Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mord na Sprawiedliwym i jego Zmartwychwstanie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 2066, 2067, 2068
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Więzienie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
agronom




Dołączył: 23 Paź 2020
Posty: 1807
Przeczytał: 31 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:23, 11 Gru 2025    Temat postu:

Tutej ze strony 27.

http://www.sfinia.fora.pl/samoocena-jak-sfinie-widza-sfinie,35/bunczuczny-ton-napastliwosc-negowanie-wszystkiego,28315-650.html

Wto 19:22, 09 Gru 2025

Ponieważ komentarz fedora nic nowego nie wniósł do sprawy, ciągnę dalej sam kwestię buńczuczności, którą staram się usuwać przede wszystkim z własnych odruchów.


To jest klasyczna próba narzucenia narracji, w której rzekomo nic nie wniosłem, więc możesz sobie przejść nad moją krytyką do porządku dziennego. Nie odniosłeś się jednak do żadnego z zarzutów, tylko arbitralnie ogłaszasz, że były bezwartościowe. To wyłącznie wygodny pretekst, żeby uciec od odpowiedzialności i wrócić do swojej monologowej propagandy.


Jak pisałem, mam ją za postawę wadliwą, niegodną człowieka oddanego prawdzie (do której aspiruję).


Za każdym razem przemycasz tu ten sam zabieg: ogłaszasz się kimś „oddanym prawdzie”, jakby to była obiektywna cecha, a nie twoja własna, niczym niepoparta deklaracja. Używasz tego jako tarczy: skoro jesteś „oddany prawdzie”, to wszystko, co krytykuję, ma wyglądać jak atak na prawdę, a nie na twoją erystykę. To czysta autokreacja, nie argument.


Ścieżka prawdy jawi mi się przede wszystkim ścieżka samokrytycyzmu - jako nieustanne poszukiwanie w czym mogłem popełnić błąd, co jeszcze dałoby się poprawić.


Gdyby samokrytycyzm faktycznie cię prowadził, nie ignorowałbyś wszystkich wskazanych ci błędów. Powtarzasz jedynie ogólniki o samoanalizie, ale nie potrafisz się odnieść do najbardziej konkretnych zarzutów dotyczących twoich projekcji, przypisań intencji i manipulacji. Samokrytycyzm deklarujesz, ale go nie stosujesz.


A postawę buńczuczności uważam za programowanie swoich odruchów w stronę przeciwną, niż owa ścieżka prowadzi. Buńczuczność jest postawą mentalną typu: patrzcie jaki ja już wspaniały, jaki dominujący jestem!


Powtarzasz swoją prywatną definicję, w której „buńczuczność” to dziwny worek, do którego wrzucasz wszystko, co chcesz skompromitować. Nigdy nie pokazałeś, że ktokolwiek faktycznie spełnia tę twoją definicję, ale cały czas sugerujesz ją adwersarzom. Używasz jej jako narzędzia etykietowania, nie jako opisu rzeczywistości.


Jak ktoś opiera swoją strategię w kontaktach z ludźmi na uznaniu, że jest już tym lepszym, tym wyżej stojącym, a tylko to teraz pozostaje promować, wmawiać światu, to przecież jest to intencja przeciwna niż samokrytycyzm.


Znów konstruujesz abstrakcyjnego „kogoś”, ale rozmowa nie toczy się o jakimś hipotetycznym człowieku, tylko o tym, jak ty manipulujesz opisem tej rzekomej postawy, sugerując ją innym bez dowodów. Udajesz obiektywną analizę, ale to tylko sprytny sposób na powtarzanie insynuacji bez wypowiadania nazwisk.


Chcę się odwrócić mentalnie od tej intencji, która by mój samokrytycyzm powstrzymywała.


Odwracanie się mentalnie od czegoś, co sam sobie wymyśliłeś, nie jest żadnym argumentem. To tylko dalsze budowanie własnej mitologii o walce wewnętrznej, którą przedstawiasz jako głęboki proces, a która w rzeczywistości ma cię chronić przed konfrontacją z cudzą krytyką.


I powtórzę, że nie chodzi mi tu o udawanie pokornego, lecz o to, aby po kolei eliminować swoje słabości na drodze ku osobowej mocy.


To właśnie jest udawanie pokory: ogłaszanie światu, jak to wspaniale pracujesz nad sobą, jednocześnie ignorując wszystkie momenty, gdy twoja postawa faktycznie wymagałaby korekty. „Osobowa moc” to tylko kolejny pusty slogan, którym próbujesz nadać swoim tyradom patetyczną głębię.


Wierzę, że tę moc zdobędę dopiero osiągając wysoki stopień niezależności od pragnień aby wypromować się na kogokolwiek w społecznej hierarchii i postrzeganiu.


Cały czas piszesz o tym, jak bardzo nie zależy ci na autopromocji – i robisz to w sposób, który sam w sobie jest autopromocją. Nie ma nic bardziej paradoksalnego niż wykład o własnej niechęci do wykładów o własnej wyższości.


Drogę ku wolności zaczynam od tego, aby traktować cudze oceny jako całkowicie autonomiczne, jako nie obciążone moją sugestią.


Gdybyś naprawdę traktował cudze oceny autonomicznie, nie spędzałbyś kolejnych wpisów na przypisywaniu rozmówcom defektów epistemologicznych i „zatwardziałości”, kiedy nie reagują tak, jak sobie życzysz. Twój rzekomy szacunek dla cudzej oceny znika w chwilę, gdy ktoś nie potwierdza twojej narracji.


Staram się zatem programować swoje emocje i intencje tak, abym nie odczuwał najmniejszej potrzeby wpływania na cudze oceny mojej osoby.


Gdyby tak było, nie tworzyłbyś całych ścian tekstu, których jedyną funkcją jest sugerowanie, że jesteś osobą o rzekomo wyjątkowej dojrzałości duchowej. Każdy akapit jest próbą modelowania cudzej percepcji twojej osoby – właśnie przez kreowanie wizerunku kogoś ponad „buńczucznością”, ponad zwykłymi ludźmi, ponad ich motywacjami.

Twoje deklaracje i twoje zachowania nie pasują do siebie w żadnym punkcie. Im więcej mówisz, że nie chcesz wpływać na cudze oceny, tym bardziej desperacko to robisz.


Dobrym treningiem psychicznym ku temu, jest stawianie się na pozycji z góry przegranego.


To nie jest żaden „trening”, tylko kolejna forma autoprezentacji, w której kreujesz siebie jako kogoś tak duchowo wysublimowanego, że nawet porażkę potrafi przekuć w metafizyczne ćwiczenie. W rzeczywistości to tylko retoryczna poza, w której ogłaszasz się jednocześnie przegranym i kimś, kto stoi ponad potrzebą wygrywania. To kolejna ucieczka w abstrakcję, żeby nie skonfrontować się z konkretną krytyką.


Odzwyczajanie się od wywierania wpływu na to, by ludzie mnie bardziej lubili, szanowali, czy cenili w inny sposób jest mało skuteczne, dopóki w człowieku tli się nadzieja, że taki cel może osiągnąć.


Mówisz o „odwyku od wpływania na ocenę”, a jednocześnie dokładnie tym się zajmujesz – tworzysz konstrukcję, która ma wywołać wrażenie, że jesteś kimś wyjątkowo samoświadomym i głębokim. Każde takie zdanie jest właśnie wpływaniem na ocenę: chcesz być postrzegany jako osobowość „przekraczająca” zwykłe ludzkie motywacje.


Więc aby tę nadzieję w sposób możliwie pełny zniszczyć, dobrze jest stawiać siebie jako tego kto JUŻ PRZEGRAŁ - przegrał ostatecznie i nieodwołalnie.


To jest teatralne pozowanie na ofiarę własnego oświecenia. Ogłaszasz swoją „przegraną” w taki sposób, żeby zamienić ją w moralny triumf – bo kto inny jest tak odważny, by ogłosić się przegranym „ostatecznie i nieodwołalnie”? To tylko kolejny poziom autopromocji, tyle że opakowanej w negatywną formę. Przegrywasz po to, żeby wygrać moralnie.


Koniec - spełniło się to najgorsze! I teraz jeszcze można się trochę podelektować tym stanem porażki - aż się poczuje, że pragnienie manipulowania w stronę promowania się na dobre wygasło.


„Delektowanie się porażką” jest najczystszą formą autokreacji: udajesz, że odpuszczasz, żeby jeszcze mocniej podkreślić swoją pozorną transcendencję. Zauważ, jak obsesyjnie wracasz do tematu autopromocji i „pragnienia wpływu”. Gdybyś naprawdę tego nie potrzebował, nie miałbyś powodu tworzyć tak rozbudowanych tyrad o tym, jak rzekomo wygaszasz w sobie potrzebę uznania. Tłumaczysz tylko siebie przed sobą.


To jest program, pomysł, który w pewnym stopniu realizuję, może już w jakiejś części zrealizowałem. Ale wciąż mam tu wiele do zrobienia.


To, co nazywasz „programem”, jest w rzeczywistości zamkniętą pętlą autoreferencyjną: najpierw wymyślasz sobie własne rzekome wady, potem przedstawiasz ich „przezwyciężanie” jako wielkie duchowe przedsięwzięcie, a całość służy jednemu – żebyś mógł wciąż kreować swoją wyjątkowość. Nie robisz tego, by coś rozwiązać, tylko żeby utrzymać narrację, w której jesteś bohaterem we własnym umyśle.

Twoje deklaracje są całkowicie sprzeczne z twoją praktyką – im głośniej ogłaszasz swoją „przegraną”, tym bardziej próbujesz nadać sobie moralny autorytet. To nie jest wyzbywanie się buńczuczności, tylko jej najbardziej wyrafinowana forma.


Warto zauważyć, że taka postawa głęboko posuniętej rezygnacji z wpływania na to, aby ktoś nas polubił, uznał, ma też moc uwalniającą w ogólniejszym sensie.


Cały czas opowiadasz o „rezygnacji z wpływania”, a równocześnie każda twoja wypowiedź jest próbą kształtowania tego, jak masz być odbierany. Nie ma nic bardziej sprzecznego niż pisanie długich akapitów o własnej rzekomej obojętności na uznanie — bo sama ta deklaracja jest próbą zdobycia uznania, tyle że w wersji „duchowo oczyszczonej”. To autopromocja ukryta za frazesem o rzekomym odpuszczaniu.


Gdy już nie trzeba zdobywać, gdy już trzeba przyjąć "jest jak jest, lepiej nie będzie, muszę się pogodzić z aktualnym stanem", to człowiek nagle się orientuje, że nic takiego strasznego się nie stało


Mówisz o braku potrzeby zdobywania czegokolwiek, a jednak wciąż piszesz w taki sposób, żeby zasugerować innym, że osiągnąłeś jakiś wyższy poziom akceptacji. Gdybyś naprawdę nie musiał nic „zdobywać”, nie miałbyś potrzeby wygłaszać kolejnych mini-kazań o własnym spokoju i pogodzeniu się ze światem. Sam fakt, że to robisz, pokazuje, jak silna jest potrzeba uzyskania potwierdzenia tej narracji.


Dalej jestem, dalej mam siebie, trwam bez lęku o odrzucenie.


To brzmi jak mantra, którą powtarzasz nie dlatego, że jest prawdziwa, ale dlatego, że musisz sobie ją nieustannie wmawiać. Gdyby faktycznie nie było w tobie lęku o odrzucenie, nie konstruowałbyś całego wątku tylko po to, aby wciąż tłumaczyć, jak bardzo ci ono nie przeszkadza. Nie pisze tak człowiek wolny od lęku. Tak pisze ktoś, kto ucieka w narrację o swoim „nie-lęku”, żeby go nie musieć zobaczyć.

Cały twój wywód to tylko kolejna warstwa tej samej strategii: deklarujesz, że nic ci na niczym nie zależy, a jednocześnie wkładasz ogromną energię w tworzenie obrazu siebie jako kogoś ponad zwykłymi ludzkimi motywacjami. Zewnętrznie odrzucasz potrzebę akceptacji, a wewnętrznie budujesz coraz bardziej wyrafinowaną formę jej poszukiwania.

= = = = = = = = =
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
agronom




Dołączył: 23 Paź 2020
Posty: 1807
Przeczytał: 31 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:40, 11 Gru 2025    Temat postu:

Tutej z dzisiej do powielenio, strona 28.

Czw 15:47, 11 Gru 2025

Pytanie dotyczy sytuacji, gdy ZAŁOŻENIEM ROBOCZYM JEST BUŃCZUCZNOŚĆ tego, o którym tu myślę.


To jest pierwszy błąd, który całkowicie rozwala twoją konstrukcję. Używasz „założenia roboczego”, ale nie jako elementu modelu analitycznego, tylko jako usprawiedliwienia dla arbitralnie nadanej etykiety. Jeśli chcesz rozważać model, to musisz najpierw jasno określić, czym jest „buńczuczność”, według jakich kryteriów kogoś tam umieszczasz, oraz dlaczego akurat to założenie stosujesz. Ty tego nie robisz. Po prostu przypisujesz etykietę i post factum próbujesz ogłosić ją „założeniem roboczym”. To nadużycie logiczne. Założenie robocze nie może służyć do zalegalizowania twojej wcześniejszej oceny.


Na tym polega rozważanie modelowe, że jeśli coś jest założone, to się to przyjmuje i nie kwestionuje tego dalej.


Nie, tak nie działa rozważanie modelowe. W modelowaniu zakłada się pewne parametry *po to*, aby z nich wyprowadzać konsekwencje, ale te parametry nie mogą być arbitralne, jeśli potem stosujesz model do oceny rzeczywistych ludzi. Jeśli sam wprowadzisz nieuzasadnione założenie, to cały wywód jest skażony błędem wejściowym. Modelowanie zakłada wewnętrzną spójność i jasne zdefiniowanie warunków. Ty żadnego z tych warunków nie spełniasz. Powołujesz się na metodologię, której nie rozumiesz, i używasz jej jako zasłony dymnej dla własnej narracji.


Jeśli np. w matematyce rozważa się zbiór liczb naturalnych, to dalej się przyjmuje, że ta liczba, o której jest mowa na jakimś etapie jest właśnie z tego zbioru, a nie nagle zaczyna się w to wątpić, albo domaga się udowadniania, że jest ona naprawdę naturalna.


To porównanie jest kompletnie nietrafione. Liczby naturalne są formalnie zdefiniowanym zbiorem o jednoznacznym kryterium przynależności. Natomiast „buńczuczność” w twojej narracji nie ma żadnej definicji, żadnego kryterium, żadnego sposobu weryfikacji. To nie jest zbiór matematyczny, tylko subiektywna etykieta, którą nadajesz według własnego poczucia. Porównując te dwa przypadki, popełniasz błąd kategorii: mieszasz pojęcia formalne z ocenami psychologicznymi. Zatem twoja analogia niczego nie wyjaśnia, tylko maskuje arbitralność twojego założenia.


Nie można skutecznie rozważać czegoś przecząc sobie, czyli raz zakładając coś, a potem nagle w środku rozumowania porzucając to założenie i zaczynając rozpatrywać coś zupełnie innego.


To jest ironiczne, bo dokładnie to robisz. Najpierw zakładasz, że ktoś jest „buńczuczny”, mimo że nie podałeś ani definicji, ani kryteriów, ani uzasadnienia. Potem próbujesz z tego wyprowadzać wnioski na temat jego motywacji, jakbyś analizował zjawisko obiektywne. A kiedy wskazuję, że twoje „założenie” jest tylko etykietą wynikającą z twojego odczucia, natychmiast udajesz, że to było czysto abstrakcyjne modelowanie. Raz traktujesz to jako ocenę, raz jako model, w zależności od tego, w której wersji wygodniej unikasz krytyki. To jest właśnie wewnętrzna sprzeczność, której próbujesz zarzucać innym.


Ten wątek jest o "buńczucznych". Zatem gdy pytam o cechy buńczucznych ludzi, to założeniem jest właśnie to, że JUŻ SĄ buńczuczni, a nie inni, nie "niebuńczuczni".


Wątek może być o czymkolwiek, ale to nie czyni twojej etykiety ważną. Jeśli tworzysz dyskusję o kategorii ludzi, musisz najpierw uzasadnić, że kategoria ma sens. Ty tego nie robisz. Ogłaszasz istnienie jakiejś grupy na podstawie własnej interpretacji, a potem traktujesz ją jak realną kategorię analityczną. To tak, jakbyś stworzył wątek „o ludziach fałszywych” i na tej podstawie przypisywał komukolwiek tę cechę, mówiąc, że to tylko „założenie robocze”. Twój błąd polega na tym, że mylisz własną ocenę z obiektywną cechą. Jeśli fundament jest arbitralny, cały wniosek jest bezwartościowy.


Ewentualnie można sensownie pytać o to, czy w ogóle jacyś buńczuczni są w realnym świecie.


To zdanie obnaża twój największy problem: dopiero teraz przyznajesz, że istnienie tej kategorii wymagałoby dopiero udowodnienia. A skoro tak, to twoje poprzednie wnioski były oparte na nieweryfikowalnym założeniu. Tymczasem wcześniej zachowywałeś się tak, jakby „buńczuczność” była oczywistym faktem i nie wymagała żadnego wyjaśnienia. To, że dopiero na końcu dopuszczasz pytanie o realność własnego założenia, pokazuje, że budujesz narrację od końca — najpierw oceniasz, potem próbujesz to dopasować do jakiejś pseudomodelowej konstrukcji.


Ale nie ma sensu pytać, czy w zbiorze buńczucznych na pewno są buńczuczni i jak udowodnić, że element zbioru buńczucznych ma rzeczywiście cechy buńczuczności.


To jest znowu wzięta z sufitu analogia. Jeśli stworzysz zbiór, który sam definiujesz, to jasne, że elementy otrzymają cechy z definicji. Ale właśnie problem polega na tym, że ty nie definiujesz tego zbioru. Nie ma definicji, nie ma kryteriów, nie ma testu przynależności. Twój „zbiór buńczucznych” to po prostu ludzie, których ty uznałeś za „buńczucznych”. A skoro tak, to oczywiście pytanie „czy oni są buńczuczni?" jest zasadne, bo cały problem polega na tym, że etykieta pochodzi wyłącznie z twojego subiektywnego odczucia. Uciekasz przed tym pytaniem, bo zdajesz sobie sprawę, że twoja konstrukcja nie ma absolutnie żadnych podstaw.


Tak więc zarzut wobec rozumowania, w którym przyjęto "rozmawiam o tych, których cecha buńczuczności została stwierdzona", że "nie udowadnia, że buńczuczny jest buńczucznym" jest logicznie bez sensu.


To zdanie opiera się na powtórzeniu tego samego błędu, który wcześniej wskazałem. Twierdzisz, że cecha została stwierdzona, ale nie podałeś żadnych kryteriów stwierdzania, żadnych metod, żadnego sposobu weryfikacji. Używasz sformułowania "została stwierdzona" tak, jakby było czymś obiektywnym, podczas gdy w twojej narracji jest to jedynie subiektywna ocena, którą nadałeś. Jeśli fundamentem całego rozumowania jest arbitralna etykieta, to zarzut dotyczący jej nieuzasadnionego nadania nie tylko ma sens, ale jest kluczowy. Twoja próba ogłoszenia go "bez sensu" to jedynie sposób na uniknięcie rozmowy o podstawach twojego rozumowania. Nie możesz budować modelu na czymś, czego nie potrafisz nawet zdefiniować.


Sens może być co najwyżej w postawieniu zagadnień:

* Jak liczny jest zbiór realnie żyjących ludzi, którym da się zasadnie przypisać cechę buńczuczności?


To pytanie samo obnaża problem: nie możesz pytać o liczność zbioru, jeśli nie potrafisz określić kryteriów przynależności. Samo sformułowanie "da się zasadnie przypisać" zakłada istnienie zasad, których nie podałeś. To kolejny raz, kiedy budujesz pozory analizy, odwołując się do kategorii, które istnieją wyłącznie jako twoje wrażenie. Jeśli zbiór jest niedookreślony, to pytanie o jego liczność jest puste.


albo

* czy wskazana konkretnie osoba, podejrzewana o bycie buńczuczną, rzeczywiście cechy buńczuczności spełnia?


To znowu zakłada, że cechy istnieją jako coś realnego i możliwego do oceny. Ale nie zdefiniowałeś ich, więc nie da się ich sprawdzić. Mówienie o "spełnianiu cech" zakłada istnienie stabilnego zestawu tych cech. W twojej narracji niczego takiego nie ma, więc pytanie jest jedynie hipotetyczne i nie może prowadzić do żadnego wnioskowania. Mówisz o cechach tak, jakby były obiektywne, choć nawet nie próbujesz ich ustalić.


Ale ja aktualnie tych dwóch ostatnich pytań nie rozważam, bo skupiam się na innych aspektach sprawy.


To jest wygodna ucieczka. Unikasz rozpatrzenia kwestii fundamentalnych, bo wiesz, że tam rozbija się cała konstrukcja. Bez określenia, kto jest w tej kategorii i dlaczego, nie możesz sensownie analizować żadnych dalszych aspektów. To tak, jakby rozważać właściwości "kwadratowego koła", jednocześnie unikając pytania, czy coś takiego może istnieć. Jeżeli ignorujesz podstawę, twoje dalsze rozważania nie mają żadnej wartości.


Aktualnie przyjmuję że są "jacyś" (nie wiadomo jacy, nie wiadomo ile ich jest, może nawet ich wcale nie być w zdefiniowanej postaci w realnym świecie) buńczuczni (modelowi, teoretyczni) będą mieli z grubsza cechy podobne do znanych nam ludzi.


Tutaj sam przyznajesz, że mówisz o bytach, które być może w ogóle nie istnieją, nie mają zdefiniowanej postaci, nie wiadomo kim są i nie wiadomo, jakie mają cechy. Czyli twój model nie opiera się na żadnej realnej obserwacji, żadnym zjawisku, żadnej analizie, tylko na czysto abstrakcyjnym twierdzeniu oderwanym od rzeczywistości. Skoro nie wiadomo jacy są, to skąd wiesz, że mają "z grubsza cechy podobne do znanych nam ludzi"? To tylko kolejne arbitralne założenie, które niczego nie wyjaśnia, a jedynie przykrywa pustkę definicyjną.


I zastanawiam się, jakie konsekwencje miałaby cecha buńczuczności dla przyjmowanych przez nich postaw życiowych.


Nie możesz rozważać konsekwencji cechy, która nie została zdefiniowana, nie ma potwierdzonego istnienia ani nie posiada żadnych ustalonych właściwości. To jest jak rozważanie wpływu "barwy niewidzialnego jednorożca" na jego zachowanie. Każdy wniosek wyprowadzony na takiej bazie będzie z konieczności dowolny i bezzasadny. Twój wywód nie analizuje rzeczywistości, tylko własne projekcje ubranej w pseudomodelową formę. To nie jest rozważanie konsekwencji, tylko konstruowanie literackiej fikcji przedstawianej jako analiza.


Ponieważ nie wskazuję na konkretną osobę, to znaczy, że w ogóle nie piszę o konkretnej osobie, czyli nie znam też jej motywacji.

●●●●
To, że nie wskazujesz nazwiska, nie oznacza, że nie odnosisz się do czyichś działań. ●●●● Twoje zdanie analizowało konkretne zachowania i konkretne motywacje rzekomo „buńczucznej” osoby. ●●●● Możesz udawać, że mówisz abstrakcyjnie, ale formułujesz te uwagi w kontekście realnej dyskusji i realnych ludzi. ●●●● Twój argument, że brak wskazania nazwiska zwalnia cię z odpowiedzialności za insynuowanie cudzych motywacji, jest po prostu unikaniem odpowiedzialności za własne słowa. ●●●● Nadal przypisujesz motywacje, tylko udajesz, że to czysta teoria.


Motywacje można domniemywać w REALNYM świecie, a ja tutaj rozważam MODELOWE ZALEŻNOŚCI.


Problem polega na tym, że twoje „modelowe zależności” nie są żadnym modelem. Nie mają definicji, nie mają parametrów, nie mają zakresu obowiązywania. Używasz słowa „modelowy” tylko po to, aby stworzyć pozory neutralności, podczas gdy w istocie mówisz o realnych zachowaniach w realnej dyskusji. To jest typowe wycofywanie się na poziom abstrakcji, gdy pojawia się krytyka. Dopóki nikt cię nie punktuje, mówisz o ludziach. Gdy ktoś zwraca uwagę na insynuacje, nagle twierdzisz, że to „model”. To jest zwyczajna niekonsekwencja, a nie modelowanie.


Ten zarzut, że rzekomo coś sugeruję w kwestii znajomości czyichś motywacji, jest zatem kompletnie chybiony, bo z góry uznaję, iż nie interesuje mnie (przynajmniej teraz) żadna konkretna osoba, więc też niczego o konkretnej osobie nie domniemywam.


Ty nie tylko sugerujesz, ale wręcz formułujesz pytania o motywacje, zakładając, że mogą być nieautentyczne, „grą przed sobą”, kompensacją itd. To są konkretne psychologiczne interpretacje, nawet jeśli nie wypowiadasz imienia. Twierdzisz, że „nie interesuje cię konkretna osoba”, a jednocześnie twoje obserwacje ewidentnie odnoszą się do zachowań osób, z którymi prowadzisz dyskusje. To nie jest abstrakcja. To jest projekcja ubrana w pseudoteoretyczny język. Twój deklarowany brak zainteresowania niczego tu nie zmienia – nadal przypisujesz motywacje, a więc zarzut nie jest chybiony, tylko trafiony w punkt.


To jest właśnie jeden z powodów, dla których moje rozważania snuję w świecie modelowym, a nie realnym, nie składającym się z rzeczywistych osobowości ludzkich - bo w ten sposób właśnie omijam zarzut o "czytanie w myślach", jak też o to, w jakim stopniu wskazywana przeze mnie cecha jest konkretnie przejawiana.


To nie jest „omijanie zarzutu”, tylko próba jego unieważnienia przez przeniesienie rozmowy na poziom teoretyczny w momencie, gdy twoje rzeczywiste insynuacje zostają zauważone. Gdyby to był rzeczywiście model teoretyczny, zacząłbyś od definicji cechy, warunków jej występowania, przesłanek modelu. Nie zrobiłeś nic z tego. Po prostu komentujesz zachowania ludzi i nazywasz to „modelowaniem”, gdy potrzebujesz tarczy ochronnej. To nie jest model, to jest retoryka obronna.


Z góry zakładam, że nie wiem nic na ten temat.


To zdanie samo sobie przeczy, bo wcześniej rozpisywałeś się o możliwych motywacjach, wewnętrznych grach, celach i ukrytych intencjach. Gdybyś faktycznie zakładał, że „nie wiesz nic”, nie spekulowałbyś o tym, co ktoś robi „dla siebie”, „dla innych” i z jakiego powodu. Udajesz niewiedzę tylko wtedy, gdy zostajesz przyłapany na nadinterpretacjach. To nie jest spójna postawa, tylko próba wycofania się z własnych sugerowanych treści.


Nawet nie mam stuprocentowej gwarancji, czy jakikolwiek człowiek podpada rzeczywiście pod moje rozważania.


To jest klasyczny zabieg: tworzenie kategorii, przypisywanie ludziom cech, sugerowanie motywacji, a potem nagłe stwierdzenie „może nikt tak naprawdę nie istnieje”. Ale skoro nawet nie wiesz, czy taki człowiek istnieje, to po co w ogóle formułujesz pytania o jego motywacje? Po co spekulujesz o jego celach? Najpierw sugerujesz psychologiczne mechanizmy, a potem twierdzisz, że kategoria może być w ogóle pusta. Czyli budujesz narrację na pustce, żeby uniknąć odpowiedzialności za to, co wcześniej sugerowałeś.


Może się zdarzyć, że te moje rozważania mają realny status rozważań o krasnoludkach, czy jednorożcach, czyli przyjmuję też i taką potencjalną opcję, że teoretyzuję totalnie, w obszarze możliwości nigdy nie zrealizowanych w znanym nam świecie.


To tylko potwierdza, że twój „model” jest kompletnie oderwany od rzeczywistości i nie może służyć jako narzędzie do oceniania ludzkich zachowań, a jednak właśnie do tego go używasz. Jeśli sam porównujesz to do krasnoludków, to przyznajesz, że to fantazja. A więc wszystkie twoje spekulacje o motywacjach, konsekwencjach i zachowaniach są w najlepszym razie literackim wymysłem. A jednak przedstawiasz je tak, jakby stanowiły sensowną analizę postaw spotykanych w dyskusjach. To jest wewnętrznie sprzeczne.


To jest właśnie TRYB ROZWAŻANIA, BEZ STWIERDZANIA CZEGOKOLWIEK O REALNYM ŚWIECIE, czyli tryb rozważania możliwości, które mogą, choć nie muszą wystąpić.


Ten „tryb rozważania” jest tylko wygodnym sposobem, żeby jednocześnie sugerować realne psychologiczne mechanizmy i jednocześnie unikać odpowiedzialności za te sugestie. Mówisz „nie twierdzę nic o realnym świecie”, ale wszystkie twoje pytania i insynuacje dotyczą tego, co realni ludzie mają „prawdziwie na celu”. To jest typowy przykład stawiania hipotez pod przykrywką ogólnych „możliwości”. Zarówno ton, jak i kontekst zdradzają, że wcale nie chodzi ci o abstrakcję, tylko o zawoalowaną ocenę zachowań innych osób.


Rozpoznanie, że powtarzam "określenie „buńczuczny”, jakby jego prawdziwość była ustalona" jest po prostu niezgodne z trybem, w jakim rozważam opisywane zagadnienie.


Nie możesz w ten sposób uciec od zarzutu. Tryb, w jakim „rozważasz” zagadnienie, nie zmienia faktu, że powtarzasz określenie „buńczuczny” bez żadnej definicji ani dowodu jego adekwatności. Sam fakt, że coś nazywasz w pewien sposób i traktujesz jako oczywiste w swoich rozważaniach, sprawia, że czytelnik odbiera to jako stwierdzenie faktu. Twoja deklaracja „tryb rozważania” nie zmienia mechanizmu, w którym powtarzasz arbitralnie nadaną etykietę i konstruujesz wokół niej narrację.


Być może ktoś inny prowadzi rozważania tak, "jakby jakby jego prawdziwość była ustalona" - wtedy do niego może powyższe uwagi wyglądałyby zastosowanie.


To jest typowa próba zrzucenia odpowiedzialności. Nie chodzi o „kogoś innego”, tylko o ciebie i twoje własne powtarzanie etykiety „buńczuczny” jako oczywistej cechy. Twój argument sugeruje, że jeśli ja to źle odczytuję, to problem leży po mojej stronie, a nie w twojej praktyce przypisywania cech. To klasyczna erystyka: gdy twoje działania są krytykowane, twierdzisz, że krytyka odnosi się do innej osoby, żeby uniknąć konfrontacji z własnym sposobem argumentowania.


Oponent pisze tu zatem o kimś innym, nie o mnie i nie o moich rozważaniach, tylko mylnie adresując te uwagi pod niewłaściwym adresem.


Twierdzisz, że adresuję uwagi „niewłaściwie”, ale to nie zmienia faktu, że to ty tworzysz narrację opartą na arbitralnej etykiecie. Nie można po prostu ogłosić, że krytyka nie ma zastosowania, bo „ty tak naprawdę nie twierdzisz, że buńczuczny jest buńczuczny”. Krytyka odnosi się dokładnie do sposobu, w jaki konstruujesz swoje rozważania, a nie do twoich intencji w trybie abstrakcyjnym. Twój zabieg polega na odwróceniu uwagi od meritum i przerzuceniu odpowiedzialności na interpretację czytelnika.


Oczywiście, znając z wielu wcześniejszych wpisów mojego oponenta, czyli też znając jego niezachwianą wiarę w to, że to on wie lepiej, co mówi, albo chciał powiedzieć jego oponent, nawet jeśli ten ostatni deklaruje coś zupełnie innego. Więc nie mam tu wątpliwości, że fedor będzie się zarzekał, iż ja tu coś innego pisałem, niż to pisałem... :rotfl:


To jest zwykłe wyśmiewanie krytyki zamiast jej rzeczowego przyjęcia. Zamiast obalić zarzut, używasz retoryki „wiem, że będziesz się kłócił, więc możesz mnie ignorować” i jeszcze dokładasz emotikon. To nie jest argument, tylko zabieg manipulacyjny mający zdyskredytować rozmówcę i jego uwagi, zamiast zmierzyć się z własną niekonsekwencją w powtarzaniu etykiety „buńczuczny” i budowaniu wokół niej domniemanych motywacji. W ten sposób całkowicie unikasz merytorycznej odpowiedzi.


To samo w sobie jest ciekawe zagadnienie…


Nie, to nie jest „ciekawe zagadnienie”, tylko typowa próba odwrócenia uwagi. Nie udajesz tutaj ciekawości, tylko starasz się nadać swojej narracji pozory neutralnej refleksji, podczas gdy w rzeczywistości unikasz odpowiedzi na zarzuty dotyczące twojego sposobu argumentowania i przypisywania cech.


Oto mamy dwóch dyskutantów, z których Dyskutant A pisze, że omawia zagadnienie X.


To jest czysta konstrukcja sofistyczna, która wprowadza fikcyjną ramę i pozwala ci zdystansować się od krytyki. Nie chodzi tu o prawdziwych dyskutantów, tylko o twoją próbę przerzucenia odpowiedzialności za własną niekonsekwencję na abstrakcyjny model „dyskutantów”.


Dyskutant B - oponent dyskutanta A - twierdzi, że gdy dyskutant A pisze, iż omawia zagadnienie X, to tak naprawdę omawia zagadnienie Y, wskazane przez dyskutanta B.


To klasyczny strawman. Przypisujesz drugiej stronie (w tym przypadku mnie) nadmierną agresję intelektualną i „kampanię wmawiania światu”, podczas gdy w rzeczywistości wskazuję tylko na twoją niekonsekwencję w traktowaniu etykiety „buńczuczny” jako oczywistej. Twój opis „Dyskutant B twierdzi, że omawia zagadnienie Y” jest celową przesadą, która ma zbić czytelnika z tropu i zamienić merytoryczną krytykę w rzekomy spór o interpretację.


I teraz dyskutant B zaczyna prowadzić kampanię wmawiania światu, że jego wiedza na temat tego, co czym pisze dyskutant A ma priorytet nad bezpośrednimi wypowiedziami dyskutanta A.


To jest jawne zmyślenie i manipulacja. Nigdzie nie twierdzę, że mam „priorytet nad twoimi wypowiedziami”. Wskazuję na błędy logiczne i niekonsekwencje w twoich argumentach. Twój opis mojego działania jako „kampanii wmawiania światu” jest hiperbolizacją, która ma zdyskredytować moją krytykę, zamiast ją rzeczowo obalić. To typowy zabieg erystyczny – tworzysz strawman, żeby uniknąć merytorycznej odpowiedzi.


Co o takiej sytuacji można myśleć?... :think:


O takiej sytuacji można myśleć jedno: próbujesz zrzucić odpowiedzialność za swoje niejasne i arbitralne konstruowanie pojęć na rzekomą „kampanię” oponenta. To nie jest refleksja, tylko klasyczny mechanizm obronny – przesunięcie rozmowy z meritum na poziom absurdu i ironii, żeby uniknąć dyskusji o własnej niekonsekwencji i manipulacji w użyciu pojęć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25637
Przeczytał: 104 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:05, 11 Gru 2025    Temat postu:

https://www.youtube.com/live/_fNnniBeUJ0?si=7V4VhW-L-WoSSKE8
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25637
Przeczytał: 104 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:05, 11 Gru 2025    Temat postu:

https://www.youtube.com/live/_fNnniBeUJ0?si=7V4VhW-L-WoSSKE8
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25637
Przeczytał: 104 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:09, 11 Gru 2025    Temat postu:

Chciałabym poznać tego gościa baryckiego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25637
Przeczytał: 104 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 6:57, 12 Gru 2025    Temat postu:

Semele napisał:
Chciałabym poznać tego gościa baryckiego.


Jednak niekoniecznie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Więzienie Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 2066, 2067, 2068
Strona 2068 z 2068

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin