Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Brama Ezechiela.
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Seriale - utwory w odcinkach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 7:36, 26 Cze 2010    Temat postu:

Po trzech dniach wszyscy znajdowaliśmy się w domu i ani nam przez myśl nie przeszło by zrezygnować z następnych doświadczeń z Kołami Ezechiela.
George opowiedział nam, w jakich okolicznościach nastąpił wypadek, że przyczyną był brak prądu na skutek zmian pogodowych. Oczywiście George nie stał bezczynnie, tylko zawiadomił strażaków o wypadku i że należy przybyć z agregatem prądotwórczym o wymaganej mocy. Trwało to długo, bo strażacy wezwań w tym dniu mieli mnóstwo. Jednak szybko zadziałali, bo George znał się osobiście z burmistrzem, który nadał sprawie priorytet. Dalej juz znacie - rzekł George - kiedy wyciągnęli was z klatki. Z tego może być nie lada problem, bo władze się dowiedziały o sali Ezechiela, że tam jakieś koła są, ale nikt z niczym nie skojarzył. Natomiast bardzo dziwili się lekarze skąd u Was takie odwodnienie i wykluczyli, że nastąpiło w kopalni. Na szybko coś wymyśliłem, że długo nie pili, ale lekarz prowadzący mi nie uwierzył, a nawet się zaśmiał. Myślę, iż wie, że coś ukrywam. Chciał nawet zawiadomić prokuraturę o popełnieniu przestępstwa, ale wspólnie z burmistrzem odwiedliśmy go od tego zamiaru.
Burmistrz jest inteligentnym cwanym człowiekiem i podejrzewa nas o niecne rzeczy. Z nim dopiero możemy mieć kłopoty.
Ja swoje powiedziałem - mówi George - a teraz na Was kolej, powiedzcie coś?
-Kasia zaczęła płakać i na skutek traumatycznych wspomnień nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Na policzkach pojawiły się łzy i jak grochy zaczęły spadać na jej biust. Miała śliczne piersi i spadające na nie krople nie ujmowały jej śliczności. W tym momencie wydawała się taka bezradna i bezbronna, że chciałem ją przytulić. Jednak obecność George mnie krępowała i przytulałem ją w myślach. Bardzo mi utkwiła w pamięci jej rozpłakana buzia i te rzewne łzy. Spadały nie kroplami, a siłą wodospadu. Ale na pewno jej uczucia miały taką siłę i ja ten wodospad chcę zlapać, nasycić się nim do ostatniej kropelki. Od tej chwili Kasię nazywam Kropelką. Ale tylko w przypływie uczuć, bo przecież muszę trzymać fason i Kasia nadal jest Kasią.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:32, 28 Cze 2010    Temat postu:

Wtrąciłem się, żeby rozładować emocje i powiedziałem, ze nic więcej nie wiemy od tego, co już wiesz o naszych przygodach na planecie. George rzekł - ale tu jest wielkie szaleństwo i nie rozumiem, w jaki sposób znaleźliście się w kopalni? Przecież Was nie sprowadziłem z powrotem z powodu braku prądu. To jest niemożliwe, a może w ogóle nie wystartowaliście, tylko gdzieś się ukryliście w sali Ezechiela? Przeglądałem kamerę z filmem nakręconym w celu dokumentacji naszych doświadczeń w kopalni i na niej też Was nie ma. Powiedzcie coś, bo czuję się oszukany i jestem gotów to wszystko porzucić i pojechać w siną dal.
- Spróbowałem ratować sytuację i coś wymyślić, nawet fantastycznego, by tylko zatrzymać George i nadal kontynuować nasze podróże. Takim przekonującym i materialnym dowodem na prawdziwość wydarzeń jest nasze odwodnienie i skrajne wyczerpanie. Przecież nie mogło się to stać w ciągu tych kilku godzin podczas braku prądu w kopalni. Żadnych innych dowodów nie mamy, bo ze względu na szczupłość miejsca, nie zabraliśmy sond i kamery.
Na to włączyła się Kasia ocierając załzawione oczy i zaczęła mówić o swoich wspomnieniach.
- Sluchajcie, co mam do powiedzenia i co zapamiętałam z czasu pobytu w jaskini na nieszczęsnej planecie: A więc widzę młodego mężczyznę, który wchodzi do jaskini i mówi - "cześć Kaśka i Zdzichu". Wówczas byłam oszołomiona i nie skojarzyłam sobie skąd wziął się tam człowiek oprócz nas. A jeszcze bardziej zaskakujące, skąd znał nasze imiona? To się w głowie nie mieści, żeby było prawdziwe. Ale mam wam coś do powiedzenia bardzo istotnego w tej sprawie. Miałam sen i o nim chcę opowiedzieć.
- My z Georgę spojrzeliśmy na siebie z obawą, czy Kasia jest w pełni władz umysłowych, a my udaliśmy zainteresowanie i zamieniliśmy się w słuch.
- Wysłuchajcie o moim śnie i nie przerywajcie, aż skończę - mówi Kasia nie zwracając uwagi na nasze porozumiewawcze spojrzenia.
- Śniło mi się, ze leżymy w jaskini i ten mężczyzna do nas mówi. Ja tracę przytomność, ale jednak nadal rejestruję jego głos, który mówi dużo, bardzo dużo, że jest niemożliwe by w ciągu tego krótkiego czasu mógł tyle powiedzieć. To jest więcej informacji, niż w opasłej książce, ale pamiętam, niewyraźnie, jednak jest logiczne i bardzo przekonujące.
Ten głos oznajmił, że nie jest tym, za którego go uważamy. On tu przybył za nami, by nas uratować od niechybnej śmierci, a miał w tym znacznie wiekszy cel, niż nasze życie. Późniejsze słowa mi się zacierają i nie potrafie sobie przypomnieć dokładnego sensu, ale emocje im towarzyszące jeszcze pamiętam. Te emocje podobne były do okresu z dzieciństwa, kiedy rodzice się mną opiekowali. Następnych emocji również dokładnie nie pamiętam, ale odczuwałam coś w rodzaju obdarowywania mnie prezentami i miłością matki. Dotyczyły z pewnością wczesnego dzieciństwa, a może niemowlęctwa. Nie wiem, może dziecinnieję i moja psyche wysypuję się.
- Przerwałem Kasi bo rzeczywiście widziałem, że się wysypuje, a te oczy załzawione mówiły same za siebie. Powiedziałem - chodźmy spać, a jutro zobaczymy, może nowe pomysły nam przyjdą do głowy, a przede wszystkim ten prąd niech naprawią.

cd.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 8:23, 01 Lip 2010    Temat postu:

Prąd naprawiono i w mieście wszystko wróciło do normy, a także w kopalni.
Zwiedzajacych pojawiło się wiecej, bo niektóre wyciągi narciarskie jeszcze
nie działały z powodu awarii.
My juz zdrowi i wypoczęci udaliśmy się do sali Ezechiela, by obejrzeć
sprzęty i oszacować straty. Okazało się, że nic nie uległo zepsuciu i jest
nadal sprawne. Na chwilę uruchomiliśmy koła, by je sprawdzić. Wszystko działało, jak w zegarku, lecz nie nasza psyche. Byliśmy zrozpaczeni niewiedzą i bezsilnoscią wobec tej wielkiej zagadki ostatniej misji z przetransportowaniem mnie i Kasi na
obcą planetę. My tam bylismy i nie wiemy, w jaki sposób znaleźliśmy się z powrotem w kopalni. Przecież śmierć nam w oczy zajrzała, były omamy, jakiś człowiek się ukazał i dużo mówił, wreszcie nas uratował. To wszystko brzmi, jak w bajce z heppy endem.
Ale my, naukowcy, nie mogliśmy z tym przejśc do porządku dziennego i
szukano wyjaśnieia tej zagadkowej historii.
Jestem realistą i pragmatykiem, a więc w żadne cuda nie wierzę, ani
George. Od takich poglądów trochę odstaje Kasia i na pewno szuka
jakichs metafizycznych wyjaśnień. Ona jest przekonana, że tam, w jaskini,
wydarzenia działy się na prawdę i ten sen był kontynuacją tego, co mówił
ów tajemniczy człowiek. Dzisiaj jest jeszcze bardziej przekonana, co do realności
swojego snu, bo śnił się jeszcze raz i był znacznie wyraźniejszy.
Zapamiętała więcej szczegółów i wszystko układa się w logiczną całość.
Spotkaliśmy się w kopalni nie tylko z powodu oszacowania strat, ale i ze
względu tajnosci naszej rozmowy. Nie wiadomo, czy Burmistrz, albo
ktos inny, nas nie podgląda od czasu tego tajemniczego wypadku.
Kasia zaczyna opowiadać wczorajszy i dzisiejszy sen, kiedy w jaskini
przemawiał do nas młody mężczyzna. Znów pokazały sie w jej oczach łzy i na pewno od traumatycznych przeżyć.
-Czy pamiętasz Zdzisławie, kiedy leżeliśmy na wpół przytomni w jaskini na tej
przeklętej planecie i w pewnym momencie powiedziałam Ci - kochanie?
-Nastała konsternacja, bo zabrzmiało, jak wyznanie miłosne, a tu jest
George. On się poczuł skrępowany, troche się poruszył, coś chciał
powiedzieć, ale mu nie wyszło. Może był w Kasi zadurzony, albo inne
uczucia do niej miał.
Powiedziałem, pamiętam to Kasiu, doskonale pamiętam, pomimo skrajnego wyczerpania i
teraz wiem, że tak właśnie myslałaś. Wówczas też byłem pewien Twojej
miłosci i wyznałem swoją, ale z pewnością nie słyszałaś, bo nie miałem
siły cokolwiek powiedzieć. Mówiłem do Ciebie w myslach - Kropelko! - gólśno krzyczałem w myślach, ale słyszeć nie mogłaś, bo wcześniej straciłaś przytomność.
Później ją odzyskałaś, kiedy wszedł do jaskini ten mężczyzna i nas powitał. Nastapiła krótka pauza i Kasia znów mówi.
-Wiem znacznie więcej, niż z poprzedniego snu i zaraz o nim opowiem.
-Pozwól Kasiu, rzekłem, niech ja dalszy ciag opowiem.
-Zdzislawie to Ty opowiadasz sny? Co się z Toba stało, czy to jakis uraz
psychiczny spowodował, czy moze moje słowo - "kochanie"?
-Posłuchajcie mojego snu, bo to wygląda na coś znacznie poważniejszego,
niż sen. Myślę, że to jednak nie sen, bo mi się dokładnie to samo dzisiaj śniło, co wczoraj Kasiu opowiadałaś. Oczywiście możliwe, że we śnie odtworzyłem to, o czym wcześniej mówiłaś i stąd te podobieństwa. Dlatego wysłuchaj mojego snu i skonfrontuj ze swoim dzisiejszym.
Podejrzewam, że to nie sen, lecz przypominamy sobie autentyczne wydarzenia, które miały miejsce tam, na planecie.
A więc mężczyzna na obcej planecie przekazał nam bardzo dużo informacji. Powiedział, że za godzinę będziemy martwi, a świadomość co rusz traciliśmy i odzyskiwaliśmy. W takim stanie wyczerpania to właściwie już nic nie można zapamiętać, a co dopiero wszystko, co przekazał. Wziąwszy to pod uwagę, musiał nam przekazać wiedzę w sposób, o którym mówił i zaraz to opowiem.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 8:23, 07 Lip 2010    Temat postu:

Tajemniczy mężczyzna jest przedstawicielem obcej cywilizacji, a jej mieszkańcy są podobni do ludzi. Oni są bardzo podobni, ponieważ jesteśmy genetycznie sobie bliscy.
Obcy mieszkają w galaktyce podobnej do Drogi Mlecznej, lecz w całkiem innym rejonie Wszechświata. To jest tak potworna odległość, że nigdy jej nie dojrzymy jej nawet najlepszymi teleskopami. Tam, dokąd sięgamy obserwacją, wcale nie ma krańców Wszechświata, tylko jest nieobserwowalny z samej swej natury. My widzimy bardzo malutką jego część, to jest zaledwie pyłek wobec jego wielkości. To jest podobne do obserwowalnego horyzontu na statku.
Ich cywilizacja jest młoda, ale stara w porównaniu z naszą, oni wytworzyli ją 50 tyś. lat wcześniej, niż my swoją. Zamieszkiwali planetę, na której posadziliśmy naszą mleczną kulę, ale już tam nie mieszkają. Przenieśli się w inny rejon Wszechświata i stało się to ponad 9 tyś lat temu.
Kasiu opowiedz ciąg dalszy i będzie to najlepszym dowodem na prawdziwość opowieści.
- Dobrze opowiem i muszę dodać, że w moim śnie wszystko się zgadza, co usłyszałam od Ciebie mój drogi Zdzisławie.
Być może w śnie nie ma chronologii wydarzeń, ale opowiem o tym, co najwyraźniej zapamiętałam:

"W pierwszym momencie zaniepokoiły mnie widziadła jego głowy na jego niebie. Daniel więc powiedział: Oto cztery zjawy nieba wzburzyły wielką czasoprzestrzeń. Cztery ogromne bestie wyłoniły z niej, a jedna różniła się od drugiej. Pierwsza podobna była do lwa i miała skrzydła orle. Patrzałem, a oto wyrwano jej skrzydła, ją zaś samą uniesiono w górę i postawiono jak człowieka na dwu nogach, dając jej ludzkie serce. A oto druga bestia, zupełnie inna, podobna do niedźwiedzia, z jednej strony podparta, a trzy żebra miała w paszczy między zębami. Mówiono do niej: "Podnieś się! Pożeraj wiele mięsa!" Potem patrzałem, a oto inna bestia podobna do pantery, mająca na swym grzbiecie cztery ptasie skrzydła. Bestia ta miała cztery głowy; jej to powierzono władzę. Następnie patrzałem i ujrzałem w nocnych widzeniach: a oto czwarta bestia, okropna i przerażająca, o nadzwyczajnej sile. Miała wielkie zęby z żelaza i miedziane pazury, pożerała i kruszyła, depcąc nogami to, co pozostawało. Różniła się od wszystkich poprzednich bestii i miała dziesięć rogów. Gdy przypatrywałem się rogom, oto inny mały róg wyrósł między nimi i trzy spośród pierwszych rogów zostały przed nim wyrwane. Miał on oczy podobne do ludzkich oczu i usta, które mówiły wielkie rzeczy".

Mężczyzna w jaskini tak mówił i z treści wynika, że ma na imię Daniel. Czyżby miał coś wspólnego z Danielem Biblijnym? Przecież mówił w języku polskim, a nie staro hebrajskim, lecz treść jego słów była całkiem podobna do wizji Daniela.
Podczas jego monologu miałam obraz przed oczami, jak na ekranie w kinie. Albo nie, bo były bardziej realistyczne, jak bym tam była i brała udział w akcji. A działy się rzeczy straszne:
Widzę na niebie jakieś obiekty, a właściwie ich samych nie widac, lecz to, jakie spustoszenia powodowały. One pożerały wszystko, co napotkały na swojej drodze. Była noc i mnóstwo ludzi wokół mnie, Całe miasta wyległy, by oglądać te dziwne zjawiska na niebie, a dla wielu przerażające. Te obiekty pożerały gwiazdy, one po prostu znikały w silnym błysku agonalnym. Te niesamowite zjawiska trwały całą noc, jednak długo tak nie było i przyszedł moment, który naród Daniela postawił w śmiertelnym uścisku. To, co tam się działo, było największą grozą dla nich i mnie samej. Te tajemnicze obiekty na niebie były, jak bestie z wizji Daniela.

Nie wiedziałam, że to mi opowiada Daniel i że to jest jakaś projekcja, a byłam święcie przekonana, że jestem jedną z wielu tamtejszych mieszkańców.
Planeta Daniela była istnym rajem, a ludzie żyli, jak Adam i Ewa, ale przed wygnaniem z raju. Wszystko samo rosło i mieli żywność na wyciągnięcie ręki. Wegetacja roślin trwała okrągły rok, ponieważ ,kiedy zimą słonce słabo świeciło, pomagały mu w tym pozostałe trzy słońca. Były tylko okresy większej, lub mniejszej obfitości pozywienia. Na ich twarzach malowała się szczęśliwość i nie musieli z sobą walczyć o pożywienie, ani o inne zasoby.

I przyszedł taki moment, kiedy zostali wygnani ze swojego raju a były to rozpaczliwe chwile grozy. Wszyscy umierali w męczarniach…. byli zaskoczeni żywiołem tak, jak ludzie w starożytnych Pompejach.

To wyglądało jak wybuch bomby atomowej, lecz sam wybuch trwał wiele miesięcy.
Rozpętał się piekielny żywioł…..
Nagle niebo przecięła fala uderzeniowa i za moment buchnęło promieniowanie cieplne… towarzyszyło temu oślepiające, przeraźliwe światło… cała planeta płonęła.
Zabójcze słońce… żar palił każde istnienie … matki i dzieci. To były sceny apokaliptyczne,…. to było Piekło Dantego…albo jeszcze gorzej, bo płonął każdy , kto znajdował się w otwartej przestrzeni.
Widok był masakryczny…płomienie chłonęły dosłownie wszystko i wszystkich . Koszmar…ludzie płonęli żywcem, najpierw zapalały
się włosy, ubrania i po sekundzie skóra. ….konali w męczarniach.
Widziałam, jak obok mnie przechodziło małżeństwo z dzieckiem, kobieta była w zaawansowanej ciąży. Fala gorąca powaliła ich na ziemię….mężczyzna reagując resztką przytomności nakrył swoim
ciałem dziecko i żonę sądząc zapewne, iż uchroni ich od ognia. Po chwili płonęła cała trójka…. Moich uczuć i emocji nie jestem w stanie opisać ani wyrazić…. przyglądając się tej tragedii nic nie mogłam zrobić, bo przecież fizycznie mnie tam nie było. Serce kotłowało się w moim wnętrzu, chciałam koniecznie zachować trzeźwość umysłu aby jak najwięcej zaobserwować, zapamiętać….. łzy pod wpływem przerażenia nawet nie miały siły wypływać z moich oczu….
Byłam tylko widzem.
- Kasia zrobiła dłuższą pauzę, wzięła głębszy oddech a w jej ślicznych oczach widziałem się głębokie przerażenie. Po chwili kontynuuje.
- Obraz unicestwianych przez ogień w mgnieniu oka istnień ludzkich nieomal mnie sparaliżował… widziałam, jak pękały ciała od wysokiej
temperatury, wnętrzności wrzały i wypadały, właściwie to wypływały jak lawa wulkaniczna. …pewna kobieta była w ciąży , chyba
krótko przed porodem… ogień rozerwał jej macicę, w której poruszało się nienarodzone dziecko……
Czyżby tak miałby wyglądać koniec świata na Ziemi?"

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:15, 02 Sie 2010    Temat postu:

Kasia zamyśliła się i na jej twarzy widziałem grymas bólu. Po chwili zaczęła płakać rzewnymi łzami i więcej nie zdolała nic z siebie wydusić. Również i ja z nią cierpiałem, bo dokładnie wiedziałem, jak Kasia to przeżywa. Ona jest niesłychanie wrażliwa i można ją łatwo urazić. Ona, jak kropelka, może upaść i zniknąć. Ją niechcący można skrzywdzić okazując sympatię, uczucie. Ona jest pod tym względem wymagająca i nie zadowoli ją zwykłe uczucie. To uczucie musi być najwyższe, kosmiczne. Ona musi mieć wszystko, albo nic. Jeśli ma być ukochana, to całkowicie i tymi samymi uczuciami obdarza ukochanego.
Zdecydowałem, że ja opowiem ciąg dalszy tego filmu, albo przekazu Daniela - jakkolwiek by to nazwać: Więc nastał dzień grozy, kiedy obiekty na niebie zaczęły pożerać cztery Słońca z poczwórnego układu gwiezdnego. To był dziwny układ planetarny, ponieważ planeta Daniela była jedną z 4 planet krążącą wokół największej gwiazdy. Planeta Daniela jest trzecią planetą, jak w przypadku Ziemi, a ostatnią olbrzymia planeta, większa od Jowisza. Nadająca się do życia była tylko planeta Daniela i tam powstała wspaniała cywilizacja.
Warunki do życia też były idealne, bo planeta była oświetlana czterema słońcami. Trzy słońca były bardzo oddalone i dawały niewiele światła, jak w pochmurny dzień na Ziemi. Natomiast kiedy wschodziło największe słońce, nastawal piękny dzień.
W ten feralny dzień nadleciały z kosmosu cztery czarne dziury prosto w danielowy układ planetarny. Nie wiadomo skąd i jak, ale działo się to szybko i w ciągu krótkiego czasu zaczęły gasnąć 3 najdalsze słońca, by po dłuższej chwili słońce główne zaczęło dziwnie się zachowywać i świecić setki razy mocniej. To działo sie za przyczyną czarnej dziury, która ze Słońcem Daniela stworzyła stabilny układ związany siłami grawitacyjnymi i trwa do tej pory.
Podczas takiego spotkania czarnej dziury z gwiazdą tworzy się dysk akrecyjny spowodowany spadaniem materii gwiazdy do czarnej dziury. Podczas tego spadania wydzielają się potworne ilości energii, która wszystko niszczy na swojej drodze i tak się stało z planetą Daniela.
Trzy dalsze słońca spotkał inny los, ponieważ były znacznie mniejsze i czarne dziury je pożarły natychmiast w ciągo paru minut. Dlatego tak szybko, bo trafiły w nie celnie w sam środek. Natomiast ze słońcem największym było trochę inaczej, gdyż ciała te się trochę minęły i wpadły w stefę wzajemnego przyciągania tworząc ukaład podwójny z wiadomym skutkiem.
Cywilizacja trwająca 50 tyś. lat nagle przestała istnieć, ale nie całkowicie. Mały procent ludności się uratował, którzy mieli się gdzie schronić. Byli to pracownicy w kopalniach i ludzie nauki, którzy mieli swoje laboratoria głęboko pod ziemią. Także część mieszkańców miała tak zlokalizowane mieszkania, ze względu na deficyt miejsca na powierzchni planety.
Oni, tam pod ziemią, też nie mieli dużych szans, ponieważ kończyło się powietrze do oddychania, ze względu na zatrucie środowiska spowodowanego spaleniem się całej planety. Mieli odpowiednie filtry, zapasy, wody, pożywienia, paliwa do wytwarzania prądu, lecz po miesiącu i oni zaczęli wymierać. Przeżyła tylko garstka ludzi, dokładnie 2012 osób.
Resztki osób uratowały się dzięki możliwościom podróży pojazdami nadprzestrzennymi, którymi mogli polecieć w kosmos w poszukiwaniu innych planet do zamieszkania. Te pojazdy mają wiele wspólnego z naszymi kołami Ezechiela, lecz na zupełnie innym poziomie zaawansowania technicznego. To jak by porównać podróżowanie w lektyce z najnowszym Ferrari.
Mając do dyspozycji takie narzędzia, mogli w większości się uratować, bo pojazdów tych było bardzo dużo. Służyły one turystyce do zwiedzania najdalszych miejsc we Wszechświecie i cieszyły się ogromnym powodzeniem. Jednak te urządzenie były zainstalowane na powierzchni planety i podczas uderzenia ognia zostały zniszczone. Pozostało tylko kilka pod ziemią w laboratoriach służące naukowcom do ekspedycji naukowych. I te zostały wykorzystane do exodusu w nieznane. W ciągu tego miesiąca wszyscy musieli opuścić swoją planetę, rodzinny dom, by szukać nowego.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 9:10, 21 Sie 2010    Temat postu:

Z mojego snu/przekazu pamiętam znacznie więcej, ale muszę trchę odpocząć. Chodźmy do naszej kawiarenki, żeby coś łyknąć. Ja muszę drineczka jakiegoś przyjąć, by emocje uspokoić.
Kasia smutna siedziała i jej myśli gdzieś błądziły. Wziąłem ją za rękę i zapytałem - Kropelko może też drineczka się napijesz? Ona na to - tak, ale podwójnego grzańca proszę.
George powiedział - lać, bo mnie też suszy po tym, co tu usłyszałem. Przenieśliśmy się więc do kawiarenki - rzekłem i zaczął mówić George:
- Nie wiem, co o tym myśleć, mówicie tak przekonująco, ale ja jestem naukowcem i muszę mieć materialne dowody waszych wywodów. Zastanówmy się, gdzie ich szukać.
- Poczekaj George, będą dowody, ale musisz wysłuchać nas do końca, bo mamy jeszcze bardzo wiele do powiedzenia.
Ja przesadziłem z tymi drinkami, Kasia po grzańcu też wysiadła, a George chciał jeszcze pić. Powiedziałem, daj spokój, bo jutro znów musimy gadać, ale na trzeźwo. Pamiętaj, że za tydzień wyjeżdżasz do Genewy, by tam się pastwić na LHC nad poznawaniem fizycznej rzeczywistości. A więc dzisiaj nie autem, tylko pieszo do domku i spać.
To był piękny spacer, bo znów widzieliśmy rozgwieżdżone niebo, ale na całe szczęście nasze niebo. Takie znajome niebo, które napawało nas optymizmem i nadzieją, że żadne bestie je nie pożrą.
Pod koniec drogi do domu musiałem nieść Kropelkę na rekach. Sam powinienem być niesiony, lecz w takiej sytuacji wytrzeźwiałem natychmiast. Zwłaszcza kiedy George chciał mnie w tym wyręczyć.
W pewnym momencie Kasia rozmarzona spojrzała mi głęboko w oczy i powiedziała -pocałuj mnie.
Ja, niosąc moją Kropelkę niepewnym krokiem spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i pocałowałem ją jeszcze głębiej. Nie wiem, dlaczego wówczas nie upadliśmy, bo świat mi zawirował i to na pewno nie z powodu drineczka.
To był rzeczywiście przepiękny spacer.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 10:22, 25 Sie 2010    Temat postu:

Nazajutrz jest kolejny dzień opowiadania o naszych przygodach na obcej planecie. Koła Ezechiela, jak stały, tak stały. Nie mieliśmy motywacji, żeby tam zajrzeć i zakręcić nimi. Najpierw należało ustalić, czy to były rzeczywiste wydarzenia, czy zbiorowa histeria. Póki jakieś dowody potwierdzajace nasze opowiesći się nie znajdą, będzie to tylko w najlepszym przypadku hipoteza.
O następnych wydarzeniach na planecie Daniela zaczęła opowiadać Kasia, bo po jej wstrząsających opowieściach pełnych grozy już się uspokoiła i mogła kontynuować.
Kasia ze swobodą opowiada o przekazie Daniela. Już była pewna, że to, co mówi, zgadza się z tym, co ja wiem i to był dla niej dowód o naszej prawdziwości wydarzeń. Ale czy rzeczywistych wydarzeń interesujących George? I to, o czym będzie mówić powinno, jeśli nie przekonać Geoerge, to dać mu dużo do myślenia.
- Posłuchajcie mnie, co mam do powiedzenia - rzekła Kasia z optymizmem w głosie. Jej głos stał się inny, był stanowczy, odważny i...piękny. Zawsze starannie dobiera słowa, żeby wypowiadać się precyzyjnie i artykułować słowa z dykcją, jak by recytowała na scenie. W jej głosie jest coś, czego mógłbym słuchać w nieskończoność, nawet zniewalające. Barwa jej głosu powoduje u mnie motylki w brzuchu. Jej głos odbieram, jako zaproszenie do rozmowy. Nie muszę wsłuchiwać się w treść, bo wiem, o czym mówi Kasia, przecież byłem tam z nią. Jednak wsłuchiwałem się dla samego słuchania mojej Kropelki i nasycałem się jej monologiem. Kasia kontynuuje:
- Opowiem co działo sie dalej po pogromie na planecie, kiedy 2012 mieszkańców ledwo uszło z życiem i poszukiwali nowych miejsc we Wszechświecie do osiedlenia się. Pod powierzchnią planety pozostały tylko 4 pojazdy nad przestrzenne, którymi musiało odlecieć 2012 osób . W tak krótkim czasie było bardzo trudno wyszukać właściwe miejsca na innych planetach, pomimo, że znano ich mnóstwo z ekspedycji naukowych, jak i turystyki międzygalaktycznej, Ale nikt pod tym kontem nie oceniał, by się tam przenieść na stałe. Oczywiście znaleźli sporo planet nadających się do życia, a kilka nawet wytypowano na osiedlenie się tam, lecz tylko, jako ciekawostki. Między innymi wytypowali naszą Ziemię, która spełniała warunki niezbędne do tego celu.
Jak już mówił Zdzisław, 4 tyś lat temu miał miejsce atak kosmicznych bestii, który zniszczył ich cywilizację i w tym czasie resztki osób rozprzestrzeniło się po Wszechświecie za poszukiwaniem nowych miejsc do zamieszkania.
Jedna grupa w liczbie 5o3 osoby wylądowała na Ziemi z zamiarem osiedlenia się tutaj. Działo się to w czasach przedhistorycznych, ale już dość rozwiniętych cywilizacyjnie. 2 tyś lat przed Chrystusem istniały miejsca, gdzie życie w osadach było zorganizowane. Mezopotamia miała więcej takich ośrodków cywilizacji, skąd pochodziły tabliczki gliniane z pismem klinowym, w których ówcześni ludzie spisywali swoje dzieje, wierzenia i trapiące ich zagadki. Tabliczek, a póżniej ksiąg jest wiele z róznych rejonów geograficznych i czasów, jednak wszystkie opisują podobne rzeczy. Różnią się tylko szczegółami i nazewnictwem, oraz wpływem lokalnych wierzeń.
Chcę właśnie poruszyć te zagadnienia, bo w trakcie przekazu od Daniela zwróciłam szczególną uwagę na nie. A więc naród Daniela osiadł na Ziemi 2 tyś lat przed Chrystusem na terenie Mezopotamii i urządzili tutaj swoją bazę. Zlokalizowana ona była w górach w niedostępnym miejscu dla ziemian i stąd zaczęli swoją ekspansję na inne rejony Ziemi.
Oni znali Ziemię z wczesniejszych wizyt, lecz miały charakter głównie poznawczy oraz obserwowanie rozwoju człowieka prymitywnego. To zainteresowanie miało miejsce w początkowym okresie ich rozwoju cywilizacyjnego, czyli 50 tyś lat wcześniej. W późniejszych czasach już mniej, bo zbytnio ich nie interesowaliśmy, jako wolno rozwijajacy się gatunek. Nawet w pewnym momencie ingerowali w naszą naturę i dokonali małych modyfikacji na genomie ludzi, by przyspieszyć rozwój. Skłoniło ich to, że przez prawie 150 tyś lat staliśmy w miejscu i nie mieliśmy żadnego postepu w naszym zachowaniu. Ta ingerencja polegała na zmianie kilku genów odpowiedzialnych za budowę aparatu głosowego człowieka. Skutkiem tego było rozwinięcie artykułowanej mowy i nagłego rozwoju mózgu.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:51, 31 Sie 2010    Temat postu:

We Wszechświecie istnieje międzygalaktyczne prawo zabraniające ingerencji w dzikie plemiona, lecz niewielką pomoc można udzielić tym, którzy rokują nadzieję na rozwój.
Drugą ingerencją było nauczenie dawnych ludzi uprawy rolnictwa i hodowli zwierząt. To stało się znacznie póżniej, bo ponad 10 tyś lat pne. Umiejętność uprawy roślin zapoczątkowało osiadły tryb życia i w konsekwencji rewolucję neolityczną. Od tej chwili pomocy już nie potrzebowaliśmy, bo samo wszystko się potoczyło i nasza dzisiejsza cywilizacja techniczna jest tego skutkiem.
Jednak nie pozostawiono nas samych, ponieważ z konieczności obcy osiedlili się u nas 2 tyś lat pne. Długo nie zabawili na Ziemi ponieważ była już zamieszkała i nie wolno dopuścić, by na jednej planecie zamieszkiwało więcej, niż jeden gatunek inteligentny techniczny.
Naród Daniela mieszkał na Ziemi tylko 33 lata i był okresem przejściowym, do czasu, aż znaleźli nową planete niezamieszkałą i nadającą się do egzystencji.
Przez te 33 lata odcisnęli swoje piętno na mieszkańcach Ziemi, bo nie byli w stanie zostać niezauważeni przez inteligentnych tubylców.
Naród Daniela musiał jakoś żyć oraz przemieszczać się i do tego służyły im latające rydwany, jak je nazwał Ezechiel. Otóż te maszyny latające były wyprodukowane na Ziemi metodą nanotechnologii. To jest stara i prymitywna technologia dla dawidowców, lecz innej nie mieli, bo wszystko inne zostało zniszczone na ich planecie.
Metodą nanotechnologii wszystko można produkować, lecz proces ten jest bardzo powolny i podobny do wzrostu roślin. Żeby na przykład "wyhodować" maszynę latającą, potrzeba kilka długich lat. Szybciej rosły domy w skale, bo wystarczyło "zainfekować" nanorobotami z odpowiednim programem, skałę, by już po pół roku można było zamieszkać.
"Zaczyny" nanotechnologiczne z programem mieli, jako wyposażenie swoich statków nadprzestrzennych. One były na właśnie taką okoliczność w wyprawach badawczych na inne planety. To był odpowiednik naszych apteczek samochodowych.
Po paru latach dawidowcy mieli już domostwa zbudowane w skałach i większość sprzętu jeżdżącego oraz latającego. Oni nie mogli budować żadnych konstrukcji, ani trwałego sprzętu, by po ich odlocie nie przetrwały więcej, niż setki lat. Nie mogli pozostawić po sobie żadnych materialnych śladów swojej bytności. Pozostały tylko przez nich zbudowane jaskinie, lecz wyglądają, jak naturalne twory, że nawet dziś nikt się nie domyśla sztucznego pochodzenia.
Ludzie Dawida na Ziemi mieli tylko jeden pojazd nadprzestrzenny, który musieli bardzo strzec, by go nie uszkodzić, gdyż naprawa, nawet nanotechnologicznie, nie wchodziła w rachubę. Dlatego używali pojazdów wytworzonych na Ziemi. Pojazdy te były podobne do naszych samochodów terenowych, ale jeszcze bardziej udziwnionych w kształcie, jak i napędzie. Do przemieszczania się na większe odległości służyły pojazdy latające napędzane paliwem chemicznym. Podobne były do samolotów pionowego startu typu Harrier . Wytwarzały one mnóstwo hałasu, kurzu, ognia i to one najwięcej zwracały uwagę tubylców i nazywali je rydwanami Boga. Oni danielowców nazywali bogami i do nich się modlili, kiedy tylko zostali zauważeni. Trudno się dziwić, ponieważ pierwszy raz spotkali się z taką techniką dla nich niezrozumiałą. Zresztą we współczesnych czasach prymitywne plemiona zachowywały się podobnie w przypadku kultu cargo.
Ludzie Daniela mieli swoje bazy i startowiska ukryte w górach, lecz czasem jacyś ciekawscy tam podchodzili i z daleka je obserwowali.

- Kasiu - przerwałem jej - może już dosyć z tym monologiem, pozwól, niech George coś powie, bo może go nudzić nasza opowieść. George na to:
- Kasiu i Zdzisławie, Mówicie bardzo obrazowo i przekonująco. Nie wiem, co o tym myśleć i najchętniej bym Wam uwierzył. Ale gdy nawet uwierzę, to nic nie zmieni w sprawie, bo nadal nie mamy dowodu materialnego i wszystko może być zbiorową halucynacją. Nie mamy żadnych dowodów i uznaję Wasze opowieści najwyżej jako hipotezę do udowodnienia, stosując metodę naukową. Jednak nie chcę przerywać tej ciekawej i miejscami zatrważającej opowieści.
Niech teraz Kasia odpocznie i mów Ty, Zdzisławie, co masz do powiedzenia. Zobaczę, czy będziesz kontynuował to, o czym Kasia zaczęła.
- Ok. pociągnę dalej, bo wchodzimy na temat pojazdów i ich kół, a jak wiecie, jestem od kół specjalistą. Otóż chciałbym opisać koło Ezechiela, które właściwie zgadza się z modelem zbudowanym przez inżyniera z NASA. Różnice dotyczą tylko użytych materiałów oraz proporcji wymiarów. Materiałem użytym w oryginale były fullereny ponieważ te cząstki węgla są lekkie i bardzo wytrzymałe mechanicznie. Poza tym są pochodzenia naturalnego i po degradacji nie powodują podejrzeń o sztuczne wytworzenie. Drugą zaletą fulerenów jest to, że w ich specyficznej budowie cząsteczki można umieszczać inne mniejsze cząstki z zapisanym programem do replikacji. W ten sposób uzyskano możliwość wzrostu na wzór organizmów żywych zbudowanych z białek. To są złożone procesy, jeszcze nieznane na Ziemi, ale posiadające niesamowite możliwości. W ten sposób na ich planecie uwolniono się od zanieczyszczających procesów produkcyjnych.
Z tych materiałów i w ten sposób produkowanych można wytworzyć prawie wszystko. Te fabryki przypominają uprawy roślin na Ziemi, albo wyrośnięcie ogromnego drzewa. Ujemną stroną tej technologii jest długi czas oczekiwania i w najbardziej ogromnych i złożonych produktach trwa dziesiątki lat ziemskich. Na przykład wyhodowanie nowego miasta z całą infrastrukturą trwa kilkadziesiąt lat, bo problemem jest pozyskanie ogromnej ilości węgla. Całe szczęście, że fullereny używało się tylko na niektóre produkty, a większość wykonano metodą nanotechnologii z powszechnych materiałów, jak minerały.
Z fullerenów kiedyś budowali super komputery, bo umieszczając wewnątrz nich cząsteczkę innych pierwiastków i związków, uzyskano nadprzewodnictwo. Tą drogą mogli o kilka rzędów wielkości zwiększyć moc obliczeniową komputerów w porównaniu z technologią na bazie krzemu.
Powrócę do kół i pojazdów w społeczności Daniela na Ziemi. To jest najbardziej ciekawe i zadziwiające, ponieważ istnieją zapiski na ten temat w starych księgach.
Chcę nawiązać do tego, co Kasia mówiła o gapiach przyglądających się pojazdom i bazom obcych. Otóż jednym z takich inteligentnych obserwatorów był Ezechiel i są zapiski na jego temat, a nawet cała Księga Ezechiela w Biblii. Najwcześniejsze dzieje biblijne datują się XII w. pne. a więc Ezechiel nie mógł być światkiem wydarzeń, które opisuje.
Tą nieścisłość wyjaśnił mi Daniel, bo powiedział, że Ezechiel obserwował rydwany Boga w Niniwie 2 tyś lat pne. To się zgadza, bo niedawne wykopaliska odkryły bibliotekę króla Aszurbanipala, gdzie mowa o stworzeniu świata, potopie, teogonii. Także tam powstał Epos o Gilgameszu. To stamtąd pochodzą wszelkie mitologie zamieszczone w późniejszych księgach i postaciach biorących w nich udział.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:22, 14 Wrz 2010    Temat postu:

Tak, Ezechiel żył i mieszkał w Niniwie i jego obserwacje wcale nie były takie przypadkowe. Był on nadzwyczaj inteligentnym, ciekawskim człowiekiem i nie straszne mu były wszelkie trudy i zakazy, by poznać obcych i ich zwyczaje.
Pewnego razu targany ciekawością poszedł w wysokie góry za rydwanami Boga. Wyprawa była bardzo niebezpieczna, bo musiał iść po górach trzy dni, a miejscami wspinać się po niebezpiecznych skałach i omijać przepaści. W końcu dotarł w pobliże bazy Daniela i tam spędził następny dwa dni przyglądając się dziwom mu nieznanym. Był tak wyczerpany, że nie mógł wrócić o własnych siłach i groziła mu śmierć.
I zlitował się jeden z ludzi Daniela i złamał zakaz kontaktowania się z tubylcami, narażając się na konsekwencje. Jednak nie ukarano go, bo panowała wielka radość w bazie z powodu planu opuszczenia Ziemi i dołączenia do pozostałych rozbitków z planety Daniela.
Nie mogli zabrać z soba Ezechiela, bo byłby to dla niego zbyt duży wstrząs i z pewnością by nie przeżył. Zaaplikowano mu środki powodujące wybiórczą amnezję i odstawiono nocą w pobliże bram Niniwy. Tam tubylcy go znaleźli i odprowadzili do pałacu króla, bo był członkiem jego rodziny i pełnił ważną rolę w życiu społecznym.
Jednak po dojściu do pełnej sprawności intelektualnej większość mu się przypomniało. Ktoś skopał robotę, bo zaaplikował mu specyfik w zbyt małym stężeniu.
Ezechiel zbyt dużo się dowiedział, bo mu pokazano bazę od środka, ich pojazdy latające i jeżdżące, a także całą technikę. Ezechiel był maksymalnie przerażony, bo był pewny, że ma do czynienia z bogami, pomimo, że wyglądali, jak on. Padał na twarz i się modlił do bogów i ich maszyn, ale kątem oka obserwoawał wszystko. Najbardziej utkwiły mu w pamięci rydwany, które ogniem zionęły i pojazdy na przedziwnych kołach. To wszystko spisał pismem klinowym na tabliczkach, glinianych i przekazał do biblioteki Aszurbanipala.

George czy mi wierzysz? - rzekłem znienacka puszczając do niego oko. George powiedział - nie!
- Jesli ja nie mogę Ciebie przekonać, to niech Kasia się z Tobą męczy. Teraz idę na piwo, bo mi w gardle zaschło od tego gadania.
Zaraz po tym wszyscy byliśmy na piwie i George kpiącym głosem powiedział
- Ale te dowody są silne! Zapiski na tabliczkach, czy w Biblii, wcale nie muszą odpowiadać prawdzie, to mogą być wierzenia dawnych ludzi, albo ich fantazje. Oni nie rozumieli wiele ze zjawisk przyrody i tłumaczyli je właśnie tak. Świat był rządzony bogami na podobieństwo ludzkich zachowań, lecz z większymi mocami. To była ich wyobraźnia, a Wy się na nią powołujecie i uznajecie, jako dowód.
- Kasia sie obruszyła słuchając słów George i rzekła - A co Ty myślisz, że w Twojej kwantowej grawitacji obserwacje Cie nie oszukują? W akcelelrtorach widzimy skutki zderzeń cząstek i to drogą pośrednią, jako następne rozpady i oddziaływania z pozostałą materią. Także cały aparat matematyczny opisujący teorię i doświadczenia też nie jest absolutnym dowodem. Matematyka jako taka nie istnieje i można ją porównać do gry. Co z tego, że część matematyki ma interpretacje fizyczną. A czy gry nie maja takiej interpretacji? Na przykład gry komputerowe, gdzie toczy się wojna, albo według jakiś ustalonych prawideł i zgodnych z tymi w świecie rzeczywistym. A może to George Berkeley miał rację twierdząc, że to wszystko jest ułudą, bo zmysły nas okłamują.
Tak George, Twoja realna rzeczywistość wcale nie jest pewniejsza od naszej z opowieści. Twoje materialne dowody nie mają o wiele większej wagi, niż nasze, jak twierdzisz, konfabulacje.
George się zmieszał ostrą odpowiedzią Kasi, bo takiej wzburzonej już dawno jej nie widział. Pomyślał, że musi być bardzo pewna swojego zdania. Dodał zaraz - ciągnij dalej Waćpanno Kasiu, ciekawości oszczędź. Kaisa na to - Dobrze, ale to będzie trwało długo. Tu, przy piwie, miło się będzie mówić i słuchać, ale uważać musimy na zwiedzających nasze muzeum i przy nich przerywać rozmowę.

Moja opowieść będzie kontynuacją wcześniejszej i przedstawiająca to, co mówił nam Daniel w jaskini, kiedy ze Zdzisławem byliśmy bliscy śmierci. Teraz jestem pewna, że nie mógł tego wszystkiego nam powiedzieć słowami, bo byliśmy już prawie nieprzytomni i niewiele byśmy zrozumieli. On nam musiał w jakiś sposób zapisać w pamięci to wszystko i teraz, każdego dnia, po trochę sobie przypominamy. Zapewne według planu Daniela tak miało być.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:46, 15 Wrz 2010    Temat postu:

-Siedzimy wszyscy w kawiarence przy piwie. Kasia bardzo zapaliła się do rozmowy i nikogo nie dopuszcza do głosu. Stała się tak apodyktyczna, jak nigdy. Zwykle ustępuje w rozmowie, jednak postawę w takiej sytuacji ma zachowawczą. Ona zna swoją wartość i...urodę.
George poczuł się przyćmiony aktywnością Kasi w rozmowie i próbował jej przeszkadzać, jak małe dziecko. Najchętniej by tupał nogami, by go zauważono, ale Kasia na to nie zważała.
Ja wiem, że George miał lekki dym po piwie, bo ja też to czułem. Ten dym go rozochocił, a może to, że był osamotniony w swoich poglądach na nasze opowieści.
Piw wypiliśmy już sporo, ale my, chłopy, bo Kasia ciągle sączyła tą samą butelkę. Atmosfera robiła się coraz bardziej swobodna i z dyskusji merytorycznej zebrało się nam na wspomnienia. Zaczęliśmy rozmawiać o czasach studenckich i ze szczególami sobie wiele przypominaliśmy. W końcu nie działo się to aż tak dawno, raptem 6 lat od ukończenia Uniwersytetu.
Jak tylko pamiętam, George uganiał się za Kasią, a on z kolei podobał się Lizie. George nie lubi przegrywać i ten fakt wykorzystałem w naszych żartach. Powiedziałem bez zastanowienia - Goguś ale cienki wówczas byłeś, bo ani Kasi, ani Lizy nie miałeś. Tak go przezywaliśmy, a on się wściekał za tego Gogusia i widziałem, że przeniósł się w tamte czasy. Fajne to były czasy, takie beztroskie, ale jednak kuć musieliśmy.
Pięć piw na głowę robiły swoje, ale spoko, to nie tak dużo, jednak Kasia zaczęła się o nas martwić, czy się na fest nie posprzeczamy. W końcu sprzeczaliśmy się o nią - ja o moją Kropelkę, a on o dawną Kasię. Musiało mu wiele w pamięci do niej pozostać, bo cały czas to widzę. Ten jego wzrok dużo mówi, kiedy na nią patrzy. Muszę cały czas mieć baczenie, żeby się chłop nie rozbasurmanił.
Kasi ten nastrój się podobał i była w siódmym niebie. Przecież to o nią rywalizowaliśmy. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać, bo jest osobą niesłychanie subtelną, delikatną, ale wiem, że tego chce. Czy to jest próżność kobieca? Sądzę, że to świadomość swojej śliczności robi z niej anioła,jednak skrzętnie skrywa te uczucia. Może się ich wstydzi, a może według niej my mamy się wstydzić swojego pożądania do anioła. Nie można pożądać aniołów, je się tylko wielbi.
To był egzamin na piątym roku i George zdał go celująco, był najlepszy. Zażartował wówczas i zapytał -dziewczyny który z nas jest najlepszy? Pamiętam, jak powiedziałem ze złością -najlepszy to ten, który najprędzej skończy. No i ja skończyłem najprędzej, a oni na doktory poszli.
Z rozpaczy wypiłem następne piwo i Goguś też wypił, ale z triumfu, że tak szybko nie skończył, jak ja. Jednak i tak jestem lepszy od Gogusia, bo mam swoją Kropelkę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 8:55, 02 Paź 2010    Temat postu:

Nazajutrz spotkaliśmy się znów w kawiarence, ale już tylko przy kawie. Wczoraj z piwem przesadziliśmy. Kasia nadal jest aktywna w rozmowie i zabiera się za przekonywanie George by nakierować bo na swój tok myślenia. Kasia zaczyna kontynuować opowiadanie:
-Chcę teraz powiedzieć, co działo się dalej po odlocie z Ziemi Danielowców. Otóż w trakcie bytności w Mezopotamii Danielowcy nie marnowali czasu i nie żyli biernie, tylko robili wszystko, żeby się skontaktować z innymi uciekinierami z feralnej planety. Mieli do dyspozycji tylko jeden pojazd nadprzestrzenny, którym cały czas przemieszczali się po Wszechświecie w poszukiwaniu pozostałych towarzyszy exodusu. Nie mogli tego robić drogą fal elektromagnetycznych, bo żeby przeczesać tylko Galaktykę, sygnał musiałby lecieć tam i z powrotem ponad 100 tyś lat. A na cały Wszechświat nawet 50 mld. lat. Tyle czasu nie mieli i musieli posiłkować się pojazdem nadprzestrzennym, jednak ten sposób komunikacji ma swoje wady. Samo przemieszczanie się jest bezczasowe, ale sporo wysiłku wymagało przygotowanie podróży, wsiadanie i wysiadanie osób z pojazdu. Także przygotowanie odpowiedniego programu startowego i nawigacyjnego wymagało dużo czasu. W efekcie, przy współpracy wielu zaangażowanych, takie podróże można było wykonywać średnio raz na 2 dni. To było o wiele za mało, żeby się spotkać z pozostałymi rozproszonymi po Wszechświecie Danielowcami. Ten sam problem mieli oni, bo jeśli przeżyli, musieli mieć podobne problemy. Trudności te rozwiązali w inny sposób i polegało na rozstawianiu w różnych miejscach galaktyk sond, wykorzystujące fale elektromagnetyczne. Mają one tą wadę, że prędkość fali jest zbyt mała, by w rozsądnym czasie przeszukiwała tak dużą przestrzeń. Dlatego musieli rozstawiać swoje sondy dość gęsto, ale i tak stanowiło to ułamek procenta wobec potrzeb.
W sumie mieli szczęście, bo przez przypadek skontaktowali się z jedną grupą i skutkiem tego był odlot Danielowców z Ziemi, by przenieść się do nich. To nie było aż tak daleko, bo w sąsiedniej galaktyce, w Wielkiej Mgławicy w Andromedzie. Ona należy do grupy lokalnej, w której znajduje się także Droga Mleczna.
Wolnych miejsc do zamieszkania w Wszechświecie prawie nie ma, bo zwykle są już zamieszkałe przez inne gatunki mniej, lub bardziej rozwinięte. Naród Daniela jest społeczeństwem pacyfistycznym i nigdy by nie wyeliminowali innych mieszkańców na jakiejkolwiek planecie, by samemu się osiedlić. Woleli tak długo szukać odpowiedniego miejsca, by żyć w symbiozie z istniejącymi mieszkańcami planety. Tak się też stało i znaleźli taką planetę. Była ona zamieszkała przez mało rozwinięte zwierzęta oraz bogatą roślinność. flora i fauna były inne, niż na Ziemi. Tak samo jak u nas, były wykorzystane białka, zjawisko fotosyntezy i cykl Krebsa w odżywianiu.
- Kasiu - przerwałem jej, uważaj, bo ktoś idzie.....
I wchodzi taki dwumetrowiec bardzo chudy i bardzo dziwny gościu. Te jego oczy....
Aż Kasia nagle poskoczyła z wrażenia, kiedy go ujrzała i powiedziała - o Boże, znam go!
Ja go też znam, powiedziałem i wiem skąd. Kasi się łzy w oczach zakręciły, bo wróciły jej traumatyczne wspomnienia i mnie również.

cdn.


Ostatnio zmieniony przez luciu dnia Sob 8:56, 02 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:53, 10 Sty 2011    Temat postu:

Natychmiast przysunąłem się do Kasi i objąłem ją w uspokajającym geście. Przecież nie było żadnego zagrożenia. Jako że kawiarenka jest urządzona w długim i wąskim korytarzu, przybysz stał kilkanaście metrów od nas. Może nawet nie był tym, za kogo go braliśmy.

Kasia cała drżała, a na jej twarzy widziałem wielkie przerażenie. Nie jest płochą istotą, lecz silną kobietą i tak łatwo nie ulega przeciwnościom losu. Nawet pasjonuje się militariami i mogłaby dosiąść stalowego rumaka, by ruszyć nim na podbój świata.
Pamiętam, że kiedy byliśmy w muzeum, moja Kropelka chciała się wdrapać na czołg z drugiej wojny i usiąść na lufie armatniej, jak Cher w swoim teledysku. W końcu zrezygnowała z tego pomysłu, bo stwierdziła, że ujęłoby to jej godności. Wolała być jak Marusia z Czterech pancernych.

W końcu w Kasi zwyciężyła właśnie ta bojowość. Przestała drżeć z wrażenia i stawiła czoło zagrożeniu. A może uspokoiło ją przytulenie przeze mnie i to, że bo było nas troje na jednego mężczyznę?

Znałem go doskonale z wcześniejszej wizyty w kopalni, kiedy robiliśmy pierwsze próby z kołami Ezechiela. Wówczas był krótko. Zadał mi dziwne pytania na temat energii, wypił kawę i poszedł sobie.

Drugi raz spotkałem go... - zacząłem sobie przypominać.
Coś stanęło mi w gardle. Przecież drugi raz spotkałem go w jaskini na tej przeklętej planecie, kiedy zajrzała nam w oczy śmierć.
Tak, to był Daniel.

- Cześć Kaśka, Zdzichu i George - powiedział Daniel po luzacku.
Jego swoboda zdziwiła nas i zaskoczyła. Kiedy go przywitaliśmy, zaproponowałem, żeby się przysiadł. W końcu nasza tajemnica go nie dotyczy, bo jest członkiem wspólnych przygód.

Daniel ledwo się zmieścił w drzwiach do kawiarenki, a przy stoliku musiał siedzieć bokiem, bo miał długie nogi. Prócz tego niczym się od nas nie różnił i początkowo odbieraliśmy go jako swobodnie zachowującego się lekkoducha.
- Przybyłem tu, moi drodzy, żeby przekonać was, że to, co opowiadacie, wydarzyło się naprawdę - oświadczył Daniel. Jego głos był spokojny i bardzo przekonywający.

Głównie chodzi mi o ciebie, George. Znam twoje nastawienie do wywodów Kasi i Zdzicha. Traktujesz je sceptycznie, a nawet kwestionujesz. To właściwa postawa jak na naukowca. Powinieneś nadal taki być, nie ulegając żadnym opowieściom. Tylko dowody materialne mogą być miarodajne, bo tylko one liczą się w poznaniu naukowym. Nie dostarczę ci takich dowodów i po moim odejściu nadal będziesz twierdzić, że to była jakaś projekcja czy ułuda. Nawet nie chcę zostawić na Ziemi żadnych dowodów materialnych, by nie wpływać na wasz rozwój cywilizacyjny. Musicie dojść do wszystkiego sami. Tak było od zawsze. Z jednym wyjątkiem: kiedy ingerowaliśmy w genom, by wykształciła się mowa u prymitywnego człowieka.

Za chwilę stąd pójdę, wychodząc przez tę oto skałę. To powinno dać wam do myślenia. Rzeczywistość jest bardziej złożona, niż wam się wydaje. Wasza wiedza znajduje się w powijakach i miną tysiące lat, nim wszystko zrozumiecie. Jeśli przeżyjecie!

Jedyną drogą do poznania rzeczywistości jest fizyka i doświadczenia w największych laboratoriach. Dlatego zachęcam cię, George, do pracy w LHC. To właściwa droga. Zbudujecie znacznie większe laboratoria pod ziemią, a kiedy umieścicie akcelerator na orbicie wokół Ziemi, rozwiążecie trapiące was zagadki. Posiądziecie wiedzę, która pozwoli wam poznawać największe zakątki Wszechświata, a nawet inne wszechświaty. Zdobędziecie wiedzę i możliwości Boga.

Posłuchajcie mnie, Kasiu i Zdzichu. Czy chcecie posiąść tę wiedzę szybciej? To może stać się w każdej chwili, musicie się tylko zgodzić. Trzeba się mocno zastanowić, bo kiedy zgłębicie tę wiedzę, nie będzie wam wolno powrócić, a nawet nie będziecie tego chcieli. Dla rodziny, przyjaciół i znajomych zginiecie. Jeśli zechcecie się spotkać ze mną, podaję wartości waszych kół Ezechiela. Dla osi wynoszą:x=50, y=50, z=50 obrotów na minutę. Rozpędzać ruchem jednostajnie przyspieszonym w ciągu 10 minut.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:37, 20 Sty 2011    Temat postu:

- Po tych słowach Daniel wstał i wszedł w skalną ścianę wyrobiskaa i więcej go nie widzieliśmy.
George się roześmiał.

-- Widzieliście i słyszeliście to samo, co ja? Mam jakieś halucynacje. Pewnie to wynik wzmożonego promieniowania w kopalni.. Chyba już czas, bym pojechał do Genewy i nie tracił resztek rozumu w tej dziurze.

- Niewierny Tomaszu -- powiedziała Kasia. -- Może zaszkodziły ci te drinki z piwem? A może mój urok osobisty tak na ciebie działa? -- próbowała go zdenerwować.
Wszyscy się uśmialiśmy i zgodziliśmy się, że przyczyną wizji było nadużycie alkoholu. Ja i Kasia mieliśmy jednak w duchu inne zdanie na ten temat. Z takim nastawieniem zamknęliśmy muzeum i poszliśmy do domu na kolację.

Rankiem do Georgea zadzwoniła Liza. Powiedziała, że chce z nim osobiście porozmawiać. Zapytał, czy może ją zaprosić tutaj i po aprobacie umówili się na następny dzień. Liza jest jego zastępcą w zespole naukowym.

Po śniadaniu nie spieszyliśmy się do pracy. Ja i Kasia zastanawialiśmy się, czy polecieć na spotkanie z Danielem. Nadal nie było pewności, co do realności jego słów. Może więc dlatego do spotkania podeszliśmy na luzie.
W siądziemy do naszych kół i niech się dzieje, co chce - zdecydowaliśmy.
Nazajutrz przyjechała do nas Liza i bardzo miło spędziliśmy cały dzień. Liza to urocza, ale i dystyngowana dama, z zasadami. Jest zawsze dobrze i modnie ubrana, a przylegająca do ciała odzież zdradza jej ładne kształty. Co ten George robi, że na współpracownice wybiera takie ładne kobiety.
Nie zdradzaliśmy naszej tajemnicy Lizie, choć szkoda, bo ona też pasjonuje się zagadkami świata i czyta stare księgi, szukając tam wyjaśnień. Twierdzi, że nie wszystko można poznać drogą naukową.obi, że jego współpracownicami zostają tak piękne kobiety? Sądząc po Kasi i Lizie, przyciąga je pewnie jego charakter. A może coś jeszcze? Zazdroszczę mu tego powodzenia.
.

Nasza radość z przyjazdu Lizy trwała krótko, bo skończyło się wyjazdem Georgea. Liza po prostu zabrała go do Genewy.

George cały czas wahał się, czy zrezygnować z pracy w CERN i pozostać w Instytucie, a weekendami
dojeżdżać do mnie i pracować nad kołami Ezechiela. Tak samo miała zrobić Kasia, jednak w ostatniej chwili zmieniła zdanie i poprosiła o następny urlop, by być przy kołach.
A przynajmniej ja byłem przekonany, że chodzi tylko o koła.

Pozostaliśmy więc sami z planem spotkania się z Danielem . Nie pozostało nam nic innego, jak tylko wsiąść nazajutrz do kół, nastawiwszy wcześniej podane przez Daniela prędkości.

To była jazda w jedną stronę
.
Kto nas ściągnie, skoro nie ma Georgea? Zrobi to za niego komputer - uspokoiłem się., - Wystarczy, że napiszę program. George nie jest do tego potrzebny.

-- A co będzie, jeśli znów zabraknie prądu albo nastąpi jakaś inna awaria? - zapytała Kasia.

- Na pewno pomoże nam Daniel, jak ostatnio - odpowiedziałem bez namysłu.

-- A jeśli nie wrócimy? Co z rodziną i znajomymi? Będą nas szukać, a list pożegnalny nie rozwiąże sytuacji. Przecież nikt nie uwierzy w żadne inne światy. Będą myśleli, że gdzieś uciekliśmy albo się zjedliśmy nawzajem. Powiedz, Zdzisławie, co wówczas będzie?

Dłuższą chwilę zastanowiłem się, co Kasia miała na myśli, mówiąc, że możemy się zjeść.
Ależ tak, ona nie ma nic przeciwko temu, żebyśmy się zjedli - pomyślałem.

Zaproponowałem, byśmy spędzili ten wieczór w ładnym otoczeniu.
- Chodźmy do kawiarenki, tej nad wodospadem przy skałach - powiedziałem.
Kasi bardzo spodobał się mój pomysł i aż podskoczyła z radości. Zauważyłem także błysk w jej oczach.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:19, 21 Mar 2011    Temat postu:

- 37 -

Kawiarenka znajdowała się w sąsiedniej miejscowości, w pobliskim schronisku. Musieliśmy więc pojechać samochodem, a następnie część drogi przejść pieszo.

Usiedliśmy przy dwuosobowym stoliku, na końcu sali, gdzie panował spokój, a półmrok rozjaśniały trzy kolorowe świeczki. W pewnym momencie W pewnym momencie Kasia powiedziała, że na chwilkę pójdzie do toalety i wzięła z sobą mój plecak.
Po co jej plecak? - pomyślałem bardzo zdziwiony. -- Cóż, kobiety są nieodgadnione - wytłumaczyłem to sobie.
Minęło kilka długich chwil. Zacząłem się już niepokoić, lecz moja niecierpliwość została wynagrodzona tym, co ujrzałem. A ujrzałem anioła. Wyglądała przecudnie. Miała na sobie sięgającą prawie do kostek jasną suknię w delikatne niebieskie ptaszki lub podobne kształty. Suknię z dużym dekoltem. U dołu tkanina była lekko pofałdowana i w tym miejscu namalowano niebieskie kwiaty. Z jej ciemno kasztanowymi, opadającymi na ramiona włosami wyglądała nieziemsko. Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Zawsze tak na mnie działa, ale wówczas zrobiła jeszcze większe.
Taka anielska usiadła za stolikiem. Byłem niesamowicie szczęśliwy, że jest znów przy mnie.

- Przynieś plecak z toalety! - odezwał się anioł jej przemiłym, radosnym głosem. Ja oczywiście potraktowałem to, jako najmilszy rozkaz. Po chwili byłem już z powrotem.
Delektowaliśmy się winem przy muzyce. Kasia była wesoła. Mój nastrój także się poprawiał. Mówiliśmy to o sprawach zawodowych, to o radości, że jesteśmy tu razem. Coś jednak było nie tak. Mnie towarzyszyły jakieś opory, by być całkowicie swobodnym. U Kasi też wyczuwałem pewne skrępowanie, hamowanie słów, a może myśli. To nam przeszkadzało.
- Kropelko... - powiedziałem przy drugiej lampce wina, na skutek skrywanych uczuć. - Kocham cię.

Świat zawirował mi przed oczami, tętno skoczyło, a źrenice pewnie miałem wielkości złotówki. Nigdy w życiu nie powiedziałem tak żadnej dziewczynie.
Nastała cisza, niepokojąca cisza. Byłem przekonany, że wszystko zepsułem. Przeszła mi przez głowę myśl, że Kasia mnie odtrąci, zignoruje, albo obróci moje wyznanie w żart. Ona jednak przerwała tę ciszę:
-- Mój ukochany Zdzisławie, Owieczko moja! Tyle czasu czekałam na te słowa. W końcu jesteśmy w tej przepięknej okolicy, w
miejscu, o którym tyle mówiłeś. Specjalnie dla ciebie założyłam tę sukienkę, w której miękkie linie mojego ciała mówią: - zapraszam.
Patrzysz na mnie i widzę, jak twoje zmysłowe oczy ciemnieją w blasku świec.
Co oznacza to spojrzenie? Twój wzrok przesuwa się po mojej szyi, obejmuje
dekolt, powietrze miedzy nami iskrzy, tak samo, jak podczas naszych rozmów.
Nie patrz tak na mnie, to mnie zniewala. Podaj mi rękę. Czy czujesz, jak moja drży?
Uśmiechasz się delikatnie i dalej opowiadasz o wyprawie w nieznane.
Jesteś takim wspaniałym rozmówcą, twoja inteligencja nie ma sobie równych,
to takie seksowne. Czy przyjdziesz do mojego pokoju?

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:22, 21 Mar 2011    Temat postu:

- 38 -

- Kochanie, Kropelko moja, musimy wstawać. Zobacz, już dziewiąta, a my jeszcze w łóżku. Na dzień dobry niech cię pocałuję w usta, w brzuszek i...

- Nie będzie żadnego i" - powiedziała Kasia swoim ślicznym głosem.
- Jeśli będziemy się całować, nigdy nie wstaniemy z łóżka, a przecież masz jechać do Jeleniej Góry po części do komputera.

- Nie to nie, ale pamiętaj, że dzisiejszej nocy upomnę się o....... pocałunki.

- Owieczko, śniadanie na stole, jajecznica gotowa! - zawoła Kasia.
- Już, już -, krzyknąłem z pokoju- pracowni i przybiegłem.

- Wiesz, kochanie - zacząłem potem, przy posiłku. - Myślę, żeby przed wyruszeniem na spotkanie z Danielem wysłać tam nasze czujniki z kamerą. Możemy przeprowadzić tę próbę, kiedy wrócę z miasta. Zobaczymy, gdzie Daniel chce nas wysłać. Może czeka nas jakieś niebezpieczeństwo? Napisałem cały program sterowniczy dla kół Ezechiela i wszystko odbędzie się bez udziału człowieka. Należy tylko wpisać parametry dla poszczególnych osi, a następnie wejść do klatki. Po dziesięciu minutach koła uruchomią się same. Pół godziny później sprowadzą nas z powrotem. Żeby program działał lepiej, rozszerzę pamięć operacyjną w komputerze, ale muszę ją dokupić. Załatwię to dzisiaj i po przyjeździe zamontuję.

- Owieczko, a ja co mam tu sama robić, kiedy ciebie nie będzie?

- Możesz zajrzeć do muzeum i sprawdzić, czy wszystko OK. Przeprowadź też próbne uruchomienie kół. Kiedy przyjadę, wyślemy nasze sondy. Niech się przyjrzą Danielowi.

Chwilę później wskoczyłem do samochodu. Chciałem kupić pamięć, ale nie tylko.
Ostatnio, kiedy byliśmy w mieście, Kasi przypadła do gustu zielona suknia na wystawie jednego ze sklepów. Ten kolor od zawsze bardzo jej się podoba. Pasuje do oczu mojej Kropelki. Nie chciała jednak kupować tej sukienki, bo oszczędzała pieniądze. Nawet mi odradzała, kiedy wyraziłem taką chęć.

Kupiłem suknię, pamięć i po trzech godzinach byłem z powrotem. Chcąc sprawić niespodziankę Kasi, wbiegłem czym prędzej do kopalni., Nie znalazłem jej, więc, zapytałem o nią zastępcę.
- Pracuje w sali Ezechiela - odpowiedział.
No jasne, przecież miała zająć się próbnym uruchomieniem kół.

Wpadłem do sali, by wręczyć jej zapakowaną sukienkę i znów usłyszeć: Kocham cię.
Nie usłyszałem. W sali nie było mojej Kropelki. Zastałem jedynie kręcące się koła.

Podbiegłem do komputera, by odczytać na monitorze nastawy. Komputer wykazał, że koła kręcą się już ponad dwie godziny. Sprawdziłem nastawy prędkości poszczególnych osi. Odpowiadały tym, które mieliśmy, będąc na planecie Daniela.
Dlaczego Kasia zmieniła parametry właśnie na tę feralna planetę? Przecież Daniel dał inne namiary. I ten długi czas misji. Przyjrzałem się jeszcze raz nastawom. Zapis obejmował pół godziny. No tak, przecież wymontowałem na wzór jedną pamięć i to pewnie było powodem problemu z nastawem czasu. Głupie koła!

Dalej szukałem Kasi. Pracownik powiedział, że nigdzie nie wychodziła. Coś mnie tchnęło i szybko pomknąłem do sali Ezechiela. Zacząłem krzyczeć., Może się gdzieś ukryła, albo chce mnie nastraszyć?. Kiedy przeszukałem wszystkie zakamarki i jej rzeczy, zauważyłem, że brakuje kamery, paru sond i plecaka z ekwipunkiem ratunkowym.
Czyżby tam poleciała? Tam, gdzie panuje temperatura podobna do tej w rozgrzanym piecu?. Teraz jest południe i nic nie może przeżyć więcej, niż kilka minut. A koła kręcą się już dwie godziny... - pomyślałem z przerażeniem.
Zacząłem uświadamiać sobie tragedię.
- Nie! Nie! - wykrzyknąłem w niebogłosy.
- Zaraz, zaraz. Uspokój się, nie panikuj -- przemówiłem sam do siebie. -- Może nie jest tak źle.
Jednym ruchem ręki uruchomiłem procedurę powrotu.
Czas ciągnął się w nieskończoność. Jedna minuta, dwie, trzy... Wreszcie pojawiła się mleczna kula, a po chwili zarysowała się klatka. Koła wyhamowały na tyle, że dostrzegłem szczegóły. Wtedy... serce mi zamarło. Nie było w niej Kasi, ani plecaka, a jedynie kamera oraz sondy.

Myśli w mojej głowie zaczęły szybko biec. Czułem, że zaraz oszaleję. Zachowałem jednak trochę zimnej krwi i nagle zdecydowałem polecieć do Kasi na ratunek.

Skoro się tam wybrała, wiedziała, co robi. Przecież nie jest bez wyobraźni - pomyślałem. W plecaku było wszystko, co niezbędne do przeżycia w trudnych warunkach, ale nie w pełnym słońcu. - Teraz tam można usmażyć kurczaka, ja @@@ -- próbowałem się rozweselić, ale wspomnienie okoliczności, w których konaliśmy, nie poprawiło mi nastroju.

Nie ma czasu na rozpaczanie - zdecydowałem. - Muszę coś szybko wymyślić, by ratować moją Kropelkę. Polecę tam za nią. Może jeszcze żyje.
Założyłem kombinezon narciarski z kapturem i gogle. Chwyciłem też dwie butelki wody i folię aluminiową, której można by użyć, jako ekran przed promieniowaniem. Może Kasia lepiej się zabezpieczyła i jeszcze żyje. Albo siedzi w tej jaskini, a ja jej zabrałem klatkę i nie ma czym wrócić.

Uruchomiłem program lotu, walnąłem palcem w enter i wskoczyłem do klatki. Potem zamknąłem właz i czekałem na uruchomienie się kół. Nadal nic, ani drgną. Poczułem się jak małpa w klatce, czekająca na banana.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:25, 21 Mar 2011    Temat postu:

- 39 -

Wreszcie coś drgnęło. , Koła ruszyły.
- No dalej, malutka!, Szybciej, szybciej!, - zacząłem krzyczeć na klatkę.
Nagle ogarnęła mnie ciemność. Po chwili zaczął się z niej wyłaniać obraz.... Obraz piekła. Uderzyło mnie straszliwe gorąco. Wdychane powietrze aż paliło w płucach. Ale to nic, najważniejsza była dla mnie ukochana Kropelka. Nigdzie jej jednak nie widziałem. Rozejrzałem się dookoła. Nic prócz czerwonego żaru i spalonych skał. Dostrzegłem naszą jaskinię. Była zbyt daleko, bym tam doszedł.
Po kilkudziesięciu krokach od klatki padnę trupem - oceniłem. - Ale Kasia na pewno tam jest. Muszę do niej pójść. Jeśli tam nie doszła, lub gdzieś leży, to wątpliwe, by żyła.
Nie wrócę bez niej i wolę tu umrzeć. Muszę się spieszyć.
Jednym kopnięciem otworzyłem właz klatki i czym prędzej wyszedłem, by być z moją Kropelką. Zamieszkamy tu na zawsze i będziemy szczęśliwi w naszym domu........ Grobowcu.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:27, 21 Mar 2011    Temat postu:

- 39 -

Kasia tymczasem pogubiła się całkowicie. Pomyliła drogi w kopalni i zabłądziła. Była w pierwszej i drugiej stacji, ale trzeciej nie odnalazła. Szukając jej, oddalała się coraz bardziej. Oczywiście wzięła ze sobą plecak ratunkowy, lecz w tych warunkach nie wystarczył. Przydałaby się nawigacja satelitarna. W końcu zawróciła z drogi. Całe szczęście - to uratowało nie tyle ją, co mnie.

Wracając, znalazła swoją stację, a właściwie miejsce stacji, ale jej samej nie było. Po prostu znikła bez śladu, jak by ktoś ją ukradł.
Ale przecież to niemożliwe. ,Kto by się tu zapuszczał i ryzykował zaginięciem? Daniel?
. Kasia, znająca doskonale plan korytarzy, sama miała kłopoty z powrotem. Wróciła jednak szczęśliwie, ale po ponad dwóch godzinach.

W sali Ezechiela zobaczyła kręcące się nadal koła. Zdziwiła się bardzo, ale uznała, że pewnie pomyliła coś w nastawach.
Będzie więcej danych -, stwierdziła i uruchomiła program powrotny z planety Daniela.
Kątem oka zauważyła suknię rzuconą w nieładzie na krzesło.
No jasne -, pomyślała. ,- P przecież moja kochana Owieczka musiała już przyjechać z miasta i zapewne się tu gdzieś kręci. Nie widzę go tu, ale może jest u Olka.
- Panie Aleksandrze, czy nie było tu gdzieś mojej Owieczki? zapytała potem.
- Szef jest w sali Ezechiela. Wszedł tam jakieś pół godziny temu i na pewno nie wychodził.

Kasię oblał zimny pot. Popędziła do sali i, przyjrzała się zapisom na monitorze. Wszystko stało się jasne. Był tam zapis startu mlecznej kuli, brak plecaka ratunkowego, folii. Gdy sobie wszystko uświadomiła, nogi się pod nią ugięły. Doznała szoku i nie mogła wykonać żadnego sensownego ruchu.

W tym samym momencie koła się zatrzymały. Kasia z przerażeniem w oczach wpatrywała się w klatkę, by ujrzeć ukochanego.
- O Boże... Jak ty wyglądasz! - krzyknęła. Zaczęła szlochać, dając upust emocjom.
- Wyglądasz....... Wyglądasz jak pieczona owca w klatce. Choć kochany, pomogę ci się
z niej wydostać.

- Kasiu, Kropelko..., Jak ja cię kocham!. Nareszcie jesteśmy razem.
Co się stało? -- zapytałem lekko roztrzęsiony. .

- Najpierw pomogę ci się rozebrać z tego paskudnego okopconego
kombinezonu. Wewnątrz
jest cały mokry od potu, a skórę na twarzy masz zaczerwienioną, nawet
lekko oparzoną.

- Kropelko, już wszystko wiem. Teraz właśnie sobie uświadomiłem.
Najważniejsze, że jesteśmy tu,
razem, a już nic i nikt mi ciebie nie zabierze. To , że wróciłem, to zasługa losu, a
właściwie butelki wody.
Poleciałem na planetę Daniela, wyszedłem z klatki i ruszyłem w poszukiwaniu ciebie, kochanie. Daleko nie uszedłem, bo po chwili zacząłem się dusić od
gorącego powietrza. Jedynym
ratunkiem była woda. Dogramoliłem się więc z powrotem
do klatki, wszedłem do
niej, by sięgnąć po butelkę i w tym momencie ruszyła. Tak się tu znalazłem. To jakiś cud!.

- To ja sprowadziłam cię
na Ziemię, bo
się wszystkiego domyśliłam. Przeczytałam dane na monitorze, zobaczyłam sukienkę i, zapytałam Olka. Dzięki mojej jasności myślenia wszystko tak szczęśliwie się zakończyło. I tej jasności
myślenia tobie zabrakło. Wystarczyłoby trochę pomyśleć, a nie narażałbyś się na utratę
życia. Oraz moją rozpacz.

- Kropelko, Kochanie..., Na dzisiaj mam dość tragicznych wrażeń. Zaraz
padnę ze zmęczenia.

- Owieczko, w takim razie pojedźmy zaraz do domu., Wykąpiesz się, zjemy kolację i
grzecznie pójdziesz spać.

- Nie tak grzecznie...- Uśmiechnąłem się i pocałowałem moją Kasię w szyję.

- Ach, Owieczko, jesteś niezniszczalny. I taki gorący. To chyba nie od tego
żaru na planecie. - zażartowała.

- To od twojego żaru i mojego, kochana. Jeśli mi nie dasz życiodajnej kropelki
, zaraz umrę.

- Nie przesadzaj ,, nie umrzesz ...- Kasia pocałowała mnie w policzek.
- Tak bardzo się o ciebie bałam, tak bardzo chcę być z Tobą, że nocą chyba oboje spłoniemy .

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:29, 21 Mar 2011    Temat postu:

- 40 -

- Wszystko gotowe, nastawy są, program działa bez zarzutu - oświadczyłem po chwili. - Żadnych
pożegnalnych listów, bo
przecież wrócimy bez szwanku.
Kochana, Wchodźmy do naszych kół, bo za pięć minut ruszą. Musimy być
mocno do siebie przytuleni, by
nic nas nie rozdzieliło. Jeśli umrzeć, to razem.

Koła drgnęły i zaczęły się rozpędzać według wskazówek Daniela.

Sekunda, dwie, trzy... Wydawało się
nam, że to trwa całą nieskończoność.

Poczułem na sobie oddech Kasi i przyspieszone bicie jej serca,
jakby chciało wyskoczyć z kochanego ciała. Jeszcze mocniej
przycisnąłem ją do siebie.

Nie upłynęła minuta, a mnie przez głowę przeleciało całe
życie, jak przed śmiercią kliniczną. Ukazały mi się dobre i złe uczynki, dzieciństwo i późniejsze okresy.
Nagle nastała
ciemność i w oddali zobaczyłem zanurzoną w jasnej poświacie Kasię. Nic nie
rozumiałem, bo przecież miałem czułem ją całym ciałem.
To znów jakieś
złudzenia - pomyślałem.

Potem zobaczyłem tam nas oboje.
Jak to możliwe?, Przecież jesteśmy
tu, w tej klatce, przytuleni do siebie. A może to nasze ciała astralne? Tyle że my nadal myślimy i czujemy. To pewnie mózg odmawia mi posłuszeństwa, albo nasze
ciała są produktem ciał astralnych.

Te minuty ciągną się i ciągną. Już dawno powinno być po wszystkim - pomyślałem.

- Gdzie ten Daniel? - zapytałem na głos.
- Pewnie gdzieś tu jest - odpowiedziała Kasia. - Spójrz tam.

- Gdzie? Nic nie widzę!
Po chwili coś zauważyłem,. Nie był to jednak Daniel, tylko jakieś dziwne
zjawisko. Nasze ciała w oddali robiły się coraz mniejsze, aż
zmalały do świetlnego
punktu i zniknęły. Otaczała nas zewsząd ciemność i nicość. Byliśmy
sami w przerażającej pustce,
jakby cały świat ograniczony był tylko do naszej klatki. Wydawało się nam to
wiecznością. Tkwiliśmy tu chyba wieki i nic się nie działo.
Mieliśmy
się spotkać z Danielem. Czyżby nas oszukał? A może chce nas
uśmiercić w tej nicości?. Co teraz
się z nami stanie?
Zaczęło nas ogarniać przerażenie. Było nam jednak dobrze. Upływ czasu wcale nas nie
zmienił, a wręcz przeciwnie. Przecież się kochamy
i lepiej niech nikt nam
nie przeszkadza. Ta miłość jest idealna -, kosmiczna, wszechogarniająca,
wszechmocna. Miejmy ją
tylko dla siebie, tak egoistycznie, i z nikim innym się nią nie
dzielmy. Tylko my i nic
więcej. Po nas choćby koniec świata.

Minęła wieczność, a my nadal tam byliśmy i nieskończenie się kochaliśmy.

Ale jaki był tego cel? W takim stanie rzeczywiście można w wieczności żyć i przeżywać
naszą egoistyczną
miłość. To jest sens,
ale tylko dla nas. Nikogo
oprócz nas nie ma, bo jesteśmy tylko my i kosmiczna pustka. Nie ma nic,
żadnej gwiazdy, planety,
naszej klatki, ani naszych ciał. Nie ma przestrzeni i czasu, czyli nic.

Jednak byliśmy i w jakiś dziwny sposób istnieliśmy. Czy to jeszcze my, czy tylko nasze
osobowości bez ciał? Chyba nie, bo nie odczuwaliśmy nic innego niż miłość do siebie. A przecież powinno w nas być całe człowieczeństwo, także zło.

Czułem, że nie jesteśmy zdolni do czynienia zła, bo jest w nas tylko miłość.,
Byliśmy ubezwłasnowolnieni wzajemnym uczuciem i oddaniem.

Należało się podzielić tym z
innymi. Takie uczucia trzeba rozdawać, mówić i dzielić się nimi ze
wszystkimi. Czy to jednak możliwe ,, skoro byliśmy sami?
- Kasiu najukochańsza, musimy coś zrobić. Musimy ogłosić to, co czujemy -- powiedziałem.
- Kochany mój, wiem, jak to zrobić. Zrobimy to razem. Ty będziesz ojcem, a
ja matką naszych dzieci i
im to ogłosimy. Nauczymy je kochać tak, jak my się kochamy. Miną długie miliardy lat, nim osiągną doskonałość, jak my. To będzie
bardzo trudny okres dla nas
i dla naszych dzieci.
- Czy warto się aż tak trudzić, kochana Kasiu?

- Tak, kochany mój, warto. ,
Dla miłości i dla ludzkości warto!

Po tych słowach coś wyłoniło się z nicości. W oddali zauważyliśmy
punkt. Ten punkt był mniejszy od
atomu, od jądra atomowego, był mniejszy od wymiaru Plancka.

Nasze zmysły były bardzo wyostrzone i widzieliśmy wszystko, nawet najmniejsze i trwające najkrócej zdarzenia. Punkt zaczął się powiększać nieskończenie szybko i o całe rzędy wielkości. Nagle zwolnił, prawie się zatrzymał, ale nadal rósł z prędkością światła. Był jak embrion, który się powiększa i tworzy przestrzeń oraz czas.

Embrion rozwinął się na tyle, że wyodrębnił struktury materialne i zalążki układu biologicznego. Nagle z kosmicznego DNA powstało życie. Z ciemnych energii i materii wyłoniła się zwykła materia, bo tylko ona mogła być użyta do rozwoju. Jest jej niewielki procent całej materii i to z niej mogło powstać życie. Nawet miłość. Bez wiecznej miłości życie jest bezsensowne.

- Kasiu, czy bez wiecznej miłości życie jest bezsensowne?
- Tak, Owieczko. Życie bez miłości jest bezsensowne i nic nie warte. Kochany, chodź, przytul się do mnie mocno i kochaj mnie jeszcze bardziej.

- Ale jak mam się przytulić i kochać ciebie całą, skoro nie mamy ciał?
- Kochany, wypełnij mnie swoim gorącym spełnieniem. , Niech poczuję jego energię i moc , która pozwoli mi falować wszystkimi zmysłami wraz z twym spełnieniem . Odpłyńmy w kosmiczną otchłań szalonych uniesień. Połączmy, najdroższy, nasze dusze i umysły w jedno wielkie kosmiczne drżenie. Tak do zatracenia się w głębinie emocji i słodkiego szału. Czy czujesz, jak łączą się nasze dusze? Płyniemy.... odpływamy... zmysły eksplodują niczym gwiazdy...
Chcę, żebyś we mnie wszedł cały., Masz mnie wypełnić od wewnątrz, żebym poczuła cię wszystkimi receptorami. Daj mi największą rozkosz, jak nigdy, tego chcę. Otwieram przed tobą moją bramę niebios. Wejdź w nią i rozpychaj się, żebym czuła ciebie i, twoją cudowność.
Wejdź w mój mózg, w moje ośrodki odczuwania przyjemności, tam, gdzie powstaje orgazm. Wejdź swoim mózgiem w mój mózg i wywołajmy wspólny orgazm. Wchodź i wychodź, wchodź, wychodź, wiele razy tak. Kochaj mnie do oporu!

-- Jakże mam cię kochać, skoro nawet nie mamy mózgów? Jak mamy uprawiać seks, jeśli nie mamy nawet najprostszego układu nerwowego?

-- Ale się kochamy i możemy przeżywać orgazm trwający tak długo, jak będziemy chcieli. Bez ciał można więcej, bez ciał jesteśmy nieograniczeni i trwający wiecznie. Bez ciał nasza miłość i seks są nieskończone.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:30, 21 Mar 2011    Temat postu:

- 41 -

- Kasiu, śpisz? - zapytałem, budząc się w naszym łóżku.

- Już nie.

- Wiesz, miałem sen...

- Ja też. I był bardzo piękny.

- Jak piękny?

- Najpiękniejszy.

- Domyśliłem się, że śniliśmy o tym samym. Nasze opowieści zawsze się pokrywały i jestem pewien, że teraz też tak było. Ale tym razem nie opowiadaliśmy swoich snów.

Nie wiem dlaczego. Może żeby nie zapeszyć naszej miłości.?

Musiałem jednak poruszyć temat, bo przecież chcieliśmy wsiąść do kół.

- Kasiu - powiedziałem ochoczym głosem. - Polećmy dzisiaj na spotkanie z Danielem!

- Kochany, miałam wrażenie, że już się tam wybraliśmy. Ale to był tylko sen. Jestem zdecydowana tam polecieć, nawet, gdyby znów skończyło się snem. A może tylko dlatego.

- Kropelko, po śniadaniu szybko pójdźmy do kół Ezechiela, by się spotkać z Danielem. I nie tylko spotkać, bo największa przyjemność to ten lot .- Nieprawdaż?

- Tak, kochany, masz rację. Spieszmy się!
W samochodzie wcisnąłem gaz i po paru chwilach byliśmy w kopalni. Do sali Ezechiela wpadliśmy w biegu.

Nie spostrzegłem, kiedy Kasia wskoczyła do klatki. Zrobiłem to samo.
Wcześniej uruchomiłem
komputer sterujący kołami.

- Kochany, mam pomysł -- stwierdziła. - Rozbierzmy się i bądźmy
cali nadzy. To takie
seksowne i, naturalne, bo tak zostaliśmy stworzeni.

.Chwilę później staliśmy jak nas Bóg
stworzył.

- Kochany, przytul się do mnie.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:45, 26 Kwi 2011    Temat postu:

- 42 -

- Kasiu, tu jest mało miejsca i żeby klatka nas nie uwierała, musimy przybrać odpowiednią pozycję.
Zrób tak, jak często robisz, kiedy się kochamy. Unieś uda, a ja się przytulę.

Nasze ciała mocno do siebie przylegały. Dotykałem swoimi biodrami jej
wspaniałych, oplatających mnie ud, jej
łona i warg. Wszedłem w nią , wszedłem do raju, do jej ciała, które tak uwielbiam i które tak często przy zbliżeniach stawało się jakby moim ciałem. Byliśmy jednością.

Czułem temperaturę jej wnętrza . Penetrowałem od samego wejścia,
aż do najgłębszych zakątków jej kobiecości.

Byłem szczęśliwy, mogąc wchodzić w nią i wnikać, sprawiać rozkosz nam obojgu.

Całowałem i pieściłem jej ciało w wielkim podnieceniu. .. Całowałem usta i,
piersi, gładziłem przepiękne długie włosy
.
Kochałem jej łono, wcięcie w talii, pośladki, uda. Wszystko kochałem, bo wszystko w niej jest piękne... Każde miejsce jest najpiękniejsze..
Wchodząc w nią moją męskością, pieściłem ją od wewnątrz i w ekstazie napawałem się najcudowniejszymi miejscami...

Czułem że i moja ukochana
przeżywa największe rozkosze, dając mi znaki drżeniem ciała, ruchem łona oraz gorącymi i czułymi
słowami. Robiła się coraz gorętsza, napinała mięśnie i
coraz bardziej przyciskała mnie do siebie. Moja kochana.... Na twarzy
miała wypieki, była
cała rozpromieniona od
przeżywania rozkoszy. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma w takim stanie ekstazy. Wiedziałem, że oboje sięgamy apogeum wzajemnego zwarcia ciał i odczuwania siebie....

Czułem, że pożar, który napina moje wnętrzności, za moment wystrzeli moją świadomość w bliżej nieokreśloną przestrzeń i uwolni ciało od napięcia - cudownego kosmicznego stanu, jaki jest wynikiem
oddziaływania ciepła i skurczów słodkiego wnętrza Kasi. Moje ciało szczytowało , gdy ona, pełna orgazmicznego napięcia, wbijała mnie w siebie oszalałym rytmem ciała., zapraszając do wspólnego szału i odlotu. To był szczyt naszych rozkoszy. Spełniała się nasza miłość.....
Targał nami orgazm. Byliśmy jak w słodkim omdleniu. Nasza kosmiczna podróż w siebie przebiegała cyklicznie -, raz z
największą siłą, a raz słabła - i czekała, aby przedłużyć wspólny amok, by po chwili znów się
wzmocnić i na powrót wstrząsać nagością naszych ciał.

Kiedy przeżywamy to coś cudownego, zawsze towarzyszy temu największe uczucie uniesienia i niemalże utraty przytomności
. Natomiast kiedy
słabnie, uczucie miłości bierze górę. To się zmienia w pewnym rytmie.

Zmiany: plateau - orgazm - odprężenie, następowały kolejno po sobie i trwały non stop. Nie wiedziałem, czy to się dzieje naprawdę. Nasze ruchy
układały się w najpiękniejszą
muzykę, w muzykę wszechświata. Cały wszechświat nam grał
i to wcale nie
echo kosmiczne. To my graliśmy rytmem spójności naszych ciał
i miłością.

- Kasiu, kochanie, spójrz, znów nie mamy swoich ciał, a nadal kochamy się
i przeżywamy największe uniesienia.

- Kochany... Za moment..... Już mam chwilę odprężenia,
zanim znów nadejdzie moje plateau...
Tak, rzeczywiście nie mamy ciał. Co się z nimi stało? Czy to jest sen?
Zwykle we śnie ludzie mają swoje ciała. Ale ten sen jest
nadzwyczaj realny,. Aż jestem pewna, że to nie sen. Ale co to w takim razie jest?

- Nie wiem, najdroższa. Ale wiem, że to jest piękne
i nie chcę tego
zmienić. To mi nie przeszkadza w poznawaniu i jest jakimś stanem
najznakomitszym. To jakiś dualizm
kochania z rozkoszą i pełną świadomością oraz logicznym myśleniem.
Jak bym miał dwa mózgi, każdy
od czegoś innego.

- Ja też to czuję i to mi również nie przeszkadza. Kochajmy się więc nadal, przeżywajmy
swoje plateau, orgazm oraz muzykę miłości. ,I przyglądajmy się
okolicy, bo znów się coś
pojawiło w oddali, jak poprzednio. Wprawiajmy nasze bezcielesne uduchowione ciała w kosmiczną ekstazę...

- 43 -

Ujrzeliśmy narodziny wszechświata. Znów był Wielki Wybuch, inflacja i kolejne fazy ewolucji kosmosu. Powstawały prawa przyrody, atomy, galaktyki, gwiazdy, planety. Wszechświat jest ogromny, widzieliśmy go w całości. Nie ograniczał się do przestrzeni, którą tworzył.
Widać było coś więcej.

W tym niewiadomym czymś powstał wszechświat. To coś jest przeciwieństwem nicości, jednak nicości nie ma i nawet trudno ją sobie wyobrazić. A więc zawsze musi być coś jako warunek
konieczny. To coś nie musi mieć początku, ani końca, po prostu jest. To nie żaden byt, to stan najprostszy, samo przyczynowy i samo uzasadniający się. Nie może być nic poza tym stanem, bo on nie ma żadnej granicy. To coś jest przyczyną i równocześnie skutkiem wszystkiego.

My byliśmy przyczyną i skutkiem siebie. Nasza miłość była przyczyną przyczyny i skutkiem skutku. To było największe, co nam się mogło przydarzyć.

Terkot budzika wyrwał nas ze snu.

-- Kochany, czas wstawać!

-- Tak, Kasiu, już się obudziłem.

-- Znów miałam ten piękny sen, że się kochamy ...... To się działo gdzieś w przestrzeni kosmicznej.

-- Kropelko, mnie się też to śniło ! Musimy porównać nasze sny. Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale zamontowałem kamerę i całą noc rejestrowała to, co się tu działo. Nie dziw się. Chciałem się upewnić, czy z nami wszystko w porządku i czy gdzieś nie znikamy, by pojawić się gdzie indziej.

-- Świntuchu! Nagrałeś, jak się kochamy...? Naszą miłość?!
Oczy Kasi uśmiechały się zalotnie.
-- Tak, kochana Kropelko, wszystko nagrałem i zaraz odtworzę. To jest film tylko dla nas. Kamera włączała się co minutę na kilka sekund i nie wszystko będzie widać. Musiałem to zrobić, bo chyba mamy jakąś wspólną amnezję. Czy zauważyłaś, że już drugi raz zdarzyło się tak, że wchodzimy do kół Ezechiela, wylatujemy gdzieś w przestrzeń, kochamy się i następnie budzimy w łóżku? Jesteśmy tak tym zaaferowani i pochłonięci sobą, że nie zauważamy podstawowych faktów. Czy to nie jest jakaś schizofrenia? Poczekaj, zaraz uruchomię odtwarzanie.

-.... O, zobacz. To było wczoraj - wskazałem po chwili. - Wszystko widać: budzimy się, wstajemy i
wychodzimy z pokoju. Później pojechaliśmy do naszych kół.
Moment, kochanie...... Przewinę, bo przecież kilkanaście godzin nikogo tu nie było. Zaraz odtworzę znowu........ Gdzieś tu powinniśmy się kłaść spać, no i........ kochać ...-- dodałem z uśmiechem, muskając dłonią policzek Kasi.

-- Nic tu nie ma -- oznajmiła, wpatrując się w monitor. -- A na zegarze widać północ. Przecież o tej godzinie powinno być już po......... wszystkim. Gdzie więc jesteśmy?

-- O kurcze! Spójrz. Widzisz to falowanie obrazu? Co to jest?

Obraz na monitorze kamery w migał bardzo dziwny sposób. Sprawiało to wrażenie zakłóceń w nagrywaniu.

-- Cofnij i puść jeszcze raz. Ale wolno, klatka po klatce -- poprosiła Kasia.

Podsłuchałem jej.
-- Zobacz, na tej klatce nic się nie dzieje, a na następnej jest lekkie zamazanie obrazu. Na kolejnych coraz większe zamazanie, jakby zamglenie, w końcu zanika zupełnie........
Patrz - zacząłem relacjonować.... - To jest tylko dziwna jasność, poświata. ... Wyłaniają się z niej jakieś postacie....... Dwie osoby w naszym łóżku? ...To możemy być tylko my. Spójrz, jak wyraźnie widać, nawet wszystkie szczegóły... -
Oboje wpatrywaliśmy się z ogromną ciekawością w to, co zarejestrowało oko kamery....
-- Uprawiamy seks....... Obejmuję cię, pieszczę i ....... całą całuję! A ty jesteś jaka aktywna. Dopiero teraz widzę, jak pięknie wyglądają twoje obejmujące mnie silnie uda...
Spojrzałem na Kasię. Stała z lekkim uśmiechem, udając groźne zmarszczenie brwi.

- Zmieniamy pozycję -- kontynuowałem. -- Kochanie, zobacz, pieścisz mnie po brzuchu, bierzesz w dłoń ........ mój członek. -- Teraz Kropelka patrzyła na nasze łóżkowe wyczyny jakby z nieśmiałością. -- ....Twoje dłonie wspaniale masują moje przyrodzenie....... Musimy to powtórzyć.... O ile pamiętam, dotyk twoich sprawnych dłoni było cudowny!

Stosunek na monitorze trwał nadal i był klasyczny. A więc z całą pewnością nagranie przedstawiało nas.

-- Kropelko, od momentu zauważenia nas upłynęła godzina i już smacznie śpimy -- powiedziałem po chwili. -- Kamera nie kłamie, bo obraz i czas na monitorze są obiektywnymi dowodami autentyczności wydarzeń.........

Kasia wyglądała na trochę zawstydzoną, ale nie miała wątpliwości ,, że nagranie jest autentyczne.
To, co zobaczyliśmy, podnieciło mnie. Nigdy nie oglądałem siebie z boku, zwłaszcza w takich okolicznościach......
- Zrobimy to jeszcze raz? - zapytałem z lubieżnym uśmiechem, przytulając moją Kropelkę.

- 44 -

Mając takie dane, mogliśmy sobie poukładać fakty, kolejność zdarzeń i wyciągnąć jakieś wnioski. Niech by były nawet fantastyczne, lecz logiczne. W końcu logika jest podstawowym narzędziem każdego inteligentnego człowieka. Niektóre zdarzenia mogą być niewytłumaczalne czy, niezrozumiałe, bo nauka jeszcze ich nie rozwiązała. Do wszelkiego poznania
jest jednak niezbędna logika myślenia.

Rozpatrujmy więc sprawę logicznie, ale nie dbając o zgodność z poziomem dzisiejszej wiedzy naukowej. Może kiedyś te dziwne rzeczy zostaną poznane i okaże się, że to nie żadne cuda, a normalne zjawiska fizyczne?.
- Przypomnijmy sobie wszystko, co działo się między wejściem do kół Ezechiela a powrotem do naszego łóżka - zaproponowałem. - Weźmy pod uwagę dwie ostatnie wyprawy. Kasiu, czy pamiętasz, jak przedwczoraj weszliśmy do naszej klatki w kołach Ezechiela i wyruszyliśmy na spotkanie z Danielem?

- Tak, przypominam sobie dokładnie.
Otóż nasza podróż
wydawała się trwać wieczność, lecz to było ziemskie odczuwanie czasu. Oczywiście nie nudziliśmy się, bo mieliśmy zajęcie:, zajmowaliśmy się sobą. Na początku podróży posiadaliśmy ciała fizyczne. Później one, stopniowo zanikały, aż staliśmy się niematerialni. To nie przeszkodziło nam myśleć, zachowywać się normalnie, a nawet się kochać.

Byliśmy świadkami narodzin wszechświata. Widzieliśmy Wielki Wybuch ze wszystkimi etapami jego rozwoju. Ale zanim wszechświat się narodził, znajdowaliśmy się w jakimś dziwnym stanie, może astralnym, albo innym, duchowym. W tym stanie czas jakby stanął, a może go nie było. A może też pojęcie czasu jest bezsensowne?. Raczej tak, bo czas to odstępy między zmianami w materii, a jeśli jej nie ma, to i czasu nie powinno być. My też byliśmy niematerialni, więc czas dla nas nie istniał.

Co to jest niematerialność w naszych rozważaniach? Ja obstaję za definicją, że materia to wszystko, co ma niezerową energię i wytwarza grawitację. Czym więc było to coś, w czym tkwiliśmy i obserwowaliśmy dziwne zdarzenia? Ponieważ nie wierzę w cuda, myślę, że mogła tym być jedynie ciemna energia. Nie widać jej, a oddziałuje grawitacyjnie.
A więc jest. Tylko czym jest?
Tego nikt jeszcze nie wie, ale możliwe, że kiedyś ją poznamy dokładniej. W tej chwili jest tylko hipotezą.

Załóżmy więc, że tym czymś jest ciemna energia i dopiero z niej wszystko się wywodzi. Ona jest nawet nie bytem, ale stanem, przeciwnym do niebytu. Ciemna energia nie musiała mieć początku, ani żadnych granic, bo poza nią nic nie ma. Nie ma nawet samego poza nią bo takiego pojęcia nie można zastosować. Ciemna energia jest najprostszym stanem i nie można go zredukować do bardziej podstawowego. Ona nawet nie musi mieć swojej przyczyny, bo w niej nie ma związku przyczynowo- skutkowego. Tam skutek może poprzedzać przyczynę. Dla naszej logiki niepojęte, ale dla ciemnej energii nie.

To wyjaśnia wiele naszych doświadczeń z wypraw kosmicznych, ale tych kosmogoniczno- ciemno energetycznych. Dla uproszczenia nazwę je astralnymi.

Jestem coraz bardziej przekonany, iż pierwotną siłą był właśnie stan astralny, z którego w Wielkim Wybuchu, zapoczątkowującym naszą fizyczną rzeczywistość, wyłoniła zwykła się materia. Wszechświat wcale nie musiał powstać z niczego, lecz przemienić się z innego stanu na wzór powstawania kryształów w roztworze wody z solą.

Otóż tę analogię można przenieść na wszechświat, w którym żyjemy i po którym wędrowaliśmy naszymi kołami Ezechiela. Byliśmy świadkami powstania takiej fluktuacji i nukleacji zwykłej materii z ciemnej astralnej w postaci Wielkiego Wybuchu. Przecież powstanie zarodka nukleacji soli też przebiega spontanicznie i ta @@@ że nie można zauważyć jego procesu powstawania . To dzieje się błyskawicznie i w skali kosmicznej ma charakter inflacji.

Twierdzę, że tak właśnie jest, i to widzieliśmy na własne oczy. Ale nie mieliśmy oczu ani ciał w rozumieniu zwykłej materii. Więc czym widzieliśmy i rozumieliśmy wszystko?

Na pewno składaliśmy się z ciemnej energii, stanu astralnego. Ten stan musi zawierać w sobie także elementy mentalne, nie różniące się od mentalności ludzkiej. Rzekłbym nawet, że tę mentalność przekracza i jest na wyższym poziomie. My widzieliśmy i rozumieliśmy znacznie więcej niż normalnie. Mieliśmy wyższy stan świadomości, większą sprawność umysłową i mogliśmy zająć się równocześnie wieloma czynnościami. Nie wspominając o sile przeżywanych wrażeń i uczuć.

- Co o tym sądzisz, Kropelko? - zapytałem, skończywszy swój wywód.

- Zgadzam się z tobą, kochany, ale nie do końca. Martwi mnie ta podzielność uwagi i wyższy stan świadomości. Kiedy się kochaliśmy, mogliśmy równocześnie obserwować chłodnym okiem inne rzeczy. Nie skupialiśmy się na sobie całkowicie i to mogło mieć nieoczekiwane skutki. Mogłeś mieć na przykład inne sacrum i na nim oprzeć niematerialne oko. Niech tym sacrum będzie inna kobieta
. Co wówczas? Czy ja musiałabym poszukać sobie niematerialnego faceta?. Czy moglibyśmy się ustrzec zdrad, nawet tych mentalnych? A może to nie byłyby żadne zdrady, tylko nieograniczona niematerialna kosmogoniczna miłość
?. Z niej dopiero, w trakcie rozwoju wszechświata i powstawania nas, ta miłość rozpadałaby się na poszczególne osoby?. Może ta miłość jest swoistym Uniwersum, obowiązującym zawsze i wszędzie?. Może jest niezbędnym składnikiem bytu astralnego?. A może jest samym astralnym bytem, który rozpadł się na materię i ducha. W człowieku łączy się on na powrót, dając takie wspaniałe zjawisko, jak nasza miłość.

-- Kropelko, jesteś kochana. Ale my tu musimy mówić nie o filozofii i miłości, a o fizyce, bo inaczej do niczego nie dojdziemy. Rozpłyniemy się w marzeniach i nie zrobimy ani kroku w kierunku rozwikłania sprawy. Myślę, że to nie koniec naszych przygód i należy je kontynuować. Powinniśmy znów wsiąść do naszych kół Ezechiela i polecieć na spotkanie z Danielem, bo on ma nam wiele do powiedzenia. Może gdzieś tam jest, tylko my go nie widzimy?. Może w ten sposób do nas przemawia?.

Zrobiło się późno.
- Najlepiej będzie, jeśli w te nieznane astralne strony
wybierzemy się jutro - uznałem. - Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł - dodałem po chwili. - Na tym pustkowiu zajmujemy się seksem
i jesteśmy tak zajęci sobą, że może umyka nam coś z tego, co się dzieje wokół. Proponuję, abyśmy przełożyli dzisiejszy wieczorny seks na rano. Wtedy nie będzie nam się chciało w kołach.

-- Kochany mój, dlaczego tak się katować? Mam lepszy pomysł. Uprawiajmy seks wieczorem i rano, a w kołach zobaczymy, może masz rację.

- Przystałem na propozycję Kasi.


- 45 -

Rano, jak zwykle, pojechaliśmy do kopalni. Od razu skierowaliśmy nasze kroki do sali Ezechiela. Powtórzyliśmy tradycyjną kolejność i po kilku chwilach znów byliśmy w pustce kosmicznej, Wyostrzyliśmy wszystkie zmysły na to, co się dzieje wokół nas. Chociaż obok mnie była Kasia, przyrzekliśmy sobie, że nie będziemy się sobą zajmować.

Scenariusz się powtórzył. Była to kontynuacja wcześniejszej projekcji, kiedy czuliśmy się obserwatorami czegoś, co później przekształciło się w planetę. Widzieliśmy w przyspieszonym tempie całą ewolucję biologiczną na tej planecie. Niektóre rośliny wymierały, inne rozwijały się do coraz potężniejszych kształtów. To samo dotyczyło zwierząt: ewoluowały od najprostszych do coraz bardziej złożonych form. To musiało się dziać miliony lat, albo jeszcze dłużej, a my to widzieliśmy przez kilka chwil.

W pewnym momencie zaobserwowałem wulkan. Wyglądało na to, że jest już raczej dłuższy czas po erupcji, ale z krateru nadal wydobywał się pióropusz ognia i dymu. Na wielu kilometrach wokół wulkanu rozpościerał się popiół, który na skutek opadów deszczu twardniał i zmieniał się w tuf. Nagle dostrzegłem trzy idące osoby -- dwie większe i jedną mniejszą. Możliwe, że to szła rodzina. To byli ludzie, lecz jacyś inni, znacznie mniejsi od nas i jakoś inaczej wyglądający. Ich twarze nie były ludzkie. Porozumiewali się gestami, a także jakimiś odgłosami. Szli szybkim krokiem i po pokonaniu kilkuset metrów w grząskim terenie, zniknęli nam z oczu, wchodząc w zarośla i dalej w las
.

Nasz ogląd odbywał się przedziwnie. Raz widać było planetę z daleka, niczym ze statku kosmicznego, a raz jak przez teleskop, który przybliżył obraz na wyciągnięcie ręki. Mogłem także manipulować obrazem, wybierając dowolne miejsce i czas obserwacji. Mogłem przemierzać obserwacją miliony kilometrów w czasie miliardów lat. Robiło to fascynujące wrażenie.

Kiedy znów przyjrzałem się planecie, zauważyłem na niej zmiany geologiczne. Kontynenty trochę się poprzesuwały, góry powypiętrzały, albo pogrążyły się w oceanie. Ponownie popatrzyłem na miejsce, gdzie przed chwilą ujrzałem rodzinę, lecz nie było po nich śladu. Wulkan całkowicie wygasł i zrobiła się z niego łagodna góra. Musiało upłynąć wiele czasu, by nastąpiły takie zmiany.
Mniej więcej czterdzieści kilometrów od wulkanu zauważyłem jakieś rowy i, zapadliska, które pocięły teren tak, że były nie do przebycia dla mieszkających tam istot. Mieszkańcy po ich obu stronach
rowów nie mogli się z sobą kontaktować i żyli w odizolowanych grupach. Widziałem jedną z nich, która się szybko rozwijała i rozprzestrzeniała na okoliczne tereny, eliminując inne grupy. Jej członkowie
musieli być bardzo inteligentni i twórczy, bo po niedługim czasie pozostali sami, zajmując tereny daleko za rowami i wąwozami. Wszystko przebiegało tak szybko, aż trudno było uwierzyć w to, co widzę.

Obserwacje tak nas pochłonęły, że nie zamieniliśmy z Kasią nawet słowa. Wreszcie ona przerwała nasze milczenie i zapytała:

- Kochanie, co to jest? Co to za planeta? Przecież te istoty są uderzająco podobne do ludzi.
- Kropelko, przysiągłbym, że widzę jakichś ludzi, ale oni się nie różnią od nas. Jeżeli są to ludzie, to planetą musi być Ziemia
.

- Kochany, przecież nie ma innej Ziemi. Wniosek
z tego, że przyglądamy się dawnej Ziemi, miliony i setki tysięcy lat wstecz. Czy to możliwe?

- Kropelko, jasne, że możliwe. Pomyśl, dzisiaj są nagrania i programy
komputerowe, gdzie można dowolnie manipulować obrazem i czasem nagrania. Na przykład zapis z kamery cyfrowej: - możesz przesuwać w przód i tył, a także oddalać i przybliżać obraz.

- Daj spokój z takimi przykładami. Kto by dla nas nagrywał i odtwarzał obraz? Może Daniel?

- Widzisz to samo, co ja? Spójrz tam! To przecież my! - powiedziałem i wskazałem na dwie łudząco podobne do nas postacie porywane prze lawinę.

- Tak ,, to my....... O Boże....... Nie! - krzyknęła Kasia, zasłaniając oczy --
Dlaczego spadamy z tej góry? Daniel ,jesteś mordercą!

Targnął nią spazmatyczny płacz., Była tak zdenerwowana i wystraszona, że cała drżała. Powtarzała tylko przez łzy: To niemożliwe. Tak nie może być. To niemożliwe. Nie mogłem jej uspokoić., Była zszokowana wizją naszej przyszłości i/ przeszłości. To, co widzieliśmy, chyba silnie nią wstrząsnęło, bo dłuższy czas nie mogła opanować emocji.

Nie ukrywam ,, że i ja byłem pod wrażeniem tego, czego doświadczyliśmy przed momentem. Przytuliłem rozdygotaną Kasię.

Daniel się nie pojawił, a my znów byliśmy w naszym łóżku.
- Kochanie, śpisz? - zapytałem Kasię.
Chyba spała, bo odpowiedź nie padała. Zacząłem gładzić ją ręką ,, zachwycając się jej ciałem., Leżała tyłem do mnie. Dotykałem delikatnie jej talii i bioder, a potem gładziłem jej cudowny pośladek. Miała idealną geometrię bioder. Stwórca musi być doskonały, skoro tak piękna istota pojawiła się na Ziemi.
Nagle Kasia obudziła się i spytała:
- Kochany, co jest? Tak mocno spałam, że nie czułam twoich pieszczot. We śnie jednak miałam wrażenie, że mnie dotykasz i może dlatego nie chciałam się obudzić.-
Pocałowała mnie w usta, przeciągając się lekko i leniwie.

- Kasiu, zobacz. Po powrocie z naszej wyprawy znów znaleźliśmy się w łóżku, smacznie śpiąc. Pamiętasz ostatnią wyprawę?

- Tak. I pamiętam, że wspólnie nawoływaliśmy Daniela. Tyle że on jakby zapadł się pod ziemię ,. A później były te ślady stóp i jacyś ludzie...
- Cześć, Kaśka i Zdzichu - zabrzmiał nagle donośny głos. Tak, to Daniel bezczelnie siedział w naszej sypialni i przyglądał się nam. Po chwili zaczął do nas przemawiać bez żadnych emocji.

- 46 -

Nie jesteście jedynymi, którym się to przytrafiło. Takich, jak wy są setki w różnych miejscach na Ziemi, ale tam, gdzie stopień świadomości oraz nauki jest bardzo wysoki.

Trafiamy do naukowców, ale nie tylko, bo też do przywódców duchowych, przedstawicieli kultury, biznesu i innych znaczących osób. Wybieramy ludzi zdolnych do przyjęcia tej wiedzy i odpornych psychiczne. Jeśli zauważymy jakieś nieprawidłowości, przerywamy doświadczenia. Poddawane im osoby są przekonane, że to był sen.
Koła Ezechiela to bzdura. Nie mają aż takich możliwości, jakie im przypisujecie.

My nie robimy tego dla zabawy
, ani rozrywki, lecz z troski o was. Jesteście jeszcze dziećmi i już nie zdążycie dorosnąć przed nieuchronnym. Czeka was koniec świata i to nie wcale za miliardy lat, ale za sto, może sto pięćdziesiąt lat. Wasze dni są policzone i jeśli chcecie przeżyć, musicie się zmienić. My nie mieliśmy takiego szczęścia i pozostała nas tylko garstka. Oczywiście rozmnożyliśmy się i stanowimy nadal liczną cywilizację.

Natomiast wizje biblijnego Daniela nie są mitem, a prawdą. My przekazaliśmy wam te prawdy dawno temu, lecz niewiele ich spisano. A te spisane, są zniekształcone i przystosowane do ówczesnych ludzi w celu osiągnięcia i utrzymania władzy. Cztery bestie w wizjach Daniela nie miały znaczenia politycznego, a czysto kosmiczne. Bestie to nic innego, jak czarne dziury. Tak u was
się one nazywają, lecz wiedzę o nich macie niewielką. Tam zachodzą procesy, których wasza nauka jeszcze nie zna. Czarna dziura w kosmosie jest czymś w rodzaju odkurzacza: pochłania wszystko, co napotka na swojej drodze. Także gwiazdy i niedługo Słońce. Wasza dzienna gwiazda jest dość mała i czarna dziura połknie ją w całości w paru chwilach, jak anakonda cielaka. Uderzy w was promieniowanie gamma i rentgenowskie, od którego zginiecie natychmiast. A ci, co przeżyją, będą tego żałowali. Następnie Ziemia zamieni się w płonącą kulę i wszystko zostanie zamienione w proch.

Macie bardzo mało czasu, bo Bestie są już niedaleko. One krążą w waszej galaktyce i nieuchronnie zbliżają się do Układu Słonecznego. Jest ich cztery i są bardzo żarłoczne.

Kasia trochę się zmieszała.
-- Kim jesteś, Danielu? - spytała, zakrywając swa nagość kołdrą.

-- Nie jestem człowiekiem w waszym rozumieniu ani Danielem, jakiego widzicie. Nie zrozumiecie tego na waszym poziomie świadomości, ale w odpowiednim czasie tak. Sam ustalę ten czas i dopiero wtedy poznacie mnie dokładnie.

Pojawię się znów niebawem i będę oczekiwać waszej zgody na........ Ale tego dowiecie się później. Salę Ezechiela możecie udostępnić zwiedzającym, bo nie ma tam nic niezwykłego.

Po tych słowach niezwykły gość zniknął. Czym prędzej sięgnąłem po kamerę, żeby sprawdzić, czy nagrało naszą rozmowę. I było wszystko. Zrobiłem kopie, dla dalszej analizy i oceny realności zdarzenia.
"Następnego dnia wstaliśmy wcześniej, a po śniadaniu podążyliśmy do kopalni. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w sali Ezechiela spotkaliśmy się z czekającym na nas Danielem. Znów nas przywitał swoim: Cześć, Kaśka i Zdzichu, po czym przystąpił do kontynuacji przerwanego w sypialni wątku.
Mówił beznamiętnym głosem i z twarzą
pokerzysty. Zawsze wyglądał, jak z innej planety, jakby był cyborgiem. Nasza rozmowa za każdym razem wyglądała na monolog Daniela i by to zmienić, umówiliśmy się wcześniej z Kasią, że będziemy mu zadawać więcej pytań. Jednak zbyt wielu okazji na to nie było, bo Daniel mówił coraz bardziej ciekawie. Jego mowa była dziwna, ponieważ w określonym czasie przekazał nam ogromną ilość informacji. Musiał dotrzeć do naszej świadomości jakimś innym kanałem informacyjnym. Może polegało to na przekazie telepatycznym?, Spróbuję jednak napisać w największym skrócie, co powiedział.

- 47 -

Najpierw nawiązał do tego, co powiedział w sypialni:, że danielowcy mają wobec nas plany, wynikające z troski o całą ludzkość na Ziemi. Mój krytycyzm kazał podejrzewać jakieś niecne zamiary, bo nie spodziewałem się jakiegoś kosmicznego altruizmu.
Pies musi być gdzieś pogrzebany, bo nawet ludzie za darmo się nie kochają - pomyślałem wtedy. - I ten pies się znalazł . A wskazał nam go sam Daniel.

Kasia twierdzi, że ludzie kochają za darmo, a nawet rozdają swoją miłość innym. Jest o tym przekonana, ponieważ sama tak robi. Zapytałem ją więc, czy jeżeli nie spełniałbym jej oczekiwań w kwestii kochania i seksu, nadal by mnie kochała. Jeśli na przykład zostałbym inwalidą umysłowym, albo impotentem, to co? Była oburzona., Miała pretensję, że wątpię w szczerość jej uczuć, głównie bezinteresowność.

Wracając do Daniela -, przekazał nam szokujące informacje
, które rzucają nowe światło na nasze istnienie, cel ,, sens życia i całą egzystencję na Ziemi.
Ale to jutro, bo padamy z nóg ze zmęczenia - uznałem.

-- Kasiu, czy też masz dość na dzisiaj? - zapytałem nadąsaną jeszcze Kropelkę.

-- Mam dość tej kopalni i tych wrażeń - odpowiedziała ze zmęczeniem., Po chwili jednak w jej cudnych oczach pojawił się szelmowski błysk. -- Ale nie wszystkich. Zgadnij, o jakie chodzi? - dokończyła, zalotnie trzepocząc rzęsami ..

Zacząłem całować moją Kropelkę, ale w kopalni to był tylko wstęp. Wyobraźcie sobie ,, co działo się już w sypialni.

cdn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:50, 26 Kwi 2011    Temat postu:

- 48 -

Nasz pośpiech został przerwany telefonem od Georgea. Oznajmił mi, że dobrze mu się pracuje w CERN i tworzą z Lizą parę. Mówił o niej z zachwytem. Pokochali się. Sam się dziwi, że wcześniej nie odkrył uroków jej duszy i ciała. Pracowali w jednym zespole naukowym w Instytucie w kraju i nie wiedział, jaki ma skarb. Może dlatego, że był w tym zespole przełożonym, a w Genewie są równorzędnymi pracownikami.
Liza zajmuje się nauką pośrednio, bo jest organizatorem i opiekunem prawnym polskiego zespołu. Ale, żeby nie czuła się daleka od doświadczeń na Wielkim Zderzaczu Hadronów, George zadaje jej pracę w zakresie obróbki danych. A tych jest mnóstwo, bo w CERN zainstalowano setki najszybszych komputerów.

George powiedział też, że są na tropie nowej cząstki, bozonu Higgsa. Cząstka ta ma potwierdzić Model Standardowy i być etapem pośrednim w powstawaniu materii tuż po Wielkim Wybuchu. Jeśli znajdą ten bozon, zostanie potwierdzone istnienie hipotetycznego pola Higgsa, nadającego masę we wszechświecie. Jednak to tylko nadzieje i do sukcesu daleko.

W pewnym momencie Kasia wzięła ode mnie słuchawkę, żeby zamienić parę słów ze swoim szefem z Instytutu. Właściwie chciała się dowiedzieć więcej o jego związku z Lizą. Jest bardzo oszczędny w słowach, ale potwierdził tę informację i powiedział, że planują ślub.

-- Widzisz, kochany, oni chcą się pobrać !! - powiedziała do mnie Kasia.
W jej spojrzeniu była pretensja albo żal..... Zaskoczyła mnie tym stwierdzeniem. Właściwie od dawna chciałem porozmawiać z nią poważnie o nas. Jednak znów górę wzięła moja nieśmiałość wobec kobiet i nie potrafiłem jej zaproponować małżeństwa. Pomyślałem, że nie teraz, że jeszcze nie nadszedł czas. Czuję, że jest mi wyjątkowo bliska..., potrzebna i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jest częścią mnie.... Ale ta moja nieśmiałość....... Nie wiem, czego się obawiałem., Może, że wzgardzi moją propozycją?. Pozostało mi to z wczesnej młodości, kiedy koledzy odbijali mi sympatie i miłostki.... Ale ona jest inna i ja chyba dorosłem...... Chyba?

Teraz śmieję się z tej nieśmiałości i nieporadności, bo mam już swoje lata, ale jednak wolałem nie ryzykować z moimi oświadczynami. A jeśli Kasia chce stałego związku? Przecież czuję, że mnie kocha i tak cudownie to okazuje. Czuję jej miłość i oddanie.
Muszę z nią o tym porozmawiać. Ach, ten George..., Wyskoczył z tym małżeństwem akurat teraz, kiedy tyle się dzieje. O rany, o czym ja myślę? - przyłapałem się w pewnej chwili. - Przecież ...kocham..., chcę.... Skąd te wahania? Dzieciak ze mnie.

Nie wiem, czy tylko we mnie, czy w ogóle w mężczyznach jest dużo z dziecka. Ale ja tak mam, że w pewnych kwestiach zachowuję się infantylnie. Chociażby z tymi oświadczynami.
No i proszę , - zamiast tego wolałem zanieść ją na rękach do naszego łoża i ....przemówić do niej, udowodniając swoją męskość .. Tylko, czy to wystarczy i na jak długo ??

- 49 -

Daniel wielokrotnie odwiedzał nas w kopalni. Za każdym razem przekazywał coraz więcej informacji, a my byliśmy z tego powodu w coraz to większym szoku. Nie wiedzieliśmy, co począć, bo oczekiwał od nas pewnych działań. Może nie byliśmy jeszcze przygotowani na taką misję?, Może zbyt zajmowaliśmy się sobą, naszą miłością?. To było nieracjonalne zachowanie, ponieważ naszą miłość można przeżywać bardziej i nieskończenie długo. Może baliśmy się wszelkich zmian i woleliśmy życie doczesne i wypróbowane?. Przyjęliśmy postawę zachowawczą, bo to typowe dla człowieka. Dopiero kiedy jest nam źle, chcemy zmian i poszukujemy innych rozwiązań. Jestem pewien, że to nasza miłość stanowiła pewnego rodzaju przeszkodę w oczekiwaniach Daniela wobec nas. Nie powiedzieliśmy ostatniego słowa i nie odrzuciliśmy jego propozycji .. Ale o tym później. Najpierw pragnę przedstawić po kolei wydarzenia z ostatniego miesiąca.

Daniel stał się niemal codziennym gościem., Cieszyło nas to, bo dowiedzieliśmy się o nim więcej, a nawet zapanowała między nami przyjaźń.

Powrócę do wcześniejszej jego wizyty ,, kiedy ujawnił nam cel kontaktu z nami i z innymi Ziemianami.

Dowiedzieliśmy się, że życie we wszechświecie jest powszechne - że istnieją miliardy planet zamieszkanych przez żywe organizmy, są też inteligentne, choć znacznie mniej liczne rasy. Najmniej jest cywilizacji technicznych w różnym stopniu rozwoju. Są takie, jak my, które weszły na tę drogę niedawno, i są takie, co trwają w takim stanie miliardy lat. Tradycje ludu Daniela sięgają około pięćdziesięciu tysięcy lat. Jednak takich cywilizacji we wszechświecie są tylko miliony, a więc bardzo niewiele wobec ogromu wszechświata.

Jest jeszcze pewna cywilizacja, która stanowi odrębny rodzaj. Daniel powiedział o niej bardzo niewiele, bo na naszym poziomie mentalnym niewiele byśmy z tego zrozumieli. W każdym razie, cywilizację tę można porównać do stanu duchowego, niematerialnego.

Układ planetarny danielowców powstał w podobny sposób, co Układ Słoneczny., lecz znajduje się w sąsiedniej galaktyce, w Mgławicy w Andromedzie. Ich układ to wynik zagęszczenia się materii międzygwiazdowej, z której wytworzyły się cztery gwiazdy i cztery planety. Warunki do zaistnienia życia biologicznego powstały tylko na jednej z planet. Jednak nie od razu -, przyczyniła się do tego inna inteligencja.
Podczas kształtowania się planety powstał cały krajobraz geologiczny oraz związki biochemiczne. Powstały także aminokwasy, a wśród nich dwadzieścia niezbędnych do zbudowania białek.

Następnie pojawiły się kwasy nukleinowe z najważniejszymi zasadami -- adeniną, guaniną, cytozyną oraz tyminą, tworzące DNA. Te cztery zasady niosą informację, w jaki sposób mają rozwijać się białka i w konsekwencji całe organizmy. Tymi czterema znakami można zapisać genom najbardziej złożonych organizmów, a także ludzi i danielowców.

Na Ziemi mieliśmy identyczny proces powstania życia i uważa się, że był on samoistny, spontaniczny, bez żadnej ingerencji z zewnątrz. To mylne przekonanie. Alternatywną hipotezą jest panspermia, mówiąca, że zarodki życia przywędrowały z przestrzeni kosmicznej w kometach. Panspermia jest procesem powszechnym w całym wszechświecie - zasiewa życie i na planetach, gdzie natrafi na odpowiednie warunki, rozwija się ono w całej okazałości. Życie zawsze startuje w ten sam sposób, ale podąża różnymi drogami. Organizmy i gatunki zwierząt powstają drogą ewolucji biologicznej, lecz tylko niektóre dochodzą do wyżyn, tworząc inteligencję, a także cywilizacje techniczną.

Powstanie i rozwój człowieka znamy dość dokładnie. D i anielowcy mieli bardzo podobną drogę rozwoju. Budowa
i funkcje naszych ciał są prawie identyczne, a różnice dotyczą głównie sprawności umysłowej.

Panspermia polega na rozsiewaniu życia - jednak nie gotowych zarodków, lecz informacji o zarodkach. Biolodzy doszli do wniosku, że jest niesłychanie mało prawdopodobne, aby składniki żywej komórki mogły przypadkowo połączyć się w gotową komórkę. To tak jakby Bboening zbudował się samoistnie z części ze złomowiska.

Daniel powiedział nam, że we wszechświecie działają generatory życia. Wysyłają one energię, która kieruje cząstkami biochemicznymi tak, by wyprodukować kwasy nukleinowe i białka. Nie dzieje się to samo, a jest procesem sterowanym przez coś.

To coś to ciemna energią, której nie widzimy. Ona jest wszędzie i jest jej o wiele więcej, niż widocznej materii, tworzącej wszystko, w tym nas.

Ciemna energia została mało poznana, gdyż nie rejestrują jej żadne przyrządy pomiarowe. To ona jest odpowiedzialna za niesienie informacji, która pokierowała powstaniem pierwszych komórek materii ożywionej. One każą połączyć się wszystkim cegiełkom życia w odpowiedniej kolejności i właściwym momencie tak, że w bardzo krótkim czasie powstaje ich wiele i zaczynają się replikować już bez pomocy ciemnej energii. Od tego momentu życie idzie własnym torem ewolucji biologicznej, wytwarzając organizmy coraz to bardziej przystosowane do środowiska.

Ale kto, lub co, steruje tymi procesami powstania życia? Tego Daniel nie powiedział. Ja i Kasia domyślamy się jednak czegoś niesamowitego. A może nawet cudownego.

- 50 -

Był wiosenny poranek i znów musiałem nadzorować nasze muzeum. Dziś w planach miałem oprowadzanie gości, w tym wycieczki szkolnej. Przygotowałem się nawet pod kątem dydaktycznym, żeby wypaść na belfra.
Czekało mnie jednak ogromne dziwienie. Przed kopalnią stał opancerzony wóz bojowy, parę cywilnych samochodów
i oddział do zadań specjalnych. Zagrodzili nam drogę do wejścia kopalni i wylegitymowali. Po tych czynnościach kazali poczekać. Ktoś z brygady wszedł do kopalni i po chwili wyszedł z dwoma cywilami.

Jeden z nich nakazał nam, abyśmy weszli do ich mercedesa. W środku zauważyłem, że wóz ma kuloodporne szyby. Może był cały kuloodporny. Trochę się na tym znam, bo kiedyś, jako student, brałem udział w oględzinach podobnego auta
po ataku terrorystycznym.

Rozmowa trwała krótko i ograniczyła się do ustalenia, kim jesteśmy i jaką rolę pełnimy w muzeum. Dziwni mężczyźni nie powiedzieli o sobie prawie nic. Jeden tylko zamachał legitymacją i stwierdził, że jest ze służb bezpieczeństwa. Interesowali się wyłącznie salą Ezechiela, a w szczególności kołami.

Udaliśmy się więc tam we czwórkę. Przy wejściu stało już czterech umundurowanych facetów, którym nikt nie chciał by się sprzeciwić. U boków mieli pistolety maszynowe, a ci na zewnątrz kopalni - długą broń.

Oczywiście nie powiedzieliśmy prawdy o tajemniczych kołach. Powtórzyliśmy tylko, że to eksponaty muzealne nawiązujące do hipotetycznych kół z biblijnej księgi Ezechiela. Nie wierzono nam, wiedziałem to. Cywil wezwał nas na przesłuchanie, które miało się odbyć za trzy dni w miejscowym komisariacie policji.
Dzisiaj jest piątek, więc poniedziałek będziemy mieć rozwalony., Przesłuchania nie należą do przyjemności - pomyślałem.
Wiedzieliśmy doskonale, że chodzi o coś innego, skoro interesują się tym służby bezpieczeństwa. Na pewno o wykorzystanie kół, do szpiegostwa, albo przenoszenia broni.

Cała sprawa została utajniona. Nie wolno nam było pisnąć słowa na temat ich odwiedzin, ani sali Ezechiela. Zresztą i tak nie mieliśmy zamiaru nikomu o tym mówić, ani pokazywać wyników swoich badań. Oni na pewno rozstawili mnóstwo pluskiew orazi innych urządzeń podsłuchowych. Pewnie chodzi im o to, żebyśmy uruchomili te koła.

Po dwóch godzinach dziwni goście odjechali.

Dzień nie był stracony, bo znalazło się trochę zwiedzających. Wśród nich dwie grupy uczniów, a to jest najpewniejszy grosz.

Nie uruchamialiśmy kół, bo wiedzieliśmy od Daniela, że nie ma tam nic ciekawego.

Kiedy rozmawialiśmy z Danielem, Kasia w pewnym momencie zapytała, dlaczego narażał nas na ryzyko utraty życia, a co najmniej zdrowia, doprowadzając do skrajnego wyczerpania w jaskini na jego planecie. Odpowiedział spokojnym głosem, że wydarzenia były autentyczne, jednak nic złego by nam się nie stało. Cały czas byliśmy przez niego monitorowani i w razie jakichkolwiek komplikacji zdrowotnych, doświadczenie natychmiast zostałoby przerwane. Tak też było, bo rzeczywiście traciliśmy przytomność i Daniel musiał nas odesłać z powrotem.
Ja z kolei zapytałem, w jaki sposób transportował nas na tak olbrzymie odległości - i to bezczasowo. Stwierdził wtedy, że nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, ale dla nich to proste i wykorzystywany jest mechanizm u nas znany, jako stan splątany cząstek. Chodzi o ich stan kwantowy - jeśli manipuluje się stanem jednej cząstki, druga odbiera tę ingerencję natychmiast, choćby znajdowały się w przeciwnych krańcach wszechświata.

Okazuje się, że cząstek splątanych jest mnóstwo, należy je tylko zastosować. Są na Ziemi ,, na planecie Daniela, ale i w miliardach innych miejsc rozrzuconych po wszechświecie. Nasza teleportacja polegała na wysłaniu nie nas fizycznie, lecz pełnej informacji o naszej budowie, psychice i całej pamięci. Na podstawie takiej informacji tworzy się kopie osoby wysyłanej. Dopiero po skopiowaniu zaczyna ona iść własną drogą. Rozdzielenie powinno trwać jak najkrócej, by nie powstawały inne osobowości. W naszym przypadku jednak nie mogliśmy zbytnio się różnić od nas ziemskich.

Kopiować i teleportować można do woli, ale obowiązują tu zasady, precyzyjnie określone przez prawo międzygalaktyczne. Kopiom nie wolno egzystować w tym samym czasie i miejscu.
Kopiowanie można porównać z tym w komputerze, gdzie przenosi się plik z folderu do folderu lub na inny nośnik. W ten sam sposób można powrócić. Jednak sprawa nie wygląda tak prosto, bo odtworzenie z informacji człowieka trwa około godziny. Te procesy są niesamowicie skomplikowane, a dla nas niezrozumiałe. Przypominają nanobiotechnologię, gdzie nanorobotem jest robot zbudowany z ciemniej materii. Odgrywa on rolę podobną do panspermii ciemnoenergetycznej, zapoczątkowującej życie na planetach.
Zapytałem również Daniela, dlaczego, skoro pozostaliśmy na Ziemi, nie było nas w kopalni, a także o sprzęty ginące w mlecznej kuli. Odpowiedział, że to bardziej skomplikowana sprawa i znów odwołał się do ciemnej materii, w którym to stanie trwaliśmy. To był rodzaj bez świadomej hibernacji, a w momencie powrotu z teleportacji ożywiliśmy się. Oczywiście wcześniej nasze ciała zostały wzbogacone o nowe doświadczenia z podróży. Chodzi o wspomnienia i ślady fizyczne, na przykład stan wyczerpania.

- 51 -

Sobotę i niedzielę spędziłem z Kasią na pełnym luzie. Zajmowaliśmy się tylko sobą -, wypoczywaliśmy i spacerowaliśmy, choćby po łańcuchach górskich od Szklarskiej Poręby, do Przełączy Okraj i dalej w dół, do Karpacza. Oczywiście bez wyciągów krzesełkowych. Z Kasią mógłbym iść aż na koniec świata.

W poniedziałek o dziewiątej stawiliśmy się w miejscowej komendzie policji. Na samym początku komendant policji kazał nam siąść w poczekalni. Kruszeliśmy tam pół godziny, po czym wezwano nas do gabinetu komendanta., Siedziało w nim trzech cywili. Komendant wskazał na nich i powiedział, że są przedstawicielami władz państwa oraz wojska. Z wyglądu niczym się nie wyróżniali. Komendant przedstawił nas, jako młodych optymistów, którzy chcą zarobić pieniądze
na muzeum ognia i energii. Wspomniał także o niedawnym wypadku w kopalni, gdzie została nam udzielona pomoc techniczna i medyczna.
Wtedy włączył się najstarszy z nich. Oświadczył, że jest pułkownikiem i prowadzi śledztwo w związku z naszym wypadkiem. Jak dodał, chodzi im głównie o salę Ezechiela.

Po tych słowach pułkownik poprosił komendanta, by opuścił swój gabinet i pozostawił nas samych.

Rozmowa była dość krótka i rzeczowa. Przemawiał pułkownik, a pozostali dwaj przysłuchiwali się nam i czasami zadawali jakieś pytania. Cechowała ich apodyktyczność i wiedza w zakresie nauk przyrodniczych. Pułkownik wiedział o nas wszystko. Znał naszą przeszłość, nawet dzieciństwo, a także informacje o najbliższej rodzinie. Wiedział także, że się kochamy. Podkreślił, że ta rozmowa ma charakter tajny i ostrzegł, by nie przyszło nam na myśl podzielić się nią z kimś. Jak dał do zrozumienia, w przypadku ujawnienia jakichkolwiek jej nagrań, nawet w nieznanej im technice, nasz los może być zagrożony. To brzmiało, jak groźba. Przyrzekliśmy więc, że nikomu nic nie powiemy.

Potem młodszy z dwóch pozostałych mężczyzn zapytał wprost, co wiemy o przemieszczaniu się przedmiotów materialnych na duże odległości i czy można tego dokonać bezczasowo. Zadał także pytanie, do czego służą koła w sali Ezechiela i jaki maja związek z biblijnym Ezechielem. Powiedział, że nie musimy odpowiadać teraz , możemy zrobić to w dowolnej chwili, ale możliwie najszybciej. Przekonywał też, że chcą z nami współpracować i interesuje ich wszystko, co ma związek z salą Ezechiela i naszymi doświadczeniami.

Drugi tajemniczy uczestnik rozmowy zapytał, czy znana nam jest teoria kwantowej grawitacji i teoria strun/M teoria.?

To były wszystkie pytania. Uznaliśmy więc, że tym ludziom chodzi o współpracę, a nie przesłuchanie. Gdyby, było inaczej, najpierw by nas zamknęli, a później przesłuchiwali osobno.

Pożegnaliśmy się uściskami dłoni. Na koniec pułkownik dodał:

-- Mam nadzieję, że wezmą państwo pod uwagę dobro całej ludzkości.

To zdanie dało nam do myślenia. Uznaliśmy, ,że pułkownik chce zasugerować, iż wiedzą w tej sprawie wiele, może nawet więcej od nas. Mimo wszystko jednak dziwne zabrzmiało w ustach wojskowego.
Chyba chcą nas podejść moralką - uznałem.

Tego dnia nie poszliśmy do muzeum. Nasz zastępca sam doskonale sobie radzi. Jeśli wszystko idzie dobrze, szefostwo nie powinno przeszkadzać. W pracowniku należy nagradzać samodzielność, wtedy wszyscy na tym zyskają.

Po spotkaniu z tajemniczymi mężczyznami byliśmy rozbici. W końcu coś takiego nie należy do przyjemności. Cały czas zastanawialiśmy się, skąd dowiedzieli się o naszych kołach. Przecież nikt z nas się nimi nie chwalił. Może George komuś powiedział?. Ale on był sceptycznie nastawiony do naszej koncepcji podróżowania za pomocą kół. Zresztą, już dawno wyjechał do Genewy i zapomniał o całej sprawie. Na pewno ma lepsze zajęcia niż zajmowanie się fantazją.

A może opowiedział o wszystkim Lizie, a ona przekazała to komuś innemu?. Ale co mogliby na tym zyskać? W najlepszym przypadku wywołać uśmiech na twarzach w swoim otoczeniu.

George i Liza odpadają. Należy więc poszukać w pobliżu kopalni. Może komendant policji?. Tylko, że on -- jak by to powiedzieć? -- nie jest zbyt rozgarnięty. Nie, nie chodzi o to, że udaje nierozgarniętego. On taki po prostu jest. Nie wiem, jakim cudem został komendantem. Ja nie mianowałbym go na takie stanowisko. Ktoś jednak to zrobił i można się jedynie domyślać, że zadecydowały czynniki poza służbowe.

W kopalni byli też strażacy usuwający skutki awarii. Może wiadomość
przyszła od nich? Ale to było dawno i dziwne, że reakcja władz nastąpiła dopiero teraz. Pozostał jeszcze burmistrz. George zna się z nim osobiście i możliwe, że coś mu w tej sprawie powiedział. Burmistrz to kawał cwaniaka i jest bardzo inteligentny.. Ja stawiam na burmistrza.

- 52 -

- A ty co o tym wszystkim myślisz? - zapytałem Kasię, kiedy podzieliłem się z nią swoimi podejrzeniami.
-- Pozwól, że będę miała inne zdanie, mój drogi. Sądzę, że to większa sprawa. Pomyśl:, czy wypadek w kopalni, albo opowieści burmistrza mogłyby wzbudzić zainteresowanie tak ważnych instytucji? W przeciwnym przypadku zostalibyśmy wezwani na przesłuchanie. Zauważ, że podczas naszej rozmowy nie sporządzono żadnego protokołu, ani nagrania. Nawet komendant został wyproszony ze swojego gabinetu.
To jest o wiele poważniejsze, niż sądzimy. Myślę, że nie jesteśmy jedynymi, z którymi kontaktuje się. Pamiętasz, jak Daniel mówił, że nie tylko z nami ma kontakt i wybrał do misji więcej osób?. Nie powiedział, ile ich jest, ale może być to duża liczba.
Spójrz na wagę problemu. Ważni ludzie przybyli do naszej kopalni tylko po to, by pooglądać koła? Nie, to mi pachnie czymś większym.
Ich pytania też były dziwne. Ten trzeci zapytał o grawitację kwantową i teorię strun. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego tym się interesują. Przecież to fizyka teoretyczna, nie mająca nic wspólnego z bronią. Ten człowiek musi być naukowcem, ale go nie znam. A powinnam, jeśli rzeczywiście zajmuje się fizyką. Znamy przecież fizyków nawet z różnych stron świata. A może tobie się z kimś kojarzy?

-- Kompletnie nie. Myślę, że on nienie będziepochodzi z naszego kraju. Znałbym go, zwłaszcza, że jest od nas starszy. Na pewno przybył z zagranicy. Ale skąd?
Zauważyłaś, że mówił z dziwnym akcentem, jak by mówienie po polsku przychodziło mu z trudem?. Jego pytanie daje do myślenia. Przecież grawitacją kwantową zajmuje się CERN. Jest więc związek z Georgem, bo on tam pracuje. Czyżby zdradził naszą tajemnicę?
Kasiu, skontaktujmy się z nim . Może to jest właściwy trop?.

-- Podaj mi telefon, zaraz zadzwonię - zaproponowała z entuzjazmem Kasia.

- Poczekaj. Przecież wiesz, że jest z Lizą. Jest wieczór i możesz im przeszkadzać. A może w tym momencie się kochają? Kieruje tobą sympatia do dawnego szefa? Poza tym, obowiązuje nas tajemnica. Powinniśmy spotkać się osobiście i porozmawiać z nim o tym w tajemnicy.

-- Dobrze, jutro rano do niego zadzwonię. Pasuje ci?

-- Kasiu, wszystko, co robisz, mi pasuje. Chodźmy więc do łóżka. Dopasować się, ale nie spasować.

-- Kochany, coś taki szybki...

Nazajutrz Kasia zadzwoniła do Georgea i zaproponowała, byśmy się spotkali. Powiedziała, że chodzi o koła Ezechiela i że spawa mocno się komplikuje. George jak by wiedział, o co chodzi, więc też wyraził chęć spotkania. Mówił, że ma bardzo dużo pracy i nie może przyjechać do nas, więc jedyną możliwością jest, byśmy my do przyjechali do Genewy. Kasia i ja mamy więcej swobody i możemy każdej chwili zostawić nasze muzeum, przynajmniej na jakiś czas.

Umówiliśmy się na spotkanie w czwórkę u nich w najbliższy weekend. George zaproponował, byśmy przyjechali na dłużej. Dodał, że Liza też sobie tego życzy. Spodobało nam się to. Zdecydowaliśmy więc, że pojedziemy na tydzień, z możliwością przedłużenia pobytu. Wyjazd zaplanowaliśmy na najbliższy wtorek. To dobry dzień na podróż, bo ruch na drogach jest w miarę mały.

Pakować zaczęliśmy się dwa dni wcześniej i, jak to zwykle przy pakowaniu bywa, trochę się posprzeczaliśmy. Kasia i ja mieliśmy inne pomysły na to, co należy zabrać. Ona chciała wziąć ze sobą prawie cały dobytek, a ja - tylko niezbędne rzeczy. Nie mogliśmy zabrać zbyt wiele, bo dysponowaliśmy tylko Krasulą. Nie, to nie krowa, a zwykła Skoda.

Wyjechaliśmy w czwartek rano, żeby w piątek być w Genewie. Nie spieszyło nam się. W końcu nie jechaliśmy do pracy, ani konferencję, tylko do przyjaciół. W połowie drogi przenocowaliśmy u krewniaka, który mieszka w Niemczech. Miasteczko leży w malowniczej okolicy niedaleko Wurzburga. Marian jest rozwodnikiem, ale żyje z miłą kobietą. To człowiek trudny we współżyciu i czasem współczuję Ewie, jednak dobrze się między nimi układa.

Ruch na drogach był mały, więc dojechaliśmy po dziesięciu godzinach. Marian bardzo się ucieszył, że ich odwiedziliśmy. Ewa także. Oboje są po polsku gościnni, a ona czasem do przesady. Zrobiła tak wystawną kolację, że dania zostały zjedzone tylko w małej części. Posiłek był oczywiście z odrobiną alkoholu. Nie mogłem z tym przesadzać, bo nazajutrz czekała nas dalsza droga i trzeźwość umysłu była niezbędna.
W piątek rano wskoczyliśmy do Krasuli i obraliśmy kierune @@@ W Szwajcarii niestety musieliśmy zwolnić. Korki na drogach spowodowały, że wlekliśmy się kolejne dziesięć godzin.

W samej Genewie mieliśmy kłopot z odszukaniem adresu. Kiedy dojechaliśmy według wskazówek Georgea i nawigacji, wydawało się nam, że nastąpiła pomyłka. Zdecydowaliśmy się, by szukać po okolicy. W końcu trafiliśmy przed siedzibę Narodów Zjednoczonych i wkurzyłem się, że tak błądzimy. Pojechaliśmy więc z powrotem. Wtedy Kasia zadzwoniła do Georgea, by przekazać, że nie możemy do nich trafić. George powiedział, że nas widzi przez okno i zaraz po nas przyjdzie.

- 53 -
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
luciu




Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 174
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:52, 26 Kwi 2011    Temat postu:

Brama otworzyła się sama. Wjechaliśmy na miejsce wskazane przez George'a. Wyszliśmy z auta i przywitaliśmy się, a Kasia rzuciła się gospodarzowi na szyję. Z daleka spieszyła do nas Liza. Dobiegłem do niej i ucałowałem ją, ale tylko w policzek. Z Kasią też się ucałowała.

-- Zapraszamy - powiedział George. -- Wejdźcie w nasze skromne progi.

-- Tu jest przepięknie! Mieszkacie jak królowie!, - wykrzyknęła Kasia, zachwycona wyglądającym niczym pałac domem i przepięknym ogrodem z basenem. - To musiało kosztować majątek.!

-- Kasiu -- odpowiedział jej George -- my to tylko wynajmujemy, bo tu czujemy się dobrze.
-- Wejdziecie, proszę -- wtrąciła Liza.

- Wyjąłem z auta cztery walizki i mnóstwo pakunków, które Kasia upchała po zakamarkach. George pomógł mi zanieść wszystko do naszego pokoju i po paru chwilach siedzieliśmy przy stole. Liza zrobiła nam kawę i podała ciasteczka, które sama upiekła. George polał po małym kieliszku wódki, a mnie zaraz drugi.

Następnie Liza przygotowywała kolację, a George pokazał nam dom. Była to willa niemłoda, ale z wszelkimi wygodami. Widziałem, że należy do dawnej elity, bo wciąż jeszcze wyglądała luksusowo. Znajdował się tam wielki salon gościnny, haall, i wiele mniejszych pokoi. Z salonu wydzielono bibliotekę z mnóstwem książek. Był też barek.
-, Kto o to wszystko dba? - zapytałem George'a, patrząc na duży ogród z wielkimi drzewami, krzewami i kwiatami. Pośród nich widziałem basen, wystarczający do sportowego pływania. - Przecież dom i ogród wymagają ciągłej pracy, a wy pracujecie zawodowo.
- Tak, czasami ktoś nam pomoże - odparł. Później okazało się, że mają dochodzącego ogrodnika i stałą pomoc w domu. Dzisiaj Roberta miała wolne, więc Liza musiała wszystko przygotowywać sama.

W tej miłej atmosferze opowiadaliśmy sobie o wszystkim - oni o LHC, a my o naszych problemach. George i Liza są tak zaangażowani w swoją pracę, że mogliby mówić na jej temat całą noc, ale mnie i Kasi już zamykały się oczy. Widząc nasze zmęczenie, zaproponowali, żebyśmy poszli spać.
- Jutro opowiemy sobie więcej - obiecał George.

Powiedzieli też, że na następny tydzień wzięli urlop i moglibyśmy razem pojechać do przepięknej miejscowości Verbier i tam trochę pochodzić po wyższych górkach. Przystaliśmy na ich propozycję, ale musimy najbliższe dni zorganizować sobie sami, bo oni pracują do późna.



Genewa to miasto małe, ale pięknie położone. Z punktu widokowego rozpościera się panorama na Jezioro Genewskie, a w oddali widać masyw Mt. Blanc. Powiedzieliśmy sobie, że musimy wjechać tam kolejką i stamtąd popatrzeć na wierzchołek góry. Najpierw jednak naszym celem było zwiedzanie miasta. Zobaczyliśmy fontannę, zegar z kwiatów i, gmachy organizacji międzynarodowych. Zwiedziliśmy także katedrę Saint Pierre, Pomnik Reformacji i inne zabytki. Zaliczyliśmy też stylowe kafejki.

Potem pojechaliśmy do Chamonix. To niedaleko od Genewy,, ale górskie drogi dały mi w kość. Główną szosą nawet autobusy jadą bez większych problemów. Ich kierowcy są wspaniali, bo wychowali się tam i znają każdy zakręt. Jednak nie ja. Kiedy chciałem sobie ułatwić zadanie, wybrałem krótszą, ale trudniejszą drogę. Była asfaltowo- szutrowa i niesamowicie pokręcona, pełna wzniesień oraz spadków. Trudno się po niej poruszać z napędem na dwa koła.
Dla mnie najciekawsze były widoki, bo na zboczu góry wąska dróżka sąsiaduje z przepaścią. Nie ma tam żadnego zabezpieczenia, tylko ustawione w regularnych odstępach betonowe słupki. Przeraziło mnie to, bo każdej chwili można spaść.
Kasia miała lepszy sposób. Schowała głowę między nogi i cały czas pytała, czy już koniec. Po godzinie wróciliśmy na główną drogę, która teraz wydawała się autostradą.
- Ale tu nudno - zażartowała Kasia.

W końcu dojechaliśmy i pobiegliśmy do kolejki linowej. Za chwilę miała odjechać, więc. szybko kupiliśmy bilety. Po pewnym czasie dotarliśmy do ostatniej stacji. Są tam dwa tarasy widokowe. Weszliśmy na wyższy. Kasia stwierdziła wtedy, że nie ma już sił, ale domyśliłem się, że chodzi jej o coś innego. Wziąłem ją więc na ręce i wniosłem na górny taras. Nie było łatwo, bo choć Kasia należy do osób raczej lekkich, blisko szczytu jest mniej tlenu i wysiłek przychodzi z trudem. Poczułem się jednak przyjemnie. Obok miałem Kasię, a wokół - przepiękne widoki na masyw oraz sam wierzchołek góry. Widoczność była doskonała, a dzięki lunecie czułem się, jakbym stanął na samym szczycie.

Kiedy ja wniosłem, przyznała się do fortelu. Moje wnoszenie jej miało dowieść mojego uczucia i determinacji.

Kobiety są przebiegłe - pomyślałem.

Czas biegł tak szybko, że wkrótce zaskoczyła nas niedziela. Spędziliśmy ją we czwórkę na rozmowie i błogim lenistwie. Basen w ich ogrodzie jest cudowny. Napływaliśmy się , co niemiara. Pod wieczór Liza i George urządzili wystawną kolację. Roberta stała nad nami z półmiskiem i nakładała po łyżeczce każdego dania. Poczułem się skrępowany. Kolacja rozciągnęła się na ponad dwie godziny. Potem długo i miło rozmawialiśmy. Nasi gospodarze wyjaśnili wreszcie, dlaczego stać ich na tak luksusowy dom i służbę.

George jest w CERN szanowanym pracownikiem naukowym. Ma na swoim koncie wiele pomysłów badawczych., Najważniejszym było napisanie programu komputerowego, który umożliwił zarejestrowanie w LHC pewnych cząstek elementarnych. Wcześniej do tego celu wykorzystywano kilka komputerów o dużej mocy obliczeniowej, jednak skutek był mizerny. Teraz wystarczy jeden komputer, który robi to samo w krótkim czasie.

Cały zespół pracuje nad grawitacją kwantową i Modelem Standardowym. Podczas zderzania powstają bardzo ciężkie cząstki i chyba jedną z nich jest poszukiwany bozon Higgsa. Jeśli tak, to Model Standardowy zostanie całkowicie potwierdzony.

Z tego powodu George otrzymał stanowisko szefa zespołu i odpowiednie wynagrodzenie. Ponadto za napisanie wspomnianego programu przyznano mu wysoką nagrodę pieniężną. To pozwoliło im na dostatnie życie i utrzymywanie drogiej willi.

Po kolacji padła propozycja, byśmy w przyszłym tygodniu wybrali się do ich domku wczasowego wysoko w górach. Ja i Kasia byliśmy zachwyceni. Zaplanowaliśmy więc, że tam pojedziemy., Im przyznano już urlop, a nas nic nie ograniczało, bo muzeum miało się dobrze.

Jechaliśmy już dwie godziny przepiękną doliną. Kiedy minęliśmy małe miasteczko, nagle pojawił się rozjazd . Jedna z dróg prowadziła na wprost, a druga, wąska, w lewo .. Wjechanie tam wydawało się niemożliwe. To była jazda na prawie pionową ścianę. W pierwszym momencie pomyślałem, że nie pojadę dalej i skorzystam z kolejki linowej. George z Lizą jechali jednak równo, poczułem więc wstyd, że nie potrafię poruszać się po górskiej drodze. To było osiem kilometrów wspinaczki samochodem. Temperatura silnika Krasuli podskoczyła, ale samochód jechał dalej, porykując z zadowolenia.
Gdy wreszcie dojechaliśmy do celu, przed nami roztaczał się widok na cały płaskowyż, na którym położone jest przepiękne miasteczko Verbier. Od razu odczuliśmy, że leży ono na wysokości półtora tysiąca metrów. Rzadsze powietrze i mniej tlenu powoduje, że klimat jest tam ostrzejszy, a głos rozchodzi się trochę inaczej.

W stylowym górskim domu gospodarzy dostaliśmy przestronny pokój z widokiem na czterotysięczniki. Liza powiedziała, że na tym łożu kochanie wygląda inaczej.
- Nie chodzi o zadyszkę czy to, że można spaść z góry - wyjaśniła ze śmiechem. - Samo szczytowanie jest tu bardziej intensywne. To jak połączenie dwóch szczytów : własnego i górskiego.

Nazajutrz wstaliśmy dość późno. W końcu byliśmy na wczasach.

Ten dzień spędziliśmy na luzie. Zwiedziliśmy miasteczko i, zajrzeliśmy do kawiarenki. Były też oczywiście plany wędrówek po górach, bo w tych okolicach jest mnóstwo szlaków.

George i Liza nie byli pasjonatami górskich wyczynów, jednak niektóre szlaki już znali. Na kolejny dzień zaplanowaliśmy zdobycie małej góry Mt. Gele. Jest niewysoka, bo liczy niewiele ponad trzy tysiące metrów, i łatwa w zdobyciu, ale jej ogrom rzucał się w oczy.
Mnie i Kasię przyciągał jednak widok innej góry - Mt. Combin. Było w niej coś... Coś niesamowitego, co zawładnęło naszymi umysłami.
Następny poranek dnia był piękny i słoneczny. Za robienie śniadania wzięliśmy się bez pośpiechu, ale dość żwawo. Zjedliśmy je razem na tarasie. Słońce grzało tak, że trzeba było spuścić markizę. Kiedy sprzątnęliśmy po śniadaniu, szybko zebraliśmy się do wyjścia.
Poprzedniego dnia zapakowałem cały górski ekwipunek do swojego plecaka. Ważył piętnaście kilogramów, ale jako że czekała nas wspinaczka na małą górkę, nie stanowił większego problemu. Choć plecak Kasi był trzykrotnie lżejszy, miałem wyrzuty sumienia, że za bardzo ją wykorzystuję. Aż chciałem znów wziąć ją na ręce! Pewnie jednak daleko bym nie zaszedł, a ona w końcu musiałaby mnie nieść.
A właściwie toczyć pod górę, bo trochę ważę - przeszło mi przez myśl.

Mt. Gele ma dwa wejścia -- południowe i zachodnie. Zaczęliśmy od zachodu, a zejść mieliśmy po stronie południowej. Pierwsza połowa drogi poszła gładko. Skakaliśmy po skałkach niczym kozice górskie i po godzinie byliśmy na szczycie. Całe wejście trwało jednak cztery razy dłużej, bo najpierw musieliśmy pokonać odległość do podnóża góry.
Mt. Gele to mały kopczyk w porównaniu z otaczającymi czterotysięcznikami - nawet z Mt. Combin, która liczy tylko trzy tysiące siedemset metrów. Nie wiem dlaczego, ale właśnie tę górę wybraliśmy z Kasią na następną wyprawę.

Na szczycie nie zabawiliśmy zbyt długo. Pojawiły się kłębiaste chmury, a to zawsze źle wróży. Zaczęliśmy schodzić z góry stroną południową. Początkowo nie zapowiadało się na nic trudnego. W pewnym momencie pochyłość szlaku zmieniła się jednak tak , że miejscami stawał się on pionowy. Całe szczęście, były miejsca, gdzie można było postawić stopę. Kiedy zeszliśmy jeszcze niżej, szlak zmienił się z podłoża skalnego, na skalno-i ziemnego z kępkami roślinności. Wtedy przeszył mnie strach, co będzie dalej. Najgorzej było z Lizą, która jest najmniej obeznana z górami., Nie zabrałem raków, lin, ani czekanu. Musieliśmy liczyć tylko na własne ręce i nogi, oraz odwagę. Asekurowałem więc Kasię, a George - Lizę i jakoś sforsowaliśmy najgorsze miejsca. Po kolejnej godzinie niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Następne kilka zajął nam marsz.
W domu. ponownie przyjrzeliśmy się mapie., Okazało się, że był to szlak dla profesjonalistów i należało iść ze sprzętem.
Najważniejsze, że wszystko, choć z niemałą dawką emocji, dobrze się skończyło - uznaliśmy.


Kiedy wzięliśmy kąpiel, George napalił w kominku i przystąpiliśmy do kolacji, którą zrobiły Liza z Kasią. Byłem głodny jak wilki, jadłem więc z wielkim apetytem. Pozostali zachowywali się podobnie, choć to skrywali. Do kolacji George otworzył butelkę czerwonego wina, a po niej następną. Choć alkoholu nie było dużo,. po naszych wędrówkach zrobił swoje. Nie, nie spiliśmy się, tylko bardziej wyluzowaliśmy. .
Zacząłem mówić o schodzeniu z góry i tym, jak, Liza przestraszyła się i nie chciała iść dalej.
- Czy ja się bałam, Zdzichu? - zareagowała nagle. - Ja tylko jestem osobą ostrożną i przewiduję wszelkie niebezpieczeństwa. Wcale nie stanęłam ze strachu, tylko rozważałam, czy nie zawrócić i iść drogą, którą wchodziliśmy. Była łatwiejsza.
-- Ale tobie nogi trzęsły się ze strachu, a nie z rozsądku - odparłem. - A co oznaczały te łzy i wołanie o pomoc?
Nastała cisza. Wiedziałem, że Liza wymyśli zaraz ciętą ripostę.
- Dopij resztę z kieliszka, bym ci mógł nalać wina - powiedziałem.
Szumiało mi już trochę w głowie i sądzę, że Liza musiała mieć gorzej. Nie ograniczyło to jednak jej sprawności intelektualnej.
-- Dzidek, to troska o was wszystkich powodowała mój płacz - odpowiedziała. - Inaczej spadlibyście z tej góry. Wiesz przecież, że to nie jest ta góra........
Zamurowało -mnie. Zacząłem doszukiwać się sensu w jej słowach.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie widzisz, że mam pusto w kieliszku?.
George próbował łagodzić sytuację, tłumacząc, że Liza często tak ma.
Kasia słodko zasnęła mi na ramieniu. Obejmowałem ją, żeby się nie osunęła. George zrobił to samo z Lizą, bo też zasnęła. Po chwili wszyscy znaleźliśmy się w swoich łóżkach.

Następnego dnia ja i Kasia wstaliśmy o świcie, bo chcieliśmy zdobyć Mt. Combin. Spakowałem sprzęt do wspinaczki i liny, by móc chodzić po śniegu. Wsiedliśmy do Krasuli. Chcieliśmy zaoszczędzić siły na właściwe wejście. Jechaliśmy kilka kilometrów karkołomną górską dróżką. Samochód zostawiliśmy w miejscu, gdzie dalej nie dało się jechać. Dalej poszliśmy już pieszo z ekwipunkiem na plecach.
Według mapy szlak jest dosyć długi, a jego pokonanie zajmuje sześć godzin w jedną stronę., Uznaliśmy, że do powrotu czeka nas co najmniej drugie tyle, bo na górze musimy trochę popatrzeć na okoliczne góry i, porobić zdjęcia.
- Ale co to dla nas - powiedziałem i przyspieszyliśmy kroku.

Na początku szlak prowadził po twardej drodze wzdłuż zalewu z tamą. Część drogi prowadziła tunelem wydrążonym w skale. Później wyszliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie nasz wzrok przyciągnęła Mt. Combin z ośnieżonymi górnymi partiami.

Góra była wielka i groźna, przynajmniej tak nam się wydawało. Jednak było w niej coś... Coś niesamowitego.

Szlak robił się trudniejszy i coraz częściej musieliśmy używać rąk. Widziałem wysiłek Kasi i jej determinację walki z przeciwnościami.
- Odpocznijmy trochę - zaproponowała. - Po co tak pędzisz? Przecież wyprzedzamy czas.
- Facet przed nami idzie w jakichś sandałach i nie narzeka - odpowiedziałem, dysząc. - Kochanie, zobacz. Wygląda na nieprzygotowanego turystę, ale idziemy za min już kilka godzin i nie możemy go dogonić. Nie możemy być gorsi. Dotrzymajmy mu kroku!.
Byliśmy już na wysokości ponad trzech tysięcy. Tu po bokach szlaku leżał śnieg. Stwierdziłem, że dla bezpieczeństwa należy założyć raki. Jeśli pokrywa śniegu się zwiększy, powiążemy się liną, by nie wpaść w jakąś czeluść. Nie był to jednak jeszcze lodowiec, więc nie potrzebowaliśmy pełnego sprzętu asekuracyjnego.
Turysta przed nami nie miał żadnego sprzętu, a poruszał się niczym kozica. Nagle zboczył ze szlaku i zniknął za skalnym zakrętem.
Przecież tam jest przepaść!, - pomyślałem. Szybko powiedziałem Kasi, byśmy za nim poszli i udzielili pomocy, jeśli by jej potrzebował.
Chwilę później znaleźliśmy się na półce skalnej. Dalej była przepaść, a po turyście ani śladu. Czyżby spadł? A może popełnił samobójstwo?.
Zwróciliśmy, by nie tracić czasu. Czekała nas daleka droga, a nocowanie w górach nie było najlepszym pomysłema rzecz. RuszyłemIdę przodem.
Szło nam się jednakjakoś dziwnie mi się idzie. Czułem się, niczym po wczorajszym winie. Stąpam po skalno- śnieżne podłoże wyglądało, jak zbudowane z lodu. Mogłem wejrzeć na pewną głębokość gruntu, choć nadal szedłem po śniegu. Zaniepokojony obejrzałem się na Kasię - ona także ze zdziwieniem przyglądała się śniegowi. Zapytałem, dlaczego.
- Idę jak by po szkle i widzę, co jest pod nami - potwierdziła. Nagle wskazała na skałę i krzyknęła: - Spójrz, tam jest nasz turysta!
Rzeczywiście, wewnątrz skały był człowiek. Przywołał nas do siebie ruchem ręki.
Jak ktoś może być wewnątrz góry i to przejrzystej, jak szklany dom? A do tego żywy - pomyślałem. - Może zwariowałem albo spadłem i mam majaki. Jednak nie, bo rozumuję normalnie i rozmawiam z Kasią.
Turysta nadal machał w naszym kierunku.
Zacząłem śmiać się z tej sytuacji, a moja wesołość udzieliła się Kasi. Po chwili zamilkłem z przerażenia. Stwierdziłem, że idę w połowie na zewnątrz i w połowie wewnątrz skały. Cały struchlałem. i
Zacząłem kojarzyć pewne fakty. Wszystkie miały związek z kołami Ezechiela i Danielem. Przyjrzałem się dokładnie mężczyźnie w skale. To był Daniel!
- Kochanie -, rzekłem do Kasi. - Chodźmy do Daniela.
-- Dobrze.


- Cześć, Kaśka i Zdzichu -- powitał nas Daniel.

Znajdowaliśmy się wewnątrz góry. Ale nie w jakiejś grocie czy wolnej przestrzeni, a w skale. Weszliśmy w nią bez żadnych oporów, jak w powietrze. Czuliśmy się jak zatopieni w szkle. Byliśmy niesamowicie zaskoczeni. My sami także staliśmy się przejrzyści, a nasze ciała były ledwo widzialne na tle otaczającej nas przestrzeni.
Gdy się oswoiłem z tym zjawiskiem, zaczął przemawiać do nas Daniel.

-
Zostaliście wybrani z wielu podobnych wam ludzi i pokładamy w was największą nadzieję. Chodzi o wielką sprawę.
O bardzo wielką, największą. Chcę, żebyście zostali rodzicami niezwykłego dziecka. Będzie najpiękniejsze dla was i dla wszystkich istot na świecie.
Jednak to od was oczekuję poświęcenia dla niego, , zrezygnowania z innych celów i przyjemności. Będziecie musieli dbać o nie nieskończenie długo. Całą wieczność.
Oczekuję od was także, byście zrezygnowali z własnych ciał i porzucili je w tej górze. Dla waszych przyjaciół zginiecie..

Nie przejmujcie się ciałem. To tylko ubranie, powłoka, która nie jest potrzebna do dalszej egzystencji. Ciała tylko was ograniczają, są rodzajem więzienia osobowości.
Ludzie i wszystkie istoty żywe na świecie, postrzegają jedynie mały wycinek rzeczywistości. Widzicie tylko materię zwykłą, a nie widzicie i nie rejestrujecie przyrządami ciemnej materii i ciemnej energii -- składników wszechświata. Jesteście jeszcze w gorszym położeniu, gdyż z tej zwykłej materii dostępny jest wam też niewielki procent. W sumie jesteście ślepcami w otaczającej was rzeczywistości. Tak naprawdę nic z tego nie rozumiecie. Spróbuję więc przybliżyć wam nieznane.
Wasze ciała, ta góra i cały wszechświat w dziewięćdziesięciu pięciu procentach składają się z materii dla was niewidzialnej. Teraz uzyskaliście zdolność widzenia tej materii. Dlatego zwykła materia stała się ledwo widzialna i dlatego te góry i wasze ciała są przejrzyste. One przesłaniają wam widok jak szyba.

Jeśli porzucicie własne ciała, porzucicie tylko te pięć procent, zachowując nadal zdecydowaną większość. Jednak nie jest to żadnym uszczerbkiem, bo zyskujecie prawie nieograniczone możliwości w sferze intelektualnej i społecznej. W tej chwili tego nie odczuwacie, ale kiedy wyrazicie zgodę na bycie rodzicami, wszystko zostanie wam ujawnione. Musicie wiedzieć, że kiedy doznacie olśnienia intelektualnego i emocjonalnego, możecie nie chcieć podjąć się gigantycznego wysiłku spłodzenia i wychowania potomka. Taka możliwość, ale dostępna tylko niektórym. Uwierzcie mi, w ciągu miliardów lat nie znalazł się nikt, by tego dokonać.

Warunkiem powodzenia jest miłość. Wasza wielka miłość.
-
Słuchaliśmy wywodu Daniela z wielkim zainteresowaniem, a czasem przerażeniem. Nawet nie zauważyliśmy, że znajdujemy się z powrotem na szlaku i idziemy w kierunku szczytu.
- Kochanie -- powiedziała nagle Kasia -- Czy to rzeczywiście się wydarzyło? Ta przejrzysta skała i my przejrzyści?
-- Kasiu, spójrz tam w górę. Widać szczyt w całej okazałości. Jest piękny. Jeszcze dwie godzinyki wspinaczki.
-- Kochany, czuję się bardzo zmęczona. Wejdę tam chyba tylko z twoją pomocą.
-- Chwyć się mojego plecaka za ten pasek. Pociągnę cię, musisz się tylko zapierać nogami.

W oczach Kasi widziałem zadowolenie, ale podejrzewałem, że ma jeszcze siły i oszczędza je na drogę powrotną. Albo chce poznać moją determinację.
-- Kochany, czy chcesz zostać ojcem naszego dziecka? -- zapytała nagle.
-- Oczywiście, że chcę -- odrzekłem z wielkim przekonaniem. - I to przez całą wieczność ojcem.
-- Wieczność?, Jeśli uda ci się dożyć osiemdziesiątki, to będzie nieźle, kochanie.
-- Nie słyszałaś, co mówił Daniel o miliardach lat?
-- Wierzysz w te majaki?
-- Kasiu, a jeśli to prawda?
-- Ale w dalszym ciągu nie mamy konkretnych dowodów. Nie możemy się opierać na wierze i wrażeniach, kochany.
-- Przydałby się choć jeden niezbity dowód, potwierdzający wszystkie te nasze wizje.
-- Dobrze, Kasiu,. Dopóki nie mamy dowodu, nie podejmujmy żadnej decyzji i żyjmy tak, jak dotychczas.
-- A co z naszym dzieckiem? Bardzo chcę je mieć.
-- Ja chcę ciebie ze wszystkimi dziećmi, choćby były całym wszechświatem.
-- Kochany mój... Tak cię kocham...
-Kasia wybuchnęła płaczem. Przytuliłem ją mocno do siebie. Czułem, jak jej serce bije i cała drży.
Tak bardzo ją kocham... - pomyślałem.

Nawet nie zauważyliśmy momentu, w którym przed nami wyłonił się szczyt upragnionej góry. Był piękny. Cały ośnieżony,. wyglądał jak panna młoda. Kasia wciąż szła za mną. Byliśmy powiązani liną, choć wiedzieliśmy, że na niewiele by się ona zdała w przypadku mojego upadku ze stromizny, lub w szczelinę śnieżną.
Wreszcie zdobyliśmy naszą górę. Czuliśmy się, jak zdobywcy wszechświata. Jak by wszechświat zaklęty był w tej górze. Powiedziałem to Kasi.
- Tylko że my mamy nie zdobywać wszechświat, a go spłodzić -- zażartowałem.
-- Kochanie, dlaczego ci tak wesoło? - zapytała z powagą. - Przecież spłodzić cokolwiek to najpoważniejsza rzecz na świecie.

Później podziwialiśmy okoliczne szczyty. Nie czułem upływającego czasu. Nie zorientowałem się, że słońce chowa się za górami i niebawem nastąpi zmierzch. Zrobiliśmy szkolny błąd, niewybaczalny dla kogoś z naszym doświadczeniem. Jak mogliśmy przegapić ten moment? Przecież już dawno powinniśmy być w drodze powrotnej, albo już nawet zbliżać się do domu.
Trudno, będziemy musieli nocować tu, na górze - uznaliśmy. - Mamy trochę ekwipunku, ocieplacze i, kurtki przeciwdeszczowe. Ale czy to wystarczy? Noc na tej wysokości jest bardzo zimna i ktoś nieprzygotowany może zamarznąć. Nie ja z Kasią! Mamy w sobie tyle ciepła i miłości, że nie zmogą nas żadne mrozy.
Z takim optymizmem zaczęliśmy spokojnie schodzić z góry. Pół godziny później zaczęło się robić szaro., Ale nie ze względu na późną porę. Nadciągała burza. W górach nie wróży to nic dobrego. Przyspieszyliśmy więc kroku, by zejść jak najniżej i znaleźć jakieś schronienie. Może zagłębienie w skale albo jaskinię, w której przenocujemy?
Wtedy rozpętało się piekło. Niebo co chwilę rozświetlały błyskawice, a niedaleko nas uderzyło kilka piorunów. Najgorszy był jednak potworny wiatr, który próbował nas zdmuchnąć z półki skalnej, na której dopadła nas nawałnica. Objąłem Kasię mocno i razem przycisnęliśmy się do skały, by ten atak żywiołu jakoś przetrwać.

Nagle żywioł przybrał na sile. Burza szalała coraz bardziej, a z pobliskiego szczytu góry zeszła lawina. Wcześniej uderzył w nią piorun, który spowodował urwanie nawisu śnieżnego. Okolica pogrążała się w ciemności i tylko chwilami zalewała się oślepiającą jasnością błyskawic.
Czułem, że nie wytrzymamy długo i wkrótce pogoda nas pokona. Jestem przekonany, że Kasia myślała tak samo, bo miała wiele do czynienia z górami.
Dygotaliśmy z zimna. Musieliśmy wyprodukować w sobie więcej ciepła, by nie wpaść w hipotermię. Pomyślałem, że powinniśmy wytworzyć więcej adrenaliny, choć mieliśmy jej całe mnóstwo.
- Umiesz się modlić? - wykrzyknąłem do Kasi.
Zobaczyłem, że wypowiada jakąś modlitwę, ale wśród szalejącej wokół burzy nic nie słyszałem. Po chwili i ja zacząłem się modlić. "Ojcze Nasz" znałem z dzieciństwa. Miałem powód, by ją wypowiedzieć: nasze minuty były policzone. A raczej sekundy, ponieważ i na nas opadła lawina.
Po uderzeniu pioruna w zbocze urwała się cała śnieżna kotlina. Widziałem to przerażające zjawisko w momentach, kiedy rozświetlały je błyskawice. Wszystko działo się jak w zwolnionym filmie, klatka po klatce. Za każdą błyskawicą lawina była coraz bliżej nas i nieuchronnie się zbliżała .
Przestałem odczuwać strach. Chwyciłem mocno Kasię i czekaliśmy na nasz koniec. Wiedzieliśmy, że nie ma dla nas ratunku.
Im szybciej, tym lepiej - pomyślałem. - Niech wypełni się przeznaczenie...
I stało się. Poczułem silne uderzenie w głowę. Nie wiem, co było później. Czułem się jak na karuzeli., Najpierw jakbym spadał w przepaść, a potem się zatrzymywał. Całe ciało przeszywał mi przeraźliwy ból.
Nagle wszystko ucichło. Czułem na sobie tony śniegu. Nie mogłem ruszyć ręką ani nogą, ale świadomość jeszcze miałem. Chciałem się rozejrzeć w poszukiwaniu Kasi, lecz na tym się zakończyło.
Leżę pod lawiną i niebawem umrę, bo nie mogę oczekiwać żadnej pomocy - uświadomiłem sobie. Miałem tylko nadzieje, że Kasia przeżyła. Jednak i ta nadzieja szybko się rozwiała. - Nawet gdyby przeżyła, i tak umrze z zimna na tej przeklętej górze - pomyślałem z przerażeniem.

Nie wiedziałem, że duszenie się trwa tak długo.,
Zwykle pod wodą wytrzymuję trzy minuty, a tu na pewno tkwię znacznie dłużej - uznałem. - Może to adrenalina sprawiła, że nie czuję braku powietrza? Jest błogo. Widzę tylko ciemność i jakieś światełko w tunelu.
Przeleciało mi w przed oczami całe życie., Dość krótkie życie., Nie żałowałem go jednak. Dzięki Kasi...
Zobaczyłem coś jeszcze. Niemożliwe! Skąd się to wzięło? Czyżbym umarł? Ale przecież żyję... - pomyślałem.


- Umarliście -- powiedział jakiś głos. -- Nie żyjecie, bo jesteście głęboko pod lawiną, a wasze funkcje życiowe ustały. Jesteście w stanie śmierci klinicznej. Teraz zaczną kolejno obumierać poszczególne organy. Jest jednak nadzieja, że powrócicie do życia. Ale to życie będzie inne, bogatsze, nieskończone. Wystarczy, ze wyrazicie taką wolę.
------------------------------------------

Z pewnych przyczyn chwilowo przerywam wklejanie opowiadania. Po jakimś czasie powrócę i na pewno dokończę.

Pozdrawiam. Luciu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Seriale - utwory w odcinkach Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin