Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Konstrukcja znaczenia

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:00, 29 Cze 2017    Temat postu: Konstrukcja znaczenia

Pojęcie znaczenia ma swoje dwa główne desygnaty:
- znaczenie, jako przypisanie symbolu do desygnatu (dalej mamy teorię znaczenia), czyli w użyciu językowym w postaci "znaczeniem słowa FIAT jest marka samochodu"
- znaczenie jako aspekt emocjonalno - motywacyjno - wartościujący (jak w zdaniu "mój związek z najbliższą mi osobą znaczy dla mnie bardzo dużo").

W tym eseju chciałem skupić się na tym drugim desygnacie, bo jest on, według mnie, ABSOLUTNIE KLUCZOWY ŚWIATOPOGLĄDOWO.

Ludzie zazwyczaj przyjmują wartość znaczenia jako coś zastanego. Ludzie, rzeczy, idee "znaczą" dla nas mniej lub więcej "bo tak się jakoś stało" - bo dana osoba nam się spodobała, bo jest z naszej rodziny, bo się przyzwyczailiśmy do czegoś i teraz nie wyobrażamy sobie bez tego życia. Mało kto zastanawia się jak owe znaczenia - wartości ważnych życiowo aspektów powstają, albo jaka rolę pełnią dla naszej osobowości. Najczęściej przyjmujemy je "z całym dobrodziejstwem inwentarza".
Tymczasem ja od jakiegoś czasu uważam, że problem jest zdecydowanie niedoceniony. Opisany aspekt naszej osobowości właściwie buduje nam koncepcję religii, duchowości, stanowi podłoże psychologii, ludzkiego spełnienia i szczęścia.
Zaburzenia ludzkiej psychiki, działania (pewne depresje, psychopatie, słabość wobec nałogów) w dużym stopniu dadzą się powiązać z problemami wartościowania przez związaną z nimi osobę. Chodzi o wartościowanie celów życiowych, związków z ludźmi, także samego siebie. Ostatecznie uważam, że problem wartości osoby jest niejako rozwiązaniem i konstrukcją religii chrześcijańskiej.

Aby sprawę zilustrować wyjdę od fenomenu psychopatii. Jak wykazują badania neurologiczne, psychopaci statystycznie wykazują znacząco osłabioną reakcję na bodźce typu empatycznego, ale też w ogóle na te emocje, które dotyczą naszych interakcji z ludźmi. Psychopaci niejako SŁABO ODCZUWAJĄ, żyję w emocjonalnej miałkości, pustce, nudzie. Potem okazuje się, że wielu z nich zaczyna poszukiwać silnych wrażeń. Dzięki nim psychopaci zaczynają czuć świat i czuć siebie. Im bardziej kontrowersyjny, wręcz okrutny, czy przerażający jest aspekt, którego dotyka umysł psychopaty, tym lepiej tenże psychopata zaczyna "nawiązywać nić poczucia ze światem, niejako CZUJE, ŻE ŻYJE". Bo normalnie psychopata słabo czuje swoje życie.
Oczywiście to nie jest kompletny opis psychopatii, bo na to zjawisko składają się także inne elementy - w szczególności dążenie do kontroli, fałsz w postrzeganiu świata. One też jednak są w jakimś stopniu związane z tym podstawowym problemem psychopaty - brakiem naturalnego odczuwania świata, uruchamiania się pozytywnych/dowartościowujących uczuć w sposób naturalny, niejako "automatyczny".
Łatwo jest nam oceniać psychopatów, że są to "źli ludzie", trudniej jest zrozumieć świat, w jakim przyszło im funkcjonować - świat nudy, emocjonalnej bezwartości, jakiejś takiej "podwrażliwości" (użyłem tego nowego słowa, jako przeciwieństwo nadwrażliwości). Psychopata, dopóki nie otoczą go mocniejsze bodźce, które sobie stworzy w reakcji ze światem, dopóty nie wie (emocjonalnie) po co żyje, jego życie wcale nie jest przyjemne, może być wręcz koszmarem. Nie specjalnie jest powód, aby mu zazdrościć...
Oczywiście recepta na ów stan, którą najczęściej podejmują ci aspołeczni psychopaci jest nie do zaakceptowania, tworzy zło. Ale też warto zdać sobie sprawę z tego, że nie bardzo wiemy, co takiemu psychopacie poradzić. Skoro nie umie on z życia czerpać pozytywnych emocji na normalnym poziomie, to nie dziwi, iż szuka tych emocji w sposób inny.
Dość podobny mechanizm psychologiczny, jak u psychopatów, występuje u osobników prymitywnych, szczególnie tych o niskiej inteligencji (psychopaci często mają wysoką inteligencję, którą sprawnie wykorzystują do cynicznego manipulowania ludźmi ze swojego otoczenia). Takie "ludzkie prymitywy" też są "emocjonalnie przymuleni", aby coś ich "ruszyło", potrzebuję silnych bodźców - często walki (ustawki kiboli), adrenaliny związanej z niebezpieczeństwem. Nie jest wielka tajemnicą, że osobowość ludzi garnących się do wojska, lubiących agresję w dużym stopniu jest okupowana przez prymitywów, objawiających się później stereotypem "żołdaka", czyli właśnie kogoś nie zdolnego do empatii, wrażliwego tylko na silne bodźce.
Nie twierdzę jednak, że tylko prymitywów można spotkać w wojsku, bo są tam tez ludzie inteligentni, których droga do owego zawodu jest inna, bardziej złożona (ale to temat na inną analizę).
Nie zamierzam dalej ciągnąc moich opisów prymitywnej, niewrażliwej osobowości, bo ma mi ona posłużyć jako wstęp do ważniejszych wniosków, nie stanowiąc celu tego eseju. Z powyższego chcę wyciągnąć jeden główny wniosek:
Odczuwanie na odpowiednim poziomie i związane z nim emocjonalne WARTOŚCIOWANIE świata, jak i własnej osoby jest kluczowe dla stworzenia poprawnej osobowości, spełnienia się człowieka, jego szczęścia.
Wszystko do czego dążymy w życiu pełni swoją motywacyjną rolę, jeśli zostanie uznane za wartość, jeśli zostanie przez umysł pozytywnie odebrane. Bez tej pozytywności, bez DOCENIENIA PRZEZ UMYSŁ, poczucia że dana rzecz ma swoją wartość, jest emocjonalnie cenna, życie traci swój sens, szczęście się zatraca, spełnienie odchodzi, zaś umysł pogrążą się w marazmie, narastającej frustracji, pustce powiązanej ze stałym odczuwaniem przykrości.

Naturalne odczuwanie przyjemności
Są ludzie, którzy jakoś zawsze wydają się pogodni, uśmiechnięci, kłopoty życia ich nie przytłaczają - po prostu biorą je z uśmiechem i radością jako życie. Oczywiście nie oznacza to absolutnego szczęścia, czy zupełnego braku cierpienia, lecz to cierpienie jakoś jest nie zawłaszczające umysłu, funkcjonuje pod kontrolą.
Jednocześnie spotykamy ludzi wiecznie sfrustrowanych, niezadowolonych właściwie bez powodu, zgryźliwych. Myślimy często o tych ludziach, że są "wredni", tacy niefajni. Podczas gdy ci uśmiechnięci i pogodni są tacy fajni, tacy wnoszący w życie radość.
Skąd to jest, że jedni są tacy pozytywni, a inni tylko psują otoczeniu humor?...
Kiedyś nie bardzo to rozumiałem, ale dzisiaj widzę, ze jest to czynnik w dużym stopniu wrodzony, związany z funkcjonowaniem układu nerwowego. Poczucie sfrustrowania, niezadowolenia jakże często pojawia się jakby znikąd - kobiety mają "trudne dni", co jest związane ze znanymi cyklami hormonalnymi, ale są i inne czynniki, które potrafią człowieka przekształcić (bez okoliczności w stylu dodatkowych zdarzeń) ze smutnego w wesołego, albo na odwrót. Czasem wystarczy za dużo zjeść, albo zażyć jakąś substancję, aby świat stał się ponury. Z kolei alkohol, czy inne środki psychoaktywne, rozluźniają, znieczulają nas na stres, czyniąc życie znośniejszym (stąd problem nałogów). Świadomie bardzo trudno jest zapanować nad chemią mózgu. Ale być może nie jest to takie niemożliwe, bo do pewnego stopnia, perswazją daje się modyfikować nastawienie, stany emocjonalne. Może ludzie szczególnie w tym zakresie wytrenowani, sa w stanie osiągnąć bardziej spektakularne rezultaty.

W każdym razie, poczucie szczęścia, spełnienia ma swoją silną komponentę biologiczną. Tylko, czy to jest całość zagadnienia?
- Wydaje mi się, ze nie jest to całość. Stawiam tezę, że jesteśmy w stanie umysłem zapanować nad swoim szczęściem w stopniu znaczącym. Tego trzeba się jednak nauczyć, opanować negatywne wpływy, a także POCZUĆ WARTOŚĆ, CENĘ ŻYCIA.
Mickiewicz w inwokacji do "Pana Tadeusza", że docenia się coś dopiero wtedy, gdy to tracimy. Czy na pewno jednak musimy powtarzać ten schemat, w którym dopiero strata, buduje w nas poczucie wartości?
- W końcu to nie jest jakieś matematyczne prawo natury. Może, samym spostrzeżeniem tego, że coś może być stracone, uświadomieniem sobie ulotności pozytywów świata, da się wybudować w sobie to odczucie znaczenia rzeczy?... Dlaczegóż by nie?....
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:17, 29 Cze 2017    Temat postu: Re: Konstrukcja znaczenia

Po wstępie, jakim był pierwszy post tego wątku, warto by przejść do konkretów i bardziej techniczno - logicznej strony konstrukcji znaczenia.

Warto tu przywołać wątek z ekonomii, gdyż tam dość podobny mechanizm funkcjonuje w IDEI PIENIĄDZA. Pieniądz uosabia w jakiś sposób znaczenie, ilustrując podstawowe cechy tego pojęcia z których chyba najbardziej podstawową jest ODPORNOŚĆ NA ARBITRALNE ZMIANY.
Dobry pieniądz posiada wartość niezależną od czyjegoś chciejstwa. Podobną cechę ma dobre znaczenie - jest ono stabilne względem arbitralnego widzimisię.
W ramach walki konkurencyjnej strony chcą oczywiście uzyskać jak najwięcej korzyści z tego co sami posiadają, zaś walory konkurentów powinny zostać osłabione. Więc gracz rynkowy jakoś chciałby, aby jego pieniądz był wartościowszy, niż cudzy pieniądz. Jeśli pod "pieniądz" - jako koncepcję - uogólnimy, czyli podłączymy także pod niego zbywalne zasoby (np. nieruchomości, zasoby kruszców, papiery wartościowe), to zaczyna być jasne o co toczy się gra - o to, aby to co jest w naszych zasobach, stawało się coraz bardziej wartościowe, aby znaczenie tych zasobów rosło.
Tu mamy swoistą GRĘ pomiędzy arbitralnością i jej zaprzeczeniem - chcielibyśmy mieć moc arbitralnego zmieniania wartosci naszych zasobów, ale jednocześnie wiemy, że jak się reszta graczy zorientuje, że my zyskujemy kontrolę nad tymi zasobami, to nie zechcą się do takiej nieuczciwej gry przyłączyć. Gra toczy się, dopóki jej reguły są względnie uczciwe - czyli gdy nikt pieniądza nie może zawłaszczyć. Próby zawłaszczenia pieniądza kończą się inflacją, a ostatecznie utratą jego wartości.
Podobny mechanizm - inflacyjny - funkcjonuje dla znaczeń w sensie emocjonalnych, albo duchowym. To, co nam powszednieje, co nie jest związane z trudem zdobywania, przestaje być wartościowe, znaczy coraz mniej w ludzkich pragnieniach.
Być może to jest właśnie podstawowe zagrożenie dla duchowości, które można związać z koncepcją biblijnego grzechu pierworodnego. Pierwsi ludzie, mimo zapewnienia im wszelkich zewnętrznych powodów do bycia szczęśliwymi, czuli się jakoś niespełnieni. To skłoniło ich do spożycia owocu zakazanego drzewa. Może właśnie, rozpieszczeni tym, że wszystko czego potrzebują po prostu jest, zaczęli nadawać wartości - znaczenia w chaotyczny sposób?... Z taką hipotezę przemawia nawet zachowanie owych ludzi po pierwszym grzechu - potrzeba UKRYCIA czegoś z nimi związanego. Ukrywając, czynimy coś niedostępnym, niejako budujemy nowy poziom wartości tej rzeczy. Od tej chwili bowiem, to co ukryte jest limitowane, dostaje atrybutu wartości dodatkowej.

W zaburzonej relacji wartości - cenności możemy się dopatrzyć właściwie związku z każdym rodzajem zła, grzechów świata. Krzywda ludzka bierze się stąd, iż ktoś chce zdobyć coś nie bacząc na cierpienia innych ludzi - wartość zdobywanej rzeczy arbitralnie przewyższa wartość tego co z ludzkiej empatii, solidarności. Chciwość jest tym szczególnym, najbardziej wyrazistym rodzajem zakłócenia hierarchii ważności - oto człowiek zaczyna lekceważyć większość wartości ludzkich (relacji z innymi, własny rozwój duchowy), stawiając na pierwszym miejscu pomnażanie zasobów - zmianę cyferek obrazujących stan konta, czy zapisów przyporządkowujących własność jakichś zasobów (nieruchomości, kruszców itp.) do danej osoby, pozostawanie owych zasobów w jej władzy. Można by powiedzieć, że chciwiec REZYGNUJE Z WIĘKSZOŚCI WARTOŚCI DLA TEJ JEDNEJ WYBRANEJ - finansowej. Czy robi słusznie?...
- W emocjach chciwca zapewne wszystko potwierdza słuszność takiej hierarchii wartości, wyborów. Bo każdy następny zysk, każda finansowa zdobycz, skutkuje odczuwaną przyjemnością. Ale problem inflacji powróci. Podobnie trochę jak narkomanią - trzeba podawać coraz to wyższe dawki, aby znaleźć zaspokojenie. A brak "działki" skutkuje frustracją, bólem, cierpieniem. W ten sposób każdy, kto stawia swoje szczęście na jedną kartę, wpada w pułapkę emocji, które wciąż muszą być doładowywane, zaś spełnienia w tym układzie nie widać. Bo w większości przypadku nie ma takiej zdobyczy, która na trwałe zaspokoiłaby chciwca i nie ma takiej dawki narkotyku, która dałaby narkomanowi trwałe szczęście.

Wracając zaś do związku idei wartości i pieniądza warto jest przywołać przykład cyberwalut, w szczególności bitcoina. Konstrukcja tego cybernetycznego pieniądza bazuje na trudności obliczeniowej w dokonywaniu pewnych operacji matematycznych. Dzięki temu, że znalezienie danych dla zadanego hasza - skrótu może być wykonywane (aktualnie!) jedynie metodą żmudnego testowania - prób i błędów, to obliczone wartości zachowują swoją stabilność - ich pula nie powiększa się w nieskończoność. Efektem ubocznym takiej konstrukcji wartości dla bitcoina jest wykonywanie przez systemy komputerowe na całym świecie bezużytecznej pracy "kopania" bitcoinów. Miliony megawatogodzin prądu i miliony procesorów pracują nad obliczeniem kompletnie nieużytecznych danych liczbowych właściwie tylko dlatego, ze... jest to trudne, a w związku z tym stanowi zaporę przed arbitralnym zwiększeniem puli bitcoinów. Faktem jest, że stary nośnik pieniądza - złoto - działał na bardzo podobnym mechanizmie - też tysiące osób narażało swoje życie, ciężko harowało, aby wydobyć kruszec, który cechuje się tym jednym głównym atrybutem - JEST RZADKI, niemożliwy do podrobienia. To opieranie się próbom arbitralnej zmiany puli zdeponowanego złota stanowi właśnie o wartości. Gdyby ktoś teraz (np. dzięki udoskonaleniu komputerów kwantowych) zaczął kopać bitcoiny z wydajnością przekraczającą możliwości konkurencji, to bitcoin by upadł. Podobnie gdyby jakiś alchemik XXI wieku znalazł sposób na tanie produkowanie złota, to nikomu już do głowy by nie przyszło, aby ten kruszec wiązać z ideą wartości w świecie finansów.
Jak wspomniałem, bardzo podobny mechanizm rządzi wartością w aspekcie duchowym. Nie będziemy cenić niczego, co jest "na pstryk", łatwe do zdobycia. Co miałby więc uczynić (hipotetyczny dla ateistów... - rozważam teraz samą ideę, nie chcę tu nikogo przekonywać do teizmu) bóg, który miał pod swoją pieczą umysły ludzi, zaś w tych umysłach została zaburzona idea wartości?...
Co zrobić z rozpieszczonym dzieciakiem bardzo bogatych rodziców, któremu "wszystko się należy", który wciąż próbuje odnaleźć tę granicę poza którą coś realnie jest do zdobycia?... Jak dziecko ma zrozumieć, że czegos naprawdę NIE WOLNO, jeśli kompletnie nie ma jeszcze wbudowanej w myślenie koncepcji nieprzekraczalności pewnych granic - że istnieje REALNA STRATA, ze w pewnych warunkach pojawia się NIEODPARTE CIERPIENIE?....
Dopóki w umyśle dziecka te konstrukty się nie ukształtują, dopóty owo dziecko będzie szukało, pytało świata "gdzie jest ta granica?" a także "co miałbym zrobić, aby to MIAŁO ZNACZENIE?" Bo to przecież owo znaczenie powoduje, ze decyzje zyskują sens - bo dążymy do tego, co wartość jakąś ma, a nie do czegoś, co jest nam obojętne.
Rodzicom rozpieszczającym swoje dzieci wydaje się, że te dzieci ucieszą się z tych ton zabawek, które dostały, z tej płynącej ku nim masy dóbr. Ale to nie zadziała, dopóki owe dzieci nie poczują, iż owe dobra nie są darmowe, że można cierpieć z powodu braku, niespełnienia - pragnąć, a nie móc pragnienia zrealizować. Ale rodzice rozpieszczający dzieci "wiedzą lepiej" - uważają, ze skoro oni wiedzą, iż "ciężko zapracowali" na coś tam (różnie to bywa z owym "ciężkim zapracowaniem" bo z kolei chyba bogacze, którym zyski przychodzą łatwiej, niż biedniejszym ludziom, tez nie do końca znają wartość pracy...- ale to temat na inną dysksusję...), to ich dzieci się z tego ucieszą. Ale tak to bywa w tym skomplikowanym świecie - wśród bogaczy mamy chyba nadreprezentację ludzi i relatywnie niskiej empatii, niskim zrozumieniu emocji własnych i innych ludzi. Ta niższa empatia ułatwia zdobywanie pieniędzy (bo wtedy są mniejsze emocjonalne skrupuły przed wydarciem jeszcze kolejnej porcji zasobów od reszty pracujących), ale jednocześnie z drugiej strony skutkuje "głupotą emocjonalną" - brakiem umiejętności wczucia się w sytuację innych ludzi - tutaj własnych dzieci.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 16:44, 29 Cze 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:05, 29 Cze 2017    Temat postu: Re: Konstrukcja znaczenia

W swoim czasie przyszła mi do głowy hipoteza:
Świadomość jest idealnym nośnikiem wartości.

Kryptograficzna idea wartości, jaką można związać z kryptowalutami, to tylko mały krok do konstrukcji wartości doskonałej, znaczenia niepodważalnego. W pełni idealnym, genialnym nośnikiem wartości jest dopiero świadomość, a najlepiej świadomość zsieciowana - rozszerzona o aspekt społeczeństwa, zbiorowości. Przy czym zakładam, że świadomość posiada następujące cechy"
- jest niekopiowalna (posiada INDYWIDUALNOŚĆ) i nieprzewidywalna do końca (pierwsze wynika z drugiego)
- jest UNIKALNA w jakimś aspekcie, a potem jako całość
- posiada swoją historię wyborów, które dodatkowo stanowią o jej złożoności i indywidualności.

Można by obrazowo powiedzieć, że osobowość związana ze świadomością jest takim "idealnym bitcoinem" którejś tam generacji, przy czym złożoność obliczeniowa tego "bitcoina" jest nieskończona, zaś obliczenia są w jakimś stopniu probabilistyczne - niemożliwe do powtórzenia.
Dlatego znaczenie/wartość każdej świadomości jest nie do podważenia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:30, 06 Lip 2017    Temat postu:

Michał D. napisał:
W swoim czasie przyszła mi do głowy hipoteza:
Świadomość jest idealnym nośnikiem wartości.
Wartościowanie jest najbardziej powiązane ze stresem i emocjami. Ponadto wiele z przekonań "znajduje się" raczej w strefie przedświadomej i podświadomej; tylko niewielka ich ilość jest uświadomiona przez daną osobę sobie, szczególnie w konkretnej chwili...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:34, 09 Sie 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Michał D. napisał:
W swoim czasie przyszła mi do głowy hipoteza:
Świadomość jest idealnym nośnikiem wartości.
Wartościowanie jest najbardziej powiązane ze stresem i emocjami. Ponadto wiele z przekonań "znajduje się" raczej w strefie przedświadomej i podświadomej; tylko niewielka ich ilość jest uświadomiona przez daną osobę sobie, szczególnie w konkretnej chwili...

Są różne rodzaje wartościowania. Niewątpliwie tym mocno wyróżniającym się, łatwym do zauważenia rodzajem jest wartościowanie emocjonalnością, w szczególności silną, niezrównoważoną emocjonalnością. Ja jednak w tym kontekście rozumiem pojęcie wartościowania bardziej ogólnie. W jego ramach
- wartościuje jubiler - rzeczoznawca, gdy robi wycenę klejnotu
- wartościuje analityk giełdowy, gdy podejmuje decyzję o wycofaniu zaangażowania w jakieś papiery wartościowe
- wartościuje każdy z nas gdy: wybiera towary w sklepie, bada uszkodzenie blacharki w swoim samochodzie, zastanawia się, na ile może uwierzyć w zapewnienia zawarte w reklamie itp.
Wartościowanie MOŻE być silnie emocjonalne. Jest zwykle takim, gdy dotyka ego. Ale to jest tylko jedna z opcji wartościowania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:11, 31 Paź 2017    Temat postu:

Jakiś czas temu oglądałem ciekawy serial sf Westworld. Oparty on jest na motywie filmu kinowego (sprzed lat) o tym samym tytule, czyli w Polsce "Świat dzikiego zachodu". Motywem fabuły jest stworzenie parku rozrywki, w którym klienci wcielają się w role rewolwerowców i mogą sobie postrzelać do - wyglądających zupełnie jak ludzie - robotów humanoidalnych. Taka zabawa w rewolwerowców. Serial jest znacznie ciekawszy od pierwowzoru kinowego, bo porusza ważne kwestie filozoficzne i moralne. Tą, na którą chciałbym tu zwrócić uwagę jest właśnie sprawa ZNACZENIA DLA NASZYCH DZIAŁAŃ. Jeden z bohaterów owego filmu morduje bez opamiętania mnóstwo owych biednych robotów (które jednak, jak się okazuje mają już jakąś formę świadomości, odczuwają, boją się, cierpią), aby tylko przekonać się, czy MOGĄ NAPRAWDĘ CZYNIĆ TAK ZŁO.
To ważne pytanie: czy RZECZYWIŚCIE nasze wybory mogą czynić coś trwale WAŻNEGO - czyli właśnie zło (ale też i dobro)?...
Jeśli nasze wybory dają taki trwały efekt - to my stajemy się ważni, mamy realną sprawczość. Jeśliby wszystko co robimy miało być odwracalne, jakoś nieważne, to także i my - twórcy owych zdarzeń - nie czulibyśmy się podmiotami.
To jest to, niesamowicie trudne i podstawowe pytanie: czy to co robimy jest (wystarczająco) PRAWDZIWE, realne, ważne, czyli mające znaczenie?...
Jak uzyskać efekt znaczenia, to co wybierzemy musi spełnić minimum dwa warunki:
1. być jakoś TRWAŁE, a przynajmniej nie dające się odwracać łatwo
2. posiadać kontekst w jakiejś HIERARCHII - na jakiejś linii zło vs dobro, czy gorzej vs lepiej, brzydziej vs piękniej, byle vs doskonalej. Musi być jakoś mentalnie umiejscowione, mające swój kontekst, gradację.

Patrząc religijnie na koncepcję grzechu pierworodnego można się doszukać u Adama tego problemu, iż był jakiś niespełniony, poszukiwał dla siebie jakichś wyzwań, znaczenia - chciał być "taki jak Bóg" (co mu obiecywał wąż), czuł się gorszy. W tym micie genesis mamy więc dokładnie taki problem - istoty świadomej, która pragnie jakoś wydobyć swoje jestestwo z miałkości i pustki bezznaczenia.

Gdy nieraz ludzie borykajacy się z trudnościami życia patrzą na zachowania bogatej młodzieży, ludzi mających "wszystko", tzn. dużo pieniędzy, a do tego zdrowie, urodę i powodzenie, dziwią się czemu owi ludzie jakże często nie potrafią się cieszyć z tego, czy dysponują. Widać to choćby po tym, jak często bogate dzieciaki popadają w nałogi, ryzykowne zachowania, jak "szaleją". Przecież ci bogaci ludzie (przynajmniej patrząc z perspektywy kogoś walczącego z niedostatkiem) mają "wszystko". To czemu im "ciągle mało"?
A rzeczywiście takim rozpieszczonym "pępkom świata" jest jakby wszystkiego ciągle mało. Ja dopatruję się w tym właśnie owego pytania, które mimowolnie stawia sobie każdy człowiek: kim jestem? Albo: co sprawi, że będę ważniejszy, bardziej znaczący?
Gdy wszystko przychodzi łatwo, wtedy człowiek nie czuje granicy, nie czuje też celu, ani miary. Wtedy zaczyna się poszukiwanie: gdzie owa granica jest?

Niewąpliwie dla świadomości jedna granica istnieje - jest naturalna. Ta granicą jest cierpienie. Gdy cierpimy, pytanie o to "czego chcemy?" jakoś odchodzi, bo już wiemy, że chcemy odsunąć cierpienie. Niektórzy zadają cierpienie innym ludziom, aby odczuć tę własną sprawczość, aby udowodnić sobie, że coś coś warci, że "realnie mogą" COŚ. Bo cierpienie jest taką nieodpartą funkcją wartościującą, czyli możliwość jego wywołania ewidentnie zapewnia pewną formę sprawczości, czyni kogoś jakoś tam ważnym.

Jeśli bez odczucia cierpienia nie jesteśmy w stanie zrozumieć swojej podmiotowości, poczuć własnego znaczenia, to mielibyśmy bardzo pesymistyczny wniosek dotyczący naszej egzystencji. Wynikałoby z tego, że i tak cierpieć jakoś musimy - bo albo cierpimy z powodu owego niezrealizowania własnej sprawczości i znaczenia (to też jest cierpienie, a może być bardzo dojmujące, nieodparte), albo cierpimy jakoś w bardziej zmysłowy, czy związany z konkretnymi zdarzeniami sposób. Jeśliby dołożyć do obrazu genesis ten kolejny mit o szatanie, który chciał Bogu zepsuć Jego dzieło, to wydaje się, iż swój cel osiągnął - bo cierpienie się pojawiło, bo na tym nowym świecie nie można go już uniknąć, jako ze będzie albo w tej, albo w innej formie.
W tym sensie sytuacja opisana w Księdze Rodzaju może być zrozumiana jako odpowiedź Boga na to, jak sobie poradzić z tym cierpieniem bez wyjścia. Jak zabierzemy człowiekowi cierpienie bezpośrednie, to będzie cierpiał niezrealizowanie swojego znaczenia i sprawczości. Czyli trzeba jednak jakoś owo cierpienie człowiekowi zaaplikować. Ale może w takiej formie, aby się z tego czegoś nauczył - najlepiej czegoś takiego, co w przyszłości pozwoli owemu człowiekowi zrozumieć całą tę sytuację i dalej może...
może jakoś przezwyciężyć ów dualizm cierpienia. Może to się uda?...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 20:30, 31 Paź 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:40, 24 Kwi 2018    Temat postu:

Pojęcie znaczenia w tym sensie o jakim piszę, ma swoje odniesienia do dwóch innych kluczowych pojęć:
- istnienia
- rozpoznania.

Tylko to co istnieje może mieć dla kogoś znaczenie. No i to coś musi być przez daną osobę rozpoznane, jakoś wyróżnione z tła, z tego wszystkiego, co właśnie jest kompletnie bez znaczenia.

Zachodzi też zależność w drugą stronę - tzn. istnienie w zrozumiałym sensie jest też DEFINIOWANE przez rozpoznanie, a więc przez znaczenie rozpoznanego bytu w jakimś kontekście. Bo byt nierozpoznany poprawnie nigdy i przez nikogo jest totalnie niestwierdzalny, a zatem występuje tu mechanizm, który byłby w stanie odróżnić ów byt od czegoś, co ktoś tylko powiedział, że to jest ale oszukiwał, albo mu się tylko zdawało. Coś nie rozpoznane poprawnie jest równoważne niewidzialnemu zielonozłotemu smokowi, który lata każdemu nad głową, ale staje się błyskawicznie niewidoczny, gdy ktoś próbuje na niego spojrzeć, bezzapachowy, gdy chce go wywąchać, bezszelestny, gdy chce go usłyszeć i bez... gdy chce go wykryć jakimkolwiek zmysłem, czy urządzeniem.

Oczywiście ktoś tu powie, że naturalna intuicja sugeruje, że jednak kamień leżący przed naszym domem istnieje nie tylko wtedy, gdy ktoś się na niego patrzy. Co by na to wskazywało?
Przynajmniej parę okoliczności:
- kamień daje się wykryć dotykowo (nawet przy zamkniętych oczach)
- kamień objawia się także spontanicznie dla nas - np. gdy nie pamiętając o nim uderzymy się w niego
- o kamieniu tym mówią nam także inne osoby
- kamień jest rejestrowany przez urządzenia bezosobowe - np. przez kamerę, a potem daje się odtworzyć zarejestrowany film.
Mówimy zatem, że kamień taki istnieje także w czasie gdy się na niego nie patrzy, bo jakakolwiek próba pochwycenia takiego kamienia na "niebyciu" kończy się fiaskiem.
Ale z drugiej strony to nie przeczy wcale tezie, iż jednak do istnienia owego kamienia potrzebne jest MINIMUM JEDNO rozpoznanie - przynajmniej przez jedną osobą, nawet pośrednio (np. na zarejestrowanym filmie). Jeśli ktoś mówi, że jakiś byt jest, ale nigdy nigdy, w żadnych okolicznościach go nie zaobserwuje jakimkolwiek zmysłem, czy formą wykrycia, to jest to silna sugestia, że jednak taki gość po prostu ściemnia, że wciska nam coś, czego po prostu nie ma. Jeśli mamy wziąć na czystą wiarę takie "istnienie", nijak nie mając szansy tego potwierdzić, to mamy UZASADNIONE powody do wątpliwości.
Jest to o tyle ciekawy aspekt sprawy, to trochę jakby stawia na głowie te intuicję związaną z różnymi postaciami filozoficznego realizmu. Realizm bowiem stwierdza, że rzeczy są "realne" bo są niezależne od umysłów. Czyli mogą "istnieć", nawet gdy nikt na nie nie patrzy, nikt ich nie obserwuje w żaden sposób (albo nawet i nie zaobserwuje), ale one "po prostu są".

Tu jednak realizm ma ten problem - że taka rzecz, "jest" w sposób NIESTWIERDZALNY. Jak coś niestwierdzalne może kwalifikować się do kategorii istnienie?
Niestwierdzalne jest bowiem zarazem i nieweryfikowalne, czyli nieodróżnialne od ułudy, wymysłu, fantazji kompletnie "z palca" wyciągniętej.

Wracając zaś do koncepcji znaczenia, od której wszystko się w tym tekście zaczęło - skoro istnienie jest związane z jakąś forma znaczenia (a co twierdzę, jeśli istnienie mamy jednak odróżniać od dowolnie wydumanej fantazji), czyli odczuwania istnienia odciskającego się w materii doznań. To zaś by znaczyło, że jakaś OSOBA (ktoś odczuwający) do istnienia w ogóle jest niezbędny. Osoba jest niezbędna właśnie w owej postaci - odczuwającej, nadającej znaczenie, odróżniającej. Bez niej świat zrobiłby się jakiś taki...
nieontologiczny.

Tu warto dodać, że do układanki nie dorzuciliśmy jeszcze jednego cechy, niezbędnej dla istnienia i bytu - trwałości. Jakaś forma trwałości o tyle dla istnienia jest niezbędna, że rozpoznanie jest właśnie objawieniem się trwałości bytu. Coś totalnie incydentalne nie zostanie uznane za istnienie, bo za blisko mu do szumu poznawczego, do czegoś przypadkowego, złudnego. Rozpoznajemy coś, bo jest podobne do czegoś co znamy. Nawet w nazwie słowa "rozpoznanie" mamy człon - końcowy - "znanie", czyli nawiązanie do tego, iż dane coś przypomina nam wcześniej zarejestrowany (i jakoś zapamiętany) byt. To dodatkowo wiąże nam pojęcie bytu i istnienia z koncepcją osoby - bo osoba jest właśnie tym "medium", które posiada pamięć i możliwość porównania, a dalej z tego wynika STWIERDZALNOŚĆ owego istnienia. Istnienie jest trwałością w tym sensie, że jakoś nawiązuje do czegoś, co było wcześniej. Nawet jeśli owo nawiązanie nie jest całkiem ścisłe (tu można podać przykład statku Tezeusza, czy prostego faktu, że mówimy o tym samym człowieku, mimo że najpierw jest to niemowlę, potem dziecko, nastolatek, człowiek dorosły, aż do starca - jest pewna ciągłość, choć nie ma identyczności), to jednak jakąś formę dowiązań kolejnym etapów danego bytu do następnych jego objawień się powinniśmy mieć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:01, 28 Sie 2018    Temat postu:

Trochę rozszerzeń i podsumowań do koncepcji znaczenia

Z perspektywy dalszych przemyśleń widzę znaczenie jako pochodzące od:
1. ekonomii myśli - coś ma znaczenie bo kosztuje wysiłek, pieniądze, czas, energię, aby stworzyć koncepcję o zadowalającej adekwatności
2. idei rywalizacji - coś ma znaczenie, bo jest wyżej w drabince względem innych istot
3. cierpienia - cierpienie jest takim niezaprzeczalnym, nieprzekraczalnym ograniczeniem myśli. Pozbycie się cierpienia jest wartością (ma znaczenie) niejako z definicji
4. idei piękna - naturalnie odczuwane piękno jest wartością samą w sobie, niejako przeciwstawną wobec cierpienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31317
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 15:45, 12 Sty 2022    Temat postu:

To co się ostatnio dzieje z tym kopaniem kryptowalut jest zobrazowaniem tego, jak pewne idee wymyślone zupełnie abstrakcyjnie przez ludzi realizują się dając materialne efekty o dużej skali. [link widoczny dla zalogowanych]
Na całym świecie trwa szaleństwo kopania kryptowalut. Piszę o tym "szaleństwo", bo - z powodu jakichś tam ustaleń, które sobie ludzie wymyślili - ileś tam elektrowni każdego dnia zatruwa naszą planetę tylko po to, aby wyliczać kompletnie bezużyteczne ciągi bitów.

Bo tym właśnie jest wykopany bitcoin - ciągiem (praktycznie przypadkowym) bitów, który pasuje do innego ciągu bitów (też nie mającego żadnego znaczenia dla życia ludzi, czy innych istot). Jest to zatem, wykonywana z wielkim nakładem środków, energii, pracy ludzi, KOMPLETNIE BEZUŻYTECZNA PRACA.
Dlaczego się tę pracę wykonuje?
- Bo ktoś tak wymyślił, a inni to zaakceptowali. Bo ktoś wpadł na pomysł jak takie ciągi bitów wpleść w obrót ekonomiczny świata.
Tu oczywiście ktoś może powiedzieć, że pieniądz zawsze był tego rodzaju ideą. Moneta złota też nie ma żadnego praktycznego zastosowania (może z wyjątkiem tych nowożytnych, w elektronice, w metalurgii, co jednak stanowi znikomy procent obrotów i udziału w działalności). Nie po to jest zatem pieniądz, aby był czymś więcej niż to, czym jest - ZAMIENNIKIEM, NOŚNIKIEM WARTOŚCI samej w sobie.
Co ciekawe, dałoby się stworzyć kryptowaluty oparte o użyteczne obliczenia. Były już podejmowane takie próby. Dlaczego się nie przyjęły?
- Myślę, że zaważyły kwestie organizacyjne. Ktoś (zaufany!) musiałby jakoś kwalifikować to problemy, których rozwiązywanie skutkowałoby "wybiciem cyfrowej monety". Ale, gdyby tylko ludzkość bardziej chciała, to można by obliczenia kryptowalutowe związać z obliczeniami białek, mających wpływ na rozwój raka, z optymalizacjami procesów i inne. To mogłoby nie być tylko marnowaniem zasobów Ziemi w cele robienia czegoś, co jest niezwykle ulotne, co z dużym prawdopodobieństwem kiedyś upadnie wskutek serii skutecznych ataków, na węzły zarządzające kryptowalutami.

Ciekawe filozoficznie cały czas jest to, dlaczego w ogóle wartość w ludzkim poczuciu jest tak silnie związana z trudnością zdobycia czegoś.

Michałowa definicja:
Wartością w ludzkich odniesieniach może być jedynie to, czego zdobycie będzie stanowiło trudność, będzie związane z wysiłkiem, stratą czasu, nawet cierpieniem.

Patrząc na sprawę ogólnie, właściwie dochodzimy do wniosku bardzo zaawansowanego filozoficznie. Sformułowałbym go jako:
Osiągnięcie przez istotę podobną do człowieka stanu wszechmocy w krótkim czasie skutkowałoby degradacją psychiczną owej istoty do poziomu poczucia totalnego bezsensu istnienia, a dalej cierpienia psychicznego.

Ludzie powszechnie spotykający się z problemami, na których życie wymusza aktywność, pragnienia, potrzeby, są przekonani, że szczęśliwi byliby, jak by nie musieli już zdobywać tego, co teraz z takim trudem zdobywają. Ludzie ci nie mają wyobraźni, nie potrafią sobie przyłożyć swojego stanu psychiki do tego hipotetycznego stanu, w którym wszystko jest w zasięgu woli, wszystko jest możliwe.
Tu trzeba szczególnej przenikliwości mentalnej, aby dostrzec prawdę właściwie odwrotną do tej naiwnej, że zdobycie wszystkiego daje szczęście. Nie - coś innego jest jedyną szansą na zbawienie. Coś wręcz odwrotnego!
Szczęście trwałe może osiągnąć jedynie taka istota wolna, poszukująca, która POTRAFI DOCENIĆ to, co zdobyła, z czym ma relację, co konstruuje jej rzeczywistość.

Psychopaci i tyrani idą ścieżką ku duchowemu zatraceniu niekoniecznie dlatego, że w końcu objawi się Bóg i ukarze tych złoczyńców, którzy krzywdzili inne istoty czujące. Co prawda ja wierzę, iż Bóg rzeczywiście w końcu będzie musiał dokonać owej separacji duchowości pasożytniczych i patologicznych, od tych, które są w stanie poprawnie funkcjonować w otoczeniu dobra, ale to nie dlatego te pasożytnicze osobowości nie będą w stanie osiągnąć stanu szczęścia. To nie kara boska ich unieszczęśliwi! To oni sami - wadliwością własnego odczuwania - się unieszczęśliwią!

Osobiście uważam, że każdy może się już teraz przetestować, na ile jest w stanie dostąpić stanu trwałego szczęścia, na ile jego psychika w szczęściu umie się odnaleźć, czy też to szczęście samoistnie zdegraduje i odrzuci jako niekompatybilne z odczuwaniem. Jaki to byłby test?
To test
czerpania szczęścia z rzeczy małych i ze stanu harmonii z innymi istotami.
Jeśli do stanu szczęścia czyjaś psychika wymaga wyłącznie czegoś niezwykłego, czegoś "naj", bycia na szczycie, zdominowania innych, osiągnięcia najwyższej pozycji, to warto zauważyć, że tego miejsca na szczycie jest bardzo mało - dla jednej istoty, dla jednego dominatora. A nawet po osiągnięciu tego stanu absolutnej dominacji, powstaje problem CO DALEJ? Nawet absolutny dominator, w momencie gdy stan owej absolutnej dominacji osiągnie, nie ma szansy być trwale szczęśliwy - bo im bardziej będzie wyróżniony, tym bardziej utraci szansę na zdobycie czegokolwiek, co by uznał za wartość.
Ścieżka na wywyższenie, jest - z samej swojej idei - ścieżką na zatracenie, na totalnie unieszczęśliwienie.
Trudność, pokonywanie jej jest strażnikiem wartości. Mając zdobyte absolutnie wszystko, tracimy wszelki bodziec do trwania.

Tu jednak powstaje pytanie: kto potrafi czerpać prawdziwe, szczera szczęście nie z tego, że został jakoś wywyższony, że pokonał wrogów, lecz z innych rzeczy.
Jakie to mogłyby być rzeczy? :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin