 |
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35219
Przeczytał: 65 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 2:45, 24 Mar 2025 Temat postu: Doskonalenie kontra zawiść, agresja, cierpienie |
|
|
To, że człowiek szczerze, w głębi duszy uznaje doskonalenie za podstawową wartość duchową, ma fundamentalny wpływ na to, jak traktuje swoich bliźnich i relację do nich. Uznając bowiem doskonalenie za powołanie człowieka, automatycznie nie oczekuje się już absolutnej akceptacji dla siebie - bo przecież wiemy, że teraz jeszcze nie jesteśmy doskonali. Podobnie traktując innych ludzi, też nie oczekuje się od nich ideału tu i teraz, a więc mogą się im zdarzać błędy, czyli jest sens wybaczać.
Aspekt doskonalenia, zawiera w sobie też element akceptacji na bycie tym nie w pełni może nawet godnym uznania już teraz, choć jednocześnie z tą akceptacją jest i wymagalność - bo doskonalić się należy. Ci, co doskonalenie odrzucają, zwykle chcą być uznani tu i teraz, dokładnie tacy, jacy są, niezależnie od wszystkiego. Dla nich też brak uznania będzie jawił się jako (przynajmniej w większym stopniu) ostateczny - bo przecież skoro się nie doskonalą, to oznacza, iż zawsze tacy będą, to dzisiejsze odrzucenie zamyka sprawę.
Brak poszerzenia perspektywy relacji wzajemnych o doskonalenie, które może naprawiać relacje z ludźmi, sprawia zatem, iż człowiek mający przekonanie o bycie niewystarczająco uznanym przez innych, może tylko gnieść w sobie to odrzucenie, za czym zwykle podąża złość, zawiść, agresja.
Patrząc na życie wszystkich - i siebie, i innych - w perspektywie wzrostu ku byciu lepszym, a nie jako ustalone na zawsze oceny, dostajemy też CEL i NADZIEJĘ. Oto mam powód do życia, działania, a to, co teraz jawi się niedoskonałe, złe, wadliwe, nie będzie tworzyło ostatecznego potępienia tej osoby, lecz jedynie odniesie się do stanu tymczasowego.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 11:22, 24 Mar 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35219
Przeczytał: 65 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 10:58, 24 Mar 2025 Temat postu: Re: Doskonalenie kontra zawiść i agresja |
|
|
Ten wątek jest chyba efektem czegoś, co można by nazwać FUNDAMENTALNĄ HIPOTEZĄ OSOBOWOŚCI I DUCHOWOŚCI. Wątek sam w sobie wydaje się mało istotny - ot, mamy tu jakieś jednostkowe spostrzeżenie o związku doskonalenia z innymi cechami osobowości. Jednak z mojej perspektywy ten wątek buduje WIELKIE WYJAŚNIENIE, on silnie porządkuje rozumienie osobowości i duchowości człowieka w bardzo szerokim znaczeniu. Dlatego dodam trochę tła do powstania spostrzeżenie - hipotezy, o której mowa.
Zawsze mnie zastanawiało, jak to jest, że dyskutując z pewnymi osobami, ma się wrażenie, iż bardzo podstawowe, kładące argumenty od nich się odbijają. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, jakby dodawać 2 do 2, a ktoś uparcie twierdził, iż tu wychodzi 5. Możesz mu liczyć "popatrz: tu jest 2, potem z drugiej dwójki jest 3, a potem robi się 4, więc musi być 4, a nie 5". Z perspektywy mojej nie ma jak być inaczej, a prawda ta "wali po oczach" tak bardzo, że trudno o coś bardziej wyrazistego. Tymczasem liczne osoby w tej kwestii są niesamowicie odporne na wszelkie argumenty. Dla mnie to było wysoce niezrozumiałe.
Sprawa się wyjaśnia dopiero gdy człowiek wczuje się w to, jak (zapewne) odczuwa siebie i świat tego rodzaju osoba, wiążąc to z ASPEKTEM OBRONY TEGO, CO NAJWAŻNIEJSZE.
Co jest bowiem najważniejsze do obrony - jak ja, jako osobowość, jako esencja bytu?...
Czy w ogóle jest coś takiego, co by należało zachować, bo to jest najważniejsze, najcenniejsze?...
Ktoś powie: a ogóle ja jest złudzeniem (w niektórych podejściach związanych z buddyzmem jest to wyraźna sugestia). Nie trzeba niczego bronić. Z mojej perspektywy jest to po prostu błąd, jest to unikanie SPOJRZENIA NA SWOJA OSOBOWOŚĆ W PEŁNI SZCZEROŚCI I PRAWDY. Choć... jest pewien sens w negowaniu przynajmniej części utożsamiania się z czymś (czym?... - to już właśnie jest ta kluczowa kwestia), co dla wielu jest warte utożsamienia, a dla innych już niewarte, bo oni utożsamiają się z czymś znacząco odmiennym. W każdym razie twierdzę, iż jest takie COŚ, co stanowi o osobowości, istnieniu mentalnym i duchowym, ale co może być błędnie zdiagnozowane, zaś dalej może prowadzić do nieracjonalnych, nieperspektywicznych, nawet samoniszczących postaw, ale też jest i inne "coś", którego obrona w jakiejś postaci jest po prostu niezbywalna, gdyż jest SPOSOBEM ISTNIENIA ŚWIADOMOŚCI. I słowem kluczem tutaj jest właśnie SAMODOSKONALENIE.
Jest taka spora grupa ludzi, która wiąże owo "coś", czyli "to, co jest najważniejsze, najcenniejsze (może nawet najświętsze)" w życiu z odczuwanym tu i teraz, z tym zbiorem powiązań, jaki teraz jest. Ci ludzie są wewnętrznie przekonani, że są tym, i tylko tym, stanem aktualnym - tym i tylko tym powiązaniem z ich grupą, tymi i tylko tymi emocjami, pragnieniami, odczuciami. Takim ludziom, jeśli mocno postawimy zagadnienie: a może należaloby się zmienić?... - sprawimy wielki kłopot psychiczny.
A to jest niebanalne pytanie - problem. Jeśli bowiem zaakceptujemy postulat "mam się zmienić", to z automatu z tym postulatem płynie komunikat "ten aktualny ja, jest zły, niewłaściwy" (wszak w innym przypadku nie byłoby potrzeby owej zmiany), czyli sam ten komunikat jest negacją osobowości, odrzuceniem jej. I wydaje mi się, że to osoby, które mentalnie są silnie związane z blokowaniem zmian jako takich, coś takiego czują, że
- albo mam siebie i ty masz mnie - takim jakim jestem TERAZ
- albo mnie negujesz, a wtedy jesteśmy na stopie odrzucenia, a w relacjach osób na "wojnie".
Bo nie można przecież jednocześnie utrzymywać dwóch ewidentnych sprzeczności - czyli uznania:
- to, co stanowi aktualną postać mnie, nadaje się do zmiany
- to, aktualne ja akceptuję, to jest ok.
Albo bowiem chcemy to coś zachować, albo zmienić - idea zmiany i idea zachowania są wzajemnie się negujące.
Ja mam inne stanowisko, niż osoby odrzucające zmianę, bo jakoś potrafię połączyć tą sprzeczność - akceptuję samego siebie trochę jako stan bieżący, ale też i trochę jako tę nadzieję na nowego (miejmy nadzieję) ja. Można by tu widzieć formę rozdarcia - ale jakby tego nie widzieć, to w pewnym sensie owe dwie sprzeczności mentalnie łączę. Co ciekawe, łączę je poprzez...
fakt doznawanego cierpienia!
Przy czym wcale nie chodzi mi tu o wskazanie tego, iż cierpię, bo jestem tak (jak to wyżej opisałem) rozdwojony, lecz w odwrotnym sensie, czyli: SKORO W OGÓLE JAKIEGOKOLWIEK CIERPIENIA KIEDYKOLWIEK DOZNAŁEM, to stanowi to wystarczający dowód tego, iż ten ja, który wyłonił się aktualnie, jest niekompletny.
Gdybym nie doznał cierpienia, to pewnie akceptowałbym siebie aktualnego w całej rozciągłości. Skoro jednak cierpienie doznałem (niejeden raz doznałem... a nieważne jest nawet jakiego cierpienia, albo przy jakiej okazji), to z automatu oznacza, iż jest we mnie jakieś "coś", czego nie chcę - wszak sam to odczułem, na własnej skórze doświadczyłem swojej niekompletności i wadliwości. Fakt doznawania cierpienia jest dla mnie wystarczającym powodem do chęci zmiany siebie.
Cierpienie jest tym czynnikiem, który niejako rozrywa osobowość. Cierpienie powoduje, że stan aktualny nie może być już po prostu zaakceptowany, bo to w nim - właśnie z powodu doznawania cierpienia - JUŻ JEST ZAWARTA NIEAKCEPTACJA - to samo cierpienie jest tą nieakceptacją. Bo definicją cierpienia jest właśnie to, że stanowi je czynnik, którego nie jesteśmy w stanie zaakceptować, jest to czynnik przeciw czemuś fundamentalnemu w naszej osobowości.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 11:16, 24 Mar 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35219
Przeczytał: 65 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 11:21, 24 Mar 2025 Temat postu: Re: Doskonalenie kontra zawiść i agresja |
|
|
Dla mnie jest oczywiste, niedające się w żaden sposób zaprzeczyć, że dopóki cierpienie jakkolwiek odczuwam, to jego efektem jest potrzeba zmiany tego czegoś, co stanowi teraz ja i co właśnie cierpienie mi aplikuje. Muszę coś z tym faktem cierpienia zrobić, a ta zmiana będzie też zmianą mnie samego. Czyli na pewno muszę zrezygnować z całkowitej obrony i bezwarunkowej akceptacji aktualnej wersji mnie. Muszę zaistnieć w jakiejś postaci rozdarcia - być trochę tym aktualnym, ale też trochę tym, który ma zaistnieć, aby nie było już we mnie cierpienia.
Powyższy aspekt sprawy rozszczepia to, jak rozumiemy teizm.
Część wyznawców teizmu rozumie ideę boskości, w ramach której relacja człowieka z Bogiem jest statyczna, związana z totalnym podporządkowaniem człowieka i to tylko o owo podporządkowanie chodzi. W tym rozumieniu/odczuwaniu człowiek nie powinien się zmieniać, właściwie to on nie ma żadnej mocy, aby się zmienić, aby jakkolwiek pozytywnie wpłynąć na cokolwiek. W tej wizji człowiek powinien być bierny i tylko ma czekać na zbawienie, które w całości dokona się mocą boską.
Z kolei ta część teistów, która akceptuje, a wręcz za główny sens życia postrzega rozwój, samodoskonalenie, stawia rozumienie relacji ja - Bóg na płaszczyźnie dynamicznej. Tutaj życie na ziemi jest zatem tym miejscem i powodem budowania tej właściwej osobowości człowieka, miejscem nawiązywania relacji Bóg - człowiek, w ramach której występuje WZAJEMNOŚĆ - DOSTOSOWAWCZOŚĆ. Tu człowiek jest po coś, nie jest bierną, mogącą okazać jedynie posłuszeństwo skorupą, lecz ma okazać swoją indywidualność, osobowość.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 11:45, 24 Mar 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35219
Przeczytał: 65 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 12:30, 24 Mar 2025 Temat postu: Re: Doskonalenie kontra zawiść i agresja |
|
|
Idea doskonalenia osobowości jest zapisana w chrześcijaństwie, podkreślona niezwykle mocno. Biblia ją sugeruje w licznych tekstach:
- w postulacie nowego narodzenia - z ducha
- w przypowieści o talentach/minach
- w licznych przypowieściach sugerujących, że człowiek ma przynosić owoc/plon
- w przypowieściach i cytatach, w których życie jest porównane do pracy (jak np. w przypowieści o robotnikach w winnicy)
- w przypowieściach i wypowiedziach, gdzie wskazywana jest idea wzrostu (np. rozwoju ziarnka gorczycy do postaci drzewa).
Ale chyba ostatecznie sam fakt, iż człowiek ma żyć, ma się sprawdzać, testować swoje właściwości życiem jest powodem do uznania, iż jest tu po coś, a nie że miałby być biernie czekającym na wlane na niego zbawienie.
Dlaczego zatem istnieje tak silna grupa (integryści, fundamentaliści) w chrześcijaństwie, która postrzega rolę człowieka w życiu powiązaną z byciem maksymalnie posłusznym autorytetom i zaniechaniem rozwoju osobistego?...
- Odpowiedzią wg mnie jest (przynajmniej częściową, chyba niekompletną) jest nieułożenie sobie wizji siebie - jako istoty, która miałaby doświadczać rozwoju. Rozwój jest bowiem niewątpliwie aktem osobistym, twórczym, indywidualnym, co automatycznie stawia człowieka na pozycji aktywnej, a nie na pozycji posłusznego, czekającego na wezwanie ze strony autorytetu biernego wykonawcy. Szczególnie osoby silnie mentalnie zrośnięte z instynktem dominacyjnym, z relacją podwładny - władca, czy w (w ujęciu ewolucyjnym) członek stada - lider stada, będą grawitowały w myślach i intuicjach do postawienia relacji z Bogiem na zasadzie:
- Bóg miałby być niezadowolony z samodzielności swoich sług - podwładnych (taki model relacji jest tu na ziemi właściwy dla kiepskich szefów, którzy widzą swoją rolę w zarządzaniu poprzez potrzebę nieustannego udowadniania, że mają władzę).
- Bóg miałby chcieć jedynie doznawać nieustannie okazywanych mu hołdów, kajania się za grzechy, podkreślania swojej niższości (tak to by widział też typowy ziemski tyran u władzy).
W moim rozumieniu powołania człowieka jest to ewidentnie mylne, skrajnie toksyczne rozumienie relacji Bóg - człowiek. Jedyne co jawi się tu sensowne, jest uznanie, iż:
1. Bóg nie obawia się konkurencji ze strony człowieka, więc nie potrzebuje sobie udowadniać swojej władzy na każdym kroku i nie potrzebuje też okazywania co chwila uległości przez ludzi.
2. Bóg "zanudziłby się" z istotami, które niczego własnego, osobistego nie okazują w relacji z nim. To już nawet człowiek uważa za znacznie wartościowsze, ciekawsze, gdy np. zwierzęta domowe, którymi się opiekuje, okazują swoją samodzielność, ciekawość, emocje, pomysłowość. To już człowiek ceni sobie nie przewidywalne roboty, lecz rozwija sztuczną inteligencję, która jest zdolna reagować twórczo, wielowariantowo, nieprzewidywalnie, w jakiś sposób indywidualnie.
3. Jeśliby celem życia było niedziałanie, to każdy już na początku swojego życia by wypełniał ten postulat w pełni, co powinna istotą oczekującą takiego niedziałania zadowolić. Życie tylko bowiem psuje ten "idealny" (dla niektórych, ja to odrzucam...) stan bierności i zachowawczości, stan braku dodania czegoś od siebie. A jednak mamy fakt życia na ziemi. I to jest dowodem na to, iż Bóg (dla wszystkich, którzy wierzą w Jego istnienie) oczekuje od człowieka okazania pomysłowości, rozsądku, sprawczości.
W pewnym sensie można by nawet uznać, iż odrzucenie postulatu doskonalenia się przez człowieka w życiu jest opowiedzeniem się za chaotycznością relacji Bóg człowiek. Bo jeśli praktycznie wszystko wskazuje na to, że człowiek powinien okazywać swoją sprawczość, to uznanie opcji przeciwnej stanowi zaprzeczenie samego wnioskowania z tego, co widać, co się jawi bezpośrednio, co samo w sobie stanowi postulat chaosu we wnioskowaniu. Jak integryści i fundamentaliści "ratują" pewnie minimum przewidywalności i racjonalności (szczególnie pojętej, ale jednak) dla człowieka?...
- Ratują przez realne ubóstwienie LUDZKICH AUTORYTETÓW. Integrysta detronizuje Boga z realnego podmiotu w tworzeniu relacji z człowiekiem, a umieszcza w centrum tej relacji władzę doktrynalną, autorytety religijne, społeczne. Bóg niby jeszcze jest co chwila wspominany, ale on jest jedynie "straszakiem", na zasadzie "przyjdzie i cię ukarze, jak będziesz nieposłuszny". Bóg został pozbawiony mocy wpływu, bo ta moc została przejęta przez ludzi, którzy też zresztą doznają od wiernych czci i uwielbienia. Bóg w integrystycznym ujęciu jest "gdzieś tam", został sprowadzony do postaci niejako wirtualnej, został obsadzony w roli bodygarda mentalnego dla autorytetów ludzkich.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 12:31, 24 Mar 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35219
Przeczytał: 65 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 13:00, 24 Mar 2025 Temat postu: Re: Doskonalenie kontra zawiść i agresja |
|
|
Zwrócenie się ku opresji i władzy jest właściwie konsekwencją (nie wiem, jak dalece nieuchronną) odrzucenia postulatu rozwoju, doskonalenia. Bo natura psychiki nie znosi próżni, czyli jeśli zabierzemy ten cel, jakim jest naprawa tego stanu, jaki mamy, to przecież nie wytrzymamy długo, nie robiąc nic, nie mając żadnego celu dla swojej naturalnej aktywności. Wokół czegoś psychika musi organizować swoje odczuwania, reakcje mentalne, nawet te względnie proste wnioski. Jeśli tym "czymś" ma nie być rozwój, to znaczy, że będzie nim jakaś postać skupienia się na czymś innym. Zaś aby owo skupienie było trwałe, jego obiekt musi być ciągnący uwagę, emocjonalnie znaczący. A cóż może konkurować w znaczeniu emocjonalnym z przemocą, władzą, opresją?...
Dlatego, jeśli osobowość odrzuca rozwój, to choćby z samego faktu, że jej psychika będzie pobudzana mniej lub bardziej przypadkowymi życiowymi bodźcami, to musi ona w końca zacząć grawitować do tego, co mentalnie najbardziej wyraziste i trwałe. A co jest takie trwałe i wyraziste?...
- Instynktowne emocje stadne, a z nimi walka o dominację i podległość liderowi stada - władzy. Wokół tego zapewne ostatecznie skupi się psychika, czyli wokół pytań:
- kto zwycięża
- komu mamy się podporządkowywać
- kto z nami, a kto przeciw nam.
Te problemy, będące zadaniami i wzorcami reaktywnymi są instynktowne, a więc już są gotowe, psychika, nie musi ich sama tworzyć. To sprawia, że są tak trwałe, ale też sprawia, że tak silnie one niewolą osobowość. Jeśli psychika dopuści tu ideę swojego rozwoju, to dostanie szansę pokonania tej niewoli, czyli wyzwolenia się do postaci świadomej osobowości. Ale jeśli tę ideę odrzuci, bądź nawet przyjmie ją, ale w zbyt słabej formie, to ugrzęźnie na zawsze w tej niewoli, którą instynkty jej zgotowały.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|