagadnienie testu jest w tej chwili problemem ogólnoepistemicznym.
Wszelka stwierdzalność, jaką tylko sobie można wyobrazić jest nierozerwalnie związana z testem. Nawet gdybym teraz, na jakiejś bliżej niesprecyzowanej zasadzie stracił wiarę w Boga, to bym wciąż był przekonany, że idea testu jest kluczowa i słuszna. Po prostu dla mnie testem jest w pewnym sensie...
wszystko!
W idei testu upatruję wręcz najbardziej fundamentalnej zasady, która konstytuuje fizykę. Już teraz to widać, bo pomiar jest w fizyce kwantowej właśnie formą testu. A pomiar, związany z redukcją funkcji falowej wyłania każdy byt (cząstkę) z postaci nieokreślonej (tylko chmura prawdopodobienśtwa) do spełnionej w jakimś tu i teraz.
W podobny sposób postrzegam świadomość. Mogę sobie luźno gdybać kim to ja nie jestem, albo kim nie są ludzie tacy, czy inni. Ale okazują się tymi prawdziwymi dopiero w sytuacjach, gdy realnie trzeba podjąć decyzję.
Z tego też dalej rodzi się pokora - ona jest po prostu stwierdzeniem tej prostej prawdy, że nie wiem jaki jestem. Jestem - istnieję tym, czym się okazałem w życiu. Nie gdybam więc o swojej wielkości, ani też o małości. To czyny mnie wyznaczają, a nie moje życzeniowe fantazje na mój temat.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 18:31, 14 Mar 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21586
Przeczytał: 141 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 7:08, 15 Mar 2023    Temat postu:

Jaki związek Michale mają te rozważania z zasadniczym tematem wątku czyli wybaczaniem winowajcy w kontekście Chrześcijaństwa?

Życie jest testem.

Tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono.


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Śro 9:58, 15 Mar 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31263
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:31, 15 Mar 2023    Temat postu:

Semele napisał:
Jaki związek Michale mają te rozważania z zasadniczym tematem wątku czyli wybaczaniem winowajcy w kontekście Chrześcijaństwa?

Mają na przykład taki, że jeśli uznamy się wszyscy na tym świecie za testowanych, a także przyjmiemy iż test stawia realne wyzwania - wyzwania, które są w pobliżu granicy naszych możliwości, to będziemy mieli oczywisty wniosek, iż będą przypadki, gdy ów test oblejemy. To zaś skłania do dalszego wniosku, iż ani my sami, ani ci, którzy nam zawinili, jako osobowości nieidealne, nieraz swoje testy - z konieczności - oblewają. Wtedy przebaczenie staje się swego rodzaju oczywistością.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2153
Przeczytał: 123 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:30, 23 Mar 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Bo właściwie JESTEŚMY TĄ PRAWDĄ W NAS, KTÓRĄ UDAŁO NAM SIĘ UTRZYMAĆ. To jest nasze JA - ta prawda, ta spójność myśli, ta zdolność poprawnego rozpoznawania. Jakakolwiek ingerencja kogokolwiek czy czegokolwiek w to wewnętrzne uznawanie rzeczy jest czymś w pobliżu "zbrodni zabójstwa", to jest bowiem unicestwianie tego, co się samoistnie - jako świadomość - kształtowało, co jest właśnie "tym umysłem".


A jak interpretujesz słowa Jezusa:

"Wiatr* wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha»."
[link widoczny dla zalogowanych]

Kim jest ten, kto się narodził z Ducha (Twoim zdaniem)?..
:think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31263
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:13, 23 Mar 2023    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Bo właściwie JESTEŚMY TĄ PRAWDĄ W NAS, KTÓRĄ UDAŁO NAM SIĘ UTRZYMAĆ. To jest nasze JA - ta prawda, ta spójność myśli, ta zdolność poprawnego rozpoznawania. Jakakolwiek ingerencja kogokolwiek czy czegokolwiek w to wewnętrzne uznawanie rzeczy jest czymś w pobliżu "zbrodni zabójstwa", to jest bowiem unicestwianie tego, co się samoistnie - jako świadomość - kształtowało, co jest właśnie "tym umysłem".


A jak interpretujesz słowa Jezusa:

"Wiatr* wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha»."
[link widoczny dla zalogowanych]

Kim jest ten, kto się narodził z Ducha (Twoim zdaniem)?..
:think:

Dla mnie to jest człowiek samoświadomy, który wybiera SAM - świadomy celów, świadomy reguł.
Przeciwieństwem takiego człowieka jest osoba kierująca się zasadą największej przyjemności, czy najmniejszej przykrości - czyli DOSTOSOWUJĄCA SIĘ do tego, co wbudowała w jej ciało biologia, w połączeniu z zewnętrzną sytuacją.

Tu kluczowy jest aspekt WIARY. Wiara jest tym czymś w nas co jest twórcze, wymyślone, a nie wzięte z genów i sytuacji zewnętrznej. Wierząc, że coś należy, człowiek będzie to czynił nawet wbrew przykrościom, nawet rezygnując z przyjemności. Czyli nie jest sterowany na zasadzie sumy wektorów sił mu zadanych, lecz steruje nim UMYSŁ.

Tu oczywiście można (zasadnie) pytać, na ile z kolei ten jego umysł wbił się na samodzielność. Niektórzy wierzą głównie autorytetom zewnętrznym, a mało własnemu oglądowi świata. Ci też jeszcze się nie wyzwolili. Ta wiara dająca wolność jest wiarą związaną z WŁASNĄ ŚCIEŻKĄ POZNANIA, a nie z bezrefleksyjnym uznaniem czegoś zewnętrznego, czego sami nie rozumiemy. Wiara pochodząca od ludzi (zwykle od autorytetów) jakoś oczywiście też wchodzi w te układy przesłanek, nawet u ludzi samoświadomych, jednak dojrzały i odpowiedzialny człowiek ostatecznie będzie oceniał całość WŁASNYM SUMIENIEM I ŚWIADOMYM OSĄDEM.
Wtedy jest wolnym, to znaczy idzie "tam gdzie chce", jak wiatr wieje "gdzie chce", nie daje się powodować zbytnio zewnętrznym uwarunkowaniom.
Przy czym nie chodzi mi też o jakieś ostentacyjne sprzeciwianie się zewnętrznym naciskom za wszelką cenę, a już na pewno nie działanie na przekór, bo to też byłoby zależnością od tego co zewnętrzne, tylko z uwzględnieniem przeciwieństwa znaków.

Człowiek wolny ma własne zdanie, nie jest dowolnie sterowalny zewnętrznie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kruchy04
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 25 Sie 2016
Posty: 3337
Przeczytał: 59 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:48, 18 Kwi 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Bo właściwie JESTEŚMY TĄ PRAWDĄ W NAS, KTÓRĄ UDAŁO NAM SIĘ UTRZYMAĆ. To jest nasze JA - ta prawda, ta spójność myśli, ta zdolność poprawnego rozpoznawania. Jakakolwiek ingerencja kogokolwiek czy czegokolwiek w to wewnętrzne uznawanie rzeczy jest czymś w pobliżu "zbrodni zabójstwa", to jest bowiem unicestwianie tego, co się samoistnie - jako świadomość - kształtowało, co jest właśnie "tym umysłem".


A jak interpretujesz słowa Jezusa:

"Wiatr* wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha»."
[link widoczny dla zalogowanych]

Kim jest ten, kto się narodził z Ducha (Twoim zdaniem)?..
:think:

Dla mnie to jest człowiek samoświadomy, który wybiera SAM - świadomy celów, świadomy reguł.
Przeciwieństwem takiego człowieka jest osoba kierująca się zasadą największej przyjemności, czy najmniejszej przykrości - czyli DOSTOSOWUJĄCA SIĘ do tego, co wbudowała w jej ciało biologia, w połączeniu z zewnętrzną sytuacją.

Tu kluczowy jest aspekt WIARY. Wiara jest tym czymś w nas co jest twórcze, wymyślone, a nie wzięte z genów i sytuacji zewnętrznej. Wierząc, że coś należy, człowiek będzie to czynił nawet wbrew przykrościom, nawet rezygnując z przyjemności. Czyli nie jest sterowany na zasadzie sumy wektorów sił mu zadanych, lecz steruje nim UMYSŁ.

Tu oczywiście można (zasadnie) pytać, na ile z kolei ten jego umysł wbił się na samodzielność. Niektórzy wierzą głównie autorytetom zewnętrznym, a mało własnemu oglądowi świata. Ci też jeszcze się nie wyzwolili. Ta wiara dająca wolność jest wiarą związaną z WŁASNĄ ŚCIEŻKĄ POZNANIA, a nie z bezrefleksyjnym uznaniem czegoś zewnętrznego, czego sami nie rozumiemy. Wiara pochodząca od ludzi (zwykle od autorytetów) jakoś oczywiście też wchodzi w te układy przesłanek, nawet u ludzi samoświadomych, jednak dojrzały i odpowiedzialny człowiek ostatecznie będzie oceniał całość WŁASNYM SUMIENIEM I ŚWIADOMYM OSĄDEM.
Wtedy jest wolnym, to znaczy idzie "tam gdzie chce", jak wiatr wieje "gdzie chce", nie daje się powodować zbytnio zewnętrznym uwarunkowaniom.
Przy czym nie chodzi mi też o jakieś ostentacyjne sprzeciwianie się zewnętrznym naciskom za wszelką cenę, a już na pewno nie działanie na przekór, bo to też byłoby zależnością od tego co zewnętrzne, tylko z uwzględnieniem przeciwieństwa znaków.

Człowiek wolny ma własne zdanie, nie jest dowolnie sterowalny zewnętrznie.


To chyba się nie zgadza z inną interpretacją. Czytałem, że "nowym narodzeniem" jest sakrament chrztu. Jezus mówi o tym w omawianym fragmencie:
"Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego*."
[link widoczny dla zalogowanych]

Zaraz potem jest napisane, jak od razu po spotkaniu z Nikodemem Jezus z Apostołami przystępują od słów do czynów:
"Potem Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu*."
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31263
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:39, 18 Kwi 2023    Temat postu:

Kruchy04 napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Bo właściwie JESTEŚMY TĄ PRAWDĄ W NAS, KTÓRĄ UDAŁO NAM SIĘ UTRZYMAĆ. To jest nasze JA - ta prawda, ta spójność myśli, ta zdolność poprawnego rozpoznawania. Jakakolwiek ingerencja kogokolwiek czy czegokolwiek w to wewnętrzne uznawanie rzeczy jest czymś w pobliżu "zbrodni zabójstwa", to jest bowiem unicestwianie tego, co się samoistnie - jako świadomość - kształtowało, co jest właśnie "tym umysłem".


A jak interpretujesz słowa Jezusa:

"Wiatr* wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha»."
[link widoczny dla zalogowanych]

Kim jest ten, kto się narodził z Ducha (Twoim zdaniem)?..
:think:

Dla mnie to jest człowiek samoświadomy, który wybiera SAM - świadomy celów, świadomy reguł.
Przeciwieństwem takiego człowieka jest osoba kierująca się zasadą największej przyjemności, czy najmniejszej przykrości - czyli DOSTOSOWUJĄCA SIĘ do tego, co wbudowała w jej ciało biologia, w połączeniu z zewnętrzną sytuacją.

Tu kluczowy jest aspekt WIARY. Wiara jest tym czymś w nas co jest twórcze, wymyślone, a nie wzięte z genów i sytuacji zewnętrznej. Wierząc, że coś należy, człowiek będzie to czynił nawet wbrew przykrościom, nawet rezygnując z przyjemności. Czyli nie jest sterowany na zasadzie sumy wektorów sił mu zadanych, lecz steruje nim UMYSŁ.

Tu oczywiście można (zasadnie) pytać, na ile z kolei ten jego umysł wbił się na samodzielność. Niektórzy wierzą głównie autorytetom zewnętrznym, a mało własnemu oglądowi świata. Ci też jeszcze się nie wyzwolili. Ta wiara dająca wolność jest wiarą związaną z WŁASNĄ ŚCIEŻKĄ POZNANIA, a nie z bezrefleksyjnym uznaniem czegoś zewnętrznego, czego sami nie rozumiemy. Wiara pochodząca od ludzi (zwykle od autorytetów) jakoś oczywiście też wchodzi w te układy przesłanek, nawet u ludzi samoświadomych, jednak dojrzały i odpowiedzialny człowiek ostatecznie będzie oceniał całość WŁASNYM SUMIENIEM I ŚWIADOMYM OSĄDEM.
Wtedy jest wolnym, to znaczy idzie "tam gdzie chce", jak wiatr wieje "gdzie chce", nie daje się powodować zbytnio zewnętrznym uwarunkowaniom.
Przy czym nie chodzi mi też o jakieś ostentacyjne sprzeciwianie się zewnętrznym naciskom za wszelką cenę, a już na pewno nie działanie na przekór, bo to też byłoby zależnością od tego co zewnętrzne, tylko z uwzględnieniem przeciwieństwa znaków.

Człowiek wolny ma własne zdanie, nie jest dowolnie sterowalny zewnętrznie.


To chyba się nie zgadza z inną interpretacją. Czytałem, że "nowym narodzeniem" jest sakrament chrztu. Jezus mówi o tym w omawianym fragmencie:
"Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego*."
[link widoczny dla zalogowanych]

Zaraz potem jest napisane, jak od razu po spotkaniu z Nikodemem Jezus z Apostołami przystępują od słów do czynów:
"Potem Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu*."
[link widoczny dla zalogowanych]

Chrzest to zanurzenie (inne znaczenie słowa). On jest działaniem symbolicznym, ale to nie wyklucza tego, o czym ja pisałem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kruchy04
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 25 Sie 2016
Posty: 3337
Przeczytał: 59 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:43, 18 Kwi 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Kruchy04 napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Bo właściwie JESTEŚMY TĄ PRAWDĄ W NAS, KTÓRĄ UDAŁO NAM SIĘ UTRZYMAĆ. To jest nasze JA - ta prawda, ta spójność myśli, ta zdolność poprawnego rozpoznawania. Jakakolwiek ingerencja kogokolwiek czy czegokolwiek w to wewnętrzne uznawanie rzeczy jest czymś w pobliżu "zbrodni zabójstwa", to jest bowiem unicestwianie tego, co się samoistnie - jako świadomość - kształtowało, co jest właśnie "tym umysłem".


A jak interpretujesz słowa Jezusa:

"Wiatr* wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha»."
[link widoczny dla zalogowanych]

Kim jest ten, kto się narodził z Ducha (Twoim zdaniem)?..
:think:

Dla mnie to jest człowiek samoświadomy, który wybiera SAM - świadomy celów, świadomy reguł.
Przeciwieństwem takiego człowieka jest osoba kierująca się zasadą największej przyjemności, czy najmniejszej przykrości - czyli DOSTOSOWUJĄCA SIĘ do tego, co wbudowała w jej ciało biologia, w połączeniu z zewnętrzną sytuacją.

Tu kluczowy jest aspekt WIARY. Wiara jest tym czymś w nas co jest twórcze, wymyślone, a nie wzięte z genów i sytuacji zewnętrznej. Wierząc, że coś należy, człowiek będzie to czynił nawet wbrew przykrościom, nawet rezygnując z przyjemności. Czyli nie jest sterowany na zasadzie sumy wektorów sił mu zadanych, lecz steruje nim UMYSŁ.

Tu oczywiście można (zasadnie) pytać, na ile z kolei ten jego umysł wbił się na samodzielność. Niektórzy wierzą głównie autorytetom zewnętrznym, a mało własnemu oglądowi świata. Ci też jeszcze się nie wyzwolili. Ta wiara dająca wolność jest wiarą związaną z WŁASNĄ ŚCIEŻKĄ POZNANIA, a nie z bezrefleksyjnym uznaniem czegoś zewnętrznego, czego sami nie rozumiemy. Wiara pochodząca od ludzi (zwykle od autorytetów) jakoś oczywiście też wchodzi w te układy przesłanek, nawet u ludzi samoświadomych, jednak dojrzały i odpowiedzialny człowiek ostatecznie będzie oceniał całość WŁASNYM SUMIENIEM I ŚWIADOMYM OSĄDEM.
Wtedy jest wolnym, to znaczy idzie "tam gdzie chce", jak wiatr wieje "gdzie chce", nie daje się powodować zbytnio zewnętrznym uwarunkowaniom.
Przy czym nie chodzi mi też o jakieś ostentacyjne sprzeciwianie się zewnętrznym naciskom za wszelką cenę, a już na pewno nie działanie na przekór, bo to też byłoby zależnością od tego co zewnętrzne, tylko z uwzględnieniem przeciwieństwa znaków.

Człowiek wolny ma własne zdanie, nie jest dowolnie sterowalny zewnętrznie.


To chyba się nie zgadza z inną interpretacją. Czytałem, że "nowym narodzeniem" jest sakrament chrztu. Jezus mówi o tym w omawianym fragmencie:
"Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego*."
[link widoczny dla zalogowanych]

Zaraz potem jest napisane, jak od razu po spotkaniu z Nikodemem Jezus z Apostołami przystępują od słów do czynów:
"Potem Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu*."
[link widoczny dla zalogowanych]

Chrzest to zanurzenie (inne znaczenie słowa). On jest działaniem symbolicznym, ale to nie wyklucza tego, o czym ja pisałem.


Wydaje mi się, że chrzest postrzega się jako konieczny do zbawienia. Dlatego już małe dzieci są chrzczone, aby w przypadku śmierci nie trafiły do piekła. W sytuacji zagrożenia życia i braku osoby duchownej to chyba nawet osoba świecka może np. ochrzcić noworodka.
To więc nie jest traktowane czysto symbolicznie. Chyba.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Święte Księgi Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin