Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Integryzm religijny jako postawa duchowego zakłamania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 60, 61, 62, 63  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:34, 14 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Żadne tam "czyli". Integryzm jest NIEwiernością z Ewangelii, a nauce Kościoła też jest niewierny - przynajmniej w tej części, w której nauka Kościoła jest zgodna z Ewangelią.


Oto typowa bluźniercza i przewrotna manipulacja Dyszyńskiego – odwracasz kota ogonem i nazywasz wierność Kościołowi, która jest wiernością Ewangelii, „niewiernością”. Nie masz żadnego autorytetu, by oceniać Kościół i jego naukę, skoro twierdzisz, że Kościół jest „niewierny” samemu sobie, a twoja wyimaginowana „ewangelia” stoi ponad nim.

Ja twierdzę, że INTEGRYZM jest niewierny Ewangelii, NIE Kościół. Oczywiście w przekręcaniu czyichś słów, aby polemizować z chochołami dajesz popis, jak zwykle. Ale może i dobrze, że tak próbujesz manipulować, bo to:
1. stanowi dowód Twojej nieuczciwości (jest tekst źródłowy, a obok jest Twoja polemika z jego przekręconą wersją)
2. daje powód do tego, aby jeszcze raz przypomnieć, że uzurpowanie sobie przez integrystów bycia "Kościołem" jest kolejną manipulacją.
Integryzm jest bowiem tylko chorą częścią Kościoła. To m.in. do niego stosują się te słowa Jezusa: (8) Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. (Ewangelia Mateusza 18:8)
Więc faktycznie Kościół (już ten Chrystusowy, a nie ten uzurpatorski) będzie musiał sobie jakoś poradzić z tą opanowaną przez gangrenę kończyną, jaką jest w jego ciele integryzm. Kościół Boży będzie miał z tym problem... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:57, 14 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Ja twierdzę, że INTEGRYZM jest niewierny Ewangelii, NIE Kościół.


Twierdzisz? Tylko co z tego? Sama deklaracja nie ma żadnej mocy dowodowej. Twój błąd leży już u podstaw: utożsamiasz własne zniekształcone wyobrażenie Ewangelii z jej prawdziwą treścią, ignorując cały depozyt wiary przechowywany przez Kościół. A to właśnie integryzm, czyli wierność Tradycji, Magisterium i niezmiennej nauce Chrystusa, jest dochowaniem wierności Ewangelii. Ty tymczasem forsujesz subiektywny obraz „Ewangelii” jako pretekst do buntu przeciw autorytetowi Kościoła. To klasyczny modernistyczny zabieg: podmienić Ewangelię na własne projekcje, a potem z oburzeniem krzyczeć, że Kościół jej „nie dochowuje”

Michał Dyszyński napisał:
Oczywiście w przekręcaniu czyichś słów, aby polemizować z chochołami dajesz popis, jak zwykle.


Nie, tu nie ma żadnego „przekręcania”. Jest demaskowanie twojej pokrętnej erystyki i sofizmatów. To ty nieustannie uciekasz się do semantycznych uników i nieprecyzyjnych oskarżeń. Gdy twoje twierdzenia są konsekwentnie rozbijane i konfrontowane z faktami oraz nauczaniem Kościoła, próbujesz ratować się zarzutami o rzekome „przekręcanie”. To wyłącznie twoja własna bezradność intelektualna przebrana za moralną wyższość

Michał Dyszyński napisał:
Ale może i dobrze, że tak próbujesz manipulować, bo to:


To ty cały czas uprawiasz manipulację – i to w najbardziej perfidnej formie: przedstawiasz siebie jako obrońcę Ewangelii, a jednocześnie podważasz jej interpretatora, którym z ustanowienia Chrystusa jest Kościół. To nie tylko nielogiczne, ale i bluźniercze. Chrystus powiedział: „Kto was słucha, Mnie słucha” (Łk 10,16) – a ty masz czelność słuchanie się Kościoła odrzucić

Michał Dyszyński napisał:
1. stanowi dowód Twojej nieuczciwości (jest tekst źródłowy, a obok jest Twoja polemika z jego przekręconą wersją)


Nieuczciwością jest właśnie to, że pisząc pod pozorem obrony Ewangelii, podminowujesz sam fundament jej autentycznego przekazu – czyli Kościół i jego autorytet nauczycielski. I nie, nie polemizuję z „przekręconą wersją” – tylko z sednem twoich słów, które są błędne już u podstaw. Twoje próby wybielenia się przez fałszywe oskarżenia o nieuczciwość są tylko klasyczną projekcją. „Niech wasze tak będzie tak, a nie – nie” (Mt 5,37). Twoje „tak” jest podszyte „ale”

Michał Dyszyński napisał:
2. daje powód do tego, aby jeszcze raz przypomnieć, że uzurpowanie sobie przez integrystów bycia "Kościołem" jest kolejną manipulacją.


Nie, uzurpacją jest to, co ty robisz – głosząc swoją prywatną wersję chrześcijaństwa wbrew depozytowi wiary. To nie integryści uzurpują sobie bycie Kościołem – to oni są Kościołem, o ile trwają w nauce Chrystusa przekazywanej przez autorytet hierarchiczny. Ty odłączasz się, a potem udajesz, że jesteś „prawdziwym głosem Kościoła”. „Kto nie słucha Kościoła, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Powiedz to sobie sam

Michał Dyszyński napisał:
Integryzm jest bowiem tylko chorą częścią Kościoła.


O, teraz już całkiem jawnie nazywasz wierność Tradycji „chorobą”. Czyli dla ciebie święty Tomasz z Akwinu, święty Pius X, święty Atanazy, ojcowie soborów – wszyscy ci, którzy głosili wierność tradycyjnemu katolickiemu nauczaniu – to choroba? Ciekawe, że Kościół ogłasza właśnie ich świętymi, a nie tych (takich jak ty), którzy w imię „sumienia” i relatywizmu porzucili naukę katolicką. Nie zastanawia cię to, że żaden "katolicki" liberał i modernista jakoś nigdy nie został świętym i męczennikiem? Bo za co niby miałby umrzeć modernista i "katolicki" liberał twojego pokroju, skoro on nawet nie jest pewien tego, co Chrystus w ogóle powiedział? I ty piszesz, że wy, liberałowie, jesteście niby tym "prawdziwym skrzydłem" w Kościele, a nie integryści, którzy strzegą słów Chrystusa i depozytu wiary od 2000 lat? Weź się nie kompromituj, Dyszyński. Twoje słowa są ewidentnie skażone błędem i pychą

W Apokalipsie 13,10 czytamy, że wiara chrześcijan będzie wypróbowana. Kto do niewoli, ten do niewoli. Kto na zabicie mieczem za wiarę, ten do zabicia mieczem. Tak rodzą się święci, według Biblii. I jak niby liberał twojego pokroju miałby zostać świętym i męczennikiem za wiarę, skoro wy rozmywacie Słowo Boże w mgle relatywizmu? Za co ty niby miałbyś umrzeć, Dyszyński? Za mgłę? I ty piszesz, że jesteś tym "prawdziwym skrzydłem" w Kościele? Prawdziwym obrońcą Ewangelii? Jakiej Ewangelii? Przecież w Ewangelię ty już od dawna nie wierzysz. Wierzysz tylko w kilka wyrwanych z kontekstu fragmentów, które ci w danej sytuacji akurat do czegoś pasują. Ale to nie jest wiara w Ewangelię. Na tej samej zasadzie ja mogę wyrwać sobie co będę chciał z kontekstu w nauczaniu Buddy lub Mahometa. Ale to nie zrobi ze mnie ani buddysty, ani muzułmanina. Ty jesteś takim "chrześcijaninem", Dyszyński, jak ja muzułmaninem i buddystą

Michał Dyszyński napisał:
To m.in. do niego stosują się te słowa Jezusa: (8) Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. (Ewangelia Mateusza 18:8)


Obłędna manipulacja. Ty, który odrzucasz posłuszeństwo, liturgię, Magisterium, cytujesz Jezusa, który mówi o radykalnym odrzuceniu grzechu? To słowo odnosi się do tego, co naprawdę oddziela od Boga – nie do wierności nauce, tylko do jej zdrady. „Każda latorośl, która nie przynosi owocu, będzie odcięta” – ale to nie są ci, którzy trwają w Winnym Krzewie, tylko ci, którzy się od niego odłączają. Jak ty

Michał Dyszyński napisał:
Więc faktycznie Kościół (już ten Chrystusowy, a nie ten uzurpatorski) będzie musiał sobie jakoś poradzić z tą opanowaną przez gangrenę kończyną, jaką jest w jego ciele integryzm.


Nie, to ty jesteś gangreną. To, co niszczy Kościół, to nie „integryzm”, tylko zrelatywizowana, subiektywistyczna pseudoteologia, która gardzi hierarchią, sakramentami, Tradycją i porządkiem. Twoje słowa są próbą odcięcia zdrowej kończyny w imię rzekomej „duchowości”, która w rzeczywistości jest pychą i odrzuceniem Bożego planu. Ty sam stawiasz się poza Ciałem Chrystusa, a potem mówisz o „porządkowaniu” go od wewnątrz

Michał Dyszyński napisał:
Kościół Boży będzie miał z tym problem... :think:


Kościół Boży nie będzie miał problemu z „integryzmem”, bo integryzm to właśnie ten Kościół Boży i wierność mu – a Chrystus powiedział: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Mt 24,35). To z tobą, Dyszyński, będzie problem – bo „jeśli kto głosi wam Ewangelię różną od tej, którą otrzymaliście – niech będzie przeklęty” (Ga 1,9). Twoja „ewangelia” jest różna. Bardzo różna. I dlatego nie masz nic wspólnego z Kościołem, który Chrystus założył (Mt 16,18)


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Śro 6:37, 15 Paź 2025, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:09, 15 Paź 2025    Temat postu:

W pewnym sensie zgadzam się z integryzmem, który wyraźnie mnie nie lubi, który mnie ciągle obwinia, traktuje jako grzesznika. Ja też siebie "średnio" lubię, też się mam za niedoskonałego, za grzesznika. Tylko o ile integrystyczne podejście na obwinianiu i oskarżeniach się blokuje, to ja tu postępuję dalej - wyciągam wniosek:
Skoro jestem taki grzeszny, taki niefajny, taki winny i godzien potępienia, to MUSZĘ COŚ Z TYM ZROBIĆ, to NIE MOGĘ SIEDZIEĆ I CZEKAĆ Z ZAŁOŻONYMI RĘKAMI!

Dlatego też dla mnie z tego samego stanu, w który też wyraźnie celuje integryzm - w obwinianie i oskarżanie duszy - wynika coś całkowicie odmiennego, wynika absolutny obowiązek pracy nad sobą, tropienia swoich błędów na każdym kroku, ale też POPRAWIANIA TYCH BŁĘDÓW.
Tu integrysta pewnie powie: dobrze, że chcesz się poprawiać, ale nie możesz tego robić sam! Od wskazywania ci dróg poprawy są autorytety!
- Może by miał taki integrysta rację, gdybym rzeczywiście miał przy sobie na każde żądanie autorytet, który by mi każdego dnia dawał te tysiące niezbędnych rad, co robić w kolejnych sytuacjach, jak rozwiązywać bieżące problemy. Ale nie ma takiego autorytetu przy sobie. Znane mi autorytety co najwyżej produkują jakieś górnolotne sformułowania, których zastosowanie w życiu i tak będzie wymagało MOJEGO ROZEZNANIA. Więc i tak, i tak muszę radzić sobie sam. I radzę sobie sam, bo po prostu nie mam innego wyjścia.
Ale impulsem do tego radzenia sobie jest konstatacja zgodna nawet z tym, co też integryzm sugeruje - że jestem grzeszny, jestem słaby, jestem wadliwy. Tylko dalsza droga postępowania moja i integryzmu się rozchodzą.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 10:15, 16 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 9:39, 16 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
W pewnym sensie zgadzam się z integryzmem, który wyraźnie mnie nie lubi, który mnie ciągle obwinia, traktuję jako grzesznika.

Twoje otwarcie jest fałszywe już w założeniu. Integryzm katolicki nie „nie lubi” ciebie ani nikogo — to nie jest postawa emocjonalna, lecz doktrynalna. Integrysta nie obwinia osoby, tylko przypomina o obiektywnej rzeczywistości grzechu, tak jak czyni to sam Chrystus: *„Idź i nie grzesz więcej”* (J 8,11). Kościół nie potępia człowieka, lecz grzech, a twój sposób przedstawienia integryzmu jako jakiejś niechętnej ci sekty jest zwyczajną manipulacją. Ustawiasz ich jako emocjonalnych oskarżycieli, żeby samemu błyszczeć jako ten „rozumiejący”, podczas gdy oni trzymają się po prostu Ewangelii, która wzywa do nawrócenia, nie do samopoczucia.

Michał Dyszyński napisał:
Ja też siebie "średnio" lubię, też się mam za niedoskonałego, za grzesznika.

To brzmi pokornie, ale jest tylko pozorem pokory. Pokora w sensie chrześcijańskim nie polega na autoanalizie i emocjonalnym „średnim lubieniu siebie”, lecz na uznaniu własnej zależności od Boga i poddaniu się Jego łasce. *„Beze Mnie nic uczynić nie możecie”* (J 15,5). Mówisz o sobie, ale nie ma tu ani jednego słowa o Bogu — więc ta twoja „grzeszność” jest czysto psychologicznym doświadczeniem, nie teologicznym faktem. W ten sposób redukujesz chrześcijaństwo do introspekcji i sentymentalizmu.

Michał Dyszyński napisał:
Tylko i ile integrystyczne podejście na obwinianiu i oskarżeniach się blokuje, to ja tu postępuję dalej - wyciągam wniosek:

To całkowicie nieprawdziwy opis integryzmu. Integrysta nie „blokuje się” na obwinianiu, lecz staje w prawdzie, że człowiek jest grzeszny i że bez łaski Bożej nie może być zbawiony. To nie „blokada”, lecz realizm wiary. Ty natomiast sugerujesz, że integryści zatrzymują się na etapie potępienia — to czysta karykatura. Kościół zawsze uczył, że poznanie grzechu ma prowadzić do nawrócenia, nie do rozpaczy. *„Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzeszników”* (Mk 2,17). Tymczasem to, co nazywasz „postępowaniem dalej”, wcale nie jest postępem, lecz próbą unieważnienia tego, że człowiek sam z siebie nie jest w stanie się usprawiedliwić.

Michał Dyszyński napisał:
Skoro jestem taki grzeszny, taki niefajny, taki winny i godzien potępienia, to MUSZĘ COŚ Z TYM ZROBIĆ, to NIE MOGĘ SIEDZIEĆ I CZEKAĆ Z ZAŁOŻONYMI RĘKAMI!

Tu właśnie wychodzi sedno twojego błędu — pelagianizm w czystej postaci. To herezja potępiona już w V wieku, bo głosi, że człowiek może „coś zrobić”, by samodzielnie naprawić swój stan wobec Boga. Sobór Trydencki jasno naucza: *„Jeśli ktoś twierdzi, że człowiek może być usprawiedliwiony własnymi uczynkami, bez łaski Bożej przez Jezusa Chrystusa — niech będzie wyklęty”* (Dekret o usprawiedliwieniu, kan. 1). Twoje wezwanie do działania nie jest pobożnym zrywem, tylko próbą zbudowania zbawienia na ludzkim wysiłku. To właśnie integryści odrzucają — nie z braku empatii, lecz z posłuszeństwa Ewangelii. *„Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę, a to nie z was, Boży to dar; nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił”* (Ef 2,8–9).

W rzeczywistości to ty się blokujesz, nie integryści. Blokujesz się na przyjęcie łaski, bo wolisz aktywizm i autoanalizę niż pokorę wobec Boga. Mówisz: „muszę coś z tym zrobić”, zamiast powiedzieć: „Panie, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Twój bunt przeciw integrystom jest więc buntem przeciw tradycyjnemu chrześcijaństwu, które od początku głosiło, że zbawienie nie jest wynikiem działania człowieka, lecz owocem posłuszeństwa Bogu i Jego łasce.

Michał Dyszyński napisał:
Dlatego też dla mnie z tego samego stanu, w który też wyraźnie celuje integryzm - w obwinianie i oskarżanie duszy - wynika coś całkowicie odmiennego, wynika absolutny obowiązek pracy nad sobą, tropienia swoich błędów na każdym kroku, ale też POPRAWIANIA TYCH BŁĘDÓW.

Twoje ujęcie jest nie tylko fałszywe, lecz jawnie fałszywe względem tradycyjnego nauczania Kościoła. To, co nazywasz „obwinianiem i oskarżaniem duszy” przez integrystów, to w rzeczywistości przypomnienie prawdy o grzechu i potrzebie pokuty — nikt w Kościele nie popiera fałszywego wyrzucania czy potępiania duszy bez nadziei i bez łaski. A obowiązek pracy nad sobą i poprawy jest rzeczywiście katolskim nauczaniem, ale nigdy nie jest to praca „samemu” w oderwaniu od łaski i Kościoła. Twoje rozumienie tego jako „coś odmiennego” od integryzmu jest grubym nadużyciem — integryzm nigdy nie negował tego obowiązku, lecz właśnie go podkreślał jako integralną część życia duchowego.

Michał Dyszyński napisał:
Tu integrysta pewnie powie: dobrze, że chcesz się poprawiać, ale nie możesz tego robić sam! Od wskazywania ci dróg poprawy są autorytety!

I tu wchodzimy na grunt twojej manipulacji i relatywizmu. Autorytety Kościoła to rzeczywiście klucz do prawdziwej poprawy, ale ty to trywializujesz, traktując je jak jakiś zewnętrzny „zastrzyk” narzucany z góry, a nie Bożą instytucję założoną przez Chrystusa. Papież, biskupi, księża — to nie arbitralne „autorytety”, lecz pasterze powierzonych im dusz, do których mamy posłuszeństwo nie z ludzkiej uległości, lecz z wiary. *„Kto was słucha, Mnie słucha”* (Łk 10,16).

Twoje przedstawienie integrystów jako zimnych biurokratów „obwiniających duszę” to wyraz całkowitej ignorancji co do roli Kościoła jako Ciała Chrystusa. Integryści stoją na straży prawdy, której nie można rozwodnić w indywidualistyczne „wyciąganie wniosków” według własnego widzimisię. Twoja próba przedstawienia się jako „autentyczny reformator” i „samodzielny pracownik nad sobą” jest typową liberalną iluzją, która w rzeczywistości prowadzi do anarchii duchowej i odrzucenia autorytetu Kościoła.

Kościół uczy jasno: „Kto się sprzeciwia biskupowi, sprzeciwia się Bogu” (Papież Grzegorz Wielki). Twoje lekceważenie tej zasady podważa fundament katolickiej jedności i prawdy. Integryzm, owszem, jest wymagający i nieugięty, bo stoi na straży nienaruszalnej Tradycji i Objawienia, a ty chcesz to rozmyć w subiektywizmie i wygodzie własnych „wniosków”. To nie jest reformowanie Kościoła — to jego destrukcja od środka.

