Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

To be great again

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:17, 01 Maj 2019    Temat postu: To be great again

America first!
Wstajemy z kolan!
To be great again!
Deutschland uber alles!
Wielikaja Rosija!


Zna ktoś z różnych krajów podobne?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:33, 01 Maj 2019    Temat postu:

America first nie jest u nas znane. Ale I am proud to be an American bardzo.

Nie preferuje przesadnego patriotyzmu. Masowy moze byc niebezpieczny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:33, 01 Maj 2019    Temat postu:

Bo jak wiadomo musi być dziadostwo, trzeba być sirotami chodzącymi ze spuszczonym nosem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:38, 01 Maj 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Bo jak wiadomo musi być dziadostwo, trzeba być sirotami chodzącymi ze spuszczonym nosem...


Są różne sposoby spełniania się. Można wymyślić nowy lek ratujący życie, czy terapię na Alheimera, można pracować nad ochroną środowiska, ratowaniem planety przed degradacją, ochroną gatunków, wsparciem dla biednych krajów, pomocą dla osób z problemami, odkryciami w matematyce, naukach przyrodniczych, literaturze, muzyce, teatrze, kinie, poznawaniu Wszechświata, natury człowieka i wiele innych. Można, ale do części ludzi to nie przemawia.
Co przemawia?
Ogłoszę się wielkim! Będę rządził! Inni będą musieli robić, to co ja chcę, a nie to co oni chcą! Całemu światu narzucę moje prawo! Niech się, ku..wa wszyscy słuchają! Niech mi biją pokłony! Ja wódz, ja Pan! A jak nie tylko ja, to NASI! My wodzami, my Panami! Niech inni schodzą z daleka z drogi jak idziemy, niech sie boją i słuchają! Niech bedzie po mojemu! Albo po naszemu! Ma być porządek! Ma być NASZ PORZĄDEK! (bo inne zasady, niż te nasze już porządkiem nazwane być nie mogą)
Ew. Łukasza napisał:
(34) Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze.

Kto kocha panowanie, kto nie wyobraża sobie życie inaczej, niż narzucając coś innym i panując, wynosząc się, wychwalając, żądając pochwał i uniżoności, ten nie ukoi swojego serca bez tego. Będzie dążył do wywyższenia się, a innych do poniżenia.
I nawet słowa Jezusa, nawet u ludzi, którzy "teoretycznie" Biblię poważają i w słowa Zbawiciela wierzą:
Ew. Mateusza napisał:

(12) Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

- nawet te słowa nic nie będą znaczyły dla takich ludzi. Będą totalnie nie zrozumiałe. Bo uczucia je odrzucą: jak to? nie wywyższać się?... To po co żyć?...
Jak ktoś istotowo, substancjalnie w swoim duchu, nie jest w stanie przetrwać mentalnie bez wywyższania się, bez wyścigu o dominację, tego targowiska pychy, kto kogo poniży, okazując się bardziej bezwzględnym, to jak taki człowiek może przetrwać w społeczności opartej na pierwszym miejscu o miłość i szacunek?...
Przecież to nie ma jak ze sobą pogodzić. Naprawdę nie ma jak...
Bo jak tu być pizdą, która nie wychwala swego? Jak można, niczym ta sirota, nie chcieć zdominować innych?...
- Przecież to o to (takiemu człowiekowi chodzi) to jest cel życia! - Nie współpraca, dogadywanie się, wzajemne poszanowanie, a coś DOKŁADNIE PRZECIWNEGO. Chodzi o to, aby być wyżej (takiemu człowiekowi).

Warto samemu sobie zadać takie pytanie: czy potrafiłbym wytrzymać (!) w świecie gdzie, nie będę nikogo poniżał, udowadniał swojej rzekomej "lepszości" (czym by ona nie miała być), że raczej będę chciał komuś się przysłużyć, coś wnosić dobrego i to NIE NA SWOICH WARUNKACH (w stylu: "jestem dobry, bo ja tak mówię, a wy uważajcie to co robię za dobre, czy wam się podoba, czy nie"), ale patrząc kto rzeczywiście ma jakie potrzeby?...
Obawiam się, że wielu po prostu by tego nie zniosło mentalnie. Jak to? To ja mam służyć, a nie żeby mi służono?... - Tak wielu wewnątrz swoich uczuć czuje, taki "skarb" nosi w swoim sercu. I tylko tak będą szczęśliwi, jak im serce potrafi odpowiedzieć.
Jednak z drugiej strony, Bóg nie może dać raju tylko dla jednego, raju dla dominatora, który poniża innych. Dla takich poniżających jest zatem inne miejsce, niż raj. Do tego innego miejsca oni pasują, są z nim emocjonalnie zbratani.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 21:02, 01 Maj 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:02, 01 Maj 2019    Temat postu:

A czy Ty przypadkiem się nie wywyższasz ?

Jezus mówił:
15 I rzekł do nich: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! 16 Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.

też:

7 Przywołał Dwunastu i zaczął wysyłać ich po dwóch, dając im władzę nad duchami nieczystymi. 8 Zachęcił ich, by niczego poza samą laską nie brali na drogę: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w pasie. 9 "Załóżcie tylko sandały. I nie wdziewajcie dwóch sukien". 10 Mówił im jeszcze: "Gdy wejdziecie do jakiegoś domu, tam się zatrzymujcie, aż odejdziecie stamtąd. 11 Jeśli jakieś miejsce nie przyjmie was ani nie będą chcieli was słuchać, odchodząc stamtąd, strząśnijcie proch ze swoich stóp jako świadectwo przeciw nim". 12 Poszli i wzywali do nawrócenia. 13 Usuwali też wielu demonów i namaszczali oliwą wielu chorych i przywracali im zdrowie.


Ty byś chciał zrobić ze wszystkich skończone siroty
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:39, 01 Maj 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
A czy Ty przypadkiem się nie wywyższasz ?

Zadaję sobie często to pytanie.
Może mi pomożesz znaleźć np. takie moje stwierdzenie, gdzie ewidentnie widać, że się wywyższam?

A co do byciem sirotą, to może lepiej być sirota i trafić do nieba, niż nią nie być w piekle?...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 21:39, 01 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 9:43, 02 Maj 2019    Temat postu:

Wywyższanie polega że zmuszasz do jednej swojej prawdy.
Nie sądzę aby Niebo było niebem sirot. Czy jakaś kobieta może z Tobą wytrzymać? Brak pewności wszystkiego, niezdecydowanie, przedkładanie obcych nad swoich itp.?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:13, 02 Maj 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Wywyższanie polega że zmuszasz do jednej swojej prawdy.
Nie sądzę aby Niebo było niebem sirot. Czy jakaś kobieta może z Tobą wytrzymać? Brak pewności wszystkiego, niezdecydowanie, przedkładanie obcych nad swoich itp.?

Jedna ze mną wytrzymuje już ok. 30 lat. Też ją podziwiam z tego powodu...

Poza tym, ja nie przedkladam obcych nad swoich, ale z grubsza zachowuję równość. Choć chyba jest to jeszcze bardziej skomplikowane...
Czym innym bowiem jest SENTYMENT, który mam, połączony z przywiązaniem, wdzięcznością, pamięcią tego co wspólne, a czym innym jest np. stwierdzenie kto jest lepszy, kto jest wyżej.
Nie jest zatem tak, żebym nie wyróżniał jakoś bliskich mi osób w uczuciach, jednak czym innym jest pozycja w uczuciach, a czym innym W ROZUMIE.

To się właśnie dopiero porządkuje, gdy się te dwa aspekty ułoży - emocje, intencje, a rozum, poszukiwanie obiektywnej, niezależnej od incydentalnego chciejstwa wizji rzeczy.
Ogląd rzeczy ROZPADA SIĘ, powodując wzajemne oddalenie, nawet jakąś postać sprzeczności tych dwóch aspektów:
- czego pragnę, co jest celem, kreacją, projekcją mojego ja
- co przychodzi spoza mnie, a co powinienem zobaczyć takim, jakie jest, a nie wymieszane od razu na wstępie z pragnieniami.

Problemem myślenia, które wciąż tupta w pobliżu związanych z nim emocji, jest ciągłe rozdarcie pomiędzy uznaniem czegoś, gdy emocje i ogląd obiektywny dają rozbieżne odczyty. Np. chcielibyśmy być sprawni i dobrze postrzegani, ale akurat mamy z tym problem, bo np. zdrowie nam nie dopisuje, albo występują jakieś inne przeszkody. Umysł jest wpatrzony w ten cel - być zdrowym i sprawnym, a jednocześnie widzi jak to jest, widzi problemy. Jeśli wersji stanu faktycznego, umysł nie jest w stanie rozdzielić od wersji z pragnień, to tenże umysł zaczyna wyprawiać swoiste harce i tańce z myślami - raz udaje, że jest supermenem, za chwilę musi się jednak pogodzić z tym, że coś tam jest niedostępne (bo już nie ma jak oszukać faktów), za chwilę znowu rozgrywa sam ze sobą kolejną partię gry w udawanie. Ostatecznie tenże umysł skołowany "biega" niczym pies, który wyszedł na spacer z panem i panią, ale oni akurat się od siebie oddalili - przybiega do pana, za chwilę do pani, potem znowu do pana i znowu do pani. Umysł konstruuje ostatecznie jakąś paranoiczną układankę, w której rzeczy mają dwie instancje - jedną dla uczuć, drugą dla rozumu, a wybór pomiędzy nimi najczęściej jest chaotyczny, albo mający reguły bardzo luźne. To daje efekt rozmycia wizji samego siebie i wiedzy o świecie, utrudnia myślenie (bo właściwie nie wiemy, czym rzeczy są), prowadzi do błędnych decyzji. Najczęściej też po prostu sprawy związane z myśleniem o danej rzeczy nie są poprawnie rozwiązywane, załatwiane.

Podam przykład:
Oto matka ma dziecko, które kocha, ale które sprawia jej problemy. Nauczyciel w szkole mówi, że dziecko nie odrabia lekcji, opuściło się w nauce. Matka na to reaguje złością: to nauczyciel jest winny, on nie umie przekazać wiedzy! Bo w tym układzie matka dała pierwszeństwo pragnieniom, które mają już się ziścić, już "tak jest, jak chcę", a nie "tak jest, jak jest, zaś ja chcę coś innego, więc dopiero trzeba do celu dążyć". Więc matka, uspokajając swoje pragnienie tym przekonaniem, że nauczyciel jest winien, nie zadziała względem dziecka, nie przypilnuje go do nauki. Bo problem został "rozwiązany" negacją stanu faktycznego, uznaniem wersji pobranej z pragnień, zaś w kwestii faktów i działania, pozostało na opcji "jakoś to będzie".
Ludzie, którzy nie mają tego hartu umysłu i uczuć, aby oddzielać swoje chcenia od rozpoznań rzeczywistości, podejmują chaotyczne decyzje - czasem wygra osąd bliski rzeczywistości, czasem ten bliski pragnieniom, a sam człowiek już nie wie, jak jest.

Sposobem na porzucenie tej walki pragnień z odczytami rzeczywistości jest ZRELATYWIZOWANIE, UMNIEJSZENIE PORÓWNYWANIA SIĘ W OGÓLE. Jeśli nie muszę ciągle aspirować do bycia "lepszym" (są tysiące kategorii, w których można być lepszym, a więc i tak się wszystkich nie obstawi), jeśli pragnienie "jak ma być" nie przesłania co chwila tego "jak jest", można układać sobie obraz rzeczywistości i samego siebie w porządku - wiem jak jest, wiem czego chcę, porównuję to, ale bez natychmiastowej emocji scalenia tych rzeczy. Wiem, że osiągnięcie celu nie odbywa się chciejstwem, a przemyślanym działaniem.
Wywyższanie się, to nic innego tylko wymieszanie chciejstwa z odczytami rzeczywistości - jest to działanie, którego głównym efektem jest po prostu zafałszowanie, schaotyzowanie jednego i drugiego: tak obrazu rzeczywistości, ale i samych własnych pragnień i oczekiwań.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:41, 02 Maj 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Wywyższanie polega że zmuszasz do jednej swojej prawdy.
Nie sądzę aby Niebo było niebem sirot.

Jeszcze jedna uwaga przyszła mi do głowy w tym kontekście.
Dla mnie "sirotą" jest umysłowość, która nie pogodziła swoich pragnień z poprawnymi odczytami rzeczywistości. Niebo rzeczywiście nie jest społecznością "sirot", ale społecznością mocarzy. Tylko słowo "mocarz" ma tu inne znaczenie, niż obiegowo się to uznaje. Niego jest społecznością "mocarzy w prawdzie" - istot pogodzonych z własna naturą umysłu, uczuć, pragnień.

Pięknie ten aspekt pogodzenia się i nie oszukiwania wewnętrznego wychodzi w terapii uzależnień. Uzależnienie - np. alkoholizm - jak to wielokrotnie podkreślają terapeuci, NIE JEST MOŻLIWE DO POKONANIA BEZ UZNANIA SWOJEJ SŁABOŚCI. Jeśli alkoholik nie przyzna się uczciwie sam przed sobą, że jest alkoholikiem, to nie będzie miał szans w walce o trzeźwość. Bo umysł fałszujący rozpoznania, udający coś innego, niż jest nie będzie miał mocy do skutecznego działania, nie będzie w stanie wykrzesać z siebie tej WOLI, niezbędnej aby pokonać problem. Bo po co walczyć, skoro jest ok? Po co się wysilać, jeśli "nie jestem wcale alkoholikiem?".
Moc - ta prawdziwa - zaczyna się od czegoś innego, niż przyklejania plastrów na niemiłe odczyty rzeczywistości.
Są całe rzesze ludzi, oblepione owymi mentalnymi plastrami - wciąż w podświadomości mających tę prawdę, że oszukiwali z tym nadawaniem sobie superatrybutów, więc wciąż nadwrażliwi, wciąż walczący o te drobne odczyty siebie, o uznanie, o to, żeby znowu się okazało, jacy to oni wspaniali, lepsi, jak to nie mają problemów, które w istocie mają.
To są właśnie prawdziwe siroty i słabeusze - ludzie niezdolni do uczciwości intelektualnej, uczuciowej, mentalnej. Będą żyli w tym swoim rozdygotaniu mentalnym - wciąż udając, wciąż się chroniąc, wciąż strzelając z ukrycia. Siroty i biedaki...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 11:41, 02 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5515
Przeczytał: 23 tematy

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:45, 02 Maj 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
A czy Ty przypadkiem się nie wywyższasz ?

Moim zdaniem Michał się tak samo wywyższa jak ci patrioci. Tylko że Michał swoje uczucie wyższości inaczej uzasadnia. Można powiedzieć, że Michał utożsamia się z narodem osób niewywyższających się. I czerpie swoją wyższość z przynależności do wspólnoty takich osób. Stąd to nieustanne odwoływanie się do "mocarstwa", "intelektualnych jaj" etc:
Michał Dyszyński napisał:
Niebo rzeczywiście nie jest społecznością "sirot", ale społecznością mocarzy. Tylko słowo "mocarz" ma tu inne znaczenie, niż obiegowo się to uznaje. Niebo jest społecznością "mocarzy w prawdzie" - istot pogodzonych z własna naturą umysłu, uczuć, pragnień.


Jeśli się mylę, niech Michał mnie poprawi ;-P

Widać nie ma ucieczki od wywyższania się. Najwyżej się wyląduje z wywyższaniu się z niewywyższania się :)

Z dwojga złego to ja już się wolę szczerze wywyższać, przynajmniej uniknę hipokryzji :) I czy w tej szczerości się aby nie poniżam? Bo kim ja u diabła jestem, żeby się nie wywyższać? :rotfl:


Ostatnio zmieniony przez towarzyski.pelikan dnia Czw 15:46, 02 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:22, 02 Maj 2019    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Niebo rzeczywiście nie jest społecznością "sirot", ale społecznością mocarzy. Tylko słowo "mocarz" ma tu inne znaczenie, niż obiegowo się to uznaje. Niebo jest społecznością "mocarzy w prawdzie" - istot pogodzonych z własna naturą umysłu, uczuć, pragnień.


Jeśli się mylę, niech Michał mnie poprawi ;-P

Widać nie ma ucieczki od wywyższania się. Najwyżej się wyląduje z wywyższaniu się z niewywyższania się :)

Z dwojga złego to ja już się wolę szczerze wywyższać, przynajmniej uniknę hipokryzji :) I czy w tej szczerości się aby nie poniżam? Bo kim ja u diabła jestem, żeby się nie wywyższać? :rotfl:


Termin "wywyższanie się" ma swój konkretny zakres znaczeniowy. Ja wiążę go z następującą definicją: deklarowanie jakiejś własnej cechy, właściwości osoby, nadającej danej osobie większą wartość niż innym osobom.

Chcę zwrócić uwagę na to, że ja NIE DEKLARUJĘ TEGO JAKI JESTEM.
Piszę o WARTOŚCIACH KTÓRE WYZNAJĘ.
To jest różnica kolosalna w stosunku do powiedzenia "ja jestem ..." (coś tam wstawmy w kropki wywyższającego).
Właściwie to nie wiem, czy spełnię ostatecznie moją definicję mocarza duszy i intelektu. Może okażę się małym, nadętym bufonem, albo głupim marzycielem, który chciał czegoś tam, ale mu się nie udało. Może tak będzie na temat JAKI JESTEM (w znaczeniu "co wypełniłem") nie twierdzę teraz nic. Pisze o tym, co UZNAJĘ ZA SENSOWNE, jaki CHCIAŁBYM być.
I dopóki nie poznam okoliczności moich decyzji, dopóty nie mam prawa się ocenić. Nie oceniam się jakoś (ostatecznie!) siebie. Nie mam prawa mówić, że jestem od kogokolwiek lepszy. Co ciekawe (!), nie czuję się też gorszym...

Ot, jestem, jaki jestem - jestem tym, który zrobił to czy tamto, wyglądał tak, albo owak, ma właściwości takie, jakie ma. NIE DEKLARUJĘ niczego, że jestem inny, niż mnie postrzegają. Co prawda nie dam sobie wmówić, że mam np. myśli inne niż mam - bo to ja wiem, co sobie myślę, a nie inni ludzie. Ale po prostu - jakim Michała widzicie, takim go oceniajcie. Ci co potrafią ocenić uczciwie (nie tylko mnie, ale ogólnie wszystko) dostaną oceny uczciwe. Ci co umieją oceniać rzeczy (i Michała) bezstronnie - uzyskają swoje oceny bezstronne.
Ci zaś, co będą OCENIAĆ WŁASNYM CHCIEJSTWEM, też dostaną oceny - będące jakąś tam kopią ich chciejstwa. Nie dostaną w tych ocenach odczytów rzeczywistości, lecz odczyty owego chciejstwa. Może tak chcą, może muszą, może do życia jest im to niezbędnie potrzebne, bo bez tego im się psychika posypie. Może widzieć rzeczy obiektywnie jest im za trudno, albo nawet nie widzą takiej potrzeby. Ich wybór.

Ja preferuję pewien reżim emocjonalny, w ramach którego widzenie rzeczy świata jakoś należy uniezależniać od chciejstwa JAKIMI CHCEMY je widzieć (pozostawić warto chciejstwo samego dowiedzenia się ŻE chcę coś się dowiedzieć). W ten sposób buduję sobie świat rozpoznań, potem wspomnień, który nie jest zapamiętanym stanem moich humorów, moich incydentalnych emocji, ale buduję sobie świat, który pragnę ubrać w walor TRWAŁOŚCI. Bo trwałość jest właśnie tym, co pozostaje, gdy odrzucimy incydentalność i kapryśność naszych chciejstw.
W ten sposób zapamiętam np. "jaka jest" droga, którą się jedzie na maja działkę, a nie "jaką chciałbym mieć" jadąc na ta działkę. Uniezależnienie się od chciejstwa powoduje, że dostaję WIEDZĘ O RZECZACH (niezależną, czyli trwałą, bo nie odwzorowującą incydentalnych emocji), nie zaś zapamiętanie "co ostatnio chciałem aby było". Uważam wiedzę o tym, jaka JEST droga na działkę użyteczniajszą od tego, jaką chciałbym mieć. Bo pewnie chciałbym mieć te drogę bardzo krótka i wygodną - czyli że działkę mam 100 m od domu, po wygodnej drodze. Jednak jeśli na działkę mam 20 km ruchliwej szosy, to INACZEJ ZAPLANUJĘ DZIAŁANIA (aby się np. na działkę dostać), niż gdy mam tę działkę pod nosem. Bo po prostu inne środki transportu będą wtedy skuteczne. Jeszcze inaczej mówiąc - po to oddzielam moje chciejstwo od obiektywnych (na ile się da) rozpoznań, aby SKUTECZNIE DZIAŁAĆ, PLANOWAĆ, MYŚLEĆ.
Uwaga dla niektórych: działka jest oczywiście przykładem. który ilustruje MECHANIZM, a nie jest pewnym i doskonałym samym w sobie. Więc, aby zrozumieć kryjąca się za przykładem myśl, warto jest rozszerzyć ową "działkę" na wszystko co rozpoznajemy, aby potem z tego rozpoznania skorzystać w jakiejś nowej sytuacji, coś planując, myśląc o tym.

Nie boli mnie to, że rzeczy nie są zawsze takie, jakie chciałbym aby były (dlaczego? - temat na inną dyskusję), pogodziłem się z tym, więc po prostu dowiaduję się o nich jakie SĄ, niezależnie od moich pragnień i na tej bazie działam, bez bólu serca i traumy.
Rozumiem ludzi, którzy mają problem z zaakceptowaniem rzeczy, które nie słodzą im emocji - np. nie deklarują im "my jesteśmy najwspanialsi". Rozumiem to, szanuję, bo być może ja tym ludziom pod innymi względami nie dorastam do pięt (nie jestem więc jakoś ogólnie lepszy). Nie wiem, jak wypadłoby obiektywne porównanie. Nie wiem, a właściwie to nawet nie bardzo mnie to interesuje...
Bo ja oceniam po to, aby wiedzieć JAK JEST, a dalej racjonalnie myśleć, działać. Ja tak WOLĘ (subiektywnie), tak mi się bardziej spodobało, to mi wygląda na bardziej racjonalną postawę, zaś słodzenie sobie rozpoznań wg emocji widziałbym jako swoją słabość, jako uleganie iluzjom. Gdybym zamiast pamiętać to jak jest, pamiętał iluzje i pragnienia, to by mnie wkurzało, budowało niepokój - bo nie wiedziałbym, co tak naprawdę jest warta moja zapamiętana wiedza o świecie - czy jest wiedzą jakoś obiektywną, trwałą, mającą walor niezależności od jakichś moich starych odczuć i pragnień, czy też wynikła wyłącznie z tego, że "wtedy tak mi się chciało o tym myśleć".

Wiem, że pewnie większości nie przekonam do mojego podejścia. Przekonałem się, że ludzie potrzebują sobie emocjonalnie rozpoznania tego świata słodzić, że inaczej odczuliby jakiś dyskomfort, może wręcz traumę nie do zniesienia. Ja odczuwam coś w pobliżu traumy, gdy czuję, że się oszukuję, że incydentalność, przelotność, niepewność rozpoznania zapamiętuję jako coś, co rzeczywiście miałoby mieć trwały walor. Więc mi odpowiada jedno, innym co innego. Każdy ma swoje życie, swoje myśli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5515
Przeczytał: 23 tematy

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:17, 02 Maj 2019    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Ot, jestem, jaki jestem - jestem tym, który zrobił to czy tamto, wyglądał tak, albo owak, ma właściwości takie, jakie ma. NIE DEKLARUJĘ niczego, że jestem inny, niż mnie postrzegają. Co prawda nie dam sobie wmówić, że mam np. myśli inne niż mam - bo to ja wiem, co sobie myślę, a nie inni ludzie. Ale po prostu - jakim Michała widzicie, takim go oceniajcie. Ci co potrafią ocenić uczciwie (nie tylko mnie, ale ogólnie wszystko) dostaną oceny uczciwe. Ci co umieją oceniać rzeczy (i Michała) bezstronnie - uzyskają swoje oceny bezstronne.
Ci zaś, co będą OCENIAĆ WŁASNYM CHCIEJSTWEM, też dostaną oceny - będące jakąś tam kopią ich chciejstwa. Nie dostaną w tych ocenach odczytów rzeczywistości, lecz odczyty owego chciejstwa. Może tak chcą, może muszą, może do życia jest im to niezbędnie potrzebne, bo bez tego im się psychika posypie. Może widzieć rzeczy obiektywnie jest im za trudno, albo nawet nie widzą takiej potrzeby. Ich wybór.

Ostatnio mam wątpliwości, czy można w ogóle oceniać kogoś w sposób obiektywny. To znaczy, można jakieś konkretne cechy obiektywnie zbadać, ale jeśli człowieka nie da się zredukować do zbioru cech, to całościowo nie da się człowieka obiektywnie ocenić. Zawsze taka ogólna ocena jest powodowana chciejstwem.
I można wyróżnić dwa ogólne chciejstwa:
a) życzliwe: czyli ogólnie oceniam X pozytywnie i to pozytywne wrażenie narzuca mi doszukiwanie się podobieństw
b) krytyczne: ogólnie oceniam X negatywnie i to negatywne wrażenie narzuca mi doszukiwanie się różnic
Żeby wyrobić sobie obiektywną ocenę całościową (zbliżoną do obiektywnej), to trzeba chyba do tej samej osoby podejść raz życzliwie, a raz krytycznie. Obiektywizm jest moim zdaniem czymś co się rodzi mimowolnie, nie da się być obiektywnym w danej chwili, narzucić sobie obiektywizm. Każda chwila narzuca swoje chciejstwo. I choć chciejstwo w pewnym sensie zaburza poznanie, to również je warunkuje. Bez chciejstwa (życzliwość, krytycyzm) poznanie całościowe nie jest w ogóle możliwe. Pozostaje jałowa obojętność.
Cytat:
W ten sposób zapamiętam np. "jaka jest" droga, którą się jedzie na maja działkę, a nie "jaką chciałbym mieć" jadąc na ta działkę. Uniezależnienie się od chciejstwa powoduje, że dostaję WIEDZĘ O RZECZACH (niezależną, czyli trwałą, bo nie odwzorowującą incydentalnych emocji), nie zaś zapamiętanie "co ostatnio chciałem aby było". Uważam wiedzę o tym, jaka JEST droga na działkę użyteczniajszą od tego, jaką chciałbym mieć. Bo pewnie chciałbym mieć te drogę bardzo krótka i wygodną - czyli że działkę mam 100 m od domu, po wygodnej drodze. Jednak jeśli na działkę mam 20 km ruchliwej szosy, to INACZEJ ZAPLANUJĘ DZIAŁANIA (aby się np. na działkę dostać), niż gdy mam tę działkę pod nosem. Bo po prostu inne środki transportu będą wtedy skuteczne. Jeszcze inaczej mówiąc - po to oddzielam moje chciejstwo od obiektywnych (na ile się da) rozpoznań, aby SKUTECZNIE DZIAŁAĆ, PLANOWAĆ, MYŚLEĆ.
Uwaga dla niektórych: działka jest oczywiście przykładem. który ilustruje MECHANIZM, a nie jest pewnym i doskonałym samym w sobie. Więc, aby zrozumieć kryjąca się za przykładem myśl, warto jest rozszerzyć ową "działkę" na wszystko co rozpoznajemy, aby potem z tego rozpoznania skorzystać w jakiejś nowej sytuacji, coś planując, myśląc o tym

Obawiam się, że ten mechanizm opisany na przykładzie drogi ma zastosowanie tylko w pewnym obszarze rzeczywistości - tam gdzie celem jest bierne przystosowanie do rzeczywistości, a nie twórcze działanie w rzeczywistości.
Np. mam tremę występując na scenie, ale żeby ją przełamać narzucam sobie chciejstwem swój wyidealizowany obraz osoby bez tremy. Myślę o sobie jako o osobie nieustraszonej. Dzięki mojemu chciejstwu jestem w stanie przełamać samą tremę. Na początku będę to robić po to, by coś sobie lub komuś udowodnić, ale po jakimś czasie wejdzie mi to w krew. W takim ujęciu chciejstwo jest skutecznym narzędziem działania twórczego, nakierowanego na zmianę.
Tak więc wszystko zależy od tego, co jest celem. Tzw. realiści życiowi żyją bardziej w tym świecie trwałości, przewidywalności, w teraźniejszości, natomiast marzyciele żyją bardziej przyszłością, ideami, tym wyidealizowanym spojrzeniem na rzeczywistość chcą tę rzeczywistość popchnąć na właściwe tory. Świat nie mógłby działać poprawnie bez jednych i drugich. Siła tkwi w kooperacji. Bez realistów marzyciele będą chcieć wcielać szkodliwe utopie, a bez marzycieli świat będzie stał w miejscu.
Cytat:
Nie boli mnie to, że rzeczy nie są zawsze takie, jakie chciałbym aby były (dlaczego? - temat na inną dyskusję), pogodziłem się z tym, więc po prostu dowiaduję się o nich jakie SĄ, niezależnie od moich pragnień i na tej bazie działam, bez bólu serca i traumy.
Rozumiem ludzi, którzy mają problem z zaakceptowaniem rzeczy, które nie słodzą im emocji - np. nie deklarują im "my jesteśmy najwspanialsi". Rozumiem to, szanuję, bo być może ja tym ludziom pod innymi względami nie dorastam do pięt (nie jestem więc jakoś ogólnie lepszy). Nie wiem, jak wypadłoby obiektywne porównanie. Nie wiem, a właściwie to nawet nie bardzo mnie to interesuje...
Bo ja oceniam po to, aby wiedzieć JAK JEST, a dalej racjonalnie myśleć, działać. Ja tak WOLĘ (subiektywnie), tak mi się bardziej spodobało, to mi wygląda na bardziej racjonalną postawę, zaś słodzenie sobie rozpoznań wg emocji widziałbym jako swoją słabość, jako uleganie iluzjom. Gdybym zamiast pamiętać to jak jest, pamiętał iluzje i pragnienia, to by mnie wkurzało, budowało niepokój - bo nie wiedziałbym, co tak naprawdę jest warta moja zapamiętana wiedza o świecie - czy jest wiedzą jakoś obiektywną, trwałą, mającą walor niezależności od jakichś moich starych odczuć i pragnień, czy też wynikła wyłącznie z tego, że "wtedy tak mi się chciało o tym myśleć".

Albo mylnie odczytujesz sygnały tych ludzi jako deklaracje tego, kim są, zamiast traktować to jako wyraz wartości, jakie ci ludzie wyznają, wyznanie jacy chcieliby być, z czego czerpią dumę. Jesteś świadom tej różnicy w Tobie samym, a jak patrzysz na innych ludzi, to już ta różnica Ci się zamazuje. Pewnie dlatego, że nie podzielasz ich wartości.
Zauważ, że ja napisałam, że Ty się wywyższasz, co sprostowałeś, że tak mi się tylko wydaje. Co jeśli tak samo jest z Twoją oceną tych ludzi? :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 1:05, 03 Maj 2019    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Zauważ, że ja napisałam, że Ty się wywyższasz, co sprostowałeś, że tak mi się tylko wydaje. Co jeśli tak samo jest z Twoją oceną tych ludzi? :)

Oczywiście - tak ZAWSZE jest, że oceny są subiektywne, są takie, jak się komuś wydaje.
Jednak stopień/poziom/typ owej "wydawalności" jest różny u różnych ludzi.
Dodam jeszcze, że staram się raczej nie oceniać publicznie ludzi, ale...
OCENIAM POSTAWY. Inaczej mówiąc, nie wiem, czy ktoś - np. konkretny Iksiński - jak pisałem wcześniej "musi słodzić sobie rozpoznania chciejstwem". Nie wypowiadam się na temat konkretnych ludzi, bo nie wiem, co mają w głowie.
Postawy jednak MODELUJĘ, czyli oceniam, budując dla nich symulacje potencjalnych zależności, powiązań z uczuciami, decyzjami, tym co się może stać w przyszłości, gdy wdrożymy jakieś nasze postanowienia, nastawienia.
Piszę to w kontekście pewnej HIERARCHII WARTOŚCI. Może tutaj jest swoiste clou sporu. Stawiam sobie pytanie: co jest dla mnie ważniejsze?
- przekonanie, że jestem fajny, to co moje jest fajne, jest ok, to co chcę, będzie się realizowało
czy
- wiedza jakie rzeczy/pojęcia/okoliczności są (ściślej, jak potrafię je opisać) w oderwaniu od incydentalności moich chceń.

I - wpatrując się w moje uczucia, chyba też jakąś głębszą postać chceń (mimo wszystko) - dochodzę do wniosku, że bardzo sobie cenię to, aby jakoś uwolnić się od owej incydentalności mojej natury, od owej chaotyczności emocji (raz mi się coś podoba, raz nie, raz mam na coś ochotę, raz nie, raz kogoś lubię, ale za jakiś czas on mnie wkurza). Te przelotne emocje są fajne, gdy skupiam się na tej chwili, gdy jest piękny dzień, a ja siedzę z miłą mi osobą, gdy smakuję kieliszek dobrego wina, gdy patrzę na piękny widok itp. Tak, są te - jakże piękne i ważne - momenty, gdy nie kalkuluję, nie stosuję żadnych form wewnętrznej dyscypliny, biorąc wszystko tak, jak do mnie spływa. Ale to nie jest całość mojego życia, nie chcę zdawać się tylko na to co tak bieżące, ulotne, incydentalne, bo to uniemożliwi mi stosowanie innego aspektu mojej świadomości - myślenia konceptualnego, czy opartego o inną formę trwałości zapisanej w moim umyśle i uczuciach.
Jest dla mnie dużą wartością obiektywizm, czyli w istocie trwałość pewnych wzorców rozpoznawania rzeczy. Z tym obiektywizmem mi jest jakoś bezpieczniej, wiem na czym stoję, czuję się bardziej panem swoich myśli, mam też dzięki temu narzędzia wpływania na niższe aspekty mojej natury. Jest to dla mnie wartość dużo większa, niż to aby mi się słodziej zrobiło patrząc na coś aktualnie teraz.
Poza tym jest jeszcze jeden aspekt sprawy - złota zasada, wzajemność, reguła "nie czyń drugiemu, co tobie niemiło". Ludzi zapatrzonych tylko w siebie - we własne chciejstwa, egoizm, sposób patrzenia na świat i życie - spotykam od lat. Ze swojej (odrębnej) strony patrząc, tak "średnio..." mi się ich postawa podoba. Mam z takimi ludźmi kłopot, bo ciężko się z nimi skomunikować, sprawiają kłopoty w życiu, widzę jak krzywdzą innych ludzi, bo wszystko próbują podporządkować swoim pragnieniom. Ja NIE CHCĘ TAKI BYĆ. Nie podobają mi się postawy takich ludzi, a ja czułbym się niefajnie, gdybym czuł, że sam funkcjonuję podobnie. Bo też widzę/czuję PEWIEN RODZAJ PIĘKNA w tym, że mogę oderwać się od tej tyranii pragnień, jakie wmontowują mi geny, gdy mogę WYPŁYNĄĆ NA SZEROKIE WODY WOLNEJ MYŚLI.
Wolność myśli jest wg mnie w duży stopniu uniezależnieniem się od wielu pierwotnych emocji. Pięknie jest patrzeć na drzewo, górę, las nie myśląc o sobie, o tym czego chcę, kto kogo pobije, kto jest wyżej, a kto kogo zdominował. Pięknie jest widzieć czyste pojęcia matematyczne, logiczne, obrazy mentalne malowane teoriami fizycznymi. Pięknie jest zapomnieć o tym, co się chce i tylko patrzeć, jakby mnie nie było, a było to, co obserwowane.
Potem oczywiście mogę wrócić do tych swoich pragnień. Bo nie wyrzekłem się ich absolutnie - ale wracam z innych obszarów myśli, mam porównanie.

Tak w ogóle to sporo fajnych myśli zawarłaś w ostatnim poście i aż się prosi, aby się nimi zająć. Ale późno już jest, idę spać. Więc teraz odpowiadam tylko na to ostatnie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5515
Przeczytał: 23 tematy

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:43, 03 Maj 2019    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Piszę to w kontekście pewnej HIERARCHII WARTOŚCI. Może tutaj jest swoiste clou sporu. Stawiam sobie pytanie: co jest dla mnie ważniejsze?
- przekonanie, że jestem fajny, to co moje jest fajne, jest ok, to co chcę, będzie się realizowało
czy
- wiedza jakie rzeczy/pojęcia/okoliczności są (ściślej, jak potrafię je opisać) w oderwaniu od incydentalności moich chceń.

Mnie się wydaje, że tak w życiu codziennym jedno i drugie jest jednakowo ważne. Samo przekonanie że jestem fajny, idealny i nie mam sobie nic do zarzucenia hamuje jakikolwiek rozwój. Jestem zadowolonym z siebie głupcem. Z drugiej strony samo zdobywanie wiedzy o tym, jaka jest rzeczywistość, w oderwaniu od chceń (a więc wartości, celów, ideałów, marzeń, pragnień, potrzeb) jest jałową masturbacją intelektualną. Jestem nieszczęśliwym, oderwanym od rzeczywistości intelektualistą.

Natomiast jak już mówimy o konkretnym aspekcie rzeczywistości, np. zdobywania wiedzy o świecie w sposób naukowy to nie ulega wątpliwości, że ten świat chceń trzeba zawiesić na kołek. Z kolei w relacjach interpersonalnych często trzeba ten racjonalizm zepchnąć na margines. I czasem polukrować trochę rzeczywistość, żeby uratować relację.

Jednak gdybym miała tak z perspektywy społecznej ocenić, co jest ważniejsze, to jednak myślę, że to chcenie. Bez tego chcenia to nawet się żyć nie chce. Natomiast ważnie jest, żeby na czele społeczeństwa kierującego się częściej bardziej chceniem niż racjonalizmem, stały elity intelektualne, które będą miały nad tym chceniem kontrolę i w razie potrzeby będą to chcenie w tę czy inną stronę zmieniać. Jeszcze raz podkreślam to jest perspektywa społeczna, a nie jednostkowa, jednak ponieważ jednostka jest uzależniona od społeczeństwa, to w jej interesie leży dobro społeczna. Ona sama może się odciąć mentalnie od chceń społeczeństwa, którego jest częścią, jednocześnie nie negując zasadności tych chceń.
Cytat:
I - wpatrując się w moje uczucia, chyba też jakąś głębszą postać chceń (mimo wszystko) - dochodzę do wniosku, że bardzo sobie cenię to, aby jakoś uwolnić się od owej incydentalności mojej natury, od owej chaotyczności emocji (raz mi się coś podoba, raz nie, raz mam na coś ochotę, raz nie, raz kogoś lubię, ale za jakiś czas on mnie wkurza). Te przelotne emocje są fajne, gdy skupiam się na tej chwili, gdy jest piękny dzień, a ja siedzę z miłą mi osobą, gdy smakuję kieliszek dobrego wina, gdy patrzę na piękny widok itp. Tak, są te - jakże piękne i ważne - momenty, gdy nie kalkuluję, nie stosuję żadnych form wewnętrznej dyscypliny, biorąc wszystko tak, jak do mnie spływa. Ale to nie jest całość mojego życia, nie chcę zdawać się tylko na to co tak bieżące, ulotne, incydentalne, bo to uniemożliwi mi stosowanie innego aspektu mojej świadomości - myślenia konceptualnego, czy opartego o inną formę trwałości zapisanej w moim umyśle i uczuciach.

Tym razem wydaje mi się, że trywializujesz mocno świat chceń. M.in. pominąłeś aspekt wartości. Człowiek, który ma jakieś wartości, z którymi się emocjonalnie, uczuciowo utożsamia, ma właśnie ten kręgosłup, ten trwały aspekt, który filtruje te incydentalne emocje. Nie bierze wszystkiego jak leci, tylko właśnie kieruje się tą dyscypliną. Np. utożsamia się z poglądem, że zwierzęta nie są równe ludziom i jak mu ktoś będzie chciał wpłynąć na emocje, wysyłając filmiki z rzeźni to choć nie jest draniem bez serca (też go to boli, jak to ogląda), to będzie potrafił przefiltrować to przez swoje wartości i zamiast zrównać zwierzęta z ludźmi (ulec tej emocji), będzie trwał przy swoim stanowisku.

Natomiast człowiek, który nie ma żadnych takich stałych punktów oparcia, łyka wszystko jak leci. Bez hierarchizowania, bez preferowania, utonie w tym chaosie, z niczym się nie utożsamiając.

Paradoksalnie, mam wrażenie, że jest jakiś związek pomiędzy taką właśnie dużą uczuciowością (skupieniem na indywidualnych odczuciach), a tendencją do nadmiernego intelektualizmu. Mówi się czasem, że serce jest bezinteresowne, że jak się człowiek otworzy na miłość, to "nie ma Żyda, ani Greka", "kocham wszystkich ludzi", jestem połączona z całym światem. I za taką postawą idzie racjonalizm, relatywizm, umysłowa otwartość, bezgraniczna empatia. Innymi słowy, świat chaosu. Natomiast umiłowanie porządku, hierarchii, wartościowania idzie w parze z pewną zatwardziałością tak pojmowanego serca. Czyli by wychodziło, że racjonaliści są tak naprawdę mniej racjonalni (kierujący się rozumem) niż ci twardogłowi emocjonalni "fanatycy" :D
Cytat:
Wolność myśli jest wg mnie w duży stopniu uniezależnieniem się od wielu pierwotnych emocji. Pięknie jest patrzeć na drzewo, górę, las nie myśląc o sobie, o tym czego chcę, kto kogo pobije, kto jest wyżej, a kto kogo zdominował. Pięknie jest widzieć czyste pojęcia matematyczne, logiczne, obrazy mentalne malowane teoriami fizycznymi. Pięknie jest zapomnieć o tym, co się chce i tylko patrzeć, jakby mnie nie było, a było to, co obserwowane.
Potem oczywiście mogę wrócić do tych swoich pragnień. Bo nie wyrzekłem się ich absolutnie - ale wracam z innych obszarów myśli, mam porównanie.

Pełna zgoda. Jednak wolność myśli nie wyczerpuje terminu wolność. Takie uwalnianie myśli sprzyja rozwojowi intelektualnemu, ale niekoniecznie rozwojowi człowieka w ogóle. To znaczy, jeśli za tym nie idzie wyparcie się potrzeb, to jest ok. Problem w tym, że często to jest właśnie efektem ubocznym. Robiono jakieś badania naukowe na osobach medytujących (teraz nie jestem w stanie przytoczyć konkretów) i wyszło, że medytacja prowadzi do rozpadu więzi międzyludzkich...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:09, 03 Maj 2019    Temat postu:

Cytat:
Wolność myśli jest wg mnie w duży stopniu uniezależnieniem się od wielu pierwotnych emocji.
Nie wiem czy to MD, ale sa tylko 2 pierwotne emocje - strach i milosc. Uwolnic sie od nich mozesz tylko przez b smierc.

Cytat:
Pięknie jest patrzeć na drzewo, górę, las nie myśląc o sobie, o tym czego chcę, kto kogo pobije, kto jest wyżej, a kto kogo zdominował. Pięknie jest widzieć czyste pojęcia matematyczne, logiczne, obrazy mentalne malowane teoriami fizycznymi. Pięknie jest zapomnieć o tym, co się chce i tylko patrzeć, jakby mnie nie było, a było to, co obserwowane. Potem oczywiście mogę wrócić do tych swoich pragnień. Bo nie wyrzekłem się ich absolutnie - ale wracam z innych obszarów myśli, mam porównanie.
Wracasz z medytacji uwaznosci, gdzie myslenie odbywa sie w "tle". Celem medytacji uwaznosci jest rownowaga systemow nerwowych i nie reagowanie na zbyteczne bodzce. Mozg mysli nawet w trakcie snu, ale na zupelnie innych zasadach niz w trakcie jawy. Przestac myslec mozna tylko przez smierc ale dopiero po jakich 2-6 minutach, bo tyle bierze aby mozg umarl po ostatnim uderzeniu serca.

TowarzyskiPelkian napisał:
Pełna zgoda. Jednak wolność myśli nie wyczerpuje terminu wolność. Takie uwalnianie myśli sprzyja rozwojowi intelektualnemu, ale niekoniecznie rozwojowi człowieka w ogóle. To znaczy, jeśli za tym nie idzie wyparcie się potrzeb, to jest ok. Problem w tym, że często to jest właśnie efektem ubocznym. Robiono jakieś badania naukowe na osobach medytujących (teraz nie jestem w stanie przytoczyć konkretów) i wyszło, że medytacja prowadzi do rozpadu więzi międzyludzkich...
Nieprawidlowo je zinterpretowalas, bo jest zgola odwrotnie -> [link widoczny dla zalogowanych]

To "wiszenie" na telefonie komorkowym niszczy relacje spoleczne. Nie wspominajac, ze jest hazardem dla tej osoby i jej/jego otoczenia gdy odbywa sie w zatloczonym miejscu publicznym jak chodnik, ulica, platforma komunikacji, etc.


Ostatnio zmieniony przez Dyskurs dnia Pią 17:12, 03 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31025
Przeczytał: 79 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:36, 03 Maj 2019    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Natomiast jak już mówimy o konkretnym aspekcie rzeczywistości, np. zdobywania wiedzy o świecie w sposób naukowy to nie ulega wątpliwości, że ten świat chceń trzeba zawiesić na kołek. Z kolei w relacjach interpersonalnych często trzeba ten racjonalizm zepchnąć na margines. I czasem polukrować trochę rzeczywistość, żeby uratować relację.

Jednak gdybym miała tak z perspektywy społecznej ocenić, co jest ważniejsze, to jednak myślę, że to chcenie. Bez tego chcenia to nawet się żyć nie chce.

Niewątpliwie jest w chceniu coś fundamentalnego, niezbywalnego. Dyskutując z ateistami na tym forum właściwie częściej obstawiałem tę - tutaj Twoją - stronę. Próbowałem im (najczęściej bezskutecznie :cry: ) jakoś zwrócić uwagę na to, że nie samym zbiorem docierających informacji żyje człowiek, zaś świadomość jest czymś więcej, niż zestawem konceptów w głowie. Więc w pewien sposób zgadzam się z Tobą. Bez chceń tak w ogóle jest upadek.
Właściwie to mogę wręcz tu zdradzić coś więcej - taki mój osobisty mentalny eksperyment, który przeprowadzałem przez wiele lat na sobie. Trochę motywowany mądrością chrześcijańską (wyrzekania się pragnień), trochę też wpływami buddyzmu, czy ogólnej "mądrości ponad emocje" próbowałem taki program niezależności od własnych uczuć wdrożyć. Dodatkowo motywowały mnie pewne względy osobiste - poczucie odrzucenia przez bliskie mi osoby, brak akceptacji dla mnie. Więc myślałem sobie tak: jak świat/ludzie nie chce mnie z moimi pragnieniami, to przecież nie muszę niczego pragnąć, wtedy osiągnę spokój...
Powiem szczerze: POLEGŁEM!
Udało mi się dotrzeć do pewnego punktu zaprzeczania własnym pragnieniom, budowania murów obojętności na swoje potrzeby i dotknąłem swoistej emocjonalnej pustki. Takiej pustki, w której naprawdę nie ma powodu, aby wstać rano z łóżka, ruszyć ręką, napić się herbaty.
- Bo skoro pragnienia miałyby być niskie, nieprawidłowe, nadające się do odrzucenia, to jednak COŚ trzeba mieć jako powód do trwania dalej w życiu. A jak nie ma nic, to jedyne co zostaje, to siąść i czekać na śmierć.
Mam jeszcze jedno własne doświadczenie o zbliżonym wydźwięku, choć tym razem nie wynikające jakiegoś mojego świadomego wyboru, lecz z pewnych problemów zdrowotnych, które odbierają energię w bardzo znaczącym stopniu. Gdy neuronom jest brak energii tak naprawdę mocno, to umysł przechodzi w dość dziwny (mocno nieprzyjemny) stan - każdy dźwięk, każdy bodziec, nawet każda konieczność podjęcia decyzji wywołuje fizyczny (!) ból w głowie. Nieraz jest to silny ból, który dodatkowo nakłada się na i tak już zmęczone zdeprywowane słabością wrażenia zmysłowe. Umysł jest w totalnej defensywie, nienawidzi aktualnego (i każdego możliwego) momentu swojego funkcjonowania, istnienia, ale PRÓBUJE BRAĆ SIĘ W GARŚĆ. Problem w tym, że jak nie ma energii, to owo branie się w garść nie wychodzi - zmysły są zaburzone, pole widzenia się zawęża, szybkość reakcji spada wielokrotnie, doznania zmysłowe od umysłu się odbijają, co daje efekt taki, że gdy ktoś do nas mówi, to my słyszymy, że on mówi, jednak mózg nie ma już zasobów energetycznych, aby ZROZUMIEĆ CO ZNACZY, to powiedziane. Więc umysł próbuje się jeszcze bardziej zmusić, skupić, jakoś przełamać tę barierę słabości, zmęczenia, bodźców bólowych. Jesli nawet w jakimś stopniu to się udaje, to w bardzo nieudolny, słaby sposób - tzn. rozumie się 20% tego, co by się rozumiało w zdrowym stanie. W szczególny sposób w takim stanie CIERPI SPOSTRZEGAWCZOŚĆ. I chyba to jest właśnie głównym, na co chce wskazać - spostrzegawczości nie sposób jest wymusić. Spostrzegawczość polega na BŁĄDZENIU MYŚLĄ I SPONTANICZNYM PRAGNIENIU DOSTRZEŻENIA czegoś. Jeśli umysł tylko cierpi, walcząc z bólem i słabością, to wolność i spontaniczność się redukują, gdy ktoś próbuje "postrzegać na siłę", wymuszając na sobie "teraz spójrz w lewo i patrz!" to tak wymuszane spostrzeżenia są wysoce niestabilne, nieprawidłowe, nie maja tła w postaci luźnych doznań okolicznych. Człowiek musi, samą dyscypliną przenosić uwagę: "a teraz spójrz w prawo", więc z natężeniem się spogląda w prawo, lecz tam jeszcze też niewiele widać. Dopiero trzeba umysł pogonić: "teraz patrz i skupiaj się, żeby to co tam widzisz do ciebie dotarło!". Czasem zadziała nie za pierwszym razem, tylko którym tam siebie ponagleniem.
Te dwa moje doświadczenia uświadomiły mi znaczenie SPONTANICZNOŚCI w postrzeganiu, ale dalej też i w myśleniu.
Naiwna wizja uczenia się polega na przekonaniu, że do skutecznej nauki jesteśmy w stanie się zmusić. To działa tylko do pewnego stopnia - można swoja uwagę katować ciągłą dyscypliną wpatrywania się w jakiś obszar spostrzeżeń, ale jak umysł nienawidzi tego obszaru, jak musi wciąż walczyć z tą nienawiścią do chwili, w której teraz jest, to zasobów tego umysłu na uczenie się zostaje niewiele, a poza tym brak owej spontanicznej chęci poznawania, tej ciekawości powoduje, że to działanie jest wysoce nieefektywne.
Wracając z tej dygresji do sprawy chceń - jeśli mają być szczere, to powinny być przynajmniej w jakimś stopniu SPONTANICZNE. Nie musi to być spontaniczność absolutna (do pewnego stopnia możemy się zmusić do wielu rzeczy), jednak jest granica w traktowaniu swojego życia żelazną dyscypliną. Po przekroczeniu tej granicy spostrzegawczość zaczyna fiksować, niejako "przestajemy widzieć otoczenie", albo widzimy je w bardzo ograniczonej i zaburzonej formie.
Choć oczywiście "prawda jest pośrodku", tzn. nie twierdzę, iż dyscyplinowanie się w ogóle nie działa. Ono działa tak w 50%, reszta bierze się z tego co naturalne, co pojawia się bez naszego wyrozumowania.

Nie wiem, na ile mogę napisać, ze się tutaj więc zgadzamy.
- Bo ja zgadzam się co do roli naturalności, zgadzam się, że jest niezbywalna. Jednak wskazuję też na te "pozostałe 50%", które już wyrasta ponad naturalność, które buduje ŚWIADOMOŚĆ, KONCEPTY I STRUKTURĘ ZALEŻNOŚCI. Bez współpracy owych dwóch sfer, myślenie, ale i odczuwanie w jakimś stopniu, będzie kulało.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin