Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Fundamentalny problem życiowej satysfakcji

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35482
Przeczytał: 84 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:13, 11 Cze 2025    Temat postu: Fundamentalny problem życiowej satysfakcji

Od wielu lat nad tym problemem - życiowej satysfakcji - myślę, macam go od wielu stron. Do tej pory nie udało mi się, niestety, wyjść poza pewne ustalenia wstępne - związane z zanegowaniem wielu podejść tradycyjnych, ale nie rozstrzygających zagadnienie pozytywnie. Może gdy sobie to ułożę na nowo (dzięki tworzeniu opisu w tym wątku) sprawę mocniej ruszę z miejsca. Poza tym nawet jeśli nie ruszę z tego miejsca z zagadnieniem ostatecznej satysfakcji, to chyba warto byłoby przynajmniej wyjaśnić to, co się do tej pory wyłoniło z rozważań, nawet jeśli ostatecznym rozwiązaniem jeszcze nie jest.

Moja krytyka nieszczerego potraktowania satysfakcji życiowej w tradycyjnym moralizmie
Wiele moralistycznych systemów - tak teistycznych, jak i najczęściej tylko tradycjonalistycznych, choć bez odniesień do świata ponadamaterialnego - stawia życiowe powołanie człowieka jako konieczność zaakceptowania POWINNOŚCI, które nam życie zsyła. Najczęściej owe powinności wynikają z
- tradycji (obyczajów, rytuałów) - w jednych przypadkach związanych z religią, w innych już niekoniecznie
- z układów rodzinnych (powinność wobec rodziców i innych członków rodziny)
- władzy, liderów grupy, z którą się jest związanym, czy ogólnie identyfikacji grupowej, stadnej - czy to z narodem, czy to z wyznaniem religijnym, czy lokalnym władcą.
Dość powszechnie jest propagowana IDEA POŚWIĘCENIA SIĘ - narodowi, rodzinie, wodzowi.

Poświęcenie się stanowi przeciwieństwo dania priorytetu życiowej satysfakcji.
Osoba poświęcająca się rezygnuje z satysfakcji osobistej w imię działań, które są narzucane okolicznościami zewnętrznymi, albo przez podmioty wobec jednostki zewnętrzne. Poświęcenie się dla innych jest tradycyjnie czymś świętym.
Jednak w idei poświęcenia się jest wg mnie zawarta pewna fundamentalna sprzeczność, związana ze spostrzeżeniem: jeśli idea poświęcania się, rezygnowania z osobistej satysfakcji zostałaby uznana za ogólnie słuszną, to wtedy i samo poświęcenie się traci sens, albo wręcz chyba musiałoby się przekształcić w postulat bezsensownego dręczenia siebie i innych.
Wszak jeśli po prostu wszyscy mieliby się poświęcać (gdy uznajemy poświęcenie za zasadę ogólną), to nie ma wtedy nikogo, kto by na poświęceniu korzystał.

Wszyscy byliby tylko tymi poświęcającymi się, to wszyscy zostaną udręczającymi się bez nadziei. Takie życie to koszmar, zaprzeczenie emocjonalnego sensu, rodzaj piekła, BRAK SPONTANICZNIE ODCZUWANEGO DOBRA, to w takim układzie lepiej w ogóle byłoby się na tym świecie nie pojawić.

W chrześcijaństwie też od tysiącleci mamy "modę" na wywyższanie poświęcania się. Sama konstytucja chrześcijaństwa bazuje na poświęceniu - poświęceniu Jezusa, który zbawia ludzkość. I wiele interpretacji dalej tę ideę poświecenia "ciągnie", rozwija do monstrualnych rozmiarów. Czy czasem przy tym nie przekracza granicy absurdu?...
- To jest bardzo trudne pytanie, na które chyba nie ma obiektywnej odpowiedzi. Można sugerować różne rozwiązania, w zależności od tego, jakie paradygmaty wstępne przyjmiemy. Ale chyba jakiś rodzaj zdrowego rozsądku, jakiejś pierwotnej intuicji rozumienia sensowności podpowiada większości ludzi, że od pewnego poziomu poświęcania się wszystkich ludzi życie traci swój emocjonalny sens.

Dzisiaj wyraźnie skłaniałbym się ku przekonaniu, że zaskakująco dużo systemów moralistycznych, silnie bazujących na wywyższaniu idei poświęcenia przekracza ową granicę sensu, stawia sprawy tak, że gdyby miałby być wypełnione ich postulaty, to nie warto jest żyć.
Z drugiej strony nie uważam, aby powyższe spostrzeżenie miało zostać wyeskalowane do negacji poświęcenia w każdej sytuacji. To jest chyba znacznie bardziej skomplikowana układanka...

Z poświęcaniem się jednych dla innych wiąże się wiele problemów - czasem bardziej praktycznych, ale też ogólnofilozoficznych. Warto by było w tym kontekście postawić przynajmniej kilka narzucających się wątpliwości:
- Czy ten, dla kogo mielibyśmy się poświęcać, zasłużył sobie na to, aby zyskiwać naszym kosztem? (w szczególności, czy nie rozleniwiamy go, bo ten, zamiast się doskonalić przez to, że próbuje poradzić sobie z problemem, który przecież właśnie jego dotyczy, zwala robotę na osoby trzecie)
- Czy ten, który wyznacza nam zasady, co mamy poświęcić, który ustawia zasady poświęcenia, jest wystarczająco mądry, kompetentny, aby szafować naszym cierpieniem?
- Jeśli ktoś poświęca się, aby (najczęstszy motyw poświęcenia) oszczędzić komuś cierpień, czyli niejako płaci tu swoim własnym cierpieniem, niewygodą, degradacją życia, to czy czasem w pewnym momencie bilans ogólny nie zaczyna się robić ujemny, bo poświęcający się cierpi wyraźnie bardziej, niż zyskuje ten, dla kogo jest adresowane poświęcenie?

Jest w tym liczeniu cierpień związanych z poświęceniem się pewna rachuba, pewien bilans. Przy odpowiednio silnym skupieniu się na poświęcaniu blians robi się ujemny - robi się więcej ogólnie na świecie cierpienia, niż byłoby gdyby owych poświęceń zaniechać. I to chyba jest poważny problem, którego wiele tradycyjnych systemów moralistycznych nie chce dostrzegać, bo wygodniej jest wyznawcom takiego podejścia nmieć prosty obraz spraw. Ale czy czasem nie jest tak, że po takim uproszczeniu system zaczyna zwyczajnie ewoluować w stronę zła?...
- Bo jak inaczej niż jako "promocje zła" nazwać system moralistyczny, którego efektem końcowym jest zwiększanie ilości cierpienia w świecie?... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35482
Przeczytał: 84 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:50, 11 Cze 2025    Temat postu: Re: Fundamentalny problem życiowej satysfakcji

Rozważania o satysfakcji zacząłem w pierwszym poście od zwrócenia uwagi na stronę dokładnie przeciwną względem niej - od idei obowiązku, jakiejś formy osobistej zgody na doznawanie cierpienia, a na pewno dyssatysfakcji. Cierpienie jest czymś z zasady przeciwnym satysfakcji. Ale...
Wydaje się, że układanka w satysfakcję ma z cierpieniem znacznie bardziej złożony związek, niż to się w pierwszym oglądzie wydaje. W wielu systemach filozoficznych sugeruje się pewną formę niezbywalności cierpienia, nawet przy założeniu, że do satysfakcji będziemy ostatecznie dążyli.
Z drugiej strony mamy też uproszczone traktowanie sprawy przez niektórych, w którym satysfakcją jest już sam brak cierpienia. Nie przychylam się do takiego stawiania sprawy, uznając takie negatywne potraktowanie jako „bieda satysfakcja”. Oczekuję od idei satysfakcji (definiuję ją, na bazie intuicyjnego odczuwania kontekstów językowych w szerokim użyciu i własnych stanów psychicznych) czegoś „mocniejszego” niż brak cierpienia – oczekuję, aby aspekt pozytywny przeżywania był wyraźny. Samo nieodczuwanie cierpienia może budować stan co prawda jakoś znośny, stan w którym od biedy da się funkcjonować, ale ów stan graniczy z wegetacją, albo z jakąś formą mentalnego marazmu. Oczywiście tu ocena zależy od tego, czy ktoś owego marazmu/wegetacji nie zaliczy do idei cierpienia. Ja takiego zaliczenia nie czynię, bo definiuję jednak cierpienie jako WYRAŹNIE INWAZYJNY NIEPRZYJAZNY EMOCJOM I ODCZUWANIU STAN. Dla mnie marazm nie jest już cierpieniem, choć może być określony jako brak satysfakcji. Zdaję sobie sprawę, że jest to kwestia umowy językowej, więc nie upieram się przy moim rozumieniu w „trybie obiektywnym” uznawania, a raczej w trybie „tak mi się składa moje doświadczenie językowe, związane z użyciem w różnych kontekstach słów: satysfakcja, marazm, cierpienie”. Odwołuję się niniejszym do pewnej BAZY SPOŁECZNEJ – INTERSUBIEKTYWNEGO CHARAKTERU omawianych pojęć, a nie do dekretowania światu swoich przekonań, jako tych jedynych do przyjęcia.

Pociągnę zatem kwestię satysfakcji w tym duchu – uznając, iż jednak dla spełnienia się tego pojęcia nie wystarczy brak cierpienia, nie wystarczy tkwić w jakiejś formie małego komfortu i braku negatywnych doznań. Bo taki stan naturalnie wg mnie ewoluuje do jakiejś postaci degradacji emocji, odczuwania, myślenia. Nie znam wszystkich ścieżek owej ewolucji, więc nie wykluczam, że u pewnych ludzi mogłoby zachodzić jakieś ustabilizowanie się stanu odczuwania świata, w którym ów marazm jest jakoś trwale akceptowany, jest „naturalnym sposobem na istnienie”. Byłby to chyba nawet dość ciekawy (od strony „teorii satysfakcji i cierpienia) stan. W nim zadowalamy się pewnymi minimum, wygaszamy w sobie ambicje, tłumimy aspekt poszukiwań „tego czegoś więcej, czegoś ponad”, ale jednocześnie nie czujemy się źle, a jedynie „mało dobrze”.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35482
Przeczytał: 84 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:06, 11 Cze 2025    Temat postu: Re: Fundamentalny problem życiowej satysfakcji

Michał Dyszyński napisał:
Byłby to chyba nawet dość ciekawy (od strony „teorii satysfakcji i cierpienia) stan. W nim zadowalamy się pewnymi minimum, wygaszamy w sobie ambicje, tłumimy aspekt poszukiwań „tego czegoś więcej, czegoś ponad”, ale jednocześnie nie czujemy się źle, a jedynie „mało dobrze”.

Tu pociągnę rozważania w trybie osobistym - opierajac się o własne obserwacje tego, jak ja odczuwam satysfakcję. Otóż przyznaję uczciwie, że trudno jest mi utrzymać stan satysfakcji, mając świadomość, że jednak tkwię w marazmie, że dobrze będzie tylko wtedy, gdy ograniczę swoje ambicje.
Ta obserwacja skłania mnie do postawienia hipotezy, iż być może tak jest, iż ekspansja jest naturą umysłu (na start umysłu mojego, ale niewykluczone jest, że dotyczy to także innych ludzi, być może nawet wszystkich ludzi).
Gdyby tak było, czyli gdyby okazało się, iż żadne pogodzenie się z mało atrakcyjnymi okolicznościami, które trwale blokuje rozwój, nie jest w stanie zapewnić stabilnego dobrostanu dla psychiki, to z tego wynika bardzo podstawowa konsekwencja dla idei satysfakcji, szczęścia, spełnienia: szczęście ostateczne można osiągać jedynie UZNAJĄC NIEPEŁNY CHARAKTER KAŻDEGO STANU SWOJEJ OSOBOWOŚCI I STAWIAJĄC WYMÓG SAMODOSKONALENIA.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35482
Przeczytał: 84 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:07, 11 Cze 2025    Temat postu: Re: Fundamentalny problem życiowej satysfakcji

Michał Dyszyński napisał:
Gdyby tak było, czyli gdyby okazało się, iż żadne pogodzenie się z mało atrakcyjnymi okolicznościami, które trwale blokuje rozwój, nie jest w stanie zapewnić stabilnego dobrostanu dla psychiki, to z tego wynika bardzo podstawowa konsekwencja dla idei satysfakcji, szczęścia, spełnienia: szczęście ostateczne można osiągać jedynie UZNAJĄC NIEPEŁNY CHARAKTER KAŻDEGO STANU SWOJEJ OSOBOWOŚCI I STAWIAJĄC WYMÓG SAMODOSKONALENIA.


Ja przyznam, że nie potrafię sobie wyobrazić dla siebie stanu trwałej satysfakcji przy zanegowaniu paradygmatu rozwoju. Ale nie wykluczam, że się w tej ocenie mylę w tym sensie, że:
- albo sam jeszcze nie odkryłem takiego podejścia do samego siebie, w którym byłbym w stanie osiągać trwałą satysfakcję życiową przy braku rozwoju. Bo może jest to tylko kwestia odpowiedniej konfiguracji swojego myślenia i odczuwania... :think:
- możliwe jest też, że co prawda do mojej osobowości odnosi się ten paradygmat rozwoju, ale są ludzie, którzy tę właściwość osobową mają w niskim stopniu (w skrajnym przypadku nawet w zerowym) zawartą w naturze ich psychiki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin