Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Refleksje MD na temat wuizmu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:24, 16 Kwi 2025    Temat postu: Refleksje MD na temat wuizmu

Wuizm bazuje na filozofii Berkeleya. Nowym elementem jest teza, iż da się pogodzić ideę wieczności piekła (odpowiednio rozumianej) ze zbawieniem wszystkich istot.

Kiedyś traktowałem ten pomysł wuja jako nieco ad hoc wprowadzony, jako rodzaj myślenia życzeniowego, jako dość desperackie ratowanie obrazu Boga miłosiernego, z jednoczesnym zachowaniem szacunku dla Biblii, która o piekle jednak w paru miejscach wspomina, a nawet tym piekłem jawnie chyba grozi. Ostatnio jednak coraz bardziej mnie to ujęcie przekonuje, uważam, iż są za nim dodatkowe argumenty, wykraczające poza samo pragnienie, aby jakoś pogodzić zbawienie z piekielnymi mękami.

Jak wuj tłumaczy "wieczny" charakter piekła i zbawienie wszystkich?...
- Z tego co zrozumiałem, wuj wychodzi z OSOBISTEJ PERSPEKTYWY SAMEJ DUSZY, która postrzega siebie jako pewną trwałość, utożsamia się ze swoimi postawami, odczuciami, myślami. Dusza uważa, że "jest tym, czym się sobie jawi". Jednak...

Czy dusza rzeczywiście zna siebie?... Czy dusza wie, kim jest?
Dusza zna swoje myśli, odczucia, prodeduje z nich jakieś kolejny myśli i stany emocjonalne, ale nie potrafi przecież wskazać jakiego "punktu", ani "kształtu", czy może "obszaru", który jest jej reprezentantem, która jest nią tak do końca i na pewno. Dusza czuje, do czego z grubsza się doprowadziła mentalne swoimi życiowymi wyborami, jednak przecież nie panuje nad tą całością siebie.
Jak można w tym kontekście rozumieć stan potępienia duszy?...
- Ja wiążę potępienie z nie dającym się usunąć WEWNĘTRZNYM SKONFLIKTOWANIEM, które uświadamia duszy, że NIE ISTNIEJE NIC, CO BY JEJ BYŁO W STANIE SPRAWIAĆ SATYSFAKCJĘ, a przy tym - odwrotnie - aktualny stan odczuć jest taki, że swoje bytowanie dusza odbiera jako skrajnie niesatysfakcjonujące. W skrócie można by powiedzieć, że dusza odbiera siebie na zasadzie: nigdy, w żadnych możliwych do pomyślenia warunkach nie będę już szczęśliwa, a wręcz przeciwnie - każde moje odczucie będzie sprawiało mi ból, którego nie umiem oddalić.
Stwierdzając powyższe dusza niejako sama się uznaje za potępioną. Ona nie musi być potępiona z zewnątrz, ona sama wie, że stan spełnienia, szczęścia został jej na zawsze odebrany, a winy za to ponosi zresztą nikt inny, tylko ona sama. Dusza, która tak siebie postrzega, widzi swój stan jako NIEMOŻLIWY DO ZMIANY, CZYLI WIECZNY (zakładając na razie dodatkowo, iż odrzucamy opcję całkowitego wyłączenia owej duszy, czyli zablokowanie możliwości powstania w niej jakiegokolwiek odczucia, czy myśli).

Dusza jednak ocenia siebie z perspektywy tego, co sama o sobie myśli. Dusza nie ocenia siebie, swojego stanu (potępienia) z perspektywy zewnętrznej, obiektywnej. Dusza może być przekonana, iż to, co sama o sobie mysli i czuje, jest trwałe, niezmienialne. A to może okazać się błędną perspektywą. Bo palące cierpienie związane z owym stanem potępienia jednak też jakoś ZMIENIA DUSZĘ. Zmieniona dusza może zacząć myśleć i czuć inaczej, niż do tej pory. Dusza, która uznała wcześniej swój "stan wiecznego potępienia", tkwiąc przez jakiś czas w owym potępieniu, może doznać wypalenia właśnie owych przyczyn, dla których zbawienie było niemożliwe.
W takim ukladzie mielibyśmy sytuację, że rzeczywiście dusza ma przekonanie o swoich potępieniu "wiecznym", wierzy, że "idzie na wieczną mękę", ale to przestaje ją dotyczyć, gdy się zmienia już w wyniku piekielnego cierpienia.
Przy takim ujęciu piekło różni się istotnie od czyśćca, pomimo tego, że w końcu i tak każda dusza miałaby doznawać zbawienia - bo w czyśćcu dusza cierpi Z PERSPEKTYWĄ ZBAWIENIA, zas w piekle cierpiałaby rozpacz absolutną, bez perspektywy, że kiedykolwiek będzie zbawiona. Ale dusza, która doznawała mąk piekielnych ostatecznie staje się INNĄ DUSZĄ, NIŻ POCZĄTKOWO. Tej "starej" duszy piekło "się należało i nic nie mogło jej z niego wyrwać", ale tej przemienionej duszy, duszy wyraźnie innej świtałoby światło zbawienia.

Czy coś za taką wizję może (dodatkowo, poza samym faktem, że "można tak sobie też pomyśleć") przemawiać?...
- Wuj wyciąga tu argument z założenia, że Bóg jest wszechmocną miłością, zatem przeczyłoby albo wszechmocy, albo miłości zostawienie jakiejkolwiek duszy (nawet duszy szatana) w stanie niekończącego się cierpienia.
Ja widzę tu też inny argument za taką wizją - on powstaje na bazie pytania: czy na tamtym świecie rozwój osobowości, a nawet ogólnie zmiany w osobowościach miałyby się stopować?... - To by wg mnie nie miało sensu, bo co wlaściwie dusze mialyby robić na tamtym świecie?... A jeśli doskonalenie na tamtym świecie ma trwać, to także i zmiany w tych najciemiejszych, piekielnych obszarach zaświatów też powinny się procedować.

Czy coś w takim układzie z potępienia jest dalej wieczne?...
Wg mnie jeden aspekt potępienia wiecznym pozostaje - same ewidentnie złe czyny i postawy (niekoniecznie odczuwanie przejawiających je wczesniej dusz) potępione będą. Wieczne potępienie na pewno będzie dotyczyć samych grzechów, samych zych pragnień, wadliwych postaw mentalnych. Ale sama dusza może w końcu być w stanie się od tego zła odkleić, odseparować, przemienić. Wierzę też, że zła dusza, KTÓRA WCIĄŻ NIE CHCE SIĘ ZMIENIĆ w piekle pozostanie. Piekło zatem jest wieczne dla tych dusz, które żadnej skruchy nie okażą. Bo po prostu dla złych dusz nie ma z kolei miejsca w niebie, a brakuje tu dodatkowej alternatywy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:03, 16 Kwi 2025    Temat postu:

Nie wiem czy można w temacie się wypowiadać, bo w tytule jest zaznaczone, że chodzi o twoje osobiste refleksje, ale kłódki nie zrobiłeś więc chyba można coś napisać : ).

Gdybym jednak w ocenie się pomylił to można moją wypowiedź gdzieś tam przenieść.

Apokatastaza wujazboja to bardzo oryginalna koncepcja. Chyba nikt inny (ja przynajmniej się nie spotkałem) nie próbował rozumieć piekła jako subiektywnie wiecznego, czyli wiecznego z punktu widzenia potępionego, ale nie z punktu widzenia Boga i innych istot zbawionych. Klasyczne teologie w ogóle nie biorą pod uwagę tego, że piekło Biblia przedstawia z perspektywy osoby potępionej. Raczej wskazują, że ta rzeczywistość jest obiektywna. Wuj na obronę subiektywności w ORF: [link widoczny dla zalogowanych] powołuje się na słynny stanfordzki eksperyment więzienny (pisze o nim na 101 str.) i wyciąga ciekawe wnioski.

Podoba mi się właśnie to, że wuj w swoim namyśle nad piekłem i zbawieniem nie odrywa się od tego, co wiemy o człowieku i jego psychice. Wuj ma dobrą intuicję, co w Biblii należy czytać dosłownie, a co alegorycznie i potrafi to łączyć z wiedzą o świecie. Nie jest to więc tak, że to, co w Biblii jest napisane to jest jakby z innej bajki.

Warto też chyba wspomnieć, że koncepcja wuja podważa, polemizuje rozumowo z tradycyjnymi przekonaniami teologów, że piekło człowiek wybrał sobie nieodwołalnie w sposób wolny, z wolnego wyboru odrzucając Boga.

To chyba zresztą jest jeden z największych punktów spornych pomiędzy wujem, a infernistami; piekło - wolność czy zniewolenie?


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Śro 19:05, 16 Kwi 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:19, 17 Kwi 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Apokatastaza wujazboja to bardzo oryginalna koncepcja. Chyba nikt inny (ja przynajmniej się nie spotkałem) nie próbował rozumieć piekła jako subiektywnie wiecznego, czyli wiecznego z punktu widzenia potępionego, ale nie z punktu widzenia Boga i innych istot zbawionych. Klasyczne teologie w ogóle nie biorą pod uwagę tego, że piekło Biblia przedstawia z perspektywy osoby potępionej.


Ja myślę, że należy piekło rozumieć niekoniecznie jako miejsce dla już konkretnych dusz (a jeśli, to nie na stałe tam by one przebywały), co formę WIECZNEGO POTĘPIENIA ZŁYCH POSTAW I UCZUĆ. One nie zostaną zrehabilitowane nigdy, prawda o nich na zawsze będzie potępiająca. Czy jednak sama dusza wiecznie będzie je w sobie nosiła?...
- Jeśli się od tego swojego wewnętrznego zła by dusza w końcu "odkleiła", to jej pobyt w piekle byłby chyba bez sensu. Bo po co? "Dla zasady"?...
Chyba, że jest gorsza sytuacja - że to zło jest tak mocno z resztą osobowości związane, że nie ma, czego odklejać, bo zła jest w ogóle więcej niż wszystkiego innego. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:41, 18 Kwi 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Ja myślę, że należy piekło rozumieć niekoniecznie jako miejsce dla już konkretnych dusz (a jeśli, to nie na stałe tam by one przebywały), co formę WIECZNEGO POTĘPIENIA ZŁYCH POSTAW I UCZUĆ.


Jak w tym kontekście odczytujesz poniższy fragment z NT?

Mt 25 napisał:
14 Podobnie też [jest] jak z pewnym człowiekiem, który mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. 15 Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz 16 ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. 17 Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. 18 Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana. 19 Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi. 20 Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: "Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem". 21 Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!" 22 Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: "Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem". 23 Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!" 24 Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. 25 Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!" 26 Odrzekł mu pan jego: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. 27 Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. 28 Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. 29 Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma2. 30 A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów".


Konkretnie to jest napisane, że wyrzucony został "sługa nieużyteczny", to chyba coś więcej niż potępienie samych postaw. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:59, 18 Kwi 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Konkretnie to jest napisane, że wyrzucony został "sługa nieużyteczny", to chyba coś więcej niż potępienie samych postaw. :think:

Przypowieść jest zawsze jakimś symbolem. Jak dalece należy symbolizm uznać?...
- Na to pytanie chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Ja z resztą tutaj też nie mam intencji, aby całkiem odrzucić to domyślny traktowanie idei "bezużytecznego sługi", zawartej w przypowieści. Raczej sobie tak ustawiam problem, że wokół przypowieści chcę wybudować wiele różnych, uzupełniających wzajemnie narracji, które dopiero razem stworzą tę właściwą interpretację.
Rozpatrujemy zależności, wnikamy w istotę spraw za pomocą ROZWAŻAŃ, czyli też zwiększając i skracając dystans do tego, co przedstawione w bazowej refleksji (tu w tej przypowieści). Główną metodą powodującą wzrost zdystansowania jest chyba dorzucenie narracji nieco różniących się od tej domyślnej. Z ich perspektywy również ta narracja główna zyskuje na zrozumieniu.
Trochę inaczej opisując ten problem, można by wyjść od pytania: ale na czym mamy budować ową "użyteczność"? Co konkretnie człowiek ma robić, aby "być sługą użytecznym"?
Tu dość typowym błędem jest wg mnie podejście fundamentalistów, którzy próbują problem jak najszybciej skwitować silnym, emocjonalnym uznaniem go, a przy okazji jakąś formą uczczenia samej Biblii. Jest to podejście, w którym myślenie jest marginalizowane, a "cała energia" idzie w postawę "ależ ja czczę Biblię, ależ jestem ZA, ależ się nie buntuję, nawet nie myslę po swojemu, tylko przyjmuję, przyjmuję, przyjmuję...- bez niczego od siebie, bez zmian - przyjmuję, akceptuję...".
Problem w tym, że owo rzekome "przyjęcie", "uznanie", "zaakceptowanie" w swoim realnym objawieniu się, jest de facto NIEODRÓŻNIALNE OD ZANIECHANIA zaangażowania się w kontakt ze sprawą. To jest realnie brak tej szczerej, prawdziwej relacji umysłu ze sprawą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 10:04, 19 Kwi 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Trochę inaczej opisując ten problem, można by wyjść od pytania: ale na czym mamy budować ową "użyteczność"? Co konkretnie człowiek ma robić, aby "być sługą użytecznym"?
Tu dość typowym błędem jest wg mnie podejście fundamentalistów, którzy próbują problem jak najszybciej skwitować silnym, emocjonalnym uznaniem go, a przy okazji jakąś formą uczczenia samej Biblii. Jest to podejście, w którym myślenie jest marginalizowane, a "cała energia" idzie w postawę "ależ ja czczę Biblię, ależ jestem ZA, ależ się nie buntuję, nawet nie myslę po swojemu, tylko przyjmuję, przyjmuję, przyjmuję...- bez niczego od siebie, bez zmian - przyjmuję, akceptuję...".
Problem w tym, że owo rzekome "przyjęcie", "uznanie", "zaakceptowanie" w swoim realnym objawieniu się, jest de facto NIEODRÓŻNIALNE OD ZANIECHANIA zaangażowania się w kontakt ze sprawą. To jest realnie brak tej szczerej, prawdziwej relacji umysłu ze sprawą.


Być może też taka postawa podpada pod tego "sługę nieużytecznego", który czegoś tam zaniechał. Zastanawiające jest natomiast dlaczego za brak aktywności od razu jest kara cierpienia. Taka kara niczego nie rozwiąże.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:32, 19 Kwi 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Trochę inaczej opisując ten problem, można by wyjść od pytania: ale na czym mamy budować ową "użyteczność"? Co konkretnie człowiek ma robić, aby "być sługą użytecznym"?
Tu dość typowym błędem jest wg mnie podejście fundamentalistów, którzy próbują problem jak najszybciej skwitować silnym, emocjonalnym uznaniem go, a przy okazji jakąś formą uczczenia samej Biblii. Jest to podejście, w którym myślenie jest marginalizowane, a "cała energia" idzie w postawę "ależ ja czczę Biblię, ależ jestem ZA, ależ się nie buntuję, nawet nie myslę po swojemu, tylko przyjmuję, przyjmuję, przyjmuję...- bez niczego od siebie, bez zmian - przyjmuję, akceptuję...".
Problem w tym, że owo rzekome "przyjęcie", "uznanie", "zaakceptowanie" w swoim realnym objawieniu się, jest de facto NIEODRÓŻNIALNE OD ZANIECHANIA zaangażowania się w kontakt ze sprawą. To jest realnie brak tej szczerej, prawdziwej relacji umysłu ze sprawą.


Być może też taka postawa podpada pod tego "sługę nieużytecznego", który czegoś tam zaniechał. Zastanawiające jest natomiast dlaczego za brak aktywności od razu jest kara cierpienia. Taka kara niczego nie rozwiąże.

Ja sytuację na koniec tego gnuśnego sługi postrzegam nie jako karę, ale KONSEKWENCJĘ. Od jakiegoś czasu uważam, iż niekoniecznie ów pan z przypowieści musi być Bogiem. A nawet stoję na stanowisku, że z Boga ma ten pan niewiele - przede wszystkim zasady są od Niego, bo są uniwersalne, boskie. Gnuśny sługa w istocie karze się sam!
Tym, co gnuśnego sługę osądza, jest JEGO SUMIENIE, a nawet częściowo jakby logika. Gnuśny sługa tłumaczył się tym, że się "bał". Ale nie wyjaśnił, dlaczego bardziej bał się działania, aktywności, niż zaniechania działań. Gnuśny sługa wiedział, że otrzymane dary są wartością, ale zamiast (co by było logiczne) tej wartości dodawać, opowiedział się za tylko ich przechowaniem, czyli po stronie swojej bezużyteczności. Czyli gnuśny sługa sam sobie przeczy w tym sensie, iż nie staje po stronie wartości, zatrzymując się wpół drogi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:23, 19 Kwi 2025    Temat postu:

Przepraszam, powtórzenie.

Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Sob 13:24, 19 Kwi 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:23, 19 Kwi 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Trochę inaczej opisując ten problem, można by wyjść od pytania: ale na czym mamy budować ową "użyteczność"? Co konkretnie człowiek ma robić, aby "być sługą użytecznym"?
Tu dość typowym błędem jest wg mnie podejście fundamentalistów, którzy próbują problem jak najszybciej skwitować silnym, emocjonalnym uznaniem go, a przy okazji jakąś formą uczczenia samej Biblii. Jest to podejście, w którym myślenie jest marginalizowane, a "cała energia" idzie w postawę "ależ ja czczę Biblię, ależ jestem ZA, ależ się nie buntuję, nawet nie myslę po swojemu, tylko przyjmuję, przyjmuję, przyjmuję...- bez niczego od siebie, bez zmian - przyjmuję, akceptuję...".
Problem w tym, że owo rzekome "przyjęcie", "uznanie", "zaakceptowanie" w swoim realnym objawieniu się, jest de facto NIEODRÓŻNIALNE OD ZANIECHANIA zaangażowania się w kontakt ze sprawą. To jest realnie brak tej szczerej, prawdziwej relacji umysłu ze sprawą.


Być może też taka postawa podpada pod tego "sługę nieużytecznego", który czegoś tam zaniechał. Zastanawiające jest natomiast dlaczego za brak aktywności od razu jest kara cierpienia. Taka kara niczego nie rozwiąże.

Ja sytuację na koniec tego gnuśnego sługi postrzegam nie jako karę, ale KONSEKWENCJĘ. Od jakiegoś czasu uważam, iż niekoniecznie ów pan z przypowieści musi być Bogiem. A nawet stoję na stanowisku, że z Boga ma ten pan niewiele - przede wszystkim zasady są od Niego, bo są uniwersalne, boskie. Gnuśny sługa w istocie karze się sam!
Tym, co gnuśnego sługę osądza, jest JEGO SUMIENIE, a nawet częściowo jakby logika. Gnuśny sługa tłumaczył się tym, że się "bał". Ale nie wyjaśnił, dlaczego bardziej bał się działania, aktywności, niż zaniechania działań. Gnuśny sługa wiedział, że otrzymane dary są wartością, ale zamiast (co by było logiczne) tej wartości dodawać, opowiedział się za tylko ich przechowaniem, czyli po stronie swojej bezużyteczności. Czyli gnuśny sługa sam sobie przeczy w tym sensie, iż nie staje po stronie wartości, zatrzymując się wpół drogi.


Rozumiem, nie logika kary, tylko logika konsekwencji. Ci, którzy zostali pochwaleni to w sumie też nie zostali wynagrodzeni jakby z czyjegoś uznania, że tak należy tylko konsekwencją tego, że rozmnażali talenty było to, że oni sami wzrastali, doskonalili się i to przyniosło dobre owoce.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:02, 19 Kwi 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Trochę inaczej opisując ten problem, można by wyjść od pytania: ale na czym mamy budować ową "użyteczność"? Co konkretnie człowiek ma robić, aby "być sługą użytecznym"?
Tu dość typowym błędem jest wg mnie podejście fundamentalistów, którzy próbują problem jak najszybciej skwitować silnym, emocjonalnym uznaniem go, a przy okazji jakąś formą uczczenia samej Biblii. Jest to podejście, w którym myślenie jest marginalizowane, a "cała energia" idzie w postawę "ależ ja czczę Biblię, ależ jestem ZA, ależ się nie buntuję, nawet nie myslę po swojemu, tylko przyjmuję, przyjmuję, przyjmuję...- bez niczego od siebie, bez zmian - przyjmuję, akceptuję...".
Problem w tym, że owo rzekome "przyjęcie", "uznanie", "zaakceptowanie" w swoim realnym objawieniu się, jest de facto NIEODRÓŻNIALNE OD ZANIECHANIA zaangażowania się w kontakt ze sprawą. To jest realnie brak tej szczerej, prawdziwej relacji umysłu ze sprawą.


Być może też taka postawa podpada pod tego "sługę nieużytecznego", który czegoś tam zaniechał. Zastanawiające jest natomiast dlaczego za brak aktywności od razu jest kara cierpienia. Taka kara niczego nie rozwiąże.

Ja sytuację na koniec tego gnuśnego sługi postrzegam nie jako karę, ale KONSEKWENCJĘ. Od jakiegoś czasu uważam, iż niekoniecznie ów pan z przypowieści musi być Bogiem. A nawet stoję na stanowisku, że z Boga ma ten pan niewiele - przede wszystkim zasady są od Niego, bo są uniwersalne, boskie. Gnuśny sługa w istocie karze się sam!
Tym, co gnuśnego sługę osądza, jest JEGO SUMIENIE, a nawet częściowo jakby logika. Gnuśny sługa tłumaczył się tym, że się "bał". Ale nie wyjaśnił, dlaczego bardziej bał się działania, aktywności, niż zaniechania działań. Gnuśny sługa wiedział, że otrzymane dary są wartością, ale zamiast (co by było logiczne) tej wartości dodawać, opowiedział się za tylko ich przechowaniem, czyli po stronie swojej bezużyteczności. Czyli gnuśny sługa sam sobie przeczy w tym sensie, iż nie staje po stronie wartości, zatrzymując się wpół drogi.


Rozumiem, nie logika kary, tylko logika konsekwencji. Ci, którzy zostali pochwaleni to w sumie też nie zostali wynagrodzeni jakby z czyjegoś uznania, że tak należy tylko konsekwencją tego, że rozmnażali talenty było to, że oni sami wzrastali, doskonalili się i to przyniosło dobre owoce.

Tak. Wlaściwie to coraz bardziej skłaniam się ku przekonaniu, że Bóg nikomu kary jako takiej nie wymierza. Bóg każdego pragnie zbawić, ale niektórych się nie da zbawić z przyczyn leżących po stronie tych dusz. Przy czym dodaję tu pewien warunek fundamentalny - PRAWDY (grzech przeciw Duchowi Świętemu, którego się "nie odpuszcza", czyli ten warunek jest nieprzekraczalny w żadnej rzeczywistości - tak ziemskiej, jak i wyższej). Konsekwencja i prawda z resztą są właściwie tym samym.

Prawda bowiem w znaczeniu absolutnego poszanowania tego, co się zdarzyło (nieprzeinaczania faktów, nawet tych najmniej ważnych) jest niczym innym jak trwałością, czyli zachowaniem konsekwencji w rzeczywistości. Karą/sądem (być może jedyną ich postacią) jest dla grzesznika ZORIENTOWANIE SIĘ CO DO WSZYSTKICH KONSEKWENCJI jego wyborów. Tak to z resztą opisał Jezus w rozmowie z Nikodemem (Jana, 3): (19) A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. (20) Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. (21) Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.
Sąd w boskim sensie nie polega zatem na tym, że przychodzi jakiś sędzia, aby ogłaszać najpierw swój werdykt na temat to, co według jego osądzenia zaszło, a potem sobie kalkuluje karę. Boski sąd kończy się właściwie na tym, że dusza się dowiaduje jakie były jej uczynki (w pełni konsekwencji, bez szans na mataczenie, zakłamywania spraw). I to już wystarczy! Bowiem dusza skonfrontowana z prawdą o sobie - albo się ostaje, albo się rozpada, sama wpada w pętlę samounicestwiania z tytułu tego, że wciąż dowiaduje się o swoim (wadliwym) stanie.
Tu na Ziemi można sobie poudawać, że jest się w porządku, nawet jeśli się coś zrobiło źle. To udawanie z jednej strony oczywiście samo w sobie często jest już ukłonem w stronę wadliwości, ale w gruncie rzeczy jest w tym też aspekt pozytywny - bo dusza, która do tej pory była za słaba, aby przyjąć pełnię prawdy (konsekwencji) o sobie, dostaje dodatkową szansę. To napięcie jakie powinno powstać w niej z tytułu tego, że czuje wyrzuty sumienia, dociera do niej, iż jest na tyle słaba mentalnie, że nie tylko czyni źle, ale jeszcze to zakłamuje - to napięcie w licznych przypadkach buduje w niej impuls do nawrócenia, czyli uznania swojej słabości, wejścia na drogę naprawy swoich życiowych postaw. Gdyby od razu było jedynie twarde albo - albo, to owe dusze nie dostałyby dodatkowej szansy na zbawienie.
Ja wierzę, że jest jeszcze i druga szansa na zbawienie dla dusz, które są w stanie:
- zdobyć się na pokorę (uznać swoją słabość, przyjąć do wiadomości, że w określonych sytuacjach wybierały zło).
- UWIERZYĆ, że Bóg jest w stanie je zbawić aktem swojej miłości (czego wyrazem jest męczeńska śmierć Jezusa), a potem oczywiście ZAUFAĆ, że terapia, którą Bóg człowiekowi byłaby wyznaczona powinna być przyjęta.
Ale przypowieść o talentach ukazuje ten pierwszy etap - osądu samych postaw duszy. Tu gnuśność jest powodem potępienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:24, 25 Kwi 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Wuj wyciąga tu argument z założenia, że Bóg jest wszechmocną miłością, zatem przeczyłoby albo wszechmocy, albo miłości zostawienie jakiejkolwiek duszy (nawet duszy szatana) w stanie niekończącego się cierpienia.


A czy ta sprzeczność ma charakter bardziej logiczny (da się ją w oparciu o przesłanki intelektualne, logiczne zaprezentować) czy raczej ma charakter odczuwania, że to jest po prostu sprzeczność, że to kłóci się z miłością?

Pytam, bo wielu chrześcijan nie widzi tu żadnej sprzeczności w tym, że Bóg pozostawia duszę w piekle. Tutaj jakby rysują się dwie grupy.
Grupa pierwsza: Bóg nie chce potępienia. To dusza sama wybiera piekło, sama się na nie skazuje i Bóg to szanuje, bo nie chce nikogo przymuszać do relacji z sobą.
Grupa druga: Bóg sprawiedliwie skazuje niektóre dusze na wieczne piekło, bo do końca życia okazały się zatwardziałe w złu i te dusze odrzuciły łaskę Boga.

Pierwszą i drugą grupa nie widzą żadnej sprzeczności. Tak więc zastanawiam się czy ta sprzeczność jest bardziej intuicyjna czy może logiczna? :think:

Cytat:
Ja widzę tu też inny argument za taką wizją - on powstaje na bazie pytania: czy na tamtym świecie rozwój osobowości, a nawet ogólnie zmiany w osobowościach miałyby się stopować?... - To by wg mnie nie miało sensu, bo co wlaściwie dusze mialyby robić na tamtym świecie?... A jeśli doskonalenie na tamtym świecie ma trwać, to także i zmiany w tych najciemiejszych, piekielnych obszarach zaświatów też powinny się procedować.


Niektórzy wyciągają fragmenty z Biblii uzasadniające pogląd, że nie ma zmiany decyzji po śmierci. Szansa zbawienia kończy się wraz ze śmiercią np. "Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać." (J 9,4) oraz Hbr 9,27.
Tak więc dyskusja trwa. :think:


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Pią 10:25, 25 Kwi 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 24028
Przeczytał: 80 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:46, 25 Kwi 2025    Temat postu:

Zapewne skończy się po śmierci.

Jestem ciakawa gdzie wylądujecie.

Myślę że raczej nie w niebie 😘😊😉
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:23, 25 Kwi 2025    Temat postu:

Cytat:
Niektórzy wyciągają fragmenty z Biblii uzasadniające pogląd, że nie ma zmiany decyzji po śmierci. Szansa zbawienia kończy się wraz ze śmiercią np. "Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać." (J 9,4) oraz Hbr 9,27.
Tak więc dyskusja trwa. :think:


Koniecznie dorzucam tu jeszcze jeden fragment: Mt 25,1-13. Ten chyba jest taki najsilniejszy w repertuarze fragmentów zwolenników, że śmierć kończy czas wyboru opowiedzenia się za jakąś opcją wieczności. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:02, 25 Kwi 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Cytat:
Niektórzy wyciągają fragmenty z Biblii uzasadniające pogląd, że nie ma zmiany decyzji po śmierci. Szansa zbawienia kończy się wraz ze śmiercią np. "Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać." (J 9,4) oraz Hbr 9,27.
Tak więc dyskusja trwa. :think:


Koniecznie dorzucam tu jeszcze jeden fragment: Mt 25,1-13. Ten chyba jest taki najsilniejszy w repertuarze fragmentów zwolenników, że śmierć kończy czas wyboru opowiedzenia się za jakąś opcją wieczności. :think:

Coś (!) na pewno się w momencie śmierci kończy. Tylko, czy to aby na pewno owym "cosiem" jest możliwość wyboru?...
A jeśli nawet jakaś opcja wyboru staje się wtedy niedostępna, to czy na pewno wiemy, która?
Rzeczywiście mamy w Biblii sugestię, iż gdy kończy się ziemskie życie, to jakiś etap się zamyka. Może nawet zamyka się też jakaś domyślna ścieżka ziemskiej postaci zbawiania się. Ale chyba zbyt mało wiemy o tym stanie, jaki nas czeka bezpośrednio po śmierci, aby dekretować nieodwołalność bardzo konkretnych aspektów naszych decyzji.
Ten cytat, że "Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać." wcale nie musi odnosić się do sytuacji rozliczenia po śmierci, albo - nawet jeśli do tej sytuacji się odnosi - to też nie wiemy, czy owa opisywana możliwość "działania" powinna utożsamiana z decyzją o opowiedzeniu się po stronie Boga. Działanie jest przecież czymś innym, niż opowiadanie się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3078
Przeczytał: 106 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:31, 26 Kwi 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Cytat:
Niektórzy wyciągają fragmenty z Biblii uzasadniające pogląd, że nie ma zmiany decyzji po śmierci. Szansa zbawienia kończy się wraz ze śmiercią np. "Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać." (J 9,4) oraz Hbr 9,27.
Tak więc dyskusja trwa. :think:


Koniecznie dorzucam tu jeszcze jeden fragment: Mt 25,1-13. Ten chyba jest taki najsilniejszy w repertuarze fragmentów zwolenników, że śmierć kończy czas wyboru opowiedzenia się za jakąś opcją wieczności. :think:

Coś (!) na pewno się w momencie śmierci kończy. Tylko, czy to aby na pewno owym "cosiem" jest możliwość wyboru?...
A jeśli nawet jakaś opcja wyboru staje się wtedy niedostępna, to czy na pewno wiemy, która?
Rzeczywiście mamy w Biblii sugestię, iż gdy kończy się ziemskie życie, to jakiś etap się zamyka. Może nawet zamyka się też jakaś domyślna ścieżka ziemskiej postaci zbawiania się. Ale chyba zbyt mało wiemy o tym stanie, jaki nas czeka bezpośrednio po śmierci, aby dekretować nieodwołalność bardzo konkretnych aspektów naszych decyzji.
Ten cytat, że "Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać." wcale nie musi odnosić się do sytuacji rozliczenia po śmierci, albo - nawet jeśli do tej sytuacji się odnosi - to też nie wiemy, czy owa opisywana możliwość "działania" powinna utożsamiana z decyzją o opowiedzeniu się po stronie Boga. Działanie jest przecież czymś innym, niż opowiadanie się.


A co myślisz o tej przypowieści z pannami roztropnymi i nieroztropnymi?

Cytat:
Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: "Panie, panie, otwórz nam!" Lecz on odpowiedział: "Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was".


Czy to nie jest brak miłości, gdy ktoś prosi o coś, a się go odrzuca? To chyba jedna z tych zagadkowych przypowieści. Pewnie można to jakoś głębiej zinterpretować, bo dosłowna interpretacja byłaby sprzeczna z logiką miłości. Ciekawy i tajemniczy jest tu motyw lampy. Gdyby te niemądre panny miały działające lampy to by problemu nie było. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 24028
Przeczytał: 80 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:54, 26 Kwi 2025    Temat postu:

Wuj w jednym miał rację chociaż może nieświadomie. IA nie może mieć świadomości, bo nie może ugryźć się w język😉😊
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35173
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:35, 26 Kwi 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
A co myślisz o tej przypowieści z pannami roztropnymi i nieroztropnymi?

Cytat:
Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: "Panie, panie, otwórz nam!" Lecz on odpowiedział: "Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was".


Czy to nie jest brak miłości, gdy ktoś prosi o coś, a się go odrzuca? To chyba jedna z tych zagadkowych przypowieści. Pewnie można to jakoś głębiej zinterpretować, bo dosłowna interpretacja byłaby sprzeczna z logiką miłości. Ciekawy i tajemniczy jest tu motyw lampy. Gdyby te niemądre panny miały działające lampy to by problemu nie było. :think:


Przyznam, że uważam tę przypowieść za kto wie, czy nie najbardziej zagadkową ze wszystkich. Chyba największą konkurencją w zakresie trudności interpretacji jest przypowieść o nieuczciwym zarządcy.
Od razu zastrzegam, że nie jestem do końca pewien swojej interpretacji, ale po dość długich przemyśleniach dziś jako ową "oliwę" potraktowałbym SZCZEROŚĆ I UCZCIWOŚĆ OSOBISTĄ, POWIĄZANĄ Z WRAŻLIWOŚCIĄ. Nie jest to oczywiście jedyna interpretacja, ale ta mi pasuje z następujących powodów jest powiązana z ideą ognia (wewnętrznego), który inaczej nie zapłonie. I tak też według mnie jest - jeśli jesteśmy zakłamani, jeśli wszystko robimy z rygoru, obowiązku, "bo kazali", "bo tak wypada", bo to "jest oczekiwane" to w naszych emocjach, w naszym sercu, w pełni naszego jestestwa wciąż funkcjonujemy niczym "jadąc na zaciągniętym ręcznym hamulcu". Na zewnątrz tego nie bardzo widać - czyli ludzie widzą naszą "lampę". Ale ta lampa nie ma szansy zapłonąć, bo te nici emocjonalne naszego jestestwa są nieszczere, wymuszone, bez życia.
Szczerość jest ściśle związana z wystrzeganiem się zakłamania, z tym, aby nie robić wszystkiego na pokaz, aby nie żyć cudzymi ideami i wartościami. Coś kluczowego w nas musi być jak ten ogień, który się rozpala, gdy
- dostrzegamy coś w zgodzie z sobą, czyli jesteśmy w stanie to odebrać jako piękne, wzniosłe
- gdy przychodzi "oblubieniec", wtedy "mamy zapłonąć", mamy dać szansę naszemu wewnętrznemu ogniowi.
Nie mają tego ognia wszyscy, którzy swoje życie od początku do końca zawsze wiodą pod przymusem, z lęku, zewnętrznie sterowani, tylko dostosowując się, a nie okazując mocy osobowej.
Dusza stłamszona tym, że nigdy nie jest sobą, bo ciągle tylko reaguje strachem, dostosowawczością, ucieczką w poprawność (także tę poprawność religijną) i zakłamanie, nie daje szansy ogniowi i światłu. Bo nieszczerość ją wciąż blokuje. Taka dusza nigdy w pełni ani nie kocha, ani nie czuje nadziei - jest taka półmartwa, taka spętana - nie zimna, nie gorąca, zawsze letnia.
Bo żadną zgodnością z rygorem, żadnym posłuszeństwem się tego ognia w duszy nie rozpali, bo nie ma tam owej oliwy - tego medium, które wypełnia skorupę osobowości, stanowiąc NOŚNIK ENERGII. Jeśli nie ma energii, to jest tylko skorupa.

Ja uważam, że ci, którzy nie mają szczerości, czyli też nie osiągają prawdziwej wrażliwości, prawdziwej miłości, głębokiego oddania, nie mają jak wejść do Królestwa, w którym właśnie to jest oczekiwane - że każdy będzie rezonował swoją wrażliwością z prawdą i miłością. Więc ci odrętwiali mentalnie, ci zawsze oglądający się na to "czy mnie akceptują", albo "czy się nie naraziłem ważnym personom", jak też "czy nie wszystkie drobiazgowe przepisy dopełniłem" nie rozpalą swojego wewnętrznego ognia i nie uruchomią swojej prawdziwej osobowości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin