Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Cztery klatki do Boga
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Seriale - utwory w odcinkach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Nie 18:35, 21 Maj 2006    Temat postu:

Niebezpieczne igraszki
Aby odskoczyć na chwilę od wrażeń ostatnich dni postanowiłem odwiedzić Urszulę. Nie zaglądałem do niej od czasu znalezienia manuskryptu. Stęskniłem się trochę za dotykiem jej rąk, za zapachem jej włosów i za czułym spojrzeniem. Gdy ją zobaczyłem od razu poczułem narastające ciepło gdzieś pomiędzy zimną szarością życia a płomienną rządzą szaleństwa. Siedziała przy stole i rozwiązywała krzyżówkę. Podszedłem cicho od tyłu, nachyliłem głowę i szepnąłem jej do ucha:
- Już jestem.
Nie wystraszyła się, nawet nie drgnęła. Na jej twarzy zawitał figlarny uśmiech przemieszany z wyrazem tajemniczego pragnienia. Położyłem dłoń na jej ramieniu a ona momentalnie przykryła ją swą dłonią.
- Tęskniłam - wyszeptała. - Dlaczego to zrobiłeś? Nie zostawiaj mnie na tak długi czas.
- Przepraszam. Miałem kłopoty z przyjacielem. Już jest wszystko w porządku. Będę tu zawsze, przy tobie kochanie.
Początek naszej rozmowy był częścią gry uzgodnionej przez nas kilka spotkań wcześniej. Polegała ona na udawaniu, że jesteśmy parą kochanków. Mieliśmy rozmawiać z sobą jakbyśmy byli w sobie zakochani. Polubiłem tą grę, takie aktorskie udawanie. Choć były to tylko słowa to i tak podniecały mnie gdzieś tam w środku. Myślę, że i ona odczuwała coś podobnego. Może nawet podczas tych czułych dialogów wyobrażała sobie mnie jako swego dawnego kochanka z lat szkolnych, którego jej przypominałem.
- Coś się ze mną dzieje - rzekła i wstała od stołu. Odwróciła się ku mnie i zbliżyła się na bardzo małą odległość. Jej oddech delikatnie lizał mój podbródek, był przyspieszony i ciepły. Oplotła ręce wkoło mojej szyi i spojrzała mi w oczy.
- Co takiego? Czy coś się stało? Jesteś chora? - spytałem.
- Nie, to nie to. Chodzi o to, że jestem rozpalona, tam - położyła rękę na tuż pod swoim brzuchem. - Ty musisz coś zrobić. Musisz ugasić ogień.
Sprawa zaczęła wymykać mi się spod kontroli. Nie wyglądało mi to na uzgodnioną przez nas grę ale na próbę zaciągnięcia mnie do łóżka. W jednej chwili przeszła mnie fala ciepła a zaraz po tym fala zimna. Te przejścia nabrały charakter cykliczny i przeszywały mnie kilka razy na sekundę. To wyobrażenie tego co zaraz mogło się stać tak mnie podnieciło. Splotłem nasze dłonie i mocno zacisnąłem. Ona w odpowiedzi na to przytuliła się bardziej i bardzo subtelnie musnęła swymi ustami moje usta. To muśnięcie trwało zaledwie ułamek sekundy ale zawierało w sobie tyle erotyzmu, że nie jeden namiętny pocałunek nie potrafiłby tego oddać. Kolejne muśnięcie było znacznie bardziej odczuwalne. Następne przeobraziło się już w zwykły pocałunek, o ile pocałunek można w ogóle nazwać zwykłym. Uważałem, że całowanie zawsze miało w sobie wiele magii i przymiotnik "zwykły" wcale do niego nie pasował. Zwykłość była pewnego rodzaju pralką, która skutecznie wypierała emocje z wyrazu, który poprzedzała.
- Przyjdę w niedzielę, dobrze? - odparłem. - Dziś muszę już iść. Bądź cierpliwa a niebawem dokonamy ognistego dzieła.
Moja odpowiedz spowodowana była nie tyle chęcią odłożenia "ognistego dzieła" co strachem. Wstydziłem się sam sobie to przyznać, ale bałem się. Nie potrafiłem przewidzieć co będzie potem, gdy będzie już po wszystkim. I chciałem tego i nie chciałem. Trudno określić to co czułem, było to bardzo skomplikowane. Urszula pociągała mnie, była w moim typie. Jej średni wiek wcale mi nie przeszkadzał a wręcz przeciwnie, przyciągał mnie do niej. Myślę, że gdyby była moją rówieśniczką wiekową, to nigdy nie doszłoby do tego, co dzieje się między nami teraz. Była idealna. Z drugiej strony nie wiem dlaczego nie chciałem wiązać się z nią uczuciowo. Nasz udawany związek, który nazywaliśmy grą, odbierałem czysto materialnie. Robiłem to dla dotyku, dla przytulania się, dla spojrzeń i czułych słów. Nigdy w mojej głowie nie zakiełkowało uczucie wyższe wiążące całe to dotykanie z miłością. Miałem tylko nadzieję, że i ona odbiera to tak samo jak ja.
- W niedzielę o zmierzchu. Przygotuję kolację przy świecach. Włóż garnitur. Będziemy znów udawać. A może aby raz przeobrazimy grę w prawdziwość...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Śro 5:13, 31 Maj 2006    Temat postu:

Rudy modelem
W mej głowie panował taki chaos, że na niczym nie mogłem się skupić. Moje komórki mózgowe posmakowały anarchii i za nic nie dały się poukładać. Odbiło się to na całym moim dniu. Już z samego rana nie potrafiłem przypomnieć sobie jaki dziś jest dzień. Środa, a może czwartek, myślałem. Przez cały dzień ciągle czegoś szukałem, nie pamiętałem gdzie co położyłem, chodziłem tam i z powrotem rozglądając się na wszystkie strony. To szukałem zegarka, to spodni, szukałem nawet tak dużej rzeczy jak stara blaszana miska. Do tego cały czas plątał mi się pod nogami Rudy. W południe zastanawiałem się co ugotować na obiad i znów nie mogłem nic wymyślić. W końcu musiałem zadowolić się suchym prowiantem zupełnie rezygnując z obiadu. Najbardziej dobiło mnie pytanie - co dzisiaj robić, jak spędzić dzień? Tego też nie wiedziałem. Mój system podejmowania decyzji zupełnie zatrzymał się i tego dnia zrobił sobie wolne. Gdy jadłem kanapki z baleronem zacząłem zastanawiać się czy ja w ogóle lubię baleron. Rzecz jasna nie znalazłem odpowiedzi. Ostatecznie wpadłem na doskonały pomysł zagospodarowania dnia, który nie kolidowałby z mym dzisiejszym rozkojarzeniem. Postanowiłem nie robić nic. Mój plan polegał na siedzeniu na werandzie i wygrzewaniu się w promieniach słońca. Do tego pomyślałem nawet o lekarstwie na pogmatwany stan mych myśli. Lekarstwo to było bardzo pospolite i do tego do kupienia w prawie każdym sklepie spożywczym. Chodziło o alkohol. Kilka piw powinno załatwić sprawę, pomyślałem. A więc skoczyłem do sklepu i przyniosłem reklamówkę pełną piw. Rozsiadłem się wygodnie i otworzyłem pierwszą butelkę. Cichy syk gazu zagrał mą tak ulubioną melodię zwiastującą zimny napój. Zamknąłem oczy i trwałem tak w bezczynności przez dwie godziny podczas których usłyszałem jeszcze dwa gazowe syki. Myślałem przez ten czas o wielu rzeczach, o manuskrypcie, o czwartym wymiarze, o Urszuli a nawet o Rudym. Najdziwniejszą myślą jednak była myśl o gadach a konkretnie jaszczurkach. Gdy tak wygrzewałem się w słońcu to poczułem się właśnie jak jaszczurka, która przecież tak lubi przebywać na rozgrzanym kamieniu wystawiając swe ciałko na cieplutkie promienie słoneczne. Ludzie masowo rozkładają się na kocach i opalają. Czyżbyśmy, my ludzie, mieli jednak coś wspólnego z gadami? Taka teoria w moim rozumowaniu wydała mi się całkiem sensowna zważywszy na to, że gady występowały na ziemi na długo przed pojawieniem się pierwszego człowieka a raczej pierwszej owłosionej dwunogiej małpy. Może ludzie jednak pochodzą od stworzenia będącego połączeniem jaszczurki z małpą. Nie mogłem sobie wyobrazić takiego stworzenia, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsza była sama idea pochodzenia człowieka. Muszę spytać o to W, pomyślałem.
- Witam z rana! - wytrącił mnie z rozmyślań K.
- Z jakiego rana? Mamy przecież popołudnie - rzekłem.
- Tak się mówi. A ty co, wylegujesz się leniu.
- Nie wyleguję się, tylko odpoczywam.
K miał ze sobą aparat fotograficzny. Ubrany był oczywiście w ogrodniczki co nie dziwiło wcale ale tym razem zauważyłem, że ma na sobie jakąś nową parę. Była koloru różowego. Nie cierpiałem tego koloru. Jakby tego było mało na spodniach miał naszyte łaty koloru jaskrawożółtego. Całość prezentowała się dość komicznie choć spojrzawszy na to ze strony osoby noszącej je, to bez zastanowienia można by powiedzieć, że prezentowała się odważnie. Nigdy w życiu nie widziałem jeszcze tak potwornego połączenia kolorów, rażąca żółć i homoseksualny róż, coś niespotykanego.
- Fajne gacie - zagadnąłem. - Nowa para?
- Nowa - przytaknął i zaczął przypatrywać się butelkom piwa stojącym koło mnie. Po chwili dodał - Kopsnij browarek - i nie czekając na moją odpowiedź sięgnął po butelkę. Otworzył i wziął potężnego łyka. Już nie raz widziałem go, gdy pił napój z tak zwanego gwinta i zawsze byłem pełen podziwu dla pojemności jego gęby. Za jednym zamachem opróżniał pół butelki. Raz widziałem jak jednym haustem wypił całe piwo. Dziś nie powtórzył tego wyczynu zostawiając połowę napoju na drugiego łyka. - Jak się piesek sprawuje? - spytał.
- Całkiem nieźle. Wiesz, cieszę się, że mi go dałeś. Nie czuję się teraz tak samotnie w domu. Mam towarzystwo, co prawda psie towarzystwo, ale zawsze to coś. Rudy jest sympatycznym psiną.
- Kto?
- Rudy.
- Chyba nie powiesz mi, że nazwałeś go Rudy.
- Właśnie, że tak.
- Dlaczego?
- Bo jest rudy.
K popatrzał na Rudego, który wylegiwał się tuż obok mnie.
- On nie jest rudy - oznajmił.
- Nie jest? A jaki jest?
- On jest ryży! - krzyknął wskazując palcem na psa.
- Rudy, ryży, co za różnica. To przecież to samo.
- Właśnie, że nie to samo. Ruda to może być wiewiórka ale jeżeli chodzi o psa, to musi on być ryży i koniec.
- A czym takim według ciebie różni się wiewiórka od psa, że można ją nazwać Ruda, a psa nie można? Kolor sierści mają przecież ten sam.
- Jak to czym? Przecież to proste - wiewióra jest gryzoniem.
Nie powiedziałem już nic. K zawsze znalazł takie wytłumaczenie sprawy, które dla zwykłych ludzi było czymś niedorzecznym żeby nie powiedzieć śmiesznym. O mało co nie roześmiałem się i w ostatniej chwili stłumiłem nadchodzącą falę radości.
- Mam sprawę, a właściwie dwie sprawy.
- Jakie sprawy?
- Pierwsza sprawa, potrzebuję słoików. Masz jakieś zbędne?
- Nie wiem, może mam. Potem poszukam.
- Druga sprawa, pożyczysz mi Ryżego.
- Chyba Rudego.
- Przecież mówię, że Ryżego - uśmiechnął się.
- A po co ci mój pies?
- Chcę mu zaproponować sesję zdjęciową. Mam mało zdjęć z szczekaniem psów.
- No to proponuj mu.
K podszedł do psa i złapał go rękami za głowę. Rudy wystraszył się nieco i podniósł się.
- Ryży, zrobię ci parę zdjęć, co?
- Hau! - szczeknął pies.
- Cieszę się, że się zgodziłeś - rzekł K.
Przez następną godzinę zajęliśmy się robieniem zdjęć. Ja rozdrażniałem Rudego, tak aby szczekał, a K pstrykał fotosy. Zrobił ich chyba z dwadzieścia.
- Dobra, wystarczy - powiedział K.
Ku uciesze mojej i psa zakończyliśmy sesję. Psu już nie chciało się szczekać a mi go rozdrażniać. Zmęczeni, ale zadowoleni usiedliśmy z powrotem na ganku.
- Dobrze się spisałeś, Ryży.
- To jest Rudy, a nie Ryży!
- Mniejsza o to. Czy W zaprosił cię na jutrzejszą ceremonię?
- Tak - rzekłem.
- No to gdy będziesz tam szedł, to weź ze sobą tą parę sandałów, którą dałem ci na przechowanie.
- Dobra.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Pią 5:33, 02 Cze 2006    Temat postu:

Otwarcie tunelu do piątego wymiaru
Tego dnia W miał otworzyć tunel do piątego wymiaru. Byłem zaproszony na, jak on to nazwał, ceremonię więc poszedłem. Mimo wczesnej godziny w pokoju panował mrok. Wszystkie okna przysłonięte zasłonami prawie wcale nie przepuszczały światła. Słabe światło emitowane przez kilka świec rozlewało się po pomieszczeniu tworząc gdzieniegdzie falujące plamy cienia. Spostrzegłem, że to nie zasłony zwisały z karniszy lecz grube koce. Wchodząc zostawiłem sandały w przedpokoju tuż obok własnych butów.
- Rozgość się. Zaraz zaczynamy - przywitał mnie W.
W miał na sobie szary garnitur, choć co do jego koloru to do końca nie byłem pewien. Równie dobrze mógł być granatowy albo biały. W tym świetle trudno to było określić. Nie byłem pewien, czy sam nie powinienem ubrać garnituru, skoro miała to być tak podniosła uroczystość. Rozsiadłem się w fotelu i rozprostowałem nogi. Na stole leżał zeszyt. Przez moment myślałem, że jest to manuskrypt, bo światło świec zabarwiało go na zżółkłą biel, ale był za duży jak na niego. Wziąłem go w dłonie i dokładnie obejrzałem. Był to gruby zeszyt w twardej oprawie, na oko miał ponad sto kartek. Przerzuciłem kilka stron i zobaczyłem, że wszystkie są puste. Był to zwyczajny zeszyt jaki można było kupić w każdym sklepie papierniczym. Odłożyłem go na miejsce.
- Zaraz zaczynamy - rzekł W.
- Czy otwarcie tunelu czasoprzestrzennego jest niebezpieczne? - spytałem.
- Raczej nie. To nic trudnego, zobaczysz.
- Po co założyłeś garnitur?
- Jak to po co? Jako strażnik czwartej klatki muszę się jakoś należycie prezentować przy otwarciu tunelu. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze.
- Pierwsze wrażenie? Czyli przyjdzie ktoś kogo nie znam?
- Niezupełnie. Oprócz ciebie obecny będzie tylko K. Powinien zaraz być.
- A po co ci to - wskazałem na zeszyt leżący na stole.
- To prawie najważniejszy element uroczystości.
- No ale po co?
- Przez niego otworzą się wrota tunelu. Ten zeszyt nazywa się lostonus witae, to po łacińsku księga istnienia. Dzięki niej można zarządzać piątą klatką. Ja jestem stróżem czwartego wymiaru i do moich obowiązków należy strzec tej księgi jak oka w głowie. Mam się nią opiekować i sterować piątą klatką.
- Czy to wszystkie obowiązki stróża wymiarów?
- Tak.
- A powiedz czym się różni piąta klatka od piątego wymiaru?
- To jest to samo. Piąta klatka to dokładniejsza nazwa piątego wymiaru.
- Na razie nie mam więcej pytań.
Skłamałem. Pytań miałem setki ale nie miałem ochoty ich zadawać, nie w tamtej chwili. Najpierw chciałem zobaczyć ceremonię. Nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego, ot po prostu jakieś magiczne zaklęcia, machnięcie różdżką i na koniec Abrakadabra. W pomyśli, że tunel się otworzył i pójdziemy do domu. Tolerowałem te wszystkie wygłupy z otwieraniem tunelu, bo wiedziałem, że dzięki temu W lepiej się czuje i nie popada we wcześniejszą depresję.
- No to co panowie, zaczynamy? - z nikąd rozległ się głos K.
Spojrzałem w stronę przedpokoju, w którym panowała ciemność. Wyszedł z niego K. Miał na sobie te same różowo-żółte ogrodniczki. W świetle świec nie raziły aż tak bardzo i można było wytrzymać.
- Tak, zaraz zaczynamy - oznajmił W i wyszedł do kuchni.
- Wziąłeś sandały? - K usiadł w fotelu obok.
- Wziąłem. Są w przedpokoju. Przynieść je?
- Nie. Niech tam leżą.
- Po co miałem je dziś wziąć ze sobą?
- Zobaczysz.
- Mmm - mruknąłem.
- Potem pokażę ci zdjęcia Ryżego. Już wywołałem. Wyszły całkiem nieźle.
Do pokoju wszedł W. Trzymał w ręce manuskrypt i coś jeszcze, jakąś małą rzecz której na razie nie mogłem rozpoznać. Stanął na środku i dał znak byśmy i my powstali. Cierpliwie wykonałem polecenie, choć moja cierpliwość do wariactw W już się kończyła. W zaczął przemówienie.
- Zebraliśmy się tu wszyscy aby uczestniczyć w ceremonii otwarcia tunelu czasoprzestrzennego łączącego czwartą klatkę z piątą. Jako strażnik czwartego wymiaru doznałem wielkiego zaszczytu poprowadzenia tej uroczystości. Zanim zaczniemy muszę was poprosić o to, byście przysięgli, że nikomu nie wyzdradzicie tego co tu zobaczycie. Proszę abyście położyli prawą rękę na sercu i za mną powtarzali.
W zaczął bardzo uroczyście i podniośle. Poczułem się jak dziecko uczestniczące w zebraniu w ZMSie. Aby nie zakłócać spełniłem polecenie i położyłem rękę na piersi. Słowa przysięgi brzmiały dość banalnie. Posłusznie powtórzyliśmy je. Po tym wstępie W pozwolił nam usiąść.
- Oto pionier piątego wymiaru - W wziął w dłonie mały przedmiot, którego wcześniej nie potrafiłem zidentyfikować. Teraz dojrzałem, że jest to niewielki ludzik. - Pioniera wykonałem z jednego pudełka plasteliny kupionej w sklepie w Wolantowie. Do stworzenia tego oto ludzika zużyłem jeden pasek plasteliny koloru zielonego, pół paska żółtej plasteliny, dwa paski czarnej i trzy skubnięcia brązowej do wykonania czupryny. Całość wykonałem w czasie piętnastu minut. Proszę, zobaczcie go sobie, bo widzicie go ostatni raz - podał mi ludzka.
Mierzył jakieś pięć centymetrów i w całości wykonany był z plasteliny. Był nieco nieforemny, nogi miał za krótkie, ręce za długie a oczy za duże i wręcz wyłupiaste. Ubrany był w krótkie zielone spodenki i czarną koszulkę. Zauważyłem, że ludzik miał gołe stopy. Dawno temu w przedszkolu sam robiłem takie ludki. W natomiast miał trzydziestkę na karku i jak widać dalej bawił się plasteliną. Podałem ludzika K, by sobie go zobaczył. Wziął go w dłonie i pierwsze co zrobił to zaczął go obwąchiwać. Wąchał go chwilę i oddał z powrotem W, który kontynuował przemówienie.
- Pionier piątego wymiaru zostanie wstrzelony poprzez tunel czasoprzestrzenny do piątej klatki i stamtąd będzie mi całkowicie posłuszny, będę nim sterował i wszystkimi ludźmi wkoło niego. To bardzo ważna postać. To tyle jeżeli chodzi o wprowadzenie. Czas zacząć ceremonię otwarcia.
W położył ludzika na stole i wziął do ręki pusty zeszyt, któremu wcześniej się przyjrzałem. Otworzył go na pierwszej stronie i pokazał nam ją.
- Jak widzicie strona jest pusta a zeszyt jest najzwyklejszym zeszytem w świecie. Teraz otworzę tunel czasoprzestrzenny poprzez wstrzelenie ludzika do piątego wymiaru. Czy są jakieś pytania?
- Ja mam jedno pytanie - odezwałem się. - Po co w ogóle otwierać ten tunel?
- Od tego zależą losy wszechświata. Muszę to zrobić. Jestem stróżem czwartego wymiaru i to jest mój obowiązek.
- Nie rozumiem ale nic nie szkodzi. Kontynuuj.
W położył otwarty zeszyt na ziemi i na pierwszej pustej kartce umieścił plastelinowego ludzika. Potem przymknął zeszyt z ludzikiem w środku tak, że zamknięty był do połowy. Gdy W zaczął wchodzić na stół spytałem:
- A to po co?
- To konieczne. Zaufaj mi.
Stał chwilę na stole i przyglądał się zeszytowi z zamkniętym w nim ludzikiem, który leżał na ziemi. Cała ta sytuacja rozbawiła mnie. Uśmiechałem się tylko i nic nie mówiłem. W zabrał głos:
- A teraz wypowiem zaklęcie i otworzę tunel - stojąc na stole wziął do ręki manuskrypt i zaczął z niego czytać - Dominus dierae corgusso wasterwa plata. - powiedział po czym całym ciężarem zeskoczył ze stołu na zeszyt, który momentalnie zamknął się do końca. Przypuszczałem, że z ludzika, umieszczonego w nim, została tylko plama. Jak się za chwilę okazało myliłem się. W zszedł z zeszytu, podniósł go i jeszcze raz otworzył na stronie, gdzie wcześniej położył ludzika. Moje zdziwienie sięgnęło szczytu gdy patrząc na kartkę nie zauważyłem nic, ani plamki plasteliny. Kartka była pusta.
- Gdzie jest ludzik do cholery? - spytałem pełen zdumienia.
- Ludzik jest już po drugiej stronie. Wypowiedzianym zaklęciem otwarłem tunel do piątego wymiaru. Ludzik poprzez książkę przeniósł się właśnie tam, do piątej klatki. Stał się on najzwyklejszym człowiekiem takim jak ja czy ty. Właściwie to nie do końca stał się, właściwszym określeniem byłoby wcielił się. Od tej chwili przejąłem nad nim i całym jego otoczeniem kontrolę. Jego los jest w moich rękach i mogę z nim zrobić co tylko będę chciał. Ogłaszam wszem i wobec, że tunel został otwarty.
- Gadaj gdzie jest ludzik?! - zacząłem się złościć, bo nie rozumiałem co stało się z plastelinowym stworkiem. Cały czas, od włożenia między kartki ludzika, obserwowałem zeszyt i W nie miał możliwości go stamtąd wyciągnąć tak abym nie zauważył. Zniknięcie ludzika zaszokowało mnie i zaskoczyło, nie potrafiłem zrozumieć jak to było możliwe. Odebrałem W zeszyt i dwukrotnie przekartkowałem. Nigdzie nie było śladu po ludziku.
- Nie musisz szukać. Tam go nie znajdziesz - uspokajał mnie W.
- A gdzie go znajdę?
- W piątym wymiarze.
- W ma rację. Nie panikuj. Dlaczego ty nigdy w nic nie dowierzasz tylko zawsze próbujesz znaleźć logiczne wytłumaczenie. - powiedział K - Zrozum, to piąty wymiar. Chociaż raz odrzuć swe sensowne rozumowania i uwierz w inne wymiary. Wiesz, nie potrafię cię zrozumieć. Wierzysz w jakieś bezsensowne robaczki w piwie a nie możesz uwierzyć w rzecz tak oczywistą jak podział świata na wymiary lub jak kto woli klatki.
- Mam w dupie jakieś klatki. Gdzie jest ludzik do diabła?! - moja złość zaczęła się we mnie nasilać.
- W piątym wymiarze - ze spokojem w głosie rzekł K.
- Mam gdzieś wasze kuglarskie sztuczki. Cześć - powiedziałem i wyszedłem z pokoju. Ubierając buty w przedpokoju zauważyłem, że zniknęły sandały, które wchodząc położyłem obok własnych butów. Nikt nie wychodził z pokoju więc zniknięcie wydało mi się podejrzane. Była to kolejna zagadka tego wieczoru. Miałem już dość jak na jeden dzień niewyjaśnionych zjawisk więc nie zastanawiając się dłużej nad tym poszedłem do domu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Nie 8:57, 04 Cze 2006    Temat postu:

Niedzielne spotkanie z Urszulą
Tak jak prosiła mnie Urszula na wspólną niedzielną kolację ubrałem garnitur. Nie miałem go na sobie dobry rok. Ostatnio używałem go na weselu kuzyna. Był w nieco opłakanym stanie i przywrócenie go do porządku zajęło mi trochę czasu. Po trzygodzinnych przygotowaniach byłem gotowy do wyjścia. Wykąpany, ogolony, uczesany i pachnący tanim dezodorantem udałem się do Urszuli. Po drodze naniosłem ostatnie poprawki na niesionym bukiecie kwiatów, który wcześniej skleciłem z kilku gatunków róż.
- Dla ciebie - przywitałem się wręczając jej bukiet.
- Jesteś słodki - powiedziała przyjmując kwiaty. - Kolacja prawie gotowa.
Jedliśmy w milczeniu. Co chwilę wędrowałem wzrokiem na przeciwną stronę stołu, gdzie siedziała Urszula. Ona również cięła mnie wzrokiem znad dwóch czerwonych świec z ociężale tańczącymi płomieniami. Z dość staromodnego zestawu audio dobiegała nas cicha melodia "Old love" Claptona. Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki solówki mistrza przerwałem ciszę:
- Świetna kolacja.
- Dziękuję.
- Coś mi się przypomniało. Pamiętasz jak się poznaliśmy?
Uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Myślałaś, że jestem nowym listonoszem, bo wtedy miałem na sobie granatową koszulkę i dużą skórzaną torbę przewieszoną przez ramię.
- Ale się wtedy uśmialiśmy.
Skończyliśmy jeść i poprosiłem Urszulę do tańca. Kiwaliśmy się wolno na środku salonu. Gdy pan Clapton zaczął śpiewać "Wonderful Tonight" poczułem, jak moja partnerka mocniej się przytula. Zacisnęła swe dłonie na moich plecach, a głowę bezwładnie wsparła na mej piersi.
- Tak dawno tego nie robiłam. Tak dawno nie tańczyłam.
Zaciągnąłem się wonią jej włosów. Pachniały czymś pomiędzy zapachem brzoskwini a jabłka. Zniżyłem nieco głowę i do mych nozdrzy doszedł nowy zapach. Teraz były to jej perfumy, które pachniały wanilią. Obydwa te zapachy zadziałały na mnie zaskakująco podniecająco. Byłem we wspaniałym nastroju, podniecony i bardziej niż zwykle pobudzony. Odważyłem się zniżyć trzymane ręce do wysokości pośladków. Gładkość jej czarnej wieczorowej sukni powodowała, że w tańcu me ręce choć spoczywające w miejscu nieco przemieszczały się to w górę to w dół. Urszula podniosła głowę i zbliżyła usta do mojego ucha.
- Chcesz?
- Chcę - odpowiedziałem.
Nie musieliśmy mówić nic więcej. Obydwoje wiedzieliśmy o co nam chodziło. Po chwili ona wzięła w usta kawałek mojej małżowiny usznej i zaczęła ją delikatnie ssać. Teraz bardzo wyraźnie słyszałem jej oddech, był przyspieszony i ciepły. Po raz pierwszy kobieta robiła mi coś takiego. Podnieciłem się jeszcze bardziej i mocniej zacisnąłem dłonie na jej pośladkach. Ona nie przestawała przyspieszając już i tak szybki oddech. Lewą ręką powędrowałem do jej głowy wplatając wyprostowane palce w jej rude włosy. Przesunęła głowę niżej i teraz ssała już moją szyję. Drgnąłem lekko, bo szyja zawsze była moim najwrażliwszym punktem ciała. Teraz i ja w skutek coraz to większego podniecenia przyspieszyłem oddech.
- Teraz?
- Teraz - rzekłem, a ona wzięła mą rękę i pociągnęła mnie w stronę łóżka.
Obudziliśmy się wcześnie. Gdy otwarłem oczy ona leżała obok z wzrokiem skierowanym w sufit. Przytuliłem się do niej. Była ciepła od snu. Pachniała teraz zupełnie inaczej niż wieczorem. Była to również przyjemna woń, którą już skądś znałem tylko nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd. Gdy chciałem cos powiedzieć uprzedziła mnie ona:
- Nic nie mów.
Od razu przypomniałem sobie skąd znałem ten nieokreślony zapach. Był to zapach kobiety.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Wto 5:42, 06 Cze 2006    Temat postu:

Dlaczego świat podzielony jest na klatki
Od czasu zniknięcia plastelinowego ludka czyli od dnia, w którym podobno W otworzył tunel czasoprzestrzenny, ciągle nękało mnie jedno pytanie - co się stało z ludzikiem. Jedynym sensownym wytłumaczeniem zniknięcia ludka było oczywiście przyjęcie, że została zastosowana jakaś iluzjonistyczna sztuczka. Znałem dobrze W i wiedziałem, że nigdy by mnie nie oszukał. Byliśmy przyjaciółmi i nie miał przede mną żadnych sekretów. Idąc tym torem rozumowania doszedłbym do wniosku, że jednak W mówił prawdę a to znowu było niemożliwe, bo istnienie innych wymiarów nie przemawiało do mnie wcale. Byłem w kropce. Zostawało jeszcze jedno wyjście - W nie kłamał, bo postradał zmysły ale i tak nie miało to nic wspólnego z tym, że ludzik, czyli pionier piątego wymiaru jak nazywał go W, zniknął.
Drugie pytanie, które nękało mnie nie mniej niż pytanie o ludzika, brzmiało - kto i dlaczego wziął sandały? Tu miałem o wiele mniej hipotez bo właściwie tylko jedną. Przyjęcie, że podczas ceremonii ktoś wkradł się do przedpokoju i ukradł je, wydawało mi się całkiem rozsądne ale mało prawdopodobne. Jaki złodziej przy zdrowych zmysłach wkradłby się do mieszkania i wziął tylko stare używane sandały? Po dwóch godzinach rozmyślań nad tymi dwoma pytaniami wreszcie wpadłem na pewien trop. Zauważyłem, że zniknięcie sandałów miało coś wspólnego ze zniknięciem ludka. Gdy W podał mi ludka bym go sobie obejrzał spostrzegłem, że nie miał on butów, był bosy. Jak ktoś jest bosy to potrzebuje obuwia, pomyślałem. Aby łatwiej mi było prowadzić dalsze rozmyślania w tym temacie postanowiłem chwilowo przyjąć istnienie innych wymiarów, tunelu czasoprzestrzennego i pozostałych niewiarygodnych rzeczy. Gdy zakodowałem to sobie w głowie to nasunął mi się pewien pomysł. Ludek mógł zabrać sandały ze sobą do piątego wymiaru. W końcu to jemu potrzebne były buty. A więc przyjmując złodziejski zamiar ludka wytłumaczyłem zniknięcie sandałów. Wszystko było jasne. No może nie do końca jasne, bo gdybym wyrzucił z głowy wiarę w cuda to pytania dalej zostałyby nierozwiązane. Dla dobra mego małego śledztwa postanowiłem na pewien czas uwierzyć W. Byłem pewien, że tylko to doprowadzi mnie do czegoś, jakiś wniosków czy spostrzeżeń. Aby dowiedzieć się czegoś więcej o innych wymiarach udałem się do eksperta, stróża czwartego wymiaru, czyli do W.
- Opowiedz mi więcej o innych wymiarach - poprosiłem.
- A skąd u ciebie takie nagłe zainteresowanie? Przecież ty w to nie wierzysz.
- Wierzę, nie wierzę, nie ważne. Mów.
- A co konkretnie chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
- Wszystkiego to nawet ja nie wiem.
- No to powiedz o ludziku i jego przejściu do piątego wymiaru.
- Powiem ale pamiętasz, że obowiązuje cię tajemnica?
- Pamiętam.
- A więc usiądź wygodnie bo to będzie długa opowieść. Zacznę od początku. Na początku był chaos, potem Bóg z chaosu stworzył świat i podzielił go na wymiary. Każdy wymiar zawiera określoną liczbę osób. Na ziemi jest bardzo dużo wymiarów. Mówi się na nie klatki, bo wymiary mają charakter warstwowy. Wyobraź to sobie, każdy wymiar jest taką klatką, tych klatek jest wiele i są one poukładane jedna na drugiej tak, że tworzą gigantyczną wieżę. Tylko nie bierz tego dosłownie w sensie materialnym, że te wymiary wyglądają jak klatka. Nic bardziej błędnego. Wymiary mają płaską postać. A więc stoi tych klatek jedna na drugiej niezliczona ilość. Każda klatka ma swojego stróża. Jak ci już wspominałem zadaniem stróża jest sterowanie pionierem i wszystkim ludziom z wymiaru pioniera.
- Może trochę jaśniej?
- Jaśniej już nie umiem. W każdej klatce jest stróż, który ma za zadanie wstrzelić, do wymiaru leżącego pod nim, pioniera. Gdy pionier zostanie wstrzelony do następnego wymiaru to stróż steruje nim i wszystkim ludziom należącym do tego wymiaru. Sterowanie odbywa się za pomocą księgi, tego pustego zeszytu. Polega ono na pisaniu w zeszycie opowieści. Ja piszę a pionier i ludzie z jego wymiaru to wykonują, są jakby robotami pod moją kontrolą. Jeśli napiszę, że pionier zaparza herbatę to on to robi, jeśli napiszę, ze sąsiadka pioniera odwiedzi go to tak będzie i tak dalej. Stróż każdego wymiaru steruje wymiarem leżącym pod nim czyli jeśli ja jestem w czwartym wymiarze to steruję wymiarem piątym. Pionier z piątego steruje wymiarem szóstym i tak dalej. Proste, no nie?
- Mam pytanie. W jaki sposób pionier steruje wymiarem pod nim skoro nie jest stróżem tak jak ty?
- Moim zadaniem jako stróża czwartego wymiaru jest stworzenie pioniera, wstrzelenie go do następnego wymiaru, kierowanie jego życiem i ludzi z jego wymiaru, doprowadzenie do tego aby pionier znalazł manuskrypt i został stróżem. Gdy pionier zostanie już stróżem wykonuje on to samo, tworzy pioniera, wstrzeliwuje go i w kółko to samo. W każdym wymiarze pionier znajduje manuskrypt i zostaje stróżem. Ja też kiedyś byłem plastelinowym ludkiem i stróż trzeciego wymiaru wstrzelił mnie do naszej rzeczywistości czyli do czwartego wymiaru.
- Jak to? Przecież ty urodziłeś się, twoja mam wydała cię na świat a nie jakiś stróż.
- Owszem, urodziłem się i żyłem w naszym świecie. Pewnego dnia, w moim wypadku był to dzień, gdy miałem przeczucie i swędziało mnie, stróż trzeciego wymiaru wstrzelił ludzika i ten ludzik wcielił się we mnie. Pionier wciela się w człowieka. Nie zmienia jego charakteru czy coś takiego, nie. To jest jakby mianowanie a nie wcielenie. Gdy pionier przeleci przez tunel to losowo wybiera osobę, z wymiaru do którego wleciał, i po prostu staje się nią.
- Jeśli każdy wymiar jest sterowany przez księgę i stróża to znaczy, że my też jesteśmy sterowani?
- Dokładnie tak. To, że w tej chwili rozmawiamy stało się dlatego, że stróż trzeciego wymiaru napisał w księdze: "W spotyka przyjaciela i opowiada mu o wymiarach". My jesteśmy sterowani, każdy człowiek na Ziemi jest sterowany.
- Przecież to bez sensu. Jeśli byłoby tak, że wszyscy są sterowani no to znaczy, że nie mamy wolnej woli?
- Niestety. Przedstawię ci to bardziej obrazowo. Jak już wspominałem, Bóg stworzył świat i podzielił go na klatki. Wyobraź sobie, że są to zwyczajne metalowe klatki o wymiarze dwa metry na dwa. W każdej klatce siedzi człowiek i ma przy sobie tylko kartkę i ołówek. Klatki zostały poukładane tak, że jedna stoi na drugiej. Człowiek z jednej klatki pisze, że ten pod nim czyli ten który siedzi w klatce niżej, drapie się po głowie. Tamten oczywiście podrapie się bo jest sterowny przez tego wyżej. Ten wyżej napisał to, że tamten podrapie się po głowie, dlatego bo ten z klatki nad nim napisał w na kartce: " Pan X napisze w zeszycie, że osoba sterowana przez niego podrapie się po głowie". I tak każdy steruje tym pod nim i każdy jest sterowany przez tego nad nim. A teraz powiem rzecz najważniejszą. Wiesz kto steruje pierwszą klatką?
- Nie.
- Pierwszą klatką steruje Bóg. Tak stworzony jest świat.
Rozmyślając nad teorią W powoli zacząłem rozumieć co chciał mi powiedzieć. Pogmatwane wywody o wymiarach i sterowaniu ludźmi wydały mi się niczym innym jak tylko fantazyjnym sposobem wytłumaczenia funkcjonowania świata. Wszystko co mi powiedział bardziej pasowało mi do treści jakiejś książki z gatunku SF niż do prawdziwej powiastki o wszechświecie. Naturalnie nie uwierzyłem ale byłem pełen podziwu dla tego, kto ze szczegółami obmyślił tą teorię.
- A skąd ty to wszystko wiesz? - spytałem.
- Z manuskryptu.
- I chcesz mi powiedzieć, że wszyscy jesteśmy marionetkami w rękach jakiegoś stwórcy?
- To smutne ale tak.
- Znalazłem pewną nieścisłość. Jeśli stróż załóżmy dziesiątego wymiaru pisze w księdze jakieś polecenia to muszą one brzmieć bardzo zawile. Na przykład "Taki a taki usiadł z manuskryptem przy biurku i napisał, że ten a ten napisał w swej księdze, że tamten a tamten podrapał się po głowie". Taki coś nie ma końca.
- Nie zupełnie. Ja nie muszę wpisywać takich długich poleceń, bo wystarczy, że napiszę, że taki a taki usiadł przy biurku i zaczął pisać w zeszycie. To co on napisze zależy tylko wyłącznie od Boga, który steruje wszystkim. Ja steruję tylko jego zachowaniem i tym wszystkim co mu się przytrafia poza pisaniem księgi. Bóg natomiast decyduje o tym, co napisze stróż w zeszycie.
- Dzielą nas od Boga tylko cztery klatki, tak?
- Tak. To wspaniałe, że jesteśmy tak blisko Stwórcy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Sob 6:38, 10 Cze 2006    Temat postu:

Jesienny wiatr
Do Łysej zaczęła nieubłaganie zbliżać się jesień. Umierające liście fruwały w powietrzu zamiatane zimnym wiatrem. Niebo coraz częściej przybierało sinego koloru i coraz częściej płakało gęstym deszczem. Mijały dni. W co dzień wpisywał w księdze nowe przygody piątego wymiaru. K dostał hemoroidów. Jak mi mówił zawsze jesienią na nie cierpiał. Poza pogodą i otoczeniem nic się nie zmieniło. Ludzie byli tacy sami, tak samo patrzeli na innych i mówili o nich to samo. Od czasu do czasu ktoś puścił po wsi śmieszną plotkę i cała wieś miała ubaw. A to, że w Łysej są złoża uranu, a to, że Janczarska urodzi siedmioraczki, a to, że nasz ksiądz zachorował na rzeżączkę. Tartak wznowił produkcję i znów miałem pracę. Jesień w Łysej przyniosła ze sobą kłopoty. PKS do Wolbromia psuł się coraz częściej, wielu mieszkańcom dały się we znaki infekcje grypy a w miejscowym sklepie co dzień czegoś brakowało. K twierdził, że to wszystko przez jesienny wiatr. Mówił, że to jego sprawka.

Losy pioniera piątego wymiaru

W prosił mnie abym mu pomógł przy malowaniu mieszkania. Przebrałem się w ubranie, którego używałem przy moim remoncie. Spakowałem kilka pędzli i wałek oraz trochę emulsji. Ściany domu W rzeczywiście wymagały odnowy. Dawne kolory zaszły szarością i w niczym nie przypominały swego pierwotnego ubarwienia. Po przygotowaniu pokoju i przykryciu mebli folią wzięliśmy się do roboty. Zaczęliśmy od sufitu. Stałem na drabinie i co chwila dokonywałem cyrkowych akrobacji by nie spaść na ziemię. Drabina była tak nie równa, że przy każdym moim ruchu kolebała się w prawo i w lewo. Podczas pracy W opowiadał mi o swoich osiągnięciach w dziedzinie sterowania piątym wymiarem.
- Z pisaniem idzie mi całkiem nieźle - mówił. - Pionier piątego wymiaru jest w swoim świecie taksówkarzem w dużym mieście. Nigdy nie pisałem książek, ale po kilku dniach stwierdziłem, że jest to łatwe. Wystarczy mieć kilka pomysłów, a reszta sama jakoś pójdzie. Pionier ma żonę i córkę. Jak na razie nie zaserwowałem mu żadnej większej przygody, choć musze przyznać, że kusi mnie to. Może napiszę, o tym jak do taksówki wskoczy mu niebezpieczny bandyta i grożąc bronią każe zawieźć się gdzieś. A może wymyślę coś niezwiązanego z jego zawodem.
- On, ten pionier, też będzie kiedyś stróżem, prawda?
- Tak. Mam jeszcze dużo czasu zanim zdecyduję o tym, że znajdzie on manuskrypt. Muszę też wymyślić oryginalny sposób jego znalezienia. Stróż trzeciego wymiaru wymyślił dla mnie dość męczącą metodę. Powtarzający się sen przyprawiał mnie o obłęd. Ja znajdę coś mniej męczącego dla pioniera piątego wymiaru.
- Może znajdzie go w śmietniku, co? - zaproponowałem. - To byłoby łatwe.
- Niezły pomysł. Rozważę to.
Malowanie sufitów skończyliśmy wieczorem. Byłem skonany jedyną rzeczą o jakiej wtedy marzyłem było łóżko.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Wto 5:42, 13 Cze 2006    Temat postu:

Burza
Obudził mnie potężny grzmot. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła czwarta. Grzmot zwiastował nadejście burzy. Nie potrafiłem już zasnąć więc ubrałem się i zaparzyłem kawę. Uderzenia piorunów stawały się coraz częstsze i głośniejsze. Był to znak, że burza szybko zbliża się do Łysej. Stanąłem przy oknie i popatrzałem na zewnątrz. Pierwsze krople zaczęły przecinać szybę zostawiając mokre smugi, Już po chwili deszcz stał się tak intensywny, że po szybie ściekały rwące stróżki wody. Nagle na drodze zauważyłem biegnącą postać. Nie wiedziałem kto to, bo postać skryta była pod dużym płaszczem przeciwdeszczowym. Gdy ten ktoś wbiegł na moje podwórko skoczyłem do drzwi.
- Jesteś tam?! - usłyszałem głos a zaraz potem walenie do drzwi.
Otworzyłem. Był to W. Miał przerażoną minę. Wbiegł do środka sapiąc przy tym ciężko.
- Ubieraj się! Szybko! - krzyknął.
- Co się stało?
- Chata K się pali!
Wskoczyłem w buty i zarzuciłem na siebie kurtkę z kapturem. Biegliśmy na pełnych obrotach. W połowie drogi zauważyłem na horyzoncie czerwoną poświatę. To łuna z palącego się domu namalowała na niebie taki odcień. Gdy dobiegliśmy na miejsce żona K stała przed chatą a w koło niej biegał K i coś krzyczał. Spojrzałem w stronę pożaru. Sytuacja była fatalna, płomienie wyłaziły dosłownie zewsząd, z okien, drzwi a nawet dachu. Ogarnęła nas fala ciepła emitowana przez gigantyczne języki ognia. Nie można było już nic zrobić. Ogień trawił dom w całości i nawet padający deszcz nie potrafił go ugasić. K ciągle krzyczał:
- Moje słoiki! Promyki uciekają!
Słoje pewnie pękały od temperatury i całą kolekcję można było spisać na straty. K podbiegł do mnie.
- Promyki! Moje promyki! - krzyczał.
Miał szalony wyraz twarzy i spojrzenie bardzo podobne do tego, jakie zauważyłem u W, gdy ten przechodził obłędne opętanie powtarzającym się snem. Mimo tego, że padał deszcz i woda ściekała z niego, spostrzegłem, że płacze. Białka oczne miał przekrwione do tego stopnia, że z pierwotnej bieli nic nie zostało. Musiał to silnie przeżywać. Złapałem go za ramię i lekko potrząsnąłem.
- Uspokój się - rzekłem. - To na nic. Promyków już nie odzyskasz ale zawsze możesz zacząć od początku.
- Nie! - wydarł się tak mocno, że w uszach mi zadźwięczało.
W w tym czasie patrzał w niebo. Był rozzłoszczony, zauważyłem to od razu. Wiedziałem również na kogo się złościł. Według teorii z manuskryptu wszystko co wydarzyło się w naszym wymiarze było sprawką stróża trzeciego wymiaru, który to pisał w swej księdze nasze losy. Usłyszałem jak W szepnął:
- I po co to zrobiłeś skurwysynu? - powiedział nadal patrząc w niebo. - Po co?
Strata kolekcji pierwszych promyków słońca wywarła na K taki stan, że wylądował w zamkniętym zakładzie dla psychicznie chorych. Już następnego dnia przyjechali po niego. Był niemy. Nie, że się nie odzywał, ale po prostu oniemiał. Przeniósł się na stałe do krainy, do której jeszcze do niedawna odchodził na kilka minut. Umysłem był w swym bajkowym świecie. Dostał swego rodzaju zapaści umysłowej i potrzebna mu była pomoc specjalistyczna. Nie wiem, kto zadzwonił po pogotowie, może jego sąsiad, może sołtys. Ale nie to było ważne, najważniejsze było to, że trafił do szpitala psychiatrycznego. Byłem pełen nadziei, że K wróci do zdrowia, zacznie mówić, słuchać zdjęć i że będzie znowu wesołym starcem o bujnej siwej czuprynie i nieodłącznych ogrodniczkach. Razem z W z utęsknieniem czekaliśmy na jego powrót.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Pon 19:32, 19 Cze 2006    Temat postu:

Kto zabrał sandały
- Wiesz, mam dziwne odczucie - powiedział W.
- Co masz na myśli?
- Chodzi o mojego bohatera, no wiesz, pioniera.
- No - odparłem.
- Jak o nim piszę, to nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że on ma na nogach sandały.
Od razu przypomniał mi się dzień, gdy K dał mi sandały, które później na jego życzenie zaniosłem do domu W tuż przed ceremonią otwarcia tunelu czasoprzestrzennego.
- Wiem o co chodzi. Te sandały... - opowiedziałem W o historii tego obuwia podkreślając ich tajemnicze zniknięcie.
- To wszystko wyjaśnia. W manuskrypcie pisze, że pionier przy wstrzeleniu do innego wymiaru może zabrać ze sobą jakiś wybrany przez siebie przedmiot. Ale skąd o tym wiedział K?
- Nie wiem.
- Może on też jest stróżem któregoś z wymiarów?
- Nie, to bez sensu.
- Dlaczego nie?

Pomieszanie wymiarów

Wiedziałem, że tego dnia coś się stanie. Już z samego rana naszło mnie jakieś takie dziwne uczucie. Może było to przeczucie, w które tak bardzo wierzył W. W pracy było podobnie. Nie mogłem na niczym się skupić. Majster kilka razy upominał mnie, gdy to popełniałem błędy w wykonywaniu różnych czynności. Po przerwie śniadaniowej już miałem wracać do mego zajęcia gdy zobaczyłem nadbiegającego W.
- Chodź ze mną!
- Co się stało?
- Dramat! Koniec świata!
Nie mogłem tak od razu opuścić stanowiska pracy. Pomocna okazała się wybujała wyobraźnia mojego przyjaciela. Wymyślił, że mam powiedzieć szefowi, że złodzieje właśnie plądrują mój dom i muszę szybko tam biec. Pomysł zadziałał bez zarzutu. Majster niczego nie podejrzewając dał mi wolne na resztę dnia. Gdy szliśmy w stronę wsi W wyjaśnił o co chodzi.
- Świat się kończy. Wszystkie wymiary za niedługo zleją się w jeden i wszystko prawdopodobnie rozsypie się.
- Uspokój się. O czym ty mówisz?
- Gdy zasiadłem do napisania w księdze kolejnego rozdziału z życia pioniera zauważyłem, że coś jest nie tak. Moja ręka, w której trzymałem długopis sama zaczęła pisać, bez żadnego nacisku z mojej strony. Ja tylko czytałem to co napisała ręka. Chodzi o to, że straciłem kontrolę nad pionierem i całym piątym wymiarem. Pionier odzyskał wolną wolę i robi teraz co mu się żyw nie podoba. Czy wiesz co to oznacza?
- Nie.
- To oznacza, że wszystkie wymiary od piątego wzwyż stały się niezależne i niesterowalne. Każdy pionier i każdy stróż ma teraz wolną wolę. A co tam! Wszyscy odzyskali wolną wolę. Nastała światowa anarchia. Ale już nie długo, może nawet za chwilę połączą się wszystkie światy i nastąpi gigantyczna eksplozja. Bóg natomiast stworzy sobie nowe wymiary ale już bez nas. Nowy świat!
Po ostatnim słowie W stało się coś niesamowitego. Niebo zaszło czarnymi chmurami. Nie, to nie były chmury, to była jakaś czarna powłoka. W jednej chwili zapanował mrok. Ze wszystkich stron zaczął wiać bardzo silny wiatr. Tak silny, że nie mogłem utrzymać się na nogach i żeby nie zostać porwanym skoczyłem do drzewa i złapałem się go. W zrobił to samo. Patrzeliśmy na siebie otępiałym z wrażenia wzrokiem. Wiatr wiał co raz bardziej. Ogarnęło mnie wielkie przerażenie przed czymś nieznanym. Jeśli W miał rację, pomyślałem, to zaraz ma nastąpić koniec świata. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie bałem się niczego jak wtedy trwając z zaciśniętymi rękoma na pniu drzewa.
- A nie mówiłem! - krzyczał W - Koniec świata!
Szum wiatru był tak głośny, że mimo tego, że W stał tuż obok mnie, z ledwością usłyszałem co krzyczał. Drgnąłem w chwili gdy niebo zaczęło pękać. Ogromne białe rysy przecinały sklepienie w zenicie. Nagle zauważyliśmy dużą białą kulę wirującą w powietrzu. Zbliżała się do nas zaskakująco szybko. W ostatniej chwili padliśmy na ziemię a kula rozbiła się o sąsiednie drzewo sypiąc w koło milionami iskier. Przez moment było tak jasno jakby ktoś zatrzymał na kilka sekund błysk flesza fotograficznego. Kolejna świetlista kula przeleciał w znacznej odległości od nas i znikła za linią lasu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gani




Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Tarnowskie Góry

PostWysłany: Wto 22:10, 20 Cze 2006    Temat postu:

Spikerka radiowa wyjaśnia
"...Nad południową Polską przeszły niespodziewane gwałtowne burze. Towarzyszył im silny wiatr, który poczynił znaczne szkody. W czasie trwania burz wystąpiło zjawisko rzadko spotykanych piorunów kulistych. Zniszczonych zostało wiele gospodarstw, w kilkudziesięciu domostwach pozrywane zostały dachy. Ucierpiało też wiele linii telefonicznych i napowietrznych linii wysokiego napięcia. Ofiar w ludziach nie było. Na razie nie oszacowano strat. Meteorolodzy są zgodni co do tego, że żadne zdjęcia satelitarne nie zapowiadały takiego kataklizmu..."

Dlaczego nie było końca świata

W powiedział, że prawdopodobnie Bóg pogodził się tym, że wymiary się pomieszały i postanowił je ocalić. Mówił też, że teraz wszyscy ludzie na Ziemi żyją w jednym wymiarze, i że nie potrzeba już żadnych manuskryptów, pionierów i stróżów wymiarów. Świat stał się jednością. Zmiana ta była niezauważalna dla innych ludzi, których życie przez połączenie wymiarów wcale się nie zmieniło. W nie napisał już ani słowa w księdze. Uroczyście spaliliśmy manuskrypt i rozpoczęliśmy zwyczajne życie, takie jakie wiedliśmy przed tym, jak zaczęła się przygoda z wymiarami.

Nie każda książka musi się kończyć dobrze
Następnego dnia po niespodziewanej burzy dostałem telegram z Zakładu Psychiatrycznego. Telegram zawierał wiadomość o śmierci K. Umarł on w dzień "końca świata".

Koniec
- Czy ty Reno bierzesz sobie tego oto W za męża?
- Tak.
- Czy ty W bierzesz sobie tą oto Renę za żonę?
- Tak.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Seriale - utwory w odcinkach Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin