Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Klimaty anhedonii, pytanie o definicję miłości i szczęście

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31319
Przeczytał: 100 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:50, 06 Kwi 2022    Temat postu: Klimaty anhedonii, pytanie o definicję miłości i szczęście

Anhedonia jest zaburzeniem psychicznym związanym z depresją, polegającym na braku odczuwana przyjemności. Dotkniętych tą przypadłością pacjentów nic nie cieszy, nic nie sprawia ani przyjemności, ani radość. Życie człowieka dotkniętego anhedonią jest codziennym kieratem, w którym brakuje osobistych bodźców i pragnień pozytywnych.

Sam się nieraz o anhedonię ocieram, więc dlatego temat jest mi bliski. Znam też przynajmniej jedna osobę, która deklaruje stałą anhedonię. Zagadnienie jest według mnie bardzo bardzo ciekawe, bo stawia kwestię odczuwania szczęścia, a może nawet i sensu życia na płaszczyźnie organicznej, w powiązaniu z chemią mózgu. Anhedonię bowiem daje się trochę leczyć farmakologicznie. Dostarczenie odpowiednich substancji neuronom może spowodować, iż przyjemność może zacząć być odczuwana - przynajmniej w jakimś stopniu.

Ja chcę tu postawić całą masę pytań, które od lat mnie nurtują:
1. Czy można zasadnie odczuwanie przyjemności podzielić na dwie, w dużym stopniu niezależne komponenty - duchową i biologiczną?
2. Na ile brak odczuwania przyjemności wpływa na percepcję? (mam tu bardzo ciekawe spostrzeżenia, że anhedonia jest w stanie w dość niezwykły sposób zmieniać percepcję, wręcz konstruować aspekty światopoglądu)
3. Na ile w tym kontekście nasza duchowa i biologiczna natura są rozdzielne?
4. Dobrze byłoby opisać potencjalne dobre i złe efekty pojawiające się, gdy zaczniemy modelować ludzkie emocjonalności, osobowości "przesuwając suwak" odczuwania szczęścia - jaka osobowość, także jaki typ intelektu powstaje, gdy naturalnej przyjemności dołożymy, a jaka gdy jej ujmiemy?...
5. Dalej zamierzam w kontekście kwestii odczuwania przyjemności postawić pytanie o ideę miłości, o aspekt zdefiniowania miłości.


W każdym razie od strony filozoficznej, światopoglądowej uważam, że to spostrzeżenie, iż samo odczuwanie przyjemności może być związane z czystą chemią mózgu, z jakimś tam stanem neuroprzekaźników, a nie z tym, co nas spotyka w życiu, jakie mamy zdarzenia, jest niezwykle nośne. Oczywiście są tu pewne granice - np. raczej się nie spodziewamy, by osoba torturowana odczuwała przyjemność. Ale już poczynając od stanów względnie neutralnych, a nawet z pomniejszymi niedyspozycjami będziemy mieli obraz, w ramach którego osoby z naturalną predyspozycją do przyjemności będą ów stan znosiły dobrze, komfortowo, a osoby dotknięte anhedonią będą się tylko męczyły.

Wreszcie pytanie o anhedonię można postawić w kontekście bardzo wyraźnie religijnym: czy można stworzyć raj, tak zmieniając chemię mózgu, że będzie ona preferowała neuroprzekaźniki i stany neuronów, że osoba będzie stale odczuwała przyjemność?
- Być może dałoby się takie stany tworzyć. Ale na ile ich efekt byłby trwały?

Pytanie o anhedonię zatem w tym kontekście jest pytaniem o NIEROZUMOWĄ KOMPONENTĘ SZCZĘŚCIA. Czy można tę komponentę całkiem oderwać od tej rozumowej? A może jest tu jakiś limit? Może (mielibyśmy wtedy problem z rajem, a wręcz jakieś wejściowe koncepty w kwestii konstruowania idei grzechu pierworodnego) trzeba mieć świadomość na pewnym minimalnym poziomie, aby odczuwać trwałe szczęście, bo "dolewanie narkotyku i proprzyjemnościowej chemii" działa tylko na pewien czas, a potem się wysyca?

Chcę w tym kontekście opisać pewne swoje spostrzeżenia, które mi siedzą w głowie od dłuższego czasu. Spostrzeżenia związane są z pytaniem: o LIMIT SKUTECZNEGO DZIAŁANIA w kontekście różnych profili w odczuwaniu naturalnym przyjemności.
Sformułowanie powyższe pewnie jest niezrozumiałe, więc chyba dopiero przykłady je wyjaśnią.
Przykład 1 - przyjemność a wychowywanie dzieci
Są ludzie, którzy dzieci lubią, a są tacy, których (szczególnie małe) dzieci tylko denerwują. Jedni i drudzy nieraz dzieci mają. I jak je wychowują?
- Zwykle jest (moje hipoteza) tak, że osoby, które nie odczuwają przyjemności w kontakcie ze swoim dzieckiem, które te kontakty modelują PRZEZ ROZUM, są z zasady oschłe emocjonalnie, zwracają uwagę przede wszystkim na powinności, obowiązki. Element spontanicznego kontaktu, takie ODCZUWANEJ miłości jest u nich zdegradowany. Te osoby żyją bowiem "w emocjonalnym sosie dyscypliny i rygorów", które muszą same sobie narzucać, aby w ogóle jakoś funkcjonować w kontekście kontaktu z dzieckiem. To narzucone sobie funkcjonowanie PRZEZ RYGOR I DYSCYPLINĘ jest, niejako automatyczne przenoszone na relację z dzieckiem, stawiając czasem wręcz pytanie: czy te osoby nie kochają swoich dzieci?...
- Myślę, że nie można tak do końca powiedzieć, że ich nie kochają. Bo pewnie nieraz w jakimś stopniu kochają, tylko że w tej ich miłości nie ma elementu spontanicznej przyjemności. Jest "miłość przez obowiązki". Na ile to jest w ogóle miłość?... (czy miłość nie odczuwana jest miłością?...)
- To jest osobne pytanie, ale do pewnego stopnia chyba można tu o miłości mówić. Dla wielu wręcz miłość, która wiąże się z przyjemnością jest wręcz jakby gorsza, może być uznana za "interesowną", a dopiero miłość wymuszona rygorem jest to godną szacunku...
W każdym razie osoba, która wychowuje dzieci, a nie umie (nie ze swojej winy! Ona taka jest biologicznie!) odczuć żadnej przyjemności kontaktu z owymi dziećmi będzie degradowała swoją relację względem tych dzieci, nie dostarczy im emocjonalnego wsparcia w życiu. Nawet starając się, nie bardzo będzie jej to wychodziło, bo pewne zachowania, postawy TRZEBA CZUĆ, a nie tylko rozumowo je sobie narzucać. Brak przyjemności oznacza bowiem także brak WSKAZÓWKI JAK DZIAŁAĆ w licznych sytuacjach.
Mało kto zastanowił się, odkrył w swoim działaniu ten aspekt sprawy - że czyniąc coś na wyczucie, w istocie mamy w naszych intuicyjnych, emocjonalno - czuciowych podstawach określony zestaw "czujników", które dają nam odczyty "dobre" vs "złe". Osoba z anhedonią ma jeden ze swoich ważnych intuicyjnych czujników "zablokowany na skrajnej pozycji", mam popsute odczuwanie w aspekcie przyjemności, co degraduje empatię. Ta degradacja polega np. na tym, że tam gdzie normalne osoby by odczuwały wzajemną radość w kontaktu, spontanicznie się cieszyły, że mogą ze sobą być, porozmawiać, przytulić się, to osoba z anhedonią, która tej przyjemności i radości nie czuje, może jedynie udawać, SYMULUJĄC OBJAWY ZEWNĘTRZNE radości - uśmiechać się, robić miny osoby zadowolonej, przy jednoczesnym odczuwaniu wewnątrz przykrości, rozdrażnienia, skupienia uwagi na tej narzuconej sobie dyscyplinie udawania osoby zadowolonej.
Udawanie ma swoje granice. Najczęściej osoby z zewnątrz w końcu wyczują, że ta osoba w ich towarzystwie, która co prawda się uśmiecha, w istocie się tylko męczy tym kontaktem. Może będą próbowały tę osobę jakoś wciągnąć do tej empatycznej atmosfery odczuwania wzajemnej radości, ale to się często nie uda. Owa osoba będzie pewnie nie raz wolała zwyczajnie być sama.

Sam miewam stany przewlekłego zmęczenia, których efektem jest rodzaj - najczęściej raczej przejściowej - anhedonii. Są jednak one dla mnie ciekawym "poligonem doświadczalnym" moich reakcji emocjonalnych. Myślę też, że jeżeli moje słowa czyta teraz osoba, która sama ma duży potencjał odczuwania przyjemności, to nawet nie bardzo umie ona sobie wyobrazić jak to jest żyć z anhedonią. Ale właśnie to, o czym tu piszę może być pomocą - wyobrażenie sobie jak to było ze mną, gdy byłem/am bardzo zmęczony, a koniecznie trzeba było coś robić, z kimś być, stanąć na wysokości zadania. To jest sytuacja podobna do anhedonii trwałej - sytuacja, gdy np. jakiś rodzaj bólu wynikającego ze zmęczenia, kładzie się cieniem na wszystkim co się widzi, czuje, robi, gdy ten ból zalewa odczuwanie komponentą negatywną, "szepcząc jakby do ucha": jest źle, zmień to, co robisz, jest przykro, jest źle...

I mam jeszcze jedno spostrzeżenie w temacie. Z anhedonią związany jest aspekt seksualny. To wiedzą już psychologowie, bo w opisach anhedonii (przynajmniej jakiejś części jej form) pojawia się też informacja, że osoby dotknięte pełną jej postacią mogą nie odczuwać przyjemności z seksu (w ogóle jej nie odczuwają). Ja mam jednak tu spostrzeżenie dalej idące: nawet bez anhedonii aspekt seksualny funkcjonowania organizmu wpływa na POZOSTAŁE PRZYJEMNOŚCI życia. Uważam, ze z grubsza działa to tak, że zdegradowanie na polu seksualnym będzie miało swój skutek w postaci np. słabszych odczuć przyjemności jedzenia, przyjemności bycia w ładnym otoczeniu. Pewien rodzaj ENERGII EMOCJONALNEJ, która objawia się najbardziej w obszarze seksualności ma według mnie swój WPŁYW OGÓLNY na odczuwanie wszystkiego. Można to zaobserwować np. u mężczyzn, którzy zostają poddani terapii obniżającej poziom testosteronu (stosuje się przy leczeniu nowotworów prostaty) - efektem są depresje. Depresja ma bowiem bardzo silny aspekt anhedoniczny, a w nim domieszkę energii seksualnej. Posiadanie przez mężczyznę odpowiednio wysokiego (a w każdym razie nie obniżonego) poziomu testosteronu powoduje, że widzi on świat w wyrazistszych barwach, że ogólnie życie staje się radośniejsze, bardziej w nim chce się cokolwiek (nie tylko o seks tu chodzi).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31319
Przeczytał: 100 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:11, 06 Kwi 2022    Temat postu:

Chcę w temacie postawić jawnie problem: odczuwanie przyjemności a postrzeganie.

Uważam, że piszę tutaj o czymś ważnym, o czymś co kiedyś chyba doczeka się wielu naukowych badań i cennych wniosków na temat ludzkiej natury, poznania, także filozofii.

Teza, którą chciałbym tutaj wejść w temat brzmiałaby z grubsza następująco: nie da się tak do końca rozdzielić aspektu przyjemności i poprawności postrzegania.
Inaczej mówiąc, mając totalnie zdegradowane odczuwanie przyjemności, będziemy postrzegać świat w sposób zaburzony. Z drugiej strony też nadmiernie "rozbuchane" odczuwanie przyjemności, też spowoduje zaburzenia postrzegania, da efekt swoistego fałszowania odczytów rzeczywistości, spowodowany nadmiernie "rozlewającą się w odczuwaniu" przyjemnością.
Występuje pewne optimum naturalnego odczuwania przyjemności, które konstruuje dalej najbliższą neutralnej postawę odbioru rzeczywistości, co przekłada się na - ogólnie rozumianą - PRAWDZIWOŚĆ oglądu owej rzeczywistości.
Twierdzę zatem, że układanka "przyjemność - miłość", poprzez aspekt SPONTANICZNOŚCI POSTRZEGANIA wdziera się w realizację innej wielkiej idei filozoficznej - PRAWDY.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin