Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Faktyczność obbjawienia (metodologia)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:49, 06 Lip 2007    Temat postu: Faktyczność obbjawienia (metodologia)

Idąc raz przez orle perci, mimo chęci, przestwór ziemi, przestwór niebios, ogarnąć spojrzeniem musiałem. I wtedy się zatrzymałem, jakże inne światy w górze, w dole oraz we mnie. Jakaż relacja wzniosła mnie wysoko, jaka spuści mnie znów na nizinny padół? Wiedzę można mieć różną, raz tą, a raz inną. Trzeba więc uchwycić to co niezmienne, co
wiedzę warunkuje. I nie może to być skonkretyzowane w szczegółowej wiedzy którejkolwiek z nauk, one są bowiem zmienne. Daremne to próby aby w wiedzy ukonkretnionej, rozumianej jako mniemania, uchwycić to co ową konkretność i zmienność wszelkiej, wewnętrznej i zewnętrznej wiedzy warunkuje. Umożliwiają w swej naukowości jedynie pewne konieczne przybliżenia, które nie dotykają sedna problemu. Co więcej, owe ukonkretnienia, jako uświadomienia podstawy wiedzy znoszą, ową podstawowość. Ponieważ podstawą, aktem dla wszelkiej wiedzy musi być coś innego niż wiedza. Świadczy o tym dobitnie przekraczanie granic za pomocą techniki oraz ciągłe dążenie do dogłębniejszego poznania.

Owa potencjalność materii wiedzy (informacji) wynika z przyczyn zewnętrznych i wewnętrznych. Nawet jeśli uznałbym za ważkie tylko przyczyny wewnętrzne, takie jak kontekst, pochodzenie, tradycja, pojemność umysłu, ograniczoność własnego czasu, wystarczyłoby to do uznania jej potencjalności. Ale czy powinienem uznać ją za potencjalną ze swej natury? Wiedza składa się z tego, co uznane za prawdziwe i z tego, co o owej prawdziwości ma świadczyć. Ani jasność, ani oczywistość, ani tym bardziej poprawność formalna, nie odzwierciedla zakresu asymetrii między prawdą, a podstawą uznania za prawdę. Owa asymetryczność w różnych odmianach, zachodzi w zakresie uznanym za spełniający wymogi tak zwanej normalności. Różni są bowiem ludzie. Jedni z nich skłaniają się bardziej ku temu co formalne, inni zaś do takich prawd, które jak najmniej zależą od podstawy swego uznania. Jeśli ująłbym prawdę w sposób skrajny, wyłącznie od strony uznawalności, uzyskałbym prawdę pragmatyczną, techniczną.

Gdybym przeciwnie szukał prawdy skrajnie metafizycznej, możliwie nie wynikającej z racji skłaniających do jej przyjęcia, znalazłbym prawdę religijną. Wartość wynikania zostaje w tym wypadku zastąpiona przez wagę: przekroczenia siebie, intymności, świętości ekskluzywności. Jeślibym chciał zaś w sposób prosty aby prawdziwości religijnej podporządkowało się wszystko, aby wchłaniała praktyczność jako swego sługę, uzyskałbym prawdę kulturową. Dla niej prawdziwość to nic innego jak znajdowanie mniej lub bardziej bezpośrednio dostępnych potwierdzeń. Oczywiście na skutek owego wyżej wspomnianego, zawsze nieostrego, poczucia normalności czasem owa kulturowość zostaje odrzucona, gdy degraduje się do poziomu ideologii. W niej to przez nie opamiętanie w praktyce wchłaniania i podporządkowywania, dochodzi z czasem do zapomnienia wyrazistości i odrębnej źródłowości owej wyjściowej prawdy. W wyniku poczucia, które wyłania się po przez wielość ludzkich kultur, czasów i przez które dąży do swej realizacji natura ludzka, pojawia się jeszcze inne kryterium pomagające dążyć do poznania. Każe ono podważać, żądać doświadczenia, które mogłoby zakwestionować prawdę kultury i praktyki. Nie można tu zapomnieć, że pojawia się i spełnia swoją funkcję, ponieważ przemawia w imię prawdy innego objawienia. Samo stanowi moment naukowy jako eksperyment ale bynajmniej nie wyrasta i nie służy potocznie rozumianej nauce. Jego cechą odróżniającą od innych kryteriów jest specyficzny postulat zgodności życia i przekonań, wszelkich doświadczeń i teorii. Bez owego postulatu mogę powiedzieć „obłuda to hołd oddany cnocie”, „wyjątek potwierdza regułę”, „jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów”.

Dzięki owemu postulatowi sensownej eksperymentalności zostaje też wytyczona miara dla podstawy przeczenia, bądź potwierdzenia, dla wiedzy w każdej z jej rodzajów. Inaczej mógłbym podważyć szlachetność prawdy we wszystkich jej rodzajach, łącznie z postulatem doświadczalności. Zrobiłbym to przez sprowadzenie do absurdu co wiązałoby się z naruszeniem poczucia normalności. Twierdziłbym, że chociaż owe rodzaje prawdziwości są niewspółmierne na mocy tego na co wskazałem, to można w imię dowolnie wybranego rodzaju zawłaszczyć, zdyskredytować inne. Popadłbym w najgorszą odmianę ideologiczności.

Aby nie być gołosłownym przypomnę kilka skrótów myślowych z którymi można się spotkać: „prawda techniczności jest zła bo prowadzi do uprzedmiotowienia przyrody i człowieka”, „prawda kulturowa prowadzi do agresji i imperializmu względem innych kultur” „prawda ideologii to zło, bo zawłaszcza ona świadomość jednostki. Na swoim poziomie ontycznym zagarnia wszystko. Pozostawać powyżej, albo poniżej to niemożliwe”, „prawda religijna to archaiczne bajki, konfliktujące społeczności i powodujące marnowanie się talentów”, „prawda eksperymentalna prowadzi do szaleństwa podważania wszystkiego i rozrywa więzi międzyludzkie”. A oto przeciwne im myślenie hasłowe: „prawda pragmatyczna jako jedna potrafi namacalnie rozwiązywać ludzkie, techniczne i zdrowotne problemy, polepszyć los”, „od prawdy kulturowej nie da się wyzwolić, konsekwentne odrzucanie jej to bankructwo własnej tradycji i siebie”, „Ideologia jako prawda zawłaszcza wszystko nawet brak ideologii. Dlatego ideolodzy słusznie dzielą ludzi na swoich, przeciwników i pożytecznych idiotów. Skłaniają leniwą większość do działań w epoce o zdegenerowanych wartościach”, „prawda religijna jako jedyna absolutnie przekracza człowieka i dlatego może mu dać spełnienie, sens. Jej archaiczność to wypierana źródłowość skłonna do nieuchronnego rewanżu na niewdzięcznych dzieciach jak uczy psychologia”, „prawda eksperymentu w praktyce podważa nasze mniemania, prowadzi więc do odsłonięcia się tego czego nieznany, zatem umożliwia dążenie do absolutnej prawdy”.

Eksperymentalność to prawda ontyczna, prawda o dążeniu do prawdy. Ukazuje bowiem, iż w poznawaniu występują dwa elementy dostępność i opór rzeczywistości. Oba warunki muszą być spełnione abym nie mógł powiedzieć, iż wiem wszystko lub nie wiem nic. Gdy poznaję czuję, iż trudność i łatwość pochodzi z tego samego, z jednego względu, z nieznaności. Później gdy to, co poznane wpiszę w aparat swego rozumienia interpretuję i samowolnie rozbijam na aspekty. Mówię to było kłopotliwe, a to nie. Jednakże ludziom potrafi co innego w poznaniu tego samego, sprawiać kłopot. A nawet to, co zdaje się być dla nas wszystkich ontycznie niezmienne, nie musi obowiązywać absolutnie wszystkie, znane i nieznane byty zdolne do poznawania.

Ludzka prawda się zmienia i to nie na mocy jakiegoś metafizycznego przymusu, wyższości sceptycyzmu ale za sprawą wrzucenia w drogę, którą kroczymy aby poznać. Patrząc wstecz widzi się prawdę jako zmienną. Jednocześnie aby była jakąkolwiek wartością musi istnieć jako niezmienna, wszechogarniająca. Chcąc iść do przodu, zakładając jej wartość, uznaje się jej niezmienność. Założenia eksperymentu wyrastają z prawdy religijnej badając rzeczywistość jako techniczność bądź naturę i wracają do niej. Oczywiście jego metoda zawiesza podstawę aby uzyskać jak najbardziej „obiektywny” wynik. Trzeba jednak wysiłku aby nie zauważyć czysto technicznego wymiaru tej redukcji. Aby nie spostrzec czemu wyniki owe służą szczególnie wtedy kiedy, tak jak w przypadku historii, dogłębnie dotyka ona człowieka. Współczesny historyk aby sformułować swoją metodę musi się bytowo wyabstrahować od dziejowości wiedząc, że w oczach metody przyszłych historyków, sam będzie całkowicie zanurzony w historyczności i przez ową historyczność usprawiedliwiony i zawłaszczony. Tego nie da się pomyśleć nie religijnie, nie metafizycznie. Bowiem w doświadczeniu, na naszym poziomie ontologicznym, nigdy nie ma bytów jednocześnie czasowych i pozaczasowych. Co więcej wszystkie znane koncepcje czasu to składniki różnych prawd religijnych. Nie da się też ukryć, iż historyk współczesny posługuje się pewną koncepcją czasu jako następujących po sobie odcinków. Ponieważ w różny sposób je wymierza w zależności od skali badania, elementów które chce wychwycić, widać, że owa odcinkowość to jedynie metodyczne ujęcie, które nie można w prosty sposób utożsamić z tym, co owe odcinki ujmują czyli czasem.

Badacz przedstawiając wyniki pracy w języku w miarę potocznym musi wciąż wybierać między swoją erudycją, chęcią wierności nowemu językowi, a znaczeniami, systemami wartości jakie są zakodowane w świadomości odbiorców. Wyniku owych dylematów powstaje mniej lub bardziej nieuświadomiony dystans komizmu, który z góry, z pobudek psychologicznych może, ale nie musi nastawiać negatywnie. Dla przykładu można podać stwierdzenie pewnego historyka: „z punktu widzenia koncepcji kreacji z niczego jesteś celową kreaturą”. Wyjaśnienia metodyczne dużo tu rozwiązują, o ile zapomni się o językoznawstwie i psychologii. Co obrazuje, iż miedzy naukami dochodzi do twórczego napięcia, które wyzwala zwykłych ale świadomych odbiorców z perspektywy tworzonej przez daną metodologię. Nauka stosuje redukcję ale tylko po to aby ją zaraz odrzucić inaczej zatrzymałaby się w swym pochodzie. Stara się badać jak najszczegółowiej dostępne źródła, a jednocześnie dąży do pozyskania coraz to nowszych źródeł, udoskonalenia aparatu poznawczego, wielostronności spojrzenia. I nawet jeśli pierwotnie nauka metodycznie była jednolita to już nie jest. Metoda i przedmiot wzajemnie się warunkują. Gdyby działo się inaczej nie potrzebnie naukowcy z różnych dziedzin pracowaliby nad tym samym.

Mówienie o metodzie można spostrzegać jako pewnego rodzaju grę. Publiczność bowiem zwykle wiele się tym tematem nie interesuje. Mimowolnie interpretuje wydarzenia historyczne zgodnie ze swoimi moralnymi przekonaniami. Naukowiec zgadza się na ową umowę bowiem wcale nie chce demoralizacji; Zdaje sobie także sprawę z tego, iż gdyby wszyscy zostali konsekwentnie historykami jego pokroju, faktycznie można by mówić o końcu historii. Ponieważ ich wpływ na oceny aksjologiczne bywa przypadkowy i niespecjalnie się nim interesują, ideologowie z łatwością wykorzystują ich do własnych celów. Częścią dziejowości są również spory i rywalizacje interpretacyjne między ludźmi o różnych przekonaniach. Często właśnie one potrafią naświetlić materiał od tej strony, która „naukowemu historykowi” umyka.

Niewątpliwie historia jako źródłoznawstwo może uważać się za naukę.
Jednakże gdy przychodzi jej dokonać większej syntezy traci ten splendor. Koresponduje to z zasłyszaną ongiś prze zemnie wypowiedzią uczonego historyka: „naukowa historia to jedynie starożytność, im bliżej współczesności tym bardziej wszystko tonie w polityczności”. Podobnie inne dziedziny nauk gdy zaczynają dotykać tego, co dla danych ludzi aksjologiczne, a każda to wcześniej, czy później czyni, na powrót przestaje być nauką.

Ponieważ wartości, jakkolwiek pojęte nie pochodzą z bezpośredniego doświadczenia, bo służą do ustalenia poprawnego postępowania wobec niego. Muszą pochodzić więc od czegoś innego i nie mogą to być po prostu ludzie. Jasne jest bowiem, że zadawala dopiero taka sytuacja, gdy coś jest wartościowe dlatego, że do tego dążę, a jednocześnie, iż dlatego do tego dążę bo jest to wartościowe. Dążenie na przykład do poznania istnieje więc dzięki temu, że z jednej strony samodzielnie uznałem to coś za wartość, z drugiej strony jeszcze coś innego niż ja, przypisało mu tę cechę pod tym samym względem.

Wartość, to wymierność, cenność, która nie da się pojąć jeśli nie istnieje wielość podmiotów. Napięcie w postaci dążenia istnieje właśnie dlatego, że wartość zostaje nadana przez różne podmioty, które w wyniku owej czynności staja się sobie w pewien sposób choćby symbolicznie
równorzędne.

Dla mnie miarą uniwersalności wartości z perspektywy ontycznej jest ludzkie dążenie do ich uniwersalizacji. I właśnie tę uniwersalizację również uważam za pewną wartość. Na swoim poziomie ontologicznym nie ma bowiem ona rywali, które nie byłyby wartościami. Ponieważ jest ich wiele tworzą się systemy o charakterze dynamicznym, że się tak wyrażę. (w ramach systemu może dojść do pewnych przesunięć, które nie niszczą od razu systemu, dynamiczność służy też radzeniu sobie z kontekstem sytuacyjnym). Systemy powstają właśnie dlatego, że wartości są uniwersalne i wszystkie do owej uniwersalizacji dążą.
Dlatego też pomimo tego, iż różni ludzie kładą akcent na różne wartości i w różny sposób ujmują ich istnienie (najprościej a więc zapewne i najczęściej jako cele), jeszcze się oni nie powyrzynali. Wartości nie uniwersalne, można słusznie porównać do pieniędzy za które nic nie można kupić, albo których nie da się wymienić na inną walutę.

Jeśli błądziłbym w powyższych rozważaniach mógłbym twierdzić, iż kiedyś wyczerpie się źródło poznawczych inspiracji. Co więcej zostałbym skazany na pogląd, że w ostatecznym rozrachunku badam wyłącznie siebie, bądź rzeczywistość sama siebie bada. Niezależnie czy owe dwa rodzaje monizmu twierdzą to samo, oznacza to, iż sędzia osądza się we własnej sprawie, co jest niedopuszczalne bo bezsensowne. A tak, mogę postulować aby wyznawcy wszelkich prawdziwości uznali się nawzajem, co w praktyce czynią i uniknąć nawrotu do ontologicznie ostatecznych ujednoliceń.

Wielu zapewne słusznie stwierdza, iż filozofowie nigdy poważnie nie brali pod uwagę solipsyzmu. Jeśli tak jest, trzeba przemyśleć dlaczego ten rodzaj redukcji występuje znacznie rzadziej niż inne. Myśl może przecież redukcję stosować dowolnie. Filozofia uznająca czystą spekulację rozumu nawet nad sobą samym, nie powinna mieć wobec niej żadnych uprzedzeń. A jeśli wyraźnie człowiek jest skłonny z jakiegoś pozarozumowego powodu ją odrzucić, filozofia powinna takową tendencję zrównoważyć. Myślę, że zadawalającym sposobem na to może być na przykład zgoda na antropomorfizm. Być może w imię zwalczania go, odczarowywania świata, dopuszczała się go częściej, niż skłonna jest przyznawać. Można rozróżnić dwa rodzaje postawy solistycznej. Pierwszy uznaje nie istnienie niczego oprócz własnego ja. Obala się go za pomocą faktu językowości. Taki solipsysta powinien się zachowywać jako jedynie poinformowany, milczący o swoim przekonaniu, bo inaczej językowo się zapętli. Drugi rodzaj to monista solistyczny, wszystko sprowadza do siebie po przez rozumienie dokonywane na poziomie pojęć. Ponieważ zmierza do tego samego co solipsysta pierwszego rodzaju, nie uznaje logiki, tylko swoje, arbitralnie ustanawiane rozumienia. Odrzucając logikę nie uznaje też zasady zwrotności relacji tożsamości. Dla niego ważne jest to, że to świat jest tożsamy z nim, a nie na odwrót.

Jak widać pierwszy z nich ma tylko informację choć nie może tego wyrazić w języku, drugi, tylko rozumie choć zmierza do jakoś ujętej wiedzy. Oczywiście solipsysta nie uznając logiki może podać się za solipsystę Jak widać podmiot wiedzy i rozumienia zawsze będzie od siebie różny. Wiedza składa się z formy czyli z podstawy wszelkiego rozumienia i z materii czyli informacji. Owa podstawa umożliwia operowanie na informacji. Z jednej strony jest trwalsza i uboższa od materii. Z drugiej strony, może być również traktowana jako narzędzie bez którego informacja byłaby bezwartościowa. Nie mogłoby powstać ani działanie, ani kreowanie nowej wiedzy. Owa płaszczyzna rozumienia, może być obiektywizowana i ulepszana na przykład przez logikę. Informacja również potrafi zmienić się w element płaszczyzny rozumienia, o czym świadczy choćby teoria językowych performatywów. Jednakże nigdy podmiot rozumienia i informacji nie będzie ten sam.

Nie jest tak aby byt empiryczny, był złożeniem czegoś co odpowiada informacji i podstawie rozumienia. Świadczą o tym pośrednio liczne napięcia między różnymi naukami. Świadczy o tym jak różne filozofie stworzyli naukowcy zajmujący się różnymi dziedzinami, które mają wyrastać z jednego metodycznego pnia. Każdy z nich uważał swoją a nie cudzą działkę za lepiej oddającą prawdę i autentyczne dążenie do poznania, podstawę filozofii. Bezpośrednio zaś niemożność solipsyzmu, bycia sędzią we własnej sprawie, gdy samopoznający się podmiot, bądź świat pojmowany monistycznie, ma jednocześnie wiedzieć i rozumieć. Musiałby między innymi jednocześnie odsłonić i zaktualizować jako cząstkę siebie, podstawę na której się opiera. Aby to jeszcze lepiej unaocznić można przytoczyć przykład nauczyciela i ucznia. Nauczyciel więcej rozumie niż owe informacje, które w danym momencie przekazuje uczniowi. Z drugiej strony uczeń rozumie mniej niż wie, ponieważ dopiero wpisuje nową wiedzę w swoje rozumienie. Świadomość obojga nie pokrywa się ze sobą. Metajęzyk zostaje ustalony przez podstawę rozumienia. Widać więc wszechogarniającą potencjalność wszelkiej wiedzy. Aktem dla niej jest wiara. Nic z niej nie wynika dla konkretnej wiedzy, ale właśnie dlatego dzięki niej możemy pojąć wrzucenie w uniwersum wiecznego poznawania, dążenie do mądrości, gdzie poznawanie to proces, a nie iluminacja, bądź ciągła niewiedza. I robimy to chociaż już nie podobna mówić o mędrcu, który poznaje dialogując sam ze sobą. Owa wiara to nie rozsądek czy rozwaga które odnoszą się w praktyce, bardziej do relacji między informacją a płaszczyzną rozumienia niż do wszelkiej wiedzy. Wyznacza prawidłowy stosunek miedzy podmiotem poznającym a przedmiotem poznania. Wiarę nie zależy do wiedzy i dlatego może przysługiwać prostemu człowiekowi. U niego bywa ona nawet bardziej odsłonięta bo pozbawiona przesłony wiedzy. Ona zaś składa się z czegoś co można nazwać „miłością” i „nadzieją”.

Pierwsza z nich odzwierciedla aspekt trwania przy danym przedmiocie, druga działanie względem przedmiotu. Mienie nadziei nie oznacza bycie biernym, lecz czynienie, które nie zawłaszcza przedmiotu i dlatego wyklucza ów „rozum sprowadzający do nicości wszystko co do niego nie należy”. Odzwierciedla to ów fakt, że właśnie poznając odczuwa się zarówno pewien opór jak i łatwość. Oba te terminy oddają o wiele ogólniej i lepiej proces poznawania, niż owe namiętności, uczucia czy lęki, które mają nas do niego skłaniać. Nikogo bowiem nie przerażają złudzenia zmysłu, takie jak pozornie krzywe wiosło zanurzone w wodzie, a przecież cały świat może opierać się na takim niewykrywalnym oszustwie. Nie chodzi o to aby utrzymywać koncepcję wiecznego łudzenia się, lecz aby wyjaśnić dlaczego poznanie tyle dla ludzi znaczy, a jednocześnie tak łatwo godzą się na to aby było ono długim i nie kumulacyjnym procesem. Krótko leci myśl tych, którzy sądzą, iż nie wiedzą nic lub wiedzą wszystko. Musi pochodzić skądś owa zgoda na dyskurs poznawania, a jeśli nie ma niczego poza tym dyskursem, to zgoda na poznawanie jest zgodą na prawdę religijną jeśli ją ująć jako prawdę, akceptowaną na mocy tego co nie jest ani fałszywe ani prawdziwe. Podobnie owo poznanie u kresu poznania, jeśli ma być zupełne i choćby wynikało z absolutnie naukowych metod będzie się dało ująć jako religijne. Poznanie owo bowiem z logicznej konieczności wchłonie i uczyni jednym ze składników swoją genealogię.

Jeśli jednak idzie o to aby wiecznie do niego dążyć, to trzeba uzasadnić dlaczego. Zresztą aby coś takiego pomyśleć istotnie, aby nie sprowadzać tego do idei, świadomości, imperatywu, są dwie możliwości. Pierwsza ludzkość będzie wiecznie poznawać, druga każdy będzie poznawał najpierw tu na ziemi, potem w zaświatach. Od razu warto zaznaczyć, iż drugi wariant oznacza jedynie dodanie pewnej perspektywy albo lepiej wymiaru. Widać więc, że oba stwierdzenia są przekładalne. Owszem w sposób niedoskonały ale to cechuje każdy przekład. Ową przekładalność można porównać do zabiegu malarza, który najpierw robi dwuwymiarowy szkic, a potem maluje trójwymiarowy obraz. Zarówno naturalizm jaki nadnaturalizm jako pewne wizje, są zbyt słabo uzasadnione. Jeśli są one uzasadniane od wewnątrz świata, nie mogą o nim wyrokować. Opierają się wtedy na uprzedzeniach i mętnych wyobrażeniach na temat tego czym ma być chaotyczność, a czym uporządkowanie. W obu przecież uznaje się, iż równie dobrze człowiek tworzy ład, bądź przeciwnie zastaje go. Jeśli zaś od zewnątrz ma iść ocena, to nie wiadomo w jakim wyższym uniwersum poruszają się podmioty wypowiadające się na ich temat.

O ile nie ma, bo nie może być empirycznych dowodów na wieczność ludzkiej osoby (duszy), o tyle istnieją empiryczne przesłanki za tym, że byt ludzkości we wszechświecie kiedyś się skończy. Oczywiście to nie przesądza niczego ponieważ nie są nam znane dokonania przyszłych pokoleń. Jednakże przemijalność ludzkich istnień, ciągłe zaczynanie od nowa rozwoju indywidualnego, przemawia za tym, że ono w porządku rzeczywistości jest ważniejsze. W przeciwnym razie nie potrzebnie powstają napięcia, rozdźwięki między rozwojem indywidualnym a zbiorowym.

Czy jednak istnieje coś takiego jak „natura ludzka”, to znaczy osobowa, która zapewnia odzwierciedlenie powyższego postulatu w rzeczywistości? Czy można wskazać mechanizm za sprawą, którego wkroczył człowiek na drogę poznawania? Moim zdaniem zapewnia to współczesna nauka, przekonująca, iż istnieje coś takiego jak „różnica ontologiczna”. Rozumie się przez nią współistnienie bytów rządzących się zasadniczo różnymi prawami. Owe prawa odzwierciedlają uniwersum w którym określone zjawiska problemowe pojawiają się i znajdują swe rozwiązanie przez przełożenie na rzeczywistość. Gdyby przejścia między jednymi a drugimi występowały w jeden określony sposób, dałoby się jeszcze w jakoś bronić naturalizmu bądź nadnaturalizmu. Ale tylko nie świadomi ścisłych znaczeń słów sądzą, iż ewolucja biologiczną, należy pojmować identycznie jak ewolucję wszechświata. Nie można porównywać przeskoku z mikroświata do makroświata, tak samo jak współcześnie rozumie się dobór naturalny.

W zrozumieniu czym jest ewolucja biologiczna pomoże nam przeciwstawienie jej teorii inteligentnego projektu, który oznacza ni mniej ni więcej, powrót sporu czy interpretować rozwój przyrody deterministycznie czy indeterministycznie. Abstrahuję od kwestii rozstrzygania, która ze stron ma racje.
.............................................................................................................
..................................................................................................
......................................................
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:26, 07 Lip 2007    Temat postu:

Radku, tekst jest ladny jezykowo, ale czy moglbys poprzedzic go wstepem okreslajacym temat dywagacji i zakonczeniem podsumowywujacym wnioski? Bo nie wiedzac, o czym sie czyta, czyta sie to bardzo trudno. Sledzenie swobodnie plynacych mysli autora jest co prawda interesujace literacko, lecz malo informatywne filozoficznie.

Wspomoz wiec prosze czytelnika przynajmniej wstepem i podsumowaniem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:42, 07 Lip 2007    Temat postu:

Wuju tekst jest niedokonczony, ma wstęp ale końcówki nie ma, i co no chciałbym prosić o uwagi, jednak parę niegramot chyba popełniłem. ale również powiedziłem coś ciekawego, zaproponowałem coć... . Mógłbys się też do zegos odnieśc. I mam mała prośbę, nie traktuj osobnych wątków jak oderwanych światów, wiem, ze nie masz czasu za dużo sie udzielac na sfini ale sie postaraj. :grin:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:16, 07 Lip 2007    Temat postu:

Ano jak mopwilem: fajnie sie czyta, ale literacko. Widac jednak, ze tekst ma wieksze ambicje. I dlatego proponowalbym zaopatrzenie go w nieco szerszy wstep, na tyle szeroki, by czytelnik z gory wiedzial, czego sie spodziewac, o czym bedzie mowa, jakie stanowisko bedzie reprezentowane, jakie beda wnioski koncowe. Nie proponuje rozbijania tekstu na przejrzyste sekcje, bo chociaz pomogloby to w zrozumieniu, to zepsuloby go literacko - a rozumiem, ze i literacka konstrukcja jest dla ciebie tutaj istotna.

Nie chcialbym teraz polemizowac z tym, co napisales; chcialbym natomiast, by tresc byla zrozumiala.

Prosze napisz taki wstep, OK? A potem ja sprobuje powiedziec moimi slowami, co chcesz przekazac w kazdym z akapitow. Jesli trafie dostatecznie blisko sedna, to znaczy, ze jest zrozumiale :D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:26, 07 Lip 2007    Temat postu:

Tematm dywgacji jest zagadnienie poznawalności świata, koniec, wnioski, no własnie nie wiem, rzecz ma charakter otwarty... . Ale kilka myślę, ze wyłowisz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:56, 09 Lip 2007    Temat postu:

Radek napisał:
Idąc raz przez orle perci, mimo chęci, przestwór ziemi, przestwór niebios, ogarnąć spojrzeniem musiałem. I wtedy się zatrzymałem, jakże inne światy w górze, w dole oraz we mnie. Jakaż relacja wzniosła mnie wysoko, jaka spuści mnie znów na nizinny padół? Wiedzę można mieć różną, raz tą, a raz inną. Trzeba więc uchwycić to co niezmienne, co wiedzę warunkuje. I nie może to być skonkretyzowane w szczegółowej wiedzy którejkolwiek z nauk, one są bowiem zmienne. Daremne to próby aby w wiedzy ukonkretnionej, rozumianej jako mniemania, uchwycić to co ową konkretność i zmienność wszelkiej, wewnętrznej i zewnętrznej wiedzy warunkuje. Umożliwiają w swej naukowości jedynie pewne konieczne przybliżenia, które nie dotykają sedna problemu. Co więcej, owe ukonkretnienia, jako uświadomienia podstawy wiedzy znoszą, ową podstawowość. Ponieważ podstawą, aktem dla wszelkiej wiedzy musi być coś innego niż wiedza. Świadczy o tym dobitnie przekraczanie granic za pomocą techniki oraz ciągłe dążenie do dogłębniejszego poznania.

Mówisz, że wszystko wokół ciebie się zmienia i że widoki zależą od spojrzenia. Czujesz jednak, że u podstawy tej zmienności jest coś niezmiennego, i to coś - czego nie nazwałeś żadnym słowem - chciałbyć znaleźć. Czujesz, że sedno tkwi w tym, co niezmienne, i czujesz, że to niezmienne jest niezwykle ogólne. Tak ogólne i wszechogarniające, że kiedy patrzysz z jakiegoś konkretnego punktu widzenia, to tracisz natychmiast tę niezmienną całość.

Z jakiegoś powodu kojarzy ci się to z faktem, że nowe naukowe odpowiedzi prowadzą do nowych pytań i że technika znajduje sposoby robienia rzeczy, które jeszcze niedawno wydawały się być zupełnie ale to zupełnie niewykonalne. Odnosisz wrażenie, że taka najwidoczniej nieskończona w wędrówka w głąb poznania, podczas której każdy etap wygląda rozsądnie lecz czegoś mu brakuje do kompletności, musi oznaczać, że wszystko trzyma się kupy na jakimś wyższym, niezmiennym już poziomie. Do tego poziomu chciałbyś jakoś dojść. Zauważasz jednak, że zmienność dotychczasowych wyników raczej nie rokuje nadziei na to, by ścieżka wiedzy mogła cię do twojego celu doprowadzić.

Proszę potwierdź lub zaprzecz :D. Jeśli coś pomerdałem, to dobrze by było, żebyś nie tłumaczył, co pomerdałem, lecz poprawił w oryginale tak, abym zrozumiał bez dodatkowych wyjaśnień.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:34, 09 Lip 2007    Temat postu:

Wszystko poprawnie choć może nie załapałeś mojego arystotelesowskiego słownictwa "akt" itp. :grin: I nie zawuażyłes może sensu poetyckiego wskazującego na to, że jesteśmy w poznawanie wrzuceni, to znaczy nie wybraliśmy go sobie, ale o tym dalej też jest. No i niezawężałbym tego do poznawania naukowego gdyż poznanie naukowe jak sie dalej okaże traktuję dość specyficznie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:30, 14 Lip 2007    Temat postu:

Dobra, wobec tego drugi akapit.

Radek napisał:
Owa potencjalność materii wiedzy (informacji) wynika z przyczyn zewnętrznych i wewnętrznych. Nawet jeśli uznałbym za ważkie tylko przyczyny wewnętrzne, takie jak kontekst, pochodzenie, tradycja, pojemność umysłu, ograniczoność własnego czasu, wystarczyłoby to do uznania jej potencjalności. Ale czy powinienem uznać ją za potencjalną ze swej natury? Wiedza składa się z tego, co uznane za prawdziwe i z tego, co o owej prawdziwości ma świadczyć. Ani jasność, ani oczywistość, ani tym bardziej poprawność formalna, nie odzwierciedla zakresu asymetrii między prawdą, a podstawą uznania za prawdę. Owa asymetryczność w różnych odmianach, zachodzi w zakresie uznanym za spełniający wymogi tak zwanej normalności. Różni są bowiem ludzie. Jedni z nich skłaniają się bardziej ku temu co formalne, inni zaś do takich prawd, które jak najmniej zależą od podstawy swego uznania. Jeśli ująłbym prawdę w sposób skrajny, wyłącznie od strony uznawalności, uzyskałbym prawdę pragmatyczną, techniczną.

Poprzedni akapit przyniósł ci wniosek, że świat wokół ciebie jest zmienny i do wiedzy o nim wciąż przychodzą nowe istotne elementy, to za pomocą takiego "wstępującego" (jak mówią na Wschodzie) poznania nie dotrzesz się za swojego życia do niezmiennej podstawy tej wiedzy. Teraz zaczynasz zastanawiać się, czy ten nieustanny rozwój wiedzy rzeczywiście stanowi istotne ograniczenie na drodze do poznania niezmiennej podstawy wszystkich rzeczy. Pytasz się więc, jakie mogą być przyczyny tego nieustannego rozwoju wiedzy (rozumiem, że mówiąc o "potencjalności" wiedzy, masz na myśli właśnie to, że nowe odpowiedzi zawsze skutkują nowymi pytaniami, czyli wiedza nigdy nie jest kompletna; nazywasz to z jakiegoś bliżej mi nieznanego powodu "potencjalnością", zapewne nazwę tę wybrałeś dlatego, że uważasz wiedzę kompletną za możliwą do uzyskania, lecz nie za pomocą "metody wstępującej", i dlatego mówisz o wiedzy potencjalnej, czyli takiej, którą mógłbyś mieć, lecz nie masz).

Dzielisz możliwe przyczyny takiego stani rzeczy na wewnętrzne i zewnętrzne. Do wewnętrznych zaliczasz kontekst, pochodzenie, tradycję, pojemność umysłu, i ograniczoność własnego czasu. Nie wyjaśniasz bliżej, o co ci chodzi, ale domyślam się, że uważasz, że:
- gdybyś w pełni rozumial kontekst (nie wiem, czy sytuacji? wypowiedzi? Nie wiem, co znaczy w pełni rozumieć kontekst sytuacji), to wiedzę niezmienną (nazwę ją może wiedzą absolutną) mógłbyś posiąść, lecz jednak pod warunkiem, że...
- pochodzenie i tradycja nie zakładałyby ci klapek na oczy (w jaki sposób? Odwracając twoją uwagę od istoty rzeczy? Ustawiając ci nie tak hierarchie wartości? Odbierając ci szansę uczciwego poznania przez to, że twoim nauczycielom nałożono kiedyś klapki na oczy albo w ogóle zepsuto ich i teraz kłamią?), to wiedzę absolutną mógłbyś posiąść, lecz jednak pod warunkiem, że...
- twój umysł zapamiętywałby poprawnie i trwale wszystko, czego do tej pory się dowiedziałeś, to wiedzę absolutną mógłbyś posiąść, lecz jednak pod warunkiem, że...
- miałbyś dostatecznie dużo czasu do dyspozycji (ile? tysiąc lat? miliard? całą wieczność?), to wiedzę absolutną mógłbyś posiąść.

W tym momencie pojawia się jednak u ciebie wątpliwość. Czy aby napewno wiedza "potencjalna z natury", czyli czy aby napewno jest ona "osiągalna, ale zawsze tylko w możliwości, nigdy w realizacji"? Jak rozumiem, nazwę "wiedza potencjalna" wprowadziłeś dlatego, że wydaje ci się sensowną odpowiedz "nie" na to pytanie. Wiedzę absolutną można zdobyć, ale idziemy do niej niewłaściwymi drogami. Porzucasz początkowy tok myśli i podchodzisz do zagadnienia od innej strony (jeśli tak, to proponowałbym jakoś to zaznaczyć, by czytelnik nie poszedł w maliny).

Twoje nowe podejscie polega na pomyśle zbadania, czy wiedza absolutna (rozumiana u ciebie jako niezmienna asymptota, graniczna suma wiedzy, do której dąży wiedza codzienna, ale nigdy jej nie osiąga ze względu na wybraną "metodę wstępującą) jest w jakiś inny sposób osiągalna, zaczynasz analizować zawartość wiedzy.

Stwierdzasz, że wiedza się składa z tego, co dotychczas uznano za poznane, oraz ze sposobów sprawdzania, czy poznane zostało prawidłowo (za "prawidłowe" rozumiesz tu zapewne "zgodne z tym, co byśmy uznali za prawidłowe, gdybyśmi mieli wiedzę absolutną). Dostrzegasz jednak, że bycie prawdą to nie to samo, co bycie uważanym za prawdę. Zastanawiając się nad sposobami uznawania za prawdę zauważasz, że opierają się one na założeniu "normalności". Każdy jednak dzieli na "normalne" i "nienormalne" wedle swojej prywatnej opinii. Dochodzisz do wniosku, że stosując takie kryterium, możesz dojść jedynie do prawdy pragmatycznej, technicznej, o wartości (prawda lub fałsz) określonej przez cel, jaki stawia sobie osoba jej szukająca, przez cel będący sam w sobie odbiciem tego, co dana osoba uważa za "normalne" a co za "nienormalne".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 14:45, 15 Lip 2007    Temat postu:

W grunci rzeczy dobrze ale:
Cytat:
(rozumiem, że mówiąc o "potencjalności" wiedzy, masz na myśli właśnie to, że nowe odpowiedzi zawsze skutkują nowymi pytaniami, czyli wiedza nigdy nie jest kompletna;
Mam ostrzejszą tezę, nasza wiedza z perspektywy "wiedzy absolutnej" niewątpliwie zawiera zdania fałszywe.
Cytat:
- gdybyś w pełni rozumial kontekst (nie wiem, czy sytuacji? wypowiedzi? Nie wiem, co znaczy w pełni rozumieć kontekst sytuacji), to wiedzę niezmienną (nazwę ją może wiedzą absolutną) mógłbyś posiąść, lecz jednak pod warunkiem, że...
Takie rozróznienie jest tu zbyteczne, sytuacji chyba bardziej niz wypowiedzi, która zawsze jest elementem sytuacji.
Cytat:
pochodzenie i tradycja nie zakładałyby ci klapek na oczy (w jaki sposób? Odwracając twoją uwagę od istoty rzeczy? Ustawiając ci nie tak hierarchie wartości? Odbierając ci szansę uczciwego poznania przez to, że twoim nauczycielom nałożono kiedyś klapki na oczy albo w ogóle zepsuto ich i teraz kłamią?), to wiedzę absolutną mógłbyś posiąść, lecz jednak pod warunkiem,
Min.
Cytat:
- miałbyś dostatecznie dużo czasu do dyspozycji (ile? tysiąc lat? miliard? całą wieczność?), to wiedzę absolutną mógłbyś posiąść.
Wieczność zakładając, że wiedza absolutna musi byc nieskończona.
Cytat:
oraz ze sposobów sprawdzania, czy poznane zostało prawidłowo (za "prawidłowe" rozumiesz tu zapewne "zgodne z tym, co byśmy uznali za prawidłowe, gdybyśmi mieli wiedzę absolutną).
Mam na myśli wszelkie sposoby uzasadniania prawidłowości wiedzy jakie wymyślono. Można to odnosić do owego uznania za prawidłowe przy posiadaniu wiedzy absolutnej. Pominołeś moją uwagę, ze jedni preferują wiedzę bardziej opartą na uzasadnieniu kosztem jej samej i na odwrót. Ale o tym też będzie dalej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:20, 27 Lip 2007    Temat postu:

wuj napisał:
(rozumiem, że mówiąc o "potencjalności" wiedzy, masz na myśli właśnie to, że nowe odpowiedzi zawsze skutkują nowymi pytaniami, czyli wiedza nigdy nie jest kompletna;
Radek napisał:
Mam ostrzejszą tezę, nasza wiedza z perspektywy "wiedzy absolutnej" niewątpliwie zawiera zdania fałszywe.

To może "potencjalność" nie jest tu najlepszym słowem? Bo "potencjalność X" sugeruje, że X jest teoretycznie osiągalne (albo hipotetycznie osiągalne, tj. przypuszczasz, że jest X osiągalne, ale nie traktujesz tego przypuszczenia jako udowodnione twierdzenie, lecz jako nieobaloną hipotezę).

wuj napisał:
Nie wiem, co znaczy w pełni rozumieć kontekst sytuacji
Radek napisał:
sytuacji chyba bardziej niz wypowiedzi, która zawsze jest elementem sytuacji.

Ale ja nadal nie wiem, co to "zrozumieć kontekst sytuacji". Czytelnik też może nie wiedzieć. Gdybyś to zilustrował jakimś przykładem...

A teraz trzeci akapit:

Radek napisał:
Gdybym przeciwnie szukał prawdy skrajnie metafizycznej, możliwie nie wynikającej z racji skłaniających do jej przyjęcia, znalazłbym prawdę religijną. Wartość wynikania zostaje w tym wypadku zastąpiona przez wagę: przekroczenia siebie, intymności, świętości ekskluzywności. Jeślibym chciał zaś w sposób prosty aby prawdziwości religijnej podporządkowało się wszystko, aby wchłaniała praktyczność jako swego sługę, uzyskałbym prawdę kulturową. Dla niej prawdziwość to nic innego jak znajdowanie mniej lub bardziej bezpośrednio dostępnych potwierdzeń. Oczywiście na skutek owego wyżej wspomnianego, zawsze nieostrego, poczucia normalności czasem owa kulturowość zostaje odrzucona, gdy degraduje się do poziomu ideologii. W niej to przez nie opamiętanie w praktyce wchłaniania i podporządkowywania, dochodzi z czasem do zapomnienia wyrazistości i odrębnej źródłowości owej wyjściowej prawdy. W wyniku poczucia, które wyłania się po przez wielość ludzkich kultur, czasów i przez które dąży do swej realizacji natura ludzka, pojawia się jeszcze inne kryterium pomagające dążyć do poznania. Każe ono podważać, żądać doświadczenia, które mogłoby zakwestionować prawdę kultury i praktyki. Nie można tu zapomnieć, że pojawia się i spełnia swoją funkcję, ponieważ przemawia w imię prawdy innego objawienia. Samo stanowi moment naukowy jako eksperyment ale bynajmniej nie wyrasta i nie służy potocznie rozumianej nauce. Jego cechą odróżniającą od innych kryteriów jest specyficzny postulat zgodności życia i przekonań, wszelkich doświadczeń i teorii. Bez owego postulatu mogę powiedzieć „obłuda to hołd oddany cnocie”, „wyjątek potwierdza regułę”, „jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów”.


Poza "prawdą pragmatyczną", której wartość (prawda, fałsz) jest określona przez cel, jaki stawia sobie osoba szukająca prawdy, wyróżniasz inne rodzaje "codziennej prawdy" szukanej przez człowieka. Przede wszystkim, wspominasz o metafizycznej prawdzie religijnej, której miarą jest jej waga (czyli jej ważność).

W tym miejscu nie rozumiem, na czym polega różnica pomiędzy prawdą pragmatyczną i prawdą tak ujętą prawdą religijną. Domyślam się, że chcesz powiedzieć: szukając prawdy pragmatycznej, osoba pozostaje tym, kim jest (kryterium takiej prawdy bierze się z subiektywnego kryterium "normalności"), a szukając prawdy religijnej, osoba przekracza siebie samą. Wydaje mi się, że powinieneś to wyjaśnić na jakichś przykładach, bo w tym miejscu łatwo podać kontrprzykłady (być może nieadekwatne do tego, co chcesz powiedzieć) i stracić zainteresowanie resztą. Kontrprzykładem może być tu nauka (prawda pragmatyczna, w której człowiek nieustannie "przekracza siebie", znajdując ważne rozwiązania, które przedtem wydawały się nieosiągalne - według twojej klasyfikacji, pasowałoby to pod prawdę religijną, a nie pragmatyczną) oraz religia właśnie (prawda religijna, którą człowiek przyjmuje, bo tak mówią uznane przez niego autorytety, na przykład Katechizm, Biblia, Koran, mistrz duchowy, czyli opiera się na swoim kryterium autorytetu, czyli właśnie pełnej "normalności" - pasowałoby to pod prawdę pragmatyczną, a nie religijną).

Niewykluczone, że następne zdanie (o prawdzie kulturowej) odnosi się właśnie do tego problemu. W jakiś sposób starasz się zdystansować od (zbyt) praktycznego podejścia do religii. Nazywasz "prawdą kulturową" taką prawdę religijną, która chce decydować o wszystkim wokół. Jednak muszę przyznać, że w tym momencie zaczynam tracić kontakt z biegiem twoich myśli. Nie wiem, w jaki sposób rozwiązujesz tu problem kryterium naturalności i autorytetu. Musisz chyba jasno napisać, w jaki sposób miara ważności różni się od miary normalności. Podejrzewam, że mówiąc o "normalności" masz na myśli coś na kształt "naturalistycznej codzienności" ogołoconej z wszelkiej głębszej duchowości i etyki, a mówiąc o ważności masz na myśli to, co duchowość i poczucie etyki postrzega jako ważne, choć to coś niekoniecznie musi być bezpośrednio odbijane w owej "naturalistycznej codzienności" parzenia herbaty, śledzenia kursów na giełdzie, obliczania trajektorii statku kosmicznego, czy przepowiedni pogody. Niezależnie od tego, czy wydaje mi się dobrze, czy źle, powinieneś to chyba wyjaśnić. Powtarzam: tu czytelnik może odpaść.

Mówisz następnie, że jeśi owa kulturowość zostanie zredukowana do poziomu ideologii, to może zostać zidentyfikowana (jak rozumiem) i odrzucona (zapewne na skutek tej identyfikacji, stawiającej ją w niekorzystnym świetle). Czym jednak różni się w twoim odczuciu prawda kulturowa od prawdy ideologicznej? Nie licz na samodefiniujące znaczenia słów; one są dobre w codziennym kontekście, tu jednak wprowadziłeś swoiste pojęcia (PRAWDY kulturowej i PRAWDY ideologicznej) i wcale nie jest zrozumiałe, jak jedno od drugiego oddzielić. Jeśli masz na myśli po prostu to, że gdy zauważymy sztywność prawdy kulturowej (pamiętaj: wciąż niezbyt dobrze zdefiniowanej w twoim tekście!), to nabieramy do niej niechętnego stosunku i NAZYWAMY ją prawdą ideologiczną, to napisz to. A jeśli masz na myśli coś innego, to napisz to coś innego. Daj czytelnikowi szansę :D.

Mówisz, że przez ową ideologiczność ulega zatarciu pierwotna wyrazistość i odrębna źródłowość prawdy reigijnej. Może w tym właśnie miejscu jest dobra okazja, by wyjaśnić na jakimś przykładzie różnicę pomiędzy prawdą pragmatyczną a prawdą reigijną? Przypomnę: mnie osobiście chodzi o kwestię kryteriów "normalności" i "ważkości", problem zauważalny między innymi w pytaniu o autorytety i o przyczyny, dla których coś uważamy za ważkie, a coś innego za nieważne lub wręcz zabobonne.

Piszesz następnie o potrzebie poszukiwania doświadczenia, które mogłoby zachwiać prawdą praktyki i kultury. I tu rodzi się kolejne krytyczne pytanie, bez odpowiedzi na które dalsze czytanie ze zrozumieniem staje się tak trudne, że praktycznie niemożliwe (do pytania tego odnosisz się co prawda pod koniec tego akapitu i zajmujesz się nim w następnych, ale pamiętaj, że możesz utracić czytelnika WCZEŚNIEJ; powinieneś wiąc przynajmniej zasygnalizować, że zauważasz zdziwienie na twarzy czytelnika i że za moment postarasz się problem rozwikłać). Otóż prawda pragmatyczna opiera się przecież z konstrukcji na doświadczeniu. Takie doświadczenie zmieniłoby więc tylko treść prawdy pragmatycznej: jakieś twierdzenia zostałyby sfalsyfikowane i z czasem zastąpione nowymi, tak samo pragmatycznymi jak poprzednie. Taki jest zresztą bieg rozwoju nauki.

Domyślam się, że masz na myśli doświadczenie duchowe; pod koniec akapitu podkreślasz, że chodzi o doświadczenie całościowe, o kryterium weryfikacyjne polegające na sprawdzeniu, czy życie w zgodności z tą prawdą prowadzi jednocześnie do życia w zgodności z wszystkimi własnymi przekonaniami. Jeśli tak, to byłoby to wiele jaśniejsze, gdybyś już wcześniej, przy definiowaniu prawdy pragmatycznej zwrócił uwagę na to, że owa "prawda pragmatyczna" nie zawiera u ciebie wszystkich doświadczeń, lecz tylko te "naturalistyczne", zmysłowe, należące do domeny nauk przyrodniczych. W przeciwnym przypadku podkreślasz w tym momencie problem pragmatyczności i subiektywności tego decydującego doświadczenia duchowego: jest to przecież ekstremalne kryterium "normalności" pojętej jako "bycie tym, czym (według przekonań) być to powinno".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:58, 30 Lip 2007    Temat postu:

Cytat:
To może "potencjalność" nie jest tu najlepszym słowem? Bo "potencjalność X" sugeruje, że X jest teoretycznie osiągalne (albo hipotetycznie osiągalne, tj. przypuszczasz, że jest X osiągalne, ale nie traktujesz tego przypuszczenia jako udowodnione twierdzenie, lecz jako nieobaloną hipotezę).
Tu przez wiedzę rozumiałem ogół możliwych sądów niezależny od ogółu sądów prawdziwych.
Cytat:
Domyślam się, że chcesz powiedzieć: szukając prawdy pragmatycznej, osoba pozostaje tym, kim jest (kryterium takiej prawdy bierze się z subiektywnego kryterium "normalności")
Nazwałbym ją raczej komformistyczną, nastawioną na okreslone skutki ułatwiajace życie praktyczne a nie teoretyczn, dla mnie wyrażenie subiektywne kryterioum normalności jest wewnętrznie sprzeczne, Chodzi mi np: o taką sytuację gdy zamiast twierdzić, iż istnieje nieusuwalny konflikt miedzy teizmem a ateizmem, oba te poglądy sprowadzamy do tego, że wyznaja go tylko ludzie i zastanawiamy sie jak zorganizować życie aby obie strony zadowolić w miare możnosci. Taka postawa i procedury myślowe wymagają przyjęcia pewnych "prawd". Bierze sie ona z kryterium namacalnej społecznej użyteczności.
Cytat:
Kontrprzykładem może być tu nauka (prawda pragmatyczna, w której człowiek nieustannie "przekracza siebie", znajdując ważne rozwiązania, które przedtem wydawały się nieosiągalne - według twojej klasyfikacji, pasowałoby to pod prawdę religijną, a nie pragmatyczną)
Jarku nie doczytałeś, prawdy naukowe maja u mnie ciekawy status osobny z pewnych względów. One własnie pośredniczą między religią a praktyczną nauką i z tego posredniczenia wynika pozór, że sie istotowo kłócą. o ile religia jest przekraczaniem siebie w obrębie naszego wnętrza o tyle "nauka" jest przekraczaniem w obrębie zzewnętrzności. (dałemw cudzysłów bo użyłem tego okreslenia w szerszym sensie niz przyjąłem)
Cytat:
bo tak mówią uznane przez niego autorytety, na przykład Katechizm, Biblia, Koran, mistrz duchowy, czyli opiera się na swoim kryterium autorytetu, czyli właśnie pełnej "normalności" - pasowałoby to pod prawdę pragmatyczną, a nie religijną).
Powinieneś zauważyc, że umnie jednego rodzaju prawdy przeradzaja się w drugie.
Cytat:
Jeśli masz na myśli po prostu to, że gdy zauważymy sztywność prawdy kulturowej (pamiętaj: wciąż niezbyt dobrze zdefiniowanej w twoim tekście!), to nabieramy do niej niechętnego stosunku i NAZYWAMY ją prawdą ideologiczną, to napisz to.
To mam na myśli jest tu dosc nieostra granica. A jak nizej napisze/napisałem i jej bronić mozna z pewnej pozycji.
Cytat:
Mówisz, że przez ową ideologiczność ulega zatarciu pierwotna wyrazistość i odrębna źródłowość prawdy reigijnej.
Przestaje byc w ideologicznej prawdzie ważna religijność prawdy lecz to, że my ją wyznajemy i to, że musimy ją strzec bo ja wyznajemy. Wyczerpują sie jej zdolności kulturotwórcze.

Ps: dzieki za porady, czytaj dalej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:38, 14 Sie 2007    Temat postu:

OK; w jaki sposób i w jakim stopniu skorzystasz z moich uwag, to już nie moja sprawa :D. Przechodzimy do następnego akapitu.

Radek napisał:
Dzięki owemu postulatowi sensownej eksperymentalności zostaje też wytyczona miara dla podstawy przeczenia, bądź potwierdzenia, dla wiedzy w każdej z jej rodzajów. Inaczej mógłbym podważyć szlachetność prawdy we wszystkich jej rodzajach, łącznie z postulatem doświadczalności. Zrobiłbym to przez sprowadzenie do absurdu co wiązałoby się z naruszeniem poczucia normalności. Twierdziłbym, że chociaż owe rodzaje prawdziwości są niewspółmierne na mocy tego na co wskazałem, to można w imię dowolnie wybranego rodzaju zawłaszczyć, zdyskredytować inne. Popadłbym w najgorszą odmianę ideologiczności.

Ten akapit jest dla mnie niejasny od początku. Na czym polega owa "miara"? Czy jest nią moje ogólnie pojęte doświadczenie? Czyli suma moich zmysłowych i duchowych doświadczeń? Uważam, że powinieneś to zaznzaczyć w tekście.

Co to jest "szlachetność prawdy"? Szlachetny może być kamień; domyślam się, że chodzi ci tu o taką szlachetność, czyli o dużą wartość, biorącą się ze zgodności materiału z cennym oryginałem wzorcowym). Ale szlachetny może być także człowiek, i w tym przypadku akcent jest położony na coś innego. Nie jest oczywiste, na co ty kładziesz akcent.

W następnym akapicie podajesz cały szereg przykładowych haseł. Ale ponieważ w ogóle ich nie omawiasz, ich znaczenie jako przykładów znasz tylko ty. Czytelnik może sobie dośpiewywać do nich, co pasuje do jego widzenia świata. W tym momencie drogi twoje i czytelnika mogą rozejść się ostatecznie. W każdym razie ja czuję się już po raz kolejny całkowicie zagubiony.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:17, 25 Wrz 2007    Temat postu:

Cytat:
W następnym akapicie podajesz cały szereg przykładowych haseł. Ale ponieważ w ogóle ich nie omawiasz, ich znaczenie jako przykładów znasz tylko ty. Czytelnik może sobie dośpiewywać do nich, co pasuje do jego widzenia świata. W tym momencie drogi twoje i czytelnika mogą rozejść się ostatecznie. W każdym razie ja czuję się już po raz kolejny całkowicie zagubiony.
Interesuje mnie tyklko zestawienie skrajnych stanowisk ze sobą, może powinienem to podać. Resztę uwag jeszcze przemyślę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin