Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Istnienie jako trwałość w (samo)postrzeganiu

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31322
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 15:48, 09 Wrz 2020    Temat postu: Istnienie jako trwałość w (samo)postrzeganiu

Jedną z definicji istnienia, sformułowaną przez Berkeleya jest "istnieć = być postrzeganym". Ta definicja wydaje mi się niekompletna, ujmująca tylko jeden z przynajmniej kilku aspektów zagadnienia.
W moim przekonaniu, samo bycie postrzeganym jest co najwyżej warunkiem koniecznym istnienia. Nie jest jednak warunkiem wystarczającym. Postrzeganie bowiem może mieć różną naturę. W szczególności istnieją rodzaje postrzegania złudnego, w którym postrzeganie ostatecznie rozmywa się, nie prowadzi do trwałego bytu. Dlatego ja tę berkeleyowską myśl jednak bym zawęził, ograniczył do sytuacji, gdy postrzeganie czegoś spełnia cechę trwałości, jest w stanie niejako wybronić się przed zarzutem o iluzoryczność.

Patrząc na sprawę dalej, wydaje mi się, że chodzi w istnieniu także o coś więcej, niż samo postrzeganie - chodzi o ROZPOZNANIE.
Niezależnie staram się tu jakoś rozwinąć moją teorię rozpoznania, aby później dobrać się jakoś do ontologii rzeczywistości. http://www.sfinia.fora.pl/blog-michal-dyszynski,73/teoria-rozpoznania,17325.html
Ciągnę też wątki tego zagadnienia tutaj: http://www.sfinia.fora.pl/blog-michal-dyszynski,73/hipoteza-celowej-neutralnosci,8743.html#550137

Pełną formą istnienia wydaje mi się też nie postrzeganie w ogóle, ale SAMOPOSTRZEGANIE. Postrzeganie tak w ogóle, można traktować też jako z góry zdefiniowany proces, który nie wyróżnia istnienia. Np. kamera przemysłowa zapisuje obraz, jaki do niej dociera. W jakimś sensie ta kamera "postrzega", bo rejestruje dane. Tyle, że nie o takie postrzeganie chyba ostatecznie chodzi. Postrzeganie w tym pełnym, ontologicznym sensie związane byłoby bardziej z reaktywnością i opcją wyboru.
W kontekście naszej kamery świadectwem istnienia bytu jest zatem nie to, że kamera coś zapisała, ale np. sytuacja, w której w oprogramowaniu kamery zaszyta jest sztuczna inteligencja, która stara się odróżniać rzeczy w otoczeniu. I jeśli znajdzie coś, co uzna za wykrycie bytu jej zaprogramowanego, oprogramowanie uruchomi silniczki sterujące ustawieniem kamery - ta kamera zacznie wtedy wodzić za poruszającym się obiektem (np. intruzem na danym terenie). Taki złożony system musi odróżniać aspekty nowe od stałych. Aspekty stałe stanowią tło, aspekty nowe są poszukiwanym bytem. Kamera zaawansowana ODRÓŻNIA byt od tła, czyli posiada jakąś formę klasyfikacji, zaczątek mechanicznej świadomości. Byt jest zatem WYODRĘBNIENIEM aspektów przypisanych mu względem aspektów jemu obcych. I dopiero takie wyodrębniające postrzeganie jest tym postrzeganiem właściwym - budującym ontologicznie istnienie.

Tu potencjalny czytelnik tego tekstu ma pewnie na końcu języka pytanie: ale czy kamera ze sztuczną inteligencją oferuje nam już samopostrzeganie?
- Tak w pełni, świadome samopostrzeganie to nie jest. Ale jest jego zaczątek - właśnie w tym odróżnianiu aspektów stałych od nowych. To już jest pierwocina preświadomości - już jest pierwszy krok w stronę konstrukcji JA, rozumianego jako to, co znane i pod kontrolą vs COŚ (nie ja) które jest obserwowane, ale niekontrolowane, nieznane. Jest to ten podstawowy budulec świadomości, o którym z resztą piszą behawioryści, którzy za moment przebudzenia się świadomości u dziecka traktują właśnie tę chwilę, gdy dziecko jakoś zaczyna rozumieć swoją odrębność. Podobnie jest także z badaniem świadomości u zwierząt, w słynnym teście lustra, gdy badacze utożsamiają moment poszukiwania plamki obserwowanej w lustrze, choć umieszczonej na głowie zwierzęcia nie w samym lustrze, lecz na własnym ciele. Znowu kluczowe jest wytyczenie owej granicy: ja - reszta.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31322
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:12, 16 Lip 2021    Temat postu: Re: Istnienie jako trwałość w (samo)postrzeganiu

Michał Dyszyński w wątku Istnienie a nieprzewidywalność napisał:
Jedną z definicji istnienia, sformułowaną przez Berkeleya jest "istnieć = być postrzeganym". Ta definicja wydaje mi się niekompletna, ujmująca tylko jeden z przynajmniej kilku aspektów zagadnienia.

Postarałem się rozwinąć temat istnienia, a z nim też realizmu, wokół którego to chyba ogniskują się pytania o tym, czym istnienie jest, tworząc w dziale Filozofia osobny wątek. Tutaj wrzucam ważne wg mnie moje uwagi z tego wątku.

Michał Dyszyński napisał:
Pomiędzy ideą istnienia, a przewidywalnością występuje pewien subtelny, a jednocześnie niezwykle frapujący związek. Chciałbym to tutaj opisać.
Jak traktuję istnienie?
- Jako zdolność do trwałego WYŁANIANIA SIĘ BYTU z tła.
Jeśli mamy tylko chaos, jeśli pobudzenia jakiego dochodzą do obserwatora niczego nie wyróżniają, to nie mamy (stwierdzenia) bytu. Pobudzenia powinny wyróżniać pewien, jakoś tam TRWAŁY, schemat - relację. Wtedy ów schemat - relacja staje się podstawa stwierdzenia bytu, wypłynięcia istnienia ponad nieokreśloność chaosu.
Można to zilustrować sytuacją, gdy ktoś patrzy na ekran telewizora. Telewizor (teraz mamy odbiór cyfrowy, a dobrze to widać, jeśli ktoś dysponuje dostępem do analogowego kanału) ustawiony na kanał, na którym się nic nie nadaje, to zobaczy zbiór migotliwych plamek. Te plamki nie rysują żadnych konturów, nie dają obserwatorowi szansy na stworzenie sobie jakiegoś przekonania, że coś konkretnego, że jakiś byt jest mu przedstawiany. Obserwator widzi chaos, z którego nic się nie wyłania.
Czyli z tego płynąłby ciekawy wniosek: totalna nieprzewidywalność- - chaos jest brakiem bytu.
Czy jednak odwrotna tendencja - pełna przewidywalność - jest z kolei pełnią bytu?...

Tutaj, po postawieniu owego pytania, dopiero robi się ciekawie... :)
Bo w moim odczuciu odpowiedź na owo pytanie wcale nie jest prosta ani jednoznaczna. Uważam, że jest sens w tym kontekście mówić o dwóch rodzajach bytu:
- byt niesamodzielny - którego stwierdzenie jest ściśle zależne od PERCEPCJI OBSERWATORA
- byt samodzielny - odrywający się w jakimś stopniu od percepcji obserwatora.
Reguła dotycząca wyłonienia owych dwóch rodzajów bytu jest wręcz przeciwna.

Byt niesamodzielny, to ten byt, którego POSTRZEGA OBSERWATOR. Jeśli na ekranie śnieżącego telewizora obserwator jednak postrzega jakąś sylwetkę, to ten obserwator wyłania byt owej sylwetki z chaosu. To czyni jednak obserwator, to moc obserwatora ów byt wyłoniła. Sam ów byt, czyli owa sylwetka, samodzielnie nie istnieje, nie jest indywiduum niezależnym - on tylko JEST POSTRZEGANY. Ten rodzaj bytu jest tym bardziej wyrazisty, im bardziej trwała i jednoznaczna jest percepcja owego bytu przez obserwatora. Byt rozmyty, znikający z pola widzenia (np. sylwetka na śnieżącym ekranie, którą raz widać, a raz nie) jest bytem słabym, wątpliwym. Im większa jest przewidywalność i trwałość owego typu bytu, tym bardziej w ogóle możemy mówić o istnieniu owego bytu.
A czym byłby byt samodzielny?
- Według mnie samodzielność dla bytu konstruuje nam nową ideę - NIEZALEŻNOŚCI, a z nią właśnie NIEPRZEWIDYWALNOŚCI. Niezależne jest to, co jest nieprzewidywalne, czyli WPROWADZA COŚ OD SIEBIE do postrzegania rzeczywistości. Przewidywalność oznacza, iż dane postrzeżenie jest WPISANE W SZERSZĄ CAŁOŚĆ. Obserwator to wyróżnia, bo jest nastawiony na to, aby wyróżniać regularności i trwałości. Obserwator traktuje za byt to, co się da zobiektywizować - czyli nadać pozincydentalne, trwałe cechy danej percepcji rzeczy. Dla obserwatora rzecz zupełnie nieprzewidywalna jest nieodróżnialna od chaosu, czyli od niebytu. Bo to przecież przewidywalność, regularność jest tym, co łamie chaos.
Z punktu widzenia jednak bardziej ogólnego, zewnętrznego, przewidywalność oznacza MECHANICYZM danego bytu, BRAK REAKTYWNOŚCI, DOSTOSOWAWCZOŚCI.

Samodzielność bytu (osobowość bytu) objawia się bowiem tym, że ów byt odciska swoje piętno na rzeczywistości w sposób indywidualny, czyli niezależny od innych bytów. Wtedy byt samodzielny w ogóle jest bytem, jeśli nie da się sprowadzić do jakichś przyczyn, które go ukształtowały. Byt samodzielny jest bez (zewnętrznej, W PEŁNI DETERMINISTYCZNEJ) przyczyny, lecz co najwyżej będzie obsługiwał CZĘŚCIOWĄ PRZEWIDYWALNOŚĆ.
To jest właśnie kluczowe, może nawet najciekawsze w tym wszystkim - byt samodzielny musi być, z konstrukcji, czymś mieszanym.
Byt samodzielny OBJAWIA SIĘ w świecie tak, że choć akceptuje część reguł owego świata (bo inaczej byłby w tym świecie nierozpoznawany, nie byłby w stanie się światu objawić), lecz jednocześnie robi to NA WŁASNYCH, INDYWIDUALNYCH, NIEPRZEWIDYWALNYCH DO KOŃCA zasadach.
Bo jeśliby byt indywidualny, samodzielny dał się sprowadzić do w pełni opisującego go zbioru reguł, to automatycznie oznaczałoby, że nie jest sobą, tylko zamiast niego są te reguły, albo przynajmniej zamiennie można traktować on - reguły. Zamiast niego, byłyby reguły, coś wobec jego indywidualności zewnętrznego, czyli on - jako indywidualny on - nie istniałby. Byt samodzielny zatem w jakimś stopniu (!) będzie wymykał się regułom, będzie nieprzewidywalny. W jakim stopniu?...
- To już zależy od owego bytu. To on decyduje. I w sumie o to właśnie chodzi - że ma być ON.

...

Chciałbym dodatkowo rozwinąć ten aspekt rozważań, który wcześniej zasygnalizowałem.
Michał Dyszyński wcześniej w tym wątku napisał:

brak istnienia stwierdzonego świadomie - odpowiada sytuacji, gdy może nawet coś jest rejestrowane, ale świadomość nie wyróżnia z owych doznań indywiduów, jednostek, które dawałyby się zobiektywizować, wyłonić z tła.
istnienie (zewnętrzne) stwierdzone - gdy jakiś zestaw bodźców jest jawnie przez obserwatora interpretowany jako byt (na ile przy tym nie ulega złudzeniom, jest osobnym problemem).

Mamy pewien fundamentalny problem z postulowaniem istnienia bytów, które ABSOLUTNIE NIE SĄ NICZYM POTWIERDZANE. Może jednak są czystymi fantazjami?
- Bo nie ma jak tego odróżnić.

Mamy tu dwa aspekt sprawy, które są z jednej strony podobne, a z drugiej mocno odmienne. Oba łączy kwestia ŚWIADOMOŚCI.
Weźmy sobie dwie świadomości, które obserwują tę samą sytuację:
1. świadomość A ODRÓŻNIA jakieś aspekty od siebie, a przez co może zróżnicować coś jako odrębny byt.
2. Świadomość B nie odróżnia aspektów, dla niej obserwowana sytuacja jest chaosem, szumem.
Której z tych dwóch świadomości damy wiarę? Której stwierdzenia weźmiemy jako świadectwo istnienia?
Albo tez: czy byt, odróżniany przez świadomość A istnieje obiektywnie?
Bo można zdefiniować istnienie na różne sposoby:
Definicja 1 - byt istnieje, jeśli jest (stabilnie) odróżniany od tła przynajmniej przez jedną świadomość (ale jedna jedyna świadomość wystarczy)
Definicja 2 - do stwierdzenia obiektywnego istnienia bytu, niezbędne jest, aby aby minimum dwie świadomości okazały się zgodne w postrzeganiu danego bytu jako wyodrębnionego.
Definicja 3 - wymagana jest większa niż 2 liczba świadomości, do tego jakoś komunikujących się, uzgadniających swoje przekonania, aby można było mówić o istnieniu bytu.

Definicja 3 jest dość bliska temu, jak rzecz traktowana jest w nauce. Tam do potwierdzenie istnienia czegoś (w tym prawa, efektu) wymagane jest niezależne stwierdzenie danego efektu przez różne ośrodki naukowe.
Definicja 2 jest o tyle ciekawa, że stanowi najsłabszą formę włączenia do definiowania istnienia aspektu KONSENSUALNOŚCI I UMOWY. Istnienie nią definiowane wydaje się być silniejsze, niż definicji wg definicji 1.
Definicja 1 jest ewidentnie subiektywna. Ktoś coś stwierdza, bo to ON stwierdza. Można postawić tu zarzut, że stwierdzający być może nie wykrył niczego zewnętrznego, tylko zarejestrował jakiś artefakt własnego systemu postrzegania. Ale z drugiej strony, trudno jest nawet tę definicję całkowicie odrzucić - wszak pewne zdarzenia, objawiające byt mogą być bardzo incydentalne, niepowtarzalne. Jeśliby bowiem np. ktoś gdzieś zobaczył jakiś wyjątkowo unikalny rodzaj pioruna kulistego, który uaktywnił się u niego w piwnicy, gdzie obserwator był sam, a ten piorun po minucie znikł, to zapewne nikt tego nie potwierdzi, a jednak piorun był. Teraz może upłynąć 100 tys. lat, zanim podobny rzadki rodzaj pioruna ktoś znowu ujrzy. I wtedy pewnie już nikt nie będzie pamiętał o doniesieniu tamtego pierwszego odkrywcy owego typu pioruna, czyli owo doniesienie znowu objawi się jako wyjątkowe, niepotwierdzone, czyli z dużym prawdopodobieństwem może zostać odrzucone przez społeczność.
Tu dotykamy kolejnego aspektu powtarzalności dla doznań związanego ze stwierdzaniem istnień. Mamy powtarzalność, która funkcjonuje na kilku poziomach
Poziom powtarzalności indywidualnej - aby istnienie jakiegokolwiek bytu ktokolwiek był w stanie zarejestrować, musi wrażenie z nim związane powtarzać się w pewnym minimalnym stopniu. Jeśli przy pierwszym spojrzeniu na szumiący ekran telewizora ktoś widzi na nim koło, to może mieć wątpliwości, czy ono tam było, czy może tylko było to przelotne wrażenie, bliskie złudzeniu. Jeśli jednak drugie spojrzenie na ten ekran daje podobny efekt, to już mamy jakąś formę potwierdzenia. A jeśli za każdym razem, gdy ktoś patrzy na ekran postrzega na nim koło, to już stwierdza z przekonaniem "na ekranie jest koło".
Analogicznie działa to na poziomie społecznym. Jeśli tylko jedna osoba zgłasza jakiś fenomen (np. szczególny typ pioruna kulistego), to społeczność będzie miała tendencję do lekceważenia, negowania takiego doniesienia. Jeśli jednak kilka osób to samo stwierdza, a ich relacje są zgodne, to już społeczność zaczyna się zastanawiać, czy czasem nie mamy do czynienia z prawdziwym istnieniem. Jeśli zaś efekt daje się replikować na zawołania, a do tego potwierdzają go tysiące ludzi, to istnienie uznaje się raczej za stwierdzone.
Powtarzalność jest kluczem do STWIERDZALNOŚCI istnienia.
Jest tu jeszcze ciekawy problem: czy stwierdzalność istnienia należy wprost wiązać z istnieniem ontologicznie?
- Ten problem ściśle dotyka realizmu. Realizm próbuje, w sobie znany sposób, oderwać istnienie od jego stwierdzalności. Realista pragnie wszystkich przekonać, że rzeczy mogą istnieć, mimo że ich nikt nie stwierdza. Bo one "po prostu istnieją realnie".
Ten problem, stawiany przez realizm jest o tyle ciekawy, że tak naprawdę to mamy tu postawienie zagadnienia na DWA DOKŁADNIE SPRZECZNE SPOSOBY! :rotfl:

Bo realista de facto konstruuje sprawę w oparciu o paradygmat: istnienie jest silniejsze niż jego stwierdzalność.
Realista powiada - gdy idę do toalety i widzę tam muszlę klozetową, a potem wychodzę z toalety, to mimo iż tej muszli aktualnie nie postrzegam, to racjonalnym jest uznanie, iż ta muszla istnieje. No i przecież daje się to sprawdzić - mogę, nawet w losowych momentach, wchodzić do toalety i sprawdzać znienacka, czy czasem nie pojawi się przypadek, gdy muszli zabraknie. Jeśli jednak ZA KAŻDYM RAZEM ta muszla tam się objawia zmysłom sprawdzającego, to racjonalnym wydaje się być PRZEDŁUŻENIE ATRYBUTU ISTNIENIA także o te sytuacje, w których się owego istnienie nie sprawdza. Wydaje się to naturalne, racjonalne, zgodne z intuicją. W ten sposób rodzi się koncept istnienia, które może w ogóle nie wiązać się z żadną stwierdzalnością go. Bo przecież są incydentalnie ludzie trafiają do miejsc na Ziemi, w których nikt nie był do tej pory i coś tam widzą. Owo coś dalej zachowuje się przewidywalnie - w sposób powtarzalny objawia się obserwatorom, którzy wielokrotnie daną rzecz sprawdzają. Możemy zatem znowu przedłużyć istnienie owych bytów nie tylko na momenty pomiędzy sprawdzeniami, ale nawet przed pierwszym z nich!
Ale... może podobna sytuacja też dotyczyć takich miejsc, do których nigdy żaden obserwator nie trafił?! Dlaczego by nie przedłużyć tego atrybutu istnienia na te sytuacje? W końcu wydaje się to być dość naturalne przedłużenie?...
W ten sposób rodzi się koncept bytu realnego, który w ogóle nie musi być postrzegany. Ten koncept realizmu jest względnie spójny. Może nawet do pewnego stopnia pogodziłby zastrzeżenia idealisty, który co prawda stawia zarzut, że coś zupełnie nie dające się opisać przez świadomość jednak nie wiadomo czym właściwie jest - jest niedefiniowalne z samej natury rzeczy. Mówiąc o takim istnieniu, nie wiemy o czym mówimy, bo to będzie zawsze "jakieś coś, o czym nic nie da się powiedzieć", czyli właściwie jakaś bzdura, bezsens.
Jednak z drugiej strony patrząc...
wprowadzając ową, wyżej opisaną technikę myślową przedłużania i interpolacji bytów o istnienia zamykające nam luki w postrzeganiu ciągłości świata, da się ogólny koncept (bez konkretów) takiej postaci istnienia zaakceptować.
Jednak jeszcze dalej patrząc na sprawę, takie ujęcie generuje kolejne problemy. Uznając istnienia tylko na zasadzie, że "przecież one mogą tam być" za chwilę uprawomocnimy dowolną fantazję. Bo ta fantazja też przecież może tam być. Czyli realista twardo obstający przy tym, że byty jak najbardziej mogą istnieć, gdy są nieobserwowane zamienia się w...
idealnego fantastę!

Realista konsekwentny jako idealny fantasta...
Czy to nie jest czasem zabawna idea... :rotfl:
Tak. Wiem. Nie tylko że długo znowu tu pisałem, to jeszcze kompletnie namieszałem w tej materii filozoficznej. :shock:



Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31322
Przeczytał: 101 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:04, 16 Lip 2021    Temat postu: Re: Istnienie jako trwałość w (samo)postrzeganiu

Znowu przekopiowuję tutaj swój tekst. Uważam, że ważne idee w nim zawarłem.
Michał Dyszyński w wątku Istnienie a (nie)przewidywalność napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Powtarzalność jest kluczem do STWIERDZALNOŚCI istnienia.
Jest tu jeszcze ciekawy problem: czy stwierdzalność istnienia należy wprost wiązać z istnieniem ontologicznie?
- Ten problem ściśle dotyka realizmu. Realizm próbuje, w sobie znany sposób, oderwać istnienie od jego stwierdzalności. Realista pragnie wszystkich przekonać, że rzeczy mogą istnieć, mimo że ich nikt nie stwierdza. Bo one "po prostu istnieją realnie".
Ten problem, stawiany przez realizm jest o tyle ciekawy, że tak naprawdę to mamy tu postawienie zagadnienia na DWA DOKŁADNIE SPRZECZNE SPOSOBY! :rotfl:

Bo realista de facto konstruuje sprawę w oparciu o paradygmat: istnienie jest silniejsze niż jego stwierdzalność.
Realista powiada - gdy idę do toalety i widzę tam muszlę klozetową, a potem wychodzę z toalety, to mimo iż tej muszli aktualnie nie postrzegam, to racjonalnym jest uznanie, iż ta muszla istnieje. No i przecież daje się to sprawdzić - mogę, nawet w losowych momentach, wchodzić do toalety i sprawdzać znienacka, czy czasem nie pojawi się przypadek, gdy muszli zabraknie. Jeśli jednak ZA KAŻDYM RAZEM ta muszla tam się objawia zmysłom sprawdzającego, to racjonalnym wydaje się być PRZEDŁUŻENIE ATRYBUTU ISTNIENIA także o te sytuacje, w których się owego istnienie nie sprawdza. Wydaje się to naturalne, racjonalne, zgodne z intuicją. W ten sposób rodzi się koncept istnienia, które może w ogóle nie wiązać się z żadną stwierdzalnością go. Bo przecież są incydentalnie ludzie trafiają do miejsc na Ziemi, w których nikt nie był do tej pory i coś tam widzą. Owo coś dalej zachowuje się przewidywalnie - w sposób powtarzalny objawia się obserwatorom, którzy wielokrotnie daną rzecz sprawdzają. Możemy zatem znowu przedłużyć istnienie owych bytów nie tylko na momenty pomiędzy sprawdzeniami, ale nawet przed pierwszym z nich!
Ale... może podobna sytuacja też dotyczyć takich miejsc, do których nigdy żaden obserwator nie trafił?! Dlaczego by nie przedłużyć tego atrybutu istnienia na te sytuacje? W końcu wydaje się to być dość naturalne przedłużenie?...
W ten sposób rodzi się koncept bytu realnego, który w ogóle nie musi być postrzegany. Ten koncept realizmu jest względnie spójny. Może nawet do pewnego stopnia pogodziłby zastrzeżenia idealisty, który co prawda stawia zarzut, że coś zupełnie nie dające się opisać przez świadomość jednak nie wiadomo czym właściwie jest - jest niedefiniowalne z samej natury rzeczy. Mówiąc o takim istnieniu, nie wiemy o czym mówimy, bo to będzie zawsze "jakieś coś, o czym nic nie da się powiedzieć", czyli właściwie jakaś bzdura, bezsens.
Jednak z drugiej strony patrząc...
wprowadzając ową, wyżej opisaną technikę myślową przedłużania i interpolacji bytów o istnienia zamykające nam luki w postrzeganiu ciągłości świata, da się ogólny koncept (bez konkretów) takiej postaci istnienia zaakceptować.

Skusiło mnie, aby te rozważania jeszcze odrobinę pociągnąć. Bo widzę tu fajną ideę KONSTRUKCJI REALIZMU, zrealizowanej w języku, który obsługuje idealista. Trochę miałem nadzieję, że nasi forumowi obrońcy realizmu coś podobnego zaprezentują, ale nikt jakoś tej nadziei nie spełnił. Cóż, zrobię to zatem zamiast realistów, ja.

Z opisu zawartego w cytacie można już wyczytać kierunek konstrukcji realizmu - związany jest on z procedurą interpolacji i ekstrapolacji doznań na sytuacje, w których co prawda doznania nie występują, ale się ich spodziewamy w odpowiednich warunkach. Wuj o czymś takim mówił, że to doznania "zachowują się przyzwoicie". Bo tak to jest, jak z moim przykładem muszli klozetowej w WC - nie zawsze jest obserwowana, ale ilekroć obserwatorowi przyjdzie ochota zrealizować warunki, w których miałoby wystąpić zaobserwowanie owej muszli, to rzeczywiście owe obserwacje mają miejsce. Muszla jest "realna" w tym sensie, że przyzwoicie, czyli nie robiąc nam niespodzianek nagłym znikaniem, czy przekształcaniem w coś nieoczekiwanego, jawi nam się po wejściu do toalety, zaś nawet gdy z toalety wyjdziemy, a potem tam wrócimy, to muszla dalej tam będzie.
W powyższy sposób konstruujemy idealistyczny odpowiednik istnienia realnego. Muszla jest realna, dlatego że ją jesteśmy w stanie zaobserwować przewidywalnie.
Jednak występuje tu niezwykle ciekawy aspekt związany z ową przewidywalnością!
Ta przewidywalność NIE MOŻE BYĆ ZBYT DALEKO POSUNIĘTA!
Przedmiot przewidywalny w sposób absolutny przestaje być realny!
Rozumowanie, to ilustrujące jest związane z jeszcze jednym ważnym spostrzeżeniem dotyczącym intuicji istnienia i realności - z wymogiem dostosowawczości, indywidualności i swego rodzaj...
sprawczości.
Muszla klozetowa w toalecie jest realna nie tylko dlatego, że przewidywalnie tam jest, że nie znika, ale też dlatego, że nie buduje sobą schematu idealnego, że niejako jest "sobą", ze odciska w doznaniach jakąś indywidualność. W ten sposób muszla staje się samodzielnym bytem względem obserwatora, że obserwator nie wszystkie aspekty muszli jest w stanie przewidzieć. Muszla może mieć indywidualną swoją plamkę, może stłuczenie, może wygięcie, może tylko to, że stoi w tym właśnie miejscu, zajmując tę indywidualną przestrzeń. Gdyby muszla była idealnie opisywana jakimś wzorem matematycznym, to...
stałaby się nierealna. Byłaby bez indywidualności, bez możliwości zaskoczenia obserwatora, swoim "ja jestem - indywidualne, jedyne na całym świecie ja, odciskające się w doznaniach w sposób nigdy do końca nie przewidywalny.
Indywidualność jest (przynajmniej na zgłaszam taką tezę) nieodzownym warunkiem poprawnego ontologicznie istnienia.
Ileś lat temu gdzieś czytałem, że każdy byt materialny jest po trosze jakby "osobowy". Wtedy ta idea wydała mi się odjechana, za daleko posunięta. Dzisiaj uważam, że jednak tak właśnie musi być - każdy byt, przez to, że jest jakoś indywidualny, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny, stają się tą indywidualnością, tym okazywaniem się światu na ten jeden własny sposób, jakby pseudoosobą, a na pewno właśnie jakimś indywiduum.

Zatem istnienie zawsze powinny być pewnym pomieszaniem przeciwnych aspektów - przewidywalne, ale nie w sposób absolutny. Istnienie nie może dać się zredukować do czystej idei, bo wtedy przestanie być istnieniem, a stanie się samą ideą - fantazją. A tym właśnie (w intuicji) odróżnia się istnienie od idei tego istnienia, że idea jest w całości kontrolowana przez umysł, podczas gdy prawdziwe istnienie powinno być - przynajmniej w jakimś stopniu - od umysłu niezależnie.

No i na koniec chciałbym jeszcze w jedną stronę pociągnąć konstrukcję zbliżającą się maksymalnie do idei realizmu (choć bez błędów ujęcia realizmu naiwnego, czy innych niepoprawnych realizmów, opartych o karuzele deklaracji w stylu "coś jest realne, bo istnieje, coś istnieje, gdy jest prawdziwe, a coś jest prawdziwe, gdy jest realne" itd. itp.)
Teraz chodzi mi o rozpatrzenie jeszcze raz aspektu konsensualnego.
Otóż stoję na stanowisku, że stwierdzalność istnienia wymaga jednak więcej niż jednego obserwatora - stwierdzającego. To istnienie, które by polegało tylko na jednym obserwatorze nie ma jak oddalić zarzutu - pytania: czy sam fakt doznań jest efektem obserwowania, artefaktem pochodzącym od samego obserwatora (właściwie jest to powrót idei solipsyzmu), czy ma jednak źródło w czymś względem obserwatora zewnętrznym. Dopiero możliwość porównania minimum DWÓCH NIEZALEŻNYCH od siebie wskazań obserwatorów, buduje szansę na mocny argument, iż istnienie pochodzi nie tylko od obserwatora, nie jest artefaktem jego obserwowania. A oczywiście jeszcze mocniejszy będzie ten argument, jeśli ZGODNOŚĆ UZNANIA BYTU jest dzielona przez większą liczbę obserwatorów komunikujących się wzajemnie.
W tym ujęciu pełne istnienie wystąpi dopiero wtedy, jakaś grupa niezależnych obserwatorów WYKAŻE SPONTANICZNĄ ZGODNOŚĆ w uznawaniu czegoś za istniejące.
Ważny jest tu aspekt spontaniczności - każdy obserwator ma zaobserwować byt w sposób, który choć trochę go zaskoczy, choć trochę będzie dla niego nieprzewidywalny.

W tej konstrukcji zatem ontologia tworzy się nie za pomocą jakiegoś zapostulowania istnienia w sposób arbitralny, chaotyczną intuicją chciejstwa aby wszystko co nie klasyfikujemy jako sen bądź złudzenie, lecz tworzy się dopiero wtedy, gdy POWSTAŁA NIEZALEŻNOSĆ, SPONTANICZNOŚĆ, która buduje poprawną (nie obciążoną samopotwierdzaniem) stwierdzalność bytu.
Tu mielibyśmy (kolejna ciekawa sprawa) wręcz aspekt teologiczny, związany z pytaniem: po co Bogu inne wolne istoty, po co mu ludzie? - Ano są owe istoty niezbędne, aby istnienie w ogólności uczynić pełnym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin