Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Jak zrozumieć drugiego człowieka?
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Świat ożywiony
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3430
Przeczytał: 77 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 0:55, 09 Paź 2025    Temat postu: Jak zrozumieć drugiego człowieka?

Nie wiedziałem czy temat lepiej założyć właśnie tu, bo dział odnosi się do m.in. psychologii, czy może w dziale filozofia.
Bo to jest temat taki filozoficzno-psychologiczny.

Ciekawi mnie ludzka natura. Zastanawiam się dlaczego ludzie są tacy, a nie inni, dlaczego ten świat nosi w sobie tyle problemów. Np. takie zrozumienie drugiej osoby, dlaczego nawet z tym mamy problem? Skąd te bariery, które nam przeszkadzają w tworzeniu lepszych relacji? Dlaczego ludzie mają problem ze zrozumieniem siebie nawzajem? A może nie chcą siebie rozumieć? No, ale to też domaga się wyjaśnienia.

Może za bardzo jesteśmy złożonymi istotami i stąd ciężko nam się wzajemnie zrozumieć, bo nie rozumiemy, albo słabo rozumiemy tę złożoność?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 2:10, 09 Paź 2025    Temat postu:

Aktywne słuchanie i obserwacja. Tego drugiego brakuje w necie.
Zacząć od siebie. Najpierw zrozumieć siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 2:20, 09 Paź 2025    Temat postu:

Coś sobie uświadomiłam.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3430
Przeczytał: 77 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:16, 09 Paź 2025    Temat postu:

Semele napisał:
Aktywne słuchanie i obserwacja. Tego drugiego brakuje w necie.
Zacząć od siebie. Najpierw zrozumieć siebie.


Jak zacząć od siebie? Co zrozumieć?
Czy są jakieś szczególne przekonania, które mogą być głęboko zakorzenione w naszym umyśle, przez które filtrujemy drugiego człowieka, a w konsekwencji nie będziemy potrafili go zrozumieć?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:59, 09 Paź 2025    Temat postu:

Chyba nie ma czegoś takiego, jak ostateczne "zrozumienie człowieka". Możemy rozumieć pojedyncze motywy, czasem jakoś łączyć je w szersze postawy, ale całego człowieka chyba nie da się opisać w pełni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3430
Przeczytał: 77 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:13, 09 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Chyba nie ma czegoś takiego, jak ostateczne "zrozumienie człowieka". Możemy rozumieć pojedyncze motywy, czasem jakoś łączyć je w szersze postawy, ale całego człowieka chyba nie da się opisać w pełni.


No zgoda, ale chyba też zgodzisz się, że jakoś możemy doskonalić tę zdolność do zrozumienia drugiego. Chyba najważniejsza byłaby praca nad sobą. No, no jeśli jesteśmy skazani na niepowodzenie zrozumieniu drugiego człowieka, to ten świat wydaje mi się trochę bezsensu, nie wiadomo, co począć i tylko chyba możemy patrzeć, jak ludzie coraz bardziej izolują się od siebie, żyją w własnych światach, narastają problemy itd.

Pomimo braku osiągnięcia ideału, o którym piszesz to wierzę, że coś można w tym względzie zrobić, no np. pracować nad swoim umysłem, starać się docierać do głębi spraw o drugim człowieku, a nie zatrzymywać się narty, co powierzchowne itd.

A może to wszystko jest skazane na porażkę, bo stan idealnego zrozumienia, jest praktycznie nie do osiągnięcia to lepiej w ogóle odpuścić sobie wysiłek zrozumienia?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:45, 09 Paź 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Chyba nie ma czegoś takiego, jak ostateczne "zrozumienie człowieka". Możemy rozumieć pojedyncze motywy, czasem jakoś łączyć je w szersze postawy, ale całego człowieka chyba nie da się opisać w pełni.


No zgoda, ale chyba też zgodzisz się, że jakoś możemy doskonalić tę zdolność do zrozumienia drugiego. Chyba najważniejsza byłaby praca nad sobą. No, no jeśli jesteśmy skazani na niepowodzenie zrozumieniu drugiego człowieka, to ten świat wydaje mi się trochę bezsensu, nie wiadomo, co począć i tylko chyba możemy patrzeć, jak ludzie coraz bardziej izolują się od siebie, żyją w własnych światach, narastają problemy itd.

Pomimo braku osiągnięcia ideału, o którym piszesz to wierzę, że coś można w tym względzie zrobić, no np. pracować nad swoim umysłem, starać się docierać do głębi spraw o drugim człowieku, a nie zatrzymywać się narty, co powierzchowne itd.

A może to wszystko jest skazane na porażkę, bo stan idealnego zrozumienia, jest praktycznie nie do osiągnięcia to lepiej w ogóle odpuścić sobie wysiłek zrozumienia?

Ja to widzę tak, że tu nie ideał zrozumienia jest celem, a celem jest DROGA POZNANIA. Poza tym jak mamy zrozumieć drugiego człowieka, jeśli z reguły nie rozumiemy samych siebie?...
Tą DROGĄ jest właśnie jedno zrozumienie z drugim - zrozumienie drugiego człowieka ze zrozumieniem samego siebie. Jedno wspomaga drugie. Lepiej rozumiejąc siebie, zaczynamy też lepiej orientować się w motywacjach, odczuciach innych ludzi, zaś biorąc pewne okoliczności z udziałem innych ludzi na wzorzec w rozpatrywaniu samego siebie, w końcu ustawiamy sobie lepiej kontekst samopoznania.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 21:22, 09 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 2:32, 10 Paź 2025    Temat postu:

Aby zrozumieć drugiego człowieka trzeba nawiązać z nim kontakt. To pierwszy warunek.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:06, 10 Paź 2025    Temat postu:

Semele napisał:
Aby zrozumieć drugiego człowieka trzeba nawiązać z nim kontakt. To pierwszy warunek.

Jest po nim drugi warunek (ale już zarezerwowany dla uczciwej relacji) - żadna ze stron nie będzie manipulowała, czyli wymuszała czegoś skrycie, nie będzie narzucała swojej woli. To jest warunek niejako odwrotny do pierwszego - bo o ile pierwszy warunek ściąga osobowości do siebie, to ten drugi stawia barierę: nie każde takie ściąganie ludzi do siebie będzie przyjęte.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:28, 10 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Semele napisał:
Aby zrozumieć drugiego człowieka trzeba nawiązać z nim kontakt. To pierwszy warunek.

Jest po nim drugi warunek (ale już zarezerwowany dla uczciwej relacji) - żadna ze stron nie będzie manipulowała, czyli wymuszała czegoś skrycie, nie będzie narzucała swojej woli. To jest warunek niejako odwrotny do pierwszego - bo o ile pierwszy warunek ściąga osobowości do siebie, to ten drugi stawia barierę: nie każde takie ściąganie ludzi do siebie będzie przyjęte.


Co skrycie???

Jeśli się zgodzisz na spotkanie to prędzej czy później manipulację wyczujesz.

Jak się nie zgodzisz to nie wiesz co tracisz :) :wink:

Przyklad: klawisz czy psycholog więzienny. Są to ludzie permanentnie narażeni na manipulację. Jednak biorą się z tym za bary. Nie wspominam już o innych zawodach podobnych do tej grupy

:) :wink:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:31, 10 Paź 2025    Temat postu:

Semele napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Semele napisał:
Aby zrozumieć drugiego człowieka trzeba nawiązać z nim kontakt. To pierwszy warunek.

Jest po nim drugi warunek (ale już zarezerwowany dla uczciwej relacji) - żadna ze stron nie będzie manipulowała, czyli wymuszała czegoś skrycie, nie będzie narzucała swojej woli. To jest warunek niejako odwrotny do pierwszego - bo o ile pierwszy warunek ściąga osobowości do siebie, to ten drugi stawia barierę: nie każde takie ściąganie ludzi do siebie będzie przyjęte.


Co skrycie???

Jeśli się zgodzisz na spotkanie to prędzej czy później manipulację wyczujesz.

Jak się nie zgodzisz to nie wiesz co tracisz :) :wink:

Przyklad: klawisz czy psycholog więzienny. Są to ludzie permanentnie narażeni na manipulację. Jednak biorą się z tym za bary. Nie wspominam już o innych zawodach podobnych do tej grupy

:) :wink:

Ja wyczuwam manipulację już w sposobie umawiania się na spotkanie - np. jeśli ktoś stosuje obwinianie, próby wymuszania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:49, 10 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Semele napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Semele napisał:
Aby zrozumieć drugiego człowieka trzeba nawiązać z nim kontakt. To pierwszy warunek.

Jest po nim drugi warunek (ale już zarezerwowany dla uczciwej relacji) - żadna ze stron nie będzie manipulowała, czyli wymuszała czegoś skrycie, nie będzie narzucała swojej woli. To jest warunek niejako odwrotny do pierwszego - bo o ile pierwszy warunek ściąga osobowości do siebie, to ten drugi stawia barierę: nie każde takie ściąganie ludzi do siebie będzie przyjęte.


Co skrycie???

Jeśli się zgodzisz na spotkanie to prędzej czy później manipulację wyczujesz.

Jak się nie zgodzisz to nie wiesz co tracisz :) :wink:

Przyklad: klawisz czy psycholog więzienny. Są to ludzie permanentnie narażeni na manipulację. Jednak biorą się z tym za bary. Nie wspominam już o innych zawodach podobnych do tej grupy

:) :wink:

Ja wyczuwam manipulację już w sposobie umawiania się na spotkanie - np. jeśli ktoś stosuje obwinianie, próby wymuszania.


Rozumiem. Od razu z góry oceniasz człowieka. Nie przypuszczasz, że może on być naprawdę w złej sytuacji i potrzebuje naprawdę pomocy. Po prostu ludzie są Tobie obojetni. Najważniejszy jest Bóg.

To Ciebie łączy z integrystami.

Po co komu wymuszone spotkanie? Ale jeśli ktoś pisze o sobie, że jest chrzescijaninem i Bóg jest wg niego miłością to sobie ludzie czynią jakieś wyobrazenie o nim. Więc trzeba z tym uważać.

Napisz o sobie prawdę. :wink: :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:56, 10 Paź 2025    Temat postu:

Semele napisał:
Rozumiem. Od razu z góry oceniasz człowieka. Nie przypuszczasz, że może on być naprawdę w złej sytuacji i potrzebuje naprawdę pomocy. Po prostu ludzie są Tobie obojetni. Najważniejszy jest Bóg.

To Ciebie łączy z integrystami.

Po co komu wymuszone spotkanie? Ale jeśli ktoś pisze o sobie, że jest chrzescijaninem i Bóg jest wg niego miłością to sobie ludzie czynią jakieś wyobrazenie o nim. Więc trzeba z tym uważać.

Napisz o sobie prawdę. :wink: :)

Jeśliby ktoś potrzebował pomocy, to niech najpierw wyjaśni, jak miałaby być owa pomoc udzielona, w czym problem. Ale jeśli ktoś zaczyna relacje od szantażu w stylu "albo zrobisz to, co ci mówią, albo jesteś ten zły", to mi się np. od razu odzywa dzwoneczek alarmowy. Za wiele ludzi w życiu spotkałem takich, że ich stylem relacji z drugim człowiekiem jest narzucanie swojej woli, bawienie się rozterką z tytułu obwiniania, rzucania oskarżeń.
U mnie tak to działa: chce ktoś na start relacji ze mną uzyskać moją reakcję daleko posuniętej rezerwy, nieufności? - Jest prosta metoda: zacznij od oskarżeń, przymuszania, elementu szantażu moralnego. Efekt będzie murowany!

Cholercia! Znowu się zagapiłem i odpowiedziałem pisząc o sobie, czyli jako egocentryk. Koniec tematu mojej osoby! :nie:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 15:05, 10 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:09, 10 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Semele napisał:
Rozumiem. Od razu z góry oceniasz człowieka. Nie przypuszczasz, że może on być naprawdę w złej sytuacji i potrzebuje naprawdę pomocy. Po prostu ludzie są Tobie obojetni. Najważniejszy jest Bóg.

To Ciebie łączy z integrystami.

Po co komu wymuszone spotkanie? Ale jeśli ktoś pisze o sobie, że jest chrzescijaninem i Bóg jest wg niego miłością to sobie ludzie czynią jakieś wyobrazenie o nim. Więc trzeba z tym uważać.

Napisz o sobie prawdę. :wink: :)

Jeśliby ktoś potrzebował pomocy, to niech najpierw wyjaśni, jak miałaby być owa pomoc udzielona, w czym problem. Ale jeśli ktoś zaczyna relacje od szantażu w stylu "albo zrobisz to, co ci mówią, albo jesteś ten zły", to mi się np. od razu odzywa dzwoneczek alarmowy. Za wiele ludzi w życiu spotkałem takich, że ich stylem relacji z drugim człowiekiem jest narzucanie swojej woli, bawienie się rozterką z tytułu obwiniania, rzucania oskarżeń.
U mnie tak to działa: chce ktoś na start relacji ze mną uzyskać moją reakcję daleko posuniętej rezerwy, nieufności? - Jest prosta metoda: zacznij od oskarżeń, przymuszania, elementu szantażu moralnego. Efekt będzie murowany!

Cholercia! Znowu się zagapiłem i odpowiedziałem pisząc o sobie, czyli jako egocentryk. Koniec tematu mojej osoby! :nie:


Rozumiem. Straciłeś zaufanie do ludzi. Pozostałe tylko Bóg.

Pomoc w wielu przypadkach to zwykła rozmowa. W tym mogą być też filozoficzne dywagacje.

Na pewno jeszcze o tym pogadamy. Mam nadzieję, że do naszej rozmowy ktoś coś doda. :szacunek:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3430
Przeczytał: 77 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:52, 10 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Chyba nie ma czegoś takiego, jak ostateczne "zrozumienie człowieka". Możemy rozumieć pojedyncze motywy, czasem jakoś łączyć je w szersze postawy, ale całego człowieka chyba nie da się opisać w pełni.


No zgoda, ale chyba też zgodzisz się, że jakoś możemy doskonalić tę zdolność do zrozumienia drugiego. Chyba najważniejsza byłaby praca nad sobą. No, no jeśli jesteśmy skazani na niepowodzenie zrozumieniu drugiego człowieka, to ten świat wydaje mi się trochę bezsensu, nie wiadomo, co począć i tylko chyba możemy patrzeć, jak ludzie coraz bardziej izolują się od siebie, żyją w własnych światach, narastają problemy itd.

Pomimo braku osiągnięcia ideału, o którym piszesz to wierzę, że coś można w tym względzie zrobić, no np. pracować nad swoim umysłem, starać się docierać do głębi spraw o drugim człowieku, a nie zatrzymywać się narty, co powierzchowne itd.

A może to wszystko jest skazane na porażkę, bo stan idealnego zrozumienia, jest praktycznie nie do osiągnięcia to lepiej w ogóle odpuścić sobie wysiłek zrozumienia?

Ja to widzę tak, że tu nie ideał zrozumienia jest celem, a celem jest DROGA POZNANIA. Poza tym jak mamy zrozumieć drugiego człowieka, jeśli z reguły nie rozumiemy samych siebie?...
Tą DROGĄ jest właśnie jedno zrozumienie z drugim - zrozumienie drugiego człowieka ze zrozumieniem samego siebie. Jedno wspomaga drugie. Lepiej rozumiejąc siebie, zaczynamy też lepiej orientować się w motywacjach, odczuciach innych ludzi, zaś biorąc pewne okoliczności z udziałem innych ludzi na wzorzec w rozpatrywaniu samego siebie, w końcu ustawiamy sobie lepiej kontekst samopoznania.


Zrozumieć siebie to nie łatwa sprawa. Dużo bym dał, by ktoś mnie nauczył zrozumieć siebie.
A czy wiara, albo Biblia w jakiś sposób pomagają ci lepiej zrozumieć człowieka?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:32, 10 Paź 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Zrozumieć siebie to nie łatwa sprawa. Dużo bym dał, by ktoś mnie nauczył zrozumieć siebie.
A czy wiara, albo Biblia w jakiś sposób pomagają ci lepiej zrozumieć człowieka?

Myślę, że samo postawienie zagadnienia wiary jest ważne.
Reakcja pierwotnych zwolenników "racjonalizmu", czyli to ukształtowanie się ruchu scjentystycznego, w którym nieraz rzucano hasło "należy wiedzieć, a nie wierzyć" była przesadzona, a do tego naiwna, czy też ostatecznie paradoksalna, wewnętrznie sprzeczna. Wiara jest niezbywalna również w nauce, w każdym spójnym systemie epistemologicznym.
Zaś Biblia daje bardzo dużo cennych wskazówek, choć dzisiaj uważam, iż błędem jest przyznanie jej "nieomylności". Ten status nieomylności jest bowiem w warunkach kontaktu ze świadomością, która się doskonali poznawczo po prostu paradoksalny, niedający się spójnie uwzględnić w rozumieniu Biblii i samego człowieka. Biblia zatem wg mnie jest bardzo cenną, mądrą księgą, ale nie powinniśmy jej absolutyzować, bo pisali ją nie bogowie, tylko po prostu ludzie - "tacy ludzie" jak Ty, czy ja.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 11:37, 11 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 3:10, 11 Paź 2025    Temat postu:

Zrozumienie drugiego człowieka łączy się z empatią.

Czy ta cecha zależy od wyznawanej religii?
Obserwacja i kontakty z ludźmi przekonuje często, że nie.

Nawet ksieża często są mało empatyczni. Czy wyznawcy buddyzmu jakoś się wyróżniają?


Kilka ciekawych słów na ten temat:

[link widoczny dla zalogowanych]

Jeden z fragmentów:

Obwinianie ofiar
Czasami, gdy inna osoba doświadczyła strasznego doświadczenia, ludzie popełniają błąd, obwiniając ofiarę za swoje okoliczności. To jest powód, dla którego ofiary przestępstw są często pytane, co mogły zrobić inaczej, aby zapobiec przestępstwu.

Możemy zauważyć taki mechanizm na przykład w przypadkach gwałtów, przemocy domowej, czy nawet zjawiska hejtu w internecie.

Tendencja ta wynika z potrzeby przekonania, że ​​świat jest sprawiedliwym miejscem. Ludzie chcą wierzyć, że ludzie dostają to, na co zasługują, i zasługują na to, co dostają.

Wierząc w taką uproszczoną sprawiedliwość, mogą się łudzić, że jeśli postąpią właściwie, takie straszne rzeczy nigdy im się nie przytrafią.


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Sob 3:20, 11 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 7280
Przeczytał: 8 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 7:13, 11 Paź 2025    Temat postu:

Semele napisał:

Tendencja ta wynika z potrzeby przekonania, że ​​świat jest sprawiedliwym miejscem. Ludzie chcą wierzyć, że ludzie dostają to, na co zasługują, i zasługują na to, co dostają.

Wierząc w taką uproszczoną sprawiedliwość, mogą się łudzić, że jeśli postąpią właściwie, takie straszne rzeczy nigdy im się nie przytrafią.

To jest właśnie demoniczna Religia Tego Świata.
W rzeczywistości ten świat nie jest sprawiedliwym miejscem a Sprawiedliwość przyjdzie po śmierci lub po powrocie Chrystusa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 7280
Przeczytał: 8 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 7:41, 11 Paź 2025    Temat postu:

W pewnym sensie mogę zrozumieć SJ, jak mówią o "światusach"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 7:55, 11 Paź 2025    Temat postu:

Andy72 napisał:
W pewnym sensie mogę zrozumieć SJ, jak mówią o "światusach"


Dlaczego?

Napisz dokładnie.

Moje ostatnie przemyślenia.



Fajnie, że się pojawiłeś. :szacunek:


Karl Marks był zarówno ateistą, jak i antyklerykalem. Jego ateizm opierał się na obserwacji, że religia jest „opium ludu” Jednocześnie, jego krytyka instytucji kościelnych i wiary czyni go antyklerykałem. 



• Krytyka religii: Uważał, że religia jest formą ucisku i służy jako mechanizm społeczny do łagodzenia cierpienia, jednocześnie utrzymując status quo. W tej perspektywie, religia była „opium ludu”, czyli sposobem usypiania świadomości i protestu przeciwko rzeczywistej nędzy. 

• Antyklerykalizm: Marks był zdecydowanie krytyczny wobec Kościoła jako instytucji i jego wpływu


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Sob 14:47, 11 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3430
Przeczytał: 77 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:45, 11 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zaś Biblia daje bardzo dużo cennych wskazówek, choć dzisiaj uważam, iż błędem jest przyznanie jej "nieomylności". Ten status nieomylności jest bowiem w warunkach kontaktu ze świadomością, która się doskonali poznawczo po prostu paradoksalny, niedający się spójnie uwzględnić w rozumieniu Biblii i samego człowieka.


Nie wiem czy dobrze cię rozumiem. Twierdzisz, że nieomylna Biblia byłaby zagrożeniem dla człowieka?

Cytat:
Biblia zatem wg mnie jest bardzo cenną, mądrą księgą, ale nie powinniśmy jej absolutyzować, bo pisali ją nie bogowie, tylko po prostu ludzie - "tacy ludzie" jak Ty, czy ja.


Czyli to, co czytamy w Biblii lepiej nie traktować jako nieomylne zdania, tylko jako myśli i doświadczenia tamtych czasów?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16310
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:39, 11 Paź 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zaś Biblia daje bardzo dużo cennych wskazówek, choć dzisiaj uważam, iż błędem jest przyznanie jej "nieomylności". Ten status nieomylności jest bowiem w warunkach kontaktu ze świadomością, która się doskonali poznawczo po prostu paradoksalny, niedający się spójnie uwzględnić w rozumieniu Biblii i samego człowieka. Biblia zatem wg mnie jest bardzo cenną, mądrą księgą, ale nie powinniśmy jej absolutyzować, bo pisali ją nie bogowie, tylko po prostu ludzie - "tacy ludzie" jak Ty, czy ja.


Klasyczna herezja modernizmu, co u Dyszyńskiego jest już standardem. Twierdzenie, że błędem jest przyznanie Biblii nieomylności, uderza bezpośrednio w wiarę w natchnienie Ducha Świętego i podważa autorytet objawienia Bożego. Kościół od wieków niezmiennie naucza, że Pismo Święte jest natchnione przez Boga, a zatem wolne od błędu – nie tylko w sprawach wiary i moralności, ale we wszystkim, co stwierdza

Sobór Watykański II w konstytucji dogmatycznej Dei Verbum naucza: „Ponieważ wszystko, co twierdzą autorzy natchnieni, powinno być uznawane za stwierdzone przez Ducha Świętego, należy wyznać, że księgi Pisma Świętego nauczają prawdy – tej prawdy, którą Bóg zechciał, dla naszego zbawienia, zapisać w świętych pismach. [...] Pismo Święte jako natchnione przez Boga jest wolne od błędu” (Dei Verbum, 11). Odrzucenie tej prawdy jest sprzeczne z samą istotą chrześcijaństwa, ponieważ oznacza, że nie możemy ufać temu, co mówi nam Bóg w Piśmie Świętym – a więc i temu, co mówi nam o Chrystusie, o zbawieniu, o moralności, o grzechu, o sakramentach

Twierdzenie, że Biblia jest jedynie „bardzo cenną, mądrą księgą”, zrównaną z dziełami ludzkimi, takimi jak inne teksty filozoficzne czy religijne, jest typową tezą modernizmu, który został jednoznacznie potępiony przez Magisterium. Papież Pius X w encyklice Pascendi Dominici Gregis ostrzegał: „Moderniści umieszczają natchnienie w zakresie świadomości religijnej, a nie w Bogu samym. Dla nich Pismo Święte nie różni się istotnie od innych ksiąg religijnych, a jego autorzy – to tylko ludzie, którzy wyrażali swe religijne przeżycia” (Pascendi, 19). Tezy te zostały potępione jako błędne i nie do pogodzenia z wiarą katolicką

Warto też przypomnieć nauczanie papieża Leona XIII zawarte w encyklice Providentissimus Deus, gdzie czytamy: „Nie można przypuszczać, że natchnienie Boże dopuszcza jakikolwiek błąd; jest bowiem nie do pomyślenia, by sam Bóg, najwyższa Prawda, mógł podać coś błędnego” (Providentissimus Deus, 20). Kwestionowanie nieomylności Pisma Świętego jest więc równoznaczne z zarzucaniem Bogu, że może mówić nieprawdę

Wreszcie, Katechizm Kościoła Katolickiego potwierdza jasno: „Bóg jest Autorem Pisma Świętego. [...] Z tego powodu należy uznać, że księgi Pisma nauczają mocno, wiernie i bez błędu prawdy, jaką Bóg zechciał zapisać dla naszego zbawienia” (KKK 105–107). Nie chodzi tu o subiektywny odbiór, który „rozwija się poznawczo”, jak sugeruje autor cytowanej wypowiedzi, lecz o obiektywną i niezmienną prawdę objawioną przez Boga

Wypowiedź Dyszyńskiego jest poważnym błędem teologicznym, noszącym wszelkie cechy modernizmu – herezji potępionej przez Kościół jako „zbiór wszystkich herezji” (Pascendi, 39). Odmowa uznania nieomylności Pisma Świętego prowadzi do relatywizmu, subiektywizmu i rozpadu wiary. W obliczu takiej postawy katolik ma obowiązek pozostać wierny Tradycji Kościoła i nauczaniu, które z całą jasnością stwierdza: Pismo Święte jest natchnione, nieomylne i stanowi fundament objawienia Bożego, przekazanego przez Kościół

Kiedyś anbuś zapytał Dyszyńskiego jaka jest dla niego różnica między Biblią i zwykłymi tekstami antycznymi kultur pogańskich. Odpowiedzi nie było nigdy, choć pytanie to było kierowane do Dyszyńskiego kilkakrotnie


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Sob 15:32, 11 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25503
Przeczytał: 97 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:50, 11 Paź 2025    Temat postu:

Andy72 napisał:
Semele napisał:

Tendencja ta wynika z potrzeby przekonania, że ​​świat jest sprawiedliwym miejscem. Ludzie chcą wierzyć, że ludzie dostają to, na co zasługują, i zasługują na to, co dostają.

Wierząc w taką uproszczoną sprawiedliwość, mogą się łudzić, że jeśli postąpią właściwie, takie straszne rzeczy nigdy im się nie przytrafią.

To jest właśnie demoniczna Religia Tego Świata.
W rzeczywistości ten świat nie jest sprawiedliwym miejscem a Sprawiedliwość przyjdzie po śmierci lub po powrocie Chrystusa.


Nie jest sprawiedliwym miejscem. Smutne.

Ludzie mogą dzięki życzliwości trochę to zmienić.

Jeśli wierzysz w życie pozagrobowe, pewnie masz łatwiej.


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Sob 15:29, 11 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37554
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 18:17, 11 Paź 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Zaś Biblia daje bardzo dużo cennych wskazówek, choć dzisiaj uważam, iż błędem jest przyznanie jej "nieomylności". Ten status nieomylności jest bowiem w warunkach kontaktu ze świadomością, która się doskonali poznawczo po prostu paradoksalny, niedający się spójnie uwzględnić w rozumieniu Biblii i samego człowieka.


Nie wiem czy dobrze cię rozumiem. Twierdzisz, że nieomylna Biblia byłaby zagrożeniem dla człowieka?

Cytat:
Biblia zatem wg mnie jest bardzo cenną, mądrą księgą, ale nie powinniśmy jej absolutyzować, bo pisali ją nie bogowie, tylko po prostu ludzie - "tacy ludzie" jak Ty, czy ja.


Czyli to, co czytamy w Biblii lepiej nie traktować jako nieomylne zdania, tylko jako myśli i doświadczenia tamtych czasów?

W ogóle idea nieomylności wg mnie jest poroniona, wręcz idiotyczna, prowadząca umysł na manowce. To, że się ją lansuje wg mnie świadczy co najwyżej o braku (chęci) wglądu, co właściwie dalej odbiorca miałby z takim „mentalnym koniem trojańskim w rozumienie” uczynić.

Może właśnie to teraz najbardziej warto byłoby omówić?…
Idea nieomylności może mieć jaki taki sens, ale WYŁĄCZNIE W ODNIESIENIU DO TRYWIALNYCH ASPEKTÓW SPRAWY. Np. można być „nieomylnym” przy obliczaniu zadań z tabliczki mnożenia, czyli gdy jest w zadaniu zawarty oczywisty (domyślny) sposób weryfikacji, czy rozstrzygnięcie jest poprawne, czy też nie jest takim. Ale nieomylność w kontekście zagadnień moralności, filozofii, świadomości, wiary religijnej?…
- W tych kontekstach idea „nieomylności” de facto nie wiadomo, czym jest. W zagadnieniach o OTWARTYM CHARAKTERZE, czyli gdy pojawia się problem: jak POTRAKTOWAĆ CAŁE ZAGADNIENIE, ale też JAKIE CELE SOBIE STAWIAMY, nieomylność po prostu jest nieaplikowalna. Zamiast niej będziemy mieli…
… Wiarę!
To jest właśnie to, co zostało przeoczone przez obie „armie” światopoglądowe, walczące przeciw sobie – znaczenie prawdziwego sensu wiary zostało przeoczone tak przez walczących ateistów, jak i teistów (nie wszystkich, ale część z nich).
Znaczenie wiary zostało zagubione przez ateistów i teistów, choć przez każdą z tych grup w odmienny sposób.
Ateiści (nie wszyscy, raczej scjentyści) gubią sens wiary, próbując ideę wiary zdyskredytować naiwną dychotomią „nie należy wierzyć, bo można przecież wiedzieć”.
Z kolei teiści gubią sens wiary właśnie swoim parciem w stronę nieomylności i arbitralności stwierdzania, gdy chcą słowom nadawać jakieś nadznaczenia, celują w jakiś absolut, którego de facto nie ma jak osiągnąć, nawet go zdefiniować inaczej jak metodą powtarzania „ja mam rację, ja znam prawdę”, albo „nasi znają prawdę”, choć nie są w stanie sprecyzować na czym owa ich „prawda” polega.
Teiści, o których tu myślę utożsamiają agitację za czymś z sensem tego czegoś. To widać bardzo dobrze w reakcjach naszego „ulubionego apologety”, który w ogóle nie jest w stanie odróżnić ataku personalnego od podania argumentu w samej sprawie. Ale jest więcej takich, przekonanych, że dążenie do prawdy polega na walce o przyznawanie się do „naszych”, z pominięciem realnego kontaktu umysłu z istotą sprawy. Skrajnym przypadkiem tego rodzaju „społecznej epistemologii” był hitleryzm z jego hasłami „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”, albo „zwycięzców nikt się nie będzie pytał o rację”. I teiści agitatorscy w to wierzą – wierzą, że „prawda” polega na walce o wmuszenie swoich tez do wyznawania innym. Co gorsza, traktują oni prawdę tak, jakby TO BYŁO JEDYNE MOŻLIWE ROZUMIENIE PRAWDY.

A czym prawda jest w kontekście Biblii i religii?…
- jest bardziej DROGĄ (poznania) niż stwierdzeniem, niż dającym się wskazać odniesieniem, czyli jest też W KAŻDYM UMYŚLE W UNIKALNY SPOSÓB WŁASNA, JEDYNA. Oczywiście to nie jest tak, że umysły mają tu pełnię niezależności, bo te umysły wciąż synchronizują swoje rozumienia, próbują dogadywać sensy. Jednak w tym kontekście ważne jest to, że NIE DA SIĘ WYRÓŻNIĆ JEDNEJ ABSOLUTNEJ INSTANCJI PRAWDY, która by dzieliła nam interpretacje/rozumienia/odbiory rzeczywistości na z jednej strony „niepodważalnie prawdziwe”, a z drugiej „niepodważalnie fałszywe”.
Prawda moralna, filozoficzna, światopoglądowa w głębszym sensie jest bardziej SYSTEMEM POSZUKIWANIA PUNKTU STABILNOŚCI W PRZESTRZENI INTERPRETACJI, a nie jednym ostatecznym stwierdzeniem, zobrazowaniem, czy wyjaśnieniem. Każdy ma tę prawdę (trochę) po swojemu, bo każdy dopasowuje tę prawdę do swoich doświadczeń życiowych. Jeśli jednak osoba zatem odczytuje frazę biblijna „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” bardziej w kontekście swojej relacji ze starszymi rodzicami, a inna bardziej w kontekście życzliwości wobec wszystkich ludzi, w tym np. obcokrajowców, czy ludzi spoza kręgu rodziny, to nie będzie tak, iż przez jednego owa fraza jest odczytana „prawdziwie”, a drugiego „fałszywie”. Ta „prawda”, którą wyraża sformułowanie przykazania miłości nie jest konkretnym „czymś”, co daje się wpasować w ideę „nieomylność – vs omylność”, czyli coś co tworzy dychotomię (jedynie) słusznego odczytania tej frazy vs cała reszta, która ową frazę „myli”, lecz jest pewną wewnętrzną GOTOWOŚCIĄ DO UJMOWANIA W SWOIM ŻYCIU IDEI MIŁOŚCI BLIŹNIEGO, jest właśnie formą WIARY, że takie podejście ma sens, w tym też z elementem OTWARTOŚCI NA WIELOŚĆ SYTUACJI.

Te prawdy głębsze, te prawdy biblijne nie kwalifikują się zatem jakoś wyraziście pod pytanie: omylnie, czy nieomylnie odczytane? W ogóle nie ma raczej sensu stawiać sobie pytań o tę „nieomylność” w tym kontekście, bo nie ma jej jak poprawnie zaaplikować do całej tej relacji: świadomość – tekst Księgi. Sensem odczytu Biblii jest pewna DROGA ŻYCIA I MYŚLI, która jest też ciągłym się doskonaleniem, rodzeniem się z ducha, a nie jakimś zafiksowaniem na absolucie uznania danej kwestii.
Jezus, który łączy idee drogi i prawdy, czyli gdy mówi „jestem drogą, prawdą i życiem” właśnie na to wskazuje, że nie mają większego sensu starania, polegające na jakimś utwardzaniu jednego spojrzenia/ujęcia prawd świadomościowych, etycznych, moralnych, bo tu raczej chodzi o ten aspekt doskonalenia, stawania się, stwarzania siebie jako tego, który coraz głębiej, bardziej szczerze i spójnie łączy swoje myślenie i odczuwanie, z sensami, które będą zawarte w różnych miejscach w Biblii i poza tą Księgą. Tu rzeczywiście wszystko się scala – droga + prawda + życie (psychika).

Warto może przytoczyć cały ten fragment, w którym Jezus scala swoja osobę z drogą, prawdą i życiem w Ewangelii Jana 14:
(1) Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. (2) W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. (3) A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. (4) Znacie drogę, dokąd Ja idę. (5) Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? (6) Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. (7) Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście. (8) Rzekł do Niego Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. (9) Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? (10) Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. (11) Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie - wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. (12) Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. (13) A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. (14) O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię. (15) Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. (16) Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze - (17) Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. (18) Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was.
Ten fragment niesie bardzo głęboką filozoficzna i teologiczną treść. Prawda jest tu ujęta zrsztą w dwojaki sposób:
- Są słowa o osobie Jezusa, który mówi o sobie „jestem prawdą”
- Są słowa o „Duchu Prawdy, którego świat nie zna” – Pocieszycielu.
Samo to pokazuje, że idea prawdy nie jest czymś prostym. Fundamentaliści robią z Biblii pałę, którą próbują innych walić po głowach, w swojej wojence naszości przeciw „tamtym”. Tymczasem Jezus nawet nie definiuje prawdy, a nawet wręcz jakby jej rozumienie rozmywa, łącząc ją z drogą, życiem, duchem – Pocieszycielem. Jezus wyraźnie sugeruje POSZUKIWANIE.
U Jana, 8 mamy też: (31) Wtedy powiedział Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami (32) i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.
Prawda jako coś, co „wyzwala”. Z czego wyzwala? Czy można to jakoś połączyć? Czy rysuje się tu jakaś postać syntezy?…

Fundamentalista nie sięgnie oczywiście dalej interpretacją, niż do tego, aby wystrugać sobie ze słów Biblii jakiś oręż – dzidę, pałę, czy inną narzędzie ideologicznej wojny. Dla fundamentalisty zatem „prawdą” jest „to coś, co sprawia, że inni mają naszym ulec, a my ich zgnoimy i zwyciężymy ich”. Tak grawituje fundamentalizm, który jest właśnie emanacją „świata” – bo pochodzi z genów i instynktu stadnego, który spełnienie jednostki wiąże z walką plemion. Tak geny fundamentalistom nakazują, a więc fundamentaliści się ich niewolniczo posłuchają i nie skierują swojego rozumienia idei prawdy, poza wojenno – agresywne konteksty.

Ale nie będąc fundamentalistą, a człowiekiem POSZUKUJĄCYM ((8) Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Ewangelia Mateusza 7), czyli traktując prawdę jako DROGĘ, upatrując W ŻYCIU ścieżek do niej, badając ją (Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie! (1 List do Tesaloniczan 5:21), otrzymamy obraz prawdy jako czegoś, co się w człowieku rozwija, co właściwie staje się strukturą jego duchowości.
„Nieomylność” jest pustym słowem w kontekście zrozumienia tego, że prawda jest drogą. Jeżeli by nawet nam powiedziano o jakiejś frazie „ta fraza … jest nieomylna”, to co CO REALNIE MOŻEMY Z TYM ZROBIĆ?…
Nawet mając najsilniejszą intencję podążenie za tym, co sugestia nieomylności nam podpowiada, to CO?…
- Co konkretnie z tego by wynikało?
- Jakiej naszej konkretnej reakcji/odczucia ma być więcej, a jakiej może mniej?…
Czym się by DALEJ W NASZYM ŻYCIU różniło zastosowanie jakiejś frazy, do której doczepiliśmy status „nieomylna”, w stosunku do frazy, która tego statusu nie dostała?…
- Czy fraza „nieomylna” robi się bardziej zrozumiała?
- Czy frazę „nieomylną” po dowiedzeniu się, że taka ona właśnie jest, będziemy w stanie lepiej zastosować w naszym życiu?…
Myślę, że odpowiedzią na to będzie: zapewne NIC TO NIE ZMIENI, że ktoś stwierdził frazy „nieomylność”. A właściwie to prędzej coś popsuje, niż poprawi, bo i tak nie wiemy przecież W KTÓRĄ STRONĘ SKIEROWAĆ DALSZE POCZYNANIA z frazą, której zrozumienie mamy takie, jakie mieliśmy, zaś owo poganianie umysłu przymiotnikiem „nieomylna” przecież nic w tym zrozumieniu nie zmieni.
Co ciekawe nigdzie w Biblii nie występuje słowo „nieomylność”, czy „nieomylnie”. Nazwanie Biblii „nieomylną” jest pomysłem późniejszym – pomysłem ludzi, którzy traktują tę księgę jako coś do umieszczenia na cokole i tylko czczenia, bez wprowadzania jej rad w życie. To jest właśnie pomysł diabła na odseparowanie Biblii od ludzi – pomysł „na stworzenie dystansu z samej czci i lęku przed błędem”. I to się świetnie diabłu udało w umysłach fundamentalistów, którzy czczą Biblię jako „nieomylną”, czyli jako taką, która jest de facto za pancerną szybą wobec ich duszy. Ona jest do czczenia i wyrazów szacunku, ale TYLKO do tego, TYLKO DO CZCZENIA I WYRAZÓW SZACUNKU – niczym eksponat muzealny, przy którym jest tabliczka „nie dotykać eksponatów”. Więc fundamentaliści swoim sercem Biblii nie dotykają, bo ją tylko chwalą i czczą, albo też dodatkową chwalą i czczą samo swoje grupowe chwalenie i czczenie, ale już nie szczery kontakt z Biblii TREŚCIĄ. To jest pomysł diabła na odseparowanie człowieka do Biblii – pomysł na „nie rusz, bo popsujesz!”, „nie pytaj, bo pytają nieposłuszni”, „nie myśl, tylko wierz, co masz potraktować jako powtarzanie fraz bez ich zrozumienia”.
Bo kontakt z treścią przekazu wykuwa się z testów, pytań, stawiania w wątpliwość, czy jest raczej tak, czy może odwrotnie. A fundamentalista, mający patologiczny obraz „wiary pewnej”, czyli jako takiej, która zabrania stawiać pytań, albo tych pytań nie zada, albo jeśli już czasem je niby zada, to zrobi to tak, aby przy tym od razu mieć gotową odpowiedź – tę którą mu wcześniej podpowiedzieli jego „nasi”, a której tak samo nie rozumie, jak sensu postawionego wcześniej problemu. Więc mieli słowa w wielkim bogobojnym gadulstwie, połączonym z gniewnym pohukiwaniem na „obcych”.

Prawda w tym ewangelicznym rozumieniu jest też drogą, jest stawaniem się, dociekliwym, krytycznym poszukiwaniem, rozwojem, przynoszeniem plonu, badaniem świata i życia, w duchu pokory, czyli samokrytycyzmu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16310
Przeczytał: 88 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:47, 11 Paź 2025    Temat postu:

Dokonajmy bezlitosnej dekonstrukcji kolejnych wewnętrznie sprzecznych i samoobalających się wypocin Dyszyńskiego

Michał Dyszyński napisał:
W ogóle idea nieomylności wg mnie jest poroniona, wręcz idiotyczna, prowadząca umysł na manowce.


Właśnie w tym zdaniu pokazujesz, że nie rozumiesz ani tego, czym jest nieomylność, ani tego, czym jest logiczna spójność poznania. Używasz określeń emocjonalnych – „poroniona”, „idiotyczna” – zamiast uzasadnień. To nie jest argumentacja, to jest zwykły wybuch irytacji podszytej intelektualną bezradnością. Gdybyś choć przez chwilę zadał sobie trud, by zdefiniować, co znaczy „nieomylność” w sensie epistemologicznym – jako niemożliwość popadnięcia w błąd ze względu na źródło wiedzy o charakterze absolutnym – zobaczyłbyś, że twoja krytyka wali się pod własnym ciężarem. Nieomylność nie jest „mentalnym koniem trojańskim”, tylko zabezpieczeniem przed wewnętrzną sprzecznością systemu poznawczego. Wiesz dlaczego? Bo jeśli dopuścisz choć jedną fałszywą przesłankę do systemu twierdzeń, rozwala ci się możliwość pewnego wnioskowania. Ale ty nie masz z tym problemu, bo najwyraźniej wystarcza ci chaotyczny relatywizm

Michał Dyszyński napisał:
To, że się ją lansuje wg mnie świadczy co najwyżej o braku (chęci) wglądu, co właściwie dalej odbiorca miałby z takim „mentalnym koniem trojańskim w rozumienie” uczynić.


Nie tylko mieszasz tu pojęcia, ale nawet nie zadajesz sobie trudu, żeby utrzymać choćby podstawową spójność wypowiedzi. Twierdzisz, że „lansowanie” idei nieomylności wynika z braku wglądu – tymczasem sam nie oferujesz żadnego wglądu, tylko rzucasz kalumnie i epitet za epitetem. Co to właściwie znaczy: „mentalny koń trojański w rozumienie”? Zlepek słów mający wywołać pozór głębi, podczas gdy ukrywa zwykłą intelektualną pustkę. Nie definiujesz, nie argumentujesz, tylko sugerujesz, że coś „prowadzi umysł na manowce”, bo nie potrafisz sobie wyobrazić, jak można żyć z ideą absolutnej prawdy. To już nie problem idei, tylko twojego ograniczenia w rozumieniu, czym jest logiczna konsekwencja

Michał Dyszyński napisał:
Może właśnie to teraz najbardziej warto byłoby omówić?…


Nie, nie warto – bo znów próbujesz obudować mętną impresję pozorem refleksji. To, co proponujesz, to nie omówienie, tylko kolejna próba ucieczki przed dyscypliną pojęciową. Zaczynasz zdanie jak ktoś, kto niby chce „coś przedyskutować”, ale od razu przechodzisz do forsowania tezy, jakbyś miał już wszystko rozstrzygnięte – tyle że bez żadnych podstaw

Michał Dyszyński napisał:
Idea nieomylności może mieć jaki taki sens, ale WYŁĄCZNIE W ODNIESIENIU DO TRYWIALNYCH ASPEKTÓW SPRAWY.


Nie – właśnie nie. Idea nieomylności ma sens tylko tam, gdzie stawką jest prawda absolutna, a nie „trywialność”. Przy tabliczce mnożenia nie potrzebujesz idei nieomylności – wystarczy poprawne stosowanie algorytmu. Tam nie rozgrywa się spór o prawdę, tylko o formalną zgodność z ustalonym schematem. Zresztą sam sobie wbijasz nóż w plecy – mówisz o „trivialnych aspektach”, a potem pokazujesz, że właśnie w nich nieomylność nie ma żadnej doniosłości, bo sprowadza się do formalnej poprawności. Tymczasem istotą zagadnienia nieomylności – w sensie religijnym, ontologicznym czy epistemologicznym – jest to, że odnosi się do *ostatecznych podstaw poznania* i *prawdy jako takiej*. I dlatego twoje porównanie z mnożeniem jest nie tylko chybione – jest po prostu intelektualnie nieuczciwe

Michał Dyszyński napisał:
Np. można być „nieomylnym” przy obliczaniu zadań z tabliczki mnożenia, czyli gdy jest w zadaniu zawarty oczywisty (domyślny) sposób weryfikacji, czy rozstrzygnięcie jest poprawne, czy też nie jest takim.


Nieomylnym w tym kontekście nie jest się z powodu jakiejś głębokiej idei, tylko dlatego, że działasz w obrębie systemu aksjomatycznego, który sam z siebie gwarantuje poprawność wyniku – o ile trzymasz się reguł. I znowu: w tym kontekście *nie potrzebujesz* nieomylności. Potrzebujesz tylko poprawnego zastosowania reguł. Nieomylność to kwestia prawdy w sensie metafizycznym i epistemicznym, a nie rachunkowym. Twoje porównanie jest jak stwierdzenie, że „idea wolności ma sens tylko przy wyborze z menu w restauracji”. To po prostu nie ten poziom

Michał Dyszyński napisał:
Ale nieomylność w kontekście zagadnień moralności, filozofii, świadomości, wiary religijnej?…


Właśnie *tu* nieomylność ma największe znaczenie – bo to są obszary, w których błąd nie jest już tylko matematycznym niedopatrzeniem, ale katastrofą egzystencjalną. Jeśli nie istnieje możliwość nieomylnego poznania dobra, prawdy i sensu, to wszystko, co robisz jako podmiot moralny, staje się ruletką. Ty jednak boisz się tego przyznać, więc uciekasz w pseudogłębię i arbitralne rozróżnienia. Twój problem polega na tym, że nie jesteś w stanie zrozumieć, że bez możliwości prawdy ostatecznej – czyli właśnie bez nieomylności – każde rozumowanie kończy się w relatywistycznej otchłani, w której nie ma już żadnego „powinieneś”

Michał Dyszyński napisał:
W tych kontekstach idea „nieomylności” de facto nie wiadomo, czym jest.


To, że *ty* nie wiesz, czym ona jest, nie znaczy, że „de facto” nikt nie wie. Twoje osobiste zagubienie w obszarze pojęciowym nie stanowi argumentu. To tylko potwierdza, że twoja refleksja kończy się na poziomie subiektywnego zamętu, który próbujesz ubrać w filozoficzne zdania. Nie potrafisz zdefiniować pojęcia, więc stwierdzasz, że ono „nie wiadomo czym jest”. To poziom argumentacji przedszkolaka, który mówi: „Nie rozumiem, więc to głupie”

Michał Dyszyński napisał:
W zagadnieniach o OTWARTYM CHARAKTERZE, czyli gdy pojawia się problem: jak POTRAKTOWAĆ CAŁE ZAGADNIENIE, ale też JAKIE CELE SOBIE STAWIAMY, nieomylność po prostu jest nieaplikowalna.


Kolejny pseudogłęboki bełkot mający ukryć brak zdolności do myślenia w kategoriach zasadniczych. Mieszasz porządki: sposób *rozważania zagadnienia* nie wpływa na samą jego *naturę*. To, że człowiek może różnie podchodzić do pytania, *jakie cele sobie stawia*, nie zmienia tego, że w rzeczywistości istnieje *obiektywna hierarchia dóbr*. A skoro istnieje, to można ją *poznać*. A skoro można poznać, to nieomylność jest zasadna tam, gdzie mamy do czynienia z poznaniem odwołującym się do absolutnego Źródła – do Boga. Twój błąd to klasyczny sofizmat modernizmu: „ponieważ człowiek ma różne opinie, to prawda jest względna”. Nie – to, że błądzisz, nie znaczy, że mapa nie istnieje

Michał Dyszyński napisał:
Zamiast niej będziemy mieli…
… Wiarę!


Czyli właśnie uciekasz od rozumu. Przyznajesz w końcu, że nie chcesz nieomylności, bo ci przeszkadza w wyznaczaniu własnych „celów”. Chcesz „wiary”, ale nie jako aktu intelektualnego zakorzenionego w prawdzie, tylko jako subiektywnej konstrukcji. Tym samym stwierdzasz, że nie interesuje cię, *czy to, w co wierzysz, jest prawdziwe*. Liczy się dla ciebie tylko „przeżycie”, „próba”, „wewnętrzne przeczucie”. Z tym, że to nie ma już nic wspólnego z poznaniem – to jest czysty fideizm, w którym prawda nie ma żadnego miejsca. Wiara bez prawdy to czysta iluzja. I ty właśnie tej iluzji bronisz, udając, że to głębia. To nie głębia – to ucieczka przed rozumem

Michał Dyszyński napisał:
To jest właśnie to, co zostało przeoczone przez obie „armie” światopoglądowe, walczące przeciw sobie – znaczenie prawdziwego sensu wiary zostało przeoczone tak przez walczących ateistów, jak i teistów (nie wszystkich, ale część z nich).


Znowu klasyczny zabieg: rozmycie pojęć, ustawienie się w roli „ponad podziałami”, by zasugerować rzekomą głębię i bezstronność, podczas gdy w rzeczywistości to tylko próba wmówienia wszystkim dookoła, że nikt poza tobą nie rozumie, czym jest „prawdziwa wiara”. Problem w tym, że to, co piszesz, nie tylko nie wnosi niczego treściowego – to jest bełkotliwa próba ratowania własnej pozycji przez oskarżenie wszystkich innych o „przeoczenie”. Masz jakiś konkretny dowód na to, że „obie armie” nie rozumieją sensu wiary? Nie, tylko insynuacje. Typowe dla kogoś, kto nie potrafi wyraźnie zdefiniować, czym wiara w ogóle jest, ale z pretensjonalną manierą wyrokuje, że inni się mylą

Michał Dyszyński napisał:
Znaczenie wiary zostało zagubione przez ateistów i teistów, choć przez każdą z tych grup w odmienny sposób.


Zagubione według ciebie – bo najwyraźniej nie jesteś w stanie zrozumieć, że pojęcia nie są tym, co ci się akurat wydaje. Wiara w sensie klasycznym – jako akt rozumu wspomaganego łaską – ma precyzyjnie określone znaczenie. Teologia katolicka od św. Tomasza z Akwinu przez Leona XIII po Benedykta XVI doskonale rozumiała, czym jest wiara. To, że ty tego nie pojmujesz, nie oznacza, że „teiści coś zagubili”. W rzeczywistości to ty błądzisz i próbujesz zatuszować własne braki mętną erystyką o „gubieniu sensu”. Jeśli chcesz, by traktować cię poważnie, to zdefiniuj jasno, czym wiara *jest*, zamiast opowiadać dyrdymały o tym, co „zostało zagubione”

Michał Dyszyński napisał:
Ateiści (nie wszyscy, raczej scjentyści) gubią sens wiary, próbując ideę wiary zdyskredytować naiwną dychotomią „nie należy wierzyć, bo można przecież wiedzieć”.


Zabawne, że jedyny konkretny zarzut, jaki stawiasz w tym fragmencie, dotyczy akurat ateistów – bo tylko tam czujesz się bezpiecznie, mogąc ich otwarcie skrytykować, żeby sprawiać wrażenie wyważonego. Tymczasem sama dychotomia, którą przytaczasz, wcale nie jest „naiwna” – jest po prostu błędna, o ile rozumie się wiarę jako poznanie oparte na świadectwie, nie zaś jako ślepe przekonanie. Ale znowu – zamiast zadać sobie trud precyzyjnego rozróżnienia między fideizmem a rozumną wiarą, między wiedzą a pewnością moralną czy metafizyczną – ty wszystko wrzucasz do jednego worka i wyprowadzasz z tego bełkotliwy wniosek o „zagubieniu sensu”. To lenistwo intelektualne, przykryte mętnym językiem

Twoja metoda jest prosta: ustawiasz się w pozycji kogoś, kto „widzi więcej”, a w rzeczywistości nie dajesz żadnej spójnej definicji, żadnej argumentacji, żadnej logicznej ciągłości. Operujesz wrażeniami, pustymi frazami i ogólnikami, które mają sprawiać wrażenie filozoficznej głębi, ale nie zawierają nawet cienia analizy. I to właśnie jest twoją największą porażką – nie tylko błądzisz, ale nawet nie próbujesz naprawdę myśleć

Michał Dyszyński napisał:
Z kolei teiści gubią sens wiary właśnie swoim parciem w stronę nieomylności i arbitralności stwierdzania, gdy chcą słowom nadawać jakieś nadznaczenia, celują w jakiś absolut, którego de facto nie ma jak osiągnąć, nawet go zdefiniować inaczej jak metodą powtarzania „ja mam rację, ja znam prawdę”, albo „nasi znają prawdę”, choć nie są w stanie sprecyzować na czym owa ich „prawda” polega.


Twoje zarzuty są z jednej strony bezpodstawne, z drugiej – wewnętrznie sprzeczne. Mówisz o „arbitralności stwierdzania”, ale nie dostrzegasz, że sam cały czas uprawiasz dokładnie to, co zarzucasz innym – arbitralne stwierdzanie. Twierdzisz, że teiści „nadają słowom nadznaczenia” – a ty co robisz, kiedy bełkoczesz o „prawdziwym sensie wiary”, którego rzekomo nikt nie rozumie poza tobą? Piszesz, że nie da się „osiągnąć” ani „zdefiniować” absolutu – ale nie podejmujesz nawet próby uzasadnienia tej tezy. Tylko powtarzasz: „de facto się nie da”. Na jakiej podstawie? Żadnej – czysty fideizm negatywny. Masz awersję do absolutu, bo boisz się, że cię przerośnie, że wymusi porzucenie intelektualnego wygodnictwa

Zarzucasz teistom, że „powtarzają: ja mam rację” – ale to twoja strategia. Ty nie formułujesz argumentów, tylko nieustannie sugerujesz, że inni są ślepi, a tylko ty „widzisz sens”. Twój cały wywód to jeden wielki manifest arbitralności – mówisz, że coś „nie istnieje” albo „nie da się zdefiniować”, ale nigdy nie wykazujesz *dlaczego*. Po prostu rzucasz tezę i opluwasz tych, którzy myślą inaczej. Oto szczyt twojej „otwartości”

Michał Dyszyński napisał:
Teiści, o których tu myślę utożsamiają agitację za czymś z sensem tego czegoś.


A ty utożsamiasz swoją niechęć do struktury z argumentacją. Piszesz ogólnikowe frazesy i liczysz, że nikt nie zauważy, że za nimi nie stoi żadna treść. Zamiast dowodu – złośliwe insynuacje. Co to znaczy „agitacja za czymś”? Czy głoszenie przekonania jest automatycznie „agitacją”? Dla ciebie tak, bo nie jesteś w stanie oddzielić siły argumentu od swojej alergii na stanowczość. Boisz się pewności, więc każdą wypowiedź, która do niej aspiruje, nazywasz „agresją” czy „propagandą”. Typowy lęk przed autorytetem – przebrany w płaszcz intelektualizmu

Michał Dyszyński napisał:
To widać bardzo dobrze w reakcjach naszego „ulubionego apologety”, który w ogóle nie jest w stanie odróżnić ataku personalnego od podania argumentu w samej sprawie.


Kolejna insynuacja, tym razem personalna, choć udajesz, że mówisz „o zjawisku”. Twój sposób prowadzenia dyskusji to nieustanna ucieczka od meritum w stronę ocen i aluzji. Nie jesteś w stanie wskazać konkretnego błędu w czyimś rozumowaniu, więc mówisz o „reakcjach”. Zamiast polemizować z argumentem, komentujesz jego styl, rzekome intencje czy nastawienie emocjonalne. To nie jest filozofia, to erystyka taniego forumowego agitatora, który chce zdyskredytować rozmówcę, bo nie potrafi z nim wygrać na poziomie logicznym

Michał Dyszyński napisał:
Ale jest więcej takich, przekonanych, że dążenie do prawdy polega na walce o przyznawanie się do „naszych”, z pominięciem realnego kontaktu umysłu z istotą sprawy.


Ależ to właśnie ty jesteś przykładem myślenia plemiennego: odrzucasz coś nie dlatego, że to fałsz, tylko dlatego, że „mówią to teiści”, „agitatorzy”, „nasi”. To ty widzisz świat w kategoriach „oni” vs. „ja i oświeceni”. Twierdzisz, że ktoś nie ma kontaktu z istotą sprawy, ale sam nie przedstawiłeś jeszcze ani jednej konkretnej definicji, ani jednego spójnego wywodu. Masz tylko narrację o tym, jak inni „źle szukają prawdy”. A ty? Gdzie twój kontakt z istotą sprawy? Gdzie twoja analiza prawdy? Nie ma – są tylko pretensje

Michał Dyszyński napisał:
Skrajnym przypadkiem tego rodzaju „społecznej epistemologii” był hitleryzm z jego hasłami „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”, albo „zwycięzców nikt się nie będzie pytał o rację”.


Porównanie teistów do hitleryzmu? To już nie jest tylko słabe – to jest obrzydliwe. Zestawiasz ludzi wierzących w prawdę z systemem totalitarnym, który prawdę deprawował i niszczył, i masz jeszcze czelność udawać, że mówisz o „prawdziwym sensie wiary”? To ty jesteś tym, który właśnie posłużył się najbardziej podłą formą argumentu ad Hitlerum. Straciłeś jakąkolwiek wiarygodność w tej chwili

Michał Dyszyński napisał:
I teiści agitatorscy w to wierzą – wierzą, że „prawda” polega na walce o wmuszenie swoich tez do wyznawania innym.


Nie – teiści wierzą, że prawda istnieje obiektywnie, i że rozum ludzki może ją rozpoznać. A że próbują ją głosić, to nie „wmuszanie”, tylko wyraz przekonania, że prawda ma znaczenie dla życia. To, że ty nie jesteś w stanie tego pojąć, wynika z twojej obsesji na punkcie relatywizmu i subiektywizmu. Ty nie chcesz prawdy – chcesz mieć święty spokój od prawdy. I wszystko, co narusza ten komfort, nazywasz „agitacją”

Michał Dyszyński napisał:
Co gorsza, traktują oni prawdę tak, jakby TO BYŁO JEDYNE MOŻLIWE ROZUMIENIE PRAWDY.


Bo prawda z definicji jest *jedna*. Jeśli masz „wiele możliwych prawd”, to nie masz już żadnej. Ale ty, oczywiście, nie przyjmujesz tego, bo wymagałoby to od ciebie dyscypliny logicznej i wyjścia poza własny relatywistyczny komfort. Wolisz pozować na filozofa w rozkroku – niby otwartego, niby krytycznego, a tak naprawdę uwięzionego w permanentnym rozmywaniu pojęć, żeby tylko nie musieć przyznać, że prawda istnieje i zobowiązuje

Michał Dyszyński napisał:
A czym prawda jest w kontekście Biblii i religii?…

* jest bardziej DROGĄ (poznania) niż stwierdzeniem, niż dającym się wskazać odniesieniem, czyli jest też W KAŻDYM UMYŚLE W UNIKALNY SPOSÓB WŁASNA, JEDYNA.


Zaczynasz jak mistyk, kończysz jak relatywista. Twierdzenie, że prawda „jest bardziej drogą niż stwierdzeniem”, to klasyczny przykład ucieczki od odpowiedzialności intelektualnej za to, co się mówi. Owszem, metaforycznie można mówić, że „prawda jest drogą” – ale tylko wtedy, gdy rozumie się, że *droga ta zmierza do czegoś rzeczywistego i obiektywnego*. Ty natomiast dekonstruujesz pojęcie prawdy w nicość: każdemu jego prawda, każdemu jego „własna, jedyna”. To nie jest droga – to dryf. To nie jest poznanie – to rozpad poznania. I tu masz największy problem: nie rozumiesz, że prawda, aby *w ogóle* mieć sens jako pojęcie, musi być niezależna od jednostkowego „czucia”, „odczuwania”, „układania sobie”. Twoja koncepcja prawdy jest zaledwie emocjonalną impresją, reliktem subiektywizmu, który nie potrafi unieść ciężaru logicznej struktury rzeczywistości.

Michał Dyszyński napisał:
Oczywiście to nie jest tak, że umysły mają tu pełnię niezależności, bo te umysły wciąż synchronizują swoje rozumienia, próbują dogadywać sensy.


Słusznie, tylko że tym stwierdzeniem sam się właśnie zdemaskowałeś: skoro umysły *synchronizują* rozumienia, to znaczy, że istnieje jakiś wspólny punkt odniesienia. Czyli przyznałeś, że prawda nie jest „własna, jedyna” dla każdego. Masz w tym momencie w tekście klasyczną sprzeczność: najpierw mówisz, że prawda jest unikalna dla każdego, potem że trzeba synchronizować rozumienia – ale nie wyjaśniasz, *w oparciu o co* ta synchronizacja miałaby się odbywać. Oczywiście nie możesz tego zrobić, bo cała twoja koncepcja jest pozbawiona fundamentu. Synchronizować można coś tylko wtedy, gdy jest jakiś standard, do którego można się odnieść. A ty temu standardowi zaprzeczasz. Więc sam sobie zaprzeczasz.

Michał Dyszyński napisał:
Jednak w tym kontekście ważne jest to, że NIE DA SIĘ WYRÓŻNIĆ JEDNEJ ABSOLUTNEJ INSTANCJI PRAWDY, która by dzieliła nam interpretacje/rozumienia/odbiory rzeczywistości na z jednej strony „niepodważalnie prawdziwe”, a z drugiej „niepodważalnie fałszywe”.


To zdanie jest fundamentem intelektualnej kapitulacji. Jeśli *nie da się* wyróżnić jednej instancji prawdy, to tym samym przyznajesz, że *wszystko* jest do podważenia, także twoje własne twierdzenie. Nie ma wtedy żadnego powodu, by traktować *cokolwiek*, co mówisz, poważnie. Bo skoro wszystko może być równie „prawdziwe” jak i „fałszywe”, to twój tekst nie ma już żadnej wartości poznawczej – jest tylko opisem twojego chwilowego nastroju. I tym samym się kompromitujesz. Co więcej, twoje twierdzenie samo sobie przeczy: jeśli *nie da się* wyróżnić jednej absolutnej instancji prawdy, to przecież właśnie wygłaszasz twierdzenie o *charakterze absolutnym*. Czyli znowu: wewnętrzna sprzeczność.

Michał Dyszyński napisał:
Prawda moralna, filozoficzna, światopoglądowa w głębszym sensie jest bardziej SYSTEMEM POSZUKIWANIA PUNKTU STABILNOŚCI W PRZESTRZENI INTERPRETACJI, a nie jednym ostatecznym stwierdzeniem, zobrazowaniem, czy wyjaśnieniem.


To już nawet nie relatywizm – to czysty idealizm po amputacji racjonalności. Jeśli prawda to tylko „system poszukiwania”, to nigdy nie jesteś w stanie niczego uznać za *poznane*. A skoro nic nie może być poznane, to nic nie może być osądzone. Czyli moralność przestaje istnieć. Filozofia przestaje istnieć. Wiara przestaje istnieć. Wszystko zostaje zredukowane do „poszukiwania”, które nigdy nie prowadzi donikąd. I to właśnie chcesz ludziom sprzedać jako „prawdziwy sens wiary”? Nie – to jest nihilizm ubrany w metafory. I co gorsza – podszyty fałszywą pokorą. Niby „poszukiwanie”, a tak naprawdę rezygnacja.

Michał Dyszyński napisał:
Każdy ma tę prawdę (trochę) po swojemu, bo każdy dopasowuje tę prawdę do swoich doświadczeń życiowych.


To zdanie obnaża esencję twojej filozofii: indywidualizm poznawczy podszyty kompletnym brakiem zrozumienia, czym jest prawda jako taka. Prawda nie jest tym, co się „dopasowuje” do doświadczenia – to doświadczenie ma się dopasować do prawdy, jeśli ma być zrozumiane i uporządkowane. Prawda nie zmienia się w zależności od tego, czy ktoś ją przeżywa z matką, ojcem, przyjacielem czy obcokrajowcem. To twoje „każdy ma po swojemu” to intelektualny rozkład – bo oznacza, że wszystko jest równoważne, każda opinia równie ważna, każde zniekształcenie równie dopuszczalne jak wyprostowana linia. A to nie jest poznanie – to jego zaprzeczenie.

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli jednak osoba zatem odczytuje frazę biblijna „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” bardziej w kontekście swojej relacji ze starszymi rodzicami, a inna bardziej w kontekście życzliwości wobec wszystkich ludzi, w tym np. obcokrajowców, czy ludzi spoza kręgu rodziny, to nie będzie tak, iż przez jednego owa fraza jest odczytana „prawdziwie”, a drugiego „fałszywie”.


Nie rozumiesz, czym jest interpretacja. To, że pewna prawda ma zastosowania *wieloznaczne*, nie znaczy, że ma *wiele znaczeń*. Przykazanie miłości bliźniego *ma określony sens* – i to sens, który można wyprecyzować, zgłębić, opisać, skonfrontować z Tradycją, Objawieniem i nauczaniem Kościoła. Różne zastosowania tej zasady nie znoszą obiektywnego jej znaczenia. Ty mylisz zakres zastosowania z brakiem znaczenia. To jakbyś powiedział, że słowo „matka” nie ma jednego sensu, bo dla jednego człowieka oznacza rodzicielkę, a dla innego – symbol. To nie dowód na to, że znaczenie jest subiektywne, tylko na to, że ludzie mają różną głębię rozumienia. Ale znaczenie *jest* i *można je wskazać*.

Michał Dyszyński napisał:
Ta „prawda”, którą wyraża sformułowanie przykazania miłości nie jest konkretnym „czymś”, co daje się wpasować w ideę „nieomylność – vs omylność”, czyli coś co tworzy dychotomię (jedynie) słusznego odczytania tej frazy vs cała reszta, która ową frazę „myli”


Bzdura. Jeżeli prawda nie daje się odróżnić od błędu, to już przestała być prawdą. Jeśli przykazanie miłości można rozumieć na tysiąc sprzecznych sposobów, to przestaje być przykazaniem. To, że nie rozumiesz, iż istnieje różnica między *różnymi aspektami* tej samej prawdy a *sprzecznymi interpretacjami*, to już twoja słabość intelektualna, a nie wina Pisma Świętego. To nie P


ismo jest zbyt głębokie – to ty jesteś zbyt powierzchowny, żeby odróżnić głębię od chaosu.

Michał Dyszyński napisał:
lecz jest pewną wewnętrzną GOTOWOŚCIĄ DO UJMOWANIA W SWOIM ŻYCIU IDEI MIŁOŚCI BLIŹNIEGO, jest właśnie formą WIARY, że takie podejście ma sens, w tym też z elementem OTWARTOŚCI NA WIELOŚĆ SYTUACJI.


Wiara nie jest „gotowością do ujmowania czegoś po swojemu”. To definicyjnie nie jest wiara. To jest emocjonalna postawa bez żadnego związku z Objawieniem. Ty nawet nie próbujesz już bronić jakiegokolwiek systemu – tylko puszczasz wszystko na żywioł: każdy, jak chce, jak mu się wydaje, jak czuje, tak niech „ujmuje”. To koniec prawdy, koniec moralności, koniec religii. Twoja „otwartość na wielość sytuacji” to maska dla braku odwagi, by powiedzieć: to jest dobre, a to złe; to jest prawdziwe, a to fałszywe. Ty nie chcesz prawdy – ty chcesz, żeby nikt nie miał prawa jej od ciebie wymagać

Michał Dyszyński napisał:
Te prawdy głębsze, te prawdy biblijne nie kwalifikują się zatem jakoś wyraziście pod pytanie: omylnie, czy nieomylnie odczytane?


Nie kwalifikują się według ciebie – czyli według kogoś, kto od początku prowadzi narrację z założenia antyobiektywistyczną, relatywistyczną i kompletnie pozbawioną struktury epistemicznej. To, że dla ciebie nie ma sensu rozróżnienie „omylnie/nieomylnie”, świadczy wyłącznie o tym, że sam uciekasz od możliwości odpowiedzi – bo taka odpowiedź wymagałaby uznania, że interpretacje *mogą być błędne*. Ale ty, mając obsesję na punkcie „otwartości” i subiektywnej ekspresji, nie dopuszczasz takiej możliwości, bo musiałbyś przyznać, że rozum ludzki nie jest najwyższą instancją. I właśnie dlatego twój pogląd nie nadaje się do obrony: odrzuca kryteria oceny po to, by potem udawać, że „nie można ocenić”. Tani trick, którym próbujesz zaklinać rzeczywistość

Michał Dyszyński napisał:
W ogóle nie ma raczej sensu stawiać sobie pytań o tę „nieomylność” w tym kontekście, bo nie ma jej jak poprawnie zaaplikować do całej tej relacji: świadomość – tekst Księgi.


Nie ma sensu? Znowu arbitralny osąd, zero argumentów. Nie ma *jak* zaaplikować? Tylko dlatego, że ty nie jesteś w stanie pojąć, czym jest *obiektywna treść* Pisma Świętego i jak działa *zasada analogii wiary*. Tekst natchniony nie podlega każdemu możliwemu odczytowi – ma określoną intencję Bożego Autora, który przemawia także przez Kościół jako autentycznego interpretatora. Ty usiłujesz przeciąć ten węzeł za pomocą wymówki: „świadomość nie ma jak się odnieść do tekstu”. Ale to po prostu oznacza, że odrzucasz Objawienie – bo ono zakłada, że człowiek *może i ma obowiązek* odczytać to, co Bóg objawił. Jeśli uważasz, że tego się nie da zrobić, to nie jesteś interpretatorem Pisma, tylko jego sabotażystą

Michał Dyszyński napisał:
Sensem odczytu Biblii jest pewna DROGA ŻYCIA I MYŚLI, która jest też ciągłym się doskonaleniem, rodzeniem się z ducha, a nie jakimś zafiksowaniem na absolucie uznania danej kwestii.


Nie, sens odczytu Biblii jest poznawczy i soteriologiczny – poznanie prawdy objawionej i przyjęcie jej jako warunku zbawienia. Owszem, droga życia, przemiana, wzrost – to wszystko są aspekty *skutku* wiary, ale nie jej *sensu*. Ty znowu próbujesz przesunąć akcent z treści na proces, z prawdy na emocję, z doktryny na „doświadczenie”. Tylko że bez obiektywnego odniesienia do prawdy, „doskonalenie” staje się pustą projekcją. Doskonalenie *w czym*? Według *jakiego kryterium*? Bez prawdy nie ma kryterium, nie ma celu, nie ma drogi – jest tylko bezładne krążenie po labiryncie własnych emocji. Twój bunt wobec „zafiksowania na absolucie” to po prostu wyraz niechęci wobec rzeczywistości, w której człowiek nie jest ostateczną miarą wszystkiego

Michał Dyszyński napisał:
Jezus, który łączy idee drogi i prawdy, czyli gdy mówi „jestem drogą, prawdą i życiem” właśnie na to wskazuje, że nie mają większego sensu starania, polegające na jakimś utwardzaniu jednego spojrzenia/ujęcia prawd świadomościowych, etycznych, moralnych


Nie – Jezus mówi dokładnie coś przeciwnego. *„Ja jestem Prawdą”* to nie deklaracja relatywizmu, tylko absolutne stwierdzenie tożsamości. Jezus nie mówi: „jestem jednym z możliwych sposobów rozumienia”, tylko: *„nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”*. Ty wycinasz ten fragment z kontekstu, żeby sprzedać go jako wsparcie dla własnej agendy, a to jest karykatura egzegezy. Twój wniosek jest absurdalny: twierdzisz, że Jezus, mówiąc „ja jestem prawdą”, chce nam powiedzieć, że nie powinniśmy niczego uznawać za prawdę w sposób zdecydowany. To już nie jest tylko błąd teologiczny – to logiczne samobójstwo

Michał Dyszyński napisał:
bo tu raczej chodzi o ten aspekt doskonalenia, stawania się, stwarzania siebie jako tego, który coraz głębiej, bardziej szczerze i spójnie łączy swoje myślenie i odczuwanie, z sensami, które będą zawarte w różnych miejscach w Biblii i poza tą Księgą.


Czyli znowu: treść się nie liczy, liczy się twoje odczuwanie. Zamiast poznania – „stawanie się”. Zamiast odpowiedzi – niekończący się proces. To nie jest chrześcijaństwo – to nowoczesna forma gnostycyzmu przefiltrowana przez coachingowy bełkot. Wszystko, co obiektywne, cię razi, bo musiałbyś się podporządkować czemuś większemu niż własne ego. Więc ubierasz ten opór w słowa o „spójności myślenia i odczuwania”. Ale niestety, nie da się zakląć rzeczywistości – prawda *jest* i nie zależy od twojego komfortu psychicznego. Pismo Święte ma określony sens – a twoja niezdolność do przyjęcia go nie jest jego wadą, tylko twoją

Michał Dyszyński napisał:
Tu rzeczywiście wszystko się scala – droga + prawda + życie (psychika).


Nie, tu wszystko się rozmywa. Ty nie scalasz – ty rozwadniasz. Próbujesz złączyć pojęcia, które mają konkretne znaczenia, w jedno amorficzne doświadczenie psychiczne, pozbawione obiektywnego punktu odniesienia. To, co u ciebie nazywasz „scaleniem”, to w rzeczywistości kapitulacja wobec poznania. Gdy Jezus mówi: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”, to daje nam *osobową drogę*, *obiektywną prawdę*, *realne życie*. Ty to wszystko sprowadzasz do jakiejś psychicznej fuzji, w której nie ma miejsca ani na autorytet Objawienia, ani na logiczne odróżnianie prawdy od fałszu, ani na konkretne dobro i zło

Wszystko, co piszesz, to ucieczka. Od prawdy. Od porządku. Od rzeczywistości

Michał Dyszyński napisał:
Ten fragment niesie bardzo głęboką filozoficzną i teologiczną treść. Prawda jest tu ujęta zresztą w dwojaki sposób:

* Są słowa o osobie Jezusa, który mówi o sobie „jestem prawdą”
* Są słowa o „Duchu Prawdy, którego świat nie zna” – Pocieszycielu.
Samo to pokazuje, że idea prawdy nie jest czymś prostym.


Nie, to nie pokazuje, że prawda jest „nieprosta” w tym sensie, w jakim ty byś chciał. Pokazuje tylko, że prawda nie jest czymś *czysto teoretycznym* – ale to nie znaczy, że przestaje być *obiektywna* i *poznawalna*. Jezus mówi, że *jest* prawdą – a nie, że prawda jest procesem odczuwania, wewnętrzną drogą czy zmiennym stanem świadomości. To ty usiłujesz z „nieprostoty” uczynić „nieuchwytność”, a dalej – „nieistotność” i „nieobowiązywalność”. Cały twój zabieg polega na rozmywaniu. Ale Pismo nie mówi: „prawda jest nie do uchwycenia, więc odpuśćcie sobie z jej szukaniem”. Wręcz przeciwnie – *„poznacie prawdę”*. A skoro ją poznacie, to znaczy, że prawda *ma treść*, i to *możliwą do rozpoznania*. Tego nie przeskoczysz

Michał Dyszyński napisał:
Fundamentaliści robią z Biblii pałę, którą próbują innych walić po głowach, w swojej wojence naszości przeciw „tamtym”. Tymczasem Jezus nawet nie definiuje prawdy, a nawet wręcz jakby jej rozumienie rozmywa, łącząc ją z drogą, życiem, duchem – Pocieszycielem.


Zarzut wobec „fundamentalistów” to tani wybieg, który ma ci ułatwić delegitymizację każdej interpretacji, która jest stanowcza. Jeśli ktoś mówi, że prawda jest rozpoznawalna i wymaga posłuszeństwa – to już pałkarz? A ty co robisz? Używasz tego tekstu, żeby zakwestionować samą możliwość doktrynalnego zobowiązania. Czyli robisz dokładnie to samo, tylko od drugiej strony – bijesz Biblią tych, którzy Biblii chcą słuchać. A teraz sedno: Jezus *nie rozmywa* prawdy, łącząc ją z drogą i życiem. Jezus *ucieleśnia* prawdę – bo prawda jest *On sam*. To nie jest „rozmycie sensu” – to jego ekstremalne skonkretyzowanie. Nie odnosi prawdy do prywatnych przeżyć ludzi, tylko do siebie jako Osoby i do Ojca. Twój wniosek jest więc odwróceniem treści cytatu: mówisz, że prawda się rozpływa, a Jezus mówi, że prawda się *wciela*

Michał Dyszyński napisał:
Jezus wyraźnie sugeruje POSZUKIWANIE.


Nie. Jezus nie sugeruje, że *prawda jest* gdzieś poza zasięgiem i trzeba ją „poszukiwać”. Jezus mówi, że *jest* prawdą, *zna* Ojca i *objawia* Go tym, którzy *Go poznają*. „Kto Mnie widzi, widzi Ojca”. To nie jest hasło relatywizmu ani zaproszenie do interpretacyjnej partyzantki. To jest stwierdzenie jedności między Nim a Bogiem. Ty widzisz tu „sugestię poszukiwania”, bo nie chcesz, żeby ta Prawda cię wiązała. Więc musisz zrobić z niej mgłę, proces, doświadczenie. Tymczasem Jezus mówi: *„jeśli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania”*. A to znaczy: *jest treść, jest zobowiązanie, jest konkret*

Michał Dyszyński napisał:
U Jana 8 mamy też: (31) Wtedy powiedział Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami (32) i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.


Dokładnie. Tylko że znowu próbujesz użyć tego fragmentu wbrew jego sensowi. Jezus nie mówi: „szukajcie własnej drogi interpretacyjnej”. Mówi: *„trwajcie w mojej nauce”*. Czyli: jest nauka, której trzeba się trzymać, jeśli chce się poznać prawdę. Czyli: prawda ma *formę doktryny*, której Jezus jest nauczycielem. Dalej: prawda *was wyzwoli* – czyli nie każde przeżycie, nie każda myśl, nie każda emocja. Wyzwala ta *konkretna prawda*, którą poznajesz *trwając w Jego nauce*. Gdzie tu jest miejsce na twoje filozoficzne rozmydlanie?

Michał Dyszyński napisał:
Prawda jako coś, co „wyzwala”. Z czego wyzwala? Czy można to jakoś połączyć? Czy rysuje się tu jakaś postać syntezy?…


Znowu uciekasz w pytania, żeby uniknąć odpowiedzialności za jasne stwierdzenie. A przecież odpowiedź jest w tym samym rozdziale: prawda wyzwala *z grzechu, z niewiedzy, z kłamstwa, z ślepoty wobec Ojca*. To nie jest „synteza” z twoich życiowych intuicji – to *realne zbawienie przez poznanie Syna Bożego*. Ale to by wymagało od ciebie przyznania, że istnieje *konkretna prawda*, która *nie jest* negocjowalna. Że są słowa, których nie możesz sobie przedefiniować. A tego właśnie próbujesz uniknąć za wszelką cenę

Wszystko, co robisz w tej analizie, to obrona prawa do osobistego komfortu. Chcesz mieć Biblię, która niczego nie wymaga, bo wszystko zależy od twojej „wewnętrznej drogi”. Ale nie na to pozwala tekst. Nie pozwala też na to Jezus. Mówi jasno: *„trwajcie w nauce mojej”*. A nie: „szukajcie gdzie chcecie, jak wam się podoba, każdy po swojemu”. Ostatecznie więc – nie tylko błędnie interpretujesz, ale instrumentalizujesz Słowo Boże, żeby osłonić własny lęk przed prawdą, która zobowiązuje. A to już nie tylko błąd poznawczy. To bunt

Michał Dyszyński napisał:
Fundamentalista nie sięgnie oczywiście dalej interpretacją, niż do tego, aby wystrugać sobie ze słów Biblii jakiś oręż – dzidę, pałę, czy inną narzędzie ideologicznej wojny. Dla fundamentalisty zatem „prawdą” jest „to coś, co sprawia, że inni mają naszym ulec, a my ich zgnoimy i zwyciężymy ich”. Tak grawituje fundamentalizm, który jest właśnie emanacją „świata” – bo pochodzi z genów i instynktu stadnego, który spełnienie jednostki wiąże z walką plemion. Tak geny fundamentalistom nakazują, a więc fundamentaliści się ich niewolniczo posłuchają i nie skierują swojego rozumienia idei prawdy, poza wojenno – agresywne konteksty.


Dyszyński, twoje twierdzenie to zręczna mieszanka strawmana, uogólnienia i błędu genezy (genetic fallacy) przesłonięta moralnym oburzeniem; przedstawiasz „fundamentalistę” nie jako złożony zbiór ludzi o różnych motywacjach i intencjach, lecz jako jednowymiarową karykaturę — pałkarza, który bije innych Biblią, i na tej karykaturze wznosisz całą swoją konkluzję o „genach” i „instynkcie stadnym”. To jest erystyka, nie analiza. Po pierwsze: generalizujesz bez dowodu — nie każdy, kto odczytuje tekst dosłownie, chce „zgnębić” innych; wielu kieruje się szczerym przekonaniem, że prawda ma konsekwencje moralne i że głoszenie jej ma służyć dobru, nie despocie. Twoje „dla fundamentalisty prawdą jest to, co zmusza innych” to teza bez empirycznego uzasadnienia, rzucona jako fakt. Po drugie: argument z pochodzenia — że coś „pochodzi z genów” — nie obala treści tego, co ktoś głosi; nawet gdyby część ludzkiej skłonności do plemienności miała biologiczne podłoże (co jest zresztą znacznie bardziej złożone niż twierdzisz), to nie wynika z tego, że wszystkie przekonania fundamentalistów są bezwartościowe lub z konieczności agresywne. To jest klasyczny błąd: skąd coś pochodzi nie decyduje automatycznie o jego prawdziwości ani o moralnej ocenie treści. Po trzecie: sprowadzasz zróżnicowaną zjawiskowość (różne typy fundamentalizmu, różne motywacje) do jednego psycho-kulturowego schematu i na tej podstawie formułujesz etiologiczny wyrok — to merytorycznie słabe i logicznie nieuprawnione. Po czwarte: używasz analogii „geny nakazują” jak miecza, który ma zabić wszelką kontrargumentację, ale to metafora bez precyzji; jeżeli chcesz dowieść, że pewne formy odczytania Pisma wynikają z instynktu stadnego, to musisz pokazać mechanizm, dowody socjologiczne lub psychologiczne, a nie deklarację. Po piąte: łączysz motywację (wiele zachowań wynika z lęku, potrzeby przynależności, chęci władzy) z treścią poznawczą (czyli z prawdą tego, co się głosi) i to jest nieuprawnione: nawet złe motywy niekoniecznie przekreślają prawdę sądu, ani dobre motywy jej nie gwarantują — mieszanie tych dwóch poziomów to kategoria pomyłki poznawczej. Po szóste: twoje oskarżenie, że fundamentaliści „nie skierują swojego rozumienia idei prawdy poza wojenno‑agresywne konteksty”, jest fałszywym absolutyzmem — są fundamentalistyczne postawy naprawdę agresywne i politycznie instrumentalne, ale też są formy konserwatywnej pobożności, które cechuje wytrwałość, czytelność norm i oddanie praktyce duchowej, bez militarnego nastawienia do innych. Mówisz „wszyscy tacy są”, a to zwykła projekcja. Wreszcie: twoja diagnoza ma etyczny ton potępienia zamiast konstruktywnej krytyki — wytykasz winę „genom” jakby to był jedyny i ostateczny mechanizm społecznego zła, co zubaża analizę i czyni ją podatną na kontrargument: jeśli wszystko sprowadzasz do biologii i instynktu, to pozbawiasz samego siebie możliwości uzasadnionej krytyki intelektualnej, bo redukujesz rozmowę do epifenomenu. Jeżeli twoim celem jest obalenie pewnych praktyk hermeneutycznych, to zrób to przez wykazanie błędów w sposobie argumentowania, selekcji tekstów, ignorowania kontekstu historycznego i tradycyjnej interpretacji, a nie przez psychologizowanie i genetyzowanie przeciwnika. Twoja erystyka wygląda jak wybór najłatwiejszej broni: zamiast podjąć merytoryczny starcie z tezami — demaskujesz ludzi. To może działać na tłum, ale nie na rozum. Nie przyjmuję twojej przesłanki, że fundamentalizm to wyłącznie pałka stada; to uproszczenie, które nie wyjaśnia niczego, poza twoim własnym uprzedzeniem

Michał Dyszyński napisał:
Ale nie będąc fundamentalistą, a człowiekiem POSZUKUJĄCYM ((8) Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Ewangelia Mateusza 7), czyli traktując prawdę jako DROGĘ, upatrując W ŻYCIU ścieżek do niej, badając ją (Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie! (1 List do Tesaloniczan 5:21),otrzymamy obraz prawdy jako czegoś, co się w człowieku rozwija, co właściwie staje się strukturą jego duchowości.


To zdanie to banał przebrany w odświętne szaty, ale nie zmienia to faktu, że jest to próba ucieczki od jasnego pojęcia prawdy w stronę mgławicowej metafory drogi. Prawda nie jest „czymś, co się rozwija w człowieku” ani „strukturą duchowości”. Prawda to zgodność poznania z rzeczywistością, niezależnie od tego, czy ją odkrywamy, czy nie. Zmiana w twojej „strukturze duchowości” nie czyni frazy prawdziwszą czy mniej prawdziwą. To mieszanie poziomów: duchowość i poznanie to dwa różne obszary. Prawda nie jest elastyczna, ani subiektywna, ani rozwijająca się, jak jakiś projekt w fazie beta, tylko albo jest, albo jej nie ma

Michał Dyszyński napisał:
„Nieomylność” jest pustym słowem w kontekście zrozumienia tego, że prawda jest drogą.


To tylko twoja deklaracja, żeby zdyskredytować koncepcję nieomylności, bo jest ona dla ciebie niewygodna. Nieomylność nie jest żadnym pustym sloganem, tylko próbą określenia, że pewne prawdy, autorytety lub teksty, mają charakter ostateczny i wiążący — choćby po to, by uniknąć chaosu interpretacyjnego i arbitralności. Twoje „prawda jest drogą” to próba rozmycia jasności pojęcia prawdy, żeby uniknąć odpowiedzialności za prawdziwość swoich twierdzeń

Michał Dyszyński napisał:
Jeżeli by nawet nam powiedziano o jakiejś frazie „ta fraza … jest nieomylna”, to co CO REALNIE MOŻEMY Z TYM ZROBIĆ?


Przede wszystkim możemy traktować tę frazę jako normatywną regułę do życia, która nie podlega arbitralnym interpretacjom, a więc jako punkt odniesienia, który porządkuje życie duchowe i moralne. To jest właśnie praktyczne zastosowanie pojęcia nieomylności: daje ramę, której nie wolno przekraczać lub zmieniać według kaprysu. Twoje pytanie pokazuje, że nie rozumiesz, czym jest autorytet i normatywność w tradycji religijnej, traktując prawdę wyłącznie jako subiektywne doznanie

Michał Dyszyński napisał:
Nawet mając najsilniejszą intencję podążenie za tym, co sugestia nieomylności nam podpowiada, to CO?… Co konkretnie z tego by wynikało? Jakiej naszej konkretnej reakcji/odczucia ma być więcej, a jakiej może mniej?


Dyszyński, to pytanie jest retoryczne i prowokacyjne, ale nie prowadzisz go do żadnej logicznej konkluzji poza rozmywaniem sprawy. Jeśli coś jest nieomylne, to powinno być ostatecznie przyjmowane jako wiążące, bez nieustannego kwestionowania i reinterpretowania, co ma konkretne skutki: większą stabilność wiary, pewność moralną, jasność w rozróżnianiu dobra i zła. Nieomylność wprowadza porządek i trwałość — a twoje pytanie pokazuje, że próbujesz ją podważyć, żeby uwolnić się od jakichkolwiek granic

Michał Dyszyński napisał:
Czym się by DALEJ W NASZYM ŻYCIU różniło zastosowanie jakiejś frazy, do której doczepiliśmy status „nieomylna”, w stosunku do frazy, która tego statusu nie dostała?
Różni się tym, że ta pierwsza ma charakter normatywny i zobowiązujący, a druga jest zwykłym zdaniem, które można lekceważyć, interpretować dowolnie lub odrzucić. Nieomylność to gwarancja, że pewne słowa są wiążące i nie podlegają kaprysowi czy ideologicznym manipulacjom. Bez tego pozostajesz w chaosie relatywizmu i arbitralności

Michał Dyszyński napisał:
Czy fraza „nieomylna” robi się bardziej zrozumiała? Czy frazę „nieomylną” po dowiedzeniu się, że taka ona właśnie jest, będziemy w stanie lepiej zastosować w naszym życiu?


Twoje pytania są erystycznym chwytem, który ma podważyć sens nieomylności, a tymczasem odpowiedź jest oczywista: tak, fraza nieomylna jasno wskazuje na konieczność podporządkowania się jej treści, a poznanie tego statusu powinno skutkować większą powagą, wiernością i konsekwencją. To jest sens autorytetu i tradycji — by ustanawiać granice, które chronią przed subiektywizmem i relatywizmem. Dyszyński, twoja próba zamazywania tej granicy jest jedynie wygodną ucieczką od realnej odpowiedzialności wobec prawdy

Michał Dyszyński napisał:
Czy frazę „nieomylną” po dowiedzeniu się, że taka ona właśnie jest, będziemy w stanie lepiej zastosować w naszym życiu?… Myślę, że odpowiedzią na to będzie: zapewne NIC TO NIE ZMIENI, że ktoś stwierdził frazy „nieomylność”. A właściwie to prędzej coś popsuje, niż poprawi, bo i tak nie wiemy przecież W KTÓRĄ STRONĘ SKIEROWAĆ DALSZE POCZYNANIA z frazą, której zrozumienie mamy takie, jakie mieliśmy, zaś owo poganianie umysłu przymiotnikiem „nieomylna” przecież nic w tym zrozumieniu nie zmieni.


Zaczynasz od tego, że określenie „nieomylna” jest bez znaczenia i nic nie zmienia, ale nie dajesz żadnego powodu, dlaczego miałoby tak być. To nie jest argument, to czysta bezpodstawna opinia. Jeśli coś jest nieomylne, to logicznie rzecz biorąc daje to fundament pewności, który nie może być lekceważony. To, że ty nie wiesz, co z tym zrobić, nie znaczy, że ta właściwość nie ma żadnego znaczenia. Brak twojego zrozumienia to nie jest dowód na brak wartości

Michał Dyszyński napisał:
Co ciekawe nigdzie w Biblii nie występuje słowo „nieomylność”, czy „nieomylnie”. Nazwanie Biblii „nieomylną” jest pomysłem późniejszym – pomysłem ludzi, którzy traktują tę księgę jako coś do umieszczenia na cokole i tylko czczenia, bez wprowadzania jej rad w życie.


No i co z tego, że nie ma słowa „nieomylność” w Biblii? Nie musi padać to słowo w Biblii, abyśmy mogli wydedukować nieomylność Biblii z takich fragmentów jak choćby 2 Tm 3,16. Bawisz się w łapanie za słówka..To samo można powiedzieć o większości pojęć filozoficznych i teologicznych, które pomagają nam lepiej zrozumieć Pismo. Twoja argumentacja to tani chwyt z ignorowaniem całego kontekstu, jakby wszystko, co nie jest dosłownie zapisane w danym słowie, było nieważne. To absurd. Zresztą to ty używasz swojej interpretacji, a nie Biblia sama się broni. To ty nadajesz tekstowi sens, a nie odwrotnie

Michał Dyszyński napisał:
To jest właśnie pomysł diabła na odseparowanie Biblii od ludzi – pomysł „na stworzenie dystansu z samej czci i lęku przed błędem”. I to się świetnie diabłu udało w umysłach fundamentalistów, którzy czczą Biblię jako „nieomylną”, czyli jako taką, która jest de facto za pancerną szybą wobec ich duszy. Ona jest do czczenia i wyrazów szacunku, ale TYLKO do tego, TYLKO DO CZCZENIA I WYRAZÓW SZACUNKU – niczym eksponat muzealny, przy którym jest tabliczka „nie dotykać eksponatów”.


Bredzisz, Dyszyński. Przerzucasz odpowiedzialność na „diabła” i „fundamentalistów” jak dziecko w przedszkolu, które nie potrafi wziąć odpowiedzialności za swoje rozumienie tekstu. Jeśli ktoś uznaje Pismo za nieomylne, to znaczy, że traktuje je poważnie, a nie jak eksponat w muzeum. Twoja projekcja, że ludzie nie rozumieją i nie stosują Biblii, bo boją się zadawać pytania, to tylko twoje wyimaginowane wrażenie, które nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. W dodatku rzucasz etykietki „fundamentalista” z całym ładunkiem negatywnym, jakby była to jakaś obelga — i to tylko dlatego, że ktoś podchodzi do Pisma z powagą i szacunkiem. Twoja próba zdeprecjonowania tego jest infantylna i nieudolna

Michał Dyszyński napisał:
Bo kontakt z treścią przekazu wykuwa się z testów, pytań, stawiania w wątpliwość, czy jest raczej tak, czy może odwrotnie. A fundamentalista, mający patologiczny obraz „wiary pewnej”, czyli jako takiej, która zabrania stawiać pytań, albo tych pytań nie zada, albo jeśli już czasem je niby zada, to zrobi to tak, aby przy tym od razu mieć gotową odpowiedź – tę którą mu wcześniej podpowiedzieli jego „nasi”, a której tak samo nie rozumie, jak sensu postawionego wcześniej problemu. Więc mieli słowa w wielkim bogobojnym gadulstwie, połączonym z gniewnym pohukiwaniem na „obcych”.


Kolejny potok pustosłowia, w którym kreujesz obraz fundamentalisty jako kogoś, kto nie rozumie i nie potrafi dyskutować. To jest twoje wykrzywienie rzeczywistości. Wiara pewna nie polega na ślepym powtarzaniu frazesów, tylko na świadomym przyjęciu prawdy. Jeśli masz problem z tym, że ktoś zna odpowiedzi, to znaczy, że sam ich nie posiadłeś, ale zamiast się uczyć, próbujesz zdyskredytować ich posiadaczy. To zwyczajna zawiść i frustracja, a nie żadna poważna krytyka

Twój cały wywód to mieszanina subiektywnych impresji, nieudolnych projekcji i pozorów filozoficznej głębi, które rozbijają się o prostą logikę: jeśli coś jest nieomylne, to daje nam to pewność, a nie dystans i alienację. Jeśli coś jest ważne, to należy to rozumieć i stosować, a nie rzucać etykietki „fundamentalista” tym, którzy potrafią. Twoja argumentacja jest bezładna, chaotyczna i pozbawiona podstaw — wyłącznie subiektywne pomruki bez żadnej obiektywnej wartości

Michał Dyszyński napisał:
Prawda w tym ewangelicznym rozumieniu jest też drogą, jest stawaniem się, dociekliwym, krytycznym poszukiwaniem, rozwojem, przynoszeniem plonu, badaniem świata i życia, w duchu pokory, czyli samokrytycyzmu.


Dyszyński, to, co tu wypisujesz, to zupełne pomieszanie pojęć i rozmywanie definicji prawdy w najbardziej banalny sposób. Prawda nie jest „drogą” ani „stawaniem się”, prawda po prostu jest — jest faktem zgodnym z rzeczywistością, a nie jakimś nieokreślonym procesem poszukiwania czy „rozwijania się”. To, co opisujesz, to nie prawda, lecz proces poznawczy, a nie można mylić drogi z celem, bo to błąd logiczny tak podstawowy, że aż żenujący

Samokrytycyzm i pokora to cnoty ludzkie, nie definicje prawdy. Samokrytycyzm nie zmienia prawdy, a „dociekliwe poszukiwanie” nie czyni prawdy czymś zmiennym czy nieuchwytnym. Twoje słowa to typowa ekwilibrystyka mentalna, która próbuje przefarbować prawdę na coś płynnego i względnego, by uniknąć jasnego i niepodważalnego fundamentu

Jeśli prawda jest drogą, to znaczy, że nigdy jej nie osiągasz, a to jest sprzeczne z ideą prawdy jako obiektywnego stanu rzeczy. Znowu twoje wypociny są wewnętrznie sprzeczne i same siebie obalają

Ewangeliczne rozumienie prawdy nie polega na wiecznym błądzeniu i „stawaniu się”, tylko na poznaniu tego, co jest, na gruncie rzeczy stałego i niezmiennego. Twoje podejście to próba usprawiedliwienia relatywizmu pod płaszczykiem „ducha pokory”, ale to tylko zwykłe rozmywanie tematu i ucieczka od twardej rzeczywistości


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Sob 19:52, 11 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Świat ożywiony Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin