Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Indywidualna sytuacja, budowa mózgu, wychowanie, a filozofia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:47, 16 Mar 2016    Temat postu: Indywidualna sytuacja, budowa mózgu, wychowanie, a filozofia

Wydaje mi się, że ten temat jest najważniejszy w ogóle w życiu.

Pytając o podmiotowość odpowiadamy zgodnie z reprezentacjami mentalnymi dotyczącymi podmiotu. Czym jednak jest podmiot i na ile samo pytanie o podmiot ustala tor odpowiedzi?

Na to kim jest człowiek składa się całą sytuacja, którą zastał i na którą nie miał wpływu, bo aby go mieć musiałby istnieć zanim zaistniał. No i żyje sobie mnóstwo ludzi myślących, że są "sobą". Przeżywają różne uczucia i emocje, dokonują różnych wyborów... Wyobraźmy sobie teraz świat pseudo-idealny. Czemu pseudo? Ponieważ taki "ideał" byłby komuną. Wszyscy byliby tacy sami, nikt by się nie mylił, więc każdy wybierałby to samo. Wszystkie wybory byłyby rzekomo dobre. Wtedy znikają takie pojęcia jak duma, wstyd, lepszość i gorszość, dobro i zło, indywidualizm, podmiotowość.

Czyli... podmiotowość (osobowość, personalizm) i wola (wybór) implikują istnienie zła, ale też dobra. To prowadzi jednak do błędnego koła, bo chcąc wybierać dobrze stajemy się niewolnikami dobra, nie mamy wtedy wyboru, więc nie ma sensu żyć. Czyli ten sens jest też zapewniony przez zło...

Ale przez to zło nic nie ma sensu. Przez to na świecie jest po prostu źle, czyli dobrze być nie może. Nie ma takiej opcji żeby było naprawdę dobrze.

Sam pieniądz to wyznacznik rynkowej wartości czyjejś pracy lub przedmiotów. Polega on na umownej różnicy między wartością danej pracy i przedmiotów. Żeby ktoś miał więcej ktoś inny musi mieć mniej. Dlatego rozwój gospodarczy gwarantuje wolny rynek, czyli dziki kapitalizm, którego skutkiem ubocznym jest rozwarstwienie społeczne i zły poziom życia najniższych klas. Jednak próba zrównania tego (socjalizm) powoduje, że w systemie nic się nie domyka. Finansowa ruina jest odkładana na później. Mówimy o piramidzie finansowej...

Człowiek, który jakiś się urodził, jakiś się stał i jakiś jest... to tak naprawdę obiekt, a nie podmiot. Działa w jakimś sensie autonomicznie, ale to samo można powiedzieć o komputerze. Dlaczego człowiek ma indywidualność i autonomię? Dlatego, że jest skutkiem wielu przypadkowych przyczyn i korelacji. Można powiedzieć, że każdy jest inaczej upośledzony względem ideału swojej osoby i na tym polega większość różnic między ludźmi. Różnice polegają na złych wyborach, a te są zawsze czymś spowodowane: nieświadomością dobra lub niemożliwością czynienia dobra.

Stanie się to co ma się stać lub inaczej, ale na pewno nie stanie się tak jak zadecyduje jakaś jednostka. Z drugiej strony zewnętrzny obserwator przypisuje działanie mózgu jednostki do domyślnego podmiotu. Mówimy "ma wybór, zrobił tak, oceniam że to złe".

Ewolucja, geny, przypadkowe decyzje, dostosowanie do przetrwania, społeczne memy - to wszystko powoduje, że jesteśmy tacy, a nie inni. Czy możemy naprawdę się utożsamiać z osobą, którą wydajemy się być? Czy naprawdę powinniśmy się postrzegać jako centrum?

I teraz tak, zauważyłem, że moje twierdzenia ściśle wynikają z miksu mojej prywatnej sytuacji i ogólnych przemyśleń. Do tego dostosowuje się moja filozofia. No, ale każdy ma inne doświadczenia, wiele osób bredzi, a wiele wypowiada się z pozoru mądrze, niektórzy z pozoru dobrze (że chce się przyjąć punkt widzenia takiej osoby).

Spróbuję opisać tu ogólnikowo moją sytuację. Tzn nie będę wchodził w żaden szczegół, ale po prostu...

1. Pierwsze dzieciństwo:

Nie ma żadnego "ja". Dziecko patrzące na obraz nie zdaje sobie sprawy, że obraz jest reprezentacją świata zewnętrznego. Nie ma podziału na "ja" - świat zewnętrzny.

2. Dalsze wczesne dzieciństwo

Podział ten zaczyna się kształtować, powstaje pod wpływem wychowania i potrzeby podziału reprezentacji mentalnych na "ja" - otoczenie.

Wraz z powstaniem "ja" tworzy się poczucie autonomii, a co za tym idzie odpowiedzialności za wybory.

3. Młodość

Człowiek przeżywa różne emocje, ma różne przemyślenia, zdobywa różne doświadczenia, zachowuje się w jakiś sposób, który można jakoś opisać. To wszystko zaczyna wchodzić w skład "ja".

"Ja idealne" czyli superego to drugie "ja". Powstaje pod wpływem moralności otoczenia, krytyki i nagradzania przez rodziców, potem kształtuje się przez przemyślenia i doświadczenia. To drugie "ja" patrzy na to pierwsze i je ocenia. Pewne rzeczy można zmodyfikować, a inne nie.

Zwykłe "ja" i "ja idealne" są obserwowane przez świadomość, więc wchodzą w skład "ja prawdziwego", które zawiera wszystkie "ja" i zawsze jest obserwatorem każdego trybu. "Ja prawdziwe" jest dokładnie takie samo u prawie każdego pod względem struktury (podejrzewam, że nie każdy jednak je posiada). "Prawdziwe ja" nie jest nigdy żadnym swoim komponentem i jest wartością najbardziej stałą. Nie ma jednak żadnych cech. "Prawdziwe ja" może tylko obserwować poszczególne komponenty "siebie" lub całość (czyli reprezentację mentalną całego człowieka, ale nie jest nim samym).

"Ja prawdziwe" jest odrębne od wszystkiego co "wewnętrzne" i wszystkiego co "zewnętrzne". Jednocześnie nie można go w żaden sposób opisać, bo można powiedzieć tylko czym nie jest. Nie można go odczuć ani go sobie wyobrazić. Doświadczając świata najbardziej jesteśmy odcięci od samego siebie - tego prawdziwego, którego koniuszek zawsze wystaje ponad to co jest.

Kiedyś żyłem sobie normalnie, utożsamiając się oczywiście jak większość ludzi ze "zwykłym ja". W tamtym stanie świadomości mały Prosiak powiedziałby "jestem Prosiak, mam 14 lat, lubię piłkę nożną, lody czekoladowe i dziewczyny z zielonymi oczami. Jestem cośtam-istą jeśli chodzi o światopogląd itd". Trochę później utożsamiałem się już z mądrością. Myślałem dużo nad tym co jest dobre i mądre, a coś innego było głupie. Gdzieś tam było jeszcze utożsamienie z tym co dobre i jest przeciwieństwem tego co złe. Zajebiste jest przeciwieństwem chujowego, a kozak jest przeciwieństwem frajera. Z tego wyklarowały się wartości i sens. Dla mnie jedynym sensem od zawsze było znalezienie kobiety i miłość. Zapewnia to naturalną motywację do robienia czegokolwiek, poprawiania "siebie" (czyli "zwykłego ja", który jest także społecznym identyfikatorem, maską). Wiąże się to z najmocniejszymi emocjami, jest piękne i zapewnia sens, motywuje do tego żeby inne aspekty życia miały wartość.

Bo tak to jest, że kiedy jest dobrze i mamy wartość, mamy sens, to zwykłe rzeczy potrafią cieszyć, a kiedy tego nie ma, to byle pierdoła potrafi zdenerwować.

Próba znalezienia innego sensu niż miłość była niezgodna z tym co nazwałbym wnętrzem (element "ja zwykłego") i nie pasowało mi to do żadnej logiki. Wychodziły bowiem błędne koła. Nie umiałem znaleźć jakiegoś realnego sensu, choć mam różne zainteresowania, pasje.

No i kiedy są cele, są pragnienia, to się je realizuje nawet wbrew przeszkodom i ryzyku, a samo bycie "zwykłym sobą" lubianym w społeczeństwie, w którym żyję i poczucie, że działam w zgodzie z tym co uważam za dobre, to już sens. Sens ma wtedy wstanie rano, zaparzenie kawy, włączenie muzyki itd.

Ale problemem jest obiektywizacja myślenia, czyli próba poznawania prawdy, realnych wartości, realnego sensu. Myślałem, że to będzie dopełnienie życia, które zapewni mi naturalną ciekawość i samorealizację, a także zwiększy moją wartość.

No i w pewnym momencie zrozumiałem, że celów "ja zwykłego" nie da się realizować, a ja nie mogę już myśleć tak jak czuję, a wręcz jest tu sprzeczność. Nie mogę być tym "zwykłym ja" i w tym momencie już nie było odwrotu. Nie wiem czy można sobie wyobrazić gorsze cierpienie jeśli chodzi o psychikę. Coś zmieniło się w "ja idealnym" którego nie da się pogodzić z "ja zwykłym", a "ja prawdziwe" nie mogące tego zespolić, nie mogące już ułożyć wartości i sensu tak żeby coś pasowało... tu właśnie jest najważniejszy element. Tu nabyłem pewność co do tego, że praca nad "ja zwykłym" i "ja idealnym" to próba narysowania mapy na oślep, bez znajomości terenu. Nie ma jednak żadnego kompasu, bo sercu nie można ufać (logika wręcz tego zabrania w moim przypadku), sama logika tworzy różne cele i "sensy" ale błędnokołowe, bo nie moje własne i niezwiązane z uczuciami.

Uczucie bezradności wzmacnia fakt, że większość osób tego nie rozumie (bo są plebsem, a ich płytkie myślenie nie sięga zazwyczaj nawet do "ja idealnego") i że żadna terapia nie jest w stanie pomóc na tego typu problem. Terapeuci bredzili o pogodzeniu się z "ja zwykłym", choć to niemożliwe bez odrzucenia "ja idealnego". Między jednym i drugim nie ma żadnej zgody.

Jaki jest lek? Skoro nie da się na 100% nic zrobić na dany moment (a przecież nie mam do dyspozycji przyszłości), to po prostu kładę laskę na całe moje życie, na to kim jestem itd. I to daje takie poczucie ulgi, że większość pewnie tego nie zrozumie. Jest "ja zwykłe", jest "ja idealne", ale ja nie utożsamiam się z żadnym z nich, nie mówię, że "kimś" jestem.

To co się stało w moim przypadku stać się musiało, a nawet jeśli nie, to ja nie miałem na to żadnego wpływu.

Co najbardziej by mi przeszkadzało? Gdyby ktoś próbował mi narzucić, że jednak jest sens, że jednak powinienem być "kimś" skoro nie da się być nikim takim w moim przypadku i nie może istnieć żaden sens jeżeli faktycznie Bóg stworzył ten świat i moją sytuację. To narzucałoby mi bowiem sposób życia, od którego zdecydowanie wolałbym śmierć.

I nie mogę być winny za to, że tak to czuję, więc wiem, że nie grozi mi żadne piekło. Piekłem byłby przymus bycia "osobą" i działanie zgodnie z jakimś narzuconym celem. Skoro nie mogę realizować swojego celu, to pozostaje jedynie sama bezcelowa egzystencja jako sens. I to daje mi spokój, że ci wszyscy cierpiący ludzie nie byli tak zaprojektowani, tylko po prostu tak się złożyło. Nie mam też przymusu myślenia, że będzie dobrze, że życie jest ważne itd, a to był bardzo ograniczający przymus.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 0:01, 17 Mar 2016    Temat postu:

Zapomniałem chyba o najważniejszym.

Stan z jakiego teraz obserwuję doświadczenie to hmm... taki stan, z którego "ja zwykłe" jest przeważnie głupie, zawsze oparte na przypadku i wcześniejszych zdeterminowanych cechach. Ale tylko z tego poziomu można być szczęśliwym jako osoba, o ile oczywiście układa się dobrze.

Innych ludzi i ich "ja zwykłe" oceniam zazwyczaj (nie zawsze) równie negatywnie jak swoje. Ludzie są na ogół debilami i nie myślą.

Ale świat ludzi to świat "ja zwykłych", bo bez tego żadna relacja, żadne działanie nie ma sensu, nic go nie ma.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin