Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Lem - Summa Technologiae

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Rozbieranie irracjonalizmu
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
comrade




Dołączył: 07 Paź 2008
Posty: 529
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 15:35, 29 Cze 2010    Temat postu: Lem - Summa Technologiae

Poniższy fragment pochodzi z rozdziału VII - Stwarzanie światów, podrozdział: "Inżynieria Językowa". Moim zdaniem nie jest irracjonalny, chociaż ma parę punktów gdzie można się czepić, wklejam poniewaz nikt jeszcze Lema tutaj nie cytował a ta książka jest zdecydowanie warta poświęconego czasu.

Natura języków jako kwantowanych ciągów sterujących nie daje się pojąć w pełni bez uwzględnienia istoty fizycznej układów, które je wytworzyły. Życie jest stanem termodynamicznie nieprawdopodobnym w sposób określony, mianowicie - oddalonym znacznie, a jak niektórzy sądzą, maksymalnie, od stanu równowagi trwałej. Jak może system, broczący przez to bezustannie uporządkowaniem, skazany już startowo na ciągłe upusty ładu, nie tylko stacjonarność zyskać, lecz wstępować na wyższe poziomy organizacji, np. w embriogenezie? Dzięki "wmontowanym weń" na wszystkich - od molekularnego - piętrach procesom kołowym, które, niby rytmiczne uderzenia, gradem podtrzymujące wciąż spadającą piłkę, muszą być uorganizowane przede wszystkim w czasie. Matematyczny aparat teorii termodynamicznej życia nie istnieje. Gdy w jego braku R. Goodwin zastosował w swej formalnej teorii żywych ustrojów klasyczny aparat mechaniki statystycznej, to już pierwsze przybliżenie ukazało, jak wiodącą rolę gra w procesie życiowym - temporalne zorganizowanie komórki jako sprzężonego zestroju molekularnych drgań, jakimi są właśnie zjawiska biochemiczne. Komórka stanowi zsynchronizowany układ oscylatorów, a to rozwiązanie konstrukcyjne, z naciskiem położonym na periodykę cykli, wciąż doregulowywanych, dyktowane jest przez materiał wyjściowy. Zgodnie z analizą bezdrganiowo procesu takiego stabilizować nie można, zakazuje tego fizyka tj. własności budulca. Embriogeneza, metabolizm, morfogeneza są wypadkowymi współdziałania zogniskowanych w czasie, tj. zestrojonych synchronicznie oscylatorów molekularnych, co daje w rozwoju płodowym efekty konwergencji wykładniczej, w stadium dojrzałym - pseudostacjonarności, i co po rozkojarzeniu periodyczności współbieżnej prowadzi do starzenia i śmierci. Tak więc zjawisko, oceniane przez cybernetyków zawsze negatywnie - oscylacji, wewnątrzystemowo powodowanej przez superkorekcję sprzężeniowo-zwrotną, przedstawia, jak widzimy, nieodzowny szkielet dynamiczny samego procesu życiowego. Stąd właśnie czasowa organizacja wypowiedzi językowych jako programów sterowniczo-regulacyjnych, jako skoncentrowanych ładunków uporządkowania, które trzeba wstrzykiwać stale je tracącemu systemowi. W tym świetle "szansa" języków naturalnych założona jest już w osnowie życiowych zjawisk, podobnie jak elementarne reakcje jednokomórkowców stanowią "przesłankę" powstania mózgów. W tym sensie jedne i drugie są - gdy proces ewolucyjny trwa tylko dość długo - realizowane nieuchronnie, jako znikome, lecz trwałe prawdopodobieństwa łańcucha stochastycznego.

Tak zwana moc wyjaśniająca języka naturalnego jest dla nas, choć brzmi to paradoksalnie, w gruncie rzeczy ciemna. Nie zapuścimy się w ryzykowne debaty nad "istotą wyjaśniania", lecz ograniczymy się do takich oto uwag. Gatunek nasz odbił od pnia człekokształtnych niespełna trzy czwarte miliona lat temu pod wpływem selekcji naturalnej preferującej pewną grupę parametrów ustrojowych, przy czym kryteria selekcji nie obejmowały sprawności budowania teorii kwantowych ani rakiet kosmicznych. Mimo to uzyskana w owym odsiewie "nadmiarowość" informacyjnego przetwórstwa mózgów ludzkich okazała się dostateczna dla urzeczywistnienia rezultatów tak odległych od horyzontu paleopiteka. Niemniej byłoby zaiste niezwykłym, gdyby okazało się że ten zbiór ładów, które umysł nasz może konstruować i akceptować z dogłębnym poczuciem "rozumienia istoty rzeczy", najdokładniej pokrywa się ze zbiorem tych wszechmożliwych porządków, jakie tylko są do wykrycia w całym Wszechświecie. Przyznajmy że nie jest to niemożliwością, wydaje się jednak w wysokim stopniu nieprawdopodobne. Takie rozumowanie, uskromniające nasze możliwości, jest jedynym chyba zaleconym w sytuacji niewiedzy, ponieważ nie znamy właśnie naszych ograniczeń i dlatego przezorniejsze wydaje się dopuszczenie możliwości ich istnienia od bezgranicznego optymizmu, ponieważ optymizm może zaślepić, podczas kiedy postulowanie ograniczeń, stając się ich poszukiwaniem, pozwoli je w końcu zaatakować. Dlatego właśnie przewidujemy stan odległy, w którym łatwiej będzie opanować zjawiska, aniżeli zrozumieć całokształt uwarunkowań które opanowanie umożliwiają, a to ze względu na ogromną moc zbioru zmiennych i parametrów zaangażowanych w szczególnie ambitnych przedsięwzięciach. Uważamy więc za realną - perspektywę definitywnego rozwidlenia się sprawczej i rozumiejącej stron języka naturalnego, których swoistym amalgamatem jest mowa ludzka. Jeśli uda się skrzyżować produkowane przez skończone automaty algorytmy z niealgorytmicznymi strumieniami informacji plynącymi ze zjawisk, pod nadzorem samoorganizacyjnych gradientów, język sprawczy przestanie być rozumiejącym i nauka będzie zamiast "wyjaśnień" produkowała wyzute z nich predykcje. Język rozumiejący pozostanie obserwatorem kampanii informacyjnych, toczonych przez automaty gnostyczne, odbiorcą owocu zwycięstw, przekaźnikiem na nic innego niewymiennych przeżyć, oraz, co chyba nie najmniej ważne, generatorem postaw aksjologicznych. O jakimś nagłym przewrocie, w którym maszyny takie zdominowałyby nas pod względem umysłowym, mówić niepodobna. Rozruch generatorów sprawczych przyspieszy zmiany, notowane już obecnie, gdyż zachodzi - realizowana coraz powszechniej - symbioza, czy też synergia uczonych i maszyn informacyjnych. To, w jakiej mierze kontrola poczynań pozostanie w ręku człowieka, jest po trosze - przyznajmy - kwestią wybranego punktu widzenia. Z tego, że człowiek sam umie pływać, nie wynika, jakoby bez okrętu zdolny był przepłynąć ocean, cóż dopiero, gdy w ten obraz włączyć odrzutowce i rakiety kosmiczne. Podobna ewolucja rozpoczyna się, równolegle niejako w uniwersum informacyjnym. Człowiek może nakierować maszynę gnostyczną na problem, który potrafiłby może i sam rozwiązać (on albo jego prawnukowie), lecz maszyna może mu w toku pracy otworzyć oczy na problem, którego istnienia nawet nie podejrzewał. Kto właściwie ma - w ostatnim przykładzie - inicjatywę wiodącą? Trudno sobie wyobrazić, nawet w przybliżeniu, zarówno stopień jednolitości funkcjonalnej, jaki przedstawiać może "poznawczy tandem człowiek-maszyna", jak i te wszystkie stopnie swobody, o które wzbogaca się pracujący w takich warunkach mózg ludzki. To tylko - podkreślamy - w początkowych stadiach językowej "dychotomii". O dalszych jej etapach trudno dziś powiedzieć cokolwiek konkretnego.

Cóż jednak o tej perspektywie orzeknie filozof? Próżno będzie konstruktor przedstawiał filozofowi owoce swoich działań, wskazując, w jakiej mierze odpowiedzi na klasyczne pytania filozofii zależą od technologicznie konstruowanych warunków brzegowych (to, czy nihil est in intellectu, quod non fuerit prius in sensu, zależy także od konkretnej charakterystyki przedprogramowania chromosomowego mózgów; odpowiednia nadmiarowość takiego przedprogramowania może udostępnić mózgom "wiedzę syntetyczną a priori"). Sukces budowniczego maszyn gnostycznych uzna filozof za klęskę wszelkiego w ogóle myślenia, także praktycznego, skoro samo siebie z kreacji nawet instrumentalnych prawd wyzuło. Konstruktor, którego pradziadek łamał w swoim czasie z żalu ręce nad żaglowcami, ale budował parowce, dzieli zatroskanie, lecz nie podziela zastrzeżeń.

Filozof będzie głuchy na argumenty konstruktora, ponieważ - gardząc myśleniem względem człowieka usamoczynnionym i uzewnętrznionym - sam chce wszystko, co istnieje, przemyśleć a to stwarzając system odpowiedni, czyli strukturę znaczącą. Lecz jak mają się właściwie do siebie systemy mniej lub bardziej odmienne? Każdy może uznać arbitralnie, że zajmuje - względem innych - "metapozycję" wyróżnioną i jedynie ważną. Znajdujemy się więc w serii procesów kołowych, a chociaż krążenie takie jest pasjonujące, co z niego, kiedy każde stanowisko okazuje się do uargumentowania, byle niesprzecznie wewnętrznie. Myśl, która chce się do raju pewności dostać, rozmaicie go umiejscawia, mapa zaś owych lokalizacji, czyli historia filozofii, jest poszukiwaniem - w języku - tego, co jeśli gdziekolwiek, poza nim się mieści. Nie brak i stanowiska, zgodnie z którym metafizyki - to w podświadomości wylęgłe, a przez świadomość w język przyodziewane stwory hiponoiczne, czyli okazują się metafizyki w takim rozumieniu - najlogiczniejszymi i najbardziej uporczywymi ze snów naszych. Ten po psychoanalitycznemu kompromitujący punkt widzenia, który pracę jego czyni snem uściślonym, filozof pogrąży zaraz, klasyfikując psychoanalizę w sposób należycie poniżający. Świetna, trochę jałowa, lecz kulturotwórcza zabawa, złożona z przejść wewnątrz układu, w którym arbitralna zmiana pozycji pociąga za sobą transformację perspektywy tak oceniającej jak i poznawczej. Myślenie, które na wylot przez nas nie przechodzi, po to aby się w działanie sprawcze (lub sprawdzające) obrócić, okazuje się dojmująco bezbronne. To, co w systemach klasycznych metafizyk nieprzemijalne, czerpie moc odżywczą korzeniami zapuszczonymi w luzy semantyczne języka, który diachroniczną swoją uniwersalność, kolejne kultury sprzęgającą, salwuje nieostrością zarazem przystosowawczo-rozciągliwą i dającą pozory twardego oparcia, ponieważ można zeń nie tylko czerpać znaczenia zastane, ale i nowe weń wkładać w aktach które mają być odkryciami, a są tylko arbitralnością tym groźniejszą, w im większym stopniu bezwiedną. Jest tedy podobne filozofowanie gruntowaniem bezdni, ponieważ owe "dna" które się w materiale językowym utwierdza, nie są konieczne: każde można przebić, aby "wyjść dalej", każde - zakwestionować. Skąd zaciekłość podobnego postępowania? Nie trzeba przyzywać nowych bytów dla jej wyjaśnienia: jest to, podobnie jak każdy akt, który życia ani nie wszczyna, ani go nie podtrzymuje - rozpusta po prostu, przyznamy chętnie, rozpusta szlachetniejsza od innych, w której język odgrywa rolę gotowego na wszystko partnera, logika - Kamasutry, absolut zaś - rozkoszy, przez to do wyuzdania wyszukanej, że bezpłodnej zawsze. Zapewne, nie można żyć bez filozofii i nie jest prawdą iż należy primum edere, deinde philosophari, albowiem już niby prosta czynność jedzenia implikuje cały pęk kierunków od empiryzmu po pragmatyzm, czym innym jest atoli owe minimum filozoficzne, które każdy system działań wewnętrznie scala, a zewnętrznie nakierowuje, czym innym zaś - destylowanie i maceracja języka, żeby się póty ulatniał, aż sama pewność pozostanie, co chuć poznawczą zaspokoi. Konsekwentnie do końca zabarykadowanie się w języku nie jest możliwe. Prowadzą zeń dwa wyjścia - jedno w świat realnych działań, drugie - w świat bytów, których język rzekomo nie produkuje, a tylko istnienie ich wykrywa. Fenomenologowie grozili, że rezygnacja z suwerenności świata prawd logiko-matematycznych wtrąci człowieka w przypadkowość animalną, lecz nie musimy wybierać między członami podsuniętej przez nich, a rzekomo niezniszczalnej alternatywy: "człowiek, istota akcydentalna" i "człowiek, rozum konieczny", ponieważ jednocześnie i jedno, i drugie zachodzi. Bez języka niepodobna, jak już wiemy konstruować, nawet jeśli się jest nieosobowym budowniczym. Gdy zatem regułom, będącym molekularną transpozycją składni i logiki są podporządkowane nawet aminokwasy i nukleotydy w ich dyskursach embriogenetycznych, czy nie jest więcej niż prawdopodobne, że - będąc fenomenem adaptacyjnym ziemskim, i w tym sensie przypadkowym - jest język zarazem zjawiskiem uniwersalnym aż kosmicznie? A to ponieważ podobieństwo środowisk planetarnych sprawia, że powstające w nich układy anteyntropijne muszą wytwarzać tak aproksymujące środowisk owych odwzorowania, że język, logika, matematyka okazują się odległymi pochodnymi samej Natury dlatego, bo inaczej nie jest możliwe przeciwstawianie się jej fluktuacjom, niszczącym wszelkie uorganizowanie. Język sprawczy bioewolucji wytwarza, jako pierwszą swa pochodną, język układu nerwowego, kody neuralne sterowania singularnego (w relacji "organizm - organizm", oraz "organizm - środowisko"), jako drugą zaś - język naturalny, dzięki usymbolicznionej eksterioryzacji neuralnych kodów, posługującej się dowolną ilością zaadaptowanych odpowiednio kanałów zmysłowych (mowa dźwiękowa, wzrokowa, taktylna itp.). Okazuje się zatem logika zrelatywizowaną nie do gatunku Homo sapiens, lecz do materialnego Wszechświata, przy czym może naturalnie istnieć cały zbiór czynnościowo, choć niekoniecznie strukturalnie podobnych logik sprawnych, bo w ewolucjach - odsianych. Wynika z podobnej, pod kosmiczny pułap wyniesionej komparatystyki lingwistycznej, że upośrednionymi, to jest "nieautonomicznymi bytowo", są wszystkie w ogóle języki - chromosomowe, neuralne, jak i naturalne - ponieważ stanowią systemy do konstruowania - przez selekcję i organizację elementów - struktur, którym tylko realny świat może kłam zadać lub przyznać rację istnienia. Rozmaity jest tylko stopień upośrednienia, falsyfikacyjnej okólności, sprawiający, że rozrzut wypowiedzi jest największy w języku naturalnym dlatego, ponieważ kryteria poprawności funkcjonowania są w językach embriogenezy oraz neuroregulacji daleko mocniejsze niż w mowie naturalnej. Innymi słowy, "empirycznie wywrotne" są wszystkie języki, lecz naturalny posiada, oprócz kryteriów "przeżywalności" empirycznej i logicznej, także kulturowe - dlatego właśnie potwory biologiczne nie są zdolne do życia, w przeciwieństwie do potworów językowego nonsensu lub wewnątrzkulturowej iluzji. Karą za złe konstruktorstwo jest w języku biologii kalectwo lub śmierć. Za grzech analogiczny nie przychodzi metafizykom tak ciężko pokutować, ponieważ środowisko umysłów ludzkich jest niezrównanie bardziej liberalne dla wegetujących (lub pokutujących) w nim znaczeń aniżeli środowisko naturalne dla żywych ustrojów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ptr




Dołączył: 05 Gru 2005
Posty: 1505
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:35, 29 Cze 2010    Temat postu:

Tutaj Lem poruszył kwestii kilka. Nad którą chciałbyś byśmy sie zastanowić mieli?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:48, 29 Cze 2010    Temat postu:

Ale to jest science fiction, a nie filozofia sensu stricto. Nie wszystko trzeba traktować poważnie.

Myślę, że po pominięciu otoczki literackiej, można główną myśl Lema sprowadzić do:

Lem napisał:
czym innym jest atoli owe minimum filozoficzne, które każdy system działań wewnętrznie scala, a zewnętrznie nakierowuje, czym innym zaś - destylowanie i maceracja języka, żeby się póty ulatniał, aż sama pewność pozostanie, co chuć poznawczą zaspokoi.

I to jest święta prawda. Tyle, że brakuje Lemowi obiektywnego wytyczenia granicy pomiędzy jednym i drugim ekstremum :). Co gorsza, niemożliwość takiego wytyczenia prześwituje z jego rozważań. To jest problem, bo w efekcie nie sposób użyć tej analizy do krytykowania jakichś konkretnych filozofii za ich zbytnią "wybujałość", a to właśnie Lem zamierza uczynić:

Lem napisał:
dwa wyjścia - jedno w świat realnych działań, drugie - w świat bytów, których język rzekomo nie produkuje, a tylko istnienie ich wykrywa.

Lem chciałby mieć minimalną filozofię, która dzieli świat na działania realne i nierealne. I tu wpada w klasyczną pułapkę: wprowadza ten podział apriorycznie, a potem używa go do uzasadnienia, że jest to podział prawidłowy, bo wszak to, co leży po jednej stronie tak wytyczonej granicy, jest realne, a to, co leży po drugiej stronie, nierealne jest.

Tutaj przykład:

Lem napisał:
podobieństwo środowisk planetarnych sprawia, że powstające w nich układy anteyntropijne muszą wytwarzać tak aproksymujące środowisk owych odwzorowania, że język, logika, matematyka okazują się odległymi pochodnymi samej Natury dlatego, bo inaczej nie jest możliwe przeciwstawianie się jej fluktuacjom, niszczącym wszelkie uorganizowanie

Lem już założył, jak wygląda podłoże rzeczywistości (jest materialną, bezosobową Naturą) - i teraz na podstawie tego założenia pracowicie buduje uzasadnienie tego założenia. Cała ta kombinacja jest literacko bardzo ładna, natomiast jej wartość jako argumentu przeciwko "metafizykom" jest, że tak powiem, znikoma.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
comrade




Dołączył: 07 Paź 2008
Posty: 529
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 21:38, 07 Lip 2010    Temat postu:

^^ Myślę że wyciągasz dość daleko idące wnioski. Nie padło sformułowanie iż podstawą rzeczywistości jest materialna bezosobowa natura jeno to że do tworzenia potrzeba języka, nawet jeśli jest się bezosobowym konstruktorem np. mechanizmem ewolucji, co niesie pewne dalsze implikacje. Lem słusznie zauważa że debaty nad "istotą wyjaśniania" są jałowe a dyskursy filozoficzne to w gruncie rzeczy kręcenie się w kółko - skupia się na tym co wiadomo.

Natomiast bardzo celne jest spostrzezenie ze "to, co w systemach klasycznych metafizyk nieprzemijalne, czerpie moc odżywczą korzeniami zapuszczonymi w luzy semantyczne języka", oraz końcówka w której tłumaczy dlaczego mimo iż wszystkie języki są empirycznie wywrotne, to w językach naturalnych nonsensowne konstrukcje są w stanie przetrwać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:33, 10 Lip 2010    Temat postu:

Debaty nad "istotą wyjaśniania" z pewnością nie są jałowe. To, że do tworzenia potrzeba języka, jest trywialnym faktem, podobnie jak trywialne jest wyjaśnienie trwałości nonsensownych konstrukcji językowych. A bezosobowy konstruktor może być memem, ale nie może być czymś, od czego pochodzimy.

Co w żadnym stopniu nie zmienia faktu, że Lem był jednym z najbardziej myślących i dających do myślenia spośród pisarzy science fiction (i nie tylko).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Rozbieranie irracjonalizmu Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin