 |
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35397
Przeczytał: 92 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 15:52, 24 Maj 2025 Temat postu: Moje wdrożenia postulatu bycia samokrytycznym |
|
|
Kiedyś częściej narzekałem na różne aspekty życia, na to, co mnie spotyka. Przy okazji musiałem wytrzymać wiele narzekania ze strony innych osób. To mnie natchnęło do myśli ku sobie skierowanej: Michale, nie narzekaj, nie biadol, tylko zrób coś z tym, co ci się nie podoba!
Nawet jest o tym cytat w Biblii w Ew. Mateusza, 5: (29) Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. (30) I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła.
Dalszym etapem rozwoju tak zapoczątkowanej idei było narzucenie sobie obowiązku zajęcia się każdym aspektem negatywnym w mojej osobowości, a w szczególności każdym, który objawia się u mnie samą tylko chęcią (nie mówię o akcie, bo ten od dawna mogę mieć opanowany) narzekania. Zamiast narzekania zobowiązuję się zatem do wdrożenia zmian w swoich postawach, myśleniu, działaniu. Powyższe wynika z ideału bycia samokrytycznym, a także jest owego samokrytycyzmu wdrożeniem. Na start wątku chciałem opisać jeden aspekt moich postaw wobec ludzi - związany z uznaniem ideału mojego kontaktu z ludźmi:
Kontaktować się powinienem tylko wtedy i tylko w taki sposób, który niesie ze sobą dobro, który nie jest agresywny, nie jest wywyższający mnie, nie jest namolny. W skrócie: oczekuję, że moje słowa ofiarowane drugiemu człowiekowi mają być wartościowym DAREM.
A jeśli wyraźnie widzę, że moje słowa nie są darem?...
- To poczuwam się do obowiązku zamilknięcia, a dalej ograniczenia (czasem aż do poziomu zerwania) kontaktu z dana osobą. Bo albo jestem dobrym czynnikiem w tym wzajemnych układzie, albo...
jeśli widzę, że moje słowa są dla kogoś złem, to należy ten czynnik wyeliminować, co z mojej strony oznacza kierunek na usunięcie się z relacji.
To jednocześnie trochę wyjaśnia, dlaczego w towarzystwie niektórych osób przyjmuję postawę milczenia. Zapewne oni wcześniej wielokrotnie (staram się nie ograniczać tylko do jednego aktu "diagnostyki" wartości moich słów) dali mi do zrozumienia, że im się moje słowa nie podobają, że oni mi nie ufają, albo jakoś ogólnie inaczej wykazują silny krytycyzm. Nie chcę być inwazyjny, nie chcę być namolny, więc w takiej sytuacji usuwam się, zajmując potem własnymi sprawami. To mi daje nawet korzyść w postaci spokoju, zyskanego czasu. W swoim czasie wygasiłem w znacznym stopniu (pewnie nigdy nie wygaszę do końca, bo w tle mamy instynkt stadny, wrodzoną potrzebę kontaktowania się) odruchowe oczekiwanie, że mam komuś coś o sobie opowiadać, że mam się dzielić swoimi odczuciami itp. Nie dzielę się nimi bezrefleksyjnie, a na pewno nie dzielę się w sposób inwazyjny. Dzielę się TUTAJ NA FORUM SFINIA, co jest spowodowane tym, że pisemna forma refleksji z zasady nie jest inwazyjna. Wszak każdy, komu się czytaniem moich tekstów znudzi, czy jeśli uzna je za mało dla niego cenne, może po prostu zamknąć stronę przeglądarki i poświęcić jakiemuś bardziej dla niego wartościowemu zajęciu. Tu przymusu nie ma.
W życiu jednak jestem znacznie mniej rozgadany niż tu na forum. W życiu jestem milczący, a wręcz unikający kontaktów, bo właśnie m.in. stresuje mnie to, że niektórzy ludzie odbierają moje słowa negatywnie. A moje słowa dla kogoś mają być darem, a nie szykaną. Jeśli widzę, że są szykaną, to ich po prostu, przynajmniej dla tej osoby, której one są niemiłe, nie będzie!
W stosunku do niektórych osób, z którymi (np. z powodów rodzinnych) trudno jest radykalnie zerwać kontakt, stosuję podejście pośrednie - ograniczam moje SPONTANICZNE uwagi, a w szczógólności staram się NIE PRZEDSTAWIAĆ OSOBISTYCH OPINII. W związku z tym moje rozmowy z niektórymi osobami posiadają szeroki obszary tematów tabu, którymi najczęściej są: informacje o tym, co czuję, co mi się podoba, a co nie, co uważam za dobre, a co złe, zaś poruszanymi tematami są: pogoda, przekazanie słów, które wypowiedział ktoś inny niż ja. Wtedy też najczęściej nie odzywam się nie pytany. To zabezpiecza mnie przed oskarżeniem "dlaczego się na mnie obraziłeś?", bo rzeczywiście się nie obrazilem. Nie obraziłem się, a jedynie uznałem podawaniem komuś moich szczerych opinii za bezcelowe, albo wręcz wywołujących negatywną reakcję. Mogę osobę, z którą rozmawiam niemal wyłącznie o ograniczonej puli bezpiecznych tematów (w szczególności zwykle cierpiliwie wysłuchuję narzekania owej osoby) lubić, nawet kochać. Ale jednocześnie na rozmowy szczerze osobiste o moich odczuciach takiej osobie daję mojego osobistego bana.
Tu jest też ciekawą dodatkowa refleksja, związana z pytaniem: czy każdy człowiek jest wart daru szczerości? Może niektórzy powinni najpierw popracować nad sobą, zanim ten dar otrzymają, a do tego czasu, w którym okażą swoja gotowość do szczerej relacji, powinni być traktowani na zasadzie układu terapeuta - pacjent, czyli z priorytetem dla zasady: czujnie analizuję, do których informacji jeszcze nie dorosłeś/aś, więc powstrzymam się od ich przekazania, albo ograniczę ją do bezpiecznej, specjalnie spreparowanej postaci. To jest traktowanie drugiej osoby nie jako róworzędnego partnera, lecz kogoś niedojrzałego, kogoś na podobieństwo dziecka. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś się jak niedojrzały osobnik zachowuje - np. okazując kapryśne zagniewania, frustrację, emocjonalne krytykanctwo, to daje tym podstawy do takiego zakwalifkowania jego osoby.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 16:24, 24 Maj 2025, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35397
Przeczytał: 92 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 15:35, 25 Maj 2025 Temat postu: Re: Moje wdrożenia postulatu bycia samokrytycznym |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Michale, nie narzekaj, nie biadol, tylko zrób coś z tym, co ci się nie podoba! |
Jest czasem i taka opcja, że coś się mi nie podoba, ale nie mam żadnego pomysłu, co z tym zrobić. Ale wtedy mogę przynajmniej nie narzekać, nie biadolić na to.
Chcę tu dodać, że pewne moje zachowania i reakcje, dla części ludzi niezrozumiałe, okazują się mieć swoją logikę, gdy się przyjmie, że zrealizowałem w jakimś stopniu swój postulat "zrobienia czegoś z", w kontekście np. prób wmanipulowania mnie w jakieś awanturki, czy inne mało fajne "gry towarzyskie".
Od jakiegoś czasu mam swoje twarde postanowienie, że staram się umykać z każdej gry towarzyskiej we wzajemne się opluwanie.
Różni ludzie wokół mnie (oczywiście nie wszyscy, są tu chlubne wyjątki) w te gry z upodobaniem pogrywają. To jest ich wybór. Ja zaś kiedyś w tych grach też brałem udział. W końcu jednak dokonałem podsumowania efektów udziału w owych grach:
- w żadnym wypadku nie osiągnąłem w nich sukcesu w postaci np. przekonania drugiej strony, że została przeze mnie opluta na tyle skutecznie, aby wywiesić białą flagę
- straciłem mnóstwo cennego czasu
- czuję rodzaj niesmaku - zarówno z tego, co musiałem zainkasować jako obiekt cudzego na mnie plucia, jak i też z tego, do czego sam się posunąłem, plując na tamtych.
W sumie więc ma bilans: brak jakichkolwiek efektów pozytywnych, za to są wyraziste efekty negatywne.
Stąd przyszła refleksja: jest wyraźny powód, aby zaprzestać pogrywania w tej gry we wzajemne się opluwanie.
Na powyższym stwierdzeniu jednak NIE POPRZESTAŁEM!
To jest wg mnie jeden z najbardziej podstawowych błędów, jakie się dość naturalnie popełnia w pracy nad sobą, nad zmianą w życiu - poprzestawanie na stwierdzeniu swojej intencji, na wygłoszeniu życzeniowej deklaracji. Niektórzy zdają się być przekonani, że to wewnętrzne przekonanie się, jakiego w ten sposób "dokonali", jest wszystkim czego tu trzeba. A to jest błąd!
Po stwierdzeniu co jest do zmiany w życiu, NIEZBĘDNYM ETAPEM jest bowiem OPRACOWANIE STRATEGII KONKRETNYCH POCZYNAŃ.
U mnie ta strategia walki z bezwiednym pakowaniem się w gry wzajemnego opluwania się zaowocowała następującymi wewnętrznymi ustaleniami:
1. Wdrażam obowiązek monitorowania swoich wypowiedzi - czy sam nie opluwam?... Owo monitorowanie polega na WYMUSZANIU NA SOBIE pewnych punktów kontrolnych - zastanowień się, spojrzenia z perspektywy na swoje wypowiedzi, czy czasem nie da się w nich dostrzec, że kogoś opluwam.
2. W przypadku wykrycia opluwania kogoś przeze mnie, zobowiązanie się do natychmiastowego zaprzestania owego procederu.
3. Jednocześnie dochodzi do tego WZMOŻENIE MONITORINGU i kombinowanie jak tu wpłynąć na swoje emocje, na swoją uwagę poświęcaną komunikacji z ludźmi, aby WYGASZAĆ EMOCJE, które do opluwania mnie wiodły.
4. Kontrolnie też, w przypadku stwierdzenia u siebie recydywy, czyli dalej uczestniczenia w dyskusjach, w których obserwowane jest opluwanie się, zobowiązuję się do po prostu ZAPRZESTANIA WSZELKIEGO KONTAKTU.
Tu na sfinii był znany podobny problem pomiędzy zwaśnionymi userkami forum - dopiero TWARDY ZAKAZ JAKICHKOLWIEK WYPOWIEDZI pod adresem osób biorących udział w awanturze, ostatecznie zażegnał bardzo nieprzyjemne sytuacje na forum. I to obowiązuje jako ogólna zasada - jeśli normalne motywowanie się do nieuczestniczenia w awanturach nie działa, to krokiem posutulowanym jest po prostu absolutny zakaz kontaktu.
Tu warto by chyba zauważyć, że dla części osób owe gry w opluwanie się chyba są wciaż atrakcyjne, one są akceptowane. To ich wybór, mnie nic do tego, że ktoś lubi sobie w takich grach uczestniczyć, ale już beze mnie. Może zaspokaja w ten sposób jakąś swoją mentalną potrzebę.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 16:11, 25 Maj 2025, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35397
Przeczytał: 92 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 17:11, 25 Maj 2025 Temat postu: Re: Moje wdrożenia postulatu bycia samokrytycznym |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Michale, nie narzekaj, nie biadol, tylko zrób coś z tym, co ci się nie podoba! |
W kontekście chyba powszechnie obserwowanej postawy u wielu ludzi, że właściwą postawą jest twarde obstawanie przy swojej racji, wyższości, nienaganności też postanowiłem coś w duchu: zrób coś z tym sam, zacznij od siebie!
Stąd staram się bardzo często podkreślać, że:
- moje słowa wyrażają to, jaką mam OPINIĘ, a nie prawdy absolutne.
- INTERPRETUJĘ świat, a nie odczytuję go nieomylnie jaki jest.
- uznaję potencjalną błędność swoich przekonań, że nie jestem niczego do końca pewny, a wręcz spodziewam się, że nawet moje własne poglądy, po ich udoskonaleniu będą w pewnej opozycji do tego, co aktualnie głoszę.
- nie uważam żadnych "naszych" za jakoś wyraźnie lepszych od innych, staram się wciąż aktywnie poszukiwać ewentualnych wadliwych stron mojej grupowej tożsamości.
Staram się tu zatem zacząć od siebie, a nie narzekać, jacy to ci inni są naganni.
A jednym z ciekawszych efektów tej mojej strategii skupienia się na własnej słabości i błędach, była niedawna dyskusja z osobami, które zarzucały mi, że...
... nie prezentuję postawy swojej pewności.
Ciekawe, iż owe osoby w licznych aspektach pozostałych się ze mną NIE zgadzały. A jednocześnie najwyraźniej uważały, że ja... powinienem być (tak w ogóle) pewny swego. To zaraz...
... przecież jak byłbym pewnym swego (co mi sugerowali), a z nimi się nie zgadzał, to tym bardziej bym się z nimi nie zgadzał. Czyżby doradzali mi oni zatem niezgadzanie się z nimi?...
Muszę przyznać, iż ta - wg mnie jawnie paradoksalna - postawa moich oponentów dała mi to myślenia.
Było to myślenie nad naturą ludzką, nad tym konkretnie, że owi ludzie (inteligentni! Filozofujący! Nie jacyś tam prostacy, czy smarkacze!) doradzali mi coś, co w konsekwencji uderza w ich przekonania, to musi za tym stać jakiś mocny mentalny mechanizm. I mam hipotezę, jakiego rodzaju jest to mechanizm.
Otóż obaj ci dyskutanci mają zacięcie integrystyczne, związane z apoteozowaniem posłuszeństwa autorytetom swojej grupy religijnej. Integryzm jest o tyle paradoksalną postawą, że rozpiera się na sprzeczności związanej z pojęciem właśnie wiary - pewności, polegającej na tym, że:
- z jednej strony integryści wołają, aby człowiek "nic od siebie nie czynił, nie dodawał, nawet nie myślał" (jest tu jakby coś w rodzaju dziwacznej "cnoty pokory")
- a z drugiej strony on miałby być "całkowicie pewnym" (chyba właśnie tego, w co wierzy).
Czyli każdy ma być pewnym, będąc skrajnie wycofanym w swoich przekonaniach. Cóż to jest za "dziwo" owa "pewność, która polega na deklarowaniu: ja sam to nic, ja niczego nie głoszę od siebie".
Cóż to za "dziwo" to pojęcie "wiary", której ktoś nie ma w sobie.
To powstaje pytanie: to w czym ten ktoś "ma wiarę", jeśli w sobie jej nie ma?...
- Ma ją gdzieś daleko w bankowym depozycie?...
- Ma ją u kogoś?...
Ale zaraz... czy "wiara", która jest u kogoś, może być uznana za MOJĄ wiarę?...
Cóż to jest za "pewność", w której ktoś "pewny" jest czegoś, co neguje, iż jest jego?...
U integrystów takie paradoksy przechodzą...
Z tego, co udało mi się wybadać, przechodzą one na zasadzie, że słowa "wiara", "pewność", "posłuszeństwo" u integrysty mają zupełnie inne znaczenia, niż normalnie w języku.
Tu "wiara" nie jest stanem (osobistym, bo stanem umysły TEJ osoby), lecz bardziej ZADEKLAROWANIEM czegoś, a owo zadeklarowanie może być nawet zupełnie in blanco, czyli deklarujący może nie mieć zielonego pojęcia, o tym, co deklaruje, a dalej to będzie "wiara".
Tu "pewność" też jest jedynie jakby "siłą głoszenia, agitowania za swoim", a nie postawą w umyśle. Tu też można być "pewnym" czegoś, o czym ktoś nie ma zielonego pojęcia, ale za to głosi innym ludziom owo coś sobie nieznane z wielkim zaangażowaniem i uporem.
Tu "posłuszeństwo" też nie jest stanem jakiegoś uświadomionego, zrozumianego realizowania celu, który wyższa instancja wyznaczyła, lecz jest postawą bierności - zaniechania własnej aktywności, samodzielnego myślenia.
Jest tu widoczny jeszcze jeden aspekt integryzmu - związany jest on z postawą SKUPIENIA SIĘ NA ASPEKCIE WALKI AGITACYJNEJ, ignorując, albo po macoszemu traktując stan własnego umysłu, własnego modelowania rzeczy rozumieniem. Integrysta nie tyle stara się coś zrozumieć, co stara się przekonywać innych do...
... tu się pojawia ciekawe pytanie: skoro integrysta sam właściwie nie wie, do czego innych przekonuje, to czym jest owo "coś" co integrysta czyni obiektem przekonywania?...
- Odpowiedzią tutaj będzie: dla integrysty najczęściej to jest mało ważne! Dla integrysty sama idea jest tylko etykietką dla czegoś innego - dla realizowania zadania nawoływania do grupy swoich, promowania swoich. To, czy (ideowo patrząc na sprawy) hasło, które integrysta głosi jest takie, czy inne, w istocie ma czwartorzędne znaczenie. Liczy się bowiem przede wszystkim to, czy przy okazji agituje się za swoimi i jak intensywnie się agituje.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 17:38, 25 Maj 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|