Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

B1, B2 Pojawienie się życia. Niewystarczalność opisu procesu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
juki




Dołączył: 08 Gru 2005
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 16:59, 28 Maj 2006    Temat postu: B1, B2 Pojawienie się życia. Niewystarczalność opisu procesu

Ta nowa część książki Problem istnienia Boga. Claude Tresmontantn konsekwentnie wychodzi z analizy danych naukowych i rzeczywistości, świata, a nie z cogito, z chcenia czy innego subiektywnego spojrzenia filozoficznego. „Trzyma się funkcji rzeczywistości”.
Ujawnia przy tym niewystarczalność opisu hipotetycznego tworzenia się struktur makromolekularnych, jako rzekomego wyjaśniania powstania życia. Ukazuje czym jest prawdziwe wyjaśnienie zagadnienia, a czym jest tylko unik, czy wybieg mający powstrzymać myśl przed kolejnym szczeblem drabiny przyczynowości.
Nie jestem zwolennikiem teorii ewolucji, bo zawsze miałem ją w wielkim podejrzeniu o manipulację, o nienaukowość. Jednak chcąc obalić pogląd ateistyczny, czy panteistyczny, zawsze gotowy jestem hipotetycznie założyć, że być może tak jest i stwierdzić, że nie zmienia to wniosku najbardziej możliwego, postulowanego przez rzeczywistość doświadczalną, że Wszechświat nie jest Absolutem, ale Ktoś transcendentny do świata. Mniemam, że choć dla mnie teorie Oparina i innych nie były wielką przeszkodą przed odrzuceniem ateizmu, jako nienaukowego, to jednak dla licznych czytelników tego Forum, którzy bez zastrzeżeń przyjmują ewolucję jako fakt może się okazać pożyteczna ta część „Pojawienie się życia” i następna o ewolucji biologicznej.
Życzę przyjemnej i konstruktywnej lektury.

B. POJAWINIE SIĘ ŻYCIA


B1 PROBLEM BIOGENEZY



Dotychczas próbowaliśmy rozważać Wszechświat jako całość oraz podjąć i rozwikłać problemy filozoficzne, jakie narzuca samo istnienie Wszechświata. Widzieliśmy, że chcąc podjąć te problemy, musieliśmy uwzględnić zachodzącą w czasie ewolucję Wszechświata, co ukazuje całą problematykę w zupełnie innym świetle.
Zbadajmy obecnie bliżej tę ewolucję Wszechświata i ewolucję materii, skupiając uwagę na szczególnie doniosłym momencie tej ewolucji, jakim jest pojawienie się życia.
Problemu tego starożytni myśliciele nie podjęli. Niewątpliwie, podejmowali oni w związku z istotami żywymi problem celowości. Na razie wszakże nie o to nam chodzi. W rzeczywistości chodzi o to, co narzucają nowe odkrycia, jakich dokonano w ciągu niespełna jednego, ostatniego wieku.
Wiemy dzisiaj, że materia stanowiąca Wszechświat jest materią prostą pod względem składu chemicznego, zasadniczo występuje tu bowiem wodór i hel. Od niespełna wieku wiemy również, iż liczyć się trzeba z historią i genezą materii: elementy materii nie pojawiły się równocześnie, ale w następstwie przemian jądrowych, co tworzy historię materii. Jądra ciężkie powstały niedawno. Należy więc uwzględnić genetykę materii.
Jest to pojęcie nowe.
Co więcej, materia, jaką bada chemia organiczna, jest materią powstałą niedawno. Na tej właśnie płaszczyźnie chemii organicznej i na płaszczyźnie biochemii pojawiają się dzisiaj najbardziej przygniatające swym ciężarem problemy, jakie w ogóle mogą się narzucić myśli ludzkiej.
Rzecz w tym, że bezspornie, z biegiem czasu na naszej przynajmniej planecie (chociaż nie ma żadnej racji mniemać, iż to samo zjawisko nie nastąpiło również w innych systemach słonecznych i w innych galaktykach) doszło do uorganizowania materii. Oznacza to, iż różne atomy wchodzą ze sobą w połączenia, w pewien układ, i to przy zachowaniu określonych struktur, tak, że tworzą drobiny. Z kolei te drobiny wchodzą w układy z innymi drobinami, by tworzyć olbrzymie struktury drobinowe o ogromnej złożoności, które nazywa się makromolekułami. Z kolei te makromolekuły łącząc się wchodzą w dalsze układy, by wytworzyć pierwszy żywy organizm, najprostszy i najbardziej elementarny, mianowicie organizm, jaki stanowi pojedyncza komórka, będąca już nieskończenie złożoną. Powiedzieć można, że pojedyncza komórka jest tak niebywale złożona i uorganizowana z materii w sposób tak zadziwiający, że niewiele brakuje, by powiedzieć, iż „komórka to świat”. Komórka jest doprawdy wielekroć bardziej złożona niż świat. Na całym świecie armia biochemików i biologów pochyla się dzisiaj nad tą żywą i tętniącą rytmem rozwoju tajemnicą, jaką jest komórka czy najprostszy jednokomórkowy organizm. Tutaj rozgrywa się obecnie jedna z największych przygód ludzkiego umysłu.
P. Teilhard de Chardin tak pisał o tym w wywodzie, reasumującym jego ogólną wizję świata:
„Wbrew entropii występuje rozprzestrzeniające się kosmiczne ukierunkowanie materii ku stanom uporządkowania coraz to bardziej ośrodkowo-złożonym (i to w kierunku – czy wewnątrz - >trzeciej nieskończoności<, mianowicie nieskończoności złożonościowej, równie rzeczywistej jak nieskończoność wielkości nieskończenie małych i nieskończenie wielkich). Świadomość ukazuje się wtedy w świetle doświadczenia jako skutek, swoistość lub specyfika tej złożoności, osiągającej swe extremum.
Jeśli do historii świata zastosuje się to prawo rekurencyjne (tzw. >prawo złożoności-świadomości<), dostrzec można, jak zarysowuje się ciąg rosnący punktów krytycznych i osobliwych rozwoju...”
Dla kogoś, kto rozważa świat w jego historii i genezie, staje się rzeczą jasną, iż geneza ta i ewolucja zorientowane są w określonym kierunku i mają określony zwrot, a zwrot ten nie jest przypadkowy: ewolucja kosmiczna, fizyczna, chemiczna i biologiczna nie osuwa się z większej złożoności ku mniejszej, ani nie przebiega od stanów mniej prawdopodobnych ku stanom bardziej prawdopodobnym. Przeciwnie, świadczą one wyraźnie o wznoszeniu się od mniejszej złożoności ku większej, od stanów bardziej prawdopodobnych ku stanom mniej prawdopodobnym, od istot nieożywionych ku istotom żywym i ku świadomości. I właśnie to wznoszenie się trzeba wyjaśnić. U punktu wyjścia mieliśmy materię strukturalnie stosunkowo prostą, a u kresu ewolucji kosmicznej mamy już organizmy nadzwyczaj złożone i zróżnicowane. Jak prawidłowo wytłumaczyć ten fakt?
Filozofowie, będący zarazem literatami, prawią nam dzisiaj, iż człowiek „wrzucony” jest w świat absurdu i wyzuty z sensu. Należałoby im odpowiedzieć tak, jak już kiedyś Arystoteles odparł poprzedzającym go filozofom, którzy w dociekaniach nad powstawaniem i niweczeniem zeszli na manowce: „Wystarczy przyjrzeć się przyrodzie, by rozwiać ich omyłkę”.
Człowiek nie jest „wrzucony” w świat absurdu. Jest on zrodzony i wydany na świat przez długi proces, którego historię uczeni umieją dziś określić.
Swoistą cechą tych filozofii, które są tak wzięte jeszcze w połowie XX wieku, jest właśnie to, iż nie przyglądają się one przyrodzie. Nie zajmują się nią wcale. Co więcej, zdarza się im powątpiewać w takie istnienie przyrody, które byłoby niezależne od ogarniającego ją myślą człowieka; nie zdobywają się na pogląd, że świat istniał przed człowiekiem! Badanie ewolucji kosmicznej i biologicznej przed pojawieniem się człowieka nie ma dla nich w ogóle sensu. Powołując się na wyrażenie jednego z filozofów o takiej tendencji, trzeba by doprawdy powiedzieć, iż oglądany ich oczyma świat jest „zbędny”.
Można tu dostrzec zasadnicze znaczenie, jakie w każdej filozofii ma przyjęty punkt wyjścia: czy filozofia winna wychodzić, jak mniemał to już Arystoteles, a w dwadzieścia pięć wieków po nim Bergson, ze starannie i naukowo badanej obiektywnej rzeczywistości, czy też z cogito, z podmiotu lub subiektywności filozofa?
Nie tu wszakże miejsce, by rozprawiać nad zagadnieniem wyboru właściwego punktu wyjścia.
Jest rzeczą znamienną, że przynajmniej odnośnie do zagadnienia punktu wyjścia i marksiści, i tomiści są zgodni: należy mianowicie za punkt wyjścia przyjąć naukowo zbadaną i obiektywną rzeczywistość. Sam opis rzeczywistości w jej ewolucji historycznej jest u nich również zbieżny, ponieważ zasadza się na metodzie naukowej. Co ich różni i w czym poglądy ich są rozbieżne, to tylko filozoficzna interpretacja danych.
W związku z pojawieniem się życia spotykamy się z pewną próbą jego wyjaśnienia, która – jak już widzieliśmy – pojawia się przy rozpatrywaniu problemu Wszechświata. I tak, według Richtera, uczonego z ubiegłego wieku (1865), świat jest nieskończony w czasie i przestrzeni. Nie ma on początku ani nie będzie miał końca, materia bowiem i energia są niezniszczalne. (Można tu rozpoznać tezę, która jest również tezą Marksa i Engelsa.) Życie również istnieje rzekomo odwiecznie i przejawia się we Wszechświecie pod postacią żywych organizmów, które mogą tworzyć skupiska w układach pewnych gwiazd. Życie zanika na planetach, na których warunki nie pozwalają już na to, by życie trwało nadal. Krzewi się ono jednak wtedy dalej na innych planetach, a to za pośrednictwem niezliczonych meteorytów, które odbywają ruch w przestrzeni.
Z naukowego punktu widzenia ta wyssana z palca hipoteza ostać się nie może.
Zaznaczamy jednak, że nawet z filozoficznego punktu widzenia hipoteza ta nie rozwiązała wcale narzucającego się problemu i byłoby złudzeniem wyobrażać sobie, iż przypisując życiu odwieczność zajmuje się wyraźne stanowisko wobec filozoficznego zagadnienia narzuconego przez pojawienie się żywych istot. Stwierdzenie, iż istoty żywe istnieją we Wszechświecie odwiecznie, a on też według założenia jest wieczny, nie oznacza wcale odpowiedzi na pytanie, jak można wyjaśnić genezę żywych istot. Tak samo stwierdzenie – nie poparte żadnym świadectwem, a wysuwane pomimo trudności, jakie powoduje – orzekające wieczność Wszechświata nie jest odpowiedzią na pytanie, jakie narzuca samo istnienie Wszechświata. Problem filozoficzny pozostaje całkowicie nietknięty.
Niektórzy uczeni i filozofowie ulegają jeszcze dzisiaj złudzeniu, że uwolnili się od problemu filozoficznego, jaki narzuca biogeneza, gdy orzekną wieczność uorganizowanej i ożywionej materii.



B2 NIEWYSTARCZALNOŚĆ OPISU
HISTORII PROCESU


Wielu uczonych podejmuje dzisiaj próby wyjaśnienia tego, jak życie pojawiło się na naszej planecie, w jakich warunkach fizycznych, chemicznych, termicznych itd., w wyniku jakich określonych procesów badanych przez fizykę materia uorganizowała się sama czy też została uorganizowana tak, by w następstwie uporządkowań oraz syntezy wydać z siebie drobiny o coraz wyższej złożoności, które weszły z sobą w związki, a następnie utworzyły olbrzymie struktury drobinowe. Te właśnie olbrzymie struktury drobinowe wchodzą w skład najprostszych organizmów, mianowicie organizmów jednokomórkowych.
Byłoby rzeczą bezużyteczną streszczać tutaj tę czy inną z owych prób, aby przedstawić hipotetyczny schemat tego następstwa syntez o coraz większej złożoności, jakie doprowadziły do utworzenia olbrzymich protein, wchodzących w skład komórki.
Teorie te stają się przestarzałe nader szybko, podlegają one stale zmianom. Lepiej więc śledzić zagadnienie oraz stan obecny i postępy nauk odnośnie do tej kwestii w dziełach specjalistycznych, czasopismach naukowych i sprawozdaniach z kongresów poświęconych temu właśnie problemowi.
Żywimy nadzieję, iż z czasem coraz lepiej będziemy znać warunki fizyczne, które umożliwiły syntezę substancji organicznych i coraz dokładniej będziemy mogli określić procesy, przebieg i etapy tej wielkiej genezy uorganizowanej materii.
Ale problem filozoficzny nadal stoi przed nami, a raczej jeszcze się rozrasta, komplikuje i poszerza w zależności od tego i w miarę tego, jak następują badania naukowe.
To bowiem coraz bardziej złożone uorganizowanie materii usiłuje się nam opisać tylko w jego historycznej ewolucji oraz w jego strukturach. Wskazuje się nam na warunki, które na nie pozwalają i umożliwiają je.
Nie mówi się nam jednak nic, dlaczego zachodzi owo uorganizowanie.
Wychodzimy przecież z materii prostej pod względem budowy chemicznej, z prostych substancji chemicznych. Potem jesteśmy świadkami procesu uorganizowania tej materii, która w ciągu dziejów ulega integracji w struktury coraz bardziej złożone. Z kolei te struktury ulegają integracji w olbrzymie struktury jeszcze bardziej złożone, i tak dalej na nowo.
Proces ten opisuje się nam coraz lepiej. Nie mówi się nam jednak, dlaczego ów proces w ogóle zachodzi, nie wyjaśnia się nam samego faktu tego uorganizowania, występowania uorganizowania materii.
U końca ubiegłego wieku F. Engels przedstawił już pogląd, co do którego mniemał, iż stanowi „wyjaśnienie” pojawienia się życia. Przejdźmy do porządku nad różnymi błędami naukowymi i wypowiedziami, które dla nowożytnego biochemika są nie do przyjęcia. Pozostaje faktem, iż prawdę mówiąc opisane mamy ogólnie, ale to bardzo ogólnie, główne etapy, które wyznaczają proces ewolucyjny, jaki doprowadził do powstania życia. Stwierdzenie jednak, z jakim się występuje, że kiedy zajdą sprzyjające warunki chemiczne, „kształtuje się ożywiona protoplazma”, lub iż upłynęły tysiące lat (!) do chwili, kiedy zaszły warunki, które umożliwiły wytworzenie pierwszej komórki, wcale nie oznacza wyjaśnienia tego faktu. Jest to co najwyżej tyle, co stwierdzenie tego faktu i wskazanie na niego. Opowiada się nam, jak to prawdopodobnie wszystko się dokonało. Opowiadać, to nie wyjaśniać. Przeczytajmy wszakże ów wywód:
„Epoka, w której planeta ma strukturę przynajmniej na tyle stałą, że mieści na swej powierzchni zasoby wód, jest współczesna z okresem, kiedy jej ciepło własne zmniejsza się coraz bardziej w stosunku do ciepła, jakie dociera do niej z centralnego ciała układu planetarnego. Atmosfera jej staje się widownią zjawisk meteorologicznych w tym znaczeniu, w jakim rozumiemy ten termin dzisiaj, a na powierzchni planety dokonują się przeobrażenia geologiczne, w przebiegu których osadzające się złoża, powstałe w rezultacie opadów atmosferycznych, zaczynają coraz bardziej dominować nad ruchem odśrodkowym, wolno narastającym od wnętrza i prowadzącym do rozpraszania.
Kiedy wreszcie ilość ciepła ustala się tak, że – przynajmniej na znacznej części powierzchni planety – nie przekracza już granic, w jakich możliwe jest życie na podłożu albuminów, oraz zachowane są inne sprzyjające warunki chemiczne, kształtuje się ożywiona protoplazma. Nie wiemy jeszcze dzisiaj, jakie są te warunki, i nie powinno to nas dziwić, gdyż jak dotąd nie ustalono jeszcze jednoznacznie nawet chemicznego wzoru albuminów; nadal też nie wiemy, ile w ogóle istnieje różnych chemicznie substancji albuminowych, a dopiero od dziesięciu lata wiadomo, iż zróżnicowane albuminy zupełnie pozbawione struktury (?) spełniają wszystkie funkcje życiowe, jak trawienie, wydalanie, przyswajanie, reagowanie na bodźce i reprodukcja.
Mogły upłynąć całe tysiące lat aż do chwili, kiedy pojawiły się sprzyjające warunki, które umożliwiły ów pierwszy proces i pozwoliły tym bezkształtnym (?) albuminom wytworzyć pierwszą komórkę, a to poprzez ukształtowanie jądra i błony komórkowej. Z tą jednak pierwszą komórką stworzona już została podstawa dla wytworzenia form całego świata organicznego. Jak możemy sądzić na podstawie wszelkich analogii ze znaleziskami paleontologicznymi, rozwinęły się wpierw nieprzeliczone rodzaje pierwotnych tkanek bezkomórkowych i jednokomórkowych (...) Niektóre spośród nich różnicowały się stopniowo, jedne pod postacią pierwszych roślin, inne pod postacią pierwszych zwierząt. Z tych pierwszych zwierząt rozwijały się, głownie przez dalsze różnicowanie się, nieprzeliczone klasy, rzędy, rodziny, rodzaje i gatunki zwierząt aż do postaci, w jakiej system nerwowy osiąga najdoskonalszy stopień ewolucyjnego rozwoju, mianowicie do kręgowców, i tu wreszcie pojawia się kręgowiec, u którego przyroda dochodzi do świadomości samej siebie – Człowiek”.
We wstępie do swego wielkiego dzieła Pochodzenie życia na ziemi A.I. Oparin pisze: „W końcu ubiegłego wieku Fryderyk Engels wskazał na to, iż badanie historii rozwoju materii to najlepszy sposób rozwiązania problemu początku życia”. Początku, ale w jakim znaczeniu? Jeśli chodzi o początek historyczny, to zgoda. Jeśli chodzi o zrozumienie okoliczności pojawienia się materii ożywionej – zgoda i na to. Ale to nie wystarcza do wyczerpującego wyjaśnienia zjawiska, tzn. zrozumienia jego przyczyny. Znajomość okoliczności ewolucji materii jest niewątpliwie konieczna, aby zrozumieć dane, jakie wiążą się z problemem. Problem wszakże filozoficzny, związany z pojawieniem się życia, pozostaje całkowicie nie rozwiązany. Jest on po prostu tylko lepiej naświetlony przez dokładniejszą znajomość historii pojawienia się życia. Znajomość jednak jego historii to nie jego wyjaśnienie.
Przed kilku laty A. Dauvillier i E. Desguin przedstawili schemat, który miał na celu wyjaśnienie pojawienia się życia na naszej planecie. Schemat ten został podjęty i rozwinięty przez Dauvilliera w jego pracach późniejszych. Oto sedno ich wywodów:
Dauvillier i Desguin przedstawiają najpierw swe poglądy na pochodzenie magnetyzmu ziemskiego oraz pary wodnej powstającej z oceanów, a pojawiającej się w atmosferze, która w pewnym okresie ewolucji Ziemi utworzona była, podobnie jak obecna atmosfera planety Wenus, z azotu, dwutlenku węgla i gazów obojętnych.
„Taka atmosfera jest przenikliwa dla promieniowania w paśmie dalekiego nadfioletu, które z rozporządzalnych zasobów dwutlenku węgla i pary wodnej może doprowadzić do bezpośredniej syntezy aldehydu mrówkowego.
Tak samo fotoliza dwutlenku węgla pod działaniem promieni nadfioletowych w obecności amoniaku dała początek kwasowi mrówkowemu.
Kondensacja aldehydu mrówkowego i kwasu mrówkowego prowadzi do glikokolu i do wielu kwasów aminowych, tworzących długie łańcuchy wielopeptydowe.
Podczas gdy cukry mogły stanowić tylko pożywkę dla przyszłej materii ożywionej, kwasy aminowe, ukierunkowując dalej swą strukturę, mogły budować błony plazmowe, obdarzone intensywnymi własnościami katalitycznymi. Mogły one stworzyć strukturę materii ożywionej.
Pierwiastki inne, tak jak siarka S, fosfor P, magnez Mg, żelazo Fe itd., zawarte w środowisku morskim, mogły wejść w skład tych substancji, tak że na powierzchni ciepłych jeszcze oceanów pojawiły się znaczne ilości materii organicznej o narastającej złożoności, które w środowisku zawierającym amoniak, a więc lekko alkalicznym, miały charakter żeli. Uwalnianie tlenu, który niebawem pod działaniem promieniowania nadfioletowego przekształcał się częściowo w ozon, sprowadziło stopniowo widmo słoneczne do jego wartości obecnej i fotosynteza materii organicznej ostatecznie ustała.
Te substancje endotermiczne zawierały znaczną energię wewnętrzną. Znajdowały się one w stanie metastabilnym i wykazywały tendencję do ponownego łączenia się z tlenem, który poprzednio został uwolniony. Znajdując się w środowisku wodnym nie mogły one jednak ani palić się, ani wybuchać, ich wewnętrzna natomiast energia miała niebawem przejawić się dzięki stosownemu uorganizowaniu: uorganizowaniem tym miało być życie, którego przyczynę i konieczność pojawienia się w ten sposób możemy sobie wyobrazić.”
Schemat ten z naukowego punktu widzenia został poddany krytyce. I tak, P. Limasset pisze: „Poglądy te są czysto hipotetyczne. Można im zarzucić, że wysunięty postulat orzekający, iż nukleoproteiny mogły jakoby mnożyć się w zupełnie bezwładnym środowisku organicznym, jest niesłuszny, obecnie bowiem nie mamy podstaw do przypuszczenia, żeby to było możliwe. Wszystkie bowiem wirusy proteinowe, jeśli je odosobnić, mnożą się do dzisiaj wyłącznie w obrębie żywej komórki.
H. Rouviere, profesor anatomii na wydziale lekarskim uniwersytetu w Paryżu, surowo osądza pracę Fauvilliera i Desguina. Na pracę tę, pisze Rouviere, „składają się przede wszystkim bezzasadne interpretacje”. „Interpretacje te czy hipotezy przedstawia się w postaci zwięzłych stwierdzeń, które nie dość przygotowanego, a łatwowiernego czytelnika mogą także skłonić do przyjęcia bez zastrzeżeń kategorycznej konkluzji, która przecież jest również bezzasadna.” Rozpatrując zajmujący nas problem pojawienia się życia oraz w związku z hipotezą Dauvilliera i Desguina, J. Charles zaznacza słusznie, że byłoby naiwnością sądzić, iż „promienie nadfioletowe na przykład, jako że posiadają niezbędną energię, mogą nie tylko wytwarzać aldehyd mrówkowy, ale również polimeryzować jego drobiny w struktury glicydów i dalej nukleoproteidów, jak gdyby możliwe było takie tylko ukierunkowanie polimeryzacji, jakby chodziło tu tylko o zejście ze zwykłej pochyłości, podczas gdy chodzi tutaj o trudność tego rodzaju, że człowiek, mimo całej swej wiedzy, nie zdobył się jeszcze na jej rozwiązanie.”
Profesor M. Aron z wydziału lekarskiego uniwersytetu w Strasburgu pisze w ten sposób w swej pięknej książce pt. Problemy życia:
„Pogląd, z jakim występują Dauvillier i Desguin, zmierza do wyjaśnienia tego początkowego i nie dającego się pominąć stadium kształtowania się takich substancji organicznych jak kwasy aminowe i glukoza. Uczeni ci przypuszczają, iż z dwutlenku węgla i wody promienie nadfioletowe doprowadziły do bezpośredniej syntezy aldehydu mrówkowego HCHO, którego polimeryzacja mogła doprowadzić do takich węglowodanów jak glukoza. Materia ożywiona wymaga jednak składników azotowych. Tu miał odegrać rolę amoniak, który z dwutlenku węgla dał amid „mrówkowy HCONH. Z połączenia tej ostatniej substancji z aldehydem mrówkowym dochodzi do powstania kwasu aminowego, mianowicie glikokolu, stanowiącego możliwy do przyjęcia punkt wyjścia dla innych kwasów aminowych.
Żadna jednak hipoteza nie wyjaśnia przejścia nieożywionych substancji organicznych w materię wysoko uorganizowaną i ożywioną. Od kwasów aminowych i związków potrójnych daleko jeszcze do najbardziej elementarnej postaci życia, jaką tylko można sobie wyobrazić”.
W wywodzie wskazującym na wyostrzone zrozumienie postawionego tu problemu filozoficznego, M. Aron dodaje:
Można oczywiście znajdować upodobanie w poglądzie, że pierwsze twory reprezentujące życie były jak wirusy złożone z makromolekuł oraz że ich heterotrofii stało się zadość w środowisku materii organicznej, zalegającej powierzchnię oceanów. Należałoby jednak jeszcze koniecznie przyjąć, że zaszły syntezy, które doprowadziły do powstania nukleoprotein. Budowa glukozy i glikokolu to jedna spraw, a pojawienie się substancji, której niezwykle złożoną strukturę mieliśmy możność poznać przedtem, to sprawa inna. Tak więc domysły nasze rozbijają się o niemożność pojęcia zjawiska, które przecież jesteśmy zmuszeni przyjąć jako postulat, jako konieczność logiczną, jako warunek wszystkich zdarzeń, jakie nastąpić miały później”.
Nie sposób powiedzieć, aby schemat przedstawiony przez Dauvolliera chociaż w części wytrzymał próbę czasu. Ale nie o to nam tutaj chodzi.
Schematy, jakie pojawiają się później, będzie się doskonalić coraz bardziej, będą one coraz bardziej zgodne z tym co, prawdopodobnie przed dwoma czy trzema miliardami lat na naszej planecie zaszło rzeczywiście i historycznie. Będą to jednak schematy tego samego typu. Nie tak dawno B. Oparin przedstawił w swym wielkim dziele, jak – według badań amerykańskiego uczonego H. Ureya i jego współpracowników – doszło prawdopodobnie do utworzenia tych związków organicznych, które poprzedzają życie we właściwym tego słowa znaczeniu:
„W tej dawnej epoce Ziemia musiała utracić zapewne swą atmosferę gazową, a z jej składników zwłaszcza wodór, gdyż pole ciążenia Ziemi nie mogło już go utrzymać przy swej powierzchni w panujących wtedy temperaturach. W ciągu piątego i ostatniego stadium kształtowania się planety pierwotna atmosfera Ziemi zachowała jeszcze pewne pozostałości wodoru, wody, amoniaku, metanu i siarkowodoru w ich stanie pierwotnym, atmosfera ta miała zatem charakter silnie redukujący. Jedynie wodór i ślady gazów obojętnych uszły niebawem z atmosfery ziemskiej w przestrzeń międzyplanetarną, podczas gdy inne gazy wchodzące w skład pierwotnej atmosfery w panujących w tej epoce temperaturach zostały prawie całkowicie utrzymane przy powierzchni Ziemi dzięki jej sile ciążenia. Ilość wody na powierzchni Ziemi w tej epoce musiała być o wiele bardziej skąpa niż dzisiaj (...) Ilość amoniaku w pierwotnej atmosferze Ziemi ulegała natomiast stałemu przyrostowi kosztem soli amonowych, a zwłaszcza azotanów (...) Reakcja między azotanami i wodą prowadzi do amoniaku (...)
Opisana, w dużym stopniu zubożona, atmosfera nie mogła w tym stanie trwać na Ziemi bez końca...
W wyższych jednak warstwach atmosfery promieniowanie nadfioletowe Słońca stale rozkładało wodę na drodze fotochemicznej. Wodór, pochodzący z tych reakcji, uchodził, ale tlen utleniał amoniak w związki azotu i przekształcał pierwotne węglowodory w różne utlenione związki organiczne, takie jak alkohole, aldehydy, ketony i kwasy organiczne. Tlenek węgla i dwutlenek węgla pojawiły się jako końcowe produkty tego utleniania, a pierwsze węglany powstały z nich jako z materiału wyjściowego. Równocześnie bezpośrednie przemiany fotochemiczne metanu i amoniaku przebiegały dalej, gdyż każda z tych substancji pochłania promieniowanie nadfioletowe (...) W tych warunkach metan daje wolny wodór, wyższe węglowodory nasycone i nienasycone, w szczególności etylen. Tak powstały etylen może być fotochemicznie przekształcony w acetylen i w szereg węglowodorów”.
Jak widać, mamy tu również do czynienia z jeszcze jedną opowieścią, mającą nam przedstawić, jak doszło do syntezy makromolekuł, które przez pierwsze żywe istoty miały być wykorzystane dla utworzenia ich własnej struktury. Daleko jeszcze jesteśmy od istoty żywej we właściwym tego słowa znaczeniu. Schemat, jaki przedstawia Oparin, jest spokrewniony ze schematem Dauvilliera. W dalszej części swego dzieła, Oparin będzie usiłował nam przedstawić, jak można pojmować etapy, które doprowadziły aż do pojawienia się pierwszych istot żywych.
Odtworzenie ewolucyjnego procesu, w wyniku, którego materia nieożywiona uorganizowała się tak, że stała się materią ożywiona, oraz analiza środków, jakie tu zostały zastosowane, i struktur, jakie wchodzą w grę, nie dostarczają nadal żadnego wyjaśnienia faktu uorganizowania materii.
Rozważmy jeszcze jeden przykład zaczerpnięty z artykułu Oparina:
„Badania laboratoryjne nad koacerwatami i odosobnionymi strukturami komórkowymi, jak i dane biochemii porównawczej odnośnie do organizmów istniejących współcześnie pozwalają ustalić następującą kolejność narastania złożoności uorganizowania układów pierwotnych w przebiegu ukierunkowanego procesu ewolucyjnego:
I. Pierwszym wynikiem tej ewolucji było wystąpienie zdolności układów do samozachowania się przy stale zachodzącym oddziaływaniu ze środowiskiem zewnętrznym.
II. Drugim krokiem w tym samym kierunku było pojawienie się układów, które były już zdolne nie tylko do samoodtwarzania się, ale również do powiększania swej masy kosztem substancji zawartych w otaczającym je środowisku (tzn. zdolnych do rośnięcia).
III. Trzecim krokiem na drodze prowadzącej do pojawienia się życia był fakt, że ukierunkowana ewolucja uczyniła układy pierwotne nie tylko dynamicznie stabilnymi, lecz także jeszcze bardziej dynamicznymi, zasada bowiem maksimum prędkości (dającej się pogodzić z samym istnieniem układu) była nader ważnym czynnikiem doskonalenia struktury tych uorganizowanych formacji”.
Załóżmy dokładnie taki opis etapów genezy życia. Jest on wielce zajmujący, ale nie stanowi wyjaśnienia na płaszczyźnie filozoficznej. Opis ten stanowi raczej problem, który wymaga wyjaśnienia: chodzi o genezę systemów fizycznych, które są zdolne do samozachowania, do wchodzenia w oddziaływanie ze środowiskiem, do odtwarzania się, do powiększenia swej masy przez przyswajanie substancji zaczerpniętych z fizycznego środowiska, do rośnięcia, chodzi o samo ukierunkowanie tej ewolucji fizycznej i chemicznej. To właśnie należało wyjaśnić i zrozumieć...
Określenie następstwa zdarzeń nie stanowi tu wyjaśnienia.
Niektórzy uczeni, a nawet niektórzy filozofowie, którzy mniemają, iż wyjaśniają fakt pojawienia się życia opisując nam lub obrazując warunki fizyczne, termiczne, klimatyczne itd., jakie może panowały na powierzchni Ziemi przed dwoma lub więcej miliardami lat, i usiłujący opisać nam procesy oraz etapy, poprzez które od materii zupełnie prostej pod względem struktury dochodzi do powstania kwasów aminowych i protein – w sposób nieodparty przypominają nam tu, co Sokrates mówi w Fedonie Platona. (97 b nn.).
Jak pamiętamy, Sokrates opowiada w tym dialogu, iż pewnego dnia słyszał, jak czytano księgę napisaną podobno przez Anaksagorasa. W księdze tej napisano: „Ostatecznie Nus, Rozum czy Umysł, uładził wszystko i on to jest przyczyną wszystkich rzeczy”. Lektura ta zrazu ucieszyła Sokratesa. Czytając jednak dalej, Sokrates sromotnie się zawiódł. Dostrzegł on, że Anaksagoras za nic ma ten kosmiczny Rozum, na który powoływał się początkowo, że nie przypisuje mu żadnej roli, jeśli chodzi o poszczególne przyczyny w porządku rzeczy. Przeciwnie, aby wyjaśnić rzeczywistość, Anaksagoras powołuje się na ruch powietrza, eteru i wody. „Sądzę – ciągnie Sokrates – że jego postawa była zupełnie podobna do postawy kogoś, kto orzekłszy wpierw, iż we wszystkich swych działaniach Sokrates posługuje się swym rozumem, usiłując potem określić przyczyny każdego z jego działań przedstawiłby je tak: przede wszystkim dlaczego siedzę w tym oto miejscu (tzn., jak pamiętamy, w więzieniu)? Jest tak dlatego, że moje ciało utworzone jest z kości i mięśni. Kości są sztywne i mają luzy, oddzielające jedną kość od drugiej, podczas gdy mięśnie, których swoistością jest możność napinania się i rozluźniania, opasują kości wraz z ciałem i skórą, co całości nadaje określoną pozycję. A zatem możliwość poruszania kośćmi w ich stawach oraz napięcie i rozluźnianie mięśni czynią mnie zdolnym, iż w tej oto chwili, na przykład, mogę zgiąć swe członki. Oto jest przyczyna, na mocy której, zgięty w ten sposób, siedzę w tym oto miejscu! A jeśli chodzi teraz o rozmowę, jaką mam z wami? Chodziłoby o inne przyczyny podobne: w związku z tym można by powoływać się na dźwięk głosu, na przenoszące go powietrze i na tysiąc innych jeszcze rzeczy w tym rodzaju. I nie zadano by sobie trudu, by wymienić te przyczyny, które występują tu naprawdę. Otóż i one: ponieważ Ateńczycy osądzili, iż lepiej mnie skazać, dlatego ja ze swej strony osądziłem, iż lepiej siedzieć w tym oto miejscu, to znaczy słuszniej będzie, gdy pozostając tu, gdzie jestem, poddam się karze, jaką mnie dotknęli. Tak jest, klną się na psa! Nie łudzę się sądząc, iż jest aż nadto czasu, żeby te oto mięśnie i te oto kości mogły znaleźć się na ustroniu, czy to w Megarze czy w Beocji, tam w ogóle, gdzie by je zaniosło inne wyobrażenie o tym, co lepsze, gdyby mój pogląd nie był taki, iż słuszniej i piękniej jest nad ucieczkę i zgodę na ujście stąd przekładać powinną społeczności gotowość poniesienia kary, jaką mnie ta społeczność dotknęła”.
Krytyka Platona, bez zmiany w niej choćby jednego słowa, kieruje się dzisiaj przeciw tym uczonym, którzy, jak A. Dauvillier mniemają, iż przedstawili nam przyczynę pojawienia się życia, skoro wskazali warunki kosmiczne, fizyczne i chemiczne, bez których spełnienia życie byłoby niemożliwe, oraz etapy uorganizowania materii:
„Nadawać jednak miano przyczyn rzeczom podobnym to szczyt dziwactwa. Opowie ktoś na to, że gdybym nie miał kości, mięśni i tego wszystkiego, co ponadto mam w sobie, to nie urzeczywistniłbym mych zamiarów. Na to zgoda, bo tak byłoby naprawdę. Orzekać jednak, że to jest przyczyną wykonywanych przeze mnie czynności (...) to więcej niż samowola w nadużywaniu języka!
Zachodzi tu rozróżnienie, którego nie umie się spożytkować: w samej rzeczy czymś zupełnie innym jest to, co jest rzeczywiście przyczyną, a czymś innym to, bez czego przyczyna nie byłaby nigdy przyczyną”.
Można tu palcem wskazać na różne płaszczyzny pojmowania lub – by i z naszej strony wykorzystać miły filozofom zagmatwany język – „płaszczyzny inteligibilności”.
Co to znaczy rozumieć? Nie będziemy tu podejmować tego klasycznego problemu. Zaznaczmy tylko, że istnieją różne poziomy wyjaśnienia. Uczony np. stara się określić, jak w żywym organizmie dokonuje się synteza protein, jak sam nasz organizm dokonuje syntezy składających się na niego protein. Wykorzystując rozliczne doświadczenia, rozliczne i cierpliwe prace badawcze, stara się wyjaśnić, jak, w wyniku jakiego procesu, w jakich narządach, w jakich warunkach i w następstwie jakich oddziaływań dokonuje się ta synteza makromolekuł o wysokiej złożoności, jakimi są właśnie proteiny.
Z chwilą gdy prace badawcze mamy za sobą, z chwilą gdy zostaną one ukończone, jeśli w ogóle kiedykolwiek do tego dojdzie – ciągle bowiem stoimy wobec zupełnej tajemnicy – problem filozoficzny pozostaje całkowicie nierozwiązany, czy raczej ukazuje się w tym pełniejszym świetle, narzuca się coraz bardziej i ujawnia coraz wyraźniej wobec nieskończonej, rzec można, złożoności tych drobiazgowo ukierunkowanych procesów, prowadzących do syntezy protein; zadajemy sobie pytanie, jak się to dzieje, że żywy organizm może tego dokonać, skąd u niego ta zdolność do przeprowadzenia tak niezwykle złożonej syntezy.
Wszyscy bowiem dokonujemy w naszych własnych organizmach tej syntezy protein, a nie wiemy wcale, jak jej dokonujemy. Stanowimy cudowne laboratorium, które wypracowuje proteiny o ogromnej złożoności, a owo laboratorium, jakim sami jesteśmy, jest dla nas tajemnicą najbardziej mroczną. Armia uczonych stara się zrozumieć, jak dokonujemy tej syntezy protein, syntezy, której bezwiednie umie dokonać niemowlę i zaczątkowy embrion zwierzęcia najbardziej prymitywnego gatunku.
Ta synteza protein implikuje wiedzę chemiczną i wiedzę biochemiczną co najmniej życiowo wypróbowaną, skoro może się jej powieść dokonanie tej syntezy, którą uczeni usiłują ujawnić na drodze prób, rozlicznych doświadczeń, metod i zabiegów.
Zachodzi tutaj zaskakujący paradoks: swymi narządami umiemy dokonać tego, czego nie umiemy pojąć na płaszczyźnie rozumowej i refleksyjnej. Cóż za upokorzenie dla filozofa kartezjańskiego pokroju, który w jeden worek wkłada wiedzę i świadomość refleksyjną!
Nie sposób chyba dziś zaprzeczyć temu, iż synteza materii ożywionej dokonała się wychodząc z materii nieożywionej, z materii prostej pod względem budowy chemicznej. Istoty żywe są to byty materialne, ale i uorganizowane. Uorganizowanie to miało swój początek w materii nie uorganizowanej.
Będziemy z czasem wiedzieć coraz lepiej, jak dokonała się ta synteza, w jakich warunkach oraz w jaki sposób i na jakich etapach. Problem jednakże, który narzuca się filozofowi, pozostaje całkowicie nierozwiązany, a narzucać się będzie coraz bardziej, zależnie od tego i w miarę tego, jak coraz lepiej ujawniać będziemy przygniatającą wprost dla wyobraźni złożoność procesów, które tu weszły w grę: jak wytłumaczyć fakt uorganizowania, samo występowanie tego uorganizowania.
A kiedy nawet podejmiemy ów problem, jeśli do niego dojdziemy, nie udzielimy jeszcze odpowiedzi na pytanie, jakie narzuca pojawienie się życia, synteza bowiem materii, nawet coraz bardziej złożona, sama z siebie nie wystarcza, by wyjaśnić i uzasadnić to, co jest znamienne dla żywej istoty w całej jej pełni.
Jeżeli uczony tłumaczy, w wyniku jakich to prawdopodobnie procesów dokonuje się ukształtowanie materii ożywionej i obdarzonej psychizmem, nie daje nam jeszcze całkowitego wyjaśnienia ukształtowania żywych istot. To tylko zwykły opis procesu. Tymczasem wyjaśnienia wymaga sam ów proces, sam ów fakt, iż zachodzi ukształtowanie i uorganizowanie, iż zachodzą syntezy coraz to bardziej złożone. Nie można hipotetycznego opisu procesu nazywać przyczyną.
Postawi nam ktoś zarzut, iż nauka nie docieka przyczyn. W samej rzeczy, tak głosiły jeszcze podręczniki filozofii na początku naszego wieku. Ale czy to prawda? Widzieliśmy, że w każdym razie A. Dauvillier mniema, iż podał nam przyczynę pojawienia się życia, a w biologii, np. w pracach badawczych z zakresu embriologii przyczynowej, docieka się przecież przyczyn. Filozofowie od czasów Hume`a, Kanta i Comte`a rozstali się z pojęciem przyczyny i pojęciem celowości. Współczesne prace badawcze z zakresu biologii wskazują, że jeśli chodzi o uczonych, to nie przejmują się oni zbytnio zakazami, obwieszczanymi w ślad za pozytywizmem przez filozofów, a dotyczącymi dociekań przyczyn i celowości. Uczony współczesny często docieka przyczyn i stwierdzić można, iż biologowie w ogromnej liczbie, otwarcie i nie wstydząc się tego głoszą finalizm.
Prawdą jest – jak wskazaliśmy na to poprzednio – istnieją różne płaszczyzny pojmowania czy płaszczyzny „inteligiblności”: płaszczyzna nauk doświadczalnych nie jest płaszczyzną „filozofii pierwszej”. Docieka się przyczyn na różnych płaszczyznach, tzn. podejmuje się próby ich zrozumienia, ale jest też wiele płaszczyzn przyczynowości. Filozof docieka przyczynowości najwyższej, pierwszej przyczyny w łańcuchu przyczyn, która jedna pozwala całkowicie zrozumieć fakt i dane doświadczenia.
Dzisiaj może mniejszą uwagę zwraca się na okoliczność, że między różnymi płaszczyznami pojmowania, między tymi płaszczyznami przyczynowości zachodzą wprawdzie pewne różnice, ale nie ma nigdy między nimi przedziału nie do przebycia: istnieje przejście z jednej płaszczyzny na drugą, i to przejście jest niezbędne. Trzeba wprost powiedzieć, że przejścia tego wymaga sama analiza danych. Aby wiernie trzymać się danych, rozum musi wstępować po stopniach przyczynowości, wspinać się po drabinie pojmowania. A gdyby zatrzymał się w połowie drogi, byłby to akt rozmyślny, który nie chce postąpić ani kroku dalej. Kiedy pierwszą przyczynę w łańcuchu przyczyn umieszcza się na płaszczyźnie która jej nie dopuszcza, oznacza to, iż odmawia się poszukiwania tej pierwszej przyczyny wyżej, tam, gdzie ona tkwi rzeczywiście. Kiedy pierwszą przyczynę odnosi się tylko do danych zjawiskowych, postępuje się tak po to, by w jej poszukiwaniach, w poszukiwaniu prawdziwej, najwyższej przyczynowości, zgodnym z wymogami wypisanymi na samej rzeczywistości, nie być zmuszonym wstąpić tam, gdzie ona ma swe siedlisko. Mówiąc inaczej, zdarza się, iż uczony dopuszcza się aktu o znamionach fetyszyzmu, kiedy ze względu na osobiste upodobania, z racji wywodzących się ze skrytości serca, wzbrania się wspinać po drabinie rozumności, niczym po drabinie Jakuba, która wiedzie do Pierwszej Przyczyny. Skoro jednak uczony wzbrania się wstępować tak szczebel po szczeblu, sama rzeczywistość zakłada sprzeciw, kiedy przy pomocy całej serii wybiegów i sofizmatów usiłuje się ją rzekomo wyjaśnić.


Dodać trzeba, iż przeciwnie, gdy poprzez poprawną analizę metafizyczną doszło się już do rozeznania obecności i działania Pierwszej Przyczyny, Przyczyny wszelkich przyczyn, która sprawia uorganizowanie przyczyn, pozostaje zadać sobie pytanie, w jaki sposób oraz w wyniku jakich procesów i za pomocą jakich środków Pierwsza Przyczyna osiąga zamierzony wynik. Mówiąc inaczej, samo ujawnienie Pierwszej Przyczyny nie wystarcza. Nie zastąpi ono znajomości przyczyn, które, prawdę mówiąc, są jedynie środkami, za pośrednictwem których Pierwsza Przyczyna działa i realizuje swe dzieło.
Tak więc analiza procesów i zastosowanych tu środków, stanowiących przyczynowość wtórną, nie wystarcza, należy bowiem wyjaśnić jeszcze zachodzenie tych przyczyn oraz ich ukierunkowany i ciągły układ, ich umiejscowienie. Analiza naukowa tutaj nie wystarcza. Wymaga ona przejścia na płaszczyznę porządku metafizycznego.
Tak samo jednak nie wystarcza porządek metafizyczny. Powinien on być uzupełniony i wzbogacony porządkiem znajomości faktów, porządkiem wiedzy ścisłej.
Naukowiec obojętny wobec metafizyki jest człowiekiem niepełnym. Metafizyk obojętny wobec nauk ścisłych jest również człowiekiem niepełnym.
Metafizyk może nam dopomóc w ujawnieniu tego, że Bóg działa. Uczony pozwala nam zrozumieć, jak bóg działa. Jest to zagadnienie konkretne, którego nie można rozwiązać ani przez dedukcję, ani przez zgadywanie, można je natomiast rozstrzygnąć tylko przez odwołanie się doświadczenia. Metoda eksperymentalna nabiera tu całego swego znaczenia: pozwala nam ujawnić, czym rzeczy są i jakimi je uczyniono.


Wobec faktu, jaki stanowi pojawienie się życia, tzn. przede wszystkim wobec faktu uorganizowania materii w struktury o wysokiej złożoności, a z kolei wobec faktu, jaki stanowi dokonywania przez każdy organizm syntezy protein, częściowo składających się na niego, oraz synteza wszystkich innych składników tego organizmu, problem filozoficzny, a ściślej mówiąc metafizyczny staje przed nami w całej swej doniosłości: Nie wystarcza więc opis warunków, procesów i sposobów, dzięki którym urzeczywistnia się ta organiczna synteza o tak wysokiej złożoności.
Należy jeszcze wytłumaczyć fakt, że w ogóle zachodzi owo uoragnizowanie.
To bowiem uorganizowanie materii nie bierze się samo z siebie. Materia, która z punktu widzenia chemii przed kilku miliardami lat była co do struktury jeszcze stosunkowo prosta, dzisiaj poddana jest procesowi coraz to bardziej złożonego uorganizowania.
Oto fakty, które trzeba przemyśleć poprawnie, a filozofia to nic innego jak właśnie próba poprawnego przemyślenia aż do końca rzeczywistości takiej, jaka ukazuje się nam dzisiaj.
Zobaczymy, iż problem ten nie ma dowolnie wielu rozwiązań.
Jak w odniesieniu do problemu, jaki narzuca samo istnienie Wszechświata, tak i tutaj możliwe są trzy główne rodzaje odpowiedzi, trzy zasadnicze postawy wobec tego nie dającego się pominąć problemu:
I. Są tacy, którzy wyrzekają się podjęcia tego problemu i nie chcą w ogóle o nim słyszeć, odrzucając go jako jałowy i prawiąc o jego „metafizycznym” jakoby charakterze, co w ich mniemaniu stanowi najgorszą obelgę.
Odrzucenie tego problemu nie oznacza wszakże jego rozwiązanie, a jeśli narzuca się on rozumowi ludzkiemu w sposób nieodparty, na nic jego podeptanie: jeśli wyrzuci się go drzwiami, to wróci oknem.
Co więcej, gdyby zgłębić tę postawę, dociekając jej ukrytego sensu, można by odnaleźć te same przesłani, które już ujawniliśmy, badając postawę tzw. „pozytywistyczną” wobec problemu, jaki narzuca samo istnienie Wszechświata: oznajmia się nam po kolei, iż problem ten nie istnieje, potem zaś, że w sposób rozumowy jest on nierozwiązalny, a wreszcie – że materia i jej prawa zupełnie wystarczają, aby wyjaśnić pojawienie się życia i myśli. Popadamy wtedy w takie ujęcie problemu, że w gruncie rzeczy oznacza ono odpowiedź dogmatyczną, jaką przedstawiamy niżej.
II. Są bowiem i tacy, którzy dostrzegając problem próbują dać na niego odpowiedź przez stwierdzenie, iż materia sama z siebie może wyjaśnić owo uorganizowanie, że to materia sama organizuje się. Skoro mówimy, iż materia „organizuje się”, wyraz „materia” staje się podmiotem wobec orzeczenia „organizować się”. Wszechświat sam z siebie może jakoby wyjaśnić całkowicie wszystko, co wytwarza, oraz wszystko, co w nim osiąga swój rozkwit, a więc również życie i myśl.
Spotkaliśmy się już z wykładem tej doktryny: jest to dawna tradycja panteizmu, w imię której dzisiaj jeszcze podejmuje się wysiłki, aby dać odpowiedź na pytanie, jakie narzuca fakt pojawienia się życia i dane, które dzięki biochemii ujawnione zostały w ostatnich latach.
III. Jest wreszcie metafizyka, której dociekania prowadzą do wniosku, że problem filozoficzny, jaki narzuca fakt uorganizowania materii i pojawienia się życia, stanowi niezawodnie problem konkretny (wbrew scjentystycznemu pozytywizmowi), narzucający się rozumowi ludzkiemu w sposób nieodparty; że próba wyjaśnienia tych faktów przy odwołaniu się do „przypadku” jest ( wbrew atomizmowi filozofów greckich) nieskuteczne; że materia sama z siebie jest zupełnie niezdolna wytłumaczyć owo uorganizowanie oraz że jeśli naprawdę w obiektywnej rzeczywistości – a mówiąc jaśniej wszędzie na płaszczyźnie biologicznej – uznać trzeba immanentną obecność i działanie organizującego rozumu, to (wbrew animistycznemu panteizmowi) ten immanentny rozum, który działa we Wszechświecie oraz w materii, do Wszechświata ani do materii nie należy.


Czytelnik powie na to, że jest jeszcze przecież hipoteza czy wyjaśnienie przestawione przez atomistów, wyjaśnienie rzeczywiście ateistyczne, a przy tym pozwalające uniknąć zarówno panteizmu, jak i teizmu. Jest to wyjaśnienie uorganizowania materii w wyniku przypadku: nieskończona mnogość atomów przez nieskończenie długi okres czasu mieszała się z sobą rzekomo aż do chwili, kiedy przypadkowo powstały pierwsze drobiny uorganizowanej materii, a potem pierwsze komórki, pierwsze wielokomórkowce i tak dalej.
Zobaczymy, że to „modelowe” wyjaśnienie, którym posługiwali się filozofowie aż do XIX wieku, dzisiaj nie jest już przydatne, i rzeczywiście biochemicy oraz biologowie, podejmując ów problem, z wyjaśnienia tego nie korzystają.
Problem, jaki narzuca pojawienie się życia, komplikuje się dzisiaj i ujawnia coraz to głębsze swe płaszczyzny, zależnie od tego i w miarę tego, im lepiej się go bada.
Mówiliśmy o strukturalnym uporządkowaniu materii oraz o zachodzących w niej syntezach o coraz wyższej złożoności. Już to samo stanowi poważny problem filozoficzny. Ale chodzi o coś więcej, o coś o wiele istotniejszego. Organizm nie jest tylko składanką wysoko złożonych struktur, ułożonych według pewnego porządku. Żywy organizm to nie tylko niezwykle złożona budowla, utworzona z ogromnych struktur, z których każda stanowi strukturę itd. Organizm to coś więcej.
Kiedy już mamy opis procesów, w wyniku których materia co do struktury chemicznej zrazu prosta staje się materią uorganizowaną, tą materią, jaką dzisiaj bada biochemia, trzeba jeszcze zadać sobie pytanie, dlaczego ta materia jest ożywiona, dlaczego jest materią żywych organizmów. Czyż samo uorganizowanie materii poprzez syntezy o coraz wyższej złożoności tłumaczy już fakt pojawienia się życia? Czyż w końcu nie należałoby wprost orzec, że na odwrót, życie jest elementem wyjaśniającym uorganizowanie materii, że to właśnie życie powoduje owo uorganizowanie materii, że to właśnie życie powoduje owo uorganizowanie?
W podziwu godnym dziele, jak dla reprezentowanego przez nie zasobu wiedzy, jak i dla bogactwa jego treści, P. Wintrebert pisze, co następuje: „Czeka na swe rozszyfrowanie zagadka, która tkwi zwłaszcza w przemianach fizycznych własności materii we własności znamienne dla powstania żywej istoty, tzn. w przejściu świata nieożywionego w świat biologiczny. Świat ów, którego pojawienie się zaszło współcześnie z oziębieniem się Ziemi, charakteryzuje się wzrostem złożoności drobin w obecności wody. Początek życia dało nie tyle owo narastające, a nawet cudowne bogactwo tych makromolekuł, ile nieustanna aktywność elementów, które się na nie składają i tworzą z ich składników masą spójną, a zarazem pozbawioną więzów; dokonują tego funkcjonując osobno, we wzajemnym przystosowaniu dla pożytku składników wszystkich, a przemiany czy nowe powiązania zachodzą tylko dla zyskania na zaletach, na drodze wyboru i pod kontrolą całości, przy czym elementy owe rosną i rozmnażają się, otaczają się błoną komórkową, żyją wyłącznie dla siebie”.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin