| 
			
				|  | ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 |  
 
 
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 12:37, 08 Lip 2025    Temat postu: Pytanie, które rozwala biblijną ortodoksję |  |  
				| 
 |  
				| Jest takie proste pytanie, które wg mnie totalnie rozwala logikę biblijnych ortodoksów. Samo pytanie, plus chwilka zastanowienia się nad znaczeniami w pytaniu zawartymi, powoduje, że ortodoksja "wychodzi na głupka". Tym pytaniem jest: Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci?
 
 Odpowiedź "tak" na to pytania oznaczałaby, iż udzielający takich odpowiedzi opowiada się za uznaniem, iż boska rzeczywistość jest właściwie trywialna, jeśli nie prostacka - że pierwszy lepszy pasterz owiec może ją wyrazić swoim językiem i rozumowaniem. Z kolei odpowiedź "nie", czyli de facto uznanie, iż "nie da się kompletnie, wiarygodnie przekazać tej niesamowitej złożoności, prawd o świecie, o Bogu, o świadomości ludzkiej za pomocą sformułowań ze zwykłego ludzkiego języka" co prawda już nie trywializuje boskiej prawdy, ale za to stawia ten problem, że KAŻDE O TEJ PRAWDZIE SFORMUŁOWANIE, czyli także sformułowanie zawarte w Biblii, jest niekompletne, niedoskonałe, a to podważa ortodoksyjną postawę, bazującą na wierze, iż należy przyjmować frazy Biblii na zasadzie "jak jest", bo zawierają one "całą prawdę" i rzekomo "nic więcej nam nie potrzeba".
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  |  |  |  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Katolikus 
 
 
 Dołączył: 16 Lis 2016
 Posty: 3369
 Przeczytał: 40 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 20:55, 08 Lip 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				| Nie wiem, co by na to odpowiedział biblijny ortodoks. Problem, który stawiasz jest niebagatelny. Pewnie biblijny ortodoks coś, byle co, by odpowiedział i uznał, że sprawa jest nieistotna. A może jakiś by argumentował, że Bóg w ST dostosował swój przekaz do tamtych ludzi, a dopiero pełnia prawdy została wyrażona w Jezusie i w listach apostołów?
 No, ale biblijny ortodoks chętnie czyta Biblię bardzo dosłownie również w ST, tak jakby tam się sam Bóg wypowiadał więc jednak jakaś niespójność myślenia powstaje.
 A w NT, może i Jezus przyniósł pełnię prawdy (a może nie?), ale i tak została ona utrwalona przez omylnych ludzi.
 
 Mnie się wydaje, że Bóg nawet gdyby chciał przekazać wyższe, głębokie prawdy takie jakie one w rzeczywistości są to nie może, bo my jesteśmy kolokwialnie pisząc - tępi, czyli mało dojrzali. Ortodoks biblijny uznający, że Biblia jest już gotowym, czystym zbiorem prawd, które wystarczy przeczytać ze zrozumieniem stawia się w roli idealnego, bezbłędnego odbiornika. Ale czy to już nie jest pycha i wynoszenie siebie ponad zdolności ludzkiej, słabej, upadłej natury?
 Mnie się wydaje, że jest.
 Mocny i ciekawy argument Michale.
   |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Katolikus 
 
 
 Dołączył: 16 Lis 2016
 Posty: 3369
 Przeczytał: 40 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 21:15, 08 Lip 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				| Jeszcze zastanawiam się nad samym terminem "biblijni ortodoksi". To są tacy ludzie, którzy czytają Biblię dosłownie - myślę sobie. No, ale ja też Biblię czytam dosłownie w różnych miejscach, a inne relatywizuje. Ale czy jestem biblijnym ortodoksom? No nie. Więc zastanawiam się dalej. Biblijni ortodoksi to tacy wierzący, którzy Biblię praktycznie całościowo (może z niewielkimi wyjątkami) czytają bardzo literalnie. Ci ludzie są wrogo nastawieni do ludzkiego i naukowego doświadczenia. To pierwsze (doświadczenie osobiste) mocno dokłada osobistą cząstkę myślenia, doświadczeń w treść Biblii, a to drugie (wiedza naukowa) bardzo często stoi w sprzeczności z dosłownym przekazem Biblii. Chrześcijanin z ducha nie ma psychologicznych przeszkód, aby łączyć oba te doświadczenia z Biblią, bo nie traktuje Biblii jako już idealnie gotowego i bezpośrednio podanego "dania", które wystarczy skonsumować. Ortodoksi biblijni wyrzucają z myślenia nad Biblią pierwiastek osobisty, subiektywny, bo chyba uważają, że w ten sposób skażą boską treść podaną od Boga. A to byłaby zniewaga Stwórcy. 
 Jeszcze zapytałem AI.
 
 O to efekty. Zacytuję najistotniejsze, co mi sztuczna inteligencja napisała.
 
 Ja: Kim są biblijni ortodoksi?
 
 AI: Termin "biblijni ortodoksi" odnosi się do osób lub grup, które w kontekście religijnym ściśle przestrzegają doktryn i wierzeń, które uważają za zgodne z Pismem Świętym (Biblią).
 W chrześcijaństwie, ortodoksja (z greckiego "orthos" - prawy, właściwy i "doxa" - opinia, nauka) oznacza "właściwe wierzenie" lub "prawdziwą naukę", w odróżnieniu od herezji.
 Kluczowe cechy biblijnej ortodoksji obejmują:
 * Autorytet Biblii: Biblia jest uznawana za objawione Słowo Boże, pozbawione błędu i sprzeczności w oryginalnych rękopisach. Jest ostatecznym autorytetem w kwestiach wiary i praktyki.
 (...)
 Należy pamiętać, że różne tradycje chrześcijańskie różnie interpretują pojęcie ortodoksji:
 * Chrześcijaństwo wschodnie (Prawosławie): Kościoły Prawosławne uważają się za strażników pierwotnej, apostolskiej wiary, przekazanej przez wieki. Dla nich tradycja Kościoła jest równie ważna co Pismo Święte.
 * Protestantyzm: W protestantyzmie duży nacisk kładzie się na zasadę "Sola Scriptura" (tylko Pismo), co oznacza, że Biblia jest jedynym i wystarczającym źródłem objawionej prawdy.
 * Judaizm Ortodoksyjny: W judaizmie ortodoksyjnym nacisk kładziony jest na ścisłe przestrzeganie Prawa (Tory) oraz tradycji ustnej (Talmud), uznając je za nienaruszalne.
 Wspomniana w wyszukiwaniu neoortodoksja to ruch teologiczny, który powstał w XX wieku jako reakcja na protestantyzm liberalny. Choć również ceni Pismo Święte, różni się od klasycznej ortodoksji w postrzeganiu Słowa Bożego, traktując Biblię jako pośrednika objawienia, a nie samo objawienie.
 Podsumowując, "biblijni ortodoksi" to ci, którzy dążą do wierności temu, co uważają za pierwotne i niezmienne nauczanie Pisma Świętego, choć konkretne interpretacje i naciski mogą się różnić w zależności od wyznania.
 
 ja: Jakie myślenie cechuje biblijnych ortodoksów w stosunku do Biblii?
 
 ai: Myślenie, które cechuje biblijnych ortodoksów w stosunku do Biblii, opiera się na głębokim przekonaniu o jej boskim natchnieniu, nieomylności i autorytecie. Oto kluczowe aspekty tego myślenia:
 * Biblia jako Słowo Boże: Dla ortodoksów Biblia nie jest jedynie zbiorem ludzkich pism religijnych, ale bezpośrednim objawieniem Boga. Uważają, że każdy jej fragment, od Genesis po Apokalipsę, został natchniony przez Ducha Świętego, co czyni ją Słowem Bożym w sensie absolutnym. To nie tylko "zawiera" Słowo Boże, ale "jest" Słowem Bożym.
 * Nieomylność i niebłędność (inerrancy/infallibility): Ortodoksi wierzą, że Biblia w swoich oryginalnych rękopisach jest pozbawiona błędów w kwestiach, o których mówi – zarówno w sprawach wiary i moralności, jak i w kwestiach historycznych czy naukowych. Niektórzy rozróżniają nieomylność (infallibility) – oznaczającą, że Biblia nie wprowadza w błąd w kwestiach doktrynalnych – od niebłędności (inerrancy) – oznaczającej brak jakichkolwiek błędów, nawet w szczegółach. Biblijni ortodoksi zazwyczaj akceptują pełną niebłędność.
 * Wystarczalność (sufficiency): Biblia jest uważana za wystarczającą do zbawienia i do prowadzenia życia zgodnego z wolą Bożą. Oznacza to, że nie ma potrzeby dodawania do niej innych objawień czy tradycji, które miałyby równy jej autorytet. Wszystko, co potrzebne do poznania Boga i do życia w wierze, jest zawarte w Piśmie Świętym.
 * Jasność (perspicuity): Podstawowe prawdy zbawienia zawarte w Biblii są na tyle jasne, że każdy człowiek, prowadzony przez Ducha Świętego, może je zrozumieć. Choć pewne fragmenty mogą być trudne do interpretacji i wymagać studiów, główny przekaz ewangeliczny jest dostępny dla każdego.
 * Interpretacja literalna (gdzie to możliwe): Ortodoksi dążą do literalnej interpretacji tekstu biblijnego, chyba że kontekst wyraźnie wskazuje na sens symboliczny, metaforyczny czy poetycki (np. w przypowieściach, proroctwach apokaliptycznych, poezji). Unikają alegoryzowania czy reinterpretowania fragmentów, które są jasne w swoim historycznym i gramatycznym sensie.
 * Jedność i spójność: Biblia jest postrzegana jako spójna całość, która nie zawiera wewnętrznych sprzeczności. Jeśli pojawiają się pozorne sprzeczności, ortodoksi wierzą, że wynikają one z błędnego zrozumienia lub braku pełnego kontekstu, a nie z rzeczywistego błędu w tekście.
 * Podstawa dla doktryny i życia: Biblia jest ostatecznym i nadrzędnym autorytetem w kształtowaniu doktryny (tego, w co wierzymy) i praktyki (tego, jak żyjemy). Jest ona fundamentem dla teologii, etyki, liturgii i wszystkich aspektów życia kościelnego i osobistego.
 * Praktyczne zastosowanie: Myślenie ortodoksyjne podkreśla również praktyczne zastosowanie Biblii w życiu codziennym. Pismo Święte jest nie tylko do czytania i studiowania, ale przede wszystkim do posłuszeństwa i stosowania jego zasad.
 Warto zauważyć, że choć powyższe punkty charakteryzują ogólne myślenie biblijnych ortodoksów, szczegółowe interpretacje i naciski mogą się różnić między różnymi denominacjami (np. protestanckimi, katolickimi czy prawosławnymi), a nawet w obrębie tych samych nurtów, zwłaszcza w kwestii roli tradycji Kościoła czy hermeneutyki (nauki o interpretacji tekstu). Jednak fundamentalne przekonanie o boskim natchnieniu i autorytecie Biblii pozostaje centralnym punktem.
 
 ja: Czy myślenie biblijnego ortodoksa jest zagrożeniem dla rozwoju duchowego?
 
 ai: Kwestia, czy myślenie biblijnego ortodoksa jest zagrożeniem dla rozwoju duchowego, jest złożona i zależy od perspektywy oraz konkretnej interpretacji tej ortodoksji. Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ różne aspekty tego podejścia mogą być postrzegane zarówno jako wspierające, jak i potencjalnie ograniczające rozwój duchowy.
 Potencjalne korzyści dla rozwoju duchowego
 Dla wielu osób, ścisłe trzymanie się biblijnej ortodoksji jest fundamentem i siłą napędową ich rozwoju duchowego:
 * Pewność i stabilność: Biblijni ortodoksi znajdują poczucie bezpieczeństwa w przekonaniu o niezmienności i autorytecie Słowa Bożego. Ta stabilność doktrynalna może być silnym fundamentem, pozwalającym na głębsze zakorzenienie w wierze i uniknięcie poczucia zagubienia w zmieniającym się świecie.
 * Jasne wytyczne moralne i etyczne: Biblia, postrzegana jako nieomylny przewodnik, dostarcza jasnych zasad dotyczących życia moralnego, relacji międzyludzkich i postawy wobec Boga. To może prowadzić do życia w większej spójności i dążenia do świętości.
 * Głębokie studium Pisma: Koncentracja na Biblii często prowadzi do jej intensywnego studiowania, medytacji i zapamiętywania. Takie zaangażowanie może pogłębiać zrozumienie Boga, Jego charakteru i Jego woli, co jest kluczowe dla rozwoju duchowego.
 * Poczucie przynależności i wspólnoty: Wspólna wiara w niezmienne prawdy biblijne buduje silne więzi w ramach wspólnoty, co sprzyja wzajemnemu wspieraniu się w duchowej wędrówce.
 * Motywacja do posłuszeństwa: Wiara w boski autorytet Biblii inspiruje do posłuszeństwa Bogu, co jest postrzegane jako droga do bliższej relacji z Nim i duchowego wzrostu.
 Potencjalne zagrożenia dla rozwoju duchowego
 Z drugiej strony, niektórzy krytycy wskazują na aspekty ortodoksji, które mogą stać się barierą dla autentycznego rozwoju duchowego:
 * Rygoryzm i legalizm: Skrajne przywiązanie do litery Prawa może prowadzić do legalizmu, czyli skupiania się na zewnętrznym przestrzeganiu zasad zamiast na wewnętrznej transformacji serca. To może stłumić spontaniczność, radość i miłość, które są esencją wiary.
 * Brak otwartości na nowe perspektywy: Zbyt sztywne trzymanie się ustalonych interpretacji może zamknąć umysł na nowe odkrycia, refleksje teologiczne czy nauki płynące z innych dziedzin wiedzy. Rozwój duchowy często wymaga elastyczności i gotowości do reinterpretacji pewnych przekonań w świetle nowych doświadczeń czy głębszego zrozumienia.
 * Fideizm i unikanie krytycznego myślenia: Skupienie na ścisłej wierze w nieomylność Biblii może czasami prowadzić do odrzucenia pytań, wątpliwości czy krytycznej analizy, co może hamować intelektualny i duchowy rozwój. Autentyczna wiara często rośnie w procesie mierzenia się z trudnościami i poszukiwania głębszych odpowiedzi.
 * Izolacja od świata: Niektóre ortodoksyjne podejścia mogą prowadzić do zamykania się w „bańce” własnej wspólnoty i demonizowania wszystkiego, co spoza niej. To może utrudniać rozwój empatii, zrozumienia dla innych perspektyw i autentycznej miłości bliźniego w szerokim tego słowa znaczeniu.
 * Poczucie wyższości: Przekonanie o posiadaniu „jedynej prawdziwej” interpretacji Biblii może prowadzić do duchowej pychy i poczucia wyższości nad innymi, co jest sprzeczne z duchem pokory i miłości.
 * Opór wobec zmian: Świat ewoluuje, a wyzwania duchowe i moralne zmieniają się. Nadmierny rygoryzm w interpretacji Biblii może utrudniać Kościołowi i wierzącym odpowiadanie na współczesne problemy w sposób konstruktywny i pełen miłości.
 Podsumowanie
 Myślenie biblijnego ortodoksa samo w sobie nie jest zagrożeniem dla rozwoju duchowego, a wręcz przeciwnie – dla wielu stanowi jego solidny fundament. Potencjalne zagrożenia pojawiają się wtedy, gdy ortodoksja przeradza się w ortodoksyzm, czyli sztywne, legalistyczne i zamknięte na dialog podejście, które kładzie nacisk na formalne przestrzeganie zasad i dogmatów kosztem osobistej relacji z Bogiem, miłości, pokory i otwartego serca na Ducha Świętego.
 Rozwój duchowy wymaga zarówno prawdy (ortodoksji), jak i właściwej praktyki (ortopraksji), a także otwartego serca i umysłu, gotowego do ciągłego uczenia się i wzrostu. Kluczem jest równowaga między wiernością Bożemu Słowu a dynamicznym, żywym doświadczaniem wiary.
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 22:03, 08 Lip 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Katolikus napisał: |  	  | Ortodoksi biblijni wyrzucają z myślenia nad Biblią pierwiastek osobisty, subiektywny, bo chyba uważają, że w ten sposób skażą boską treść podaną od Boga. A to byłaby zniewaga Stwórcy. | 
 Problem w tym, że rozpoznawanie rzeczy, słów, znaczeń jest aktem w jakiś sposób spontanicznym, niedeterministycznym. Idąc ulicą, gdy spostrzegam biegnącego kota, to dzieje się poza moją ideologią - niezależnie od światopoglądu - "wszystko mi mówi, że ten przebiegający kształt, to właśnie jakiś kot". Rozpoznanie jest szczere, a wg mnie też jedynie właściwe wtedy, gdy jeśli "wszystko mi mówi, że to kot", to nie mam w sobie mocy, aby, z racji na jakąś tam identyfikację z czym, bądź kimś narzucać swojemu rozpoznaniu postać "to był pies". Rozpoznanie do nas przychodzi jako rodzaj daru od życia - jest, jakie jest, a my powinniśmy je przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza.
 
 Dlatego gdy widzę sformułowanie
 
  	  | Model językowy AI w dyskusji z katolikusem napisał: |  	  | Autorytet Biblii: Biblia jest uznawana za objawione Słowo Boże, pozbawione błędu i sprzeczności w oryginalnych rękopisach. Jest ostatecznym autorytetem w kwestiach wiary i praktyki. | 
 to mam fundamentalną wątpliwość w zakresie WPROWADZENIA W ŻYCIE postulowanego ujęcia jak w wytłuszczonej części cytatu: pozbawione błędu i sprzeczności.
 Czy jeśli ja spontanicznie POSTRZEGAM SPRZECZNOŚĆ w jakichś np. dwóch sformułowaniach w Biblii, to czy MAM MOC SOBIE NAKAZAĆ NIEPOSTRZEGANIE OWEJ SPRZECZNOŚCI?
 Przykładowo mogę ze sobą porównać dwa takie fragmenty (tym razem w redakcji Biblii Warszawsko - Praskiej, bo coś mi nie działa wyszukiwarka w Biblii Tysiąclecia)
 A oto drugie: Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego. Nie ma przykazania, które byłoby większe od tych. (Ewangelia Marka 12:31)
 i potem
 Jeżeli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca, matki, żony, synów, braci i sióstr, i nawet siebie samego, to nie może być moim uczniem. (Ewangelia Łukasza 14:26)
 To dość naturalne jest uznanie, iż jest tu sprzeczność, z racji na to, że nienawiść nie jest miłością, a ojciec, matka, żona, synowie, bracia, siostry są jednak uznawani powszechnie za "bliźnich".
 Skoro to stwierdzam W SZCZERYM ROZPOZNANIU, tę sprzeczność widzę bezpośrednio, a jednocześnie mam ów paradygmat, iż Biblia ma być pozbawiona  sprzeczności., to co mam z tym zrobić?...
 - zakłamywać
 - udawać coś przed sobą
 - nagle świadomie jakoś "się ogłupić", uznać rozpoznanie za w jakiś sposób niebyłe
 ?
 
 Mam naprzeciw sobie dwa rozpoznania
 - rozpoznanie paradygmatu "sprzeczności w Biblii nie może być".
 - rozpoznanie dwóch cytatów biblijnych JAKO SPRZECZNYCH.
 To widzę, to czuję, wszystko we mnie mi mówi, że tak po prostu jest. Więc co z tym dalej?...
 
 Oczywiście ja sobie akurat ten rodzaj sprzeczności rozwiazałem. Ale rozwiazałem go ODRZUCAJĄC ORTODOKSJĘ, czyli de facto negując to, iz sprzeczności nigdy pod żadnym pozorem nie może być w Biblii. Nie mam gwarancji, czy Bóg specjalnie mi tych sprzeczności nawet nie umieszcza przed oczami, bo np. chce mnie przetestować. Może Bóg tymi sprzecznościami w Biblii zadawać mi (ale może wszystkim zainteresowanym) pytanie: CO POŚWIĘCISZ W SYTUACJI KONFLIKTOWEJ?
 - Czy poświęcisz prawdę swoich rozpoznań, uczciwość, sumienie, tak jak to widzisz, aby wybronić ortodoksję?
 - Czy poświęcisz ortodoksję, bo chcesz wybronić W SWOIM SERCU I UMYŚLE obraz Boga, który jednak przemawia do człowieka w sposób, w ktorym szanowane są ludzkie odczucia?
 
 Bóg może tu stawiać te kluczowe pytania:
 Kim jesteś? (za kogo się uważasz)
 Za kogo uważasz mnie?
 Oto daję Ci trudną, konfiktową sytuację, a nie da się jej rozstrzygnąć zachowując wszystko, coś będziesz musiał poświęcić - CO WYBIERZESZ?
 Ortodoksi wg mnie wybierają ASPEKT FORMALNY, ZEWNĘTRZNY, AUTORYTARNY, ZWIĄZANY Z MECHANIZMEM WŁADZY. Zapewne tak czują siebie i tak czują sens religii, Boga - Bóg dla nich jest przede wszystkim władcą, na podobieństwo ludzkich despotów, którzy OCZEKUJĄ OD CZŁOWIEKA UKORZENIA SIĘ ponad szczerość odczuwania.
 Ale można też dać priorytet innemu wyborowi - takiemu, w którym aspekt formalny, kwestia władzy jest potraktowana niżej niż SZCZEROŚĆ RELACJI BEZPOŚREDNIEJ BÓG - CZŁOWIEK. W tej opcji aspekt formalny będzie poniżony, z racji na to, że wierzy się, iż jeśli Bóg w ogóle przychodzi do człowieka (do mnie), to chce właśnie mieć TEGO CZŁOWIEKA (tego mnie), a nie politpoprawną, nieszczerą formę tego człowieka.
 To jest wybór, który każdy (myślę o tych, którzy analizowali Bibliię i są w zasięgu religii tej Księgi) wg mnie każdy musi sobie postawić, aby określić siebie, określić swoje miejsce w relacji człowiek - Bóg.
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Sob 22:18, 27 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Jest takie proste pytanie, które wg mnie totalnie rozwala logikę biblijnych ortodoksów. Samo pytanie, plus chwilka zastanowienia się nad znaczeniami w pytaniu zawartymi, powoduje, że ortodoksja "wychodzi na głupka". Tym pytaniem jest: Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci?
 | 
 
 Nie, to pytanie nie „rozwala” niczyjej logiki poza twoją własną, bo opiera się na fałszywym założeniu, że kompletność przekazu jest warunkiem jego prawdziwości albo mocy. To typowa sofistyka: stworzyć iluzję paradoksu tam, gdzie go nie ma. Tak naprawdę twój "argument" działa tylko wtedy, gdy z góry uznasz, że język może wyrażać tylko to, co „kompletne”, „pełne”, „wyczerpane”. Ale w takim razie niczego nie moglibyśmy nazwać prawdziwym – ani fizyki, ani matematyki, ani literatury, bo wszystko posługuje się językiem symboli i uproszczeń. Problem w tym, że właśnie tak działa wszelki przekaz – także naukowy, filozoficzny, artystyczny: za pomocą znaków i analogii dotyka głębi, nie wyczerpując jej
 
 A twoje pytanie nie jest „rozwalające”, tylko banalne: zakłada bowiem, że albo da się „dosłownie i w pełni” powiedzieć wszystko o rzeczywistości boskiej, albo nie ma sensu nic mówić. To skrajność, która kompromituje cię jako "myśliciela". Pismo Święte nie rości sobie prawa do technicznej kompletności – rości sobie prawo do prawdziwego i skutecznego objawienia, czyli takiego, które prowadzi człowieka do Boga. I to właśnie czyni, nie przez „encyklopedyczność”, ale przez prawdę wcieloną – przez osobowy przekaz, przez objawienie zstępujące do poziomu ludzkiego, by człowieka podnieść
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Odpowiedź "tak" na to pytania oznaczałaby, iż udzielający takich odpowiedzi opowiada się za uznaniem, iż boska rzeczywistość jest właściwie trywialna, jeśli nie prostacka - że pierwszy lepszy pasterz owiec może ją wyrazić swoim językiem i rozumowaniem. | 
 
 Nie, to fałszywa alternatywa. Pasterz nie musi „wyrażać” całej rzeczywistości boskiej – wystarczy, że przyjmuje ją, żyje nią, rozpoznaje jej ślady w Słowie i w życiu. Objawienie nie jest filozoficzną rozprawką ani naukowym referatem – jest drogą spotkania, nie katalogiem pojęć. Twój problem polega na tym, że wyobrażasz sobie Boga jako skrajnie abstrakcyjną rzeczywistość, której nie da się dotknąć, jeśli nie masz doktoratu z semiotyki. Tymczasem prawdziwa wielkość polega na tym, że może się ona uniżyć, stać się zrozumiała – nie tracąc nic ze swojej natury. Jezus mówił do prostych ludzi – i przemieniał ich serca. To nie jest trywializacja, to jest właśnie chwała objawienia: że mówi tak, by zrozumiał pasterz, ale nie przestaje być Bogiem
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Z kolei odpowiedź "nie", czyli de facto uznanie, iż "nie da się kompletnie, wiarygodnie przekazać tej niesamowitej złożoności, prawd o świecie, o Bogu, o świadomości ludzkiej za pomocą sformułowań ze zwykłego ludzkiego języka" co prawda już nie trywializuje boskiej prawdy, ale za to stawia ten problem, że KAŻDE O TEJ PRAWDZIE SFORMUŁOWANIE, czyli także sformułowanie zawarte w Biblii, jest niekompletne, niedoskonałe, a to podważa ortodoksyjną postawę, bazującą na wierze, iż należy przyjmować frazy Biblii na zasadzie "jak jest", bo zawierają one "całą prawdę" i rzekomo "nic więcej nam nie potrzeba". | 
 
 I znowu robisz sztuczny paradoks. Tak, język ludzki nie odda nigdy w pełni złożoności Boga – i nikt rozsądny temu nie zaprzecza. Ale to nie oznacza, że przekaz jest fałszywy, bezużyteczny lub błędny. To oznacza tylko, że jego pełnia jest w relacji, w spotkaniu, w interpretacji prowadzonej przez wspólnotę i Ducha Świętego. To, że Biblia nie jest „technicznie kompletna”, nie znaczy, że jest „niedoskonała”. Jest kompletna w tym sensie, że zawiera wszystko, co jest konieczne do zbawienia. Ale ty, jak zwykle, żądasz „kompletności” w sensie filozoficznym – czyli chcesz, by Biblia była jak jakiś platoński traktat o bycie, który bez reszty wyczerpie naturę Boga. To nieporozumienie. Objawienie nie daje teorii Boga, tylko spotkanie z Bogiem. A do tego nie potrzeba kompletności pojęciowej – tylko wiary, wierności, otwartego serca
 
 Ty sam, Dyszyński, jesteś przykładem tego, co się dzieje, gdy ktoś zapatrzy się we własne spekulacje tak głęboko, że przestaje dostrzegać, że słowa mają sens tylko w odniesieniu do prawdy żywej, a nie do językowych miraży. Twój „argument” nie rozwala ortodoksji – rozwala twoje złudzenia, że da się Boga zamknąć w pojęciach, które sam sobie zbudujesz. I dlatego właśnie to nie ortodoksja „wychodzi na głupka”, tylko ten, kto buduje swoją filozofię na słomianych dylematach
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Problem w tym, że rozpoznawanie rzeczy, słów, znaczeń jest aktem w jakiś sposób spontanicznym, niedeterministycznym. Idąc ulicą, gdy spostrzegam biegnącego kota, to dzieje się poza moją ideologią - niezależnie od światopoglądu - "wszystko mi mówi, że ten przebiegający kształt, to właśnie jakiś kot". Rozpoznanie jest szczere, a wg mnie też jedynie właściwe wtedy, gdy jeśli "wszystko mi mówi, że to kot", to nie mam w sobie mocy, aby, z racji na jakąś tam identyfikację z czym, bądź kimś narzucać swojemu rozpoznaniu postać "to był pies". Rozpoznanie do nas przychodzi jako rodzaj daru od życia - jest, jakie jest, a my powinniśmy je przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. | 
 
 Rozpoznanie jako dar życia? Bzdura patetyczna. To, co opisujesz, to nie żadna metafizyka, tylko najzwyklejszy akt percepcji – neurofizjologia poznawcza, rozpoznawanie wzorców w korze mózgowej, nic więcej. Ale ty z tego robisz fetysz poznawczy, jakby każde pierwsze wrażenie miało być nienaruszalnym objawieniem. To groteskowe i niebezpieczne – bo właśnie na takim myśleniu rodzą się wszelkie formy paranoi, fiksacji i błędnych uogólnień: „bo mi się tak wydaje, to tak musi być, i nikt nie może mi tego odebrać”. Czyli rozpoznanie staje się nie tylko prawdziwe – ono staje się święte. A to już fanatyzm poznawczy, ubrany w kostium rzekomej szczerości. Rozpoznania trzeba weryfikować, interpretować, osadzać w kontekście. Twój „kot” może być pluszakiem, twoja „sprzeczność” może być prowokacją retoryczną, twoja „nienawiść” może być semickim idiomem. Ale nie – ty masz dar życia i już „wiesz”. I wszelki opór przeciwko twojemu wrażeniu traktujesz jako przemoc ideologiczną. To żałosne
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Dlatego gdy widzę sformułowanie Model językowy AI w dyskusji z katolikusem napisał:
 Autorytet Biblii: Biblia jest uznawana za objawione Słowo Boże, pozbawione błędu i sprzeczności w oryginalnych rękopisach. Jest ostatecznym autorytetem w kwestiach wiary i praktyki.
 to mam fundamentalną wątpliwość w zakresie WPROWADZENIA W ŻYCIE postulowanego ujęcia jak w wytłuszczonej części cytatu: pozbawione błędu i sprzeczności.
 Czy jeśli ja spontanicznie POSTRZEGAM SPRZECZNOŚĆ w jakichś np. dwóch sformułowaniach w Biblii, to czy MAM MOC SOBIE NAKAZAĆ NIEPOSTRZEGANIE OWEJ SPRZECZNOŚCI?
 | 
 
 Nie, nie masz „mocy”, ale masz obowiązek – obowiązek intelektualny, jeśli nie chcesz być zakładnikiem własnego pierwszego wrażenia. Masz obowiązek przemyśleć kontekst, styl językowy, gatunek literacki, cel teologiczny, idiom kulturowy. To nie jest „zakłamywanie siebie”, tylko dojrzałość intelektualna. Gdyby każde „spontaniczne postrzeżenie” było miarą prawdy, to świat byłby zbiorem omamów. Ale ty chcesz zbudować autorytet poznawczy nie na pokorze wobec tekstu, tylko na pysze swojej percepcji. Rozpoznajesz sprzeczność? Dobrze. A teraz sprawdź, czy to nie jest pozorna sprzeczność – na przykład wynik niezrozumienia idiomu semickiego, w którym „nienawidzić” oznacza „postawić niżej w hierarchii miłości”. Czyli Jezus mówi: „Jeśli chcesz iść za mną, ja muszę być ponad wszystkimi twoimi relacjami” – i to jest spójne z miłością Boga nade wszystko. Ale ty nawet nie próbujesz tego zbadać – ty od razu ogłaszasz sprzeczność, bo tak ci się wydaje
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Skoro to stwierdzam W SZCZERYM ROZPOZNANIU, tę sprzeczność widzę bezpośrednio, a jednocześnie mam ów paradygmat, iż Biblia ma być pozbawiona sprzeczności., to co mam z tym zrobić?... 
 zakłamywać
 
 udawać coś przed sobą
 
 nagle świadomie jakoś "się ogłupić", uznać rozpoznanie za w jakiś sposób niebyłe
 ?
 | 
 
 Nie. Masz coś, czego się boisz jak ognia – pracować nad sobą. Nad swoim rozumieniem, nad swoim kontekstem, nad swoją pokorą poznawczą. Nie chodzi o „ogłupianie się”, tylko o zrozumienie, że tekst nie jest twoją zabawką, którą oceniasz z pozycji własnych kaprysów interpretacyjnych. Twoje „rozpoznanie” nie jest punktem końcowym – ono ma być początkiem. Tylko że ty nie chcesz tego kroku zrobić, bo boisz się, że wyjdzie na to, że ortodoksja jednak ma rację – że Biblia mówi rzeczy, które wymagają od człowieka wysiłku, kontekstu, pokory. A ty nie chcesz tej drogi – chcesz mieć rację od razu, tylko na podstawie tego, co poczułeś po przeczytaniu dwóch zdań
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Mam naprzeciw sobie dwa rozpoznania 
 rozpoznanie paradygmatu "sprzeczności w Biblii nie może być".
 
 rozpoznanie dwóch cytatów biblijnych JAKO SPRZECZNYCH.
 To widzę, to czuję, wszystko we mnie mi mówi, że tak po prostu jest. Więc co z tym dalej?...
 | 
 
 Z tym dalej? Otóż to: uczysz się. Czytasz komentarze, poznajesz język hebrajski i grecki, rozumiesz sposób, w jaki formułowano przykazania, jak funkcjonował paralelizm semicki, jak działała retoryka żydowska. Ale ty nie chcesz tego. Ty wolisz krzyczeć: „Czuję sprzeczność, więc ona istnieje!”. A to, Dyszyński, nie jest szczerość – to jest duchowe lenistwo podszyte pychą. Nie chcesz pozwolić tekstowi wyjść poza swoje pierwsze wrażenie. Ty masz decydować, co Biblia powinna znaczyć – a jeśli znaczyć zaczyna coś, co wykracza poza twoje rozpoznanie, to odrzucasz ją w całości. I to nie jest ani uczciwość, ani odwaga – to lęk przed złożonością
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Oczywiście ja sobie akurat ten rodzaj sprzeczności rozwiazałem. Ale rozwiazałem go ODRZUCAJĄC ORTODOKSJĘ, czyli de facto negując to, iz sprzeczności nigdy pod żadnym pozorem nie może być w Biblii. | 
 
 Czyli, mówiąc wprost: kiedy nie rozumiesz, rezygnujesz. Zamiast przyjąć, że to ty możesz się mylić, ogłaszasz, że Biblia może być sprzeczna, a ortodoksja nie ma sensu. Czyli autorytetem stajesz się ty sam. To właśnie jest herezja w czystej postaci – nie jako doktrynalna pomyłka, ale jako mentalność: ja wiem lepiej, ja czuję lepiej, ja rozpoznaję i nie muszę się zmieniać. Tyle że religia nie jest po to, żeby potwierdzać twoje uczucia – tylko żeby je kształtować
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Bóg może tu stawiać te kluczowe pytania: Kim jesteś? (za kogo się uważasz)
 Za kogo uważasz mnie?
 Oto daję Ci trudną, konfiktową sytuację, a nie da się jej rozstrzygnąć zachowując wszystko, coś będziesz musiał poświęcić - CO WYBIERZESZ?
 | 
 
 Tak, Bóg może zadawać te pytania – i zadaje. Ale nie po to, żebyś porzucił autorytet objawienia na rzecz swoich uczuć, tylko żebyś zobaczył, czy jesteś gotów Mu zaufać tam, gdzie rozum jeszcze nie nadąża. To nie znaczy: „wyłącz myślenie” – to znaczy: zaufaj, że Jego myśl jest większa niż twoja. A ty nie wybierasz Boga – ty wybierasz siebie jako Boga. I dlatego nie idziesz drogą wiary – tylko drogą kultu własnego umysłu
 
 Twoja szczerość to nie cnota. To narzędzie. A kiedy staje się bożkiem – prowadzi cię prosto w samozwiedzenie
 
 Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Nie 1:20, 28 Wrz 2025, w całości zmieniany 2 razy
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 16:30, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Jest takie proste pytanie, które wg mnie totalnie rozwala logikę biblijnych ortodoksów. Samo pytanie, plus chwilka zastanowienia się nad znaczeniami w pytaniu zawartymi, powoduje, że ortodoksja "wychodzi na głupka". Tym pytaniem jest: Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci?
 | 
 
 Nie, to pytanie nie „rozwala” niczyjej logiki poza twoją własną, bo opiera się na fałszywym założeniu, że kompletność przekazu jest warunkiem jego prawdziwości albo mocy.
 | 
 Jak najbardziej uważam, iż tak właśnie jest, że kompletność przekazu jest kluczowa.
  	  | fedor napisał: |  	  | A twoje pytanie nie jest „rozwalające”, tylko banalne: zakłada bowiem, że albo da się „dosłownie i w pełni” powiedzieć wszystko o rzeczywistości boskiej, albo nie ma sensu nic mówić. | 
 Aż tak skrajnie spraw bym nie stawiał, jednak w słabszej wersji owa sugestia penetruje z grubsza ten obszar, o który mi chodzi. Tą słabszą wersję sformułowałbym następująco:
 dopiero od pewnego poziomu kompletności  można w ogóle mówić o tym, że przekaz doszedł do skutku.
 Poniżej owego progu mamy do czynienia jedynie z nieudaną próbą przekazania idei.
 
 Odniosę się jeszcze do tego:
 
  	  | fedor napisał: |  	  | ]Objawienie nie jest filozoficzną rozprawką ani naukowym referatem – jest drogą spotkania, nie katalogiem pojęć. Twój problem polega na tym, że wyobrażasz sobie Boga jako skrajnie abstrakcyjną rzeczywistość, której nie da się dotknąć, jeśli nie masz doktoratu z semiotyki. Tymczasem prawdziwa wielkość polega na tym, że może się ona uniżyć, stać się zrozumiała – nie tracąc nic ze swojej natury. Jezus mówił do prostych ludzi – i przemieniał ich serca. | 
 Wziąłem tu tylko jedno sformułowanie - jedno z bardzo wielu o TAKIM SAMYM CHARAKTERZE, który ja bym skwitował jako: całkowicie pozorna polemika.
 Bo nawet zgodzę się, że: Objawienie nie jest filozoficzną rozprawką ani naukowym referatem – jest drogą spotkania, nie katalogiem pojęć.
 Zgoda, ale to przecież nic nie wnosi do kwestii, które poruszyłem.
 Domniemanie, że ja sobie jakoś wyobrażam Boga, też nic nie wnosi do sprawy - z niczym moim konkretnie nie polemizuje.
 Zgadzam się też, że prawdziwa wielkość polega na tym, że może się ona uniżyć, stać się zrozumiała – nie tracąc nic ze swojej natury. Jezus mówił do prostych ludzi – i przemieniał ich serca.
 A to też nie polemizuje z moimi tezami.
 Jak się przyjrzeć temu, co w reszcie odpowiedzi fedor zawarł, to ten zarzut jest właściwie niemal do wszystkiego pasujący - tu nie ma żadnej realnej polemiki, a co najwyżej jakieś niejasne sugestie.
 Rozumiem, że jest sugestia, aby się uniżyć - może i słuszna. A ja nawet uważam, że się nieustannie w moim zgłębianiu Biblii uniżam wobec tej wielkiej Prawdy, jaką jest Objawienie, Miłość i Prawda Boga. Jednocześnie jednak uważam, że niepoprawną formą uniżenia się będzie zgadzanie się na jakieś sformułowania doktrynalne, których sensu dana osoba nie rozumie, nie modeluje prawie wcale tego, o czym jest mowa.
 To nie jest dla mnie żadne uniżenie, tylko forma oszustwa - udawanie przed sobą i światem, że pusta zgoda, najłatwiejsza, bo skrajnie zredukowana do życzeniowej deklaracji postać zaliczenia sobie czegoś jako "wiara", "przyjęcie" przekazu.
 
 Uważam, że tym uniżeniem poprawnym będzie CIĘŻKA PRACA WEWNĘTRZNA NAD MATERIĄ MYŚLI, związana z każdym elementem objawienia - praca polegająca na nieustannym testowaniu się pod kątem popełnianych błędów, krytycznym stawianiu w wątpliwość elementów rozumienia, wciąż pytaniu się siebie: ALE CZY NAPRAWDĘ PRZYJĄŁEM, to co głoszę jako przyjęte. To jest wg mnie to uniżenie - nie uniżenie się przed jakimś sformułowaniem, w celu odgórnego "klepnięcia" tego, "bo autorytety to ogłosiły, to ja to sobie od razu zaliczam to jako odfajkowane, nie pytając o żadne weryfikacje tego przyjęcia". Dla mnie to jest przeciwieństwo uniżenia się - to jest zlekceważenie sprawy, potraktowanie jej za zasadzie "skoro jacyś mi to wcisnęli, to ja to będę sobie (wygodnie) uznawał za przyjęcie tego i oznakę mojego kontaktu z Bogiem i nie trudząc się testowaniem, czy owa deklaracja ma w sobie cokolwiek uczciwego i wartościowego. Czy ta deklaracja w ogóle wykracza poza powiętą przez moment intencję konformistycznego dostosowania się do ludzi, którzy głoszą się autorytetami. Bo dla mnie takie "odjakowanie sobie" jako przyjęcie i "wiarę" czegoś, co nie zostało GRUNTOWNIE PRZEŻYTE, PRZEMYŚLANE, PRZETRWIONE W SZCZEROŚCI MYŚLI to nie jest żadne przyjęcie, to nie jest żadne uniżenie, tylko wygodnictwo i gnuśność.
 
 Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 17:23, 29 Wrz 2025, w całości zmieniany 2 razy
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 21:45, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Jak najbardziej uważam, iż tak właśnie jest, że kompletność przekazu jest kluczowa. | 
 
 A więc na dzień dobry Dyszyński sam odcina sobie dostęp nie tylko do Biblii, ale i do... jakiejkolwiek formy komunikacji, jaka istnieje w rzeczywistości ludzkiej. Dlaczego? Bo kompletność przekazu to mit – filozoficzny, językowy i epistemologiczny. Nie istnieje żaden przekaz, który byłby kompletny w sensie absolutnym. Żaden. Ani podręcznik fizyki, ani rozprawa Heideggera, ani twój własny komentarz, Michaś, nie są kompletne. Każdy przekaz wymaga interpretacji, kontekstu, założeń wspólnych dla nadawcy i odbiorcy, języka, kodu, który domaga się rozumienia – nie tylko „dosłownego” odczytania. To nie jest przypadłość Biblii. To natura ludzkiego języka, ludzkiej komunikacji, ludzkiego poznania
 
 Zatem jeśli „kompletność” ma być warunkiem prawdziwości, to nikt i nic nie może być uznane za prawdziwe. Świetnie – właśnie zakopałeś całą możliwość poznania, całą komunikację międzyludzką, cały sens rozumienia. Gratuluję, właśnie wysadziłeś swój światopogląd z orbity własną ręką. Z pozycji domorosłego absolutysty poznawczego
 
 Ale jeśli przez „kompletność” rozumiesz coś bardziej realistycznego – np. wystarczalność przekazu do osiągnięcia celu – to Biblia właśnie taka jest. Jest wystarczająca do zbawienia, bo przekazuje prawdę zbawczą, prawdę osobową, która jest możliwa do uchwycenia przez każdego człowieka otwartego na Boga. To nie encyklopedia. To nie manual dla inżyniera transcendencji. To droga. To historia. To spotkanie. Tego nie rozumiesz, bo szukasz absolutu nie tam, gdzie się objawia, ale tam, gdzie ty sobie go życzysz znaleźć
 
 Twój postulat „kompletności” przekazu to po prostu dziecinny żal, że Bóg nie przemawia do ciebie językiem formalnej logiki matematycznej. A nie przemawia, bo nie jesteś maszyną do dowodzenia, tylko osobą. Objawienie nie jest dla maszyn – jest dla ludzi. A język ludzi nie jest kompletny – i nigdy nie będzie. Więc twoje roszczenie jest nie tylko nierealistyczne – jest absurdalne. A skoro na nim budujesz swoją „krytykę ortodoksji”, to właściwie sam ją właśnie unieważniłeś. Dziękujemy za współpracę
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Aż tak skrajnie spraw bym nie stawiał, jednak w słabszej wersji owa sugestia penetruje z grubsza ten obszar, o który mi chodzi. Tą słabszą wersję sformułowałbym następująco:
 dopiero od pewnego poziomu kompletności można w ogóle mówić o tym, że przekaz doszedł do skutku.
 Poniżej owego progu mamy do czynienia jedynie z nieudaną próbą przekazania idei.
 
 | 
 
 Ta rzekomo "słabsza wersja", którą Dyszyński podsuwa jako kompromis, wcale nie łagodzi jego stanowiska – ona je pogrąża w jeszcze większym filozoficznym bełkocie. Bo oto mamy nowy postulat: przekaz działa tylko wtedy, gdy przekroczy próg kompletności. Próg? Według jakich kryteriów? Kto ten próg ustala? Czy jest on językowy? Epistemologiczny? Ontologiczny? Subiektywny? Oparty na liczbie detali, głębokości opisu, ilości treści? Nic. Zero. Pusta definicja, stworzona wyłącznie po to, by zabezpieczyć jego uprzednie tezy
 
 Bo przecież, jeśli przekaz musi osiągnąć „pewien poziom kompletności”, to znaczy, że dowolny przekaz, który jest z natury fragmentaryczny (a taki jest każdy ludzki akt komunikacji!), musi zostać odrzucony jako „nieskuteczny”. W takim ujęciu wszystko, co nie jest encyklopedią absolutną, automatycznie staje się „nieudaną próbą przekazania idei”. A zatem nie tylko Biblia, ale i każda poezja, każda przypowieść, każda opowieść filozoficzna, a nawet matematyczne aksjomaty (które przecież nie opisują całej rzeczywistości, tylko ustanawiają ramy) – wszystko to miałoby być „niewystarczające”. Dyszyński nie tylko nie rozumie funkcji języka – on go całkowicie wykoleja, zamieniając w martwy mechanizm mający dawać „kompletne” komunikaty, jakby komunikacja międzyludzka przypominała przesyłanie plików binarnych, a nie była procesem rozumienia, zbliżania się do sensu, interpretacji i wzrastania w znaczeniu
 
 Dyszyński ignoruje przy tym podstawową zasadę każdego aktu językowego: że znaczenie nie leży wyłącznie w słowach, ale w kontekście, intencji i odbiorcy. Przekaz „dochodzi do skutku” wtedy, gdy między nadawcą a odbiorcą zachodzi komunikacyjne sprzężenie, które pozwala rozpoznać sens, nawet jeśli niepełny. Biblia, będąca tekstem natchnionym, działa właśnie w tym modelu: jest wystarczająca, nie dlatego, że wyczerpuje Boga, ale dlatego, że w sposób autentyczny i prawdziwy prowadzi człowieka ku Bogu
 
 Natomiast pojęcie "nieudanej próby przekazania idei", które Dyszyński stosuje do tekstów nie spełniających jego arbitralnego progu kompletności, jest z gruntu fałszywe. Weźmy prosty przykład: matka mówi dziecku „nie dotykaj ognia, bo się poparzysz”. Czy to przekaz kompletny? Nie. Nie zawiera fizycznego opisu spalania, analizy chemicznej reakcji tlenowej, analizy bólu czy medycznych następstw oparzeń. Ale przekaz działa. I ratuje życie. Tak samo Biblia – przez proste słowa, przez przypowieści, obrazy i symbole – przekazuje coś, co działa w życiu: prowadzi do Boga, formuje sumienie, zbawia duszę. To nie jest „nieudana próba przekazania idei”. To jest przekaz skuteczny – nawet jeśli nie spełnia kryteriów kompletności wymyślonych przez filozoficznego formalistę zamkniętego w klatce własnych abstrakcji
 
 Dyszyński nie rozumie jednej kluczowej rzeczy: słowo Boże nie jest traktatem filozoficznym, lecz żywym słowem objawienia. Nie jest zbiorem definicji, tylko Słowem wcielonym. A Słowo Wcielone – Jezus Chrystus – nie przyszedł z referatem metafizycznym, tylko z miłością, krzyżem i zmartwychwstaniem. Tego nie da się wyrazić przez „kompletny przekaz” – ale da się to spotkać, przyjąć, przeżyć i odpowiedzieć na to życiem
 
 Jeśli więc Dyszyński uznaje, że tylko przekaz „kompletny” jest skuteczny, to nie tylko przeczy całej tradycji językoznawczej i hermeneutycznej, ale odcina się od możliwości jakiegokolwiek doświadczenia duchowego, bo wymaga absolutnej precyzji tam, gdzie liczy się osobowe spotkanie. A to już nie tylko błąd poznawczy – to duchowa ślepota
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Wziąłem tu tylko jedno sformułowanie - jedno z bardzo wielu o TAKIM SAMYM CHARAKTERZE, który ja bym skwitował jako: całkowicie pozorna polemika. | 
 
 Dyszyński, jak zwykle, ucieka w metakomentarz, nie zdolny do zderzenia się z konkretnym argumentem. Zamiast podjąć polemikę z treścią, ogłasza z góry, że „to wszystko pozór”. Tym samym czyni to, co zarzuca innym: uciekając od realnej dyskusji, buduje wrażenie, że krytyka go nie dotyczy – a wystarczy ją nazwać „pozorną”, by była nieważna. To klasyczny zabieg dyskursywnego sabotażu: jeśli nie potrafisz odpowiedzieć, zakwestionuj samą formę pytania.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Zgoda, ale to przecież nic nie wnosi do kwestii, które poruszyłem. | 
 
 To nieprawda. To wnosi bardzo wiele, tylko że Dyszyński nie potrafi lub nie chce tego przyjąć. Gdy mówi się, że Objawienie nie jest filozoficzną rozprawką, wskazuje się na fundamentalny błąd jego założeń: oczekiwanie pełnej systemowej kompletności w przekazie, który z natury jest relacyjny i personalny, a nie formalno-logiczny. On oczekuje od Biblii tego, czym ona nigdy nie miała być – podręcznika filozofii Boga dla akademików.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Domniemanie, że ja sobie jakoś wyobrażam Boga, też nic nie wnosi do sprawy - z niczym moim konkretnie nie polemizuje. | 
 
 Ależ przeciwnie – to trafia dokładnie w sedno problemu. Cała twoja konstrukcja intelektualna opiera się na antropomorficznym i zredukowanym wyobrażeniu Boga, który musi być przekazywalny na twój sposób, w twoim języku, według twojej definicji „kompletności”. Tymczasem zarzut nie brzmi „Dyszyński się myli, bo tak mówię”, lecz: „Dyszyński błędnie zakłada, że Objawienie powinno mieć strukturę epistemologicznego wykresu – a nie relacji z osobowym Bogiem”.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Jednocześnie jednak uważam, że niepoprawną formą uniżenia się będzie zgadzanie się na jakieś sformułowania doktrynalne, których sensu dana osoba nie rozumie... | 
 
 Tu Dyszyński przechodzi od sofistyki do jawnego subiektywizmu jako zasady poznania. Deklaruje, że jeśli on osobiście czegoś nie „rozumie” (czyli nie przefiltruje przez swój aparat mentalny), to znaczy, że zgoda na to jest oszustwem. A przecież rozumienie nie jest warunkiem prawdy, tylko procesem jej stopniowego odsłaniania. Przecież nie każda prawda musi być natychmiast zrozumiała. Czy dziecko musi w pełni rozumieć fizykę, żeby wiedzieć, że ogień parzy? Czy uczeń musi pojąć całe równanie Schrödingera, żeby przyjąć mechanikę kwantową jako skuteczną teorię?
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Dla mnie to jest przeciwieństwo uniżenia się - to jest zlekceważenie sprawy, potraktowanie jej za zasadzie "skoro jacyś mi to wcisnęli, to ja to będę sobie (wygodnie) uznawał za przyjęcie..." | 
 
 To dopiero jest karykatura prawdy religijnej. Dyszyński zakłada, że każda zgoda na autorytet to ślepa wiara albo „wciskanie”. Tymczasem autorytet w Kościele nie działa przez „wciskanie”, lecz przez wierność wspólnocie, której ufa się jako nosicielce prawdy, ponieważ pochodzi od Tego, który tej prawdy jest źródłem – Boga. Jeśli ktoś, jak Dyszyński, wycofuje zaufanie wobec całego mechanizmu Objawienia, to nie ma prawa mówić o „uniżeniu” – bo de facto robi coś przeciwnego: stawia siebie jako jedyny sąd i filtr autentyczności.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Uważam, że tym uniżeniem poprawnym będzie CIĘŻKA PRACA WEWNĘTRZNA NAD MATERIĄ MYŚLI, związana z każdym elementem objawienia... | 
 
 Czyli według Dyszyńskiego wiara to coś, co człowiek sam sobie wywalcza intelektualnie – a nie coś, co przede wszystkim otrzymuje jako łaskę. To radykalna pomyłka antropologiczna. Wiara nie jest w pierwszej kolejności „modelem myślowym”, który trzeba zbudować – tylko odpowiedzią na dane Objawienie, które nie jest twoją własnością, lecz zaproszeniem. Dyszyński zamienia Objawienie w konkurs filozoficznej samowystarczalności. A to nie jest uniżenie – to pycha opakowana w retorykę skrupułów.
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Bo dla mnie takie "odjakowanie sobie" jako przyjęcie i "wiarę" czegoś, co nie zostało GRUNTOWNIE PRZEŻYTE... to nie jest żadne przyjęcie... tylko wygodnictwo i gnuśność. | 
 
 A więc znowu mamy tu arogancję poznawczą. Dyszyński nie wie, jak wygląda przeżycie wiary u innych ludzi, ale arbitralnie i pogardliwie zakłada, że jeśli ktoś nie doszedł do niej jego drogą, to znaczy, że jest „gnuśny”. To klasyczny paternalizm poznawczy, w którym tylko jego osobista „ciężka praca” jest godna nazwania wiarą, a inne postawy to „odfajkowywanie”. To nie jest troska o prawdę – to kult własnej metody
 
 Dyszyński nie prowadzi realnej dyskusji – projektuje swoje kryteria na innych i ogłasza ich nieważność, jeśli nie mieszczą się w jego autorskiej epistemologii. Buduje pozory głębi, mnożąc abstrakcje, które bronią jego własnych konstrukcji, a nie służą zrozumieniu Objawienia. I dlatego jego pozornie pokorna „ciężka praca duchowa” jest w istocie maską dla niechęci przyjęcia prawdy spoza siebie
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 22:14, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | fedor napisał: |  	  | Nie istnieje żaden przekaz, który byłby kompletny w sensie absolutnym. Żaden. Ani podręcznik fizyki, ani rozprawa Heideggera, ani twój własny komentarz, Michaś, nie są kompletne. Każdy przekaz wymaga interpretacji, kontekstu, założeń wspólnych dla nadawcy i odbiorcy, języka, kodu, który domaga się rozumienia – nie tylko „dosłownego” odczytania. | 
 Zgoda. Przecież dalej wyjaśniam, że nie chodzi mi o jakąś absolutną postać kompletności.
 Patrz następne...
 
  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Aż tak skrajnie spraw bym nie stawiał, jednak w słabszej wersji owa sugestia penetruje z grubsza ten obszar, o który mi chodzi. Tą słabszą wersję sformułowałbym następująco:
 dopiero od pewnego poziomu kompletności można w ogóle mówić o tym, że przekaz doszedł do skutku.
 Poniżej owego progu mamy do czynienia jedynie z nieudaną próbą przekazania idei.
 
 | 
 
 Ta rzekomo "słabsza wersja", którą Dyszyński podsuwa jako kompromis, wcale nie łagodzi jego stanowiska
 | 
 Zacznijmy od tego, że żadnej intencji "łagodzenia" u mnie nie było, bo nie potrzebuje tu nic być łagodzone, z racji na to, że głosiłem nigdy potrzeby kompletności absolutnej.
 
 
  	  | fedor napisał: |  	  | Bo oto mamy nowy postulat: przekaz działa tylko wtedy, gdy przekroczy próg kompletności. Próg? Według jakich kryteriów? Kto ten próg ustala? Czy jest on językowy? Epistemologiczny? Ontologiczny? Subiektywny? Oparty na liczbie detali, głębokości opisu, ilości treści? Nic. Zero. Pusta definicja, stworzona wyłącznie po to, by zabezpieczyć jego uprzednie tezy | 
 To są oczywiście ważne pytania, które się rozstrzyga w różny sposób, w zależności od problemu. To, że nie potrafię już z góry podać idealnej metody realizowania postulatu kompletności na każdą możliwą do pomyślenia okazję, nie oznacza, iż sam postulat kompletności jest bezwartościowy. Równie dobrze bowiem można by - na identycznej zasadzie - zaatakować ideę prawdy, albo prawdy obiektywnej, czyli albo mi podasz absolutne kryterium prawdy na każdą możliwą okazję, albo idea prawdy jest wadliwa...
 - No tak się nie da dyskutować - tak ze skrajności w skrajność z zasady doprowadzając każdą sugestię do poziomu absurdalnego.
 
 
  	  | fedor napisał: |  	  | Ale jeśli przez „kompletność” rozumiesz coś bardziej realistycznego – np. wystarczalność przekazu do osiągnięcia celu – to Biblia właśnie taka jest. Jest wystarczająca do zbawienia, bo przekazuje prawdę zbawczą, prawdę osobową, która jest możliwa do uchwycenia przez każdego człowieka otwartego na Boga. To nie encyklopedia. | 
 Po pierwsze: nie zamierzam postulatem kompletności dezawuować Biblię jako całość. Co najwyżej ten postulat będzie uderzał w niektóre tejże Biblii interpretacje.
 Co do Twojej pochwały Biblii nie będę się czepiał, ale zauważam, że ja nigdzie nie negowałem tego, iż Biblia przekazuje (niejedną) prawdę osobową, czy zbawczą. Więc polemizowanie tu rzekomo ze mną, jest polemizowaniem z fedorowym chochołem, stworzonym zastępczo aby móc łatwo „wygrywać” dyskusje.
 Po drugie: właśnie postulat kompletności, odpowiednio stosowany, demaskuje różne formy odwracania uwagi od meritum – np. ktoś mówi jedno, a za chwilę coś przeciwnego, a potem się upiera, iż oba stwierdzenia sobie nie przeczą.
 
 
 
  	  | fedor napisał: |  	  | Dyszyński ignoruje przy tym podstawową zasadę każdego aktu językowego: że znaczenie nie leży wyłącznie w słowach, ale w kontekście, intencji i odbiorcy. Przekaz „dochodzi do skutku” wtedy, gdy między nadawcą a odbiorcą zachodzi komunikacyjne sprzężenie, które pozwala rozpoznać sens, nawet jeśli niepełny. Biblia, będąca tekstem natchnionym, działa właśnie w tym modelu: jest wystarczająca, nie dlatego, że wyczerpuje Boga, ale dlatego, że w sposób autentyczny i prawdziwy prowadzi człowieka ku Bogu | 
 Nie wiem, skąd ten fedorowy pomysł, że ja to „ignoruję” w sytuacji, gdy to właśnie wymóg kompletności przekazu jest tym, który wyjaśnia dlaczego byłoby błędem zrezygnowanie z owego sprzężenia między nadawcą i odbiorcą, czy zrezygnowanie z rozpoznawania pełnego sensu.
 
 To kompletność właśnie mówi nam „stop”, jeśli ktoś tylko rzuca jakiś slogan, albo wyrwaną z kontekstu frazę biblijną, aby potem tak udowadniać dowolnie przez siebie wydziwaczone tezy. To kompletność właśnie jest tym wymogiem, który narzuca interpretowanie różnych fragmentów Biblii w pewnych łączonych kontekstach, wzajemnie wyjaśniając wątpliwe aspekty.
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 22:53, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Zacznijmy od tego, że żadnej intencji "łagodzenia" u mnie nie było, bo nie potrzebuje tu nic być łagodzone, z racji na to, że głosiłem nigdy potrzeby kompletności absolutnej. | 
 
 To zdanie jest klasycznym przypadkiem erystycznego uniku. Próbujesz się wycofać z własnego uprzedniego stanowiska, nie przyznając się do tego wprost. A przecież wcześniej mówiłeś wyraźnie, że „kompletność przekazu jest kluczowa” i że „poniżej pewnego progu przekaz się nie udał”. To są stwierdzenia bardzo mocne, które implikują jakąś formę bliską absolutyzmu – bo sugerują, że przekaz częściowy traci wartość poznawczą lub duchową
 
 Jeśli teraz mówisz, że nie chodziło o „kompletność absolutną”, to łagodzisz tezę, nawet jeśli temu werbalnie zaprzeczasz. Nie wystarczy zadeklarować, że niczego się nie łagodzi, kiedy cała struktura wypowiedzi prowadzi właśnie do relatywizowania wcześniejszego radykalizmu
 
 Po drugie – nawet jeśli nie chodziło ci o absolutną kompletność, to nadal nie wyjaśniłeś, gdzie leży ten próg, poniżej którego przekaz „się nie udał”. To jest sedno problemu: mówisz o jakimś progu kompletności, ale nie definiujesz, czym on jest ani jak miałby być rozpoznany. A dopóki tego nie zrobisz, twoja krytyka Objawienia jako rzekomo niekompletnego pozostaje arbitralna – nie opiera się na żadnym obiektywnym kryterium, tylko na twoim subiektywnym rozpoznaniu, które raz przedstawiasz jako „szczere”, a innym razem jako filozoficzne
 
 Innymi słowy – nie tylko łagodzisz, ale nieustannie przeskakujesz między pozycjami, nie chcąc się konsekwentnie trzymać żadnej z nich, byle tylko zachować prawo do krytyki. A to nie jest uczciwa metodologia
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | To są oczywiście ważne pytania, które się rozstrzyga w różny sposób, w zależności od problemu. | 
 
 Zacznijmy od tego, że to zdanie jest pustym banałem. Mówisz, że ważne pytania rozstrzyga się w różny sposób, w zależności od problemu. Ale to nic nie wnosi do sprawy. Prawdziwe pytanie brzmiało: gdzie leży próg kompletności, który pozwala uznać przekaz za skuteczny? I tego pytania wcale nie rozstrzygasz, tylko je omijasz
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | To, że nie potrafię już z góry podać idealnej metody realizowania postulatu kompletności na każdą możliwą do pomyślenia okazję, nie oznacza, iż sam postulat kompletności jest bezwartościowy. | 
 
 Tyle że nikt nie domagał się od ciebie „idealnej metody na każdą okazję” – to jest fałszywa rama, którą sam sobie ustawiłeś, by uniknąć odpowiedzialności za precyzję. Nikt nie mówi: „albo podaj idealną metodę, albo jesteś skreślony”. Mowa była o jakiejkolwiek klarownej zasadzie, która pozwalałaby rozróżnić, kiedy przekaz jest „udany”, a kiedy „nieudany”. Bez tego twój postulat kompletności jest właśnie pusty – bo wszystko może podpadać pod kategorię „nieudane”, zależnie od tego, jak ci się akurat rozpoznaje
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Równie dobrze bowiem można by - na identycznej zasadzie - zaatakować ideę prawdy, albo prawdy obiektywnej, czyli albo mi podasz absolutne kryterium prawdy na każdą możliwą okazję, albo idea prawdy jest wadliwa... | 
 
 Nie, nie można – i to jest podstawowy błąd w twoim rozumowaniu. Prawda i kompletność to nie są analogiczne pojęcia. Prawda zakłada korespondencję między sądem a rzeczywistością – i nie musi być „kompletna”, żeby była prawdziwa. Możesz powiedzieć „śnieg jest biały” i to zdanie jest prawdziwe, mimo że nie mówi wszystkiego o śniegu. Ty natomiast próbujesz uczynić kompletność warunkiem skuteczności przekazu – a więc właśnie stawiasz poprzeczkę znacznie wyżej niż w przypadku prawdy. Potem się dziwisz, że twoje stanowisko zostaje podważone
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | No tak się nie da dyskutować - tak ze skrajności w skrajność z zasady doprowadzając każdą sugestię do poziomu absurdalnego. | 
 
 Nie. To ty unikasz dyskusji, kiedy twoje tezy zostają doprowadzone do logicznych konsekwencji. Nie chodzi o „doprowadzanie do absurdu”, tylko o pokazanie, że twoje tezy są nieoperacyjne. Jeśli stawiasz kryterium kompletności, które nigdzie nie jest zdefiniowane, i nie jesteś w stanie wskazać, kiedy ono jest spełnione, to to nie jest żaden konstruktywny postulat – to jest mgławica erystyczna. A kiedy się to punktuje, zaczynasz mówić o „skrajnościach”. To klasyczny wycof – nie z pozycji siły, tylko z braku argumentów
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Po pierwsze: nie zamierzam postulatem kompletności dezawuować Biblię jako całość. Co najwyżej ten postulat będzie uderzał w niektóre tejże Biblii interpretacje. | 
 
 Czyli przyznajesz, że twój postulat nie dotyczy samego tekstu, tylko sposobu jego odczytania – ale przez całą dyskusję wcześniej mówiłeś, jakby ten postulat dotyczył możliwości przekazu samego Objawienia. Jeżeli teraz go „łagodzisz” do poziomu interpretacji, to znaczy, że cała twoja teza o „nieudanym przekazie” już nie dotyczy Biblii, tylko odbiorcy. A więc twój własny postulat zmienia przedmiot krytyki w zależności od potrzeb. Nie trzymasz spójnej linii
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Co do Twojej pochwały Biblii nie będę się czepiał, ale zauważam, że ja nigdzie nie negowałem tego, iż Biblia przekazuje (niejedną) prawdę osobową, czy zbawczą. Więc polemizowanie tu rzekomo ze mną, jest polemizowaniem z fedorowym chochołem, stworzonym zastępczo aby móc łatwo „wygrywać” dyskusje. | 
 
 Znowu – sam tworzysz zamęt, a potem się skarżysz, że cię źle interpretuję. Jeżeli mówisz, że przekaz jest „nieudany”, bo „niekompletny”, i że prawdy są w nim tak zawikłane, że się wzajemnie znoszą (czemu poświęciłeś długie akapity wcześniej), to nie możesz potem mówić: „ale ja przecież nie neguję, że są tam prawdy zbawcze”. Albo przekaz jest skuteczny, mimo niedopowiedzeń – i wtedy te prawdy są dostępne. Albo jest nieskuteczny – i wtedy nie masz podstaw, by w ogóle mówić o prawdach zbawczych. Nie możesz zjeść ciastka i mieć ciastko. A nazywanie tego „chochołem” to już tylko zasłona dymna dla niespójności twojego stanowiska
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Po drugie: właśnie postulat kompletności, odpowiednio stosowany, demaskuje różne formy odwracania uwagi od meritum – np. ktoś mówi jedno, a za chwilę coś przeciwnego, a potem się upiera, iż oba stwierdzenia sobie nie przeczą. | 
 
 To nie jest argument za postulatem kompletności, tylko za konsekwencją logiczną – czyli czymś, co nie wymaga postulatu kompletności, lecz zwykłej zasady niesprzeczności. Po raz kolejny przemycasz do dyskusji słowo „kompletność”, a faktycznie mówisz o zupełnie innych kategoriach: koherencji, spójności, precyzji logicznej. Tyle że te rzeczy są możliwe również bez kompletności. Można mieć prawdziwe i niesprzeczne twierdzenia o rzeczywistości, które nie są kompletne – i nikt tego nie neguje. Tylko ty wprowadzasz sztuczny próg, poniżej którego wszystko uznajesz za „nieudaną próbę” przekazu – a kiedy się to punktuje, od razu przerabiasz pojęcia. To nie jest „demaskowanie”, tylko żonglowanie słownikiem
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Nie wiem, skąd ten fedorowy pomysł, że ja to „ignoruję” w sytuacji, gdy to właśnie wymóg kompletności przekazu jest tym, który wyjaśnia dlaczego byłoby błędem zrezygnowanie z owego sprzężenia między nadawcą i odbiorcą, czy zrezygnowanie z rozpoznawania pełnego sensu. | 
 
 Pomysł stąd, że cały czas mówisz o kompletności, ale sam uchylasz się od podania kryteriów tej kompletności. Jeśli masz na myśli tylko to, że przekaz powinien być osadzony w kontekście i czytany całościowo – to nie mów o „kompletności”, tylko o uczciwym czytaniu tekstu. Kompletność to pojęcie znacznie mocniejsze: sugeruje, że istnieje granica, poniżej której nie mamy prawa mówić, że przekaz doszedł do skutku. A skoro nie umiesz (albo nie chcesz) tej granicy zdefiniować, to sam wprowadzasz pustą kategorię, która tylko maskuje arbitralne decyzje. Albo jesteś konsekwentny i definiujesz próg kompletności, albo przestajesz go używać jako narzędzia oceny czegokolwiek
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | To kompletność właśnie mówi nam „stop”, jeśli ktoś tylko rzuca jakiś slogan, albo wyrwaną z kontekstu frazę biblijną, aby potem tak udowadniać dowolnie przez siebie wydziwaczone tezy. | 
 
 Nie, to nie „kompletność” mówi „stop”, tylko zasada hermeneutyczna uczciwego odczytu tekstu. Żadne nadzwyczajne „kryterium kompletności” nie jest potrzebne, żeby rozpoznać nadużycie kontekstu. To, że ktoś wyrywa cytat i tworzy z tego doktrynę, nie oznacza, że potrzebujemy jakiejś ezoterycznej teorii kompletności – wystarczy znajomość tekstu i logiki. Twoje wprowadzenie tego pojęcia nic nie dodaje, a tylko zaciemnia problem – jakbyś musiał uzasadniać oczywistość czymś, co i tak nie ma operacyjnej definicji
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | To kompletność właśnie jest tym wymogiem, który narzuca interpretowanie różnych fragmentów Biblii w pewnych łączonych kontekstach, wzajemnie wyjaśniając wątpliwe aspekty. | 
 
 Ale to nie „wymóg kompletności” to narzuca, tylko po prostu zasady interpretacji tekstu wielowarstwowego. Znowu nadużywasz pojęcia, które samo nie ma ostrej definicji, a potem przypisujesz mu moc regulacyjną. Ale jeżeli nie potrafisz wskazać, kiedy konkretnie przekaz przestaje być „kompletny”, to używasz pojęcia w sposób arbitralny – i to ty wtedy decydujesz, gdzie ono „działa”, a gdzie „już nie działa”. Czyli nie ma tu obiektywnej mocy normatywnej, tylko twoje subiektywne „odczucie braku sensu” podniesione do rangi normy
 
 Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 23:00, 29 Wrz 2025, w całości zmieniany 4 razy
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 23:22, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Po pierwsze: nie zamierzam postulatem kompletności dezawuować Biblię jako całość. Co najwyżej ten postulat będzie uderzał w niektóre tejże Biblii interpretacje. | 
 
 Czyli przyznajesz, że twój postulat nie dotyczy samego tekstu, tylko sposobu jego odczytania – ale przez całą dyskusję wcześniej mówiłeś, jakby ten postulat dotyczył możliwości przekazu samego Objawienia. Jeżeli teraz go „łagodzisz” do poziomu interpretacji, to znaczy, że cała twoja teza o „nieudanym przekazie” już nie dotyczy Biblii, tylko odbiorcy. A więc twój własny postulat zmienia przedmiot krytyki w zależności od potrzeb. Nie trzymasz spójnej linii
 | 
 To ja przywołam moje pytanie (retoryczne) z pierwszego posta:
 
  	  | MD głosząc główna tezę wątku napisał: |  	  | Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci? | 
 Od początku jest tu zwrócenie uwagi na aspekt PRZEKAZU, bo
 - jest określenie "prostym ludziom" (nie jakimś absolutnym geniuszom)
 - jest konfrontacja rzeczy boskich, z ludzkimi
 - jest zwrócenie uwagi na kompletność, oddanie "boskich znaczeń".
 Od początku (jeśli ktoś czyta ze zrozumieniem) jest to, co teraz ja rzekomo "łagodzę". Otóż niczego nie łagodzę, tylko od początku z grubsza (bo oczywiście dodaję nowe komentarze) tę samą ideę głoszę.
 Nie dezawuuję więc BIBLII jako takiej, a PRZEKAZYWALNOŚĆ TREŚCI od Biblii do człowieka.
 
 Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 23:23, 29 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 23:36, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | MD głosząc główną tezę wątku napisał: Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci?
 | 
 
 Już na samym początku stawiasz pytanie retoryczne, które zakłada z góry, że przekaz kompletnego boskiego znaczenia jest niemożliwy. To nie jest badanie zagadnienia, tylko wstępne założenie, które ogranicza dyskusję
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | - jest określenie "prostym ludziom" (nie jakimś absolutnym geniuszom) 
 jest konfrontacja rzeczy boskich, z ludzkimi
 
 jest zwrócenie uwagi na kompletność, oddanie "boskich znaczeń".
 | 
 
 Łączysz prostotę odbiorców z wymaganiem kompletności boskich znaczeń, ale nie dowodzisz, że to połączenie skutkuje niemożnością przekazu. To tylko sugerujesz, bazując na niejasnym zestawieniu, a nie na konkretnej argumentacji
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Od początku (jeśli ktoś czyta ze zrozumieniem) jest to, co teraz ja rzekomo "łagodzę". Otóż niczego nie łagodzę, tylko od początku z grubsza (bo oczywiście dodaję nowe komentarze) tę samą ideę głoszę. | 
 
 Twierdzisz, że twoje stanowisko jest jednoznaczne i konsekwentne, ale w rzeczywistości twoje wywody często zmieniają zakres i sposób definiowania, co wprowadza niejasności i utrudnia zrozumienie, o co tak naprawdę ci chodzi. Typowa taktyka strategicznego relatywisty
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Nie dezawuuję więc BIBLII jako takiej, a PRZEKAZYWALNOŚĆ TREŚCI od Biblii do człowieka. | 
 
 Mówisz, że nie kwestionujesz Biblii jako całości, a jedynie przekazywanie jej treści, ale w praktyce używasz postulatu kompletności do krytyki pewnych interpretacji biblijnych. To w praktyce jest dezawuowaniem sposobu rozumienia Biblii, nie tylko samego procesu przekazu. I to powoduje brak jasności, czy tak naprawdę krytykujesz treść, czy interpretację. Mamy tu typowy zamęt i tak typowe dla Dyszyńskiego zmienianie reguł gry w trakcie gry, tylko po to, żeby Dyszyński jakoś wybrnął
 
 Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 23:40, 29 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Pon 23:45, 29 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | MD głosząc główną tezę wątku napisał: Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci?
 | 
 
 Już na samym początku stawiasz pytanie retoryczne, które zakłada z góry, że przekaz kompletnego boskiego znaczenia jest niemożliwy. To nie jest badanie zagadnienia, tylko wstępne założenie, które ogranicza dyskusję
 | 
 Masz tu lepszą propozycję?...
 Uważasz np. że każdy człowiek, niezależnie od jego poziomu intelektualnego w sposób kompletny odczytuje Biblię?...
 
 Ograniczam dyskusję, bo rysuję konkretną argumentację, a nie "nieograniczoną niczym dyskusję:
 
  	  | fedor napisał: |  	  | 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | - jest określenie "prostym ludziom" (nie jakimś absolutnym geniuszom) 
 jest konfrontacja rzeczy boskich, z ludzkimi
 
 jest zwrócenie uwagi na kompletność, oddanie "boskich znaczeń".
 | 
 
 Łączysz prostotę odbiorców z wymaganiem kompletności boskich znaczeń, ale nie dowodzisz, że to połączenie skutkuje niemożnością przekazu. To tylko sugerujesz, bazując na niejasnym zestawieniu, a nie na konkretnej argumentacji
 
 | 
 A ktoś coś w kontekście interpretacji Biblii dowodzi?...
 Interpretacje z założenia są INTERPRETACJAMI.
 Stawiasz mi zarzut, który jest tak uniwersalny, że gdyby się ludzie nim przejęli, to powinni w ogóle zrezygnować z badania Biblii, bo tam się też nie da DOWIEŚĆ, ze taka, a nie inna interpretacja Biblii jest tą słuszną.
 
 Któryś raz już POGRYWASZ takimi zarzutami, które tylko pokazują Twoją postawę: byle tylko się do czegoś przyczepić, obojętnie do czego się przyczepić, byle być tym negującym...
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 0:23, 30 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Masz tu lepszą propozycję?... | 
 
 Nie, Dyszyński, nie masz żadnej propozycji, tylko gulasz frazesów i uników. Gdy ktoś pyta o alternatywę, ty chowasz się za ogólnikami, zamiast podać konkretny, spójny pomysł. To nie jest poważne
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Uważasz np. że każdy człowiek, niezależnie od jego poziomu intelektualnego w sposób kompletny odczytuje Biblię? | 
 
 To jest pytanie retoryczne, które ma zamydlić oczy i odwrócić uwagę od sedna. Oczywiście, że nikt nie odczytuje Biblii kompletne, a twoja sugestia, że trzeba tu mnożyć interpretacje, żeby nie odpowiedzieć na krytykę, to po prostu ucieczka od odpowiedzialności. Nie chodzi o „kompletność”, tylko o rzetelność i logiczną spójność, której u ciebie brak
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Ograniczam dyskusję, bo rysuję konkretną argumentację, a nie "nieograniczoną niczym dyskusję: | 
 
 A twoja „konkretna argumentacja” to jeden wielki chaos i sprzeczności, które nie trzymają się kupy. To ty ograniczasz dyskusję do własnej bańki i zamykasz się na jakiekolwiek realne wyzwania, więc twoje ograniczanie to tylko przykrywka dla braku pomysłów i odwagi do prawdziwej konfrontacji
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | A ktoś coś w kontekście interpretacji Biblii dowodzi?... | 
 
 Ty dowodziłeś niedostępności znaczeń i relatywizmu poznawczego. A potem uciekłeś przed zarzutami w typowe przekomarzanki. A to co mamy wyżej to kolejna taka typowa zasłona dymna, którą stosujesz, żeby uniknąć odpowiedzi na konkretne zarzuty wobec twoich "argumentów". To nie jest żadne wytłumaczenie, tylko kolejny sposób na zmylenie przeciwnika
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Interpretacje z założenia są INTERPRETACJAMI. | 
 
 No i? Czy to znaczy, że każdy badacz ma siedzieć cicho, bo przecież to tylko interpretacja? Przestań udawać, że brak pewności jest równoważny z brakiem sensu czy wartości argumentu. Interpretacje mają stopnie trafności, logicznej spójności i zgodności z faktami — a twoje często nie wytrzymują nawet najprostszej krytyki
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Stawiasz mi zarzut, który jest tak uniwersalny, że gdyby się ludzie nim przejęli, to powinni w ogóle zrezygnować z badania Biblii, bo tam się też nie da DOWIEŚĆ, ze taka, a nie inna interpretacja Biblii jest tą słuszną. | 
 
 Co za infantylne gadanie. Właśnie dlatego badanie Biblii to praca analityczna, a nie bezmyślne powtarzanie tego, co komu pasuje. Ty używasz tego jako wymówki, żeby nie odpowiadać na krytykę swoich wniosków, a to jest po prostu tchórzostwo intelektualne i brak szacunku do dyskusji
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Któryś raz już POGRYWASZ takimi zarzutami, które tylko pokazują Twoją postawę: byle tylko się do czegoś przyczepić, obojętnie do czego się przyczepić, byle być tym negującym... | 
 
 Znowu kłamstwo i manipulacja z twojej strony. To ty odmawiasz merytorycznej odpowiedzi i chowasz się za frazesami o „przyczepianiu się”, bo nie masz argumentów. Jeśli krytyka twoich tez jest dla ciebie „negowaniem”, to znak, jak słabe i nieprzekonujące są twoje wypowiedzi. Nie wymyślaj fałszywych zarzutów, tylko weź się wreszcie do roboty i przestań się zasłaniać tandetnymi wymówkami
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 0:59, 30 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Masz tu lepszą propozycję?... | 
 
 Nie, Dyszyński, nie masz żadnej propozycji, tylko gulasz frazesów i uników. Gdy ktoś pyta o alternatywę, ty chowasz się za ogólnikami, zamiast podać konkretny, spójny pomysł. To nie jest poważne
 | 
 Czyli odpowiedzią na pytanie: czy fedor ma lepszą propozycję, niż ta, którą skrytykował u Dyszyńskiego, jest...
 stwierdzenie, że Dyszyński to taki wredny jest, że ojej...
 Ale Dyszyński PRZEDSTAWIŁ swoją propozycję, która stawia problem:
 Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci?
 Ta propozycja przez fedora została nawet zauważona i skomentowana jako: stawiasz pytanie retoryczne, które zakłada z góry, że przekaz kompletnego boskiego znaczenia jest niemożliwy.
 Nie mam nic przeciwko krytyce, ale oczekiwałbym, że fedor, który skrytykował jako "niemożliwy" przekaz kompletnego boskiego znaczenia teraz określi...
 ... stanowisko przeciwne?... - może jednak uważa, że każdemu człowiekowi da się przekazać komplet boskich znaczeń...
 - No chyba możesz się określić. Jeśli na moją negację takiego kompletnego przekazu odpowiadasz swoją krytyką, niezadowoleniem, to co to właściwie znaczy
 - zgadzasz się z tym (czyli też twierdzisz, że taki przekaz jest niemożliwy)
 - nie zgadzasz się (czyli bronisz stanowiska, że przekaz kompletny jest jednak możliwy)...
 No jak to u Ciebie jest?...
 Masz Ty tu jakieś zdanie w owej kwestii?...
 Czy tylko kręcisz kółeczka takiej ogólnej swoje niezgody i utyskiwań na Dyszyńskiego, bo to tak fajnie jest się nie zgadzać z Dyszyńskim, właściwie nawet nie wiedząc, czy ma się takie stanowisko jak on, czy przeciwne...
 Umiesz chociaż sam sobie określić  z czymś się zgadzasz, a z czym nie w owej kwestii?...
 A może tak już się zapętliłeś w tych polemicznych dryblingu na polu bramkowym, że sam nie wiesz, do której bramki miałbyś strzelać gole?...
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 2:09, 30 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Czyli odpowiedzią na pytanie: czy fedor ma lepszą propozycję, niż ta, którą skrytykował u Dyszyńskiego, jest... | 
 
 Zaczynasz od pytania, które w rzeczywistości jest podstępną manipulacją — sugerujesz, że skoro fedor skrytykował Dyszyńskiego, to musi mieć lepszą propozycję. To fałszywa dychotomia. Krytyka nie zawsze wymaga lepszej propozycji; czasem krytyka ma pokazać błędy czy nonsensy w tezie przeciwnika. W dodatku w twoim tekście nie ma ani słowa, by fedor cokolwiek konkretnego zaproponował. Już tu zaczynasz z błędną logiką: wymagając „lepszej propozycji” jednocześnie udowadniasz, że jej brak oznacza porażkę. Błędne koło
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | ...stwierdzenie, że Dyszyński to taki wredny jest, że ojej... | 
 
 Znowu infantylne uproszczenie. Nikt nie powiedział, że Dyszyński jest „wredny” z powodu jakichś osobistych cech — to ty wprowadzasz tę narrację, by wbić argumenty ad personam. Nie ma tutaj merytorycznej krytyki, tylko tania personalizacja dyskusji, co od razu dyskwalifikuje twój tok myślenia
 
 A tak na marginesie - jesteś wredny i nieudolnie to kamuflujesz. Ale to widać
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Ale Dyszyński PRZEDSTAWIŁ swoją propozycję, która stawia problem: | 
 
 Tylko że „postawienie problemu” nie jest jeszcze propozycją rozwiązania. Samo wskazanie trudności czy pytania to dopiero punkt wyjścia do debaty. Tymczasem ty robisz z tego sukces Dyszyńskiego, jakby samo zadanie pytania rozwiązywało kwestię. To nie jest argument, a przerzutka myślowa, którą od razu muszę obalić
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Czy przekazując prostym ludziom, posługującym się językiem wywiedzionym z praktycznych życiowych sytuacji treści duchowe, wyższe, głęboko etyczne i religijne, możliwe jest oddanie tych wielkich (boskich) znaczeń bezpośrednio i w kompletnej postaci? | 
 
 Twoje sformułowanie to typowa manipulacja erystyczna — ładnie brzmiące zdanie pełne mglistych terminów („wielkie (boskie) znaczenia”, „bezpośrednio i w kompletnej postaci”), które w praktyce oznacza po prostu pytanie „czy da się przekazać kompletną absolutną prawdę bez zniekształceń?”. Odpowiedź jest oczywista i od wieków rozumiana przez filozofię. Ale ty tu nie formułujesz pytania problemowego, tylko stawiasz pułapkę na rozmówcę. To pytanie to klasyczny strawman — po co wprowadzać do dyskusji pojęcia „bezpośrednio” i „kompletnej postaci”, skoro absolutna kompletność jest poza zasięgiem ludzkich możliwości poznawczych? Mylisz poziomy analizy
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Ta propozycja przez fedora została nawet zauważona i skomentowana jako: stawiasz pytanie retoryczne, które zakłada z góry, że przekaz kompletnego boskiego znaczenia jest niemożliwy. | 
 
 To nie jest komentarz na temat „fedora”, tylko wyraźne podsumowanie mojej krytyki. Jeśli sam Dyszyński ocenia, że pytanie jest retoryczne i zakłada niemożliwość, to dlaczego sam w to wątpi? Taka niespójność jest jawnym brakiem konsekwencji w twojej argumentacji. Kto tu kogo krytykuje za postawę z góry założoną, jeśli sam nie potrafisz jasno określić swojego stanowiska?
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Nie mam nic przeciwko krytyce, ale oczekiwałbym, że fedor, który skrytykował jako "niemożliwy" przekaz kompletnego boskiego znaczenia teraz określi... | 
 
 Tutaj znowu czysta manipulacja. Krytyka wcale nie wymaga tego, by natychmiast zaproponować coś odwrotnego i „określić stanowisko”. Można po prostu wskazać błąd lub nierealność w tezie, nie przedstawiając automatycznie alternatywy. Twoje oczekiwanie to zbyt uproszczona wizja dyskusji, a jednocześnie pułapka
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | ...stanowisko przeciwne?... - może jednak uważa, że każdemu człowiekowi da się przekazać komplet boskich znaczeń... | 
 
 Ta opcja, którą podsuwasz, jest skrajnym absurdem — kto w ogóle poważnie twierdzi, że absolutnie pełne, kompletne boskie znaczenia da się przekazać każdemu, zwłaszcza w języku prostych, życiowych metafor? To po prostu niemożliwe i irracjonalne. To właśnie jest pozycja absurdalna, którą ty wręcz podsuwasz jako „przeciwstawne stanowisko”. Wprowadzasz fałszywy dylemat: albo niemożliwe, albo totalne kompletne przekazywanie — a to klasyczne błędne koło
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | No chyba możesz się określić. Jeśli na moją negację takiego kompletnego przekazu odpowiadasz swoją krytyką, niezadowoleniem, to co to właściwie znaczy | 
 
 Przypominasz dzieciaka, który żąda od rozmówcy jasnej deklaracji bez rozumienia, że w tematach tak abstrakcyjnych i wielowymiarowych nie ma prostych odpowiedzi „tak” albo „nie”. To jest typowe upupianie rozmówcy, a nie rzeczowa dyskusja
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | - zgadzasz się z tym (czyli też twierdzisz, że taki przekaz jest niemożliwy) | 
 
 Po pierwsze: nie muszę się zgadzać, by wskazać, że twój sposób formułowania problemu jest niedorzeczny. Po drugie: zgoda lub niezgoda to za proste kategorie, by oddać naturę skomplikowanego zjawiska przekazu duchowego
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | - nie zgadzasz się (czyli bronisz stanowiska, że przekaz kompletny jest jednak możliwy)... | 
 
 Już obaliłem ten absurd — nikt rozumny nie twierdzi, że kompletność przekazu duchowego jest możliwa w sensie absolutnym i dosłownym. Także twoja próba sprowadzenia dyskusji do tego to zamykanie się na racjonalną debatę
 
 
  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | No jak to u Ciebie jest?... Masz Ty tu jakieś zdanie w owej kwestii?... Czy tylko kręcisz kółeczka takiej ogólnej swoje niezgody i utyskiwań na Dyszyńskiego, bo to tak fajnie jest się nie zgadzać z Dyszyńskim, właściwie nawet nie wiedząc, czy ma się takie stanowisko jak on, czy przeciwne... Umiesz chociaż sam sobie określić z czymś się zgadzasz, a z czym nie w owej kwestii?... A może tak już się zapętliłeś w tych polemicznych dryblingu na polu bramkowym, że sam nie wiesz, do której bramki miałbyś strzelać gole?... | 
 
 Taki absurdalny tekst to nic innego jak próba zawstydzenia i zmuszenia do wyłożenia kart — ale ta metoda ma na celu wyłącznie odwrócenie uwagi od braku twoich konkretnych argumentów i chaosu pojęciowego, który sam generujesz. Zamiast odpowiedzieć na zarzuty i rozwinąć myśl, atakujesz rozmówcę osobistym stylem, jakby brak jasności w jego wypowiedzi automatycznie przekreślał sam sens polemiki. To typowy zabieg frazeologiczny mający na celu uciszenie i zdominowanie dyskusji, nie zaś jej rzeczową kontynuację
 
 Cały ten twój fragment to kupa pozorów i manipulacji, pełnych błędnych założeń, pułapek erystycznych, fałszywych dylematów i prób zamazywania rzeczywistości. Nie ma tam żadnej konkretnej, jasnej propozycji ani merytorycznej argumentacji — tylko chaotyczna próba wymuszania odpowiedzi i przejmowania inicjatywy kamuflowaną agresją. Całkowity intelektualny chaos, który rozkładam bezlitośnie na czynniki pierwsze
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| Michał Dyszyński Bloger na Kretowisku
 
 
 Dołączył: 04 Gru 2005
 Posty: 37066
 Przeczytał: 53 tematy
 
 Skąd: Warszawa
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Wto 12:00, 30 Wrz 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				| Tak na początek, to dziękuje za tym razem nienapastliwy, pozbawiony obelżywości (pierwszy od wielu dyskusji) post. A do tego można by go chyba nazwać całkiem rzeczowym, skupionym na kwestiach merytorycznych. Ciekaw jestem, czy to będzie wyjątek, czy może jest to trwała zmiana. 
 Co do treści.
 W pewnym stopniu (!) mogę się z tym, co tam napisałeś zgodzić. Z perspektywy osoby, która ma w swojej świadomości wizję prawdziwości, z którą ją się osobiście nie zgadzam, ale u wielu osób ją obserwuję, mogę zrozumieć takie potraktowanie moich słów i odczucia, które w swoim poście zawarłeś.
 Z czym się nie zgadzam?…
 Krótko: Z OBRAZEM IDEI PRAWDZIWOŚCI, jaki niejawnie przemawia przez Twoje uwagi,  ja ogólnie się nie zgadzam, bo uważam go za niedojrzały, naiwny, bazujący na udawaniu przed sobą wielu rzeczy, które realnie nigdy się nie spełni. Osoba wyznająca te rzeczy ma wielką potrzebę, aby jednak owo niemożliwe stało się możliwym, to zakłamuje owe niewygodne prawdy tak skutecznie, tak się sama potrafi skołować w swoich rozpoznaniach, że później wierzy w paradoksalne rozumienie prawdziwości.
 
  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Nawet jeśli ja taki rzeczywiście jestem, to nijak to nie świadczy, że mój zarzut wobec Ciebie jest niesłuszny. | 
 
 Czyli Dyszyński mówi w skrócie: "Moje własne błędy nie obalają mojej krytyki twojej postawy." Z pozoru brzmi trzeźwo, ale pomińmy pozory. Ten tekst to typowa ucieczka w pseudo-neutralność – wycofanie siebie z odpowiedzialności za standard, jaki sam ustala. Gdyby jego podejście było konsekwentne, nie dałoby się nikomu postawić zarzutu, bo przecież ten sam zarzut można by teoretycznie odnieść także do oskarżyciela. Tyle że tak nie działa żadna zdrowa logika, żadna etyka argumentacji, żadna poważna epistemologia.
 
 To jest samo-unieważniająca się pozycja. Jeżeli moje (czy twoje) ewentualne błędy w myśleniu nie obalają naszego stanowiska, to tym bardziej jego własne błędy w myśleniu nie uprawniają go do stawiania zarzutów komukolwiek. Koniec końców: to albo się stosuje, albo nie. Dyszyński próbuje mieć ciastko i zjeść ciastko – stosuje zasadę tylko tam, gdzie mu wygodnie
 | 
 Błędy człowiek popełnia w życiu (prawie każdym). Zatem to, że się komuś wskaże (nawet słuszny) błąd ogólnie, że mu się przypnie (nawet słusznie) łatkę kogoś tam mało sympatycznego, czy mało wiarygodnego nie jest żadnym ARGUMENTEM W DANEJ SPRAWIE.
 Omawiany jest JAKIŚ PROBLEM. Ten problem ma swoje przesłanki, kontekst, potraktowanie przez dyskutantów. Jeśli jest spór na temat tego potraktowania, bo jeden z dyskutantów ma inne zdanie niż drugi, to rozstrzyganie tego, kto z nich ma rację W TEJ SPRAWIE z zasady powinno się odnosić do tego, co ktoś powiedział W TEJ SPRAWIE. Bo nawet jeśli Dyszyński ma nie tylko te wady, które wcześniej wskazał fedor, ale jeszcze ma (sam się do tego przyznaję) sto innych wad, niedoskonałości, to wciąż wskazywanie ogólne na te wady nie zmienia stanu w DANEJ SPRAWIE. Przypomnę więc:
 - „sprawą” było, to czy fedor umie wyjść z zamkniętego kręgu samopotwierdzenia.
 - fedor na to odpowiedział ogólną tyradą przeciw Dyszyńskiemu, użyciem różnych nazw pod tego ostatniego adresem, ale nie zająknął się nawet słowem w kwestii wyjścia z ww. zamkniętego kręgu
 - gdy Dyszyński zauważył, że to nie argumentuje z pytaniem W SPRAWIE
 wtedy
 - fedor zaczął wygłaszać te światłe opisy, jak to przecież błędy (ogólnie) świadczą o tym, że ktoś, kto je popełnia nie ma racji.
 I cały czas nie widać w tym (fakt, że pracowitym, rozbudowanym, erystycznie ciekawym) wywodzie fedora odniesienia się do kwestii wyjścia poza to, że fedor najpierw coś uroczyście ogłasza, potem to z hukiem potwierdza, na uwagi krytyczne krytykuje OSOBĘ krytykującego, ale nie jest w stanie podać nawet SAMEGO POMYSŁU na to, jak przestać być wciąż sędzią we własnej sprawie.
 
 Podejrzewam, że fedor nigdy nie chciał wyjść poza ten schemat bycia sędzią w sprawie swoich własnych argumentacji, przekonań itp. A jeśli nawet kiedyś taki pomysł mu zaświtał, to kompletnie by nie wiedział, jak się do sprawy zabrać. Bo fedor jest tak TOTALNIE PRZESIĄKNIĘTY POSTAWĄ AGITACYJNEGO WPIERANIA w stylu „moja prawda mojsza”, albo „jak się ze mną, albo z naszymi ktoś nie zgadza, to go nazwiemy …” (zamiast trzech kropek można wstawiać różne pejoratywne określenia), że już by po prostu nie umiał tej posady notorycznego sędziowania samemu sobie porzucić. On nie tylko nie ma na to pomysłu, ale nie ma też najmniejszej chęci, nie czuje tu żadnej potrzeby. Bo jest mu dobrze właśnie z tym, że się czuje tym wpierającym, grożącym, wywyższającym siebie, a poniżającym innych. Polubił to, przyzwyczaił się do tego, że nawet jakby coś samokrytycznego do głowy mu wpadło, to błyskawicznie to zablokuje i wyrzuci, aby potem sobie wmówić „co złe to tamci, a co dobre i słuszne to ja, albo nasi”.
 Gdyby Ci przyszło kiedyś poddawać się uczciwej zewnętrznej, obiektywnej ocenie, w której zablokowano by Ci możliwość wpierania swego, aż do upadłego, to byś chyba przeżył trudną do zniesienia traumę. Bo już pozamykałeś sobie bardzo szczelnie wszystkie najmniejsze kanały, z samokrytycyzmem.
 
 Więc ja tylko jeszcze raz potwierdzę: fedor nie jest w stanie podać (nawet najbardziej ogólnie) nawet jakoś ślad pomysłu takiego podejścia do argumentacji, w której można byłoby wyjść z tego błędnego kręgu potwierdzania sobie samemu wszystkiego, argumentowania „ja mam rację, bo mam rację”, czy „ja mam teraz rację, bo wskazuję na coś swojego, a przecież wcześniej wskazywałem, że tam też mam rację” itp.
 
 Komentujesz to np.
 
  	  | fedor napisał: |  	  | Twój dramat polega na tym, że mylisz pokorę epistemologiczną z kapitulacją poznawczą. Twoje „rozważania”, „próby wyjścia z kręgu” i „poszukiwania” są tylko nowocześnie sformatowanym sceptycyzmem, który pali każdy most zanim zdąży na niego wejść. I jeszcze się tym chełpi, bo przecież „nie daje się złapać na dogmat”. | 
 Czyli znowu „odpowiedzią” jest komentowanie Dyszyńskiego.
 Normalnie mamy piękny samograj – odpowiedzią na każdy problem jest stworzenie jakiegoś epitestu na Dyszyńskiego, przypisanie mu, że np. myli pokorę epistemologiczną z kapitulacją epistemologiczną.
 Tymczasem akurat kapitulacją epistemologiczna jest wg mnie niezdolność do wyjścia z tego zamkniętego kręgu potwierdzania sobie swoich przekonań wcześniejszymi własnymi przekonaniami, bo to KONSERWUJE KAŻDY BŁĄD W NIESKOŃCZONOŚĆ. To właśnie jest kapitulacja, że głównym argumentem jest WPIERANIE, ŻE TO MY MAMY RACJĘ, a dodatkowo atakowanie personalne oponenta.
 Oczywiście jak ktoś nie jest w stanie pojąć różnicy pomiędzy
 - pokonaniem personalnie osoby
 a
 - przedstawieniem lepszej od kogoś tam argumentacji.
 To się to wydaje jedno i to samo. Więc nie argumentując (W SPRAWIE), a atakując Dyszyńskiego, fedor będzie święcie przekonany, że Dyszyńskiego zaorał, ogolił, pokonał, czy jaki tam jeszcze na to epitet nie wymyśli, a jedynie zapomni…
 Że w ogóle nie zabrał głosu W SPRAWIE. Tak jakoś tu mu się zapomniało… (albo wciąż myśli, że tu nie ma żadnej różnicy).
 
 
 
  	  | fedor napisał: |  	  |  	  | Michał Dyszyński napisał: |  	  | Czyli odpowiedzią na pytanie: czy fedor ma lepszą propozycję, niż ta, którą skrytykował u Dyszyńskiego, jest... | 
 
 Zaczynasz od pytania, które w rzeczywistości jest podstępną manipulacją — sugerujesz, że skoro fedor skrytykował Dyszyńskiego, to musi mieć lepszą propozycję. To fałszywa dychotomia. Krytyka nie zawsze wymaga lepszej propozycji; czasem krytyka ma pokazać błędy czy nonsensy w tezie przeciwnika. W dodatku w twoim tekście nie ma ani słowa, by fedor cokolwiek konkretnego zaproponował. Już tu zaczynasz z błędną logiką: wymagając „lepszej propozycji” jednocześnie udowadniasz, że jej brak oznacza porażkę.
 | 
 Uważam, że każdy rodzaj krytyki ma sens wtedy, gdy DAŁOBY SIĘ ZROBIĆ COŚ LEPIEJ, czyli jeśli jest (przeoczona, niewykorzystana) alternatywa dla tego, co ktoś zrobił, a krytyka na to wskazuje. Krytykowanie kogoś, kto to zrobił, nie mając realnej alternatywy, jest po prostu nieuczciwa.
 Twoje krytyki mnie są z zasady nieuczciwe, co po prostu czepieniem się jakkolwiek, byle się okazać tym krytykującym, a pomijając tej krytyki zasadność. Kto ma nieco oleju w głowie oczywiście to bez trudu dostrzeże, bo to widać na każdym kroku.
 
 Ale trochę pociągnę dodatkowo zagadnienie ogólne związku krytyki z alternatywą dla krytykowanego aspektu. Krytyka osoby ma sens jedynie wtedy, gdy wskazuje na jakiś WYBÓR owej osoby. Wybór zaś zakłada obecność alternatywy. Jeśli nie ma alternatywy, to krytyka nie odnosi się do realnego wyboru, czyli jest nieskuteczna.
 Jeśli ktoś upiera się przy przylepianiu do osoby okoliczności, na którą ta osoba nie miała wpływu, z racji na to, że nie ma tu wyboru, to od razu widać, że to jest nieuczciwa postawa. A stosowanie nieuczciwych postaw w dyskusji znamionuje osobę kłamliwą, niewiarygodną. Jeśli zaś jakiś dyskutant dowiedzie wielokrotnie, że niczemu, co on głosi nie można wierzyć wprost, bo w większości znanych przypadków to głoszenie okazuje się manipulacją, to rozsądny człowiek nie zaufa już takiemu komuś, gdy sprawa będzie dotyczyła aspektów wątpliwych, nieznanych. Manipulujący dyskutant zostaje ostatecznie poniżony do roli kogoś, czyje słowa się z zasady lekceważy, bo są one bardzo mało wiarygodne. Taki dyskutant zrujnował swoją reputację.
 
 Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 19:28, 01 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
		| fedor 
 
 
 Dołączył: 04 Paź 2008
 Posty: 16069
 Przeczytał: 77 tematów
 
 
 Płeć: Mężczyzna
 
 | 
			
				|  Wysłany: Śro 6:22, 01 Paź 2025    Temat postu: |  |  
				| 
 |  
				|  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Tak na początek, to dziękuje za tym razem nienapastliwy, pozbawiony obelżywości (pierwszy od wielu dyskusji) post. | 
 
 Już na wstępie zaczynasz udawać wdzięczność, jakby to miało przykryć fakt, że twoja argumentacja jest słaba jak nigdy. Nienapastliwy? Po prostu dlatego, że nie masz nic, czym mógłbyś mnie uderzyć, więc udajesz grzeczność. To nie jest szczerość, tylko taktyka obronna przed kolejnym rozbiciem twoich tez
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | A do tego można by go chyba nazwać całkiem rzeczowym, skupionym na kwestiach merytorycznych. Ciekaw jestem, czy to będzie wyjątek, czy może jest to trwała zmiana. | 
 
 Rzeczowy? Przypomnij sobie, że rzeczowość to nie jest udawanie, że się dyskutuje, tylko faktyczne mierzenie się z argumentami, a nie ich pomijanie czy wykręcanie się od odpowiedzi. Twoje teksty to do tej pory festiwal unikania tematu i zmiękczania własnej niekonsekwencji. Jeśli to ma być „trwała zmiana”, to znaczy, że albo podnosisz lot, albo stajesz się bardziej sprytny w manipulacji. Oba scenariusze dla ciebie słabe
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | W pewnym stopniu (!) mogę się z tym, co tam napisałeś zgodzić. | 
 
 „W pewnym stopniu” – czyli nie całkowicie, bo przecież przyznanie racji bez zastrzeżeń podważyłoby całą twoją linię obrony. Typowe dla ciebie bicie na zwłokę. Gdzie konkrety? Czego dotyczy ten „pewien stopień”? Bez tego to tylko frazes
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Z perspektywy osoby, która ma w swojej świadomości wizję prawdziwości, z którą ją się osobiście nie zgadzam, ale u wielu osób ją obserwuję, mogę zrozumieć takie potraktowanie moich słów i odczucia, które w swoim poście zawarłeś. | 
 
 Przyznajesz, że masz inną wizję prawdy, a potem twierdzisz, że ta moja jest „tylko” wizją innych ludzi. Po pierwsze, prawda to nie „wizja” ludzi. Po drugie, ty próbujesz uczynić z prawdy subiektywne widzimisię, podcinajac wszystkie swoje wywody na dzień dobry. Twoja postawa to zamiana prawdy na „opinię”, co jest esencją relatywizmu. Jesteś zbyt leniwy, by uzasadnić, dlaczego ta twoja „wizja prawdziwości” miałaby być lepsza niż cokolwiek innego. Sam siebie zapędzasz w kozi róg za każdym razem, gdy uciekasz w typowy dla siebie relatywizm strategiczny i tak charakterystyczne dla ciebie rozmemłanie
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Z czym się nie zgadzam?… Krótko: Z OBRAZEM IDEI PRAWDZIWOŚCI, jaki niejawnie przemawia przez Twoje uwagi, z którym ja ogólnie się nie zgadzam, bo uważam go za niedojrzały, naiwny, bazujący na udawaniu przed sobą wielu rzeczy, które realnie nigdy się nie spełni. | 
 
 Tu wyciągasz całą gamę insynuacji: niedojrzałość, naiwność, udawanie. To klasyczny zabieg twojego rodzaju myślenia, by zdyskredytować przeciwnika zamiast skonfrontować się z argumentami. Twoje zarzuty to nic więcej niż frustracja wynikająca z braku własnych spójnych tez
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Osoba wyznająca te rzeczy ma wielką potrzebę, aby jednak owo niemożliwe stało się możliwym, to zakłamuje owe niewygodne prawdy tak skutecznie, tak się sama potrafi skołować w swoich rozpoznaniach, że później wierzy w paradoksalne rozumienie prawdziwości. | 
 
 To nie jest „zakłamywanie prawdy”, tylko przyjęcie idei prawdy, która wymaga pokory, a nie wygodnych uproszczeń. Ty natomiast opisujesz prawdziwego wierzącego jak wariata, który się „skołował”, ale to ty jesteś tym, który próbuje wmówić, że prawda to coś elastycznego i zmiennego według własnego widzimisię. To ty wymyślasz „paradoksalne rozumienie prawdy”, bo boisz się tego, co cię ogranicza
 
 Twoja postawa to ucieczka od prawdy i próbujesz ją zbić atakiem ad personam zamiast rzeczową argumentacją. To nie działa
 
 Dyszyński, twoje słowa zdradzają klasyczną ucieczkę przed prawdą, której boisz się nawet nazwać po imieniu. Mówisz o „wizji prawdziwości”, którą „osobiście się nie zgadzasz”, a jednocześnie przyznajesz, że jest ona obserwowana i żywa u wielu ludzi. To właśnie odrzucasz, bo nie pasuje do twojego relatywistycznego światopoglądu
 
 Przypisujesz oponentowi naiwną potrzebę, by „niemożliwe stało się możliwym”, ale to ty pokazujesz tu, jak bardzo twoja postawa jest ułomna i infantylna. Twój „paradoksalny obraz prawdziwości” to nic innego jak rozmycie i relatywizacja, które nie potrafią udźwignąć ani logiki, ani realiów życia
 
 To, co nazywasz „zakłamaniem”, to w rzeczywistości zwykła próba obrony fundamentów wiary przed twoją intelektualną anarchią. Tymczasem ty sam pokazujesz, że nie masz żadnego stabilnego punktu odniesienia, więc wszystko, co „realnie się nie spełni”, to jest konsekwencja właśnie twojego własnego odrzucenia jakiejkolwiek trwałej prawdy. Nie masz prawa nazywać czyjeś wiary „udawaniem”, skoro twoje „rozpoznania” opierają się wyłącznie na własnych wątpliwościach i braku wiary w coś więcej niż ty sam
 
 Twoja postawa to typowy relatywizm strategiczny, który prowadzi do wewnętrznego chaosu i rozbicia. A ja ci mówię jasno – to ty jesteś tym, który żyje w złudzeniach, a nie ci, którzy trwają w swych przekonaniach. Ty nie masz przekonań. Ty masz tylko kaprysy, które stosujesz w zależności od potrzeby chwili
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Błędy człowiek popełnia w życiu (prawie każdym). Zatem to, że się komuś wskaże (nawet słuszny) błąd ogólnie, że mu się przypnie (nawet słusznie) łatkę kogoś tam mało sympatycznego, czy mało wiarygodnego nie jest żadnym ARGUMENTEM W DANEJ SPRAWIE. | 
 
 Ależ Dyszyński, właśnie w tym tkwi sedno twojego myślenia – rozdzielasz błędy osoby od meritum dyskusji, jakby były zjawiskami całkowicie odrębnymi. Tymczasem w logice i w realnej argumentacji osobiste wady czy niekonsekwencje (zwłaszcza jeśli to błędy myślowe) są nieodłącznym elementem oceny, czy argumentacja jest wiarygodna i spójna. Nie ma mowy o magicznym „wskazywaniu błędu” bez wpływu na wartość argumentu. Jeśli ktoś stale się myli i nie potrafi uzasadnić swoich tez, to jego słowa same w sobie tracą rangę dowodu. I nie, to nie jest ad hominem, tylko analiza jakości argumentu
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Omawiany jest JAKIŚ PROBLEM. Ten problem ma swoje przesłanki, kontekst, potraktowanie przez dyskutantów. Jeśli jest spór na temat tego potraktowania, bo jeden z dyskutantów ma inne zdanie niż drugi, to rozstrzyganie tego, kto z nich ma rację W TEJ SPRAWIE z zasady powinno się odnosić do tego, co ktoś powiedział W TEJ SPRAWIE. | 
 
 To brzmi jak pobożne życzenie, które ignoruje ludzką naturę i realia dyskusji. W dyskusji nie wystarczy tylko mówić „co w sprawie”, trzeba też umieć słuchać, rozumieć i odnosić się do całości kontekstu, łącznie z historią argumentacji przeciwnika. Jak ktoś wielokrotnie udowadniał, że nie potrafi logicznie wyjść poza zamknięte kręgi myślowe, to nie można tego pominąć. Twoje „rozstrzyganie” izolujące wypowiedzi jakby w próżni jest naiwnym uproszczeniem
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Bo nawet jeśli Dyszyński ma nie tylko te wady, które wcześniej wskazał fedor, ale jeszcze ma (sam się do tego przyznaję) sto innych wad, niedoskonałości, to wciąż wskazywanie ogólne na te wady nie zmienia stanu w DANEJ SPRAWIE. | 
 
 Typowa sztuczka z odcinaniem się od konsekwencji. „Mam sto wad, ale to nie ma nic wspólnego z tym, czy mam rację w tym jednym konkretnym punkcie”. To kompletna bzdura. Jeśli ktoś nie potrafi podać merytorycznych argumentów i zamiast tego szuka usprawiedliwień w rzekomej odrębności „wady” od „sprawy”, to znaczy, że po prostu nie ma racji. Wady myślenia i postawy wpływają na jakość wniosków
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Przypomnę więc: - „sprawą” było, to czy fedor umie wyjść z zamkniętego kręgu samopotwierdzenia. - fedor na to odpowiedział ogólną tyradą przeciw Dyszyńskiemu, użyciem różnych nazw pod tego ostatniego adresem, ale nie zająknął się nawet słowem w kwestii wyjścia z ww. zamkniętego kręgu | 
 
 Odwracasz kota ogonem. Ja dokładnie wskazałem, że „wyjście z zamkniętego kręgu” to właśnie porzucenie fałszywych relatywistycznych założeń, które Dyszyński z uporem maniaka próbuje bronić. To nie jest kwestia „jak wyjść” ale czy w ogóle chce się wyjść. A jak nie, to można sobie bełkotać o „samopotwierdzeniu” do woli
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | gdy Dyszyński zauważył, że to nie argumentuje z pytaniem W SPRAWIE wtedy - fedor zaczął wygłaszać te światłe opisy, jak to przecież błędy (ogólnie) świadczą o tym, że ktoś, kto je popełnia nie ma racji. | 
 
 Nie „zacząłem wygłaszać” a uparcie wskazywałem na fundamentalny problem, że nie da się budować prawdziwej argumentacji bez uznania jakiejkolwiek trwałej zasady i bez rzeczowego odnoszenia się do krytyki własnych błędów. Kto ich nie widzi i nie chce dostrzegać, ten uwięziony jest w własnym bagnie myślowym. Tak jak właśnie ty
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | I cały czas nie widać w tym (fakt, że pracowitym, rozbudowanym, erystycznie ciekawym) wywodzie fedora odniesienia się do kwestii wyjścia poza to, że fedor najpierw coś uroczyście ogłasza, potem to z hukiem potwierdza, na uwagi krytyczne krytykuje OSOBĘ krytykującego, ale nie jest w stanie podać nawet SAMEGO POMYSŁU na to, jak przestać być wciąż sędzią we własnej sprawie. | 
 
 Znów manipulujesz i ignorujesz. Podstawą „wyjścia z kręgu” jest właśnie prawdziwa pokora intelektualna, czyli gotowość do przyjęcia jakiejkolwiek trwałej prawdy, a nie tylko własnej „oceny”. To jest dla ciebie niedostępne, bo jesteś ugrzęźnięty w subiektywnym relatywizmie. Ty zaś nie chcesz porzucić własnych złudzeń i szukasz wymówek, by bronić swojego „sędziowania”
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Podejrzewam, że fedor nigdy nie chciał wyjść poza ten schemat bycia sędzią w sprawie swoich własnych argumentacji, przekonań itp. | 
 
 To znowu żałosne odwracanie kota ogonem i kompletny brak samokrytyki z twojej strony. To ty jesteś niewolnikiem własnego ego i relatywizmu. Nie masz żadnego pomysłu na prawdziwą argumentację, bo uparcie trwasz w anarchii intelektualnej, gdzie wszystko może być „prawdą”, w zależności od potrzeby chwili, i nikt nie jest autorytetem. Dla ciebie nawet Jezus nie jest autorytetem, bo gdy mówi coś tobie niewygodnego, jak na przykład o Kościele, któremu trzeba być posłusznym i który On sam zbudował (Mt 16,18; Mt 18,17), albo gdy mówi o wiecznym piekle (Mt 25,41.46), to wtedy rozmywasz Jego słowa do granic absurdu
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Bo fedor jest tak TOTALNIE PRZESIĄKNIĘTY POSTAWĄ AGITACYJNEGO WPIERANIA w stylu „moja prawda mojsza”, albo „jak się ze mną, albo z naszymi ktoś nie zgadza, to go nazwiemy …” | 
 
 Po pierwsze, to ty stosujesz agitację i relatywistyczne zamieszanie, a nie ja. Po drugie, „moja prawda mojsza” to twój wymysł, bo ja nie twierdzę, że mam "prywatną prawdę". To ty wprowadzasz chaos i pseudo-prawdy, a potem żalisz się, że ktoś cię rozlicza
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | że już by po prostu nie umiał tej posady notorycznego sędziowania samemu sobie porzucić. | 
 
 Właśnie – ty nie umiesz porzucić swojego relatywizmu i anarchii intelektualnej, więc ciągle się kręcisz w błędnym kole własnych wymówek i subiektywnych interpretacji. To jest problem, a nie moja „postawa”. Ty po prostu stoisz w miejscu od lat, a właściwie to już tylko się cofasz
 
 Twoje wypowiedzi to ciągłe zaprzeczanie wszystkiemu, realiom i fundamentom racjonalnej dyskusji. Twój problem nie tkwi w tym, że ja rzekomo nie potrafię wyjść z własnych przekonań, tylko że ty nie chcesz wyjść z anarchii relatywizmu i własnego ego, które podsuwa ci iluzje „prawdy” na własny użytek. Masz do wyboru: albo zmieniasz podejście i zaczynasz realnie dyskutować, albo dalej tkwiąc w swoich wymówkach, pozostaniesz jedynie zawodowym mistrzem erystyki i samousprawiedliwiania
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | On nie tylko nie ma na to pomysłu, ale nie ma też najmniejszej chęci, nie czuje tu żadnej potrzeby. | 
 
 To jest po prostu bezczelne i zupełnie nieuzasadnione przypuszczenie. Skąd Dyszyński wie, co czuję albo czego chcę? To jest czysta projekcja jego własnych uprzedzeń, a nie argument. Brak konkretnych dowodów czy choćby minimalnej próby uzasadnienia. Oskarża mnie o brak chęci i potrzeby bez żadnej podstawy — to klasyczny przykład „argumentu z braku wyobraźni” i manipulacji
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Bo jest mu dobrze właśnie z tym, że się czuje tym wpierającym, grożącym, wywyższającym siebie, a poniżającym innych. | 
 
 To jest absurd. Ktoś pisze, że ja się czuję wywyższający? Gdzie tu jakikolwiek rzetelny argument czy choćby ślad obiektywnej analizy? To jest zwykłe wrzucenie mnie do szuflady „negatywnych emocji”, żeby od razu mnie zdyskredytować bez rzeczowej dyskusji. Jakaś herezja argumentacyjna — personalne wycieczki zamiast merytoryki
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Polubił to, przyzwyczaił się do tego, że nawet jakby coś samokrytycznego do głowy mu wpadło, to błyskawicznie to zablokuje i wyrzuci, aby potem sobie wmówić „co złe to tamci, a co dobre i słuszne to ja, albo nasi”. | 
 
 Oto mamy bezczelne przypisywanie intencji i motywacji bez najmniejszego dowodu. Skąd pewność, że ktoś „błyskawicznie blokuje samokrytykę”? To kolejny atak ad personam bez treści i sensownego uzasadnienia. Gdyby Dyszyński naprawdę miał argumenty, to by je przedstawił, zamiast wysnuwać teorie spiskowe na temat mojego „wymyślania sobie racji”. Tymczasem jest to tylko bezpodstawna insynuacja i próba ośmieszenia
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Gdyby Ci przyszło kiedyś poddawać się uczciwej zewnętrznej, obiektywnej ocenie, w której zablokowano by Ci możliwość wpierania swego, aż do upadłego, to byś chyba przeżył trudną do zniesienia traumę. | 
 
 Znów — nie tylko projekcja, ale i wręcz psychoanaliza na odległość, zupełnie bezpodstawna. Nie ma żadnej „obiektywnej oceny” w opisie Dyszyńskiego, to jedynie jego wymysł. A już „trauma” to dramatyzacja na poziomie przedszkola. Dyszyński rzuca te epitety, żeby wywołać emocje, a nie rozmawiać racjonalnie. Totalny brak powagi
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Bo już pozamykałeś sobie bardzo szczelnie wszystkie najmniejsze kanały, z samokrytycyzmem. | 
 
 Nie, to ty sam.zamknąłeś sobie kanały do rzetelnej debaty, sięgając po tak ordynarne i płytkie insynuacje
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Więc ja tylko jeszcze raz potwierdzę: fedor nie jest w stanie podać (nawet najbardziej ogólnie) nawet jakoś ślad pomysłu takiego podejścia do argumentacji, w której można byłoby wyjść z tego błędnego kręgu potwierdzania sobie samemu wszystkiego, argumentowania „ja mam rację, bo mam rację”, czy „ja mam teraz rację, bo wskazuję na coś swojego, a przecież wcześniej wskazywałem, że tam też mam rację” itp. | 
 
 To jest zwykła kłamliwa manipulacja i kompletny brak znajomości podstaw argumentacji. Po pierwsze, nie jest prawdą, że „nie potrafię podać pomysłu” na konstruktywną argumentację. Cały czas to robię. Po drugie, zarzut „ja mam rację, bo mam rację” jest tu strawestowany i wymyślony na potrzeby zmyślonego strawmanu. Dyszyński znowu robi dokładnie to, co sam zarzuca — pomija fakty, tworzy fałszywe uproszczenia i odmawia racji bez żadnej podstawy
 
 Cała wypowiedź Dyszyńskiego to nie argumentacja, a infantylna projekcja i osobiste wycieczki, które nie mają nic wspólnego z logiką, rzetelnością czy choćby minimalną szczerością intelektualną. Dyszyński w żadnym momencie nie stawia prawdziwych zarzutów, tylko bredzi w stylu taniego trolla
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Czyli znowu „odpowiedzią” jest komentowanie Dyszyńskiego. | 
 
 Dyszyński jak zwykle próbuje unikać meritum, skupiając się na personalnych zmaganiach zamiast na treści. Twierdzenie, że „odpowiedzią jest komentowanie Dyszyńskiego” to nic innego jak próba ucieczki od rzeczowej dyskusji. Jeśli ktoś nie potrafi odnieść się do konkretów, tylko zrzuca wszystko na „komentowanie mnie”, to znaczy, że sam nie ma nic do powiedzenia
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Normalnie mamy piękny samograj – odpowiedzią na każdy problem jest stworzenie jakiegoś epitestu na Dyszyńskiego, przypisanie mu, że np. myli pokorę epistemologiczną z kapitulacją epistemologiczną. | 
 
 To jest dokładnie to, co robi Dyszyński – wyrzuca z siebie etykiety bez żadnej argumentacji, licząc, że rzucając chwytliwe hasła, przekona kogokolwiek. Przypisywanie mi mylenia pokory z kapitulacją to kolejny nieudolny atak ad personam bez próby obrony własnego stanowiska. Dyszyński nie rozumie, że prawdziwa pokora epistemologiczna wymaga gotowości do zmiany zdania, a nie sztywnego utknięcia w błędach
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Tymczasem akurat kapitulacją epistemologiczna jest wg mnie niezdolność do wyjścia z tego zamkniętego kręgu potwierdzania sobie swoich przekonań wcześniejszymi własnymi przekonaniami, bo to KONSERWUJE KAŻDY BŁĄD W NIESKOŃCZONOŚĆ. | 
 
 Ale kto tu dokładnie w ten sposób argumentuje? To przecież Dyszyński sam utknął w swoim błędnym kole, odmawiając przyjęcia jakiejkolwiek krytyki, a zamiast tego recytując mantrę „fedor nie ma pomysłu” i „tylko ataki personalne”. Sam nie podaje ani jednego spójnego argumentu, tylko powtarza tę samą frustrację
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | To właśnie jest kapitulacja, że głównym argumentem jest WPIERANIE, ŻE TO MY MAMY RACJĘ, a dodatkowo atakowanie personalne oponenta. | 
 
 Co za hipokryzja. Dyszyński nieustannie zaprzecza istnieniu jakichkolwiek racji po mojej stronie, redukując wszelkie kontrargumenty do „ataków personalnych”. To on stosuje „wpieranie”, czyli ślepe obstawanie przy swoich tezach, nie podając nic ponad własne emocje i insynuacje
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Oczywiście jak ktoś nie jest w stanie pojąć różnicy pomiędzy - pokonaniem personalnie osoby a - przedstawieniem lepszej od kogoś tam argumentacji. | 
 
 I to właśnie ja robię. Dyszyński jednak nie potrafi zrozumieć, że jego „argumenty” to nie argumenty, a osobiste wycieczki. Twierdzenie, że komentarze wobec niego są „pokonaniem personalnym” to żałosna próba ucieczki od merytoryki
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | To się to wydaje jedno i to samo. Więc nie argumentując (W SPRAWIE), a atakując Dyszyńskiego, fedor będzie święcie przekonany, że Dyszyńskiego zaorał, ogolił, pokonał, czy jaki tam jeszcze na to epitet nie wymyśli, a jedynie zapomni… Że w ogóle nie zabrał głosu W SPRAWIE. | 
 
 Jest dokładnie odwrotnie — to Dyszyński konsekwentnie nie potrafi podać niczego poza osobistymi pretensjami. Jeśli twierdzi, że nie zabieram głosu w sprawie, to kłamie i zakłamuje rzeczywistość. Wszystkie jego argumenty sprowadzają się do personalnych wrzutek i insynuacji, a nie merytorycznych kontrpropozycji
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Tak jakoś tu mu się zapomniało… (albo wciąż myśli, że tu nie ma żadnej różnicy). | 
 
 Nie zapomniało się nic — to Dyszyński celowo miesza pojęcia, aby zmylić czytelnika i ukryć brak własnych argumentów. Jego cała wypowiedź to pokaz ignorancji i słabości intelektualnej, którymi próbuje maskować własną porażkę w dyskusji
 
 Dyszyński nie przedstawił ani jednej sensownej odpowiedzi w sprawie. Wszystko, co robi, to tanie zagrywki personalne i odwracanie uwagi od własnej niekompetencji argumentacyjnej. To właśnie on tkwi w błędnym kole, podczas gdy ja konsekwentnie wskazuję na jego brak racjonalności
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Uważam, że każdy rodzaj krytyki ma sens wtedy, gdy DAŁOBY SIĘ ZROBIĆ COŚ LEPIEJ, czyli jeśli jest (przeoczona, niewykorzystana) alternatywa dla tego, co ktoś zrobił, a krytyka na to wskazuje. | 
 
 To jest fundamentalny błąd poznawczy i logiczny. Dyszyński przedstawia absurdalne kryterium dla sensu krytyki — że krytyka jest ważna tylko wtedy, gdy istnieje realna, lepsza alternatywa. A co z krytyką mającą na celu wyłącznie wskazanie błędów, niekoniecznie z natychmiastową alternatywą? To jest klasyczne myślenie „wszystko albo nic”, które zabija każdą konstruktywną debatę. Krytyka jest narzędziem poznawczym, które służy do ujawniania wad i niedoskonałości, nawet jeśli natychmiastowe rozwiązanie nie jest oczywiste. Dyszyński próbuje zawęzić pole krytyki, by uniknąć odpowiedzialności za własne błędy lub argumenty
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Krytykowanie kogoś, kto to zrobił, nie mając realnej alternatywy, jest po prostu nieuczciwe. | 
 
 To jest zwykła hipokryzja i nonsens. Krytyka nie wymaga zawsze gotowej alternatywy, żeby być uczciwa. Jeśli to byłoby prawdą, to wszyscy, którzy wskazują na błędy systemu czy błędy w myśleniu, byliby automatycznie skreśleni, bo „nie mają realnej alternatywy”. To absurdalne i wygodne usprawiedliwienie dla obrony status quo i zasłanianie się brakiem pomysłów, byle tylko nie przyznać racji krytykom
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Twoje krytyki mnie są z zasady nieuczciwe, co po prostu czepieniem się jakkolwiek, byle się okazać tym krytykującym, a pomijając tej krytyki zasadność. | 
 
 To jest zwyczajna projekcja. Dyszyński sam nie potrafi odpowiedzieć na merytoryczne argumenty, więc zrzuca wszystko na „nieuczciwość” krytyki, nie podając ani jednego sensownego kontrargumentu. To typowa taktyka gaslightingu, by zbić z tropu przeciwnika i zamienić krytykę w personalny atak. Próba zdyskredytowania krytyki zamiast rzeczowej obrony własnych tez jest dowodem na brak merytorycznych podstaw
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Ale trochę pociągnę dodatkowo zagadnienie ogólne związku krytyki z alternatywą dla krytykowanego aspektu. Krytyka osoby ma sens jedynie wtedy, gdy wskazuje na jakiś WYBÓR owej osoby. Wybór zaś zakłada obecność alternatywy. | 
 
 To kolejny absurd. Dyszyński próbuje zawęzić krytykę osoby do „wyboru”, jakby ludzie działali wyłącznie w idealnym świecie pełnym alternatyw. W rzeczywistości często działamy w warunkach ograniczeń, presji i konieczności podejmowania decyzji w sytuacjach trudnych i skomplikowanych. Krytyka wyborów, które mogły być lepsze lub mniej błędne, jest absolutnie zasadna — nawet jeśli alternatywa nie była oczywista lub łatwo dostępna. Dyszyński buduje tu fikcję, by odrzucić każdą krytykę osobistą jako „nieuczciwą”, co jest bezczelnym fałszem
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Jeśli nie ma alternatywy, to krytyka nie odnosi się do realnego wyboru, czyli jest nieskuteczna. | 
 
 Brednie. Tymczasem krytyka pełni też funkcję refleksyjną i rozwojową. Nawet jeśli alternatywa nie jest natychmiast dostępna, sama krytyka otwiera przestrzeń do poszukiwań i poprawy. Dyszyński redukuje krytykę do czysto instrumentalnej roli, by odrzucić wszelką odpowiedzialność. To jest aroganckie i intelektualnie nieuczciwe
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Jeśli ktoś upiera się przy przylepianiu do osoby okoliczności, na którą ta osoba nie miała wpływu, z racji na to, że nie ma tu wyboru, to od razu widać, że to jest nieuczciwa postawa. | 
 
 Krytyka powinna być rozsądna i brać pod uwagę okoliczności. Ale Dyszyński posługuje się tym, by zbudować mur nie do przebicia i odrzucić krytykę, która może się jednak opierać na faktycznych błędach lub niedociągnięciach, nawet jeśli pełnej alternatywy nie było. Krytyka nie musi być „idealna”, żeby mieć sens
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | A stosowanie nieuczciwych postaw w dyskusji znamionuje osobę kłamliwą, niewiarygodną. | 
 
 Ironia jest taka, że to właśnie Dyszyński stosuje nieuczciwe zagrywki — ignorowanie argumentów, manipulacje definicjami, personalne ataki i próby wycofania się z debaty, gdy brakuje mu racji. Sam sobie wystawia świadectwo, a próbuje narzucić innym standardy, których sam nie spełnia
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Jeśli zaś jakiś dyskutant dowiedzie wielokrotnie, że niczemu, co on głosi nie można wierzyć wprost, bo w większości znanych przypadków to głoszenie okazuje się manipulacją, to rozsądny człowiek nie zaufa już takiemu komuś, gdy sprawa będzie dotyczyła aspektów wątpliwych, nieznanych. | 
 
 Dyszyński przerzuca odpowiedzialność za swoją utratę wiarygodności na innych. To wygodny sposób, by uniknąć obrony swoich tez. Gdzie są konkretne dowody na to, że ja miałbym być „manipulatorem” albo kłamcą? To bezpodstawne pomówienia
 
 
  	  | Dyszyński napisał: |  	  | Manipulujący dyskutant zostaje ostatecznie poniżony do roli kogoś, czyje słowa się z zasady lekceważy, bo są one bardzo mało wiarygodne. Taki dyskutant zrujnował swoją reputację. | 
 
 Tak naprawdę to Dyszyński sam niszczy swoją reputację własnym cynizmem i brakiem argumentów. Próba zamiany ról: on oskarża mnie o manipulację, a sam wykazuje się manipulacją i brakiem szacunku dla dyskusji. Zrujnowanie reputacji nie następuje przez krytykę, ale przez arogancję i niekompetencję, którą Dyszyński tutaj pokazuje na każdym kroku
 
 Dyszyński stawia absurdalne i nie do obrony kryterium sensu krytyki — że bez natychmiastowej, wyraźnej alternatywy krytyka jest nieuczciwa. To jest kompletne nieporozumienie funkcji krytyki i brak zrozumienia podstawowej logiki dyskusji. Dodatkowo, posługuje się on manipulacjami, projekcjami i osobistymi insynuacjami, by odwrócić uwagę od własnej niekompetencji i braku racjonalnych argumentów. Całość jego wypowiedzi to skąpany w hipokryzji i intelektualnej nieuczciwości bełkot, który nie zasługuje na żadne poważne traktowanie
 
 Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Śro 6:49, 01 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
 |  |  
		| Powrót do góry |  |  
		|  |  
		|  |  
  
	| 
 
 | Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach
 Nie możesz zmieniać swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz głosować w ankietach
 
 |  fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
 Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
 
 |