Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

A9 Różne "modele" Wszechśw. Probl. ontologiczny

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
juki




Dołączył: 08 Gru 2005
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 11:17, 15 Kwi 2006    Temat postu: A9 Różne "modele" Wszechśw. Probl. ontologiczny

Tak więc po uprzednim oczyszczeniu przedpola Tresmontant przystępuje do praktycznego zastosowania proponowanej metody ontologicznej. Ukazuje daremne wysiłki ateizmu, by stworzyć spójną kosmologię biorąc pod uwagę wspóczesną wiedzę o kosmosie, a unikając mitów teogonicznych, czy animistycznych.
Jest to główna część rozważań na temat:Problem istnienia Boga. Część pt.Wszechświat rozpatrywany jako całość

A9 ROZWAŻENIE PROBLEMU ONTOLOGICZNEGO
W RÓŻNYCH „MODELACH” WSZECHŚWIATA


Widzieliśmy, ze różne „modele” Wszechświata nie mają dzisiaj, jak się wydaje równych szans na to, by przyjąć się ostatecznie.
Zobaczymy, jak z filozoficznego punktu widzenia rzecz przedstawia się w każdym z tych „modeli” Wszechświata, przy czym najpierw zajmiemy stanowisko ateistyczne.


1 . Zacznijmy od rozważenia „modelu” najbardziej dzisiaj przyjętego, który ma również szanse (nie przesądzamy wszakże tej kwestii) przyjąć się ostatecznie, mianowicie „modelu” rozszerzającego się Wszechświata, Wszechświata ograniczonego przestrzennie, mającego skończoną masę i skończoną liczbę stanowiących go cząsteczek materii oraz ograniczonego czasowo. Czas zaczął się z wszechświatem, ponieważ czas odmierza samą genezę Wszechświata i jego historyczny rozwój. Kiedy nie było Wszechświata, nie było i czasu. Musimy więc wyzbyć się zwodniczego wyobrażenia nieskończonego czasu, który miałby uprzedzać powstanie Wszechświata. Niewyobrażalny jest czas nieskończony i absolutny, w którym, jak w jakimś siedlisku, miałby się znajdować Wszechświat. Czas to tylko pojęcie pochodne wobec rzeczywistego Wszechświata. Jeśli Wszechświat zaczął istnieć w czasie, to czas ma również swój początek. Jeśli Wszechświat rozrasta się z biegiem czasu, to jest tak dlatego, iż przestrzeń się rozrasta. Niewyobrażalna jest również przestrzeń nieskończona i absolutna, w której, jak w jakimś siedlisku, miałby się znajdować Wszechświat. Przed powstaniem Wszechświata nie było przestrzeni, jak nie było i czasu. Przestrzeń rośnie z czasem.
Tak czy inaczej, z tego punktu widzenia Wszechświat ma początek swego bytu. Nie wiemy z nauk nic o jego końcu, jeśli jest tu w ogóle możliwy jakiś koniec, wiemy wszakże niejedno o jego początku. Określamy dzisiaj w przybliżeniu wiek Wszechświata. Wiemy zresztą z pewnością, że wszystko we Wszechświecie ma swój wiek: nasza planeta, nasz system słoneczny, nasza galaktyka... Cóż mógłby wreszcie oznaczać Wszechświat wieczny, skoro rzeczywiście wszystko, co stanowi Wszechświat, ma swój wiek? Chcąc podtrzymać tezę o wieczności Wszechświata uwzględniając zarazem to, co wiemy konkretnie o każdym ze stanowiących go obiektów, jak to widzieliśmy, należałoby wyobrazić sobie jak Hoyle, że zachodzi ciągłe stwarzanie materii. W ten sposób Wszechświat mógłby być statystycznie wieczny, gdyż stale się odnawia.
Powróćmy jednak do naszego „modelu” rozszerzającego się Wszechświata, który ponadto uwzględnia jego początek. Jak pojąć z ateistycznego punktu widzenia ów absolutny początek bytu, owo powstanie rozszerzającego się Wszechświata, owe narodziny Wszechświata? W istocie rzeczy problemem jest nie tylko początek bytu, ile sam byt. Co z ateistycznego punktu widzenia usprawiedliwia ów byt Wszechświata, który zaczyna istnieć i ma przed sobą długą ewolucję, znaną nam dzisiaj coraz lepiej? Problem pozostaje ten sam, bez względu na to, czy chodzi o „model” rozszerzającego się Wszechświata, dopuszczający jego początek, czy też o „model” nie rozszerzającego się Wszechświata, nie dopuszczający jego początku, ale statystycznie trwałego i wiecznego. Dlatego metafizyk wobec różnych proponowanych mu „modeli” Wszechświata ma dużą swobodę wyboru i nie czuje się nimi związany. Podstawowe zagadnienie jest wciąż to samo, mianowicie zagadnienie istnienia, zagadnienie bytu... Tak, chodzi o to, co usprawiedliwia, wyjaśnia i pozwala pojąć owo nagłe powstanie Wszechświata, owo istnienie Wszechświata, który we wszystkich swych „modelach” jest Wszechświatem w stanie ewolucji, dopuszcza więc mnogość początków, mianowicie tyle początków, ile pojawia się nowych bytów. Gdyby nawet odrzucić pogląd o pierwszym początku Wszechświata, pozostałoby jednak faktem, iż ewolucja Wszechświata stanowi i przedstawia mnogość początków czy zaczątków bytów: początek powstania jąder ciężkich pierwiastków, początki systemów słonecznych, początek materii złożonej i organicznej, początek materii ożywionej itd. Każdy początek winien być wyjaśniony i uzasadniony. Nawet sam uczony, który odrzuca pogląd o początku, również kiedyś zaczął istnieć. Nie tak łatwo wyrzec się pojęcia, czy raczej uniwersalnego faktu początku bytu.
Powtarzamy raz jeszcze, że z filozoficznego punktu widzenia zagadnieniem jest nie tyle sam początek bytu, ile byt, który zaczyna istnieć. W gruncie rzeczy, problem poniekąd zostałby ten sam niezależnie od rozważanego „modelu” Wszechświata.
Trzeba jednak przyznać, że w przedstawionym nam dzisiaj „modelu”, mianowicie w „modelu” Wszechświata rozszerzającego się z biegiem czasu, problem nabiera większej ostrości, przynajmniej z punktu widzenia uwzględniającego „wyobrażenia” Wszechświata. Ostatecznie bowiem absolutna nicość nie może sama z siebie wytłumaczyć narodzin, postania, emergencji tego Wszechświata znajdującego się w stanie ciągłej genezy. Tylko byt może zdać sprawę z bytu.
Można by nam postawić zarzut, iż usiłujemy tu tłumaczyć „wyobrażenie” czy pojęcie nicości absolutnej, które Bergson poddał krytyce i co do którego dowiódł, iż jest ono pojęciem pustym. Co do nas, jesteśmy skłonni przyjąć Bergsonowską analizę pojęcia nicości, chociaż nie jest ona bezsporna, ale jeśli podjęliśmy dopiero co owo „wyobrażenie”, jakie Bergson odrzucił, nie uczyniliśmy tego z przekonaniem, ale po to, by przyjąć punkt widzenia naszego ateistycznego rozmówcy, by niejako stanąć na jego stanowisku. Jeśli pojęcie absolutnej nicości jest, jak mniema Bergson, pojęciem nie do przyjęcia, potwierdza to nasz punkt widzenia, gdyż co do nas, to rzeczywiście uważamy, iż nigdy nie było absolutnej nicości, i to nawet wtedy, kiedy nie było Wszechświata, Wszechświat bowiem jest wprawdzie bytem, ale nie jest bytem jedynym.
Nasz rozmówca – ateista sądzi jednak, iż z samej definicji Wszechświat to jedyny Byt. Gdyby więc ów Byt miał mieć początek, to przed nim nie mogłoby być nic. Należy więc wyjaśnić, jak z niczego mogło cokolwiek powstać, choćby powstający byt był tylko jeden. Należałoby wyjaśnić tę nagłą zdolność nicości do wydania z siebie czegokolwiek.
Nie można serio orzekać, iż Wszechświat „wytworzył się sam z siebie”, iż początkowa materia „zrodziła się sama”. Aby bowiem wytworzyć się, zrodzić się, stwarzać się, trzeba wpierw w ogóle istnieć. A jeśli już się istnieje, nie ma potrzeby samemu się stwarzać. Wyrażenie: „samemu się stwarzać”, powiedzmy to bez ogródek, niewątpliwie pozbawione jest sensu.
Orzekać, iż Wszechświat, który z ateistycznego punktu widzenia jest Bytem jedynym i absolutnym, sam się miał zrodzić, iż sam się wytworzył, to podejmować w zastosowaniu do kosmogonii starożytne mity, na jakie już powoływaliśmy się, mianowicie mity teogoniczne, według których Byt stwarza się z niczego. Jak twierdził Parmenides, pogląd taki jest nie do przyjęcia i występować z nim nie sposób.
W cytowanej już pracy Hipotezy kosmogoniczne A. Dauvillier powołuje się na Bergsonowską krytyką pojęcia nicości po to, by wystąpić ze swą własną tezą: Wszechświat istnieje w sposób konieczny i wiecznie.
„Wszechświat – pisze on – nie może mieć ‘początku’, ponieważ przedstawia to, czym jest, a ‘nicość’ z definicji nie istnieje i jest czymś niewyobrażalnym” (dz. Cyt., s. 118)
Prawdziwa to uciech natknąć się na paralogizm tak gruby, polegający na błędach rozumowania typu petitio principii, dopuszczony w sposób równie prostoduszny. Nie ponosi się ryzyka, że się chybi, choćby nawet mierzyło się źle. A przy tej sposobności można się przekonać, że nie całkiem bezużytecznie spędziło się szereg lat na studiowaniu ... historii filozofii.
Dauvillier uznaje Bergsonowską krytykę pojęcia nicości: absolutna nicość jest czymś niewyobrażalnym, a więc jest niemożliwa. Pięknie!
Uznaje on również, jako narzucającą się samą przez się, przesłankę obarczoną błędem peticio principii, która była też przesłanką Parmenidesa: Wszechświat najzwyczajniej i po prostu jest „tym, czym jest”, jest niezróżnicowany, nieograniczony, jest bytem w rozumieniu absolutnym.
Otóż to właśnie należałoby udowodnić. O to właśnie chodzi. Dauvillier wychodzi z tego, co jest właśnie sporne, wychodzi z hipotezy możliwej do pomyślenia, ale nie udowodnionej, by w konkluzji wyrazić tę samą hipotezę, mianowicie, iż Wszechświat to jedyny Byt.
Dauvillier sądzi, że kultura naukowa jest niezastąpiona, i ma tu niewątpliwie rację, oraz okazuje lekceważenie tym, którzy jej nie mają. Czytając jego wywody doznaje się pociechy, że kultura filozoficzna nie jest bezużyteczna. Pozwala ona między innymi uniknąć ustawicznego popadania w poczciwe sofizmaty, które obalono już dawno.
Jeśli nicość absolutna jest niemożliwa – a sądzimy tak wraz z Dauvillierem – nie dowodzi to niechybnie, że świat nie miał „początku”, aby bowiem taki wniosek wyciągnąć, należałoby wpierw udowodnić, iż świat jest Bytem jedynym, a o to właśnie chodzi.
Gdyby Wszechświat był Bytem absolutnym, musiałby on rzeczywiście być wieczny. Odstręczający byłby bowiem Byt absolutny, który ma początek istnienia.
Dlatego właśnie Dauvillier nie chce za żadną cenę uznać „modelu” Wszechświata, który dopuszcza jego początek.
Dauvillier musi przeto do nieskończoności rozciągać i wydłużać, przynajmniej w wyobraźni, ów Wszechświat, który nam wydaje się ograniczony, a czyni to w tym celu, by wypełnić nicość, która nie jest do pomyślenia i istnieć nie powinna. Rzecz w tym, by nigdy nie zachodziła nicość absolutna, według hipotezy Dauvilliera, która głosi, że Wszechświat to byt jedyny, trzeba konsekwentnie uznać, że Wszechświat istniał zawsze.
Chodzi oto, czy w nauce należy wychodzić z zasad metafizycznych wysuniętych
a priori, by w te ustanowione a priori ramy siłą wtłoczyć dane doświadczenia, zniekształcając je nawet w pewnym stopniu, gdyby zaszła tego potrzeba – czy też należy wychodzić z doświadczenia oraz z postawą ucznia słuchać, co ono mówi...
Oczywiście uczeni i filozofowie, którzy chcą za wszelką cenę wykluczyć filozofię teistyczną, a podtrzymać tezę o ontologicznej wystarczalności Wszechświata, odrzucają ów „model” Wszechświata, wobec którego, by tak powiedzieć, muszą spuścić nos na kwintę w następstwie trudności z pytaniem: jakże ta wieczna nicość mogła wytworzyć Wszechświat?
Gdyby bowiem Wszechświat miał być Bytem jedynym, a astrofizyka skłania nas do przyjęcia koncepcji początku jego istnienia, to przed jego zaistnieniem nie mogłoby być niczego, i to absolutnie niczego, to w jaki sposób nie istniejący Wszechświat mógłby nadać sobie byt? To jest nie do przyjęcia.
Jeśli Wszechświat ma początek, to ateizm jest nie do przyjęcia.
Dlatego ci uczeni filozofowie o wiele bardziej wolą inny „model” Wszechświata, który pozwala im potrzymać tezę o wieczności Wszechświata. Sądzą oni, iż w ten sposób trudność odpadnie. Nie podjęliśmy jeszcze tego niepokojącego problemu.
Obecnie chcemy rozpatrzeć i to złudzenie.


2. Przyjmijmy teraz, również jako hipotezę, „model” Wszechświata niedawno jeszcze ceniony przez teoretyków marksistowskich, mianowicie „model” Wszechświata wiecznego, nieskończonego w czasie i przestrzeni, i zobaczmy, co z niego wynika.
Niektórzy uczeni i filozofowie wyobrażają sobie, iż przez wysunięcie i energiczną obronę teorii wiecznego Wszechświat, czy też wiecznych i cyklicznie powtarzających się początków Wszechświata, unikną żydowskiej i chrześcijańskiej doktryny o stworzeniu i zajmą stanowisko wobec problemu, jaki narzuca samo istnienie Wszechświata.
Jest to naiwne złudzenie i poważny błąd w rozumowaniu. Stwierdzając bowiem, i to zresztą bez jakichkolwiek pozytywnych uzasadniających danych, bez jakichkolwiek danych rzeczywistych ani możliwych do przyjęcia (zgoła nie widać, w jaki sposób, odwołując się do doświadczenia można udowodnić pozytywnie wieczność Wszechświata...), stwierdzając, iż Wszechświat jest wieczny, w ogóle nie zajmuje się stanowiska wobec problemu, jaki narzuca samo istnienie Wszechświata. Jak zauważył już św. Tomasz przeciwstawiając się awerroistom, z punktu widzenia doktryny o stworzeniu niewielkie znaczenie ma okoliczność, czy Wszechświat jest wieczny, czy też nie. Gdyby bowiem nawet był wieczny, wcale by to nie dowodziło, iż jest niestworzony.
Problem, jaki narzuca byt Wszechświata, nie tylko wcale nie został rozwiązany ani nawet podjęty, ale, jeśli tak można powiedzieć, rozrósł się jeszcze, poszerzył i niezmiernie skomplikował, całym swym ciężarem kładąc się na barki tego, kto głosi, iż istnieje jeden tylko Wszechświat, i to istnieje sam z siebie. W „modelu” Wszechświata dopuszczającym jego początek, należy wytłumaczyć Wszechświat, który się zaczął, a więc Wszechświat ograniczony czasowo. Widzieliśmy, jakie to przedstawia trudności. Polegając znów na hipotezie wiecznego Wszechświata należy wytłumaczyć wieczność bytu, i to w sposób o wiele bardziej pogłębiony niż w „modelu” Wszechświata czasowo ograniczonego. Problem więc nie stał się mniejszy ani tym bardziej nie został usunięty, ale niepomiernie się rozrósł. I to za sprawą naszego filozofa ateisty mającego wytłumaczyć istnienie wiecznego Wszechświata, który według jego hipotezy nie jest boski.
Gdyby nawet doszło do uznania hipotezy wyżej cenionej przez pewnych uczonych, mianowicie „modelu” Wszechświata dopuszczającego cykle ekspansji i kontrakcji, degradacji materii i ponownej odbudowy jej struktur, problem, jaki narzuca istnienie owego nieskończonego ciągu następujących po sobie wszechświatów, też nie zostałby rozwiązany ani nawet podjęty, zostałby on po prostu zwielokrotniony. Zamiast konieczności interpretacji istnienia i ewolucji historycznej jednego tylko Wszechświata, należałoby zdobyć się na przemyślenie istnienia i ewolucji nieskończonej mnogości wszechświatów, następujących po sobie poprzez kolejne ekspansje i kontrakcje, lub też, jeśli kto woli, jednego Wszechświata, który jednak pulsuje wiecznie, rozpraszając się i zgęszczając, zużywając się i odradzając bez kresu. Problem istnienia stałby nadal przed nami zwielokrotniony, a narzucony tym razem przez każdą z kolejnych ewolucji. Problemem, jaki należy podjąć, jest właśnie byt i wewnętrzna ewolucja konkretnego, znanego nam Wszechświata. Pozostaje nadal do rozwiązania problem, czy ów byt i owa ewolucja miały początek, czy też są odwieczne.
Zauważmy tu tylko, że dowód fizyczny prawdziwości Wszechświata ograniczonego czasowo i przestrzennie jest może osiągalny. Natomiast jak dotąd, zgoła nie widać, jak by nauka mogła udowodnić jednoznacznie wieczność i nieskończoność Wszechświata. Nie widać, jak by nauki pozytywne mogły wykazać nieskończoność czasową i przestrzenną Wszechświata. Z epistemologicznego punktu widzenia obie opisane wyżej hipotezy już w swych punktach wyjścia nie są więc tej samej miary.
Co więcej, jeśli odrzuca się pogląd o pierwszym początku Wszechświata wobec dostrzeżonych już przez nas trudności, pozostałyby jeszcze do wyjaśnienia inne rozliczne początki, które określają i stanowią ewolucję Wszechświata. Trudność pozostanie ta sama, a chcemy to okazać w dalszym ciągu tej pracy. Tak więc niczego nie uzyskano. Wykluczy się jeden początek, a pozostają do wyjaśnienia wszystkie inne...
Jeśli wielu uczonych i filozofów głosi wieczność Wszechświat, chcąc na niej polegać mniemając, iż w ten sposób unikną żydowskiej i chrześcijańskiej doktryny o stworzeniu, to dzieje się tak dlatego, że wysuwając tezę o wieczności Wszechświata wprowadzają oni skrycie, w sposób mniej lub więcej świadomy, pojęcie, z jakim się już spotkaliśmy, mianowicie pojęcie nicości. Wszechświat jest zdaniem ich wieczny, trzeba zatem za wszelką cenę podtrzymać tezę, iż jest on wieczny, gdyż w ten sposób będziemy mogli podtrzymać również tezę, że jest on Bytem absolutnym i koniecznym. Wieczność Wszechświata nadaje się jako poręka ontologicznej wystarczalności Wszechświata. Wszechświat jest wieczny, a więc konieczny, my zaś w ten sposób uwalniamy się od pytań, jakie nasuwa samo jego istnienie.
Któż tych manewrów nie widzi? Jest to jedno pasmo paralogizmów, sofizmatów i błędów typu petitio principii. Stwierdzenie, iż Wszechświat jest wieczny, wcale nie oznacza, iż jest on konieczny, iż jest Bytem jedynym i absolutnym, nie wymagającym innego bytu, to nie jest nawet odpowiedź na pytanie, jakie narzuca samo jego istnienie. To tylko próba wykluczenia tego pytania poprzez nieskończone przedłużanie tego istnienia, aby tylko nie widzieć jego kresu.
W dyskusji z naszym uczonym rozmówcą, filozofem i ateistą, przypuśćmy jednak – nadal traktując to jako hipotezę – że Wszechświat jest wieczny, bez początku i końca. Wiadomo, że w każdym bądź razie Wszechświat znajduje się w stanie ewolucji. A więc tylko ewolucja kosmiczna jest wieczna, bez początku i końca. Tę ewolucję kosmiczną znamy obecnie z okresu czasu rzędu kilku miliardów lat. Jeśli za wszelką cenę usiłuje się podtrzymać tezę o wieczności tego kosmicznego procesu, należałoby przyjąć, iż jest on niewyczerpalny albo że rozpoczyna się na nowo, kiedy się wyczerpie; że sam w sobie ulega odwróceniu, kiedy zakończy swój przebieg. Należałoby wyobrazić sobie, iż ewolucja materii, której początek dostrzegamy począwszy od atomów o względnie prostej budowie, a która dąży do struktur atomowych coraz bardziej złożonych, musiała przedtem „znać”, i to od wieczności, ewolucję uprzednią, która zaprowadziłaby nas prawdopodobnie ku strukturom coraz bardziej prostym, jeśli wzdłuż „osi czasu” posuwalibyśmy się po „krzywej” ewolucji i ekstrapolowalibyśmy ją w przeszłość. Ta wszakże tendencja do pojawiania się struktur coraz bardziej prostych, jaką musielibyśmy wtedy uznać, gdybyśmy śledzili ewolucję materii cofając się w czasie, nie mogłaby mieć kresu, skoro, zgodnie z hipotezą, wysunęliśmy twierdzenie o wieczności materii. Jest to krzywa asymptotyczna względem osi czasu, nigdy więc z osią czasu się nie zetknie: trzeba za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której mielibyśmy stanąć wobec problemu początku materii.
Z punktu widzenia hipotezy przez nas rozpatrywanej ta właśnie materia, która w zależności i w miarę tego, jak cofamy się w czasie, staje się coraz prostsza pod względem strukturalnym, jest Bytem absolutnym, Bytem pierwotnym, Bytem od żadnego innego bytu niezależnym.
Z ateistycznego punktu widzenia materia jest Bytem absolutnym we właściwym tego słowa znaczeniu, bez względu na to, czy miałaby mieć początek, czy też miałaby być wieczna.
Jeśli uznaje się tezę kosmologii, według której świat ma początek swego istnienia to jak widzieliśmy, należy zadać sobie pytanie, w jaki sposób byt absolutny – w danym przypadku materia – zaczyna w ogóle istnieć...
Trzeba by wtedy powołać się na powstanie jej z samej siebie, na jej samostwarzanie się, co jest nie do pomyślenia, gdyż jak widzieliśmy, jest rzeczą oczywistą, iż na to, by móc się stwarzać, trzeba uprzednio już istnieć...
W tezie kosmologii, którą rozpatrujemy obecnie, przyjmuje się odwieczność materii jako fakt już uzgodniony.
Materia jest rzekomo Bytem absolutnym i wiecznym.
Czy można serio mniemać, iżby materia, nawet przy założeniu jej wieczności, miała być Bytem absolutnym, Bytem, który nie zależy od żadnego innego bytu?
Zobaczymy niebawem, jakie to za sobą pociąga logiczne trudności, zwłaszcza gdy prześledzi się ewolucję historyczną materii z biegiem czasu.
Możemy dzisiaj prześledzić ewolucję Wszechświata i materii w innym znaczeniu, mianowicie w znaczeniu stawania się. Stwierdzamy, że z biegiem czasu materia ukierunkowuje się ku strukturom coraz bardziej złożonym, ale stwierdzamy także – i fakt ten znajdujemy w dziełach kompetentnych badaczy – że jednocześnie materia się starzeje, „zużywa się”, ulega degradacji i przetwarza się. Aby więc utrzymywać, iż materia będzie wieczna, iż ma przed sobą nieskończoną przyszłość, a materialny Wszechświat nigdy nie będzie miał końca, należałoby wyobrazić sobie, że materia kosmiczna albo „wynajdzie” sposób odwrócenia procesu swej degradacji, odbudowywania się i odradzania, albo że zachodzi ciągłe stwarzanie materii nowej.
Widzieliśmy, że niektórzy autorzy, jak Dauvillier, wolą podtrzymywać „model” wiecznego Wszechświat, dopuszczając jednak fakt jego rozszerzania się. Muszą oni więc wyobrażać sobie, że skoro ów Wszechświat rzeczywiście się rozszerza, i to rozszerza się jak „gaz” galaktyczny, wypełniający przestrzeń, zachodzić musi cykl wyrównywania strat. Zapoznaliśmy się z wywodami Dauvilliera, w których wyraża on ten właśnie punkt widzenia. Byłoby tu rzeczą zbędną podkreślać trudności, jakie z naukowego punktu widzenia pociągają za sobą podobne urojone domysły. Jak na obecnie znane naukowe fakty stanowią one zupełną mrzonkę.
Wieczny ów Wszechświat ma więc istnieć tylko jeden, gdyż w myśl hipotezy nie jest on boski. Jest niestworzony i nie zależy od żadnego innego bytu. Skoro ulega ewolucji, to najwidoczniej ulega jej dzięki swym własnym siłom wewnętrznym. Jest on, jak orzeka Marks, w stanie samoewolucji i samopowstawania. Istnieje on sam z siebie, durch sich Selbst. On sam jest Bytem skoro nie ma innego bytu, jest Bytem absolutnym, skoro od żadnego innego bytu nie zależy.
Tak powróciliśmy, zauważył to już Engels, do poglądów pierwszych filozofów greckich, wprawdzie nie Parmenidesa, który odrzucał powstanie i ewolucję Bytu, jego stawanie się i zmienność, ale do poglądów Anaksymandra z Miletu, Anaksymenesa i Heraklita z Efezu.
Anaksymander z Miletu, ziomek i uczeń Talesa, głosił, iż „zasadą” materii i pierwotnym elementem wszechrzeczy jest apeiron, tzn. „bezkres” lub „nieokreśloność”. A. Rivaud zauważył, że apeiron Anaksymandra co do swej treści wydaje się bliski pojęciu chaosu u Hezjoda.
Z tej to pierwotnej substancji pochodzą nieboskłon i światy. Ta pierwotna substancja jest boska i wiecznie młoda. Otacza ona zewsząd wszystkie światy. A wszechrzeczy przemieniają się na powrót w to, z czego powstały, tak jak jest im pisane. Przemieniając się bowiem wyrównują one straty i swoim kosztem uzupełniają sobie wzajemnie ubytki materii odpowiednio do wyznaczonego im czasu. Zachodzi wieczny ruch, w ciągu którego dokonuje się powstanie światów.
Euzebiusz z Cezarei przekazuje nam za Plutarchem, iż Anaksymander głosił wieczną cykliczność procesu, w wyniku którego światy wychodzą ze stanu pierwotnego apeiron i potem na powrót przemieniają się w apeiron:
„Apeiron zdaje się całkowicie stanowić o przyczynie powstawania i procesie niweczenia we Wszechświecie. Z tego to apeiron wydzieliły się niebiosa i wszystkie światy, które rozpatrywane jako całość są nieskończone. Z nieskończonej wieczności wywodzi się proces niweczenia, tak jak powstawanie należy odnieść do okresu na długo przedtem. Wszystkie te procesy powstawania i niweczenia powtarzają się cyklicznie”.
Heraklit z Efezu nauczał wyraźnie, iż świat nie został stworzony, ale że istniał zawsze i istnieć będzie zawsze jako „żywy ogień”, który miarowo rozpala się i przygasa (Diels, fragment 30). Świat rodzi się z ognia i znów trawi go ogień, i tak na przemian przez całą wieczność, według określonych cykli. „Heraklit naucza, że Wszechświat raz spala się w pożarze, to znów odnawia się z ognia. Te procesy powtarzają się co pewien okres czasu, tak że – jak powiada – ‘okresy żaru i okresy wygaśnięcia’ następują na przemian.” Później stoicy podjęli ten sam pogląd. „Należy on do filozofów, którzy znajdują upodobanie w poglądzie, iż świat istniał , istnieje i istnieć będzie zawsze. Nie taki sam jednak świat istnieje zawsze. Istniejący świat raz jest takim światem, to znów innym, którego powstanie dokonuje się co pewien okres czasu. Tak mniemał Anaksymenes, Heraklit, Diogenes, a potem tak mniemali stoicy.
Jeśli wychodzi się z zasady głoszącej, iż świat jest nie stworzony i wieczny, a uznaje się jednak fakt stawania się Wszechświata, na ogół nieuchronnie dochodzi się rzeczywiście do „modelu” Wszechświata tego typu, jaki proponują nam Anaksymander i Heraklit, a w ślad za nimi stoicy. Jeśli napotka się pewną trudność w uznaniu tego, że Wszechświat jest w stanie stawania się, chociaż jest rzekomo boski, będzie się podejmować próby rozważania tego procesu stawania się jako pozornego; w ten sposób powróci się do metafizyki Jedni. Tak właściwie postępuje Ksenofanes z Kolofonu: „Co do Ksenofanesa, to ten najdawniejszy rzecznik jedności bytu (Parmenides miał być dopiero jego uczniem), nie sprecyzował natury Jedni... Wodząc jednak spojrzeniem po cały materialnym Wszechświecie, stwierdza on, iż Jednia to Bóg”.
„Tak oto – jak pisze Paul Tannery – co do tego trudnego zagadnienia początku i przyszłych losów świata filozofia od swych pierwocin waha się między tezą Anaksymandra a antytezą Ksenofanesa.” „Zresztą i teza, i antyteza – jak ów autor dodaje – zgodne są co do tego, iż następstwo zjawisk w przeszłości i przyszłości trzeba uznać jako nieokreślone.”
Jak można sądzić, starożytni filozofowie greccy wyciągnęli aż do końca, choć idąc różnymi drogami, prawidłowe wnioski, które wynikały ze wspólnego im wszystkim punktu wyjścia: Wszechświat jest Bytem, i nie ma innego Bytu niż Wszechświat. Pojęcie stworzenia było całkowicie poza ich myślowym horyzontem.
Skoro dzisiaj jeszcze usiłuje się podjąć tę samą zasadę, z której wychodzą filozofowie greccy, jest rzeczą zupełnie zwyczajną, iż dochodzi się do podobnych jak oni wniosków.
Obecnie wchodzi jednak w grę nowy element w naszej analizie, mianowicie ta znajomość Wszechświata i jego ewolucji, jaką mamy dzisiaj rzeczywiście.
Proces stawania się Wszechświata, tak jak go znamy dzisiaj, nie jest stawaniem się jakim bądź, bo jest to stawanie się ewolucyjny, tzn. stawanie się wykazujące pewne ukierunkowanie, stawanie się nieodwracalne i w pewnym sensie ukierunkowane: od materii o strukturze względnie prostej – ku materii ożywionej, a potem ku materii „myślącej”, z pojawieniem się wreszcie stworzenia, które zdolne jest ogarnąć myślą cały Wszechświat.
Ta okoliczność skłania nas do rozumowania w sposób poprawny.
Jak niebawem zobaczymy, trudność jest dzisiaj o tyle większa, że zazwyczaj umysły ukształtowane na naukach pozytywnych nie mają skłonności, by – przynajmniej wyraźnie – popadać w tezy animistyczne i panteistyczne starożytnych filozofów greckich, pojmujących Wszechświat jako bóstwo, jako wielką boską ożywioną istotę. Nie znając poglądu żydowskiego, który rozwinął się w Palestynie, filozofowie greccy najzwyczajniej doszli do takiej koncepcji Wszechświata „ożywionego” i boskiego. Chodzi o to, czy przyjmując zasadę i punkt wyjścia filozofów greckich, mianowicie wieczne istnienie Wszechświata, co do którego zakłada się ponadto, iż istnieje tylko on jeden, można uniknąć ich wniosków, sprowadzających się do panteizmu i kosmicznego animizmu.
Jak dzisiaj wiadomo, Wszechświat ma swoją historię. Cokolwiek by przypuścić, nie trwa on – a co do tego wszyscy są zgodni – od całej wieczności w stanie bezruchu. Nie jest on też ową doskonałą „machiną”, która nieustannie się obraca, jak to wyobrażał sobie Arystoteles. Nie jest to też niezniszczalny zegar, który odmierza wieczność w cyklach odwzorowujących możliwie najściślej tę wieczność. Nie, wiemy dzisiaj, iż Wszechświat to ewolucja. Tutaj marksiści są pierwsi, aby to głosić. Materia, jak już zaznaczyliśmy, nie jest „rzeczą”, utrwalaną od przeszłości. Ma swoją historię, która jest historią przyrody. Utworzenie się jąder ciężkich pierwiastków nastąpiło stosunkowo nie dawno. Materia organiczna jest jeszcze młodsza, bo liczy około 3 miliardów lat. Przed kilkoma miliardami lat w naszym systemie słonecznym, a prawdopodobnie w ogóle w naszej galaktyce i w galaktykach innych, nie było jeszcze materii ożywionej ani obdarzonej psychizmem. Pojawienie się istot myślących nastąpiło zupełnie niedawno, datuje się ono od „wczoraj”.
Wszechświat istnieje rzekomo sam jeden. Nie zależy on w swym istnieniu od żadnego innego bytu. By trwać wiecznie, musi on niewątpliwie odnawiać się, odnawiając swe zapasy pierwiastków materialnych, gdyż zużywają się one, przeobrażają i ulegają degradacji. We Wszechświecie starzeje się wszystko. Zużywają się i gasną gwiazdy, podobnie jak zużywa się stanowiąca je materia. Aby zachować swą wieczną „młodość”, Wszechświat musi więc odnawiać się ustawicznie, a to by skłaniało do przyjęcia hipotezy Hoyle`a. Ponieważ jednak Wszechświat ma być Bytem jedynym, taka odnowa jest po prostu jego własnym dziełem. Wszechświat nie tylko istnieje sam jeden i sam z siebie, ale co więcej – wytwarza stale stanowiące go pierwiastki, by zachować swą wieczną „młodość”.
To jednak nie wszystko. Przed mniej więcej trzema miliardami lat, przynajmniej na planetach ciemnych, materia sama jakoby przystąpiła do formowania się w coraz bardziej złożone drobiny. Później pojawiły się pierwsze organizmy jednokomórkowe.
Wszystko to nadal jest rzekomo dziełem Wszechświata, jako że istnieje on sam jeden. Wszechświat sam dokonał uorganizowania stanowiącej go materii, aby wytworzyć żywe istoty. On to również „wynajdywał” gatunki istot żywych, zawsze o tym samym coraz bardziej złożonym ukierunkowaniu ku organizmom coraz to doskonalszym, ku systemom nerwowym o powiązaniach coraz bogatszych, o coraz wyższym stopniu umózgowienia. Wszechświat sam jakoby „wynalazł” narządy, które wprawiają w podziw specjalistów w zakresie anatomii i fizjologii, on to zapoczątkował funkcje biologiczne, on przystosował żywą istotę do jej środowiska. Któż inny miał to uczynić, skoro istnieje tylko on jeden?
Tego wszystkiego dokonał jakoby sam Wszechświat, wszystkiego, co w naszych oczach pojawia się w ciągu jego historycznego rozwoju. Ponieważ „umiał” on z własnych zasobów wytworzyć istoty żywe i myślące, z całym zadziwiającym uorganizowaniem, jakie one stanowią, miał on zatem już w sobie zalążki życia i myśli. Gdyby bowiem ich nie miał, to jakże mógłby je wytworzyć? Nikt nie może dać tego, czego sam nie ma. Nikt z własnych zasobów nie może wytworzyć więcej, niż tyle, na ile go stać. Przysłowie powiada, że nawet najpiękniejsza na świecie dziewczyna może dać tylko siebie, a to już wiele. Gdyby więc Wszechświat nie miał w sobie zalążka życia i myśli, jakże mógłby on być zdolny uorganizować materię w sposób tak racjonalny, by wytworzyć w niej miliardy miliardów żywych organizmów i stale podtrzymywać ewolucję biologiczną, przez dwa miliardy lat ciągle przyspieszając jej bieg, aż do pojawienia się istoty myślącej, człowieka?
Jeżeli Wszechświat umiał sam jakoby wytworzyć w sobie życie i myśl, to oczywiście dlatego, że od praczasu, od wieczności – jako że zakłada się jego wieczność – to życie i tę myśl miał on już w sobie.
Tego byśmy się nie domyślali! Wodór i hel, które stanowią przeważającą część materii Wszechświata, były oto jakoby wyposażone w geniusz twórczy, o jaki nikt by ich nie podejrzewał. Byliśmy wobec wodoru i helu niesprawiedliwi. Prostoduszni materialiści ubiegłego wieku mniemali, iż trzeba już mieć mózg, by móc myśleć, i być ciałem już ukształtowanym w organizm, by móc żyć. Byli oni w błędzie. Uznać oto rzekomo należy, że wodór, tzn. rozproszone skupiska gazowego wodoru zawierały już w sobie, przynajmniej w stanie „potencjalnym”, życie, myśl i cały ów geniusz twórczy, który miał się wyrazić w dziełach ludzkich.
Można wszakże na to powiedzieć, że niewątpliwie Wszechświat nie miał w sobie życia i świadomości w sposób „zaktualizowany”, jak to widzimy je dzisiaj. Wszechświat fizyczny zawierał w sobie życie i świadomość jedynie w sposób „potencjalny”, „wirtualny”, jako „możność”.
W ten sposób pragnie się uniknąć pewnego prymitywizmu, nieuchronnego we wniosku, jaki narzucałby się nam siłą rzeczy.
W jakim jednak znaczeniu używa się tych wyrażeń i jaka treść za nimi się kryje?
Jeżeli orzekam, że ziarno zawiera już w sobie drzewo w stanie „możności”, jako drzewo, które ma się z niego rozwinąć, rozumiem przez to nie to, iż drzewo było już w ziarnie zawarte rzeczywiście, jak mniemali preformacjoniści, ale to, że ziarno ma w sobie „coś”, co może wyjaśnić wyrośnięcie drzewa. Genetycy powiadają nam dzisiaj, że ziarno uzyskało pewną „informację genetyczną”, niezbędną dla ukształtowania drzewa, lub też, mówiąc bardziej ogólnie, posiadało organizm podobny do organizmu, jaki ziarno to wydało.
Jesteśmy gotowi pójść za terminologią Arystotelesa odnośnie do „potencji” i „aktu”, jaką nam sugerują, ale dlatego, że uprzednio istniał byt ”w akcie”, że istniał dojrzały organizm, który ziarnu obarczonemu zadaniem odtworzenia macierzystego organizmu przekazał tę niezbędną „informację”.
Czy w tym właśnie znaczeniu Wszechświat miał w sobie posiadać życie i świadomość w „potencji” i w sposób „wirtualny”? Jeśli posiadał je w tym znaczeniu zalążkowym, należy zaraz zadać sobie pytanie, skąd nasz Wszechświat fizyczny uzyskał tę „potencję”, tę „możność” i tę „informację genetyczną”, która mu miała umożliwić wytworzenie życia i świadomości.
Czy zatem mamy sobie wyobrażać, iż nasz Wszechświat posiada tę zalążkową potencjalność od innego uprzedniego Wszechświata?
Gdybyśmy nawet odważyli się na podobne dociekania nad genealogią wszechświatów, problem nadal pozostałby nierozwiązany. Należałoby bowiem wyjaśnić samoistność tego szeregu wszechświatów, zawierających w sobie „informację”, niezbędną dla wytworzenia życia i świadomości, i przenieść ją na wszechświaty pochodne...
A jeśli zaczątków tej „możności” i tej „zdolności” wytworzenia życia i świadomości, która pojawiła się w naszym Wszechświecie, nie chce się szukać gdzie indziej jak tylko w nim samym, to powracamy do naszego punktu wyjścia: Wszechświat musiałby mieć w sobie samym i z siebie samego zdolność wytworzenia życia i świadomości, musiałby zawierać „posiew” życia i świadomości. Ów „posiew” byłby tylko jego dziełem, jeśli on tylko jeden istnieje. Wszechświat byłby więc „ojcem” wszystkiego, co z niego pochodzi, życia i świadomości również. Nie zdarzyło się to przed dziesięcioma miliardami lat, ale w ukryty sposób życie i świadomość istniały we Wszechświecie zawsze, skoro pojawiły się one u kresu długiej ewolucji.
Jak widać, nic się nie wygrywa umniejszając, ile się tylko da, obecność życia i świadomości we Wszechświecie, oznajmiając, iż ta obecność była w nim „potencjalna”. Tę bowiem „potencjalność” trzeba jeszcze wyjaśnić. Co więcej, zgoła nie widać, jak i w jakim znaczeniu życie i świadomość miałyby być zawarte „zalążkowo” we Wszechświecie przed dziesięcioma lub piętnastoma miliardami lat. Posłużono się przenośnią zalążka, która nie jest niczym innym jak tylko prowadzącym do nikąd wybiegiem. Skoro Wszechświat miałby ze swych własnych zasobów wytworzyć życie i świadomość, to należy uznać, iż w taki czy inny sposób miał on już w sobie życie i świadomość od początku.
Tak więc trzeba powrócić do doktryny starożytnych Greków i z nimi oznajmić: istnieje jeden tylko niestworzony Wszechświat. Sam wytwarza on materię, której potrzebuje na swą odnowę. On to wytwarza życie i świadomość, pojawiające się w jego łonie. On jest więc wielką, wieczną, ożywioną Istotą, nie stworzoną, a stwarzającą wszystko, co rodzi się w nim w miarę upływu czasu. Ma on te wszystkie cechy, które teologowie przypisują Bogu.
Oto twój Bóg, Izraelu, który cię stworzył i wywiódł z ziemi egipskiej! Nie jest to wyniesiony złoty cielec w zdobnych łańcuchach i naszyjnikach. Nie, twój Bóg to zasadniczo obłok wodoru i helu. Wznieśmy mu więc przybytek i wielbijmy tego nowego boga, jakiego ukazała nam astrofizyka.
Jeśliby przypadkiem ktoś wzbraniał się przed wyciągnięciem takich wniosków, jeśliby napotkał pewną trudność w przypisywaniu Wszechświatowi i materii kosmicznej atrybutów boskości, mianowicie ontologicznej wystarczalności, wieczności, życia, myśli i stwórczego geniuszu, jeśliby sądził, że życie rzeczywiście pojawiło się w danej chwili, ale że bynajmniej nie istniało ono przedtem zawsze, jeśliby polegał na danych faktycznych, jeśliby zgodził się z tym, że myśl pojawiła się stosunkowo późno, oraz jeśliby mniemał, że absurdem jest przypisywać fizycznemu Wszechświatowi rozproszoną i ukrytą myśl, to w takim razie chcąc nadal zachować ateistyczny punkt widzenia stanąłby on wobec nowych trudności, nie mniej poważnych niż poprzednie.
Wszechświat ów bowiem, który ukształtował się ostatecznie przed kilkoma zaledwie miliardami lat z materii nader prostej pod względem struktury chemicznej, bo z gazu, „umiał” jednak jakoby wytworzyć w sobie życie i myśl. Jeśli nie miał ich w sobie uprzednio, jeśli animizm kosmiczny jest dziś naprawdę nie do przyjęcia, to należy uznać, że fizyczny Wszechświat i materia zdołały wytworzyć to, czego w sobie nie zawierały. Wszechświat fizyczny nie miał w sobie życia, a przecież je wytworzył. Materia nieożywiona stała się własnymi siłami materią ożywioną. Wszechświat fizyczny nie miał w sobie świadomości ani myśli refleksyjnej – a przecież zdołał je wytworzyć, również własnymi siłami. Materia, która nie była ani ożywiona, ani „myśląca”, własnymi siłami stała się ożywioną i „myślącą”. Wszechświat, i to on jeden, stał się z biegiem dziejów czymś więcej, niż był przedtem, i czymś innym, niż był uprzednio.
Ten nie stworzony, wieczny Wszechświat, który niegdyś był tylko nader prosta strukturalnie materią, zdąża rzekomo ku temu, aby stać się życiem i myślą. Trzeba uznać skądinąd – jak zobaczymy – że dzielnie się do tego przykłada. Wszechświat fizyczny i materialny, niczym Absolut u Hegla, chce się stać świadomy samego siebie. Staje się tym, czym nie był. Jakże jednak mnogościowa materia może w sobie i z siebie samej zrodzić życie i myśl? Powtarzamy tu raz jeszcze, że na to, aby je zrodzić, trzeba je mieć w sobie przynajmniej w sposób „potencjalny”, jak mawiają teozofowie. Nie sposób pojąć, jak to materia, o jakiej rozprawia fizyk, całkowicie pozbawiona życia i myśli, mogła wytworzyć istotę żywą i myślącą.
Chcieliśmy uniknąć kosmicznego animizmu, który usiłuje Wszechświat „zaprawić” od praczasu życiem i myślą, by uzasadnić efektywne pojawienie się życia i myśli u kresu długiej ewolucji kosmicznej. I tak oto siłą rzeczy daliśmy się ponieść ku mitologii jeszcze bardziej niedorzecznej, mianowicie ku mitologii teogonicznej, przeniesionej na grunt kosmogonii.
Później podejmiemy te problemy bardziej szczegółowo, kiedy przystąpimy do rozważenia problemów filozoficznych, jakie narzuca fakt pojawienia się życia i ewolucji biologicznej. Już teraz jednak jest rzeczą konieczną wskazać na to, przynajmniej w sposób skrótowy, na jakie wchodzi się drogi, jeśli za wszelką cenę chce się utrzymywać, iż Wszechświat, taki, jak go dzisiaj znamy, jest jakoby Bytem absolutnym i jedynym, iż on jeden jest Bytem. Jesteśmy w pułapce, zawieszeni między kosmicznym animizmem panteistycznego typu a teogonicznym mitem. Parmenides ostro skrytykował mit teogoniczny. Platon, Arystoteles i filozofowie stoicy będą z kolei wyznawać animizm kosmiczny: świat jest boski obdarzony jest duszą. Marks i Engels nie mają zbyt wielkich skłonności do zaakceptowania animizmu kosmicznego, ale czy chcą tego, czy nie chcą, wciąga ich w swą orbitę koncepcja typu teogonicznego. Nie pozostanie im tu nic innego jak podjąć na nowo teozofię Heglowską oraz przenieść ją i „postawić na nogi” na gruncie kosmogonii. Ta kosmogonia nie zdobywa się jednak na całkowite wykluczenie kosmicznego animizmu. Aby bowiem wyjaśnić, w jaki sposób materia, nie mająca w sobie ani życia, ani myśli, wytwarza jednak istoty żywe i myślące, trzeba będzie przypisać materii tajemnicze „własności”, które sprawią, iż znowu popadniemy w animizm. Zobaczymy to w dalszym ciągu naszych rozważań.
Można by wysunąć zarzut, że jeśli pojawienie się życia i istot myślących na naszej planecie nastąpiło rzeczywiście stosunkowo niedawno, a zupełnie niedawno w odniesieniu do Wszechświata, co do którego zakłada się, iż jest wieczny, to nie musi to stosować się tak samo do reszty Wszechświata. Któż nas zapewni, że w miliardach systemów słonecznych tworzących zbiorowiska miliardów galaktyk, jakie składają się na Wszechświat, nie nastąpiło wcześniej, w innym czasie, pojawienie się życia i myśli? Tak więc Wszechświat od praczasu, od wieczności mógł w innych obszarach „wytwarzać” życie i myśl. Winien je „wytwarzać” wiecznie, skoro w naszym nader małym systemie słonecznym życie „musiało” nastąpić siłą rzeczy. Jest to właśnie, jak pamiętamy, doktryna Engelsa.
Istnieją niewątpliwie spore trudności z przyjęciem domysłu, że ewolucja materii nie zachodziła we Wszechświecie jednolicie, ale że rozwinęła się ona ku życiu tutaj właśnie, a nie gdzie indziej, że ewolucja ta dokonała się w naszym układzie słonecznym przed trzema miliardami lat, choć w innych częściach Wszechświata mogła dokonywać się w innych czasach od wieczności. Stojąc na gruncie naukowym, skłaniamy się raczej ku poglądowi, iż ewolucja materii miała charakter powszechny o tym samym ukierunkowaniu oraz przebiegała w sposób jednolity i równoczesny.
Wyobraźmy sobie jednak, że owa opowieść jest prawdopodobna i możliwa do przyjęcia z naukowego punktu widzenia. Nie ma ona żadnych podstaw, ale przypuśćmy, że jest prawdziwa. Cóż by z niej wynikało? Nic innego jak to, co już dostrzegliśmy przedtem: Wszechświat, jeśli wiecznie wytwarza życie i myśl w różnych czasach i obszarach, musi mieć w sobie „możność” wytwarzania życia i myśli. A skoro nie może tej „możności” zawdzięczać żadnemu innemu bytowi, trzeba przystać na to, iż on właśnie jest Wszechbytem, Wszechżyciem i Wszechmyślą, niestworzoną, wieczną, samotwórczą i stwarzającą wszystko, co odwiecznie w niej się pojawia, i to w powtarzających się rytmach, jak przewidzieli już Heraklit i stoicy. Czyż tak orzekać nie znaczy to samo co twierdzić, iż Wszechświat to Bóg?
Trzeba przestrzegać zasad logiki i być konsekwentnym. Trzeba więc zdobyć się na odwagę i wyciągnąć do końca narzucające się tutaj nieuniknione wnioski, jakie wynikają z przyjętych raz zasad. Jeśli się przyjmuje na początku, że Wszechświat jest jedynym Bytem (a na jakiej podstawie tak się przyjmuje?), że istnieje tylko on jeden, że nie zależy on od żadnego innego bytu, jeżeli jest się ateistą i chce się być ateistą konsekwentnym, to wówczas, uwzględniając to, co wiemy o Wszechświecie, trzeba do końca wyciągnąć wnioski, jakie to za sobą pociąga, oraz uznać i orzec, że niestworzony, wieczny Wszechświat, nie mający w sobie nic z osobowości, jest Wszechbytem, Wszechżyciem i genialną Wszechmyślą, która stwarza istoty ożywione i myślące. Ma on w sobie z natury i sam przez się wszystko, co jest niezbędne, by wyjaśnić wszystko, co w nim się rodzi i rozwija, a więc również życie, i myśl.
Od ateizmu już tylko niewielki i nieunikniony krok do animizmu kosmicznego i do panteizmu, czy to uwzględniającego postać niezmienną, stałą Wszechświata czy przyjmującego wersję teogoniczną, byleby choć trochę przemyśleć, czym jest świat, czym jest to, co on w sobie zawiera, oraz czym staje się on w biegu czasu. Jak się to jednak dzieje – powie ktoś na to – że tylu ludzi współczesnych mieni się ateistami, i to w środowiskach o wysokim poziomie kultury, w środowiskach ludzi wykształconych, a jednak każdy z nich wzbrania się otwarcie przed przyjęciem podobnych wniosków?
Wyjaśnienie tego zjawiska jest niewątpliwie nader proste.
Wpierw zauważmy, ze niewielu ludzi wyciąga aż do końca wnioski, jakie wynikają z przyjętych przez nich zasad. Ukazaliśmy tutaj, przedstawiliśmy wyraźnie i bezlitośnie wydobyliśmy na światło dzienne ukryte czy utajone wnioski, jakie z zasad tych wynikają. Najczęściej ludzie zdają sobie sprawę z tego, że lepiej nie pogłębiać wniosków, jakie wynikają z zasad przyjętych na początku. Pozostawia się te wnioski na wieczne czasy w łaskawym dla nich mroku. Jak pewne bakterie nie wymagające tlenu, tak też pewne wnioski, narzucające się, a zatajone, mnożą się bez dostępu powietrza, i to je musi zabić. Utajony panteizm, właściwy wszelkiej konsekwentnej metafizyce ateistycznej, dzisiaj nie może już stawić czoła odkryciom naukowym: światło byłoby dla niego fatalne, a to z racji rozwoju nauk pozytywnych. Czyż marksiści nie są pierwsi, kiedy chodzi o to, by wydawać bój animizmowi, który według ich mniemania odnajdują w każdej religii? Jest to prawdą w odniesieniu do wierzeń pogańskich, ale nie jest słuszne w odniesieniu do teologii hebrajskiej, która ukształtowała się wbrew animizmowi.
Co więcej, niewielu filozofów podejmuje dzisiaj przemyślenia nad Wszechświatem. Prace badawczą, która odnosi się do tego, co Arystoteles nazywał „filozofią pierwszą”, powszechnie uważa się za niemożliwą do podjęcia i skazaną na niepowodzenie. Filozofia przyrody ma niedobrą opinię. Porzuca się starania o stworzenie z niej kosmologii. Filozofowie wolą dzisiaj medytować nad cogito, w szczególności nad cogito Kartezjusza, cogito Kanta, czy cogito Hussserla. Filozofia nowożytna jest niemal wyłącznie (oprócz chwalebnych wyjątków w przypadku Bergsona i Blondela) refleksją nad poznającym „podmiotem” ludzkim. Usunęła ona ze swego pola widzenia refleksję nad światem, przyrodą, życiem i świadomością, która wyprzedza człowieka, nad tym, co Blondel nazwał „myślą kosmiczną”.
Co do uczonych, to ujawniają oni co prawda problemy filozoficzne, które pojawiają się w polu widzenia w wyniku badań naukowych i odkryć, ale ponieważ nie widzą filozofów, którzy by zechcieli zabrać się do racjonalnych i należytych badań, uczeni ci skłonni są mniemać, iż w końcu tylko nauki doświadczalne są kompetentne przy rozważaniu problemu kosmologicznego. Ponieważ żaden lub prawie żaden filozof nie wyraża gotowości współpracy z nimi, uczeni dochodzą do wniosku, iż chyba dla filozofa Wszechświat nie może być przedmiotem rozważań. Uprzywilejowanym przedmiotem rozważań dla filozofa jest zatem jak się wydaje, sam filozof, kiedy filozofuje.
Co gorsza, nie znajdując współpracy filozofa dla podjęcia tych racjonalnych problemów, które w sposób nieunikniony narzucają się w końcowym stadium badań naukowych, uczony ulega pokusie wydobycia się samemu z kłopotu, odwołując się do swych wspomnień szkolnych, do swego skromnego wykształcenia filozoficznego, jakie kiedyś zdobył. Zdarza się często, że to wykształcenie filozoficzne jest niewystarczające, jak na sprawne i rygorystyczne podjęcie trudnych, a narzucających się tutaj problemów. Widzieliśmy, na przykład, jak specjalista w zakresie kosmologii jako dyscypliny naukowej bez wahania skłania się ku staremu paralogizmowi, o jakim mówił już Arystoteles.
Ateiści współcześni wychodzą więc z kłopotu obronną ręką. Nie rozważając problemów, jakie narzuca Wszechświat swym istnieniem i swą strukturą, tym, co w sobie zawiera, i swą ewolucją, opuszczają ten niebezpieczny obszar, powtarzając, iż Boga nie ma. Zdają się oni nie dostrzegać, co to za sobą pociąga. A to wszystko pociąga za sobą nieuchronnie wniosek, iż Wszechświat jest boski.


3. Przystąpmy teraz do rozważenia „modelu” Wszechświata, jaki przestawiają Bondi, Gold i Hhoyle, przede wszystkim dlatego, że hipoteza ta wydaje się nam godna uwagi. Przemawia ona bowiem, ab ipsa veritate coacta, językiem metafizyki stworzenia. Niechaj czytelnik osadzi to sam:
„Myślicie może – pisze Hoyle – iż dałoby się uniknąć w ogóle pytania o stworzenie Wszechświata. Ale nic z tego. Aby uniknąć problemu stworzenia, należałoby przypuścić, iż cała materia Wszechświata jest nieskończenie stara, co jest niemożliwe, gdyby bowiem tak było istotnie, to dawno już wyczerpałyby się we Wszechświecie zapasy wodoru i helu. Wodór w skali całego Wszechświata regularnie przetwarza się w hel oraz w inne pierwiastki, i to przetwarzanie jest procesem nieodwracalnym, tzn. wodór w dających się ocenić ilościach nie może być wytwarzany jako produkt rozpadu pierwiastków innych. Jakże więc się dzieje, że wszechświat zbudowany jest jeszcze dzisiaj niemal wyłącznie z wodoru? Gdyby materia miała być nieskończenie stara, byłoby to zupełnie niemożliwe. Widzimy więc, że wobec faktu, iż Wszechświat jest właśnie taki, problemu stwarzania nie możemy uniknąć. Co do mnie, to sądzę, że spośród różnych wysuwanych tu możliwości rozwiązania tego problemu, ciągłe stwarzanie jest hipotezą najbardziej zadowalającą”.
Można tu postawić zarzut, że Hoyle, wypowiadając się na pozór w języku metafizyki stworzenia, metafizyki tej jednak nie wyznaje, gdyż osobiście skłania się bodaj ku panteizmowi naturalistycznemu lub materialistycznemu. Z punktu widzenia metafizyki, jakiej my jesteśmy rzecznikami, paradoks wizji świata czy raczej kosmogonii Hoyle`a polega na tym, że chcąc za wszelka cenę uniknąć tezy o pierwszym początku świata – może w wyniku zadawnionych upodobań do panteizmu – Hoyle posuwa się do wysunięcia tezy o nieprzeliczalnym mnóstwie rzeczywiście zaszłych początków, mianowicie tylu początków, ile zachodzi procesów stwarzania atomów. Z tego punktu widzenia stworzenie nie zaszłoby tylko jeden raz w przeszłości w określonej chwili, ale zachodzi ono stale, od wieczności i w wieczność, obecnie więc również. „Dzisiaj” jest początkiem, każda chwila jest początkiem. Jesteśmy u początku świata. Asystujemy przy stwarzaniu go, które dokonuje się w tej właśnie chwili.
Z naukowego punktu widzenia ta hipoteza ciągłego stwarzania materii pojawiającej się aktualnie, choćby nawet miała przyjąć się trwale, nie dowodziłaby jeszcze, iż owo ciągłe stwarzanie zachodzi odwiecznie: należałoby dowieść również, iż owo ciągłe stwarzanie nigdy nie miało początku i nigdy też się nie skończy.
Z metafizycznego punktu widzenia problemy, jakie wyłania ta wizja świat, nie różnią się od tych problemów, które napotkaliśmy już w związku z innymi „modelami” Wszechświata. Nadal chodzi o sam byt Wszechświata i materii, a dalej o jej ewolucję. Orzekać, jak Hoyle, iż ciągle stwarzana materia nie bierze się z czegokolwiek, ale powstaje z niczego, to niewątpliwie występować ze stwierdzeniem, które ma sens fizyczny; nie istnieje mianowicie określone miejsce, z którego pochodziłaby ta stale pojawiająca się materia. Stwierdzenie to nie ma jednak sensu, jeśli chce się je rozumieć na płaszczyźnie ontologicznej. Oto pojawiająca się i powstająca w każdej chwili nowa materia sama tylko jakoby nie pochodzi z niczego. Byt, tylko on sam, nie pochodzi z niczego. Nicość absolutna, jeśli to pojęcie w ogóle ma sens, nie może wytworzyć bytu. Tak więc w związku z hipotezą ciągłego stwarzania stajemy wobec tych samych trudności co poprzednio, jeśli chcemy obstawać przy filozofii ateistycznej. Orzekać, iż powstająca materia „sama się stwarza”, jest, jak widzieliśmy, wyrażeniem pozbawionym sensu: aby materia mogła sama się stwarzać, musi już uprzednio istnieć i mieć zdolność samostwarzania się, co byłoby zresztą zbędne, gdyż już istniejąc nie musiałaby się stwarzać. Czy trzeba dodawać, że owa materia, której przypisuje się jej ontologiczną wystarczalność, a więc zdolność samostwarzania się, własnymi siłami wytworzyła ponadto wszystko, co pojawiło się we Wszechświecie, wraz z życiem i myślą? Widzieliśmy do czego takie stwierdzenie prowadzi.
Nie ma więc potrzeby dalej się nad tym rozwodzić. Zauważmy krótko, że każdy „model” Wszechświata narzuca te same problemy ontologiczne. Jesteśmy zatem całkowicie wolni od nacisków i spokojni, choć przejęci i uważni, obserwując tę gigantomachię, jaką stanowi konflikt współczesnych kosmologii i kosmogonii.


Historia religii i metafizyki potwierdza naszą analizę. W historii metafizyki napotkać można rozliczne doktryny panteistyczne i kosmologie panteistyczne o wielkim wpływie na umysły i wielkim uroku, na przykład w Indiach teozofię braminów, w Grecji systemy „presokratyków”, potem systemy Platona, Arystotelesa, stoików i Plotyna, a w sercu Europy system Spinozy.
Metafizyki te głosiły, iż Wszechświat jest nie stworzony, wieczny i niezniszczalny, jest bowiem boski i jest Bytem absolutnym. Gwiazdy są boskie, a wszechrzeczy w różnym stopniu obdarzone są duszą. Istnieje również w historii metafizyki pewien nurt, pewna tradycja, pewien typ przemyśleń, które nie są panteistyczne. Jest to ten typ metafizyki, który ma za swój początek myśl hebrajską, biblijną, kontynuowaną przez myśl żydowską przez filozofię chrześcijańską i ortodoksyjną filozofię arabską. Według tej metafizyki świat nie jest absolutem, nic w świecie nie jest boskie, a świat nie jest Bytem absolutnym i koniecznym. Nie jest on Opoką ani Stałością. Świat, rzeczywiście, istnieje wprawdzie, ale sam nie może wytłumaczyć swego istnienie ani tego, co w sobie zawiera, ani swego rozwoju. Ontologicznie jest on niewystarczający. Zależy od bytu innego.
Niechaj czytelnik zauważy jednak, jaką rzadkość stanowią filozofie rzeczywiście ateistyczne. W Indiach, w VI wieku przed Chr., wskazać można na jainizm, głoszący atomizm i „monadologię” bez bóstwa. Z Grecji czytelnik zna również tradycję Leucypa z Miletu i Demokryta z Abdery, filozofów z V wieku przed Chr. Atomiści greccy nie są jednak wcale ateistami: uważają oni tylko, iż bogowie nie zajmują się światem. Materialne, wieczne atomy są nie stworzone. Łączą się one z sobą, aby wytworzyć byty, które stanowią znany nam świat.
Filozofowie ci są z sobą zgodni co do istnienia materii – są oni wprost zmuszeni zająć taką postawę, podobnie jak my wszyscy. Twierdzą, że jest ona wieczna. Nie wyjaśniają oni jednak istnienia tej materii, a o to właśnie nam chodzi. Tak samo nie wyjaśniają oni, jak wskazał na to już Arystoteles, ruchu, który ożywia atomy: co do niego również są zgodni. A to już wiele faktów, co do których zachodzi zgodność. Kiedy wreszcie sądzą, iż uorganizowanie materii oraz ukształtowanie się żywych istot jako organizmów można wyjaśnić wiecznym ruchem przypadkowo zderzających się ze sobą atomów, dają odnośnie do tego zagadnienia dowód wielkiej ignorancji. Nie tu miejsce, by im to wyrzucać. Podejmiemy dalej problem ściśle filozoficzny, narzucony przez uorganizowanie materii. Zobaczymy, przy całkowitej jednomyślności biochemików i biologów, którzy rozważyli ten problem, że wyjaśnienie atomistów greckich, powołujące się na bezładny ruch atomów oraz przypadek, to najdosłowniej bajka dla dzieci. Opowieść atomistów może przydać się dzisiaj jeszcze w nauczaniu łaciny, gdy młodzież tłumaczy De natura rerum Lukrecjusza. Może on zachwycić swą poezją. Może on nawet przynieść pociechę jakiemuś nieobeznanemu z biologią sędziwemu człowiekowi, który chce godnie przygotować się na śmierć – w duchu starożytnego materializmu. Nie może on jednak zgoła rościć pretensji, iż daje wyjaśnienie tego, co rzeczywiście istnieje. Przyjrzymy się temu dalej szczegółowo. Niechże jednak czytelnik wyjrzy poza atomistyczną próbę wyjaśnienia, którą dają starożytni filozofowie Leucyp i Demokryt, i zechce zobaczyć, jak wygląda filozofia ateistyczna otwarcie zabiegająca o wytłumaczenie istnienia świata i tego, co on w sobie zawiera. Innej próby jak u tych dwu nie dostrzeże. A jeszcze w XIX wieku, kiedy chciano ukazać kosmologię ateistyczną, zwrócono się właśnie do atomizmu starożytnych. Jak zobaczymy, dzisiaj sprawa nie przedstawia się tak prosto, ponieważ znana jest ogromna złożoność budowy choćby takich aminokwasów czy proteiny. A na to, by utworzyć jedną komórkę, trzeba aż milionów olbrzymich drobin proteinowych: wyjaśnienie zjawiska życia przy odwołaniu się do przypadku nie ma żadnej wartości. Należy znaleźć wyjaśnienie inne.
Trzeba jednak oddać chwałę starożytnemu atomizmowi, gdyż jest on przynajmniej wyrazem próby ukazania kosmologii ateistycznej.
Cóż może go dzisiaj zastąpić? Nie widać tu nic.
Atomizm zawodzi, jeśli chodzi o racjonalne wyjaśnienie rzeczywistości z ateistycznego punktu widzenia. Zawodzi on, gdyż nie daje odpowiedzi na pytania, jakie narzucają się w związku z samym istnieniem materii oraz z jej uorganizowaniem.
Pozostają więc tylko dwie metafizyki, między którymi należy dokonać wyboru, mianowicie metafizyka panteistyczna albo metafizyka stworzenia.
Historia filozofii nie ukazuje tylko jednej filozofii, spójnej i przywiązującej wagę do rzeczywistego świata, która z czysto ateistycznego punktu widzenia podejmuje problemy, jakie narzuca ów świat rzeczywisty ze wszystkim, co się w nim zawiera.
Czysty ateizm jest w historii filozofii rzadkością, a jeśli w ogóle może on wystąpić na widownię, to dlatego, że nie dba o podjęcie racjonalnych problemów, jakie rozumowi ludzkiemu narzucają się w sposób nieunikniony, kiedy rozważa on świat. Nader łatwo jest mienić się ateistą. O wiele trudniej ogarnąć świat myślą, patrząc nań z ateistycznego punktu widzenia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin