Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Opowiadanie o polimorfach

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Galeria twórczości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
crosis
Wizytator



Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 506
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 2:22, 16 Gru 2005    Temat postu: Opowiadanie o polimorfach

Może tytułem wyjaśnienia: na wierze.pl w dziale Hyde-Park byla sobie piaskownica. Wszedlem w nia jako wedrowiec, cicha osoba w dlugim plaszczu, lubiaca piwo i dobra fajke. Zaczalem tez snuc sobie opowiesci ;)

Wkladam je tutaj, linki sa do stron wiary.pl, gdzie opowiesc zostaly oryginalnie umieszczone ;)

Zaczynam:

Ja tez poprosze o nocleg... najlepiej gdzies w piwnicy baszty, gdzie wina stare i omszale mocn swa wzmacniaja....

Takoz tam, gdzie kamienie od mchu sliskie, miejsce swe znajdzie wloczega mlody... Pek slomy do spania, smiec stary do okrycia, butla czegos do picia... za nocleg odplace, jasnie paniom i panienkom, odplace opowiescia jako drzewiej bywalo, kiedy wloczega za jadlo i pojlo mowa swa placic musial. Dzisiaj opowiem Wam jak bylo, kidy mnie jeszcze nie Jasnie Panienstwa nie bylo... ino lyczka wezme z tego gasiorka, bo w gardle mi okrutnie zaschlo...

I zaczal pierwsza opowiesc

Stara to historia, deby w lesie co teraz przez pieciu chlopa sie objac sie dadza, jeszcze ja w koronach nuca... a opowiesc to piekna, niczym ton jeziora w pelni.... opowiesc to o dwojce charakternikow...
Co to charakternik pytacie? Ano biegaly drzewiej po swicie ludzie-zwierzeta, postac swa zmieniajce, nikt nie wie, dlaczego - jedni mowia - podlog ksiezyca, inni ze to od ich glowy zalezalo.
Jarmark to byl, kolorowy, piekny i wielki, na zamkowym dziedzincu... panna mloda tam mufki przymierzala... piekne one byly... i z gronostaja i z lasicy, i z lisa... i z wilka. Wilka, choc srebrnego, najpiekniejszego nie chciala... ale nie jej wybor to byl, nie jej. Ojciec jej, pan wielkiej postury (tuszy) i wielkiego szacunku (aptetytu), na glos, tubalny tak do nie rzece:
-Wezmiesz Ty ta wilcza, srebrna, bo w niej Ci najlepiej...
Wziela wiec biedna dzieweczka mufke swoja.. lzy roniac po cichutku.. ludzie sie smieli, bo czego i glupie dziewcze zalowac moze, kiedy taka piekna mufke dostala?
Na blankach zamku siedzal zas mlodzieniec... ludzie go omijali, bo i strach bylo do niego podchodzic.. nos taki orli... zly.. wzrok co czlowieka jak belt kuszy przewiercic mogl.. do tego przy pasie paskudny sztylet... zakrzywiony niczym krogulczy pazur.. oj, niedobrze czuc bylo tego mlodzienca.

Pozniej, gdy panna w komnacie swej na zamku siedziala... jakos nie mogla tam byc.. mufka, w jak najdalszy kat rzucona, niepokoj na nia sprowadzala... wielki niepokoj... Czula w sobie sile jakas, jakis gniew wewnetrzny, nie wiadomo czym spowodowany...


[link widoczny dla zalogowanych]

Ot tak moi drodzy, piwo do osnowa dobrej historii.... A zasie, gospodarzu, niechaj w Twej zagrodzie sie jak najlepiej rodzi, takie dobre piwo macie... A wy, cni panstwo siadajcie wygodnie, nogi i lapy przed sie wyciagajac, bo historia dluga bedzie...

Na czym to ja... a tak. Siedziala panna w komnacie, do wieczora siedziala.... Tak jej jakos dziwnie w 4 scianach bylo, ale wyjsc nijak, nawet na dziedziniec, bo pan ojciec ja w dziewictwie do slubu z ksieciem uchowac wykoncypowal. Tako i ksiediu brzydkiemu, a grubemu przyobiecana, siedziala nie raz w tej komnacie, lzy gorzkie na dywany roniac. Ale teraz inaczej bylo... dusza jej grala... czula lepiej, widziala lepiej... tak sluchajac glosow roznorakich, czas jej powoli mijal...
A glosy prawdziwie roznorakie byly... dwie dziewki sluzebne niedaleko, o ostatnim ksiecia wyczynie gadaly, jak to jedna w stajniach zniewolil... oj nie podobal sie pannie ten ksiaze, nie. Tak siedzac i dumajac, a glupoty mimo ucha puszczajac dosiedziala sie panna nocy. A noc piekna byla, bezchmurna, z ksiezycem w pelni. Takto patrzac na ten ksiezyc, wyc miala ochote, drzwi otworzyc i wybiec na dziedziniec... taka ta nakarmic tesknote.

Ot i Wasze dobre piwo gospodarzu, widzicie co robi? Wierszem mowic zaczynam, o to ani chybi dobrego trunku oznaka. Czy mi sie do konca uda - nie wiadomo.

Wtem, z okna chrobot uslyszala... w pierwszej chwili chciala straze i sluzby zawolac, ale jednak nie... otworzyla okiennice... na parapecie orzel siedzial. Nie jakis sep, prosze panstwa, ale orzel szlachetny, a wielki niemozebnie! W dziobie cos trzymal... cos co pachnialo, draznilo... Madre oczy na panne zwrociwszy, przedmiot na ziemie rzucil...i odlecial... cieszyla panna oczy widokiem jego na tle ksiezyca, jak w majestacie nocy, skrzydla swe skladal i otwieral... a potem...

Potem won jakas, dotad z kuchni jeno znana, w nos ja uderzyla... pachniala... nie, ta won zyla. Ta won to bieg, siersc, ofiara, smak krwi... i ucztowanie... Schylila sie wiec panna, do tego, co juz czerwona plama dywan zabarwic zdazylo... Won uderzyla sila jeszcze wieksza, ludzka dusza wiedziaal juz co na pododze lezy - zajecza watroba.

Wtem instynkt jakis, jakas sila niemozebnie potezna, pannie na kolana rzucic sie kazala i surowe mieso zebami rwac... jadla... jak nie porownuajc pies dziki wyglodzony... Gdy posiliwszy sie, na rece swe, w krwi utytlane spojrzala, na suknie swa, rowniez posoka zbrukana, wstyd jej sie zrobilo...
- Coz to ja, myli - wywloka jaka jestem? Zeby z podllogi jesc? Co bedzie jak slluzba zobaczy...
Nie mieszkawszy, drzwi cicho otworzyla i skradac po dworze sie zaczela, na dziedziniec by wyjsc i wode jakas znajwszy, rece i twarz obmyc (bo widzicie cni panstwo, tam wygody nie takie byly, jak te, ktore nam gospodarz serwuje, oj nie...).
Bedac jednak na dziedzincu, na ksiezyc spojrzala... ten ja urzekl. Zapomniawszy o sukni, do bram sie skradac zaczela... nie do tych wiellkich, wjazdowych, ale do malej bramy, do lasu prowadzacej...
Wyszedlszy tam, ujrzala modzienca... o orlej twarzy.
Zobaczyla panna mlodzienca, a on spojrzenie jej poslal przeciagle, dlugie, jakby na wylot jej dusze przejrzec chcial.

- Wiedzialem, ze przyjdziesz.... smaczne miesko bylo? - wstal i otrzepal ubranie
- Skad Ty...
- Nie pytaj... idz za mna, po krwi widze, zes podarek przyjela - powiedzial i ruszyl, w strone lasu...
- Nie pojde! - krzyknela - Nie taka ja, co za pierwszym lepszym dziwadlem do lasu ide! Jam ksieciu przyobiecana!
- Tak to Cie ksiaze Twoj chcial bedzie, jak sie dowie kim jestes... chodz.

Panna jednak z twarza w gniewie odwrocia sie i pobiegla w strone dworu. Mlodzieniec jeno glowa pokrecil i poszedl, powoli w swoja strone.

Panna obmywszy sie, do komnaty wrocila... na plame na dywanie przestawila komodke, suknie zas zdjala, gleboko w szafie schowala i do lozka wskoczyla.
Tak to mijal miesiac caly, ksiaze sie na slub zgodzil, byle szybki, przygotowania trwaly, a panna, dwakroc bardziej pilnowana i pouczana, dosc zaczela miec. W koncu nadeszla znow noc, przeddzien slubu, gdy niepokoj znow sie pojawil. Znow sciany nagle za male byc zaczely, zmysly ostrzejszymi sie staly.
I znow zaskrobalo cos do okna. Panna, otworzywszy, orla ujrzala. Spojrzal raz na nia, madrymi ptasimi oczyma
- Ciagle nie rozumiesz? Rozlegl sie glos w jej glowie...
- Czego?
- Tego, kim jestes...
Rozmawiala, nie mowiac ustami. Mysl wskakiwala do glowy, rozbrzmiewala echem glosow i cichla...
- Wyjdz tam gdzie miesiac temu...
Orzel rozlozyl skrzydla i odlecial.
Panna spojrzala z wachaniem po komnacie... wreszcie wzrok jej portret ksiecia (przedobrzony zreszta) napotkal i suknie slubna, ktora jutro miala wlozyc...
Nie wachajac sie, po cichu sie wymknela i za mala brame ruszyla.
Siedzial tam ten sam modzieniec... Tym razem nie mowil nic, wstal i ruszyl, a ona za nim. I prozno po drodze zaklinala go, by sie odezwal, prozno prosila, wrecz blagala. Szedl milczac przed siebie, w glab matecznika.
Wreszcie, gdy zdyszana juz calkiem byla, ujrzala mala polanke, z jeziorkiem posrodku. Ksiezyc w tafli wody odbijal sie i mienil. Stanal mlodzieniec nad brzegiem i powiedzial
- Zmien sie
- Co?
- Zmien sie. Poddaj sie.
- Czemu?
Na to nie powiedzial juz nic, ale podbiegl do niej i otwarta dlonia w twarz ja strzelil. Zapiekl czerwieniacy sie policzek, zabrzmialy nuty dumy urazonej...
- Oz Ty chlopie podly! Niczemny! Pasami z ciebie skore ciagnac beda, na dziedzincu w pregiezu stal bedziesz! - Krzyczala panna... a krzyczac, w zlosci swej nie zauwazala, jak z gardla jej coraz wiekszy charkot dochodzi... Skoczyla! Niczym strzala zwinnie, mlodzienca dopasc chciala, ale on jakas sztuczka w ostatniej chwili usunal jej sie z drogi. Warknela, klapnela szczekami i poczula w ustach smak krwi... wlasnej... przesunawszy jezykiem po zebach, poczula cos dziwnego - kly...
Teraz czula! Teraz poczula, jak swiat wokol w kule sie zamknal... ona tez zamknela oczy, a gdy je otworzyla, siedziala.... siedzaiala na czterech lapach. Instynktem wstala i i do jeziora podeszla, dziwiac sie co takiego z tylu jej sie majta. W odbiciu lustra zobaczyla pysk... pysk wilka, a raczej bialej wilczycy... Przerazona odbiegla, probowala krzyknac, ale tylko szczeknela. Chciala plakac, ale zawyla tylko przeciagle, na ktore to wycie odpowidzialy inne... nieznajome, ale jakby swojskie.
- W koncu jestes, Wilczyco - odezwal sie znajomy glos w glowie - w koncu jestes.
Odwrocila sie, a tam gdzie stal mlodzieniec zobaczyla orla... poteznego, dumnego ptaka.
Szczeknela.
- Nie zachowuj sie jak szczenie. Mysl, a mysli swe wysylaj... tak bedziemy rozmawiac.
- Co to... - pierwsza wyslana mysl - Co to jest? Kim ja jestem?
- Wilkiem. Istota swojego jestestwa. A terza biegnij za mna. Bedziemy polowac.
Orzel rozpostarl skrzydla do lotu, a ona wstala. Wiedziala jak trzeba wstac, pobiegla. Teraz dopiero poczula to cos... orzel lecial niewysoko, doskonale go bylo widac na bezchmurnym niebie, a ona biegla. Czula, jak biegnac, nie wydaje zadnego wysilku... jak skaczac ponad pniami balansuje ogonem, ktory jak myslala zwierzakom tylko do merdania sluzy. Biegla... jej nos mowil jej, co jest wokol. Czula zapach krolikow, wiatru, nieprzyjemny zapach czlowieka... nagle...

Zza krzakow wybiegl szarak... pedzil prosto na nia, majac nad soba pikujacego olbrzymiego orla. Nie widziala nawet jak szybko, klapnela szczekami. Poczula won posooki, strachu, trzymala w szczekach umierajacego zwierza... Zacisnela
Chrupot kosci jej nie przeszkadzal, smak posoki w ustach draznil zmysly, nos wibrowal tysiacem zapachow, z ktorego jeden byl jednak najlepszy - zapach krwi, polowania... smierci. Jadla zapamietala, zarla wrecz, oblizujac z lap sciekajaca krew. Dopiero po chwili zorientowala sie, ze czyjesc oczy na nia patrza.
- Chcesz? - Nosem wskazala resztki zajaca.
- Nie. Nie jem resztek.
- Ja... ja musze isc. Nie moge tak zostac... musze... musze jutro poslubic ksiecia... ja ja musze.
- Idz wiec. Teraz. kiedys juz przemieniona, nic Cie nie powstrzyma przed powrotem.
Zaczela powoli zapadac w ciemnosc... swiat nagle znow zniknal, a po chwili byl znow swiatem jej znanym - bez gry zapachow, ogona i polowania.
Spojrzala na lezacego obok niej, niedojedzonego krolka... przerazila sie samej siebie, wstala i uciekla... biegla, potykajac sie o wykroty, stare pnie... biegla przed siebie, bez orientacji.. szczeisciem tylko wpadla na brame zamku i szybko do swojej komnaty wpadlszy, do lozka sie schowala. Tej nocy nie mogla jednak zasnac.

[link widoczny dla zalogowanych]

Tak wiec wrocila panna do lozka i krecila sie w nim cala noc. Ciagle czula w ustach smak krwi... Oj, nie bylo to dobre uczcie. A nastepnego dnia miala wyjsc za ksiecia.

Wstal swit, sluzebne panienki wynajete do przybrania panny mlodej, znalazly ja wiszaca nad wiadrem. Zlozywszy nudnosci na karb stresu, a moze i popedu ksiecia, dobudzily ja i zaczely ubierac. Ale cos sie zmienilo.

Suknia nie pasowala! Ot tragedia. Gdyby krawiec widzial mine ksiecia, gdy sie o tym dowiedzial, pewnie zaszylby sie pod ziemie... ale sie nie zaszyl, wiec teraz karmi swinie w ksiazeczym chlewie. Ksiaze natomiast podjal decyzje - skoro suknie nie pasuje, a pasowala wczoraj, to pewnie w ciazy jest z kims innym, albo tyje strasznie szybko... w takim razie jej nie chce. Na to jednak jego doradcy przekonywac go zaczeli, ze ojciec jej zniewagi takiej nie zniesie i brud czynic zacznie, a tak znacznej osoby sie subtelnie uciszyc nie da. Dal tedy rozkaz ksiaze, aby nowego krawca sporowadzic.

Niby skad? Poszly sluzby szukac krawca, co by sie na sukniach znal... ale nie bylo. Znalezli za to krawcowa, panne szczebiotliwa, ucieszna okropnie, pwiedziec mozna: turkaweczke. Biegala, skakala, szczesliwa, ze to jej ksiaze taki zaszczyt powierzyc chce. Ruszyla wiec do zamku z zamiarem ksieciu podziekowac, ale sluzba raz dwa ja do panny skierowala i suknie poprawic kazala. Wziela sie wiec dziewucha za poprawki, szczebiocac, a szczebiotala tak:
- Oj, Panienko... jakze to tak w ramionach kobiecie tak przypasc... miesnie ciut nie postronki, ramiona szerokie a smukle... jakiz to krawiec tak zla miare wzial...
Poprawila wiec ramiona.
- Oj mamusi kochana, a ktoraz to ciemnota o tyle sie w piersiach myli? Slepy byl czy co? Toc o dwa palce za duze dobral... bez obrazy Pani, ale taka prawda...
Poprawila tez piersi.
- Ojejciu jejciu, a w biodrach tez za szeroko dal... a biodra ladne ma panieneczeka, ladne, zgrabne, ale miesnie same, nic jedrnosci... trzeba kompresy z kory wierzbowe klasc, szybko takie jedrne sie zrobia, ze Ksiaze Pan od szczypania sie nie powstrzyma.
I tak poprawiala, poprawiala, a panna nic nie robila, tylko wargi gryzla i myslala.

Myslala, myslala... az w koncu krawcowa odprawila i sluzbie kazala surowego, zabitego krolika przyniesc. Nie takie zyczenia przed slubem stare sluzby widzialy, to i szybko pannie zwierza dostarczyly. Odprawila ona wszystkich, sama z kupa futra na talerzu zostajac. Podeszla i powachala... zapach delikatnie zagral jej w nozdrzach.. ale to wszystko. Tknela palcem krwi i pokonawszy obrzydzenie polizala go... metaliczny posmak rozszedl sie w ustach... i tez nic. Wtedy do komnaty weszla krawcowa.
- Oj panieneczko, to nie tak. Tak to nic z tego. Jam panienke widziala, wilk taki nie ruszy padliny, czlowiekiem cuchnacej....
Powietrze wokol krawcowej jakby zafalowalo, a chwile pozniej do nog panny doskoczyl maly ksztalt. Krzyknela ona, gdy ukaszenie poczula i po wilczem, rzeklbys, warknela. Nastepne ukaszenie... blyskawicznie panna suknie zdarla i na recach i nogach sie opierajac, na nastepne czekala. Glos krawcowej z tylu tymczasem powiedzial
- Oj, i tak panienecza na slub chce isc? Golym tylkiem swiecac? Jak wadera w rui, z ogonem podniesionym?
Tylko, ze to juz byla wadera. W ludzkiej postaci, z warkotem ludzkiego gardla smignela panna w strone krawcowej, przewrocila ja na ziemie. Zebami prawie gardla siegnela, gdy znajomy glos w jej glowie stanowczo powiedzial "Stoj!"
Odwrocila sie do okna... spogladaly na nia madre, orle oczy.
- Taki z Ciebie czlowiek... szybko kogos w gniewie zabijesz... Uciekaj do lasu, z nami, tam gdzie Twoje miejsce..
Warkot delikatnie przeszedl w chlipanie...

[link widoczny dla zalogowanych]

Kolejna dluga noc to byla... panna juz nie plakala jesdnak tak jak wczesniej - myslala. Jej sluch znow lowil ludzkie rozmowy, nozdrza wabil zapach miesa z kuchni... miesa!
- A co sie stanie jak na uczcie sie ze mnie to wyrwie? - myslala - Jak sie na mieso z zebami i pazurami rzuce i z podlogi jesc zaczne? Nie!
Szybko przebrala sie w co wygodniejsze ciuchy i wymknela sie za mury. Potem wbiegla do lasu. Teraz poszlo juz szybko... poczula zew... kleknela, zawyla... najpier ludzkie, a jednak prawie nieludzkie dobywalo sie z ludzkiego gardla... po chwili jednak juz nie. Zawyla drugi raz - to byl juz swiadomy zew - zew lowow, zew krwi. W tym wyciu bylo wszystko - gonitwa, zabijanie, smierc, uczta. Gdy tak wyla, wszystko jej sie wyjasnilo - poczula won, zerwala sie. Biegla niesamowicie szybko, przeskakujac wykroty i zwalone pnie, lowiac zapach - zapach ofiary. Wreszcie zwolnila, przczaila sie... na polanie stala lania. Nie podejrzewala niczego. Wtem, z jasnego nieba, z przerazajacym wizgiem spadl olbrzymi orzel... przerazona lania rzucila sie do ucieczki... prosto na olbrzymia wadere. Klapnely szczeki, posoka splamila sielone runo. Jej zmysly szalaly, gdy jadla. Orzel jadl z nia, razem raczyli sie wspolnym lupem. Potem, gdy skonczyli zawyla jeszcze raz... pokazala, gdzie jest jedzenie, ktorego ona nie moze juz zjesc... odpowiedzialy jej wycia...
Teraz biegli razem - on powietrzem, ona ziemia, lapami jednak prawie gruntu nie dotykajac. Umykaly przed nimi wszelkie zwierzeta, bo jak mozna uciec przed dwoma drapieznikami? Jednym z powietrza, a drugim na ziemii?
Biegli biegli...
Nie wiecie pewnie sluchacze... no moze nie wszyscy (tu wedrowiec podrapal wilka za uchem) czym dla wilka jest bieg... ten bieg to zycie. To oznaka wolnosci, idealna harmonia miesni i zmyslow... to ... to jest dokladnie to samo co lot dla orla - szybowanie.

Biegli dalej, az trafili na male wzgorza. Tam, za matecznikiem, byla polana przed mala jaskinia. Wejscie, o dziwo, a moze i nie o dziwo, bylo tak duze, ze czlowiek tez by sie zmiescil. Weszli do srodka... pelno bylo skor, przeroznych.. rzeklbys - poslania. Orzel usiadl, powietrze zamigotalo,.. siedzial chlopak, w skromnym ubraniu, z orlim nosem.
- Zmien sie - zaskrzeczal glos w jej umysle
- Nie chce! - warknela - Mam moc, chce zabijac!
- Jestes glodna? Nie. Wiec pamietaj - zabijasz tylko jak jestes glodna. Albo jak Cie ktos zaatakuje.
Jakas czesc jej umyslu przynala mu racje. Zmienila sie - na zyczenie.
- A teraz chodz spac..
- Co? Tujest tylko jedno poslanie, o ile ten barlog mozna nazwac poslaniem!
- A jak chcesz sie ogrzac?
I znow wilcza czesc jej powiedziala, ze to normalne. Polozyla sie obok niego.
Tak zyli z dnia na dzien, polujac, biegajac, spiac najpierw obok siebie a potem razem. Ksiaze tymczasem szalal z wscieklosci, ojcu panny wszelkie dobra odebral i do lochu wtracil. Na odchodnym, butny ojciec rzucil:
- A zeby Cie wilki pozarly!
I nie wiedzial nawet, czego sobie zazyczyl.

[link widoczny dla zalogowanych]

Zyli wiec tak sobie, wadera i orzel, ona i on. Czlowiek z czlowiekiem i zwierze ze zwierzeciem. Polowali razem, razem sie kapali, razem spali.. sielanka to byla nielicha, bowiem wlasnie sie lato zaczelo, zwierzyny sporo.

Az dnia pewnego w poblizu jaskini rogi zagraly... panna sie w wilczym ciele obudzila, tak ja ten dzwiek zaniepokoil. Wybiegla przed jaskinie i pociagnela nosem... wiatr wial od strony wlosci, a niosl ze soba, to czego sie obawiala - zapach koni, ludzi... polowania. Jej wilczy umysl nie mog tego zrozumiec... to nie bylo polowanie - to byla rzez. Nie dla jedzenia, a dla przyjemnosci, to byla walka, w ktorej czlowiek musial siegac po pomoc zwierzat i urzadzen, zeby pokonac zwierze. Ale to bylo tez zagrozenie. Odwrocila sie, chcac wrocic do jaskini, ale na glazie za nia juz siedzial orzel.
- Stalo sie. Nadeszli. Czas walczyc albo sie przeniesc.
Zawyla.
- Nie przeniose sie. Tu chce wychowac swe ludzkie szczenieta. Tu chce zostac.
Zawyla znow. Tym razem nie bylo to wycie - to byl zew. Zew wspolnego polowania. Odpowiedzialy mu inne - dookola.
Tymczasem, w mateczniku, ogary podkulily pod siebie ogony.
- Co napadlo te glupie psy?! - wrzasnal ksiaze, kopiac najblizszego
- Panie... - zaczal najstarszy mysliwy - zawrocmy. Gdy tak wilcze wyja, nie nam pchac sie w las. To one na nas polowac tam beda
- A co mi ptam glupoty gadasz! - zamierzyl sie nachajka grubas stojacy obok karego ogiera - Zeby na nas? Na Mnie? Ja mam sie wracac? Nie beda mi glupie zwierzeta dyktowaly, co robic! Z koni! W las! Zwierza szukac i puszczac ogary!
Swita zsiadla z koni, myslac, ze bedzie okazja do ponaigrywania sie z wiejskich mysliwych. Ci zas, z ociaganiem, ogary pozbierali i powoli ruszyli w chaszcze. Za nimi ksiaze i swita. Wtem rozleglo sie nastepne wycie... Mysliwcy uslyszeli tylko, jak konie zrywaja powrozy i uciekaja...
- Panie... - zaczal jeszcze raz lowczy - zawrocmy. Wataha juz nas widzi.
- Glupi staruch - zawolal jeden z dworzan - jak moga nas widziec?
Z gory rozlegl sie krzyk orla... Na ten sygnal lowczy i jego pomocnicy wtopili sie w krzewy. Dookola ksiecia byla tylko jego swita... a z lasu dochodzilo coraz blizsze wycie.
- Pasy karze z Was drzec! Na rynku postawie! - Darl sie w nieboglosy ksiaze. Ale jego krzyk w pewnym momencie zamarl. Z lasu wypadla wadera - piekna i olbrzymia. Zanim ktos zdazyl krzyknac, dopadla ksieciu do gardla. Jedno klapniecie zebami i marnyc czlowiek lezal juz i charczal, broczac krwia. Z lasu wypadaly nastepne wilki. Slychac bylo tylko krzyk....
Na jednego z dworzan, co cudem kusze zdazyl naladowac, spadl z gory orzel... pazurami przejechal po twarzy, dookola trysnela krew... reszte zrobily wilki.
Jakis czas pozniej, przed jaskinia siedzalo dwoje ludzi... nie mowili do siebie nic, a zdawalo sie, ze sie komunikuja.
- Nie wroca juz - mowila.
- Zobaczymy
- Nie ma juz ksiecia, nie ma rodu. Nie ma dworzan.
- Zobaczymy.

Po wielu latach, kiedy bluszcze i szczury objely juz dwor w posiadanie, po okolicy ciagle krazyly legendy. I choc nikt im nie wierzyl, lud okoliczny wolal utrzymywac sie z rolnicstwa i hodowli, niz z polowania.
A na krzyk orla ludzie chowali sie po domach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:34, 16 Gru 2005    Temat postu:

:brawo:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Galeria twórczości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin