| 
			
				|  | ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 |  
 
 
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37071
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pią 19:18, 24 Paź 2025    Temat postu: Bluźnierstwo przeciw Biblii a bluźnierstwo przeciw Bogu |  |  
				| 
 |  
				| Przyszło mi do głowy, że chrześcijanie próbujący WIERZYĆ SZCZERZE stają przed perspektywą wyboru pomiędzy dwoma "bluźnierstwami" (dodałem cudzysłów, bo tutaj słowo "bluźnierstwo" ma też pewien odcień niestandardowy, zatem trochę można tu się czepiać, iż użylem tego słowa nie do końca zasadnie). Rzecz opisałem najpierw częściowo w innym wątku, a teraz tamten tekst zacytuję: 
  	  | Michał Dyszyński w wątku napisał: |  	  | ... dlaczego Bóg MIŁOSIERNY zsyła człowieka na świat z cierpieniem, a także z zagrożeniem potępieniem. U tradycjonalistów "wytłumaczenie" tej rozbieżności pomiędzy miłosierdziem a zsyłaniu osobistym przez Boga dusz na wieczne męki uzyskuje się jedynie nazywaniem rzeczy w sposób totalnie przeciwny domyślnemu rozumieniu znanych słów, czyli po prostu arbitralnym stwierdzeniu, iż np. "w przypadku Boga nie ma żadnej rozbieżności pomiędzy miłosierdziem, a zsyłaniem do piekła". Dalsza retoryka tradycjonalistów będzie tylko na różne sposoby powtarzała taki schemat typu "nie, bo nie", "tak jest, bo tak się stwierdza", "żadnej sprzeczności nie ma, bo przecież tak twierdzimy" itp. Co dla każdego jako tako świadomego odbiorcy okazuje się niczym innym, jak najbardziej ordynarną postacią pójścia w zaparte, czyli wpieraniu, że nazwy normalnie prowadzące do zrozumiałych treści, w tym konkretnym przypadku prowadzą do treści właściwie przeciwnych. Dlaczego? Bo tak! Dlaczego? Bo tak i nie ma dyskusji! Dlaczego? Bo jak nie, to jesteś bluźniercą!... itp. itd. na różne sposoby, ale wszystkie z gatunku zmiany tematu, odwracania uwagi, przeskakiwania w emocjonalne sformułowania, bez obsłużenia ZNACZEŃ. 
 Tradycjonaliści, integryści wierzą, że taką strategią broną się przed zarzutem o bluźnierstwo. Bo formalnie ich usta (pismo) niby nie bluźnią. A co jeśli ich serca bluźnią?...
 
 A co będzie, jeśli Bóg odczyta właśnie jako bluźnierstwo wobec niego samą tę strategię pójścia w zaparte z przypisywaniem słów do domyślnych znaczeń, byle tak oszukać zarzuty o wystąpienie przeciw Bogu?...
 Bo może Bóg potraktuje jednak osądy od strony serc, a nie tylko deklaracji, które jakże często są od publiczkę, oportunistyczne, zakłamane?...
 A co, jeśli Bóg, zaglądający do duszy i myśli naszego ortodoksa stwierdzi w nich: tam absolutna twarda wiara we Mnie jako tego, który MA W ISTOCIE WSZYSTKIE CECHY SADYSTY, DRANIA, TYRANA?
 A co jeśli Bóg nie potraktuje spraw na zasadzie: swoich ziemskich tyranów też nie nazywaliście w oczy "tyranami", a dopiero ci tyrani zmarli przyznawaliście to, o czym zawsze krzyczała do was dusza. To mnie potraktowaliście zupełnie identycznie! Mi też w oczy nie mówiliście słow "tyran i sadysta", ale jakby zastosować ślepą próbę, jakby nie ujawniać od początku, że to chodzi o Mnie - Boga, to by wszyscy zgodnie przyznali, iż ci (rzekomo) "nie bluźniący" w ten właśnie sposób przypisują cechy tyranom i sadystom.
 Bluźnierstwo słowem, a bluźnierstwo sercem - ogólnie ciekawy problem...
 
 Ortodoks mają jednak zadziwiającą wiarą w moc swojego stwierdzania, które może być dowolnie odklejone od rzeczywistości. W ramach takiej postawy sformułowanie "ten, kto napisał niniejszą frazę, nie pisał frazy" wyraża spójną i wiarygodną treść - bo przecież STWIERDZENIE GŁOSI, że "nie pisał", A to, że już W ZNACZENIACH będzie tu sprzeczność?...
 - Cóż... Zwolennicy owej postawy na to przecież "nie muszą" zwracać uwagi. Czyli liczy się ten pierwszy odczyt, drugi da się pominąć.
 | 
 Ale pociągnę kwestię bluźnierstwa teraz jeszcze trochę inaczej. Właściwie to w opisanym wyżej kontekście można też mówić o dwóch bluźnierstw:
 - Bluźnierstwo przeciw Biblii traktowanej jako księgę „nieomylną” – związane z podważaniem domyślnych znaczeń dla bezpośrednich, literalnych odczytów różnych fraz Biblii.
 - Bluźnierstwo przeciw samemu Bogu.
 
 Tu mamy właśnie ten typ dylematu – przyjmując dosłownie niektóre frazy biblijne, czyli pobierając z odczuć językowych domyślne dowiązania do słów
 - natrafiamy na znaczenie „Bóg zsyła dusze na wieczne męki”
 a jednocześnie natrafiamy na znaczenie
 - Bóg jest miłosierny, chce zbawić każdą ludzką istotę.
 
 Spontanicznie umysł na takie postawienie sprawy zareaguje: tu jest sprzeczność! Istota, która jest miłosierna i wszechmocna nie może być tą samą, która zsyła na wieczne męki jakąkolwiek duszę. Nie da się tego połączyć – przynajmniej ten pierwszy defaultowy odczyt, a już szczególnie odczyt, w którym przesłonilibyśmy sobie lęk przed podpadnięciem Bogu z tytułu oskarżania Go o złe intencje, wskazywałby na sprzeczność. A gdy dwa stwierdzenia są sprzeczne, to nie mogą być oba prawdziwe. A jeśli rzecz dotyczy rzeczy/osób świętych, boskich to jest też bluźnierstwem.
 Więc trzeba wybrać pomiędzy tymi dwoma bluźnierstwami:
 - albo bluźnimy przeciw Biblii, bo uznajemy, że przekazała nam wizję Boga, której nie będziemy akceptowali, a więc Biblia (przynajmniej w tym pierwszym, spontanicznym odczycie znaczeń) może się mylić i zapewne się myli.
 - albo bluźnimy przeciw Bogu, uznając go de facto za krzywdziciela dusz, czyli niemiłosiernego (a do tego jeszcze oszukującego przy kierowaniu do ludzi Jego Księgi – Biblii, bo w tej księdze są zarówno frazy o miłości, jak i o piekle).
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  |  |  |  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16072
 Przeczytał: 79 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pią 21:52, 24 Paź 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | … dlaczego Bóg MIŁOSIERNY zsyła człowieka na świat z cierpieniem, a także z zagrożeniem potępieniem. U tradycjonalistów "wytłumaczenie" tej rozbieżności pomiędzy miłosierdziem a zsyłaniu osobistym przez Boga dusz na wieczne męki uzyskuje się jedynie nazywaniem rzeczy w sposób totalnie przeciwny domyślnemu rozumieniu znanych słów, czyli po prostu arbitralnym stwierdzeniu, iż np. "w przypadku Boga nie ma żadnej rozbieżności pomiędzy miłosierdziem, a zsyłaniem do piekła". Dalsza retoryka tradycjonalistów będzie tylko na różne sposoby powtarzała taki schemat typu "nie, bo nie", "tak jest, bo tak się stwierdza", "żadnej sprzeczności nie ma, bo przecież tak twierdzimy" itp. Co dla każdego jako tako świadomego odbiorcy okazuje się niczym innym, jak najbardziej ordynarną postacią pójścia w zaparte, czyli wpieraniu, że nazwy normalnie prowadzące do zrozumiałych treści, w tym konkretnym przypadku prowadzą do treści właściwie przeciwnych. Dlaczego? Bo tak! Dlaczego? Bo tak i nie ma dyskusji! Dlaczego? Bo jak nie, to jesteś bluźniercą!... itp. itd. na różne sposoby, ale wszystkie z gatunku zmiany tematu, odwracania uwagi, przeskakiwania w emocjonalne sformułowania, bez obsłużenia ZNACZEŃ. | 
 
 Twoje wywody są pełne całkowitej arbitralności i sofistycznych uproszczeń. Przypisujesz tradycjonalistom „pójście w zaparte” i „arbitralne stwierdzenia”, choć w rzeczywistości jedynie bronią logiki teologicznej i sensu słów w kontekście Ewangelii. Twoja sugestia, że tradycjonaliści manipulują znaczeniami, jest kompletnie nieudowodniona i sprowadza dyskusję do czystych emocji: powtarzasz „bo tak!”, „bo bluźnierca!”, zamiast analizować argumenty. Twój argument o rozbieżności między miłosierdziem a sprawiedliwością Bożą nie uwzględnia zasad logiki chrześcijańskiej: nie analizujesz, jak Bóg może łączyć miłosierdzie z sądem, tylko od razu atakujesz strawman. Cała twoja retoryka jest manipulacyjna, pełna odwracania uwagi i przemianiania znaczeń, bez żadnego dowodu, że tradycjonaliści „oszukują” rzeczywistość czy znaczenie słów.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Tradycjonaliści, integryści wierzą, że taką strategią broną się przed zarzutem o bluźnierstwo. Bo formalnie ich usta (pismo) niby nie bluźnią. A co jeśli ich serca bluźnią?… | 
 
 To, co tu robisz, jest kompletną projekcją i manipulacją. Przypisujesz ludziom intencje serca, których nie możesz sprawdzić, i traktujesz je jako argument niepodważalny. Sugerujesz, że „serca mogą bluźnić”, co nie ma żadnej obiektywnej podstawy i służy jedynie wzbudzeniu wrażenia, że tradycjonaliści są hipokrytami. To klasyczny sofizm emocjonalny – zamiast rozważać rzeczywistą naukę chrześcijańską, tworzysz strawman i atakujesz go personalnie. Twoje wnioski są całkowicie arbitralne, niekonsekwentne i ignorują podstawową logikę Bożego sądu i miłosierdzia, którą tradycjonaliści starają się wyjaśniać.
 
 
  	  | Cytat: |  	  | A co będzie, jeśli Bóg odczyta właśnie jako bluźnierstwo wobec niego samą tę strategię pójścia w zaparte z przypisywaniem słów do domyślnych znaczeń, byle tak oszukać zarzuty o wystąpienie przeciw Bogu?… Bo może Bóg potraktuje jednak osądy od strony serc, a nie tylko deklaracji, które jakże często są od publiczkę, oportunistyczne, zakłamane?…
 A co, jeśli Bóg, zaglądający do duszy i myśli naszego ortodoksa stwierdzi w nich: tam absolutna twarda wiara we Mnie jako tego, który MA W ISTOCIE WSZYSTKIE CECHY SADYSTY, DRANIA, TYRANA?
 A co jeśli Bóg nie potraktuje spraw na zasadzie: swoich ziemskich tyranów też nie nazywaliście w oczy "tyranami", a dopiero ci tyrani zmarli przyznawaliście to, o czym zawsze krzyczała do was dusza. To mnie potraktowaliście zupełnie identycznie! Mi też w oczy nie mówiliście słow "tyran i sadysta", ale jakby zastosować ślepą próbę, jakby nie ujawniać od początku, że to chodzi o Mnie - Boga, to by wszyscy zgodnie przyznali, iż ci (rzekomo) "nie bluźniący" w ten właśnie sposób przypisują cechy tyranom i sadystom.
 Bluźnierstwo słowem, a bluźnierstwo sercem - ogólnie ciekawy problem…
 | 
 
 Twoje rozważania są pełne emocjonalnych projekcji i hipotetycznych założeń, które nie mają podstaw w rzeczywistej teologii. Zakładasz, że Bóg mógłby postrzegać swoje cechy jako sadystyczne i tyraniczne, a następnie przypisujesz ludziom odpowiedzialność za ich „nieujawnione” myśli. To jest klasyczne mieszanie poziomów: ludzkie rozumienie nie może arbitralnie nadawać Bogu cech negatywnych w sposób, który definiujesz jako „bluźnierstwo sercem”. Twój argument opiera się na hipotetycznej projekcji uczuć i interpretacji, a nie na zasadach tradycyjnej teologii, w której cechy Boga rozumiane są jako sprawiedliwość, miłosierdzie i świętość.
 
 
  	  | Cytat: |  	  | Ortodoks mają jednak zadziwiającą wiarą w moc swojego stwierdzania, które może być dowolnie odklejone od rzeczywistości. W ramach takiej postawy sformułowanie "ten, kto napisał niniejszą frazę, nie pisał frazy" wyraża spójną i wiarygodną treść - bo przecież STWIERDZENIE GŁOSI, że "nie pisał", A to, że już W ZNACZENIACH będzie tu sprzeczność?… 
 * Cóż... Zwolennicy owej postawy na to przecież "nie muszą" zwracać uwagi. Czyli liczy się ten pierwszy odczyt, drugi da się pominąć.
 | 
 
 To jest całkowite nieporozumienie logiki i znaczenia słów. Twój przykład z frazą „nie pisał frazy” jest sofistyczny i absurdalny – przypisujesz ludziom zdolność do „dowolnego odklejenia” stwierdzeń od rzeczywistości, podczas gdy w tradycji ortodoksyjnej każde stwierdzenie interpretowane jest w kontekście logiki i znaczenia, a nie arbitralnych emocji. Twoje ujęcie manipuluje definicją „wiarygodności” i „spójności”, by wykazać rzekomą irracjonalność ortodoksów. W rzeczywistości ich spójność polega na zachowaniu sensu wypowiedzi zgodnie z kontekstem, nie na dowolnym przypisywaniu znaczeń
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Ale pociągnę kwestię bluźnierstwa teraz jeszcze trochę inaczej. Właściwie to w opisanym wyżej kontekście można też mówić o dwóch bluźnierstw: 
 * Bluźnierstwo przeciw Biblii traktowanej jako księgę „nieomylną” – związane z podważaniem domyślnych znaczeń dla bezpośrednich, literalnych odczytów różnych fraz Biblii.
 * Bluźnierstwo przeciw samemu Bogu.
 | 
 
 Twierdzisz, że istnieją dwa równorzędne bluźnierstwa, jakby wybór między nimi był nieuchronny. To jest czysta manipulacja i fałsz logiczny. Nie ma symetrii między „bluźnieniem przeciw Biblii” a „bluźnieniem przeciw Bogu”, bo Biblia jako objawione Słowo nie jest arbitralną księgą do interpretacji wedle Twojego widzimisię – to ty próbujesz wprowadzić fałszywy dylemat, który nie istnieje w rzeczywistości. Sprzeczność, którą rzekomo widzisz, powstaje nie z samej treści Biblii, ale z twojego wymuszonego, selektywnego czytania, które ignoruje kontekst historyczny, językowy i teologiczny. Twój podział jest sztuczny, arbitralny i służy tylko Twojemu narracyjnemu celu – zniekształcić tradycyjne rozumienie Pisma i postawić je w opozycji do Boga.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Tu mamy właśnie ten typ dylematu – przyjmując dosłownie niektóre frazy biblijne, czyli pobierając z odczuć językowych domyślne dowiązania do słów 
 * natrafiamy na znaczenie „Bóg zsyła dusze na wieczne męki”
 a jednocześnie natrafiamy na znaczenie
 * Bóg jest miłosierny, chce zbawić każdą ludzką istotę.
 | 
 
 Twój „dylemat” jest czystym sofizmatem. Podajesz dwa twierdzenia jako sprzeczne, ignorując konieczność interpretacji Pisma w całości i jego wewnętrznej logiki. To, że pewne frazy bez kontekstu mogą wydawać się niepołączalne, nie czyni ich rzeczywistą sprzecznością. Ty sam zakładasz arbitralnie, że „domyślne odczyty” mają moc decydującą, a ignorujesz naukę Kościoła, kontekst językowy i historyczny oraz sens duchowy. To nie jest argumentacja teologiczna, tylko manipulacja: robisz z prostego tekstu Pisma pułapkę, którą sam wymyśliłeś, aby potem lamentować nad „bluźnierstwem”. "Logika" Twojego rozumowania jest całkowicie zła – to ty tworzysz konflikt, który w rzeczywistości nie istnieje.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Spontanicznie umysł na takie postawienie sprawy zareaguje: tu jest sprzeczność! Istota, która jest miłosierna i wszechmocna nie może być tą samą, która zsyła na wieczne męki jakąkolwiek duszę. Nie da się tego połączyć – przynajmniej ten pierwszy defaultowy odczyt, a już szczególnie odczyt, w którym przesłonilibyśmy sobie lęk przed podpadnięciem Bogu z tytułu oskarżania Go o złe intencje, wskazywałby na sprzeczność. A gdy dwa stwierdzenia są sprzeczne, to nie mogą być oba prawdziwe. A jeśli rzecz dotyczy rzeczy/osób świętych, boskich to jest też bluźnierstwem. | 
 
 To jest jawne nadużycie i uproszczenie do absurdu. Nie możesz definiować „sprzeczności” według własnej intuicji i na tej podstawie nazywać czegoś bluźnierstwem. Twój „defaultowy odczyt” nie jest żadnym autorytetem – to Twoja subiektywna interpretacja. Twierdzisz, że domyślne reakcje umysłu determinują prawdę, co jest logicznie absurdalne. Bluźnierstwo to nie automatyczne odczucie dysonansu w głowie człowieka; Ty arbitralnie nadajesz znaczenie moralne własnym spostrzeżeniom, co czyni twoją argumentację całkowicie nieuprawnioną i niekonsekwentną.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Więc trzeba wybrać pomiędzy tymi dwoma bluźnierstwami: 
 * albo bluźnimy przeciw Biblii, bo uznajemy, że przekazała nam wizję Boga, której nie będziemy akceptowali, a więc Biblia (przynajmniej w tym pierwszym, spontanicznym odczycie znaczeń) może się mylić i zapewne się myli.
 * albo bluźnimy przeciw Bogu, uznając go de facto za krzywdziciela dusz, czyli niemiłosiernego (a do tego jeszcze oszukującego przy kierowaniu do ludzi Jego Księgi – Biblii, bo w tej księdze są zarówno frazy o miłości, jak i o piekle).
 | 
 
 To jest absolutny majstersztyk twojej manipulacji. Wymyślasz fałszywy dylemat, który nie istnieje w rzeczywistości, próbując zmusić czytelnika do akceptacji Twojej wizji. Biblia nie może „mylić się”, bo jest objawionym Słowem Boga, a ty bezpodstawnie przypisujesz jej ludzką omylność. Nie ma też żadnego obowiązku „wyboru bluźnierstwa” – to czysto Twój konstrukt, stworzony w celu zdyskredytowania tradycyjnego rozumienia Pisma i uzasadnienia własnego, modernistycznego punktu widzenia. To nie jest teologia, to jest ideologiczna manipulacja, pełna arbitralności, sprzeczności i bezzasadności, mająca na celu rozmycie Biblii i oczernienie jej interpretatorów
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37071
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pią 22:59, 24 Paź 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Więc trzeba wybrać pomiędzy tymi dwoma bluźnierstwami: 
 * albo bluźnimy przeciw Biblii, bo uznajemy, że przekazała nam wizję Boga, której nie będziemy akceptowali, a więc Biblia (przynajmniej w tym pierwszym, spontanicznym odczycie znaczeń) może się mylić i zapewne się myli.
 * albo bluźnimy przeciw Bogu, uznając go de facto za krzywdziciela dusz, czyli niemiłosiernego (a do tego jeszcze oszukującego przy kierowaniu do ludzi Jego Księgi – Biblii, bo w tej księdze są zarówno frazy o miłości, jak i o piekle).
 | 
 
 To jest absolutny majstersztyk twojej manipulacji. Wymyślasz fałszywy dylemat, który nie istnieje w rzeczywistości, próbując zmusić czytelnika do akceptacji Twojej wizji. Biblia nie może „mylić się”, bo jest objawionym Słowem Boga, a ty bezpodstawnie przypisujesz jej ludzką omylność. Nie ma też żadnego obowiązku „wyboru bluźnierstwa” – to czysto Twój konstrukt, stworzony w celu zdyskredytowania tradycyjnego rozumienia Pisma i uzasadnienia własnego, modernistycznego punktu widzenia. To nie jest teologia, to jest ideologiczna manipulacja, pełna arbitralności, sprzeczności i bezzasadności, mająca na celu rozmycie Biblii i oczernienie jej interpretatorów
 | 
 Czyli mamy to, co zwykle - negacja i brak rzetelnej argumentacji. Właściwie to tylko "nie, bo nie" (nooo. może dodatkowo sugestia o personalnej wredności Dyszyńskiego).
 
 A dylemat nie jest tylko mój. On ciągnie się od początku chrześcijaństwa. Zamykaniem nań oczu...
  czynimy dobrze?... A może jednak czynimy źle?!...     
 Nie zajmując się tym pytaniem z powodu, że może Bóg się na nas obrazi, a to potężny sędzia jest i zapewne kara będzie straszna - wykazujemy właściwą reakcję?...
 Jeśli Bóg rzeczywiście jest tym twardym sędzią, to chyba jest to reakcja jak najbardziej uzasadniona.
 
 Ale jest jeszcze opcja, którą najwyraźniej tradycjonaliści i integryści przeoczyli (albo szybko ją wypchnęli ze świadomości). Opcja polega na tym, że Bóg może człowiekowi wyznaczyć TEST SERCA.
 
 Test serca jest z zasady silniejszy i głębszy niż test związany z deklaracjami. Ludzie deklarują zwykle to, co im się wydaje korzystne. Prawie nikt nie mówi w oczy trudnej prawdy tyranowi, nie krytykuje się też osoby, która decyduje o przyznawaniu podwyżek w naszej firmie. Patrząc tylko na deklaracje nie dowiemy się wiele o człowieku, bo świat roi się od cwaniaków, którzy deklarują o sobie tak piękne rzeczy, że gdybyśmy wzięli te deklaracje za dobrą monetę, to mamy wśród nich samych debeściaków i anioły.
 Test deklaracji jest niewiarygodny także w kontekście ludzi - narcyzi łowiący swoje ofiary pięknie się przymilają, są mistrzami przyjaźni i pochwał, miłe słówka mają na każde zawołanie. Dopiero TEST ŻYCIA, TEST REALNYCH SYTUACJI ujawnia prawdę. Dopiero wtedy się okazuje, że jakiś taki "czarujący, towarzyski mężczyzna" w istocie jest psychopatą, który znęca się psychicznie (a często i fizycznie) nad swoimi ofiarami.
 Test serca jest tym testem prawdziwych intencji.
 
 A na czym polega typowy test serca?...
 - Taki test powstaje wtedy, gdy stawką staje się kłamstwo z jednej strony, a jakaś forma straty, nie osiągnięcia bieżącego celu z drugiej. Czasem to nie jest wprost widoczne kłamstwo. Właściwie to chyba częściej od kłamstw jawnych (te też występują, ale w mniejszej liczbie) spotykamy kłamstewka i naciąganie spraw, aby "wyszło na nasze".
 
 I tu teraz pojawia się sytuacja, w której pewne znaki sugerują, że należałoby Boga uznawać za gniewnego, wykazującego te same cechy, które u ludzi zasługiwałyby na miana "tyran", "okrutnik", "psychopata", osobowość, którą trudno kochać, której nie sposób jest kochać. A przykazanie miłości Boga jest tym NAJWAŻNIEJSZYM. Czy nasze serce zgodzi się na tę sugestię?...
 Przecież formalnie można tu sobie poradzić! Formalnie możemy potraktować Boga jak psychopatę i okrutnika, ale nie użyć nazwy "psychopata", nie użyć nazwy "okrutnik". To wtedy chyba będzie ok?.... Bóg nie obrażony słowami, a jedynie potraktowany w sercu jako okrutny wtedy nas nie ukarze. Choć... na pewno karać by chciał, bo jest jak okrutnik... (ale nie nazywamy Go okrutnikiem!) W sercu Bóg spełnia wszystkie cechy okrutnika, a w deklaracjach jest "miłosierny"... Wtedy wszystko gra. Czyż nie?...
 
 Czy w swoim sercu wyznawca Boga będzie Go bronił?...
 Czy będzie się skręcał i wił, byle tylko NIE POTRAKTOWAĆ W SWOICH UCZUCIACH BOGA JAK TYRANA, czy skorzysta z tego wygodnego wyjścia "nie używamy tych złych słów, ale jesteśmy skądinąd posłuszni sugestii, że po ludzku rozumiane cechy tyrana Bóg musi mieć"?...
 
 Jeśli kogoś naprawdę kochasz, to nie zgodzisz się na to, aby w twoim sercu ten ktoś został zdegradowany. Nie zgodzisz się na to, niezależnie od tego, czy formalnie wyjdzie, że jesteś ok, że może nie grozi ci jakaś szykana. Bo tego kogoś chcesz kochać, bo za nic nie udzielisz zgody na poniżenie tej osoby w swoich uczuciach.
 Aby test serca wobec Boga był tym prawdziwym testem, sugestia poniżająca Boga w sercu człowieka nie może być drobna, nie może być łatwa do zignorowania. Wręcz przeciwnie! Ta sugestia powinna być narzucająca, wynikająca z dominacji, z silnej zależności. Tylko wtedy, jeśli ktoś W IMIĘ OBRONIENIA BOGA W SWOIM SERCU odrzuca tę sugestię, to zaliczy prawdziwy test serca. Więc sugestia o tym, że Bóg ma cechy tyrana (choć oczywiście "tyranem" się go nie nazywa) musi płynąć od z mocnego (!) źródła - najlepiej od największych autorytetów. Jakby nam tę sugestię sprzedał spotkany na ulicy narkoman, to byśmy go wyśmiali. Ale jak sugestię poniżającą Boga w naszym sercu niosą najbardziej w społeczeństwie uznani i szanowani, wysoko postawieni ludzie, takie najwyższe autorytety, to dopiero dzieje się prawdziwy test. I do tego ważne jest, że można tak łatwo mieć tu formalny "myk" - "przecież nie nazwaliśmy wprost Boga tyranem!". A że traktujemy Go jak ludzkich tyranów, to co?... Myśli boskie przecież nie są myślami naszymi, więc tu pewnie wszystko sobie można dowolnie uznawać, bo i tak to zapewne "jest inaczej". Czyli jest wymówka! Jest wyraźnie pokazująca się ścieżka, w ramach której zachowujemy zgodność z naszym stadem, jesteśmy przyjęci i szanowani, na pewno jesteśmy dobrzy...
   |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16072
 Przeczytał: 79 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pią 23:23, 24 Paź 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Czyli mamy to, co zwykle - negacja i brak rzetelnej argumentacji. Właściwie to tylko "nie, bo nie" (nooo. może dodatkowo sugestia o personalnej wredności Dyszyńskiego). | 
 
 Nie, Dyszyński, to nie „nie, bo nie” — to odmowa akceptowania twojej sofistyki ubranej w pozory filozoficznego dialogu. Twój problem polega na tym, że kiedy ktoś rozbiera twoje słowa i wskazuje błędy, ty natychmiast chowasz się za teatralną rolą ofiary niezrozumienia. „Nie ma rzetelnej argumentacji” – mówisz, a sam uciekasz w pustą erystykę, zamiast odpowiedzieć na zarzut, że twoje tezy wzajemnie się wykluczają. To nie jest rzetelność, tylko żonglowanie terminami, żeby uniknąć jasnej odpowiedzi. Nie możesz nazywać „negacją” faktu, że ktoś obnaża twoją niespójność. Nie jesteś celem ataku personalnego, tylko przykładem typowego modernistycznego rozmycia pojęć: gdy logika cię przyciska, uciekasz w emocjonalny teatr.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | A dylemat nie jest tylko mój. On ciągnie się od początku chrześcijaństwa. Zamykaniem nań oczu...  czynimy dobrze?... A może jednak czynimy źle?!...    | 
 
 Twój „dylemat” nie ciągnie się od początku chrześcijaństwa, tylko od początku błędnego odczytywania chrześcijaństwa przez tych, którzy stawiają rozum ponad Objawienie. Od początku wiary chrześcijanie wiedzieli, że Bóg jest zarówno miłosierny, jak i sprawiedliwy, że Jego sąd nie jest kaprysem, lecz wyrazem doskonałej prawdy. To nie jest sprzeczność, tylko tajemnica — coś, czego nie rozumie umysł, który próbuje mierzyć Boga swoją logiką i emocjami. Ty natomiast, zamiast z pokorą przyjąć, że ludzki rozum ma granice, wchodzisz w rolę samozwańczego korektora Boga, jakbyś miał prawo „poprawiać” Jego sprawiedliwość pod własne wyobrażenie o miłosierdziu. Tym sposobem nie rozwiązujesz dylematu — ty go tworzysz, bo odrzucasz fundament, na którym chrześcijaństwo stoi: że prawda Boża jest ponad twoje rozumowanie. Nie zamykam oczu, jak sugerujesz — przeciwnie, otwieram je szerzej, by zobaczyć, że twój problem nie tkwi w Bogu ani w Objawieniu, tylko w twoim uporze, który nie chce przyjąć, że Bóg może być większy niż twoje filozoficzne równania.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Nie zajmując się tym pytaniem z powodu, że może Bóg się na nas obrazi, a to potężny sędzia jest i zapewne kara będzie straszna - wykazujemy właściwą reakcję?... Jeśli Bóg rzeczywiście jest tym twardym sędzią, to chyba jest to reakcja jak najbardziej uzasadniona.
 | 
 
 Znowu próbujesz przemycić swoje ulubione przeciwstawienie Boga sprawiedliwego i Boga miłosiernego, jakby te dwa aspekty Bożej natury się wykluczały. Bóg nie „obraża się”, jak człowiek, i nie jest „twardym sędzią” w ludzkim sensie — to infantylne ujęcie, które ma zdyskredytować tradycyjną naukę o sądzie. Używasz języka emocjonalnego, żeby zdyskredytować prawdę o Bożej sprawiedliwości, a w jej miejsce wprowadzić własną wersję Boga–terapeuty, który już nikogo nie sądzi, tylko wszystkich przytula. Tymczasem Ewangelia mówi jasno: „Ojciec cały sąd przekazał Synowi” (J 5,22). Nie ma tu mowy o „obrażaniu się”, ale o sprawiedliwości zakorzenionej w prawdzie. Twoje ironiczne pytanie nie podważa tej prawdy — tylko ujawnia, że nie rozumiesz różnicy między lękiem niewolniczym a bojaźnią Bożą, która jest początkiem mądrości.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Ale jest jeszcze opcja, którą najwyraźniej tradycjonaliści i integryści przeoczyli (albo szybko ją wypchnęli ze świadomości). Opcja polega na tym, że Bóg może człowiekowi wyznaczyć TEST SERCA. | 
 
 Nie, to nie jest żadna „opcja przeoczona przez tradycjonalistów”, tylko prawda znana od zawsze. „Bóg bada serca i nerki” – to psalmiczne sformułowanie, które tradycja Kościoła zna i rozumie od tysiącleci. Problem w tym, że ty podszywasz ten „test serca” pod własny relatywistyczny projekt, w którym sumienie staje się arbitrem prawdy zamiast odbiorcą łaski. Mylisz badanie serca przez Boga z subiektywizmem człowieka. To nie człowiek decyduje, czy jego serce jest szczere – to Bóg sądzi serce według prawdy, którą objawił. Ty natomiast tworzysz pozór głębi, a w rzeczywistości usuwasz obiektywne kryterium dobra i zła, sprowadzając wszystko do wewnętrznych „intencji”. To czysty modernizm: zastąpienie moralnego porządku teologiczną psychologią.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Test serca jest z zasady silniejszy i głębszy niż test związany z deklaracjami. Ludzie deklarują zwykle to, co im się wydaje korzystne. Prawie nikt nie mówi w oczy trudnej prawdy tyranowi, nie krytykuje się też osoby, która decyduje o przyznawaniu podwyżek w naszej firmie. Patrząc tylko na deklaracje nie dowiemy się wiele o człowieku, bo świat roi się od cwaniaków, którzy deklarują o sobie tak piękne rzeczy, że gdybyśmy wzięli te deklaracje za dobrą monetę, to mamy wśród nich samych debeściaków i anioły. Test deklaracji jest niewiarygodny także w kontekście ludzi - narcyzi łowiący swoje ofiary pięknie się przymilają, są mistrzami przyjaźni i pochwał, miłe słówka mają na każde zawołanie. Dopiero TEST ŻYCIA, TEST REALNYCH SYTUACJI ujawnia prawdę. Dopiero wtedy się okazuje, że jakiś taki "czarujący, towarzyski mężczyzna" w istocie jest psychopatą, który znęca się psychicznie (a często i fizycznie) nad swoimi ofiarami.
 Test serca jest tym testem prawdziwych intencji.
 | 
 
 To, co nazywasz „testem serca”, jest po prostu banalnym truizmem o tym, że czyny mówią więcej niż słowa. Nikt tego nie kwestionuje, ale ty ubierasz tę banalność w pseudofilozoficzny ton, jakbyś odkrywał jakąś głęboką prawdę, a w rzeczywistości uciekasz od sedna – że Bóg już objawił, jak serce człowieka ma być kształtowane. Serce bez prawdy staje się zwodnicze: „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne” (Jer 17,9). Ale ty odwracasz ten porządek – zamiast dopuścić, że serce potrzebuje obiektywnej miary dobra, robisz z niego źródło tej miary. To nie „test serca” z twojej definicji, to test pychy: kto postawi swoje emocje i wrażenia ponad Boży sąd. Nie odkryłeś żadnego nowego „testu” — po prostu powielasz modernistyczną herezję, która serce uczyniła sędzią Boga, zamiast poddać je Jego osądowi.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | A na czym polega typowy test serca?... 
 * Taki test powstaje wtedy, gdy stawką staje się kłamstwo z jednej strony, a jakaś forma straty, nie osiągnięcia bieżącego celu z drugiej. Czasem to nie jest wprost widoczne kłamstwo. Właściwie to chyba częściej od kłamstw jawnych (te też występują, ale w mniejszej liczbie) spotykamy kłamstewka i naciąganie spraw, aby "wyszło na nasze".
 | 
 
 Nie, Dyszyński, to, co opisałeś, nie jest żadnym „testem serca”, tylko zwykłą sytuacją moralnego wyboru, jaką każdy człowiek przeżywa na co dzień. Nadajesz jej fałszywie mistyczny ton, jakbyś odkrywał duchowy mechanizm, a tymczasem mówisz o czymś banalnym: o pokusie kłamstwa. Test serca w rozumieniu biblijnym to nie jest psychologiczna gra między „kłamstwem” a „stratą”, tylko próba wierności wobec Boga. Ty natomiast sprowadzasz to do poziomu pragmatycznego dylematu etycznego, który można rozwiązać nawet bez odniesienia do wiary. Twój opis mógłby pasować do wykładu z etyki świeckiej — żadnego Boga tu nie ma, żadnego wymiaru nadprzyrodzonego, żadnego sądu. Tylko człowiek i jego małe kalkulacje.
 
 Mówisz o „kłamstewkach” i „naciąganiu”, jakby grzech był drobnym zagięciem moralnej linii, nie zaś świadomym zerwaniem z prawdą, którą sam Bóg uosabia. Tym językiem rozcieńczasz powagę grzechu i banalizujesz jego skutki — znowu modernistyczna sztuczka, która pozwala mówić o złu w tonie psychologicznej analizy zamiast w kategoriach winy i nawrócenia. W twojej wizji człowiek „testuje” samego siebie, ale nigdy nie staje przed Bogiem jako przed Sędzią, bo wolisz mówić o „wewnętrznej autentyczności” niż o odpowiedzialności wobec prawdy, którą objawił Chrystus.
 
 Twój „test serca” jest zatem niczym więcej niż moralnym relatywizmem przebranym w duchowe słownictwo. Nie dotyczy serca otwartego na łaskę, tylko serca zapatrzonego w siebie, które wszystko sprowadza do własnego odczucia „uczciwości”. To nie jest Ewangelia, to jest humanizm w szacie teologicznej — ładnie brzmi, ale odcina człowieka od Boga, zostawiając go z jego własnym sumieniem jako jedynym sędzią.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | I tu teraz pojawia się sytuacja, w której pewne znaki sugerują, że należałoby Boga uznawać za gniewnego, wykazującego te same cechy, które u ludzi zasługiwałyby na miana "tyran", "okrutnik", "psychopata", osobowość, którą trudno kochać, której nie sposób jest kochać. | 
 
 Nie, Dyszyński — żadne „znaki” nie sugerują, że Bóg jest tyranem, okrutnikiem czy psychopatą. To ty projektujesz na Boga ludzkie emocje i ludzką skalę moralną, a potem zdziwiony oskarżasz Go o rzekome podobieństwo do zła. W ten sposób tworzysz karykaturę Boga, którego sam wymyśliłeś, a potem triumfalnie odrzucasz. To nie jest teologia, to retoryczna manipulacja oparta na emocjonalnym języku. Używając słów „tyran” czy „psychopata”, sprowadzasz Stwórcę do poziomu ludzkich patologii, jakby Wszechmocny działał w ramach tej samej etyki, co człowiek. Ale Bóg nie jest człowiekiem, abyś mógł Go sądzić ludzką miarą. To właśnie jest grzech pychy — chcieć być sędzią Boga w imię własnej moralnej wrażliwości.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | A przykazanie miłości Boga jest tym NAJWAŻNIEJSZYM. Czy nasze serce zgodzi się na tę sugestię?... | 
 
 Twoje pytanie ujawnia cały absurd twojej konstrukcji: najpierw przedstawiasz Boga w karykaturalny sposób, a potem pytasz, czy da się Go kochać. Oczywiście, że nie da się kochać Boga, którego fałszywie przedstawiasz jako sadystę — ale to tylko dowód, że nie mówisz o prawdziwym Bogu, lecz o swojej projekcji. Gdybyś naprawdę wierzył w Boga objawionego w Chrystusie, wiedziałbyś, że Jego sprawiedliwość i miłosierdzie nie są przeciwieństwami, lecz dwoma przejawami tej samej miłości. To nie Bóg jest problemem — to twoje serce nie chce przyjąć, że miłość może współistnieć ze świętością i sądem. Ty wolisz Boga bez wymagań, bo tylko taki nie rani twojej wrażliwości. Ale to nie jest Bóg Ewangelii, tylko bożek zbudowany z twoich emocji.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Przecież formalnie można tu sobie poradzić! Formalnie możemy potraktować Boga jak psychopatę i okrutnika, ale nie użyć nazwy "psychopata", nie użyć nazwy "okrutnik". To wtedy chyba będzie ok?.... Bóg nie obrażony słowami, a jedynie potraktowany w sercu jako okrutny wtedy nas nie ukarze. Choć... na pewno karać by chciał, bo jest jak okrutnik... (ale nie nazywamy Go okrutnikiem!) W sercu Bóg spełnia wszystkie cechy okrutnika, a w deklaracjach jest "miłosierny"... Wtedy wszystko gra. Czyż nie?... | 
 
 Nie, nic „nie gra” w tej groteskowej parodii, którą sam wymyślasz, żeby ją potem obalić. Tworzysz chochoła – wymyśloną wersję wiary, według której chrześcijanie „udają”, że Bóg nie jest okrutny, mimo że tak naprawdę Go za takiego uważają. To jest jawne nadużycie i fałszywa psychologizacja. Ty nie opisujesz religijności wiernych, tylko swoją własną projekcję – człowieka, który nie rozumie, że Boży sąd jest wyrazem miłości, a nie jej zaprzeczeniem. Mylisz gniew Boga ze złem, bo nie rozumiesz, że gniew Boży jest odpowiedzią świętości na grzech – nie impulsem, lecz konsekwencją odrzucenia dobra. Gdy Bóg karze, nie czyni tego z okrucieństwa, tylko z prawdy.
 
 Twoje szydercze pytanie o „Boga, który spełnia cechy okrutnika” to teologiczna autoparodia. Stawiasz Boga na ławie oskarżonych według ludzkich kategorii, jakbyś był sędzią Jego natury. Nie ty jednak masz testować Boga swoim sercem – to Bóg testuje ciebie, czy potrafisz zaufać Jego słowu nawet wtedy, gdy twoje emocje go nie pojmują. I tu właśnie oblewasz test, który sam wymyśliłeś.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Czy w swoim sercu wyznawca Boga będzie Go bronił?... | 
 
 Tak, wyznawca Boga będzie Go bronił — nie dlatego, że „boi się przyznać prawdy”, jak insynuujesz, lecz dlatego, że zna Boga takim, jakim On jest, a nie takim, jakim ty próbujesz Go zredukować w swoich emocjonalnych prowokacjach. Wierzący broni Boga nie ze strachu, lecz z miłości, z poznania Jego natury objawionej w Chrystusie, który oddał życie za człowieka. Twoje pytanie jest sformułowane jak prowokacja retoryczna, a nie dociekanie prawdy — zakładasz z góry winę wierzącego, który ma „skręcać się i wić”, byle tylko nie nazwać Boga tyranem. Ale prawdziwy chrześcijanin nie musi niczego „wić” ani „skręcać” — on po prostu wie, że Bóg nie jest tyranem, bo tyran wymaga posłuszeństwa, lecz sam nie kocha, a Bóg pierwszy umiłował.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Czy będzie się skręcał i wił, byle tylko NIE POTRAKTOWAĆ W SWOICH UCZUCIACH BOGA JAK TYRANA, czy skorzysta z tego wygodnego wyjścia "nie używamy tych złych słów, ale jesteśmy skądinąd posłuszni sugestii, że po ludzku rozumiane cechy tyrana Bóg musi mieć"?... | 
 
 To pytanie jest pełne sofizmatów. Po pierwsze, wmawiasz wierzącym, że w głębi duszy uważają Boga za tyrana, tylko nie mają odwagi tego przyznać. To czysty psychologiczny szantaż – wmawianie innym emocji, których nie mają, by ich potem o nie oskarżyć. Po drugie, popełniasz elementarny błąd kategoriowy: przypisujesz Bogu „po ludzku rozumiane cechy tyrana”, jakby między Stwórcą a stworzeniem obowiązywała symetria moralna. Tymczasem Bóg nie jest częścią świata, nie podlega naszym miarom dobra i zła, bo sam jest ich źródłem. Mówienie, że „Bóg ma cechy tyrana” jest więc nie tylko błędem teologicznym, ale też logicznym – to tak, jakby powiedzieć, że słońce jest ciemne, bo razi oczy.
 
 Nie, wierzący nie „wił się”, żeby nie uznać Boga za tyrana – on odrzuca ten fałszywy obraz u samych podstaw. To ty się wijesz, próbując pogodzić swój racjonalizm z kategoriami, które są poza twoim zasięgiem. Tworzysz dylemat, który istnieje tylko w twoim umyśle: albo Bóg jest okrutny, albo Biblia się myli. Ale ten dylemat jest fałszywy, bo opiera się na twoim niezrozumieniu tego, że Boża sprawiedliwość nie przeczy miłosierdziu, tylko je dopełnia.
 
 W rzeczywistości, to właśnie twoje podejście jest wygodne – bo pozwala ci ustawić się w pozycji moralnego arbitra nad Bogiem. Możesz wtedy potępiać „tradycjonalistów”, kpić z literalnego odczytu Pisma i budować własną wersję chrześcijaństwa, gdzie Bóg staje się tylko metaforą twoich etycznych intuicji. Ale to nie jest wiara, to autokreacja. I nie, to nie wierzący ma „test serca” do zdania — to ty, Dyszyński, masz test do zdania. I właśnie go oblewasz, bo w sercu nie bronisz Boga, tylko własnej intelektualnej pychy.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Jeśli kogoś naprawdę kochasz, to nie zgodzisz się na to, aby w twoim sercu ten ktoś został zdegradowany. Nie zgodzisz się na to, niezależnie od tego, czy formalnie wyjdzie, że jesteś ok, że może nie grozi ci jakaś szykana. Bo tego kogoś chcesz kochać, bo za nic nie udzielisz zgody na poniżenie tej osoby w swoich uczuciach. | 
 
 To truizm podany z dramatyczną emfazą, jakbyś odkrywał nową zasadę etyki. Oczywiście, że prawdziwa miłość broni ukochanej osoby — tyle że w twoim ujęciu to banał użyty do zbudowania pseudofilozoficznego wywodu. Ty jednak robisz z tego emocjonalny szantaż: sugerujesz, że „prawdziwa” miłość do Boga polega na niezgadzaniu się z jakimikolwiek interpretacjami Pisma, które nie pasują do twojego uczuciowego obrazu Boga. Innymi słowy, wmawiasz ludziom, że jeśli wierzą w Boga sprawiedliwego — który karze zło i wymaga pokuty — to „degradują Go w swoim sercu”. To nie jest miłość do Boga, tylko miłość do własnych emocjonalnych projekcji Boga.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Aby test serca wobec Boga był tym prawdziwym testem, sugestia poniżająca Boga w sercu człowieka nie może być drobna, nie może być łatwa do zignorowania. Wręcz przeciwnie! Ta sugestia powinna być narzucająca, wynikająca z dominacji, z silnej zależności. Tylko wtedy, jeśli ktoś W IMIĘ OBRONIENIA BOGA W SWOIM SERCU odrzuca tę sugestię, to zaliczy prawdziwy test serca. | 
 
 To, co nazywasz „testem serca”, to de facto zmyślony konstrukt psychologiczny, mający nadać twojej narracji pozory duchowej głębi. Ale Bóg nie prowadzi gier emocjonalnych z ludźmi, nie „podsuwa sugestii, żeby sprawdzić, czy Go bronimy”. To antropomorfizm w czystej postaci — próbujesz zredukować relację człowieka z Bogiem do wewnętrznego eksperymentu moralnego. Bóg nie potrzebuje twoich testów; On zna serce człowieka bez teatralnych prób lojalności.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Więc sugestia o tym, że Bóg ma cechy tyrana (choć oczywiście "tyranem" się go nie nazywa) musi płynąć od z mocnego (!) źródła - najlepiej od największych autorytetów. | 
 
 Tu już przechodzisz w czysty paranoiczny manicheizm: świat dzielisz na „tych oświeconych”, którzy odrzucają „autorytety”, oraz na „stado”, które dało się omamić złym hierarchom. Twoja obsesja na punkcie autorytetu jest zdradliwa — chcesz podważyć każde źródło, które stoi ponad twoim własnym „rozumieniem”. To klasyczny modernistyczny schemat: rozmontować Tradycję, wmówić wiernym, że „test serca” polega na nieufności wobec Kościoła, i w efekcie zastąpić autorytet Objawienia autorytetem własnego sumienia.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Jakby nam tę sugestię sprzedał spotkany na ulicy narkoman, to byśmy go wyśmiali. Ale jak sugestię poniżającą Boga w naszym sercu niosą najbardziej w społeczeństwie uznani i szanowani, wysoko postawieni ludzie, takie najwyższe autorytety, to dopiero dzieje się prawdziwy test. | 
 
 Nie, Dyszyński — to nie jest „test”, to twoja narracja o buncie wobec autorytetu. Robisz z nieposłuszeństwa wobec Kościoła cnotę duchową, nazywając ją egzaminem miłości do Boga. To bluźniercze odwrócenie porządku — stawiasz swoje serce ponad Objawieniem, jakby twoje emocje były miarą boskości.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | I do tego ważne jest, że można tak łatwo mieć tu formalny "myk" - "przecież nie nazwaliśmy wprost Boga tyranem!". A że traktujemy Go jak ludzkich tyranów, to co?... Myśli boskie przecież nie są myślami naszymi, więc tu pewnie wszystko sobie można dowolnie uznawać, bo i tak to zapewne "jest inaczej". Czyli jest wymówka! Jest wyraźnie pokazująca się ścieżka, w ramach której zachowujemy zgodność z naszym stadem, jesteśmy przyjęci i szanowani, na pewno jesteśmy dobrzy...  | 
 
 To zdumiewające, jak łatwo zarzucasz innym hipokryzję, nie widząc własnej. To ty właśnie wprowadzasz „myki” — wmawiasz, że Bóg może być zarazem przedmiotem twojej „miłości” i twojej moralnej oceny, że możesz Go „bronić w sercu” przez sprzeciw wobec nauczania Kościoła. Twój rzekomy „test serca” to tylko wymówka dla buntu. Tradycjonaliści, których tak chętnie ośmieszasz, wcale nie „degradują Boga”, tylko odrzucają twoje sentymentalne projekcje i bronią Boga takiego, jakim On się objawił — sprawiedliwego, miłosiernego, ale też suwerennego.
 
 Twój test serca jest więc testem pychy. Ty nie bronisz Boga — bronisz swojego obrazu Boga. I to właśnie jest największe bluźnierstwo, bo w imię „miłości” próbujesz uczynić Boga zależnym od ludzkich emocji.
 
 Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 1:51, 27 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
		|  |  
  
	| 
 
 | Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach
 Nie możesz zmieniać swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz głosować w ankietach
 
 |  fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
 Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
 
 |