Michał Dyszyński napisał:
Może by miał taki integrysta rację, gdybym rzeczywiście miał przy sobie na każde żądanie autorytet, który by mi każdego dnia dawał te tysiące niezbędnych rad, co robić w kolejnych sytuacjach, jak rozwiązywać bieżące problemy. Ale nie ma takiego autorytetu przy sobie.

To zdanie pełne jest ignorancji co do natury katolickiego autorytetu. Autorytet Kościoła nie polega na tym, by każdy dzień był szczegółowo nakreślony przez jakiegoś „przewodnika” oferującego konkretne porady. Autorytet Kościoła to **przekaz wiary, Tradycji i Pisma Świętego**, które są źródłem dla każdego katolika, a także wsparcie duchowe w postaci sakramentów. Katechizm, nauczanie papieskie, Encykliki, decyzje Soborów — to są te autorytety, które każdy katolik powinien mieć przy sobie. Ignorowanie tego to odrzucenie fundamentów katolickiej wiary. Chrystus ustanowił Kościół jako swoje Ciało, a to Ciało ma wskazywać drogę, nie w formie „codziennych rad” w sensie psychologicznym, lecz w postaci prawdy Bożej i moralnej.

Kościół nie jest Twoim „osobistym doradcą” na każde życiowe pytanie, ale źródłem nauki, na której masz opierać swoje życie. To nie wymaga „osobistych wskazówek” co do każdej decyzji, bo Kościół daje ci wskazania w sprawach istotnych i zasadniczych, a reszta to przestrzeń do samodzielnego rozeznania w ramach **moralności katolickiej**. Pytania dotyczące życia codziennego wcale nie muszą być rozwiązane za pomocą „poradników” od autorytetu, bo katolickie nauczanie daje ci zasady i wartości, na podstawie których możesz podejmować decyzje samodzielnie.

Michał Dyszyński napisał:
Znane mi autorytety co najwyżej produkują jakieś górnolotne sformułowania, których zastosowanie w życiu i tak będzie wymagało MOJEGO ROZEZNANIA. Więc i tak, i tak muszę radzić sobie sam. I radzę sobie sam, bo po prostu nie mam innego wyjścia.

Twój sposób rozumienia „autorytetu” jest całkowicie błędny. Autorytet Kościoła nie polega na tym, by codziennie przekazywał ci instrukcje, co zrobić w konkretnej sytuacji. **Nauczanie Kościoła** to przekaz zasad, które mają kształtować twoje serce i umysł, a nie wykonać za ciebie wszystkie decyzje. Twój sposób myślenia jest przykładem liberalnej dezintegracji: próbujesz zredukować autorytet do „prostej instrukcji”, a zapominasz o tym, że katolicki autorytet opiera się na **woli Bożej**, którą przekazuje Kościół, nie w formie "górnolotnych słów", lecz w prawdach objawionych i moralnych, które są aplikowane do życia codziennego przez katolickie sumienie i rozeznanie.

Co więcej, to ty przyjmujesz pełną odpowiedzialność za to, co robisz. Wszyscy katolicy, w tym integrysta, rozumieją, że każde działanie powinno wynikać z rozeznania w sumieniu, ale to sumienie nie jest jakimś niezależnym, „niezależnym” głosem, który mówisz „tylko ty”. Jest ono głęboko związane z nauką Kościoła i podlega jej, co zmienia twoje decyzje w kontekście moralności. To, że wciąż podchodzisz do tematu z pozycji „radzenia sobie samemu” w sensie absolutnym, jest kolejnym przejawem twojej samowoli, która przekłada się na duchową pychę. Uważasz, że możesz „radzić sobie sam” w oderwaniu od Boga i Kościoła, a to jest forma duchowego buntu, który jest sprzeczny z nauką katolicką.

Michał Dyszyński napisał:
Ale impulsem do tego radzenia sobie jest konstatacja zgodna nawet z tym, co też integryzm sugeruje - że jestem grzeszny, jestem słaby, jestem wadliwy. Tylko dalsza droga postępowania moja i integryzmu się rozchodzą.

Znów wychodzisz z założenia, że integryzm zakłada „wyłącznie obwinianie i oskarżanie” człowieka bez wskazania drogi do poprawy, co jest nieprawdą. Integryzm katolicki, w ścisłym sensie, nigdy nie jest tylko o „grzeszności” człowieka, lecz o drodze do nawrócenia i zbawienia, którą wskazuje Kościół, opierając się na sakramentach, nauce Kościoła oraz modlitwie. Ty natomiast, jak widać, odrzucasz to objawienie jako zbyt restrykcyjne, ograniczając się do „mojego rozeznania” i własnego działania. To wyraźnie sprzeczne z katolicką wizją nawrócenia, która mówi, że człowiek nie jest w stanie zbawić siebie samego, a jedynie przez łaskę Bożą i współpracę z nią. Chcesz rozwiązywać problemy samodzielnie, zapominając, że **nikt z nas nie może się zbawić bez łaski**. Zamiast uznać autorytet Kościoła, uznajesz siebie za ostatecznego arbitra swoich wyborów — i to jest duchowy upadek, który nie ma nic wspólnego z katolickim rozumieniem pokuty i nawrócenia.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pią 7:21, 17 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:11, 16 Paź 2025    Temat postu:

Ja uważam, że integryzm w ogóle się jeszcze "trzyma" na religijnej scenie właściwie z jednego powodu - nie jest przez wyznawców brany tak do końca na poważnie. Z kolei są liczne przykłady tych, którzy w końcu stwierdzenia integrystyczne na poważnie wzięli - ci zwykle opuszczają szeregi religijne z integryzmem związane, czasem konwertują na ateizm. Fjałkowski - ateista i nihilista wyraźnie walczący z religią - posługuje się właściwie jedną główną metodą: czyta, przedstawia wprost integrystyczne teksty, z sugestią "to teraz to zróbcie!".
Metodą na wykorzenienie integryzmu byłoby twarde egzekwowanie wszystkich (ale szczególnie tych najbardziej rygorystycznych, skrajnych) jego tez. Tego bowiem się po prostu nie da zrealizować, tak jak nie da się przestać być sobą, aby z (w imię "posłuszeństwa") zacząć być kimś innym, niż się jest.
Ale ludzie traktują integryzm na zasadzie "nooo, to jest niemożliwe, aby tak sprawy traktować, jak tu chcą, więc sobie trochę stwierdzenia integryzmu zmiękczę, jakoś przeżyję, a dalej będę się też uznawał za wyznawcę, który z integrystami trzyma". Ale to jest hipokryzja! Jeśli ktoś się uważa za wyznawcę czegoś, to powinien ściśle się do wyznawanych wymogów dostosować - a do tego sprawdzić surowo, w obiektywny sposób, czy czasem nie ulżył sobie w czymś przy realizacji. Jak rygoryzm, to rygoryzm, a nie jakieś rozmamłanie!

Proste pytanie dla kogoś, kto się uważa za "posłusznego autorytetom": CO KONKRETNIE DZISIAJ ZROBIŁEŚ, ABY TO POSŁUSZEŃSTWO OKAZAĆ?...
Konkretne wskazanie - bodaj jednej decyzji w dniu dzisiejszym, wczorajszym...
A jednocześnie, choć mialo być "nic od siebie" przecież zadydowałeś tysiące innych rzeczy w ciągu dnia - którą noga wstać z łóżka, w co się ubrać, czy wypić kawę, czy herbatę...
Hipokryci! Wcale nie jesteście posłuszni swoim autorytetom, tylko gadacie o tym posłuszeństwie!
Jak byście byli naprawdę posłuszni swoim autorytetom, to byście byli w stanie podać z każdego dnia choćby kilka aktów tego posłuszeństwa. I jednocześnie nie decydowalibyście "od siebie" w tych tysiącach życiowych spraw!


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 12:45, 16 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:54, 16 Paź 2025    Temat postu:

Integryzm odrzucam z powodu mojej dociekliwości i twardej wymagalności. Wszak jeślibym miał uczciwie zrealizować wymóg posłuszeństwa autorytetom, to nie przecież także będzie mi nigdy wolno zadecydować o tym, że posłuszny już jestem. Bo przecież to ja wtedy decyduję o tym, że to, co realizuję w ogóle jest posłuszeństwem.
Odrzucając samokrytycyzm, czyli nie stawiając sobie pytań o to, CZY to, co realizuję jest posłuszeństwem mogę przecież za „posłuszeństwo” potraktować wszystko, co mi się skojarzy. Jak odróżnić to obiektywne posłuszeństwo od życzeniowego?…
Może gdyby mieć zawsze pod ręką ten autorytet, który wskazuje „to jest posłuszeństwo”, a na inną postawę „to już nie jest posłuszeństwo” dałoby się zrealizować ideę posłuszeństwa w niesprzecznej postaci, czyli tej „nie od siebie”. Ale kto ma obok siebie dostępny na każde żądanie autorytet, który stwierdzałby, czy to, co ktoś za swoje „posłuszeństwo” w danej chwili uznaje jest „tym właściwym” posłuszeństwem?…
Wg mnie chyba nikt na świecie takiego czegoś nie ma (z wyjątkiem samych autorytetów, które stwierdzają samym sobie wszystko, co tylko uznają za słuszne).

To wszystko oznacza, że do realnego wdrożenia posłuszeństwa, przy każdej swojej decyzji, przy każdym dylemacie w jakiejkolwiek kwestii trzeba mieć przy sobie autorytet, który mi zatwierdzał będzie wszystko. W przeciwnym wypadku to nie będzie posłuszeństwo, tylko „decyzja od samego siebie”, czyli właśnie to, z czym integryzm walczy.
Zatem wychodzi na to, że jak się na poważnie potraktuje wymóg posłuszeństwa autorytetom, przeciwstawiający te decyzje samodzielnym decyzjom osoby, to jest to wymóg albo nierealny, albo…
(co jest zdecydowanie najczęstszą opcją) lądujący w hipokryzji polegającej na tym, że dana osoba i tak decyzje podejmuje jednak samodzielnie, ostatecznie i tak robi „to, jak sprawy traktują wszyscy pozostali”, tylko głośno krzyczy o tym rzekomym swoim „posłuszeństwie” jako o czymś innym. Jest to forma hipokryzji, która czasem bywa osładzana jakimiś życzeniowymi pretekstami do uznawania sobie owych samodzielnych decyzji za „posłuszeństwo” – np. ktoś coś ostentacyjnie przed samym sobą zrobi mało wygodnego, może sobie zada jakąś szykanę, aby potem obnosić przed sobą to zdarzenie jako wyraz „ewidentnego posłuszeństwa”, a potem robić sobie (trochę dla samego siebie, często też przed innymi) sztandar, pod którym już się za posłusznego można uznawać.
Z moich doświadczeń z integrystami wynika mi, że są oni z grubsza tak samo posłuszni ogólnie jak reszta społeczeństwa, tylko że po prostu bardziej się upierają przy tym, że owymi „posłusznymi” są – dorabiają sobie wygodną legendę, która odosobnione przypadki zadania sobie jakiejś szykany wynosi do rangi dowodu ich posłuszeństwa po wsze czasy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 4:58, 17 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Ja uważam, że integryzm w ogóle się jeszcze "trzyma" na religijnej scenie właściwie z jednego powodu - nie jest przez wyznawców brany tak do końca na poważnie.

To kłamliwa i arogancka teza, oparta nie na analizie rzeczywistości, lecz na twoich uprzedzeniach. Integryzm katolicki trzyma się nie dlatego, że ktoś go „nie bierze poważnie”, lecz dlatego, że opiera się na czymś, czego żaden liberalny projekt światopoglądowy nie potrafi dać: na niezmienności prawdy. Chrystus powiedział jasno: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Mt 24,35). Integrysta bierze te słowa dosłownie, w odróżnieniu od ciebie, który wszystko relatywizujesz i rozmiękczasz w emocjonalnych interpretacjach. To nie brak powagi utrzymuje integryzm przy życiu, lecz jego zakorzenienie w samym sercu Objawienia. A to, że tobie się to nie mieści w głowie, tylko potwierdza, jak bardzo twoje myślenie jest już nasiąknięte duchem modernistycznej niewiary, który próbuje rozcieńczyć wszystko, co twarde, wymagające i obiektywne.

Michał Dyszyński napisał:
Z kolei są liczne przykłady tych, którzy w końcu stwierdzenia integrystyczne na poważnie wzięli - ci zwykle opuszczają szeregi religijne z integryzmem związane, czasem konwertują na ateizm.

Tu powielasz stary liberalny fałsz: skoro ktoś nie udźwignął wymagań, to znaczy, że wymagania były błędne. To absurd i odwrócenie logiki chrześcijańskiej. Chrystus nie mówił, że jeśli Jego nauka jest trudna, należy ją uprościć. Powiedział: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23). Wielu odeszło od Niego, bo mówili: „Trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać?” (J 6,60). Czy Chrystus wtedy złagodził nauczanie? Nie. Pozwolił im odejść. Tak samo czyni Kościół — nie idzie na kompromis, bo ktoś nie chce dźwigać krzyża. Jeśli ktoś odchodzi, to nie dlatego, że integryzm jest fałszywy, tylko dlatego, że prawda wymaga ofiary, a nie każdy ma odwagę ją ponieść. Twoje rozumowanie jest mentalnością świata, który chce religii wygodnej, pozbawionej wymagań.

Michał Dyszyński napisał:
Fjałkowski - ateista i nihilista wyraźnie walczący z religią - posługuje się właściwie jedną główną metodą: czyta, przedstawia wprost integrystyczne teksty, z sugestią "to teraz to zróbcie!".

Przywoływanie ateisty jako autorytetu w dyskusji o prawdzie Objawienia to samobójczy zabieg. Fjałkowski jest dowodem nie siły twojego argumentu, lecz jego bezsilności — odwołujesz się do człowieka, który nie wierzy w Boga, by udowodnić, że Bóg się myli przez swoich wiernych. To absurd logiczny. Ateista, który „cytuje integrystów”, by ich ośmieszyć, w istocie tylko potwierdza ich konsekwencję. Bo integrysta nie boi się przyznać do całości nauki Kościoła — nie wybiera fragmentów, nie interpretuje na nowo, nie usprawiedliwia grzechu „rozeznaniem sytuacyjnym”. Właśnie dlatego jest solą w oku nihilistów i liberałów: bo nie ugina się przed duchem tego świata.

Michał Dyszyński napisał:
Metodą na wykorzenienie integryzmu byłoby twarde egzekwowanie wszystkich (ale szczególnie tych najbardziej rygorystycznych, skrajnych) jego tez. Tego bowiem się po prostu nie da zrealizować, tak jak nie da się przestać być sobą, aby z (w imię "posłuszeństwa") zacząć być kimś innym, niż się jest.

To już czysta sofistyka podszyta buntem wobec Boga. Integryzm nie jest zbiorem „tez do zrealizowania”, tylko postawą pełnej zgodności z wiarą katolicką — wiarą, która zakłada, że człowiek ma **umrzeć dla siebie**, by żyć w Bogu. Święty Paweł mówi jasno: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). A ty nazywasz to „niemożliwością przestania być sobą”. Właśnie na tym polega istota chrześcijaństwa — przestać być sobą w sensie egoistycznym, by stać się sobą w sensie nadprzyrodzonym, odrodzonym w łasce. Ty tego nie rozumiesz, bo zatrzymałeś się na płaszczyźnie psychologicznego humanizmu, w którym „autentyczność siebie” jest najwyższą wartością. Ale w Ewangelii najwyższą wartością jest posłuszeństwo Bogu, nie „bycie sobą”.

Twoje wezwanie do „twardego egzekwowania” integryzmu z intencją jego zniszczenia jest jak mowa tych, którzy szydzili z męczenników: „Niech pokażą, że ich wiara naprawdę coś znaczy”. I pokazali — krwią i świętością. Integryzm się nie załamie, bo jego siłą nie jest kompromis, lecz wierność. Ty chcesz świata, w którym religia dopasowuje się do człowieka. Chrystus przyszedł po to, by człowieka dopasować do Boga. Dlatego twoja logika, choć błyskotliwa w formie, jest duchowo martwa.

Michał Dyszyński napisał:
Ale ludzie traktują integryzm na zasadzie "nooo, to jest niemożliwe, aby tak sprawy traktować, jak tu chcą, więc sobie trochę stwierdzenia integryzmu zmiękczę, jakoś przeżyję, a dalej będę się też uznawał za wyznawcę, który z integrystami trzyma".

To, co piszesz, jest kolejną próbą zdyskredytowania integryzmu poprzez fałszywe przedstawienie jego wyznawców jako ludzi, którzy w istocie „nie biorą go na serio”. To retoryczna sztuczka — z jednej strony przedstawiasz integrystów jako radykałów oderwanych od rzeczywistości, z drugiej zarzucasz im hipokryzję, że nie są aż tak radykalni, jak deklarują. Tymczasem Kościół nigdy nie wymagał od wiernych perfekcjonizmu niemożliwego do spełnienia, lecz **wierności drodze**. Integrysta nie udaje doskonałego, ale dąży do doskonałości w duchu pokuty, modlitwy i posłuszeństwa. To, że upada, nie jest hipokryzją, lecz elementem ludzkiej kondycji grzesznika, o której mówi Pismo: „Siedem razy na dzień upadnie sprawiedliwy, a jednak znowu powstanie” (Prz 24,16).

Twoje rozumienie wierności jest czysto legalistyczne — widzisz ją jako literalne spełnianie punktów kodeksu, a nie jako postawę serca wiernego Bogu. Integryzm nie polega na nierealnym samodoskonaleniu się przez ludzką siłę, lecz na zaufaniu łasce, która uzdalnia człowieka do świętości. Ty natomiast sprowadzasz wszystko do ludzkiego wysiłku i konsekwencji, co brzmi logicznie, ale jest duchowo puste.

Michał Dyszyński napisał:
Ale to jest hipokryzja! Jeśli ktoś się uważa za wyznawcę czegoś, to powinien ściśle się do wyznawanych wymogów dostosować - a do tego sprawdzić surowo, w obiektywny sposób, czy czasem nie ulżył sobie w czymś przy realizacji.

To zdanie pokazuje, że nie rozumiesz różnicy między grzechem a hipokryzją. Hipokryta to ten, kto udaje cnotę, której w ogóle nie chce mieć; grzesznik to ten, kto upada, ale wstaje. Integrysta nie jest hipokrytą, gdy nie dorasta do własnych ideałów — jest uczniem Chrystusa, który wie, że bez Niego nic uczynić nie może (J 15,5). Ty w gruncie rzeczy mierzysz chrześcijaństwo miarą moralnego perfekcjonizmu, podczas gdy jego istotą jest **miłość i łaska**, a nie bezbłędność. To Bóg, nie człowiek, jest miarą świętości.

Michał Dyszyński napisał:
Jak rygoryzm, to rygoryzm, a nie jakieś rozmamłanie!

To zdanie brzmi jak deklaracja surowości, ale jest podszyte ironią i pogardą. Bo w twoich ustach ten „rygoryzm” to nie postawa, lecz pretekst do drwiny. Gdybyś naprawdę rozumiał sens rygoryzmu katolickiego, wiedziałbyś, że jego źródłem nie jest mania kontroli ani pragnienie doskonałości dla samej doskonałości, lecz miłość Boga, która nie znosi kompromisu z grzechem. Rygoryzm w sensie chrześcijańskim to nie bezduszny formalizm, lecz wierność prawdzie. To, co nazywasz „rozmamłaniem”, w rzeczywistości jest przestrzenią miłosierdzia, w której Bóg działa w sercu człowieka stopniowo, nie łamiąc jego wolności, lecz ją oczyszczając.

Twoje rozumowanie opiera się na błędzie modernistów, którzy wszystko sprowadzają do ludzkiej konsekwencji, a nie do nadprzyrodzonej łaski. W katolicyzmie rygor nie jest celem, lecz narzędziem służby Bogu. Integrysta to nie biurokrata dogmatu, ale wierny, który wie, że lepiej być posłusznym surowym wymaganiom prawdy niż usprawiedliwiać własne słabości wymówkami. Ty natomiast budujesz fałszywą alternatywę: albo człowiek jest idealnie posłuszny, albo jest hipokrytą. To logika świata, nie Ewangelii. W świecie liczy się spójność z samym sobą, w Ewangelii liczy się wierność Bogu nawet wtedy, gdy człowiek upada. Integrysta o tym wie, ty tego wciąż nie pojmujesz.

Michał Dyszyński napisał:
Proste pytanie dla kogoś, kto się uważa za "posłusznego autorytetom": CO KONKRETNIE DZISIAJ ZROBIŁEŚ, ABY TO POSŁUSZEŃSTWO OKAZAĆ?... Konkretne wskazanie - bodaj jednej decyzji w dniu dzisiejszym, wczorajszym...

Twoje pytanie jest pozornie błyskotliwe, ale w rzeczywistości całkowicie nietrafne, bo opiera się na błędnym rozumieniu, czym w ogóle jest chrześcijańskie posłuszeństwo. Posłuszeństwo w sensie katolickim to nie jest wykonywanie codziennych instrukcji niczym urzędnik z listą poleceń. To postawa duchowa, wola podporządkowana Bogu poprzez Jego Kościół, moralność i sakramenty. Każdy katolik okazuje posłuszeństwo wtedy, gdy żyje zgodnie z przykazaniami, uczestniczy w Mszy świętej, unika grzechu, wypełnia obowiązki stanu, modli się, czyni dobro i znosi cierpienie z wiarą. To właśnie są akty posłuszeństwa, choć tobie wydają się „zbyt ogólne”, bo szukasz prostych, mierzalnych gestów, jakby chodziło o spis zadań. Ale religia to nie biurokracja — to życie w prawdzie i wierność Bogu, który przemienia człowieka od środka.

Michał Dyszyński napisał:
A jednocześnie, choć mialo być "nic od siebie" przecież zadydowałeś tysiące innych rzeczy w ciągu dnia - którą noga wstać z łóżka, w co się ubrać, czy wypić kawę, czy herbatę...

To już czysta karykatura wiary. Posłuszeństwo Kościołowi nie oznacza rezygnacji z używania rozumu czy wolnej woli w sprawach obojętnych moralnie. Kościół nie zajmuje się twoim wyborem herbaty czy butów, tylko tym, jak żyjesz względem Boga i ludzi. Twoja ironia opiera się na banalnym sofizmacie: skoro autorytet nie rozstrzyga każdej drobnostki, to znaczy, że w ogóle nie działa. Tymczasem Kościół uczy jasno, że człowiek został obdarzony rozumem i wolnością, by stosować ogólne zasady dobra w codzienności. Nie jest to „działanie od siebie” w sensie buntu wobec autorytetu, lecz właśnie współpraca z nim w wolności, którą Bóg dał człowiekowi. Ty mylisz wolność z anarchią, a posłuszeństwo z automatyzmem.

Michał Dyszyński napisał:
Hipokryci! Wcale nie jesteście posłuszni swoim autorytetom, tylko gadacie o tym posłuszeństwie!

To oskarżenie jest emocjonalne, nie racjonalne. Hipokryzja nie polega na tym, że ktoś nie jest doskonały w każdym czynie, lecz na tym, że udaje wiarę, której wcale nie wyznaje. Integrysta nie udaje — on walczy, upada i powstaje. Twoje rozumienie „posłuszeństwa” przypomina myślenie faryzeusza, który rozlicza innych z formalnych aktów, zamiast widzieć ducha wiary. Chrystus nie potępił uczniów, że w codzienności podejmują decyzje, lecz że nie mają odwagi stanąć w prawdzie. Integryści stają, nawet jeśli są słabi. Ty ich wyśmiewasz, bo w twoim świecie posłuszeństwo to fikcja, a wolność to jedyny bóg.

Michał Dyszyński napisał:
Jak byście byli naprawdę posłuszni swoim autorytetom, to byście byli w stanie podać z każdego dnia choćby kilka aktów tego posłuszeństwa. I jednocześnie nie decydowalibyście "od siebie" w tych tysiącach życiowych spraw!

Nie rozumiesz istoty posłuszeństwa, bo mierzysz je miarą czysto ludzkiej kontroli, nie duchowego oddania. Każdy katolik, który odmawia pacierz, uczestniczy w Eucharystii, rezygnuje z grzechu mimo pokusy, przebacza, zamiast odpłacać złem za zło — to wszystko są akty posłuszeństwa. Właśnie w tych tysiącach codziennych decyzji wyraża się wierność Bogu. Kościół nie wymaga, by człowiek był marionetką, tylko by jego wolność była uświęcona łaską. Twoje kpiny z tego pokazują, że nie wierzysz ani w łaskę, ani w sens nadprzyrodzony życia. Posłuszeństwo, które wyśmiewasz, nie jest niewolnictwem, lecz najwyższą formą wolności — tą, o której mówi św. Paweł: „Teraz, gdy zostaliście uwolnieni od grzechu, staliście się sługami Boga; macie owoc ku uświęceniu, a końcem – życie wieczne” (Rz 6,22).

W istocie twoje pytanie zdradza, że nie rozumiesz samego fundamentu katolicyzmu. Uważasz, że wiara to system zewnętrznego zarządzania, a nie wewnętrzne przylgnięcie do Prawdy. Ale Kościół nie jest firmą z planem dnia, tylko mistycznym Ciałem Chrystusa, w którym posłuszeństwo nie polega na mechanicznej reakcji, lecz na zjednoczeniu woli ludzkiej z Bożą. I właśnie to czyni integrystów wiernymi — nie to, że mają listę poleceń, lecz to, że ich serca biją w rytmie wiary, której ty próbujesz zaprzeczyć, bo nie potrafisz jej pojąć.

Michał Dyszyński napisał:
Integryzm odrzucam z powodu mojej dociekliwości i twardej wymagalności.

Nie, nie odrzucasz integryzmu z „dociekliwości” ani „wymagalności”, tylko z powodu pychy i niezdolności do zaufania. To nie jest intelektualna czujność, lecz klasyczna postawa modernistycznego sceptycyzmu, który pod pozorem „myślenia krytycznego” w rzeczywistości odcina się od źródła prawdy, by samemu być ostatecznym sędzią. Kościół od zawsze ostrzegał przed tą postawą. Papież Pius X w encyklice *Pascendi Dominici Gregis* pisał jasno, że moderniści „stawiają rozum ludzki ponad wiarę” i czynią z własnej świadomości miarę objawienia. Ty dokładnie to robisz — uzurpujesz sobie prawo do ostatecznego rozstrzygania, co jest „prawdziwym posłuszeństwem”, a co nie, czyli stawiasz siebie ponad autorytetem, któremu rzekomo chcesz się przyjrzeć.

Michał Dyszyński napisał:
Wszak jeślibym miał uczciwie zrealizować wymóg posłuszeństwa autorytetom, to nie przecież także będzie mi nigdy wolno zadecydować o tym, że posłuszny już jestem. Bo przecież to ja wtedy decyduję o tym, że to, co realizuję w ogóle jest posłuszeństwem.

To sofizmat samowikłania, którym próbujesz dowieść, że posłuszeństwo jest niemożliwe, bo jego rozpoznanie wymaga aktu decyzji. Ale posłuszeństwo w chrześcijaństwie nie jest abstrakcyjnym stanem, który się samemu ocenia, tylko konkretnym aktem zgodności z nauczaniem Kościoła. Jeśli ktoś czyni to, co Kościół nakazuje — żyje według jego moralnych zasad, uznaje jego doktrynę, przyjmuje sakramenty — to jest posłuszny. Nie dlatego, że sam sobie to uznał, lecz dlatego, że działa zgodnie z obiektywnym źródłem prawdy. Twoja logika prowadzi do absurdu: gdyby ją zastosować konsekwentnie, to żadna cnota nie byłaby możliwa, bo każda wymaga rozeznania. Nie można modlić się, bo trzeba „zdecydować”, że się modli; nie można wierzyć, bo trzeba „zdecydować”, że się wierzy. To jałowa gra pojęć, która nie dotyka rzeczywistości, tylko ją rozbija.

Michał Dyszyński napisał:
Odrzucając samokrytycyzm, czyli nie stawiając sobie pytań o to, CZY to, co realizuję jest posłuszeństwem mogę przecież za „posłuszeństwo” potraktować wszystko, co mi się skojarzy. Jak odróżnić to obiektywne posłuszeństwo od życzeniowego?…

Nikt w Kościele nie odrzuca samokrytycyzmu, ale ty mylisz go z samowolą. Samokrytycyzm to rachunek sumienia wobec nauki Kościoła, nie wobec własnych wątpliwości. Odróżnienie posłuszeństwa „obiektywnego” od „życzeniowego” jest proste: obiektywne posłuszeństwo opiera się na wierze w to, co Kościół naucza, a nie na tym, co samemu się uzna za słuszne. Ty natomiast chcesz samemu ustanawiać kryterium tego rozróżnienia, czyli znowu stawiasz siebie w roli autorytetu, którego właśnie krytykujesz. To błędne koło, które nie prowadzi do prawdy, lecz do relatywizmu.

Michał Dyszyński napisał:
Może gdyby mieć zawsze pod ręką ten autorytet, który wskazuje „to jest posłuszeństwo”, a na inną postawę „to już nie jest posłuszeństwo” dałoby się zrealizować ideę posłuszeństwa w niesprzecznej postaci, czyli tej „nie od siebie”.

To, że nie masz fizycznie przy sobie papieża czy biskupa, nie znaczy, że nie masz autorytetu. Kościół przez dwa tysiące lat nieustannie naucza, co jest zgodne z wolą Bożą. Katechizm, Pismo Święte, Tradycja, nauczanie Magisterium — to wszystko są żywe drogowskazy posłuszeństwa. Jeśli je znasz i świadomie im się podporządkowujesz, to jesteś posłuszny. Nie trzeba codziennie odbierać komunikatu z Watykanu, żeby żyć w zgodzie z Kościołem. Twoje domaganie się autorytetu „na każde żądanie” to infantylne wykręcanie się od odpowiedzialności. Chcesz mieć wymówkę: skoro nie mam biskupa przy stole, to mogę sam decydować. Ale wiara nie działa w ten sposób. Posłuszeństwo nie jest wygodnym systemem konsultacji, tylko aktem pokory wobec prawdy, która już została objawiona.

Michał Dyszyński napisał:
Wg mnie chyba nikt na świecie takiego czegoś nie ma (z wyjątkiem samych autorytetów, które stwierdzają samym sobie wszystko, co tylko uznają za słuszne).

To już czysta insynuacja i brak zrozumienia hierarchii duchowej. Autorytety w Kościele nie „stwierdzają samym sobie”, lecz służą prawdzie objawionej, której nie są właścicielami, tylko strażnikami. Sam Chrystus powiedział do Piotra: „Paś owce moje”, a nie „rób, co ci się podoba”. Twój zarzut jest typowy dla kogoś, kto nie uznaje autorytetu duchowego, bo nie potrafi przyjąć, że może istnieć ktoś, kto ma większą władzę niż on sam w sprawach prawdy. Ale taka jest właśnie istota Kościoła — w nim nie każdy jest równy w rozeznaniu, bo Duch Święty działa przez pasterzy. Ty tę rzeczywistość odrzucasz, bo nie chcesz mieć nad sobą nikogo, komu trzeba zaufać. A to nie jest „dociekliwość” — to bunt przebrany w filozoficzne słowa.

Twoje „twarde pytania” nie rozbijają integryzmu, tylko odsłaniają własny kryzys wiary. Bo ostatecznie nie chodzi ci o prawdę, lecz o to, by nikt poza tobą jej nie definiował. Właśnie dlatego Kościół nazywa taki sposób myślenia herezją modernizmu — ukrytym kultem człowieka, który mówi: „nie będę służył”.

Michał Dyszyński napisał:
To wszystko oznacza, że do realnego wdrożenia posłuszeństwa, przy każdej swojej decyzji, przy każdym dylemacie w jakiejkolwiek kwestii trzeba mieć przy sobie autorytet, który mi zatwierdzał będzie wszystko.

Nie, to nic takiego nie oznacza. To tylko twoje własne uproszczenie, wynikające z błędnego założenia, że posłuszeństwo w chrześcijaństwie jest rodzajem zewnętrznego nadzoru, a nie wewnętrzną postawą serca. Kościół nigdy nie nauczał, że chrześcijanin musi mieć przy sobie „zatwierdzającego” każdą decyzję duchowego urzędnika. Posłuszeństwo to nie mechaniczne wykonywanie rozkazów, lecz podporządkowanie woli własnej prawdzie, którą głosi Kościół. Jeśli ktoś zna naukę Kościoła i działa w jej duchu, to jego decyzje — nawet podejmowane samodzielnie — są właśnie przejawem posłuszeństwa. Nie potrzebuje kapłana, który by mu każdorazowo „autoryzował” wybór obiadu czy sposób rozmowy z bliźnim. Chrześcijańska wolność nie jest sprzeczna z posłuszeństwem — jest jego owocem.

Michał Dyszyński napisał:
W przeciwnym wypadku to nie będzie posłuszeństwo, tylko „decyzja od samego siebie”, czyli właśnie to, z czym integryzm walczy.

Nie rozumiesz, z czym integryzm naprawdę walczy. Integrysta nie odrzuca decyzji podejmowanych samodzielnie, lecz decyzje **nieposłuszne prawdzie objawionej**. Walka nie toczy się z ludzką wolą, ale z samowolą — z decyzjami podejmowanymi wbrew nauce Kościoła, z pychą, która stawia „ja” ponad Objawienie. Twoje ujęcie to karykatura, bo sprowadzasz duchowy porządek do absurdu logicznego: albo człowiek ma przy sobie autorytet na każdy krok, albo jest hipokrytą. W ten sposób stwarzasz fałszywy dylemat, który sam potem wyśmiewasz, żeby dowieść swej racji. To nie uczciwa analiza, to sofistyczna iluzja, w której sam ustawiasz kukłę i ją przewracasz.

Michał Dyszyński napisał:
Zatem wychodzi na to, że jak się na poważnie potraktuje wymóg posłuszeństwa autorytetom, przeciwstawiający te decyzje samodzielnym decyzjom osoby, to jest to wymóg albo nierealny, albo… (co jest zdecydowanie najczęstszą opcją) lądujący w hipokryzji polegającej na tym, że dana osoba i tak decyzje podejmuje jednak samodzielnie, ostatecznie i tak robi „to, jak sprawy traktują wszyscy pozostali”, tylko głośno krzyczy o tym rzekomym swoim „posłuszeństwie” jako o czymś innym.

Nie, nie „ląduje w hipokryzji”, tylko w żywej rzeczywistości ludzkiej natury, która posłuszeństwa się uczy, a nie otrzymuje go w pełni od razu. Posłuszeństwo nie jest stanem automatycznym, tylko procesem — człowiek wzrasta w nim poprzez modlitwę, wyrzeczenie i łaskę. Twoje ujęcie jest mechaniczne i pozbawione życia duchowego. Chcesz mieć logikę matematyczną w miejscu, gdzie działa łaska. A łaska nie działa na zasadzie prostych warunków logicznych, tylko przemienia stopniowo serce człowieka. To, że ktoś decyduje samodzielnie, nie znaczy, że działa wbrew posłuszeństwu, jeśli jego decyzje są zgodne z nauką Kościoła. Ty nie pojmujesz tej różnicy, bo sprowadzasz posłuszeństwo do ideologii, a nie do relacji z Bogiem.

Michał Dyszyński napisał:
Jest to forma hipokryzji, która czasem bywa osładzana jakimiś życzeniowymi pretekstami do uznawania sobie owych samodzielnych decyzji za „posłuszeństwo” – np. ktoś coś ostentacyjnie przed samym sobą zrobi mało wygodnego, może sobie zada jakąś szykanę, aby potem obnosić przed sobą to zdarzenie jako wyraz „ewidentnego posłuszeństwa”, a potem robić sobie (trochę dla samego siebie, często też przed innymi) sztandar, pod którym już się za posłusznego można uznawać.

To twój kolejny insynuacyjny atak, który nie dowodzi niczego poza własną niechęcią do ludzi wiernych zasadom. Twoje ironiczne przykłady są złośliwym karykaturowaniem praktyk pokutnych i ascetycznych, które w tradycji chrześcijańskiej mają głęboki sens — uczą pokory i oderwania od pychy. Ty je wyśmiewasz, bo nie wierzysz, że człowiek może działać z czystej intencji, nie dla pokazania się, lecz dla Boga. To mówi więcej o twojej psychologii niż o integrystach. Utożsamiasz zewnętrzne przejawy pobożności z hipokryzją, bo nie rozumiesz, że w Kościele nie chodzi o pokaz, lecz o formację ducha. To stary błąd oświeceniowego racjonalizmu: wszystko, co religijne, musi być pozorem.

Michał Dyszyński napisał:
Z moich doświadczeń z integrystami wynika mi, że są oni z grubsza tak samo posłuszni ogólnie jak reszta społeczeństwa, tylko że po prostu bardziej się upierają przy tym, że owymi „posłusznymi” są – dorabiają sobie wygodną legendę, która odosobnione przypadki zadania sobie jakiejś szykany wynosi do rangi dowodu ich posłuszeństwa po wsze czasy.

Twoje „doświadczenia” nie są argumentem — to zbiór uprzedzeń ubranych w pseudoanalityczny ton. Nie widzisz różnicy między ludzką słabością a obłudą, bo nie uznajesz obiektywnego kryterium dobra. Integryści są posłuszni nie dlatego, że są doskonali, ale dlatego, że uznają autorytet, któremu się podporządkowują. Ich wiara nie jest „legendą”, tylko świadomym wyborem wierności. Ty chcesz ich mierzyć własną miarą — subiektywnego odczucia i ironicznego dystansu — a to właśnie jest źródło twojego błędu.

Posłuszeństwo nie wymaga nieustannej zewnętrznej weryfikacji ani świadków. Jest wewnętrzną dyspozycją wobec Boga, której nie da się zrozumieć bez wiary. Dlatego twoje analizy, choć zręczne retorycznie, są duchowo martwe. Integryści nie potrzebują „zatwierdzeń” swoich decyzji, bo mają prawo i naukę, które jasno mówią, co jest dobre, a co złe. A jeśli upadają — wiedzą, gdzie wrócić. Ty zaś, odrzucając autorytet, zostajesz sam z własnymi pytaniami, na które nie masz odpowiedzi, bo sam sobie ją podciąłeś, negując istnienie pewnej prawdy poza sobą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25514
Przeczytał: 101 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 6:50, 17 Paź 2025    Temat postu:

Apologeci

Cytat:
zostajesz sam z własnymi pytaniami, na które nie masz odpowiedzi, bo sam sobie ją podciąłeś, negując istnienie pewnej prawdy poza sobą.


Tak Michale Dyszyński, religia Tobie w niczym nie pomogła.

Chyba, że masz jakąś prawdę poza sobą. Twoje wypowiedzi nie pozwalają w tej chwili ją rozpoznać.

Ateisci miewają jakieś prawdy poza sobą. Są wśród nich wprawdzie także nihilisci, ludzie poszukujący lub błąkający się.


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Pią 8:06, 17 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:07, 17 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
W przeciwnym wypadku to nie będzie posłuszeństwo, tylko „decyzja od samego siebie”, czyli właśnie to, z czym integryzm walczy.

Nie rozumiesz, z czym integryzm naprawdę walczy. Integrysta nie odrzuca decyzji podejmowanych samodzielnie, lecz decyzje **nieposłuszne prawdzie objawionej**.


Problem, o którym ja piszę dotyczy właśnie tego CO JEST OWYM (NIE)POSŁUSZEŃSTWEM prawdzie objawionej?
Tego żaden integrysta nigdy nie ruszy, tylko może mantrować o tym, że coś już "jest prawdą objawioną", albo że "nie jest", jakby na co dzień o tym nie podejmowano decyzji. Ale te decyzje muszą być podjęte, bo bez nich stan "jest" vs "nie jest" wciąż ma pozycję nieokreśloną. Więc przenoszenie problemu z sytuacji, gdy jest pytanie o do JAK COŚ USTALIĆ, na sytuację TO JUŻ JEST USTALONE jest ignorowaniem postawionego zagadnienia. Właśnie bowiem w tym jest problem, że wierny spotyka się z sytuacjami:
1. które są nieokreślone, wobec tego, co spotkałem, w kontekście pytania "jak ma się do tego prawda objawiona?"
2. Integryzm neguje tu prawo do podjęcia w owej sprawie decyzji samodzielnie, bo to nazywa "nieposłuszeństwem", jest "decydowaniem od siebie".
3. Jednocześnie jedynie stała obecność autorytetu, który by każdy taki problem był w stanie rozstrzygnąć, umożliwia określenie stanowiska w sprawie.
Nie ma zmiłuj - każda decyzja podjęta przez samego wyznawcę, jest w takim układzie ZAWSZE "nieposłuszeństwem", bo jest "od siebie", a więc DLA SIEBIE integrysta nie jest w stanie ustalić, co jest ową prawdą objawioną w niezliczonych przypadkach. Wobec integrysty prawda objawiona jest zawsze "tam", jest na zewnątrz jego umysłu, a więc bez stałego dostępu do zewnętrznego określającego (autorytetu) nigdy integrysta nie może określić, czy był tej prawdzie "posłuszny", czy też nie był, bo jeśliby to sobie określil, to zrobi to swoim umysłem, czyli okaże się "nieposłuszny", czyli jego ustalenie owego posłuszeństwa będzie i tak nic nie warte.

A tak w ogóle, to każdy integrysta piszący cokolwiek od siebie na publicznym forum, okazuje nieustannie nieposłuszeństwo swoim autorytetom - właśnie przez to, że pisze od siebie.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 11:42, 17 Paź 2025, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25514
Przeczytał: 101 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:02, 17 Paź 2025    Temat postu:

Chcemy Michał Dyszyński aby na tym forum pisał Urząd Nauczycielski?

Kościoła.

To byłoby możliwe?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 13:03, 17 Paź 2025    Temat postu:

Semele napisał:
Chcemy Michał Dyszyński aby na tym forum pisał Urząd Nauczycielski?

Kościoła.

To byłoby możliwe?

Ja nie mam zdania w tej kwestii.

Właściwie to ogólnie integrystów traktuję tak do końca KONSEKWENTNIE WEDLE ICH SUGESTII. Integryzm głosi ideał, aby wierny nie dodawał "nic od siebie". Więc ja, gdy pojawia się kwestia obejmowana integrystycznym zasięgiem, BLOKUJĘ SWOJE ODCZUWANIE I REFLEKSJĘ. Robię to, czego "chce ode mnie integryzm", czyli traktuję daną rzecz na zasadzie "ode mnie może tu być jedynie NIC".
Kwestią osobną jest, czym różni się owa postawa od ABSOLUTNEGO ZIGNOROWANIA tego, co integryzm do wierzenia wystawił. Ale to już problem samego integryzmu, czy "sam wie, czego właściwie chce".

Czy mogę się "spytać siebie samego" o to, jak odbieram jakąś doktrynę religijną, ktorą mi podano jako "posłusznie uwierzyć i nie dodawać nic od siebie"?...
- Samo pytanie już byłoby przecież dodaniem aspektu od siebie, a jeszcze odczytanie własnych spontanicznych odczuć pod tym kątem byłoby już zupełnie działaniem w trybie dodawania "od siebie". Więc nie wolno jest mi (w trybie integrystycznym) pytać w ogóle o jakieś własne (własne?!!!... :shock: :fight: apage satanas!) zdanie w kwestii owej doktryny. Zatem mogę ją tylko zobaczyć/usłyszeć i zablokować wszelkie odczucia na jej temat. Czym to się różni od totalnego zignorowania takiej doktryny?...
- Na to pytanie ja akurat nie potrafię odpowiedzieć. :nie:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 14:28, 17 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:54, 17 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Ja nie mam zdania w tej kwestii.


Czyli w kwestii zasadniczej, fundamentalnej, która stanowi o być albo nie być sensowności wszelkich wywodów Dyszyńskiego - jak zwykle głowa w piasek i ucieczka. Klasyka

Michał Dyszyński napisał:
Właściwie to ogólnie integrystów traktuję tak do końca KONSEKWENTNIE WEDLE ICH SUGESTII. Integryzm głosi ideał, aby wierny nie dodawał "nic od siebie". Więc ja, gdy pojawia się kwestia obejmowana integrystycznym zasięgiem, BLOKUJĘ SWOJE ODCZUWANIE I REFLEKSJĘ. Robię to, czego "chce ode mnie integryzm", czyli traktuję daną rzecz na zasadzie "ode mnie może tu być jedynie NIC".


To, co piszesz, to parodia myśli katolickiej, nie jej streszczenie. Integryzm nie głosi, by człowiek „nic od siebie nie dodawał” w sensie mechanicznego wyłączenia rozumu i uczuć. Głosi, że człowiek nie ma prawa zmieniać Objawienia według własnego widzimisię. Posłuszeństwo wobec Objawienia nie oznacza amputacji rozumu, tylko jego podporządkowanie prawdzie. Ty natomiast tworzysz karykaturę, w której integrysta to automat, który ma „zablokować refleksję”. Ale Kościół nigdy tego nie nauczał. Święty Augustyn pisał: „Rozumiej, abyś wierzył; wierz, abyś rozumiał”. Wiara i rozum współpracują, a nie wykluczają się. Twój „integrysta-zombi”, który nie może myśleć, to twój własny konstrukt, nie opis żadnego realnego katolika.

Michał Dyszyński napisał:
Kwestią osobną jest, czym różni się owa postawa od ABSOLUTNEGO ZIGNOROWANIA tego, co integryzm do wierzenia wystawił. Ale to już problem samego integryzmu, czy "sam wie, czego właściwie chce".

Nie, to nie problem integryzmu, tylko twojej nieuczciwości intelektualnej. Integrysta wie doskonale, czego chce: wierności depozytowi wiary bez dowolnych modyfikacji. To ty nie rozumiesz, że „posłuszeństwo” nie oznacza ślepoty, lecz zaufanie do objawionej prawdy, której katolik sam z siebie nie jest w stanie ustalić. Jak przy pomocy samego rozumu wydedukowałbyś, że Bóg jest Trójcą, gdyby nie zostało to objawione? Ach, no tak, przecież ty w Trójcę nie wierzysz. Sam pisałeś, że ci się to nie spina. Taki z ciebie "katolik". Tak właśnie kończy się modernizm, gdzie rozum stoi nad Chrystusem i Go poucza. Opłakane skutki tego widać właśnie po tobie. Twoje „zignorowanie” jest więc niczym innym jak usprawiedliwieniem duchowego lenistwa — mówisz: „skoro nie mogę interpretować po swojemu, to nie będę myśleć wcale”. A przecież to ty sam sobie ten absurd wmawiasz, żeby pokazać integryzm jako sprzeczność.

Michał Dyszyński napisał:
Czy mogę się "spytać siebie samego" o to, jak odbieram jakąś doktrynę religijną, ktorą mi podano jako "posłusznie uwierzyć i nie dodawać nic od siebie"?...

Nie tylko możesz, ale powinieneś. Problem w tym, że ty nie rozumiesz, czym jest granica między interpretacją a deformacją. Posłuszeństwo nie oznacza zakazu zadawania pytań, lecz zakaz pychy intelektualnej, która chce podmienić sens Objawienia na własny. „Nie dodawać nic od siebie” znaczy: nie zmieniać tego, co zostało dane od Boga. Twoja kpina z tego przykazania pokazuje, że nie odróżniasz poznawania od podmieniania.

Michał Dyszyński napisał:
Więc nie wolno jest mi (w trybie integrystycznym) pytać w ogóle o jakieś własne (własne?!!!... :shock: :fight: apage satanas!) zdanie w kwestii owej doktryny. Zatem mogę ją tylko zobaczyć/usłyszeć i zablokować wszelkie odczucia na jej temat. Czym to się różni od totalnego zignorowania takiej doktryny?...

Różni się tym, że ty w swojej ironii nie odróżniasz rozumu oświeconego wiarą od rozumu zbuntowanego. Integryzm nie żąda zablokowania uczuć, tylko ich uporządkowania — poddania łasce i rozumowi w świetle wiary. Ignorowanie doktryny to właśnie twoja postawa: udawanie, że ją się „przemyślało”, podczas gdy faktycznie się ją wyśmiewa i odrzuca.

Twoja ironia zawoalowana w formie rzekomego „eksperymentu logicznego” jest przejawem pychy. Nie zadajesz pytań po to, by zrozumieć, ale by ośmieszyć. Zamiast badać w pokorze, szydzisz z samej idei posłuszeństwa, tak jakby była absurdem. A tymczasem cała historia Kościoła — od apostołów po świętych — pokazuje, że bez posłuszeństwa nie ma ani świętości, ani jedności. Twoje myślenie to klasyczna liberalna prowokacja: udajesz, że stosujesz zasady Kościoła „do końca”, po to tylko, by wykazać ich rzekomą bezsensowność. Ale w istocie nie stosujesz ich wcale — tylko własną karykaturę, którą sam wymyśliłeś, żeby ją potem obalić.

Nie udowadniasz słabości integryzmu — udowadniasz tylko, że nie rozumiesz wiary chrześcijańskiej, Dyszyński


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pią 17:02, 17 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 18:55, 17 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Więc nie wolno jest mi (w trybie integrystycznym) pytać w ogóle o jakieś własne (własne?!!!... :shock: :fight: apage satanas!) zdanie w kwestii owej doktryny. Zatem mogę ją tylko zobaczyć/usłyszeć i zablokować wszelkie odczucia na jej temat. Czym to się różni od totalnego zignorowania takiej doktryny?...

Różni się tym, że ty w swojej ironii nie odróżniasz rozumu oświeconego wiarą od rozumu zbuntowanego. Integryzm nie żąda zablokowania uczuć, tylko ich uporządkowania — poddania łasce i rozumowi w świetle wiary.

Oczywiście owego "uporządkowania" nie wolno jest wiernemu samemu dokonać. Ale z drugiej strony żaden autorytet też tego nie dokona, bo jeszcze nie wynaleziono interfejsu autorytet - mózg wyznawcy. Więc owo "uporządkowanie" nie ma się czym dokonać, skoro z drugiej strony wyznawca nie powinien "dodawać nic od siebie".
Czyli mamy sytuację, w której coś niby trzeba zrobić, ale zablokowano biednemu wyznawcy wszystkie narzędzia ku temu, aby tego dokonać. I chyba integrystom właśnie o to chodzi!
Bo za chwilę wyznawca - ofiar integryzmu może nawet zostać o to oskarżony!
Teraz da się mu przypisać winę, jaki to "nieuporządkowany" jest. A jeśli by się zaczął (sam! Bo przecież nic ani nikt nie zrobi tego za niego) sam porządkować, to będzie "nieposłuszny". I jakby nie kręcił, pośladki zawsze z tyłu. :cry:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 2:47, 18 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Oczywiście owego "uporządkowania" nie wolno jest wiernemu samemu dokonać. Ale z drugiej strony żaden autorytet też tego nie dokona, bo jeszcze nie wynaleziono interfejsu autorytet - mózg wyznawcy. Więc owo "uporządkowanie" nie ma się czym dokonać, skoro z drugiej strony wyznawca nie powinien "dodawać nic od siebie".


Tu właśnie ujawnia się twoje zasadnicze niezrozumienie. Katolickie „nie dodawać nic od siebie” nie znaczy wyłączyć własny rozum ani uczucia, tylko podporządkować je wyższemu porządkowi – temu, który nie pochodzi z człowieka, lecz z Boga. Ty interpretujesz to zdanie mechanicznie, jakby chodziło o sparaliżowanie człowieka, podczas gdy chodzi o jego oczyszczenie. Kościół nie uczy, że człowiek ma być biernym automatem, lecz że jego działanie ma być oświecone łaską i posłuszeństwem prawdzie, nie własnemu kaprysowi.

Twoje „interfejs autorytet–mózg” to karykatura rzeczywistości duchowej. Kościół nigdy nie głosił, że autorytet ma myśleć za człowieka. Głosi natomiast, że Duch Święty działa w sercach wiernych przez nauczanie Kościoła (J 16,13). Łaska nie jest przewodem USB między papieżem a neuronami wiernego, tylko nadprzyrodzonym światłem, które przenika sumienie i prowadzi człowieka do prawdy. Ty z tego drwisz, bo nie rozumiesz, że wiara to nie zewnętrzny rozkaz, ale współdziałanie rozumu i łaski.

Michał Dyszyński napisał:
Czyli mamy sytuację, w której coś niby trzeba zrobić, ale zablokowano biednemu wyznawcy wszystkie narzędzia ku temu, aby tego dokonać. I chyba integrystom właśnie o to chodzi!


To kolejna sofistyczna manipulacja. Integryzm nie blokuje „narzędzi”, tylko wskazuje, że same naturalne narzędzia człowieka – rozum, emocje, wola – są skażone grzechem pierworodnym i dlatego potrzebują oczyszczenia przez wiarę. Ty nazywasz to „blokadą”, ale to jest właśnie realizm duchowy: człowiek nie zbawi się sam. Kiedy Kościół mówi „nie ufaj sobie bez zastrzeżeń”, nie znaczy to „zrezygnuj z rozumu”, tylko „poznaj jego granice”.

Michał Dyszyński napisał:
Bo za chwilę wyznawca - ofiar integryzmu może nawet zostać o to oskarżony! Teraz da się mu przypisać winę, jaki to "nieuporządkowany" jest. A jeśli by się zaczął (sam! Bo przecież nic ani nikt nie zrobi tego za niego) sam porządkować, to będzie "nieposłuszny". I jakby nie kręcił, pośladki zawsze z tyłu.


Ta twoja kpina jest czystym cynizmem, zbudowanym na fałszywym przeciwstawieniu: albo człowiek robi wszystko sam, albo wszystko za niego robi autorytet. To kolejna fałszywa dychotomia, którą wyprodukowałeś. Chrześcijaństwo nigdy tak nie nauczało. W katolickiej nauce o łasce i współpracy człowieka z Bogiem (synergii) istnieje pełna równowaga między łaską a wolą. „Bóg, który cię stworzył bez ciebie, nie zbawi cię bez ciebie” – pisał św. Augustyn.

Integrysta nie chce "biednego wyznawcy" zniewolić, tylko nauczyć go, że jego porządkowanie uczuć i sumienia ma sens tylko wtedy, gdy jest zakorzenione w nauce chrześcijańskiej, nie w subiektywnych emocjach. Ty natomiast proponujesz model „samoporządkowania” – jakby "biedny wyznawca", pogrążony w upadłej naturze, mógł sam siebie naprawić. To jest czysty pelagianizm, herezja potępiona przez Kościół już w V wieku. A ty tę herezję wyznajesz z pełną gorliwością, Dyszyński

W twojej ironii o „biednym wyznawcy” pobrzmiewa nuta buntownika, który nie może znieść, że istnieje autorytet ponad nim. Ale prawda wiary nie potrzebuje twojego sarkazmu. Ona trwa, bo pochodzi od Chrystusa, a nie z twojej ułomnej "logiki". Dlatego właśnie integryzm, którego tak nienawidzisz, jest w istocie ostatnim bastionem realizmu duchowego wobec twojego liberalnego fikcjonizmu.

Nie rozumiesz, że posłuszeństwo nie jest klatką, tylko bramą do wolności. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32). A prawdy nie poznaje się przez ironizowanie, tylko przez pokorę wobec tego, co większe niż ty sam.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Sob 4:42, 18 Paź 2025, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:32, 18 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Oczywiście owego "uporządkowania" nie wolno jest wiernemu samemu dokonać. Ale z drugiej strony żaden autorytet też tego nie dokona, bo jeszcze nie wynaleziono interfejsu autorytet - mózg wyznawcy. Więc owo "uporządkowanie" nie ma się czym dokonać, skoro z drugiej strony wyznawca nie powinien "dodawać nic od siebie".


Tu właśnie ujawnia się twoje zasadnicze niezrozumienie. Katolickie „nie dodawać nic od siebie” nie znaczy wyłączyć własny rozum ani uczucia, tylko podporządkować je wyższemu porządkowi – temu, który nie pochodzi z człowieka, lecz z Boga. Ty interpretujesz to zdanie mechanicznie, jakby chodziło o sparaliżowanie człowieka, podczas gdy chodzi o jego oczyszczenie. Kościół nie uczy, że człowiek ma być biernym automatem, lecz że jego działanie ma być oświecone łaską i posłuszeństwem prawdzie, nie własnemu kaprysowi.

Problem jest w tym, że rozumowanie, odczuwanie rzeczywistości w każdym z nas jest jakoś JEDNOŚCIĄ. Nie mamy w świadomości gotowych, wytyczonych obiektywnie granic pomiędzy tą "złą" biernością, a "buntem" (jakby danej postawy nie nazwać). Człowiek po prostu ocenia, po prostu myśli na bazie tego, co w głębi duszy uznaje, w co wierzy, albo co mu zapadło też i w podświadomość. W każdej naszej decyzji jest zarówno aspekt uległości (czemuś) i buntu (wobec czegoś innego). Decyzje są „przeciąganiem liny” pomiędzy ciągnącymi w przeciwne strony:
- przeświadczeniem o tym, co jesteśmy w stanie znieść
- jakąś formą zdrowego rozsądku, rozumieniem sytuacji
- pragnieniem bycia zgodnym z normami, także z grupami ludzi, z autorytetami
- zgodnością z aspektem intuicyjnym, empatycznym sumienia
Człowiek nie wie, gdzie zaczyna się ta postawa, którą pasuje pod określenie „bunt”. Człowiek podejmuje decyzje kierując się jakoś intuicyjnie ogólną sensownością, co oznacza, że waży swoje decyzje możliwościami realizacji, swoimi umiejętnościami, mocami zmuszenia się do czegoś, co by nakazywała sytuacja, czy normy moralne.
A już szczególnie człowiek życiowo niedoświadczony, nieznający samego siebie, czyli np. nie potrafiący odróżniać dobrych autorytetów od złych, złudzeń od rzeczywistości, własnych pragnień ważnych dla funkcjonowania psychiki od pustych zachcianek. Naciskanie na takiego nieporadnego mentalnie człowieka sugestiami, że „nie powinien się buntować” tak naprawdę nie wytycza żadnego jasnego kierunku w jego rozumowaniach. Bo aspekt buntu nie jest oznaczony w umyśle, bo bunt i akceptacja zamieniają się ze sobą przy zmianie perspektywy.
Jeśli rodzic dziecku nakazuje jedno, a wychowawca w szkole coś przeciwnego, to dziecko jednocześnie się buntuje i akceptuje – bo jak się posłucha rodzica, to się „zbuntuje” wobec wychowawcy. Na tym świecie jesteśmy rozdzierani przez różne ośrodki wpływu – tradycjonalistów, modernistów, ateistów, teistów, nacjonalistów, internacjonałów itp. itd. Czasem jedni zyskują przewagę na arenie wpływu, a wtedy to oni stają się władzą, czasem ci z przeciwka wygrywają wybory i ustawiają zasady dla ludzi wedle swoich przekonań.
Tradycje też są i dobre i złe. Ostatnio parę odcinków seriali poruszało kwestię podległości cyganów pod tradycję romanipen. [link widoczny dla zalogowanych]
Z naszego punktu widzenia ta tradycje ma wiele krzywdzących ludzi aspektów. A jednak przez wielu jest bardzo usilnie pielęgnowana, narzucana ludziom. Jeśli zatem cygan widzi krzywdę, która się dzieje komuś z tytułu rygorów owego romanipen, to czy powinien raczej iść za głosem serca (a może i rozsądku), a potem sprzeciwić się tym zasadom, które były mu wpajane przez jego środowisko, czy powinien zlekceważyć ten fakty krzywdy i po prostu twardo obstawać przy tradycji?…
Wybrałem specjalnie przykład, na który potrafimy w naszej kulturze spojrzeć z dystansu, czyli potrafimy oceniać dobro i zło bez niewolniczego trzymania się tradycji, ale oczywiście chodzi mi o refleksję bardziej ogólną, związaną z pytaniem o prawo do stosowania w praktyce głosu sumienia, empatii, co oczywiście też będzie związane z zagrożeniem, że ktoś zbytnio zacznie ulegać swoim zachciankom. Tu nie ma jednoznacznej prostej drogi. Dlatego nic sensownego nie da się tu osiągnąć bez doskonalenia się świadomości człowieka, który sobie jakoś poukłada w swoim umyśle, „co tu jest czym?”
Który głos z tradycji jest słuszny?
Który autorytet jest fałszywy, a którego rad warto jest słuchać?
W czym i w jakim stopniu mogę polegać na samym sobie?
Jak ogólnie określać sensy tego, co nam sugerują ludzie, sytuacje, aby potem z tego wynikały dobre decyzje?

Jak się człowiekowi powie „ty się nie buntuj”, to taki człowiek nie będzie umiał odnieść tego „niebuntowania się” do każdej sytuacji poprawnie – bo bunt i jego zaprzeczenie nie są z góry w umysłach oznaczone. Bo każda decyzja o czymś jest formą buntu wobec sugestii z przeciwnej strony nas monitującej.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 12:32, 18 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:40, 18 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Problem jest w tym, że rozumowanie, odczuwanie rzeczywistości w każdym z nas jest jakoś JEDNOŚCIĄ. Nie mamy w świadomości gotowych, wytyczonych obiektywnie granic pomiędzy tą "złą" biernością, a "buntem" (jakby danej postawy nie nazwać). Człowiek po prostu ocenia, po prostu myśli na bazie tego, co w głębi duszy uznaje, w co wierzy, albo co mu zapadło też i w podświadomość.

Dyszyński, zaczynasz jak zawsze – od mgły. Rzucasz słowa w rodzaju „jedność”, „głębia duszy”, „brak granic” – jakby sama ich poetyckość miała coś tłumaczyć. Tymczasem to tylko semantyczny dym mający ukryć fakt, że nie rozróżniasz między epistemologią a psychologią. Mówisz o „jedności rozumowania i odczuwania”, jakby to była jakaś odkrywcza konstatacja, a to przecież truizm: tak, człowiek jest istotą złożoną z emocji i intelektu. Problem w tym, że ty zatrzymujesz się na tej banalnej obserwacji i udajesz, że ona unieważnia sens rozróżnienia między aktem rozumu a aktem wiary. Twój „relatywizm wnętrza” to tylko zasłona dla intelektualnej bezradności wobec pojęć precyzyjnych.

Michał Dyszyński napisał:
W każdej naszej decyzji jest zarówno aspekt uległości (czemuś) i buntu (wobec czegoś innego). Decyzje są „przeciąganiem liny” pomiędzy ciągnącymi w przeciwne strony:

* przeświadczeniem o tym, co jesteśmy w stanie znieść
* jakąś formą zdrowego rozsądku, rozumieniem sytuacji
* pragnieniem bycia zgodnym z normami, także z grupami ludzi, z autorytetami
* zgodnością z aspektem intuicyjnym, empatycznym sumienia

To twoje „przeciąganie liny” to ładny obrazek, ale z punktu widzenia filozofii jest pusty. Redukujesz dramat decyzji moralnej do psychologicznej gry sił, jakby człowiek był tylko polem wewnętrznych napięć. W ten sposób usuwasz z rozważań to, co stanowi o istocie moralności: obiektywny wymiar dobra i prawdy. Twoje myślenie to czysty subiektywizm – wszystko rozpływa się w indywidualnym odczuciu, intuicji, emocji. A potem jeszcze próbujesz to przedstawić jako głęboką refleksję o „naturze człowieka”. Nie, to nie jest głęboka refleksja, to filozoficzny nihilizm ubrany w słowa o empatii i sumieniu.

W dodatku twój opis jest sam sobie zaprzeczeniem. Z jednej strony mówisz, że „nie ma obiektywnych granic”, a z drugiej – że człowiek „pragnie być zgodny z normami”. Skąd się więc biorą te normy, skoro nie ma żadnych granic? Albo istnieje jakiś obiektywny porządek, wobec którego człowiek się określa, albo cała twoja konstrukcja jest tylko psychologicznym opisem chaosu. Nie możesz zjadać ciastka i mieć ciastka — nie możesz mówić o „normach” i „autorytetach”, jednocześnie negując możliwość istnienia trwałych zasad.

Twoje rozumowanie nie jest ani spójne, ani konsekwentne. Zaczynasz od postulatu „jedności” ludzkiego wnętrza, by potem rozbić je na sprzeczne siły i skończyć w psychologicznym relatywizmie, w którym każda decyzja jest równie „prawomocna”, bo wszystko jest tylko przeciąganiem liny. W efekcie nie zostaje z tego żadna filozofia, tylko opis wewnętrznego szumu, w którym wszystko się znosi.

Dyszyński, ty nie uprawiasz filozofii – ty uprawiasz psychologiczną publicystykę udającą refleksję o człowieku. Zamiast porządkować pojęcia, mieszasz je. Zamiast wyjaśniać, rozmywasz. Twój tekst nie prowadzi do poznania, tylko do mętnej autoapologii własnego subiektywizmu. I to właśnie dlatego każda twoja próba zdefiniowania czegokolwiek kończy się w tym samym miejscu – w chaosie, który nazywasz „jednością”.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli rodzic dziecku nakazuje jedno, a wychowawca w szkole coś przeciwnego, to dziecko jednocześnie się buntuje i akceptuje – bo jak się posłucha rodzica, to się „zbuntuje” wobec wychowawcy. Na tym świecie jesteśmy rozdzierani przez różne ośrodki wpływu – tradycjonalistów, modernistów, ateistów, teistów, nacjonalistów, internacjonałów itp. itd. Czasem jedni zyskują przewagę na arenie wpływu, a wtedy to oni stają się władzą, czasem ci z przeciwka wygrywają wybory i ustawiają zasady dla ludzi wedle swoich przekonań. Tradycje też są i dobre i złe. Ostatnio parę odcinków seriali poruszało kwestię podległości cyganów pod tradycję romanipen

Dyszyński, twój tok myślenia próbuje uchwycić jakiś konflikt wpływów i norm społecznych — ale wychodzi z tego mieszanka banału, niekonsekwencji i podaży wielkich słów bez realnej analizy. Po pierwsze, twierdzenie że „dziecko jednocześnie się buntuje i akceptuje” jest zwykłym uproszczeniem sytuacji wychowawczej: nie każde dziecko reaguje tak, nie w każdym przypadku normy rodzica i wychowawcy są rzeczywiście sprzeczne w identyczny sposób, i wreszcie nie wyjaśniasz mechanizmu, tylko rzucasz przykład jak gotowy argument. Następnie mówisz o „rozdzieraniu przez różne ośrodki wpływu” — tak, wpływy istnieją, ale ty ich natury nie rozkładasz. Mieszasz sferę władzy, norm, przekonań i decyzji indywidualnych bez jasnego rozróżnienia: jednorazowy konflikt norm nie dowodzi, że świat społeczny jest jedynie polem bitwy wpływów, a nie także racji, wartości, mechanizmów legitymizacji i legitymizacji władzy. Dalej: twierdzisz, że „tradycje też są i dobre i złe” — truizm, którego nie rozwijasz. A na koniec przywołujesz rzekomo temat - tradycję Romanipen Romów - by dodać dramatyzmu i pokazać skalę, ale nie wyjaśniasz, co z tej tradycji wynika i jakie ma znaczenie dla twojej tezy o wpływach norm. Ponadto link do Wikipedii to żadne uzasadnienie. Twoja narracja zbudowana jest wokół metafory „rozdzierania”, „wpływu”, „władzy”, „przewagi” — słowa brzmią mocno, ale nie ma za nimi żadnej konkretyzacji pojęć ani empirycznych dowodów. W konsekwencji twoje wywody są erystyczne i powierzchowne. Jeśli naprawdę chciałbyś pokazać, że normy z różnych instytucji wchodzą ze sobą w konflikty i że efektem może być podwójna postawa („bunt i akceptacja”), trzeba by pokazać mechanizmy identyfikacji, legitymizacji i internalizacji norm, a nie tylko podawać przykłady-strzały. Twój tekst jest więc ładnie brzmiącym, ale bezowocnym opisem świata – bez filozoficznej analizy, bez logicznej konsekwencji i bez odniesienia do realnych struktur, które rzekomo opisujesz.

Michał Dyszyński napisał:
Z naszego punktu widzenia ta tradycje ma wiele krzywdzących ludzi aspektów. A jednak przez wielu jest bardzo usilnie pielęgnowana, narzucana ludziom.

Zaczynasz od banału. To żadne odkrycie, że tradycje bywają krzywdzące, a mimo to trwają. Twoje zdanie nie wnosi nic poza truizmem, który każdy licealista potrafiłby sformułować po pierwszym zetknięciu z dowolną książką o antropologii kulturowej. Rzucasz słowo „narzucana”, jakbyś właśnie ujawnił mechanizm opresji, a to tylko opis faktu bez refleksji nad jego przyczynami. Żadnej analizy sił społecznych, żadnego namysłu nad funkcją tradycji, tylko moralizatorski gest i puste zdziwienie, że ludzie mogą się upierać przy tym, co ich rani.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli zatem cygan widzi krzywdę, która się dzieje komuś z tytułu rygorów owego romanipen, to czy powinien raczej iść za głosem serca (a może i rozsądku), a potem sprzeciwić się tym zasadom, które były mu wpajane przez jego środowisko, czy powinien zlekceważyć ten fakty krzywdy i po prostu twardo obstawać przy tradycji?…

To pytanie retoryczne tylko pozornie wygląda na moralny dylemat — w rzeczywistości jest wytrychem do twojej ulubionej tezy o „braku prostych odpowiedzi”. Ale moralność nie polega na rozkładaniu rąk i wzdychaniu nad złożonością świata. Twój dylemat jest źle postawiony, bo opiera się na fałszywym przeciwstawieniu: „głos serca” kontra „tradycja”. Serce bez rozumu jest impulsem, a tradycja bez refleksji jest martwym rytuałem. Prawdziwy problem nie leży w emocjonalnym wyborze, tylko w rozpoznaniu obiektywnego dobra. Ty zaś uciekasz od tego pytania, bo boisz się wartościowania – najwygodniej ci tkwić w zawieszeniu między wszystkimi stanowiskami.

Michał Dyszyński napisał:
Wybrałem specjalnie przykład, na który potrafimy w naszej kulturze spojrzeć z dystansu, czyli potrafimy oceniać dobro i zło bez niewolniczego trzymania się tradycji,

Nie, nie potrafisz „spojrzeć z dystansu”. Ty po prostu stawiasz siebie i swoją kulturę w roli arbitra – to gest kolonialny w czystej postaci. Używasz innej społeczności jako moralnej planszy, na której rozgrywasz swój filozoficzny teatr. I przy okazji popadasz w hipokryzję: krytykujesz „niewolnicze trzymanie się tradycji”, jednocześnie ślepo trzymasz się własnego schematu relatywizmu, który już dawno zastąpił ci jakiekolwiek kryterium dobra i prawdy.

Michał Dyszyński napisał:
ale oczywiście chodzi mi o refleksję bardziej ogólną, związaną z pytaniem o prawo do stosowania w praktyce głosu sumienia, empatii, co oczywiście też będzie związane z zagrożeniem, że ktoś zbytnio zacznie ulegać swoim zachciankom.

To jest właśnie moment, w którym twoja filozofia zapętla się w samej sobie. Najpierw stawiasz sumienie i empatię jako drogę do dobra, po czym natychmiast podcinasz im nogi, wmawiając, że są niebezpieczne, bo mogą przerodzić się w „zachcianki”. Tak zabijasz własną myśl zanim zdąży się rozwinąć. Nie potrafisz utrzymać spójności, bo boisz się jasnego stanowiska. Głos sumienia nie jest ani dowolnością, ani zachcianką – to świadomość dobra wpisana w naturę człowieka. Ty tego nie pojmujesz, bo twój relatywizm wytrzebił z ciebie pojęcie natury i prawdy.

Michał Dyszyński napisał:
Tu nie ma jednoznacznej prostej drogi. Dlatego nic sensownego nie da się tu osiągnąć bez doskonalenia się świadomości człowieka, który sobie jakoś poukłada w swoim umyśle, „co tu jest czym?”

Oto twoje ulubione zakończenie: tautologia w przebraniu mądrości. „Nie ma prostych dróg” – oczywiście, że nie ma, ale to nie powód, by kapitulować przed myśleniem. „Trzeba się doskonalić” – kolejny frazes, którym karmią się wszyscy pseudofilozofowie, gdy nie mają nic konkretnego do powiedzenia. Twoje „poukładać w umyśle, co tu jest czym” to żałosny substytut rozumienia. Zamiast poszukiwać prawdy, postulujesz niekończące się „układanie”, jakby filozofia była terapią, a nie narzędziem poznania.

Michał Dyszyński napisał:
Który głos z tradycji jest słuszny?
Który autorytet jest fałszywy, a którego rad warto jest słuchać?
W czym i w jakim stopniu mogę polegać na samym sobie?
Jak ogólnie określać sensy tego, co nam sugerują ludzie, sytuacje, aby potem z tego wynikały dobre decyzje?

To nie są pytania filozofa – to lament człowieka, który utknął w sceptycyzmie i myli go z głębią. Pytania o sens i autorytet są początkiem refleksji, nie jej końcem. Ty zatrzymujesz się na etapie wiecznego pytania, bo boisz się odpowiedzi, która wymagałyby przyjęcia hierarchii wartości. Uciekasz w „otwartość” i „proces”, bo one nie zobowiązują. W efekcie twoja „refleksja ogólna” jest tylko ruchem w miejscu – kręcisz się w kółko wokół własnych wątpliwości, jakby samo ich stawianie miało być dowodem głębi.

Dyszyński, twój tekst to klasyczna pseudo-refleksja moralnego relatywisty: gęsta od pytań, pusta od sensu. Nie analizujesz rzeczywistości – toniesz w niej. Nie stawiasz kryteriów – rozmywasz je. Nie dążysz do prawdy – zastępujesz ją samym aktem „zastanawiania się”. To nie filozofia, tylko elegancka forma bezradności ubrana w pseudo-ntelektualny ton.

Michał Dyszyński napisał:
Jak się człowiekowi powie „ty się nie buntuj”, to taki człowiek nie będzie umiał odnieść tego „niebuntowania się” do każdej sytuacji poprawnie – bo bunt i jego zaprzeczenie nie są z góry w umysłach oznaczone.

To zdanie jest przykładem czystej pseudo-głębi, która udaje analizę psychologiczną, a w rzeczywistości jest tylko chaosem słów. Twierdzisz, że „bunt i jego zaprzeczenie nie są z góry w umysłach oznaczone”, jakbyś właśnie odkrył tajemnicę ludzkiej świadomości. W rzeczywistości to truizm ubrany w bełkot: oczywiście, że pojęcia wymagają kontekstu, ale z tego nie wynika żadna filozoficzna mądrość. Człowiek doskonale rozumie, co znaczy „nie buntuj się” – bo rozumie sytuację, w której to zdanie pada. Nie potrzebuje metafizycznej analizy semantyki buntu, żeby wiedzieć, że chodzi o posłuszeństwo, nie o transcendentalne napięcie między pojęciami. Ty rozmywasz sens słów, żeby udawać, że odkrywasz w nich tajemnicę – a naprawdę tylko mącisz prostą relację między nakazem a aktem woli.

Michał Dyszyński napisał:
Bo każda decyzja o czymś jest formą buntu wobec sugestii z przeciwnej strony nas monitującej.

To już nie filozofia, tylko językowy absurd. Gdy każdą decyzję ogłaszasz „formą buntu”, słowo „bunt” przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli wszystko jest buntem, to nic nim nie jest. Mieszasz wybór z oporem, wolność z negacją, działanie z rewolucją. Tworzysz świat, w którym każdy akt decyzji jest rzekomo dramatycznym konfliktem sił — a to tylko projektowanie własnych intelektualnych napięć na rzeczywistość. Takie myślenie jest narcystyczne: robi z ludzkiej codzienności spektakl heroicznego buntu wobec „monitujących sugestii”. A przecież większość decyzji nie ma charakteru buntu – to zwykłe akty rozumu, zgodne z poznanym dobrem. Ty nie dopuszczasz tej prostoty, bo bez chaosu pojęć nie potrafisz oddychać.

Dyszyński, twoje zdania to nie refleksja, lecz gra pozorów – udajesz głębię, by zamaskować brak rozróżnień. Twoje myślenie rozpuszcza się w relatywistycznej papce, gdzie każde pojęcie traci granice, a każda decyzja staje się metafizycznym dramatem. To nie filozofia człowieka wolnego, tylko myślenie człowieka, który nie umie już odróżnić słów od rzeczywistości.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Nie 4:02, 19 Paź 2025, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:36, 19 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Dyszyński, zaczynasz jak
...
Dyszyński, ty nie uprawiasz filozofii
...
Dyszyński, twój tok myślenia próbuje uchwycić jakiś konflikt wpływów i norm społecznych — ale wychodzi z tego mieszanka banału, niekonsekwencji i podaży wielkich słów bez realnej analizy.
...
Zaczynasz od banału. To żadne odkrycie,
...


...Dyszyński, twój tekst to klasyczna pseudo-refleksja moralnego relatywisty: gęsta od pytań, pusta od sensu.

To zdanie jest przykładem czystej pseudo-głębi, która udaje analizę psychologiczną, a w rzeczywistości jest tylko chaosem słów.
...
To już nie filozofia, tylko językowy absurd.
...

Dyszyński, twoje zdania to nie refleksja, lecz gra pozorów – udajesz głębię, by zamaskować brak rozróżnień.


Integryzm jest słaby słabością swoich wyznawców.
Przy czym nie chodzi o mi absolutnie o słabość w sensie fizycznym, albo o słabość, ktorą sami integryści by uznawali jako "słabość", czyli w znaczeniu "słaby jest ten, kto nie umie za swoim ponawiać buńczucznych deklaracji". W tym powtarzaniu w kółko "my mamy rację, a nasi przeciwnicy jej nie mają" integryści oczywiście są mocni, w tym się nawet wręcz specjalizują. Plus specjalizują się też w oskarżaniu, w personalnym odnoszeniu.

Integryści są jednak słabi w innym znaczeniu, w tym, które z kolei dla mnie jest kluczowe jako definicja MOCY DUCHOWEJ. Integryści są słabi, ponieważ:
- w duszy są głęboko naznaczeni NIEPEWNOŚCIĄ I WĄTPLIWOŚCIAMI WOBEC WŁASNEJ OSOBY, DUSZY, MYŚLENIA. Wynika to wprost z tego, że integryzm zabrania swoim wyznawcom dodawać "coś od siebie". Ale życie stwarza okoliczności, w ktorych po prostu trzeba reagować na sytuacje, a nie ma kogoś (autorytetu), który by wtedy stało z boku, aby powiedzieć człowiekowi jako reagować "nie od siebie", jak to zrobić poprawnie i posłusznie i ani trochę "od siebie". Więc szeregowy integrysta reaguje "od siebie", z racji na to, że nie ma innego wyjścia, bo inaczej się nie da. I w duszy ten szeregowy integrysta to dobrze wie, że co by nie zrobił, to w istocie zrobił to "od siebie", czyli jest "nieposłuszny", czyli też WINNY. Integrysta jest więc słaby, bo samo to w co wierzy, nieuchronnie naznacza go winą z tytułu tego, ze żyje, że oddycha, że coś zrobił "od siebie". Integrysta jest ROZDARTY, bo dobrze wie, że co by nie zrobił, to będzie nie takie jak trzeba, może zostać uznane za objaw "buntu", "pychy" - tylko dlatego, że było "od siebie", że to sam integrysta zadecydowal (co jest największą integrystyczną myślozbrodnią). Więc armia integrystów, to amia ludzi rozdartych wewnętrznie, skłóconych z własnymi myślami i intencjami, co tylko przykrywają przesadnie buńczucznymi deklaracjami o swojej rzekomej pewności i "niezłomnej wierze".
- Integrysta jest też słaby w obszarze po prostu myślenia, intelektu. Integrysta uwierzył bowiem, że powinien być "prostaczkiem", czyli że myślenie (im bardziej samodzielne, tym bardziej "grzeszne"), czyli podświadomie blokuje w sobie rozumne zachowania i reakcje. I też jest w tym wiecznie rozdarty, często w walcząc ze skrywaną rozpaczą.
- Integrysta wreszcie jest słaby, bo przytłacza go wizja piekła - najstraszniejszej z możliwych do pomyślenia okoliczności bytu. To dodatkowo po prostu ma wpływ paraliżujący na myślenie i odczuwanie, to wgniata mentalnie w glebę.

Integrysta jest w większości jest słaby, zaś jedynym (pozornym) objawem mocy jest po prostu OŚLI UPÓR W MANTROWANIU DEKLARACJI O BUŃCZUCZNYM, WYWYŻSZAJĄCYM WŁASNE STADO CHARAKTERZE, uzupelniając to oskarżeniami wobec innych (patrz dobrze przykłady z zasady silnie oskarżycielskich personalnie dyskusji fedora) i ogólną zajadłością. Poza uporem w ponawianiu deklaracji i tą zajadłością ntegrysta jest splątniem, rozpaczą, smutkiem - całym zespołem słabości mentalnych, który paraliżuje w integryście mentalne moce.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 17:47, 19 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Integryzm jest słaby słabością swoich wyznawców.

To zdanie jest esencją twojego pseudofilozoficznego protekcjonalizmu, Dyszyński. Nie analizujesz doktryny, tylko ludzi – bo łatwiej uderzyć w człowieka niż zmierzyć się z argumentem. Już sam dobór słów zdradza twój liberalny odruch: nie rozróżniasz między prawdą a emocjonalnym nastawieniem. Mówisz o „słabości wyznawców”, bo chcesz, żeby odbiorca skupił się na psychologii, nie na treści. To typowa sztuczka relatywisty – przenosić dyskusję z poziomu idei na poziom kondycji ich obrońców, żeby nigdy nie musieć odpowiedzieć na pytanie, kto ma rację.

Michał Dyszyński napisał:
Przy czym nie chodzi o mi absolutnie o słabość w sensie fizycznym, albo o słabość, ktorą sami integryści by uznawali jako "słabość", czyli w znaczeniu "słaby jest ten, kto nie umie za swoim ponawiać buńczucznych deklaracji".

Oczywiście – zastrzeżenie, które ma udawać subtelność. Ale to tylko dymna zasłona. Ty nie interesujesz się rzeczywistą słabością duchową, tylko chcesz stworzyć psychologiczną ramę: integrysta jako biedny, zablokowany człowiek, niezdolny do twojego „dojrzałego” relatywizmu. Sam moment, w którym tłumaczysz, „o jaką słabość ci chodzi”, pokazuje, że próbujesz rozbroić zarzut już na starcie, by twój atak wyglądał jak analiza. To nie jest filozoficzna precyzja, to wyrachowana erystyka człowieka, który nie potrafi uznać żadnej formy autorytetu ponad sobą.

Michał Dyszyński napisał:
W tym powtarzaniu w kółko "my mamy rację, a nasi przeciwnicy jej nie mają" integryści oczywiście są mocni, w tym się nawet wręcz specjalizują.

Zabawne, że zarzucasz innym dokładnie to, co sam robisz w każdym swoim tekście. Twoje „integryści są tacy, integryści są owacy” to właśnie niekończące się powtarzanie, że *ty* masz rację, a oni nie. Ty jesteś tylko bardziej wyrafinowany – twój dogmat nie brzmi „mam rację”, tylko „nikt nie ma racji w pełni, ale ja najlepiej rozumiem, dlaczego nikt jej nie ma”. To twoja wersja integryzmu: intelektualny anarchizm ubrany w ton umiarkowanego refleksyjnego myśliciela. W gruncie rzeczy jesteś bardziej dogmatyczny niż ci, których potępiasz, bo oni przynajmniej uznają, że racja może istnieć – ty nawet to im odbierasz.

Michał Dyszyński napisał:
Plus specjalizują się też w oskarżaniu, w personalnym odnoszeniu.

Czysta projekcja. To ty budujesz cały swój wizerunek w opozycji do innych. Cała twoja tożsamość intelektualna istnieje tylko dlatego, że masz kogo krytykować: integrystów, konserwatystów, teistów, duchowieństwo. Twoja liberalna moralność potrzebuje wroga, żeby czuć się „otwarta”. I za każdym razem, gdy kogoś potępiasz za „personalne odnoszenie”, sam to robisz, tylko bardziej wyrafinowanym językiem – zamiast prostego zarzutu, budujesz profil psychologiczny przeciwnika, czyniąc z niego nieprzemyślanego dogmatyka, a siebie przedstawiając jako świadka jego niedojrzałości.

Dyszyński, twoja pogarda dla integrystów nie wynika z miłości do prawdy, tylko z nienawiści do zwierzchności. Ty nie znosisz żadnej formy władzy nad sobą – ani kościelnej, ani duchowej, ani logicznej. W każdym autorytecie widzisz zagrożenie dla własnej samowoli. Samowoli, którą mylisz z wolnością. Dlatego musisz rozbroić hierarchię Kościoła, dlatego musisz podważać sens doktryny, dlatego musisz każdą twardą zasadę ośmieszyć jako przejaw „buntu podszytego strachem”. W istocie jesteś tylko jednym z tych "nowoczesnych" anarchistów ducha, którzy wmawiają sobie, że są „wierzący”, podczas gdy czczą jedynie własną jaźń.

Twój integryzm to ty sam — zintegrowany wyłącznie z własnym ego. Nie ma w tobie miejsca ani na tradycję, ani na posłuszeństwo, ani na prawdę, która nie byłaby twoim wytworem. Dlatego właśnie twoje słowa o „słabości integrystów” są tak przejrzyste: to nie opis, to projekcja. Ty widzisz w nich swoją własną słabość – niezdolność uznać, że istnieje coś większego od ciebie.

Michał Dyszyński napisał:
Integryści są jednak słabi w innym znaczeniu, w tym, które z kolei dla mnie jest kluczowe jako definicja MOCY DUCHOWEJ.

Już w tym jednym zdaniu zdradzasz wszystko, Dyszyński. Twoja „moc duchowa” jest wytworem własnej definicji – czyli twojego ego. Ty nie sięgasz do żadnego źródła zewnętrznego, żadnego autorytetu, żadnej prawdy objawionej. Ty *ustalasz*, co jest mocą, i według tej samowolnej miary oceniasz innych. To nie duchowość, tylko samozwańcze kapłaństwo jaźni. Chrystus mówił: *„Beze Mnie nic uczynić nie możecie”* (J 15,5), a ty mówisz odwrotnie – beze mnie, beze mnie samego, wszystko traci sens. To jest właśnie rdzeń twojego buntu: nie przeciwko „integrystom”, tylko przeciwko zwierzchności Boga.

Michał Dyszyński napisał:
Integryści są słabi, ponieważ: - w duszy są głęboko naznaczeni NIEPEWNOŚCIĄ I WĄTPLIWOŚCIAMI WOBEC WŁASNEJ OSOBY, DUSZY, MYŚLENIA.

Nie, Dyszyński. To nie niepewność, lecz pokora. To, co ty interpretujesz jako „słabość”, jest właśnie fundamentem chrześcijańskiej mocy – świadomość własnej zależności od Boga. *„Bóg pysznym się sprzeciwia, pokornym zaś daje łaskę”* (1 P 5,5). Ty z kolei czcisz samowolkę, więc każdą formę pokory odbierasz jako neurozę. W twoim języku człowiek pokorny to człowiek „naznaczony wątpliwościami”. Ale w języku Ewangelii to człowiek prawdziwy.

Michał Dyszyński napisał:
Wynika to wprost z tego, że integryzm zabrania swoim wyznawcom dodawać "coś od siebie".

To kolejna twoja karykatura. Nikt w katolickiej tradycji nie zabrania rozumu – Kościół od św. Augustyna po Benedykta XVI nieustannie powtarza, że *fides et ratio* są dwiema skrzydłami, na których duch ludzki unosi się ku prawdzie. Ale ty, niezdolny rozróżnić **autorytet** od **autorytaryzmu**, widzisz w każdej formie posłuszeństwa śmierć wolności. Dla ciebie każda relacja, w której człowiek przyjmuje coś wyższego niż własne „ja”, jest zniewoleniem. Ty nie rozumiesz, że Kościół nie tłumi rozumu, tylko go prowadzi – że posłuszeństwo nie jest paraliżem, lecz porządkiem.

Michał Dyszyński napisał:
Ale życie stwarza okoliczności, w ktorych po prostu trzeba reagować na sytuacje, a nie ma kogoś (autorytetu), który by wtedy stało z boku, aby powiedzieć człowiekowi jako reagować "nie od siebie", jak to zrobić poprawnie i posłusznie i ani trochę "od siebie".

Kolejna fałszywa dychotomia. Człowiek posłuszny Bogu nie potrzebuje „kogoś z boku”, żeby każdą decyzję mu dyktował – bo posłuszeństwo nie polega na mechanicznym wykonywaniu rozkazów, tylko na formowaniu sumienia w świetle prawdy. Ty udajesz, że nie rozumiesz różnicy między sumieniem ukształtowanym przez prawdę a samowolnym widzimisię. A w istocie to właśnie o to ci chodzi: o rozgrzeszenie samowoli.

Michał Dyszyński napisał:
Więc szeregowy integrysta reaguje "od siebie", z racji na to, że nie ma innego wyjścia, bo inaczej się nie da. I w duszy ten szeregowy integrysta to dobrze wie, że co by nie zrobił, to w istocie zrobił to "od siebie", czyli jest "nieposłuszny", czyli też WINNY.

Nie, Dyszyński – to twoje projekcje. Ty nie opisujesz integrysty, tylko samego siebie. To ty jesteś człowiekiem, który nie potrafi żyć z poczuciem winy, więc musisz z niej wykpić wszystkich, którzy ją traktują poważnie. W twoim świecie sumienie to choroba, a świadomość winy to trauma. Tymczasem sumienie nie jest więzieniem – jest busolą. *„Jeśli kto Mnie miłuje, będzie zachowywał naukę Moją”* (J 14,23). Integrysta, którego tak pogardliwie opisujesz, nie jest sparaliżowany, lecz świadomy. On nie jest niewolnikiem, on jest synem, który słucha Ojca.

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta jest więc słaby, bo samo to w co wierzy, nieuchronnie naznacza go winą z tytułu tego, ze żyje, że oddycha, że coś zrobił "od siebie".

To czysta karykatura wiary. Chrześcijaństwo nie naucza, że życie jest winą, tylko że jest darem, który trzeba przeżywać odpowiedzialnie. Ty odczytujesz winę jako przekleństwo, bo w twojej wizji człowiek ma być absolutnie bezkarny, nieskrępowany, wolny od wszystkiego – nawet od prawdy. Ale Bóg mówi inaczej: *„Kogo miłuję, tego karcę i ćwiczę”* (Ap 3,19). W twoim świecie taka miłość to przemoc, bo nie uznajesz żadnej formy napomnienia.

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta jest ROZDARTY, bo dobrze wie, że co by nie zrobił, to będzie nie takie jak trzeba, może zostać uznane za objaw "buntu", "pychy" - tylko dlatego, że było "od siebie", że to sam integrysta zadecydowal (co jest największą integrystyczną myślozbrodnią).

Znowu – ty nie opisujesz integrysty, tylko projektujesz własną niemoc wobec autorytetu. Ty nie rozumiesz różnicy między *buntownikiem* a *synem posłusznym*. Integrysta nie jest rozdarty, bo zna granice swojej wolności i wie, komu ufa. Ty natomiast jesteś w stanie ciągłego wewnętrznego rozdarcia, bo twój autorytet to tylko ty sam – a twoje „ja” jest zmienne, sprzeczne, niepewne. *„Każde królestwo wewnętrznie rozdarte pustoszeje”* (Mt 12,25) – i to właśnie opisuje twoją duchowość, nie katolicką wiarę.

Michał Dyszyński napisał:
Więc armia integrystów, to armia ludzi rozdartych wewnętrznie, skłóconych z własnymi myślami i intencjami, co tylko przykrywają przesadnie buńczucznymi deklaracjami o swojej rzekomej pewności i "niezłomnej wierze".

Nie, Dyszyński. To nie „armia rozdartych ludzi” – to wspólnota świadomych wiernych, którzy wiedzą, że pewność nie wynika z siebie, lecz z prawdy, która ich przerasta. Ich „niezłomna wiara” jest niezłomna nie dlatego, że jest buńczuczna, ale dlatego, że zakorzeniona jest w Tym, który jest *„ten sam wczoraj i dziś, i na wieki”* (Hbr 13,8). To, co ty nazywasz „buńczucznością”, jest po prostu odwagą wiary – czymś, czego sam nie potrafisz pojąć, bo twoja „wiara” nigdy nie wyszła poza orbitę twojego własnego umysłu.

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta jest też słaby w obszarze po prostu myślenia, intelektu. Integrysta uwierzył bowiem, że powinien być "prostaczkiem", czyli że myślenie (im bardziej samodzielne, tym bardziej "grzeszne"), czyli podświadomie blokuje w sobie rozumne zachowania i reakcje. I też jest w tym wiecznie rozdarty, często w walcząc ze skrywaną rozpaczą.

Tu już popadasz w czysty absurd. „Prostaczek” w Ewangelii nie oznacza głupca, lecz człowieka czystego serca. *„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”* (Mt 5,8). Chrystus nie potępił rozumu – On go oświecił. Ale ty, jak typowy modernistyczny intelektualista, utożsamiasz rozum z buntem, a pokorę z ciemnotą. Nie widzisz, że to właśnie twoje „samodzielne myślenie” staje się ideologicznym dogmatem – bez odniesienia do prawdy, bez miary, bez kryterium.

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta wreszcie jest słaby, bo przytłacza go wizja piekła - najstraszniejszej z możliwych do pomyślenia okoliczności bytu. To dodatkowo po prostu ma wpływ paraliżujący na myślenie i odczuwanie, to wgniata mentalnie w glebę.

Nie, Dyszyński. To nie „wizja piekła” przytłacza integrystę – to świadomość sprawiedliwości. Strach przed piekłem nie paraliżuje, tylko oczyszcza, bo przypomina, że czyny mają konsekwencje. Ty natomiast chcesz świata bez konsekwencji, gdzie każdy może być swoim własnym zbawicielem. Ale Ewangelia mówi inaczej: *„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz raczej tego, który może duszę i ciało zatracić w piekle”* (Mt 10,28).

Wszystko, co piszesz, Dyszyński, jest jednym wielkim wyrazem lęku – ale nie lęku religijnego, tylko egzystencjalnego: lęku przed uznaniem, że nie jesteś Bogiem swojego świata. Ty nie nienawidzisz integrystów, ty boisz się ich, bo przypominają ci, że istnieje coś wyższe niż twoja własna jaźń.

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta jest w większości jest słaby, zaś jedynym (pozornym) objawem mocy jest po prostu OŚLI UPÓR W MANTROWANIU DEKLARACJI O BUŃCZUCZNYM, WYWYŻSZAJĄCYM WŁASNE STADO CHARAKTERZE...

Nie, Dyszyński. To, co nazywasz „oślim uporem”, jest tym samym, co Biblia nazywa *stałością w wierze*. *„Czuwajcie, trwajcie mocno w wierze, bądźcie mężni, bądźcie mocni”* (1 Kor 16,13). Ale dla ciebie każda konsekwencja, każde wyznanie, które nie zmienia się z twoim nastrojem, jest uporem. Ty nie rozróżniasz pomiędzy ślepym dogmatyzmem a wiernością — bo sam nigdy nie byłeś wierny niczemu poza sobą. W twoich ustach „ośle upór” to po prostu nazwa dla niezłomności, której nie rozumiesz.

Michał Dyszyński napisał:
...uzupelniając to oskarżeniami wobec innych (patrz dobrze przykłady z zasady silnie oskarżycielskich personalnie dyskusji fedora) i ogólną zajadłością.

To typowy chwyt twojej erystyki: projekcja. Ty sam jesteś człowiekiem, który nie potrafi pisać bez psychologizowania o motywach innych — więc zarzucasz to przeciwnikom. To, co nazywasz „oskarżycielstwem”, jest po prostu nazwaniem rzeczy po imieniu. Ty uważasz, że miłość polega na akceptacji wszystkiego, a prawda ma być miła w obejściu. Ale Ewangelia mówi inaczej: *„Głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę, karć, grom i napominaj z całą cierpliwością i umiejętnością”* (2 Tm 4,2). Więc nie, Dyszyński — mówienie prawdy nie jest „zajadłością”. Zajadłością jest twoja alergia na prawdę, gdy tylko przestaje ona głaskać twoje ego.

Michał Dyszyński napisał:
Poza uporem w ponawianiu deklaracji i tą zajadłością integrysta jest splątniem, rozpaczą, smutkiem - całym zespołem słabości mentalnych, który paraliżuje w integryście mentalne moce.

Tu już wychodzi twoja najgłębsza hipokryzja. Bo właśnie to, co nazywasz „słabościami”, jest w rzeczywistości owocem duchowej powagi — świadomości grzechu, świadomości walki wewnętrznej. Ty nie wierzysz w zmaganie ducha, tylko w samozadowolenie. Dla ciebie człowiek „mocny” to ten, kto nigdy nie cierpi, kto nie ma wątpliwości, kto zawsze sobie przyklaskuje. Ale chrześcijaństwo mówi: *„Moc w słabości się doskonali”* (2 Kor 12,9). Ty drwisz z tej słabości, bo mierzysz ją według kategorii psychologicznych, nie duchowych.

To, co opisujesz jako „paraliż mentalnych mocy”, to w istocie pokora, która hamuje pychę. Ty po prostu nie znosisz ograniczeń — nawet tych, które chronią przed upadkiem. Integrysta, którego tak szyderczo opisujesz, nie jest rozpaczą — on jest człowiekiem zmagającym się ze sobą, świadomym swego cienia. Ty natomiast chcesz świat bez cienia, czystą jaźń, która niczego nie musi uznawać poza sobą. I to jest właśnie twoja duchowa nędza — mylisz moc z samozachwytem, a słabość z pokorą.

W istocie więc cały twój wywód jest tylko jednym wielkim aktem autopromocji — liturgią własnego „ja”. Bo integrysta, którego wyśmiewasz, patrzy poza siebie, ku Bogu, ku prawdzie, ku wspólnocie. Ty natomiast patrzysz wyłącznie w lustro. I w tym lustrze widzisz „moc ducha” — a to tylko dobrze wypolerowana pycha.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Nie 19:05, 19 Paź 2025, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:09, 19 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Integryzm jest słaby słabością swoich wyznawców.

To zdanie jest esencją twojego pseudofilozoficznego protekcjonalizmu, Dyszyński. Nie analizujesz doktryny, tylko ludzi – bo łatwiej uderzyć w człowieka niż zmierzyć się z argumentem.

Analizuję WPŁYW DOKTRYNY NA LUDZI. Dalej w tekście są elementy analizy doktryny (w tym zdaniu, które zacytowałeś, akurat tego nie ma), oczywiście też nie w postaci kompletnej, bo jest to relatywnie krótka wypowiedź.
Nie uderzyłem tu w żadnego człowieka (umiesz wskazać w konkretnie jakiego człowieka rzekomo uderzam?)
Nie wiem, czy użycie nazwy "pseudofilozoficzny protekcjonalizm" jest tu zasadne. Ponieważ jest to etykieta z gatunku bardziej emocjonalnych, luźno coś sugerujących, to nie ma jak z tym polemizować. Może faktycznie, przy jakimś systemie potraktowania definicji "pseudofilozofii", albo "protekcjonalizmu" to określenie okazałoby się zasadne. Jednak z racji na to, że nie dysponuję tu UZGODNIONĄ definicją tych pojęć, nie jestem w stanie się analitycznie odnieść do tego sformułowania.
Problem jednak jest tu inny - czy owo określenie "esencja twojego pseudofilozoficznego protekcjonalizmu, Dyszyński." stawia jakąś tezę, z którą dalej byłby sens podjąć dyskusję?...
- Bo ja nie potrafię tu wyróżnić takiej tezy. Owo sformułowanie jest bowiem SILNIE OGÓLNIKOWE, raczej obliczone na ogólnoemocjonalny odbiór, a nie jakieś konkretne wskazania znaczeniowe.
Powiedzmy zatem, że zaliczono Ci owo wrażenie. Wywarłeś je. Fajnie, że ktoś tam coś odczuł z tytułu użycia przez Ciebie owych słów. Ale ja nie widzę tu szans na dyskusję, bo poziom ogólności tego sformułowania jest tak wysoki, tak bardzo wymagający uzgodnienia najpierw definicji, że nie ma jak tu nawet zacząć dyskusji.
Dalsze nazywania moich określeń - np. "sztuczką" też nie zaprasza do polemiki. Nawet jeśli to wszystko jakoś byśmy uznali, czyli byśmy się zgodzili, że jest jakimś stopniu zasadne użycie sformułowań
- pseudofilizoficzne
- protekcjonizm
- sztuczka
to GDZIE TU JEST TEZA DO DYSKUSJI?...

Ja starałem się swoją tezę przedstawić. Jeśli to się słabo odzwierciedliło, to w skrócie jeszcze wylistuję:
Teza 1: Postawa integryzmu osłabia wiernego, z tego powodu, że czyni go niepewnym w kwestii, czy wolno mu samemu myśleć, podejmować decyzje (właściwie to jakby mu tego zabrania).
Teza 2: Integryzm nie oferując nic w zamian, bo opcja "słuchaj się autorytetów" jest w zdecydowanej większości przypadków życiowych problemów nie do zrealizowania, bo autorytety nie stoją przy każdym, aby mu podpowiadać, co on ma robić.
Teza 3: Integryzm zniechęca do myślenia samodzielnie, gdy w obliczu zadawania pytań o sens doktryn wyciąga obraz "prostaczka" (można też mówić w tym kontekście o zamykaniu ust stwierdzeniami "w to trzeba uwierzyć", albo "to jest tajemnica wiary").
Teza 4: Osłabia wyznawcę częste w integryzmie odwoływanie się do piekła (zaś dla sformułowań o miłości Boga mówienie, że to są "pluszowe" sformułowanie), akcentowanie zagadnień sądu i kary, Z UNIKANIEM MÓWIENIA O PRZEBACZENIU. To emocjonalnie będzie wyznawcę osaczało. Tu dodam, że nie jestem przeciwnikiem mówienia o zagrożeniach duchowości, odpowiedzialności, rozliczeniu po śmierci, ale jednak uważam, że skoro w Biblii są zarówno te frazy surowe, jak i te związane z miłością i przebaczeniem, to trzeba przynajmniej na równi mówić i o jednych, i o drugich.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:44, 19 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Analizuję WPŁYW DOKTRYNY NA LUDZI. Dalej w tekście są elementy analizy doktryny (w tym zdaniu, które zacytowałeś, akurat tego nie ma), oczywiście też nie w postaci kompletnej, bo jest to relatywnie krótka wypowiedź.

Nie, nie analizujesz żadnego „wpływu doktryny na ludzi”, tylko próbujesz zmyć z siebie odpowiedzialność za własne opinie, chowając się za fasadą „analizy”. Gdybyś naprawdę analizował, użyłbyś kryteriów, danych, konsekwentnych pojęć. Tymczasem twoje zdanie to gołosłowna deklaracja — jakby sam fakt, że powiesz „analizuję”, miał nagle uczynić z tego analizę. To nie jest metodologia, to pozór obiektywizmu.

Michał Dyszyński napisał:
Nie uderzyłem tu w żadnego człowieka (umiesz wskazać w konkretnie jakiego człowieka rzekomo uderzam?)

To klasyczna sztuczka erystyczna: najpierw rzucić coś personalnego, potem udawać, że to tylko „o doktrynie”. Problem w tym, że doktryny nie istnieją w próżni — zawsze mają swoich nosicieli, wyznawców, interpretatorów. Udawanie, że krytyka idei nie jest równocześnie sugestią wobec ludzi, którzy ją reprezentują, to wygodne unikanie odpowiedzialności.

Michał Dyszyński napisał:
Nie wiem, czy użycie nazwy "pseudofilozoficzny protekcjonalizm" jest tu zasadne. Ponieważ jest to etykieta z gatunku bardziej emocjonalnych, luźno coś sugerujących, to nie ma jak z tym polemizować. Może faktycznie, przy jakimś systemie potraktowania definicji "pseudofilozofii", albo "protekcjonalizmu" to określenie okazałoby się zasadne. Jednak z racji na to, że nie dysponuję tu UZGODNIONĄ definicją tych pojęć, nie jestem w stanie się analitycznie odnieść do tego sformułowania.

Zabawne, że mówisz o „braku uzgodnionej definicji”, jakby świat miał obowiązek ustalać z tobą słownik, zanim w ogóle użyje jakiegoś pojęcia. To typowa postawa sofisty — rozmydlić znaczenia tak, żeby żadna krytyka nie mogła cię dosięgnąć. Jeśli nie ma uzgodnionej definicji, to może dlatego, że unikasz konkretu jak ognia? „Pseudofilozoficzny protekcjonalizm” trafia w sedno, bo opisuje dokładnie to, co robisz: ton wyższości połączony z pozorem filozoficznej głębi.

Michał Dyszyński napisał:
Problem jednak jest tu inny - czy owo określenie "esencja twojego pseudofilozoficznego protekcjonalizmu, Dyszyński." stawia jakąś tezę, z którą dalej byłby sens podjąć dyskusję?...

Oczywiście, że stawia. Tezą jest właśnie to, że twoja postawa to pozór refleksji — pseudofilozoficzna poza, w której unikasz merytoryki, a roztaczasz aurę rzekomej analityczności. To nie tylko teza, ale trafna diagnoza. Ty jej po prostu nie rozumiesz, bo sam stałeś się przykładem tego, co ona opisuje.

Michał Dyszyński napisał:
Bo ja nie potrafię tu wyróżnić takiej tezy. Owo sformułowanie jest bowiem SILNIE OGÓLNIKOWE, raczej obliczone na ogólnoemocjonalny odbiór, a nie jakieś konkretne wskazania znaczeniowe.

Nie potrafisz wyróżnić tezy, bo nie chcesz jej zobaczyć. Gdybyś przyjął jej istnienie, musiałbyś się skonfrontować z własnym stylem argumentacji — a ten jest właśnie pustą erystyką, podszytą emocjonalną reakcją na każdą próbę dosadnej krytyki. Ironicznie, sam zarzucasz innym „emocjonalność”, a twoja cała wypowiedź jest lamentem nad tym, że ktoś odważył się nazwać rzeczy po imieniu.

Michał Dyszyński napisał:
Powiedzmy zatem, że zaliczono Ci owo wrażenie. Wywarłeś je. Fajnie, że ktoś tam coś odczuł z tytułu użycia przez Ciebie owych słów. Ale ja nie widzę tu szans na dyskusję, bo poziom ogólności tego sformułowania jest tak wysoki, tak bardzo wymagający uzgodnienia najpierw definicji, że nie ma jak tu nawet zacząć dyskusji.

Nie, nie chodzi o „wrażenie” — chodzi o twoją niezdolność do przyjęcia krytyki. Uciekasz w metadyskusję o definicjach, żeby nie dotknąć meritum. To strategia unikowa, nie intelektualna. Każdy filozoficznie uczciwy rozmówca rozumie, że sens krytyki można analizować nawet przy niedoskonałych definicjach. Ty natomiast używasz ich braku jako tarczy przed niewygodną prawdą.

Michał Dyszyński napisał:
Dalsze nazywania moich określeń - np. "sztuczką" też nie zaprasza do polemiki. Nawet jeśli to wszystko jakoś byśmy uznali, czyli byśmy się zgodzili, że jest jakimś stopniu zasadne użycie sformułowań

* pseudofilizoficzne
* protekcjonizm
* sztuczka
to GDZIE TU JEST TEZA DO DYSKUSJI?...


Wyciąłeś ją. Jak wszystkie inne tezy do dyskusji. Wystarczy porównać twoje "odpowiedzi" z moimi. Ja odpowiadam na wszystko co piszesz, niczego nie pomijam, a ty wycinasz wszystko co piszę, zostawiasz jedno zdanie i wygłaszasz monolog, który udaje dialog. Tak więc znowu ta sama śpiewka. Gdzie teza, gdzie teza — jakbyś liczył, że przeciwnik sam ci poda linię argumentacyjną, którą potem łatwo obejdziesz. Tymczasem to ty unikasz dyskusji, redukując wszystko do językowej jałowości. W rzeczywistości to właśnie ty stosujesz „sztuczki” — fałszywe zawężanie pola rozmowy do definicji, relatywizowanie wszystkiego i odwracanie ciężaru dowodu. To nie jest filozofia. To intelektualna mimikra, w której chronisz własne ego przed logiczną odpowiedzialnością.

Twoje wywody są nie tylko miałkie, ale też autodewastujące. Udajesz analityka, a w rzeczywistości unikasz analizy. Przesuwasz rozmowę z poziomu treści na poziom języka, żeby nigdy nie stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami własnych tez. Twoje argumenty nie są głębokie — są rozcieńczone. Twój „relatywizm definicyjny” to zasłona dymna, za którą kryje się zwykła niechęć do jasności. Brakuje ci odwagi intelektualnej, żeby uznać, że ktoś trafnie opisał twoją postawę jako pseudofilozoficzny protekcjonalizm — bo właśnie nim się tu popisujesz.

Michał Dyszyński napisał:
Ja starałem się swoją tezę przedstawić. Jeśli to się słabo odzwierciedliło, to w skrócie jeszcze wylistuję:

Nie, nie „starałeś się przedstawić tezę” — ty ją rozmyłeś do granic nierozpoznania. Już samo to zastrzeżenie o „słabym odzwierciedleniu” to wymówka, żebyś nie musiał wziąć odpowiedzialności za precyzję własnych słów. To sposób, by z góry wytłumaczyć mętność argumentacji: jeśli ktoś cię nie zrozumie, to jego wina, bo „słabo się odzwierciedliło”. Tymczasem filozofia to nie sztuka mgły, tylko jasności.

Michał Dyszyński napisał:
Teza 1: Postawa integryzmu osłabia wiernego, z tego powodu, że czyni go niepewnym w kwestii, czy wolno mu samemu myśleć, podejmować decyzje (właściwie to jakby mu tego zabrania)

To nie teza, tylko frazes ubrany w pozór troski o „wolność myślenia”. Nie ma tu żadnego dowodu, żadnego uzasadnienia, żadnego logicznego związku między założeniem a wnioskiem. Twierdzisz, że „integryzm osłabia wiernego”, ale ani nie precyzujesz co to właściwie jest ten niby "integryzm", ani nie pokazujesz, w jaki sposób miałby on realnie ograniczać zdolność do myślenia. Zastępujesz argument emocjonalnym obrazem „wiernego, któremu nie wolno myśleć” — to erystyka, nie logika.

Mylisz dyscyplinę doktrynalną z przymusem psychicznym. Człowiek może być wierny zasadom i jednocześnie samodzielny intelektualnie; to żadna sprzeczność. Wręcz przeciwnie: konsekwencja w przekonaniach wymaga samodzielności, a nie jej braku. Twój zarzut wobec integryzmu zakłada, że niezależność to zawsze bunt wobec zasad — a to fałsz, wynikający z liberalnego utożsamienia wolności z dowolnością.

Twoja teza nie jest analizą, lecz projekcją: narzucasz własny lęk przed autorytetem na wszystkich wierzących, jakbyś chciał, żeby ich duchowa pewność stała się tak rozchwiana jak twoja. To nie jest krytyka doktryny, to psychologizowanie, które udaje refleksję. W rzeczywistości to twoja niepewność wobec własnych przekonań przebija spod maski „filozoficznego obiektywizmu”.

Michał Dyszyński napisał:
Teza 2: Integryzm nie oferując nic w zamian, bo opcja "słuchaj się autorytetów" jest w zdecydowanej większości przypadków życiowych problemów nie do zrealizowania, bo autorytety nie stoją przy każdym, aby mu podpowiadać, co on ma robić.

To nie jest teza, tylko niezrozumienie funkcji autorytetu. Integryzm nie polega na bezmyślnym „słuchaj się autorytetów” w sensie mechanicznym i bezrefleksyjnym. To ty przedstawiasz obraz wyjęty z twojej projekcji — że ktoś oczekuje od autorytetu magicznej obecności na każdym kroku życia. To infantylne uproszczenie, które nie oddaje rzeczywistości. Autorytet ma być przewodnikiem zasad, a nie niańką na każde pytanie. Twoja krytyka pokazuje tylko, że nie rozumiesz, czym jest odpowiedzialność osobista w integryzmie.

Michał Dyszyński napisał:
Teza 3: Integryzm zniechęca do myślenia samodzielnie, gdy w obliczu zadawania pytań o sens doktryn wyciąga obraz "prostaczka" (można też mówić w tym kontekście o zamykaniu ust stwierdzeniami "w to trzeba uwierzyć", albo "to jest tajemnica wiary").

To klasyczny argument z ignorancji i strawman. Nikt z poważnych zwolenników integryzmu nie traktuje pytającego jak „prostaczka” tylko dlatego, że zadaje pytania. To, co nazywasz „zamykaniem ust”, to w rzeczywistości wskazanie na granice ludzkiego rozumu wobec tajemnic wiary — coś, co jest obecne we wszystkich systemach religijnych i filozoficznych, także liberalnych. Twoja interpretacja to próba zdyskredytowania całej doktryny poprzez nadinterpretację pojedynczych zwrotów i postaw.

Michał Dyszyński napisał:
Teza 4: Osłabia wyznawcę częste w integryzmie odwoływanie się do piekła (zaś dla sformułowań o miłości Boga mówienie, że to są "pluszowe" sformułowanie), akcentowanie zagadnień sądu i kary, Z UNIKANIEM MÓWIENIA O PRZEBACZENIU. To emocjonalnie będzie wyznawcę osaczało. Tu dodam, że nie jestem przeciwnikiem mówienia o zagrożeniach duchowości, odpowiedzialności, rozliczeniu po śmierci, ale jednak uważam, że skoro w Biblii są zarówno te frazy surowe, jak i te związane z miłością i przebaczeniem, to trzeba przynajmniej na równi mówić i o jednych, i o drugich.

Twoja teza jest wybiórcza i arbitralna. Po pierwsze, nie dowodzisz, że integryzm rzeczywiście „unika” mówienia o przebaczeniu — to twoje subiektywne wrażenie, które nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Po drugie, twoja narracja to emocjonalny lament, który nie bierze pod uwagę, że różne akcenty w nauczaniu mają swoje miejsce i sens w kontekście duchowej dyscypliny. Integryzm nie jest pozbawiony miłości, tylko wyraża ją inaczej niż twoje rozumienie „pluszowości”. Twoja krytyka to projekcja własnej niechęci do surowości i odpowiedzialności, którą integryzm konsekwentnie eksponuje.

Twoje tezy są powierzchowne, nieuzasadnione i budowane na stereotypach oraz uproszczeniach. Nie przedstawiasz żadnego realnego argumentu, tylko emocjonalne oskarżenia wymieszane z błędnym rozumieniem doktryny.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 0:11, 20 Paź 2025, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:38, 19 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Teza 4: Osłabia wyznawcę częste w integryzmie odwoływanie się do piekła (zaś dla sformułowań o miłości Boga mówienie, że to są "pluszowe" sformułowanie), akcentowanie zagadnień sądu i kary, Z UNIKANIEM MÓWIENIA O PRZEBACZENIU. To emocjonalnie będzie wyznawcę osaczało. Tu dodam, że nie jestem przeciwnikiem mówienia o zagrożeniach duchowości, odpowiedzialności, rozliczeniu po śmierci, ale jednak uważam, że skoro w Biblii są zarówno te frazy surowe, jak i te związane z miłością i przebaczeniem, to trzeba przynajmniej na równi mówić i o jednych, i o drugich.

Twoja teza jest wybiórcza i arbitralna. Po pierwsze, nie dowodzisz, że integryzm rzeczywiście „unika” mówienia o przebaczeniu — to twoje subiektywne wrażenie, które nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Po drugie, twoja narracja to emocjonalny lament, który nie bierze pod uwagę, że różne akcenty w nauczaniu mają swoje miejsce i sens w kontekście duchowej dyscypliny. Integryzm nie jest pozbawiony miłości, tylko wyraża ją inaczej niż twoje rozumienie „pluszowości”. Twoja krytyka to projekcja własnej niechęci do surowości i odpowiedzialności, którą integryzm konsekwentnie eksponuje.

Twoje tezy są powierzchowne, nieuzasadnione i budowane na stereotypach oraz uproszczeniach. Nie przedstawiasz żadnego realnego argumentu, tylko emocjonalne oskarżenia wymieszane z błędnym rozumieniem doktryny.

Rzeczywiście, aby jakoś stwierdzić, czy moje odczyty tego, co integryzm nakazuje swoim wyznawcom są poprawne, należałoby sięgnąć do wielu wypowiedzi integrystycznych narratorów. Tu na sfinii (nawet w tym wątku wcześniej) mamy wiele przykładów takich wypowiedzi, a dodatkowo wiele znajduje się w literaturze, także w publikacjach kościelnych (nie wszystkich, bo skrzydło integrystyczne Kościoła tworzy wyraźnie inne w stylu publikacji niż skrzydło skupione na rozwoju duchowości chrześcijańskiej). Jakby ktoś miał wątpliwości, a chciał szukać - w większości tych publikacji, które akcentują konieczność bycia przez wiernych posłusznych władzy doktrynalnej, gdzie w ogóle tę władzę się stawia wyraźnie ponad pozostałymi wiernymi, można znaleźć te integrystyczne elementy. Ale oczywiście tutaj teraz ich wszystkich nie przedstawię.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 23:18, 19 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:16, 19 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Rzeczywiście, aby jakoś stwierdzić, czy moje odczyty tego, co integryzm nakazuje swoim wyznawcom są poprawne, należałoby sięgnąć do wielu wypowiedzi integrystycznych narratorów.

Nie, należałoby najpierw udowodnić, że twoje „odczyty” mają jakąkolwiek metodologiczną wartość. Odwołanie się do „wielu wypowiedzi narratorów” brzmi jak poważna zapowiedź, ale w rzeczywistości nic nie znaczy, bo nie przedstawiasz ani jednego konkretnego cytatu, ani jednego źródła. Twoja fraza to zasłona dymna: zamiast argumentu — mgła potencjalnych „gdyby”.

Michał Dyszyński napisał:
Tu na sfinii (nawet w tym wątku wcześniej) mamy wiele przykładów takich wypowiedzi, a dodatkowo wiele znajduje się w literaturze, także w publikacjach kościelnych (nie wszystkich, bo skrzydło integrystyczne Kościoła tworzy wyraźnie inne w stylu publikacji niż skrzydło skupione na rozwoju duchowości chrześcijańskiej).

To wyłącznie twoja narracja, zbudowana na arbitralnym podziale, który sam wymyśliłeś. Nie istnieje żaden „skrzydłowy” podział Kościoła w takim sensie, jak go opisujesz — to wygodna fikcja, która pozwala ci stawiać siebie po stronie „duchowości”, a integrystów po stronie „posłuszeństwa bezmyślnego”. Erystyczna sztuczka, a nie analiza. Nie przedstawiasz żadnych kryteriów, według których te rzekome skrzydła można rozpoznać. Mieszasz język emocjonalny („skupione na rozwoju duchowości”) z karykaturą („akcentujące posłuszeństwo”), by ustawić rozmowę pod swoją tezę.

Michał Dyszyński napisał:
Jakby ktoś miał wątpliwości, a chciał szukać - w większości tych publikacji, które akcentuję konieczność bycia przez wiernych posłusznych władzy doktrynalnej, gdzie w ogóle tę władzę się stawia wyraźnie ponad pozostałymi wiernymi, można znaleźć te integrystyczne elementy.

To jest zwykłe tautologiczne pętlenie. Twierdzisz, że tam, gdzie mówi się o posłuszeństwie doktrynie, tam jest integryzm — czyli integryzm to… integryzm. Definicja zamknięta w sobie, bez treści. Nie analizujesz różnicy między posłuszeństwem a fanatyzmem, tylko wkładasz wszystko do jednego worka. To nie filozofia, to publicystyka z ambicjami bycia akademicką.

Pomijając już całkowity absurd twojego założenia, że posłuszeństwo doktrynie danej organizacji oznacza rzekomo jakieś "wykroczenie" i tak może niby robić tylko jakieś "skrzydło integrystyczne". O czym ty pieprzysz, Dyszyński? To tak, jak byś zarzucał, że istnieje jakieś rzekome "skrzydło integrystyczne" w Policji, którego "przestępstwo" polega na tym, że......... słucha ono rozkazów dowódców. Gdzie w tym jest niby jakieś "przestępstwo" tego skrzydła? Tak samo integryści słuchają zaleceń Kościoła i to nie jest żadne przestępstwo. Przecież Kościół nie po to został założony, żeby go nie słuchać. "Kto was słucha, Mnie słucha" (Łk 10,16). "A jeśli Kościoła nie posłucha, niech będzie ci jak poganin i celnik" (Mt 18,17). "Bądźcie posłuszni waszym przełożonym" (Hbr 13,17). To Biblia mówi, a nie jacyś urojeni "integryści". Nie ma żadnego "skrzydła integrystycznego" w Kościele. To ty jesteś skrzydłem, które od Kościoła już dawno odpadło

Michał Dyszyński napisał:
Ale oczywiście tutaj teraz ich wszystkich nie przedstawię.

Czyli znów — żadnych dowodów, żadnych cytatów, żadnej treści. Zamiast materiału źródłowego dostajemy twoje zapewnienie, że „gdzieś tam są”. To nie jest argument, tylko wymówka. Nie przedstawiłeś nic, co mogłoby zweryfikować twoje twierdzenia, bo opierasz się wyłącznie na własnym przekonaniu.

Twoja cała wypowiedź to podręcznikowy przykład pozornej erudycji: użycie pluralnych form („wiele publikacji”, „wielu narratorów”) ma stworzyć wrażenie rozległości badań, gdy w rzeczywistości nie przywołujesz ani jednej konkretnej pozycji. To pusty gest — głośne mówienie o źródłach bez źródeł. Zamiast argumentować, budujesz autorytet z powietrza. I właśnie w tym tkwi istota twojego pseudofilozoficznego protekcjonalizmu: stwarzasz pozór akademickiej głębi, a w środku zostaje tylko subiektywne, arbitralne rozdzielanie „dobrych duchowych” i „złych integrystów”.


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Nie 23:30, 19 Paź 2025, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25514
Przeczytał: 101 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:24, 20 Paź 2025    Temat postu:

O dogmatach:

https://youtu.be/5hIFemSIggk?si=bS-HXtzNqFulYtgq
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 9:02, 25 Paź 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Rzeczywiście, aby jakoś stwierdzić, czy moje odczyty tego, co integryzm nakazuje swoim wyznawcom są poprawne, należałoby sięgnąć do wielu wypowiedzi integrystycznych narratorów.

Nie, należałoby najpierw udowodnić, że twoje „odczyty” mają jakąkolwiek metodologiczną wartość.

Moje odczyty są subiektywne i mają taką z grubsza wartość jak każde inne subiektywne odczyty. Nie próbuję moich odczytów sprzedać jako prawdy objawione, nie głoszę ich obiektywizmu. Piszę o swoich odczuciach i oczekuję, że tak zostaną odebrane - jako odczucia. Czy ktoś im przypisze "metodologiczną wartość"?... - Jak zechce, to tak, a jak nie zechce, to też nie będzie z tego tytułu dramatu. To będzie zależało od suwerennej decyzji odbiorcy.
Ja dyskutuję przede wszystkim FORMUŁUJĄC OPINIE, a przy tym oczekuję, iż odbiorca też będzie rozumiał, że SĄ TO MICHAŁA OPINIE. Nie aspiruję do roli wbijania jakichś prawd absolutnych do głów ludzi. A już na pewno nie chcę niczego narzucać, być inwazyjnym.
Moje sformułowania mają intencję wobec odbiorców: Odbiorco michałowych słów, proszę, weź je pod uwagę w sposób, który traktujesz jako uczciwy i zgodny z twoimi pozostałymi przekonaniami, których nie powinieneś naginać do tego, co piszę, bo piszę w formie niezobowiązującej sugestii do rozpatrzenia.
Moje sformułowania są szczere, staram się nadać im maksimum wartości w kontekście dochodzenia do prawdy, ale nigdy nie zamierzam twierdzić, iż są one absolutne, nieomylne, czy z zasady wyróżnione. Każdy niech sam oceni, czy w tych moich słowach znajdzie jakąś wartość dla siebie. Ja nie zamierzam tego stwierdzać, bo tym jedynym pewnym jest moja dobra intencja. A czy też wykonanie tej intencji wyszło na pewno dobre?...
- tego nie mam prawa stwierdzać, więc tego nie stwierdzam (choć mam nadzieję, że może bardzo złe nie było)

Miałbym do siebie nawet pretensję, gdyby wyszło, że zamiast argumentować w sposób łagodny, obliczony na harmonijną dostosowawczość z poglądami odbiorcy, wyszło na to, że swoje przekonania "wbijam kołkiem". Nie! Niczego nie wbijam. Niczego nie wmuszam. Nie żądam posłuszeństwa (posłuszeństwo w poglądach w ogóle traktuję jako formę zakłamania, czyli jako postawę nieetyczną).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 9:46, 25 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Moje odczyty są subiektywne i mają taką z grubsza wartość jak każde inne subiektywne odczyty.

Zaczynasz od uniku, który ma cię rozgrzeszyć z odpowiedzialności za cokolwiek. Mówisz, że twoje odczyty są subiektywne — czyli z góry odbierasz im znaczenie poznawcze, a mimo to nadal je publicznie głosisz. To jest czysta hipokryzja poznawcza: z jednej strony mówisz, że nic nie wiesz, z drugiej roztaczasz długie wykłady o tym, jak należy rozumieć Ewangelię, Jezusa, Objawienie. Jeśli naprawdę uważasz, że twoje słowa mają „taką samą wartość jak każde inne”, to po co je w ogóle wypowiadasz? Samo to, że to robisz, dowodzi, że przypisujesz im większą wagę.

Michał Dyszyński napisał:
Nie próbuję moich odczytów sprzedać jako prawdy objawione, nie głoszę ich obiektywizmu. Piszę o swoich odczuciach i oczekuję, że tak zostaną odebrane - jako odczucia.

Nie, nie piszesz o „odczuciach”. Piszesz tezy, budujesz argumentację, używasz filozoficznego języka, odnosisz się do innych jak do uczniów, którym tłumaczysz, że „źle rozumieją Biblię”. To nie są neutralne „odczucia” — to są sądy wartościujące, które próbujesz potem asekurować etykietką „subiektywności”, gdy zostają obalone. Twój rzekomy „brak roszczeń” to kamuflaż dla realnego autorytaryzmu: chcesz mówić, oceniasz, korygujesz innych, a gdy ktoś cię punktuje, natychmiast wchodzisz w tryb obronny: „przecież to tylko moje odczucie”. To tchórzliwa gra — chcesz mieć swobodę nauczyciela, ale unikasz odpowiedzialności nauczyciela.

Michał Dyszyński napisał:
Czy ktoś im przypisze "metodologiczną wartość"?... - Jak zechce, to tak, a jak nie zechce, to też nie będzie z tego tytułu dramatu. To będzie zależało od suwerennej decyzji odbiorcy.

Znowu stawiasz się w pozycji rzekomej pokory, a w rzeczywistości promujesz relatywizm totalny. W twoim świecie każdy „zechce, jak zechce” — czyli prawda zależy od nastroju odbiorcy. To zniszczenie pojęcia prawdy w samym rdzeniu. Gdybyś konsekwentnie stosował tę zasadę, nie mógłbyś już mówić, że coś jest „błędne”, „niesłuszne” czy „mylnie odczytane”. A jednak mówisz — więc sam łamiesz własne kryterium. Twój relatywizm jest wybiórczy: obowiązuje wtedy, gdy chroni twoje tezy przed krytyką, ale znika, gdy sam oceniasz cudze stanowisko.

Michał Dyszyński napisał:
Ja dyskutuję przede wszystkim FORMUŁUJĄC OPINIE, a przy tym oczekuję, iż odbiorca też będzie rozumiał, że SĄ TO MICHAŁA OPINIE.

To tylko retoryczny bezpiecznik, którym odpalasz granat i zaraz dodajesz: „ale to tylko opinia”. Nie, Dyszyński — opinia nie chroni cię przed konsekwencją logiczną. Jeśli twoje opinie dotyczą kwestii teologicznych, to wchodzisz w obszar prawdy i fałszu, a nie „wrażeń”. Nie możesz mówić o Bogu, Biblii i Jezusie w sposób całkowicie relatywny i udawać, że to tylko niewinna refleksja. Sam fakt, że wchodzisz w spór, dowodzi, że uważasz, iż twoje opinie są trafniejsze niż inne. A więc przestają być „tylko opiniami”.

Michał Dyszyński napisał:
Nie aspiruję do roli wbijania jakichś prawd absolutnych do głów ludzi. A już na pewno nie chcę niczego narzucać, być inwazyjnym.

Nie musisz być inwazyjny, żeby być fałszywy. Twoje rozmywanie prawdy jest bardziej szkodliwe niż nachalne głoszenie błędu, bo udaje pokorę. W praktyce to duchowa trucizna — ten sam schemat, który doprowadził do upadku w wielu wspólnotach: zamiast głosić prawdę, zaczyna się głosić „subiektywne odczucia”. W efekcie wszystko staje się płynne, a Słowo Boże sprowadzone do „interpretacji, która nikogo nie rani”. To nie jest łagodność — to zdrada treści.

Michał Dyszyński napisał:
Moje sformułowania mają intencję wobec odbiorców: Odbiorco michałowych słów, proszę, weź je pod uwagę w sposób, który traktujesz jako uczciwy i zgodny z twoimi pozostałymi przekonaniami, których nie powinieneś naginać do tego, co piszę, bo piszę w formie niezobowiązującej sugestii do rozpatrzenia.

„Nie naginaj swoich przekonań do tego, co piszę” — brzmi pięknie, ale to tylko pozór neutralności. W rzeczywistości ty właśnie naginając Pismo do swoich przekonań, robisz dokładnie to, czego niby nie chcesz, by inni robili. Udajesz otwartość, a w praktyce podkładasz pod tekst biblijny swoją interpretacyjną ideologię, po czym zrzucasz z siebie ciężar odpowiedzialności. To manipulacja ubrana w język „uczciwego rozważenia”.

Michał Dyszyński napisał:
Moje sformułowania są szczere, staram się nadać im maksimum wartości w kontekście dochodzenia do prawdy, ale nigdy nie zamierzam twierdzić, iż są one absolutne, nieomylne, czy z zasady wyróżnione.

Szczerość nie zastąpi prawdy. Możesz być szczery i kompletnie się mylić. Tłumaczenie wszystkiego „dobrą intencją” jest tanim moralnym usprawiedliwieniem. W Biblii liczy się nie tylko intencja, ale też wierność prawdzie — a tej w twoich wypowiedziach nie ma, bo wszystko topisz w subiektywności.

Michał Dyszyński napisał:
Każdy niech sam oceni, czy w tych moich słowach znajdzie jakąś wartość dla siebie. Ja nie zamierzam tego stwierdzać, bo tym jedynym pewnym jest moja dobra intencja. A czy też wykonanie tej intencji wyszło na pewno dobre?... - tego nie mam prawa stwierdzać, więc tego nie stwierdzam (choć mam nadzieję, że może bardzo złe nie było)

To już czysta bezradność przebrana za mądrość. Twoje credo brzmi: „nic nie wiem, nic nie twierdzę, ale mówię, bo mam dobre intencje”. Ale dobra intencja bez prawdy to tylko samozadowolenie. Twoja „nieinwazyjność” to w praktyce zrzeczenie się odpowiedzialności za sens. I w tym tkwi cały dramat modernizmu: wszystko jest dozwolone, byle nie uznać, że coś jest prawdziwe. Ty nie jesteś neutralny — ty jesteś programowo obojętny wobec prawdy, a ta obojętność jest najgroźniejszą formą fałszu
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 60, 61, 62, 63  Następny
Strona 61 z 63

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin