Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sfinia czyta Hryniewicza!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Sztuka a światopogląd
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21631
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:54, 23 Sie 2023    Temat postu:

Żart: nie sposób na świni nie czytać Michała ...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:32, 23 Sie 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zaburzenie (silne) miłości, podobnie jak zaburzenie silne prawdy objawi się NIEZDOLNOŚCIĄ do funkcjonowania mentalnego pozwalającego łączyć świadomość z resztą - ze światem.

Dodałbym chyba jeszcze jedną wskazówkę w związku z potępieniem: nie dozwolić, aby zaczęły nami szarpać uczucia z gatunku pogardy, wściekłości, nienawiści, pragnienia destrukcji, odrzucenia wszystkiego, lekceważenia innych, żądania absolutnego wywyższenia. Jeśli się takie uczucia pojawią (sam fakt przelotnego ich się pojawiania może być do pewnego stopnia naturalny), to koniecznie należałoby "wziąć się w garść", coś z tym zrobić. Coś koniecznie!


To co piszesz wydaje mi się szczególnie cenne i ważne. Rozumiem to tak, że ktoś kto nie potrafi wzrastać w miłości i dążyć do prawdy na swój temat, ostatecznie doświadczy jakiegoś wielkiego poczucia nieszczęścia, cierpienia. Nie rozumiem jednak dlaczego ludzie nie widzą potrzeby, aby przejmować się tymi "złymi" uczuciami i lekceważą to, aby starać się zmieniać na lepsze. Przecież tu chodzi o własne szczęście!
Znam pewnego człowieka (mam blisko niego swoje stanowisko w pracy; gościu mocno po 60tce.), który jest dość kłutliwą osoba, lubi rządzić i żeby było po jego myśli, czasem z małych bzdur potrafi zrobić wielką awanturę, dobrze widzi drzazgę w czyimś oku, a już niekoniecznie problem u siebie. Potrafi szybko się zdenerwować i awanturować. Bardzo chętnie krytykuje i ocenia innych (zwłaszcza takiego jednego nieco starszego od niego) w sposób bardzo nieobiektywny, krzywdzący. Ale też nie jest jakimś do gruntu złym człowiekiem. Bo dba o swoją rodzinę, uwielbia swoje wnuki (zawsze mówi o nich z troską), można z nim też pożartować, raczej pomocy nie odmówi chyba, że będzie to nie po jego myśli, ale mimo wszystko lubi się mądrować. Straszny gaduła (w ogóle go to nie obchodzi czy mi się chce słuchać jego życiowych opowieści). Trochę męczący człowiek, ale generalnie są rzeczy za które można go lubić i szanować.
Co ważne to to, że człowiek ten uważa się za wierzącego (bo do Kościoła chodzi, nawet kiedyś wspominał, że często bywa u spowiedzi - ale to chyba ze strachu, bo gość po zawale, a po drugie ma nieciekawe wyniki badań, a bez spowiedzi do nieba człowiek się nie dostanie :rotfl: ,no ale mniejsza o to).
No i nie tak dawno, bardzo krytykował za jakość roboty innego pracownika (tego nieco starszego od niego) - oni się nie lubią, nawet do przepychanek dochodziło między nimi :rotfl: ), tak bardzo go krytykował, jego osobę, zdolności itd., że mnie to już trochę zaczynało irytować, ja generalnie nie lubię się wtrącać i podkręcać emocji, ale tym razem postanowiłem, że się odezwę i rzuciłem wyzwanie temu, ponad dwa razy starszemu, znajomemu z pracy. Powiedziałem mniej więcej tak: "Panie Andrzeju, a może niech pan sprobuje dla odmiany znaleźć jakieś pozytywy u pana "kolegi", którego tylko pan potrafi krytykować. Nie można tylko widzieć w kimś same złe rzeczy, cechy itd. Niech pan się wykaże zdolnością znalezienia czegoś dobrego, pozytywnego w pana "koledze", choć JEDNĄ rzecz, tyle pan da radę!"
- On się zaśmiał i powiedział, że nic nie będzie szukać, że nic się nie da znaleźć.
To mnie wtedy trochę poniosło teologicznie. :) Dobra - sobie myślę - ostatni argument, z mojej strony. I mówię do niego mniej więcej tak: "jeśli pan nie znajdzie w sobie mocy, aby znaleźć coś pozytywnego w drugim człowieku, jeśli pan będzie tylko krytykował i poniżał drugiego, to ostatecznie obróci się to przeciw panu, stanie się to po śmierci, na sądzie. Biblia mówi, że każdemu odmierzą tak jak człowiek odmierzał innym, jaką miarą mierzyliśmy ludzi, taką i nam odmierzą. Musi pan znaleźć w sobie moc do szukania dobra w innych, musi pan się postarać zmienić".
- Trochę się zmieszał, zaśmiał i powiedział, że on już jest, jaki jest i się nie zmieni - mniej więcej coś takiego powiedział.

Nie miałem więcej argumentów. Czułem się bezradny i byłem głęboko przekonany, że obserwuję człowieka, który zmierza ku potępieniu. Nie mogę zrozumieć dlaczego ludzie gardzą rozwojem duchowości. To jest w naszym interesie, aby się zmieniać. Czy ludzie nie chcą być szczęśliwi? Spełnieni? Piękni wewnętrznie? :think:


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Śro 22:41, 23 Sie 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31342
Przeczytał: 96 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:57, 23 Sie 2023    Temat postu:

Katolikus napisał:
Musi pan znaleźć w sobie moc do szukania dobra w innych, musi pan się postarać zmienić".
- Trochę się zmieszał, zaśmiał i powiedział, że on już jest, jaki jest i się nie zmieni - mniej więcej coś takiego powiedział.

Nie miałem więcej argumentów. Czułem się bezradny i byłem głęboko przekonany, że obserwuję człowieka, który zmierza ku potępieniu. Nie mogę zrozumieć dlaczego ludzie gardzą rozwojem duchowości. To jest w naszym interesie, aby się zmieniać. Czy ludzie nie chcą być szczęśliwi? Spełnieni? Piękni wewnętrznie? :think:

Ciekawe sformułowanie "on już jest, jaki jest i się nie zmieni". Z jednej strony świadczy o tym, że trochę do niego dotarłeś, że jakoś uznał, iż ta jego postawa nie jest tą przynoszącą mu chlubę, a jednak nie chce (nie umie) nic z tym zrobić.
To SŁABOŚĆ. Według niektorych słabość to przecież nic złego. Wszyscy jakoś jesteśmy słabi. A jednak...
jest słabość i słabość, jedna drugiej nierówna. Jest słabość, którą w sobie zaakceptowaliśmy, a także taka, z którą walczymy. Słabość, którą zwalczyliśmy staje się ostatecznie naszą chlubą. Słabość, którą w sobie pielęgnujemy, będzie nas oskarżała, będzie naszą hańbą. Ale jedno i drugie jest słabością.
Myślę, że ten człowiek, o którym pisałeś nie lubi za wiele myśleć, ma słabą zdolność autorefleksji. Jemu rozpoznania podpowiadają instynkty, obiegowe przekonania, które (bezrefleksyjnie w większości) wchłonął. Jakoś tacy ludzie żyją - to, co dostali od losu/genów/świata dobrego czasem się ujawni, czasem zostanie przytłumione tym złym. Jak wypadnie, jak się zdarzy...
Tacy ludzie nie tworzą siebie. Jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, takim mnie masz - głosi porzekadło o ludziach, którzy nie chcą się rozwijać. Talenty dostane, pod koniec życia odkopane z ziemi zostaną zaprezentowane "oto masz swoja własność". Człowiek był trochę dobry, a trochę zły, a nic (albo bardzo niewiele) zrobił, aby być lepszym.
Co z tego wyniknie?
- Brak zasługi, brak możliwości powiedzenia kiedyś "to ja swoją pracą i przemyślnością odmieniłem zło w dobro".
Niektórzy pewnie się boją, że jak się zmienią, to JUŻ NIE BĘDĄ ONI. Nie chcą stracić siebie, myśląc, iż to wredne i głupie w nich to (jak sądzą) też są "oni". Tyle, że to wredne i głupie zostanie potępione. A jeśli było nimi, to automatycznie to właśnie oni zostaną potępieni. Jeśliby uznali, że wredne to nie "oni", tylko aberracja, przeszkoda dla "prawdziwych ich", to potępiając zło, które było ich udziałem, nie potępialiby siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:39, 28 Sie 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Jest słabość, którą w sobie zaakceptowaliśmy, a także taka, z którą walczymy. Słabość, którą zwalczyliśmy staje się ostatecznie naszą chlubą. Słabość, którą w sobie pielęgnujemy, będzie nas oskarżała, będzie naszą hańbą. Ale jedno i drugie jest słabością.


Niestety z mojego doświadczenia wynika, że ludzie to, co w nich słabe uważają, że to jest coś godnego utrzymywania i okazywania "na zewnątrz" np., problematyczne sytuacje, które powstają w relacjach międzyludzkich najlepiej rozwiązywać agresją, krzykiem, okazaniem siły - niczym zwierze. I uważają, że to jest "ok". Jeżeli, ktoś w życiu nie doświadczył czegoś, co mogłoby odmienić jego myślenie i skłonić do refleksji to ktoś taki całe życie może się pogrążać w swoich słabościach.


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Pon 10:40, 28 Sie 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:06, 29 Sie 2023    Temat postu:

"Bóg lubi happy end

Wacław Hryniewicz OMI

Piekło nie jest obozem koncentracyjnym. To stan duchowy, a nie miejsce w zaświatach

Bóg chciał, aby istoty rozumne dokonywały wyboru dobra w sposób wolny i nieprzymuszony. Obdarzeni wolnością doświadczamy skutków swoich złych decyzji, często niezmiernie bolesnych i tragicznych. Nadzieja uczy, że cierpliwa miłość Boga okaże się ostatecznie zwycięska. Żaden ze zwolenników nadziei powszechnego zbawienia nie przeczy pośmiertnej egzystencji ludzi w stanie, który Pismo Święte nazywa Gehenną, a który później nazwano piekłem. Przeciwstawiamy się jedynie doktrynie o wieczności tego stanu. Takie stanowisko jest wyrazem nadziei, że nikt nie może dobrowolnie odrzucać Boga na zawsze.

Bóg nie przygotował wieczności piekła

W przypowieści Jezusa o sądzie nad narodami Król mówi do tych, którzy pospieszyli z pomocą ludziom w potrzebie: ''Zbliżcie się, błogosławieni mojego Ojca, weźcie w posiadanie Królestwo, przygotowane wam od założenia świata'' (Mt 25,34). W odniesieniu zaś do ludzi samolubnych, niewrażliwych na ludzkie potrzeby padają słowa: ''Odejdźcie od Mnie przeklęci w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom'' (w. 41).

Nie są to jednak słowa gniewu, jak się je często rozumie (na podstawie błędnego przekładu: ''Idźcie precz!''). Ten, który nie został posłany na świat, ''aby świat osądził, lecz aby świat został przez Niego zbawiony'' (J 3,17), wypowiada je z życzliwością wobec tych, którzy pobłądzili. Chodzi o ludzi, którzy źle postępując, przeklęli sami siebie lub na których zaciążyło przekleństwo ze strony tych, którym w potrzebie nie okazali pomocy, współczucia i miłosierdzia. Czeka ich bolesne przejście przez cierpienie i oczyszczenie, które niektórzy Ojcowie Kościoła wschodniego pojmowali jako karę terapeutyczną ku poprawie.

Ewangelia sugeruje, że istnieją dwie całkowicie różne cechy jakościowe pośmiertnej rzeczywistości. Królestwo Boże jest odwiecznym celem stworzenia świata. Zostało przygotowane od jego ''założenia''. Natomiast istnienie piekła nie należy do ostatecznej postaci stworzenia. Nie zostało stworzone przez Boga. Powstało z powodu ''diabła i jego aniołów'' oraz wskutek decyzji wolnych stworzeń, które znalazły się we władaniu złych mocy. Jako takie nie ma samodzielnego bytu, lecz jest stanem tymczasowym.

Przypowieść o Sądzie Ostatecznym kończy się słowami: ''I pójdą ci na karę (kólasin) wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego'' (Mt 25,46). W zastosowaniu do grzesznych ludzi owo starannie dobrane w Ewangelii słowo kólasis oznacza ich ukaranie, ale z określonym celem pedagogicznym i terapeutycznym, którym jest opamiętanie, poprawa i uzdrowienie (w ogrodnictwie oznacza ono okrzesywanie dzikich pędów, uszlachetnienie drzew i krzewów owocowych).

W połączeniu z takim sensem tego słowa przymiotnik ''wieczny'' nie oznacza bynajmniej, iż chodzi o stan rzeczywiście ostateczny i nieodwracalny. Chodzi o intensywność cierpienia i długie trwanie. ''Przeklęci'' mają oczyścić się w ogniu skruchy i wyrzutów sumienia. Sędzia każe im odstąpić od siebie do czasu nawrócenia, gdyż ich obecny stan jest nie do pogodzenia z Jego Królestwem.

Kara i męka dopuszczone przez Boga są elementem boskiej pedagogii względem ludzkości. Taka kara ma sens jedynie wówczas, gdy może osiągnąć swój cel naprawczy i terapeutyczny. Inna kara, nawet tylko dopuszczona przez Boga, nie byłaby godna Jego miłości i miłosierdzia względem ludzi, także tych zatraconych i ''przeklętych''. Pan dziejów odsyła wszystkich, na których ciąży wina i przekleństwo ludzkiej krzywdy, aby najpierw przeszli przez ''ogień wieczny'' i ''karę wieczną''. Ogień jest symbolem oczyszczenia. Określenie ''ogień wieczny'' symbolikę tę rozszerza na trwanie w stanie intensywnej męki. Nie zostało powiedziane, iż na tym kończą się dzieje stworzenia z Bogiem. Nastąpiło tylko odesłanie winowajców w stan kary ku poprawie.

Nie mówmy o ''pustym piekle''!

Potoczny, wręcz marketingowy sposób mówienia o ''pustym piekle'' sugeruje, że piekło jako miejsce wiecznej kary dla grzesznych istot zostało stworzone przez Boga, chociaż w końcu okaże się puste. Tak mówiąc, zgoła nieświadomie Go zniesławiamy. Piekło nie jest karnym obozem koncentracyjnym. To stan wewnętrznej pustki i rozdwojenia w samym wnętrzu człowieka, w jego rozdartym i zbuntowanym człowieczeństwie. Niebo i piekło są przede wszystkim stanem duchowym, a nie konkretnym miejscem w zaświatach.

Spotkanie z Bogiem jest sądem i oddzieleniem dobra od zła. Kiedy człowiek nie oczyścił się i nie wyzwolił od zła, wówczas doświadcza w sobie samym męczącego podziału, pustki, samotności i rozdwojenia. Tę pustkę przeżywa jako niekończącą się, ''wieczną mękę'' i ''wieczny ogień''. Piekielne cierpienie opisane zostało w symbolicznych obrazach biblijnych, zaczerpniętych głównie z terminologii apokaliptycznej, których nie należy rozumieć w sensie dosłownym. Jest to w gruncie rzeczy opis intensywnego cierpienia z powodu nieurzeczywistnionej miłości, wyraz świadomości własnej winy i pozbawienia się szczęścia.

Wieczność nieba i piekła są jakościowo różne i dlatego zgoła nieporównywalne. Nie istnieje wieczność piekła rozumiana jako zła nieskończoność i trwanie bez końca. Prawosławny teolog Paul Evdokimov pisał: ''Pogląd o wiecznych cierpieniach to pogląd szkolny, uproszczona teologia o charakterze pokutnym, nie biorąca pod uwagę głębi takich tekstów jak J 3,17 i 12,47. Nie do przyjęcia byłoby wyobrażać sobie, że obok wieczności Królestwa Bóg przygotowuje wieczność piekła, która byłaby przecież swoistą porażką Bożego planu, a więc częściowym zwycięstwem zła''.

Opowieść o świecie ma nie tylko dobry początek: ''A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre'' (Rdz 1,31). Ma ona również obietnicę dobrego końca: ''aby Bóg był wszystkim we wszystkich'' (1 Kor 15,28). On jako najbardziej twórczy Artysta miłuje dobrą historię i dobre zakończenie.

Dobry Pasterz będzie szukał, ''aż znajdzie''

Jezus mówił w swoich przypowieściach, że pasterz poszukuje zaginionej owcy, dopóki jej nie odnajdzie; że kobieta szuka zgubionej monety, aż ją znajdzie; że ojciec wyczekuje powrotu zabłąkanego syna, aż ten powróci... (Łk 15). Owo krótkie ewangelijne słowo: ''aż'', ''dopóki'' jest w całej Biblii jednym ze słów budzących najwięcej nadziei. Skoro Bóg jest wieczny, ''aż'', znaczy, że nigdy nie jest za późno. To największa nadzieja na odnalezienie zagubionych.

Zapytany o to, kto może być zbawiony, Nauczyciel z Nazaretu powiedział: ''Dla ludzi jest to niemożliwe, dla Boga zaś wszystko jest możliwe'' (Mt 19,26). Warto przypomnieć jeszcze inne słowa Jezusa: ''Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. Je także muszę przyprowadzić i będą słuchać mojego głosu. I będzie jedna owczarnia i jeden pasterz'' (J 10,16). Porównał siebie do dobrego pasterza, który pragnie szukać ''innych''. Tak postępuje Ten, kto prawdziwie miłuje. Nie ma w nikim, nawet w najbardziej zatwardziałym człowieku, takiej przeszkody do zbawienia, której Bóg nie zdołałby przezwyciężyć.

''Pociągnę wszystkich''

Mądrość Ewangelii uczy, że Bóg respektuje naszą ludzką wolność i niepowtarzalną osobowość w najwyższym stopniu, na Jemu tylko właściwy sposób. Nie narzuca siłą swojej woli, nie przymusza, lecz wciąż zaprasza, przekonuje i pociąga, aby wszystkich doprowadzić do ostatecznego spełnienia. A ma czym pociągać i urzekać! Sprawiają to Jego miłość, dobroć i piękno, działające od wewnątrz na umysł i serce człowieka. O boskim sposobie tego oddziaływania, bez pogwałcenia wolności, nie musimy wiedzieć wszystkiego po tej stronie życia.

Każdy może się nawrócić

Stwórca nigdy nie traktuje nikogo jak bezwolnego przedmiotu. Prawda przynagla do decyzji, ale nie jest odczuwana jako pogwałcenie ludzkiej osobowości. Poddanie się jej sile i urokowi odczuwamy jako dobrodziejstwo i ocalenie. Bóg potrafi w swojej mądrości - w tym świecie lub przyszłym - doprowadzić najbardziej opornych do sytuacji, w której prawda zjawi się z nieodpartą siłą i pobudzi do wewnętrznego współdziałania. Boski sposób przyciągania nie niszczy ludzkiej wolności, ale ją wyzwala. Takie jest tajemnicze działanie Bożej dobroci.

Nadzieja uczy, że Bóg w końcu przezwycięży wszelki opór ze strony swoich stworzeń. Jest pewny, że może dar wolności ocalić przed ostateczną zatratą w nieposłuszeństwie i buncie. Jego prawda wyzwala i przemienia. Miłując swoje stworzenia, obdarza już w życiu doczesnym niektórych ludzi darem zrozumienia i wolności.

Z każdym grzesznikiem dzieje się chyba ostatecznie tak jak z Szawłem na drodze do Damaszku. Spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem odmieniło całe jego życie - z prześladowcy chrześcijan stał się apostołem Pawłem. Nie miał Bogu za złe, że uleczył jego ślepotę. Nieustannie Mu za to dziękował, jak o tym świadczą jego listy. Był pewien, że potrafi także wszystkich doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa dobra.

Odwieczny paradygmat nawrócenia jest zawsze ten sam: przemożna miłość Boga wyzwala ludzką wolność ze stanu zaślepienia i wewnętrznego zniewolenia.

Ostateczny triumf Boga

Dzieląc ludzi na zbawionych i potępionych, dualistyczna eschatologia wyklucza możliwość, że Bóg w swojej dobroci, miłosierdziu i mądrości potrafi w końcu urzeczywistnić wszystkie swoje zamiary. Stanowisko to opiera się na założeniu, że cokolwiek Bóg uczyni, nie skłoni zatwardziałego grzesznika do skruchy i pojednania. Nie pomoże żadne oświecenie ani żadna kara.

W takiej wizji dzieje ludzkości kryją w sobie nieuchronną tragedię. Zwycięstwo Boga nigdy nie będzie całkowite. Jest On nie tylko Bogiem triumfu, ale także Bogiem porażki. A wszystkiemu winna jest wolna wola rozumnych stworzeń. Stwórca pozwala, aby część z nich poniosła szkodę nie do naprawienia. Jeżeli moment śmierci krystalizuje ludzką wolę na zawsze i uniemożliwia dalszą przemianę, wszystko zdaje się już rozstrzygnięte raz na zawsze.

Jest to aprioryczne założenie, wynikające z takiej koncepcji śmierci, która wyklucza zmianę podjętych w życiu decyzji. W przeciwieństwie do tej wizji uniwersalizm nadziei wskazuje na wizję ostatecznego triumfu Stwórcy i Zbawiciela. Obrońcy uniwersalizmu utrzymują, że nie dopuszcza On żadnego zła, choćby w naszych oczach najstraszliwszego, którego skutków nie mógłby ostatecznie przezwyciężyć. Potrafi usunąć wszystkie przeszkody powstałe wskutek złych decyzji człowieka i urzeczywistnić wszystkie zbawcze zamiary. Zatriumfują w końcu Jego miłość i mądrość. Zło zostanie całkowicie zniszczone.

Bóg nie dopuści do tego, aby istota przez Niego umiłowana wyrządziła niepowetowaną szkodę sobie i innym. Potrafi wyzwolić ją z zamknięcia w sobie samej. Ten, kto w pełni rozumie skutki swoich wyborów i wolny jest od zniewolenia przez zwodnicze iluzje i grzeszne pragnienia, nie będzie skłonny do odrzucenia Bożego daru. Można mieć uzasadnioną nadzieję, że doświadczenie własnego nieszczęścia i cierpienia nakłoni nawet najbardziej zatwardziałych grzeszników do skruchy i nawrócenia. Dobrowolnie zwrócą się ku Bogu. Taka decyzja będzie w pełni świadoma, w niczym nie naruszająca ich wolności.

Przeczuwali to w głębi ducha niektórzy wielcy artyści. Przykładem może być, mimo wszystkich motywów budzących strach, przedstawienie Sądu Ostatecznego przez Michała Anioła na freskach Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. W tym roku przypada 500. rocznica ich powstania.

W inspirującym artykule ''Czas apokalipsy'' (''Gazeta'' z 18-19 sierpnia br.) Waldemar Januszczak pisze: ''Cała Kaplica Sykstyńska drży ze strachu, ponieważ rozpoczął się koniec, a koniec zaczyna się od trzęsienia ziemi''. Chyba jednak nie cała, bez żadnego przebłysku nadziei... Po świeżym odrestaurowaniu malowideł zauważono, że potępieńcy nie zostali bynajmniej strąceni do piekła, lecz znajdują się na dnie doliny, gdzie widnieje rzeka i łódź. Interpretatorzy zwracają uwagę, że są to stare symbole oczyszczenia po śmierci i możliwości ocalenia.

Boska pedagogia uzdrawiania wolności

Nasze losy są wzajemnie ze sobą powiązane. Wybitny teolog prawosławny Sergiusz Bułgakow podkreślał, że istnienie piekła dotyka całej ludzkości i całego Kościoła jako ''wspólna choroba'' i ''powszechna udręka''. Ci, którzy cieszą się już darem zbawienia, cierpią także z powodu piekła grzeszników. Zbawienie nie dotyczy jedynie każdego poszczególnego człowieka. Jest sprawą miłości, wstawiennictwa i wysiłków całej ludzkości dla ocalenia tych, których wolność potrzebuje uzdrowienia.

Wszyscy potrzebujemy Zbawiciela i Ratownika. Nieprzypadkowo Duch Święty nazywany jest w tradycji chrześcijańskiej Parakletem (Parákletos ), czyli Obrońcą, Orędownikiem i Pomocnikiem. To On pomaga uwolnić się z niewoli grzechu i zła. Ocalenie jest także Jego dziełem. To On leczy rany stworzenia i przenika także głębokości piekła. Dzięki Jego działaniu przedłuża się proces uzdrowienia i odrodzenia wszędzie tam, gdzie są ludzie potrzebujący ocalenia.

Człowiek jest istotą myślącą. Nie zatraca tej zdolności także po drugiej stronie życia. Doświadczenie cierpienia i własnej grzeszności potrafi skutecznie rozpraszać wszelkie złudzenia. Bóg przychodzi z pomocą swemu grzesznemu stworzeniu. Potrafi ocalić i zbawić każdego, usuwając niewiedzę, zwodnicze motywy wprowadzające w błąd oraz zniewolenie, którego źródłem są grzeszne pragnienia.

Taka jest Boska pedagogia uzdrawiania wolności, wyzwalania i przywracania jej prawdziwej celowości. Bóg nie gwałci wolności swego rozumnego stworzenia, ale nie pozostawia jej samej sobie. Czyni wszystko, aby ją ku sobie przyciągnąć, oczarować swoim dobrem i pięknem.

To nie Bóg nakłada coraz większe cierpienia na potępionych. Pozwala On jedynie na to, aby doświadczyli nieuchronnych skutków swoich błędnych i grzesznych decyzji. To nie męka zadawana przez Boga, ale sama prawda o skutkach oddzielenia od Niego prowadzi do wewnętrznej przemiany. Stwórca dopuszcza, abyśmy sami doświadczyli skutków trwania w grzechu. Dzięki temu objawia się destruktywny charakter złych decyzji i wyborów dokonanych w życiu. Kara staje się w ten sposób środkiem poprawczym: ''Do Niego przyjdą zawstydzeni wszyscy, którzy się na Niego zżymali'' (Iz 45,24).

Grzeszny człowiek odkryje bezpodstawność swojego buntu i oporu. Przekona się z własnego doświadczenia, że chcąc istnieć bez Boga, pomnaża jedynie swoją niedolę. To doświadczenie jest Bożym darem i pomocną ręką, która pozwala odnaleźć prawdę o samym sobie i swojej rzeczywistej sytuacji przed obliczem Stwórcy.

Dzieci ukrywającego się Boga

Ludzka niewiedza, niejasność sytuacji, błędne postrzeganie rzeczywistości w określonych okolicznościach życia - wszystko to przesłania nam i zakrywa rzeczywistą prawdę o Bogu. Skoro jest On Bogiem ukrywającym się, to nasza odpowiedzialność za popełniane błędy staje się mniejsza.

Sytuacja niejasności, niewiedzy i możliwych złudzeń sprawia, że jako słabi ludzie łatwo rozmijamy się z celem swego istnienia. Nieprzypadkowo biblijne rozumienie grzechu (hamartia ) etymologicznie znaczy właśnie ''nie trafić w cel''(hamartánein ). Grzech odwodzi człowieka i oddala od własnego przeznaczenia. Kto rozmija się z celem, popełnia błąd, przywiązuje się do różnych własnych iluzji i ponosi tego konsekwencje. Uniwersalizm nadziei przekonuje, że jako istoty rozumne, myślące i wolne wszyscy zdołają dokonać w końcu właściwego odkrycia.

W ciągu całego ziemskiego życia trwa nasz eksperyment z Bogiem. Przedłuża się również po jego drugiej stronie. Bolesne konsekwencje własnych decyzji rozproszą w końcu te iluzje, które skłaniały nas do odrzucenia Boga, i staną się wołaniem o pomoc płynącym z głębi ludzkiego ducha. Dla Boga wystarczy najmniejszy gest zwrotu ze strony zagubionej istoty, aby doprowadzić ją do pojednania i ocalenia.

Jeżeli odrzucamy Boga w ziemskim życiu, czynimy tak z jakiegoś powodu. Może to być na przykład fałszywe wyobrażenie o Nim wyniesione z tradycyjnej religijności własnego środowiska. Mogą to być głębokie urazy wyniesione już z wczesnego dzieciństwa. Może to być przekonanie o Jego nieistnieniu lub Jego wrogości wobec ludzkiego szczęścia. Człowiek może myśleć, iż jest to postawa racjonalna, podyktowana poczuciem ludzkiej godności. Wszystkie argumenty za istnieniem Boga nie dają nam, ludziom istniejącym w czasie, pełnej oczywistości. Wiara musi pozostać wiarą.

Dziś lepiej rozumiemy różne motywy przemawiające za ateizmem. Pytamy jednak o to, czy możliwą jest rzeczą odrzucać Boga przez całą wieczność, nie mając ku temu żadnego motywu, kiedy wszystko wskazuje na to, że przyjęcie oferty zbawienia byłoby największym dobrem. Uzasadniona jest nadzieja, że Bóg powstrzyma nas od tego rodzaju ewentualności. Jeśli jest Przyjacielem ludzi, prawdziwym Philánthropos , jak sławi Go tradycja wschodnia, ocali nas wszystkich od niebezpieczeństwa irracjonalnej wolności.

Błogosławione granice wolności

Bóg nigdy nie cofa swojej oferty zbawienia. Kto jej nie przyjął, nadal zachowuje możliwość zmiany swojej decyzji. Pozostajemy zawsze wolni do przyjęcia daru zbawienia. W świecie Bożym nie ma pośpiechu. Cierpliwość Boga nie zna granic. Miłując swoje stworzenia, nigdy się od nich nie odwraca. Nigdy nie przestanie pociągać ich ku sobie i przywracać im prawdziwą wolność wyboru. Nie bez powodu nazywamy Go nie tylko Stwórcą, ale także Zbawicielem i Lekarzem. To Jego prawda ocala nas od ekstremalnej, irracjonalnej i bezsensownej wolności niszczącej ostateczną celowość naszego istnienia. Z tego punktu widzenia jest rzeczą zgoła nieprawdopodobną, aby człowiek mógł odrzucić Boga na zawsze.

Nadzieja uczy o dobrej przemianie i ostatecznym pojednaniu ze Stwórcą. Jedni dochodzą do celu szybciej, droga innych jest bardziej wydłużona i bolesna. Cierpienie skłania do skruchy i przezwyciężenia oporu. Konsekwencje grzechu stają się środkiem terapeutycznym, gdyż odsłaniają rzeczywistość oddzielenia od samego źródła szczęścia. Pozwalają dostrzec bezsens własnych złudzeń, które prowadziły do podejmowania złych decyzji życiowych, ze szkodą dla siebie i innych ludzi.

To, czego człowiek nie jest w stanie naprawić, może uczynić Bóg, jak mówi o tym wiara w zmartwychwstanie umarłych. Nie zapobiega On zbrodniom, morderstwom czy samobójstwom w świecie ludzkim. Tragedia Holocaustu jest tego najbardziej wymownym przykładem. Nie pozwala On wszakże człowiekowi całkowicie unicestwić drugiego, wraz z ciałem i duszą. Takiej wolności, a raczej swawoli, na szczęście nikt nie posiada. Bóg nie pozwala również, aby człowiek całkowicie zniszczył możliwość przyszłego szczęścia w drugim człowieku i w samym sobie. Są to dobroczynne i błogosławione granice wolności, która nam, ludziom, przeradza się w swawolę - granice wynikające z miłości i troski Boga o ostateczne dobro wszystkich Jego stworzeń.

Wierzę, że Bóg nie traci kontroli nad biegiem ludzkich dziejów. Niech pamiętają o tym ci, którzy w ślad za Chrystusem powołani są do tego, aby szukać, a nie potępiać poranionych przez życie ludzi. Najpierw trzeba jednak zatroszczyć się o nawrócenie własnego serca, aby w poszukiwaniu Boga było zdolne do otwarcia, rozumienia inności, przyjazne ludziom i życzliwe, a nie ciasne i nienawistne."

[link widoczny dla zalogowanych]


Warte zapamiętania:

Piekło nie jest obozem koncentracyjnym. To stan duchowy, a nie miejsce w zaświatach

Obdarzeni wolnością doświadczamy skutków swoich złych decyzji, często niezmiernie bolesnych i tragicznych. Nadzieja uczy, że cierpliwa miłość Boga okaże się ostatecznie zwycięska.

''Przeklęci'' mają oczyścić się w ogniu skruchy i wyrzutów sumienia.

ich obecny stan jest nie do pogodzenia z Jego Królestwem.

Inna kara, nawet tylko dopuszczona przez Boga, nie byłaby godna Jego miłości i miłosierdzia względem ludzi, także tych zatraconych i ''przeklętych''.

Piekło nie jest karnym obozem koncentracyjnym. To stan wewnętrznej pustki i rozdwojenia w samym wnętrzu człowieka, w jego rozdartym i zbuntowanym człowieczeństwie. Niebo i piekło są przede wszystkim stanem duchowym, a nie konkretnym miejscem w zaświatach.

Kiedy człowiek nie oczyścił się i nie wyzwolił od zła, wówczas doświadcza w sobie samym męczącego podziału, pustki, samotności i rozdwojenia. Tę pustkę przeżywa jako niekończącą się, ''wieczną mękę'' i ''wieczny ogień''. Piekielne cierpienie opisane zostało w symbolicznych obrazach biblijnych, zaczerpniętych głównie z terminologii apokaliptycznej, których nie należy rozumieć w sensie dosłownym. Jest to w gruncie rzeczy opis intensywnego cierpienia z powodu nieurzeczywistnionej miłości, wyraz świadomości własnej winy i pozbawienia się szczęścia.

Opowieść o świecie ma nie tylko dobry początek: ''A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre'' (Rdz 1,31). Ma ona również obietnicę dobrego końca: ''aby Bóg był wszystkim we wszystkich'' (1 Kor 15,28). On jako najbardziej twórczy Artysta miłuje dobrą historię i dobre zakończenie.

Rezygnuję z dalszego cytowania na niebiesko, co byłoby warte zapamiętania, bo musiałbym chyba z 90% tekstu zacytować ponownie. :)


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Nie 16:54, 03 Wrz 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 2:10, 03 Wrz 2023    Temat postu:

Cytat:
BÓG UKRYWAJĄCY SWOJE OBLICZE

ks. Wacław Hryniewicz

Milczenie betlejemskiej nocy otacza tajemnicę przyjścia Zbawiciela na świat. Boga czci się także milczeniem, a nie tylko słowami, które zawsze pozostaną nieadekwatne i niewystarczające.

W swoim "Traktacie teologicznym" Czesław Miłosz czynił wyrzuty teologom za nadmiar pewności. Przyznaję, że nie bez racji. Ale i oni także mają swoje rozterki i wątpliwości. Teolog może powiedzieć z ręką na sercu tak jak poeta: "Nie jestem i nie chcę być posiadaczem prawdy". Nie musi "szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku". Jemu także nie jest obca wędrówka w mroku wiary. Bóg ukrywa swoje oblicze. Chrześcijanin wierzy, że zostało ono odsłonięte w cudzie Wcielenia, przyjścia Boga w osobie Jezusa Chrystusa, w Jego życiu i Jego Ewangelii. Przeczuwa głębię tej rzeczywistości, choć nie potrafi jej do końca wyrazić.

Święto i obietnica

Chrześcijańskie święto Bożego Narodzenia głosi, że Bóg wszedł w dzieje świata jako Dziecko, wzrastał i spełnił swoje posłannictwo, by pozostawić w nim dobrą nowinę o życiu, które ma swój dalszy ciąg. Dziecko jest symbolem obietnicy i nadziei. Wraz z narodzinami człowieka rodzi się nadzieja na coś nowego i nieprzewidywalnego. Narodziny i dorastanie dzieci to jedno z głównych źródeł odradzania się ludzkiej nadziei. Wraz z nimi rodzi się wciąż na nowo nadzieja na lepszą i piękniejszą przyszłość, na pokój, życzliwość, wzajemne zrozumienie i przyjaźń między ludźmi. Wieść o tym głoszą podania i legendy ludowe różnych narodów. Nadzieja jest odpowiedzią na obietnicę, jaką jest samo dzieciństwo. Początek kryje w sobie potencjał nadziei na oczekiwane spełnienie.

Tak jest też w odniesieniu do Tego, który przyszedł na świat w Betlejem. Obietnicą jest sama Jego osoba i Jego dzieło. Jako Nauczyciel z Nazaretu uczył, żeby nie ograniczać perspektywy życia do doczesności. Sednem Jego przesłania jest nadzieja na spełnienie się obietnicy życia, które nie zna końca. Dlatego chrześcijanie głoszą przez wieki wiarę w istnienie świata transcendentnego. Nie zadowalają się głoszeniem wzniosłych zasad i postaw etycznych, do których zresztą sami zazwyczaj nie dorastają. Świętują nie tylko cud narodzin Chrystusa, ale również niezwykłe wydarzenie Jego przejścia ze śmierci do zmartwychwstania. W ten sposób podejmują trudną konfrontację również z tajemnicą śmierci człowieka.

Nadzieja nadaje ludzkiemu istnieniu jego niepowtarzalną głębię i zakorzenienie w przyszłości. Mądrość życia to coś więcej niż stoicki spokój i obojętność w obliczu przemijania czasu. To przeciwieństwo poczucia beznadziejności, daremności, bezsensu dziejów i własnego życia. Życie ludzkie zmierza do czegoś większego niż ono samo. Mądrość chrześcijańskiej nadziei przeciwstawia się rozumieniu ludzkich dziejów w optyce jednowymiarowej. Uczy ona, że ludzkie życie i działanie mają swój niezniszczalny sens i znaczenie dla przyszłości w nowym świecie Bożym. Przypomina, że nasz świat zanurzony jest w innej rzeczywistości, której potrzebę odczuwamy w sobie samych.

Wiara wymaga jednak zdolności rozumienia ludzkich obaw i oporów. Nie dziwmy się, gdy komuś zabraknie siły ducha do trwania w nadziei i zawierzeniu. Błędem byłoby wówczas natarczywie obalać jego wątpliwości przy pomocy różnych argumentów. Często bywa tak, że potrzebujemy przede wszystkim dobrego świadectwa wierzących, świadectwa szlachetności i zrozumienia, świadectwa życzliwej obecności i przyjaznej bliskości. Tak można pomóc odnaleźć odwagę do zawierzenia.

Rozpacz mieszkaniem duszy?

Często powracam myślą do przejmujących słów, które w połowie XX w. pozostawił po sobie angielski filozof Bertrand Russel, usiłując usprawiedliwić, dlaczego nie jest chrześcijaninem. Pisał, że "człowiek jest produktem przyczyn pozbawionych uprzedniej wizji celu". Jego początek, wzrost, nadzieje i lęki, miłości i wierzenia są tylko "rezultatem przypadkowego układu atomów". Żaden heroizm, żadna intensywność myśli i uczuć nie mogą zachować indywidualnego życia poza grobem. Wszystkie trudy wieków, poświęcenie, osiągnięcia ludzkiego geniuszu skazane są na nieuchronną zagładę w kolosalnej śmierci systemu słonecznego. "Wszystko to, jeśli nie całkiem bezsporne, jest jednak prawie tak pewne, że żadna filozofia, która to odrzuca, nie może mieć nadziei na ostanie się. Jedynie na rusztowaniu tych prawd, tylko na mocnym fundamencie nieugiętej rozpaczy można odtąd bezpiecznie budować mieszkanie duszy" ("Why I Am Not a Christian").

Z wywodów filozofa przebija poczucie beznadziejności. Nic nie rozjaśnia zamkniętego horyzontu jego myślenia. Widać w nim ślady "naukowego" materializmu, który wyklucza możliwość nadziei na przyszłość człowieka i Wszechświata. To już nie sceptycyzm, ale wręcz naturalistyczny dogmatyzm. Nie dowiadujemy się, skąd ta pewność pochodzi. Wiadomo, że nie z badań nauk empirycznych, które nie pretendują przecież do udzielania odpowiedzi na tzw. pytania ostateczne.

Świadectwa podobne do tego, które pozostawił angielski filozof, mnożą się obecnie także u nas. Uważa się, że idea Boga jest przestarzała, że religia to złudne pocieszenie, przesąd i urojenie. Jesteśmy sami na świecie i musimy trwać w naszej tragicznej kondycji bez iluzji. W sumie pozostaje jedynie "nieugięta rozpacz" jako alternatywa dla nadziei. Niewierzący odrzuca nadzieję jako formę myślenia życzeniowego. Chce uchodzić za realistę. Nie przeczy, że życie ludzkie może przynosić radość i zadowolenie. Jeśli nawet śmierć kładzie kres naszym aspiracjom i ambicjom, to przynajmniej pewna część ludzi osiąga jakieś życiowe cele. Zawsze można się pocieszać, że lepiej jest przeżyć życie i umrzeć, niż wcale nie istnieć.

Wyznanie niewiary

Tomáš Halik, czeski filozof i myśliciel religijny, opisuje ("Tygodnik Powszechny" 45/2006), jak głębokie wrażenie wywarło na nim bardzo osobiste wyznanie niewiary przyjaciela w życie przyszłe. Obydwaj wspinali się na któryś z wysokich górskich szczytów. Niemal u kresu wspinaczki ksiądz zauważył, że kiedyś każdy z nas stać będzie samotny w miejscu, do którego zawiodła nas droga życia. Zobaczymy je mimo oddalenia u swoich stóp, niemal jak na dłoni. Wówczas przyjaciel dyskretnie wyznał: "Ja już nie wierzę, że dla mnie będzie jeszcze jakieś p o t e m". A mówił to człowiek wykształcony, inteligentny, szczerze wierzący w Boga i praktykujący chrześcijanin. To musiała być jedna z jego boleśnie skrywanych myśli. Obydwaj rozmówcy milczeli. W tamtej chwili to nie był temat do dyskusji. Zwierzenie bliskiego człowieka trzeba uszanować, wczuć się w nie i zabrać ze sobą równie dyskretnie, jak zostało wypowiedziane.

Wątpliwość wypowiedziana przez kogoś innego porusza i w nas samych spychane w podświadomość niedowierzanie. Człowiek wierzący wyznaje swoją wiarę, że śmierć nie jest końcem wszystkiego. Jego myślenie o przyszłych losach prześwietlone jest wiarą w zmartwychwstanie. Wie, że daremne są w tym względzie wszelkie wyobrażenia. A jednak gdzieś w głębiach ludzkiego ducha czai się niedowierzanie i rzuca cień na naszą wiarę i nadzieję. Może to zbyt piękne, aby było prawdziwe? Może to tylko wyraz odwiecznej ludzkiej tęsknoty do trwania i owoc myślenia życzeniowego? Może odchodząc z tego świata, pogrążamy się w nicość i otchłań pustki, w której nie ma już żadnego "potem"? Czy sama wieść o Bogu, który stał się człowiekiem, nie brzmi wręcz nieprawdopodobnie?

Zdolność zawierzenia

Każdy z nas doświadcza w większym lub mniejszym stopniu tego rodzaju rozterek i wątpliwości. Moja własna wiara zna swoje ciemności. Bliskie i drogie są mi dlatego słowa Pawła Apostoła: "Teraz bowiem widzimy niejasno, jakby w zwierciadle, kiedyś ujrzymy twarzą w twarz. Teraz poznaję cząstkowo, ale kiedyś poznam tak, jak zostałem poznany" (1 Kor 13,12). W słowach tych widoczne jest nieuchronne napięcie pomiędzy "teraz" i "kiedyś". "Kiedyś" to właśnie owo "potem". Nawet najwięksi spośród wierzących wyczuwają tę różnicę pomiędzy "już" a "jeszcze nie". Przybiera ona niekiedy gorzki smak niespełnienia.

Błogosławione są tego rodzaju momenty przebudzenia się rzeczywistej świadomości człowieka wierzącego. Uczą go trzeźwości i większego zrozumienia dla tych, którzy nie są w stanie uwierzyć. Jest w nich więcej prawdy niż w beztroskim przekonaniu, że nie mamy żadnych trudności z wiarą w Boga i w życie przyszłe. Autentyczna wiara wymaga szczerości i uczciwości. Trzeba przyznać się przed samym sobą, że i w mojej wierze jest wiele cieni i mroków.

Czeski duchowny tak pisał: "Człowiek, z którym szedłem górską ścieżką, nie wyzbył się wiary w życie pozagrobowe lekkomyślnie; nie zamienił trudnego dogmatu wiary na wiarę łatwiejszą czy zabobon, na materialistyczną wiarę w "wieczność materii", tę szczególną inwersję mistyki panteistycznej, ani też na (...) pseudoorientalne przekonania o niewyczerpanym obiegu coraz doskonalszych wcieleń. Czułem, że źródło jego sceptycyzmu znajduje się gdzie indziej. Człowiek ten zaznał tak wiele bólu i rozczarowań w swoim dotychczasowym życiu, że po prostu wygasła jego zdolność zawierzenia . Nieustannie powtarzające się życiowe frustracje wyrobiły w nim pogląd, że gdyby otworzył się na nadzieję, która wykracza poza horyzont ludzkiego życia, znowu uległby iluzji. Poleganie na czymś, co obiecywałoby mu jakieś dobro dla niego samego, wydawało mu się już zbyt trudne, wręcz niemożliwe, a Pascalowski zakład uwzględniający możliwość nieśmiertelności uznał jedynie za rodzaj takiej pociechy. Wiem, że miał chwile, w których fakt, iż "nie zwrócił Panu Bogu biletu wstępu" i wytrwał przy życiu, był z jego strony niemal heroicznym aktem wierności Bogu i posłuszeństwa w wierze".

Wiara chrześcijanina jest nie do pomyślenia bez trudnej zdolności zaufania i zawierzenia zawrotnym obietnicom Boga. Bóg obietnic nazwany został "Bogiem nadziei" (Rz 15,13). Zaufanie i zawierzenie nie wykluczają zmagania myśli i pytań, które nas nawiedzają. Tajemnica przyszłego życia jest większa, niż to możemy teraz zrozumieć, przeczuć i wyobrazić sobie. Nadal będą przychodziły momenty niepewności i niedowierzania. Taka jest przygoda drogi wiodącej tam, gdzie jeszcze nas nigdy nie było. Jesteśmy teraz ludźmi drogi, a nie spełnienia. Nic nie jest w stanie zmienić tego faktu. Skłonny jestem myśleć, że wątpliwości w odniesieniu do Boga i obietnicy życia wiecznego są normalną częścią ludzkiego losu - częścią doświadczenia, którego wszyscy doznajemy w poczuciu własnej przygodności i ograniczoności. Rzeczywistość przekraczająca nasze ludzkie doświadczenia jest po prostu niewyobrażalna, a w konsekwencji niewyrażalna. Niełatwo żyć ze stałym poczuciem nieuchwytności, zawodności naszych pojęć i wyobrażeń. Zawodzą nawet najbardziej wyszukane teorie teologiczne.

Bóg nikogo nie rani

Tym, co odpycha wielu od wiary, jest nadmierna pewność siebie i nietykalność. Trudno przebić się przez taki pancerz pewności, który czyni człowieka niewrażliwym na odmienną sytuację duchową ludzi szukających, wątpiących lub niewierzących. Słowa i czyny ludzi opancerzonych swoją pewnością tracą wówczas swoją wiarygodność. Nie są wyrazem rzeczywistego czucia wespół z innymi. A przecież możliwa jest taka pewność wiary i nadziei, która nie chroni i nas samych przed pokusą niewiary i beznadziejności. Możliwa jest taka pewność nadziei, która nie odbiera zdolności do rozumienia niewiary innych, a wręcz przeciwnie - która uzdalnia do czucia wespół i pogłębia poczucie solidarności. Słowa zbytniej pewności mogą ranić i zabijać zaufanie. Bóg nikogo nie rani. Jak przekonywał żydowski filozof Abraham J. Heschel, to "ukrywający się Bóg, a nie Bóg ukryty. On czeka, by Go odkryć, by Go dopuścić do życia każdego z nas" ("Człowiek nie jest sam", Kraków 2001).

Często rozmyślam o tym, co o wierze i niewierze napisał przed czterema laty Leszek Kołakowski: "Prawomocność niewiary wspierana jest codziennie przez nienawiść i pychę tych wiernych, których do nienawiści i pychy wzywają źli kapłani. Nawet orzeczenia doktrynalne, choć niepodobna je o takie niegodziwości obwiniać, mogą sprzyjać przechowywaniu pychy. (...) Wiemy, oczywiście, że prawomocność niewiary wyraża się także nieraz przez głos ludzi pychą naładowanych, o nieomylności własnej przeświadczonych; takich ludzi mentalność jest wielce podobna do mentalności fanatyków religijnych; zwykle też nie wiedzą oni nic prawie o Chrześcijaństwie i jego historii, czyli o historii europejskiej kultury; bo i po cóż czas tracić na słuchanie bajek? (...) Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wzajem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. Mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze" ("Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi", Kraków 2002).

Słucham z uwagą tych, którzy przyznają się do ateizmu. Marian Przełęcki pisał niedawno: "Nie jestem bynajmniej pewny, że Bóg nie istnieje, gdyż dla pewności takiej nie widzę wystarczającej racji. I ja zatem nie dysponuję "niewątpliwą wiedzą" o tym, że Bóg nie istnieje. (...) Hipoteza nieistnienia Boga jest dla mnie "dostatecznie prawdopodobna" - prawdopodobna bardziej niż jej negacja, czyli hipoteza istnienia Boga. W wyborze między tymi hipotezami skłaniam się więc do hipotezy ateistycznej jako lepiej uzasadnionej od hipotezy teistycznej. Z tej racji sądzę, że mogę się uważać za ateistę raczej niż agnostyka" ("Przegląd Filozoficzny" nr 1, 2006).

Autentyczna wiara i nadzieja nie ranią innych. Nie mam powodu ani prawa, by zarzucać niewierzącym ślepotę i brak zmysłu Boga. Moja wiara w Jego istnienie nie daje mi podstaw do poczucia wyższości. Szanuję przekonania niewierzących. Wciąż pamiętam, że nie wszyscy uwierzyli w cud Bożego Narodzenia. Bóg nie jest skory do karania za niedowierzanie i niewiarę.

Wiara i niewiedza

Wiara nie jest widzeniem ani wiedzą. W odniesieniu do ostatecznych losów człowieka i świata jesteśmy skazani na język metafor, przez które niełatwo przebić się do samej rzeczywistości. Trzeba umieć wyznać swoją niewiedzę. Nie jest to wszakże niewiedza całkowita, pozbawiająca zdolności orientacji, dokąd idziemy. Liczne teksty biblijne są wyraźnymi nośnikami obietnicy przyszłego życia. Teksty Pisma głoszą prawdę nie tylko o Bożym Narodzeniu, ale również o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Ukazują powszechny zasięg tych wydarzeń. Mówią także o nowym świecie Bożym, ale z dużą dyskrecją: "To, czego oko nie ujrzało ani ucho nie usłyszało, ani co nie wstąpiło do serca człowieka, Bóg przygotował tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2,9: por. Iz 64,3). Bożych obietnic nie odsyła się do krainy baśni i tworów ludzkiej wyobraźni.

Niewiedza nie stoi na przeszkodzie wierze i nadziei. Wręcz przeciwnie, czyni je jeszcze bardziej potrzebnymi. Wiara wymaga zdolności zawierzenia Bogu. Jeśli Mu zaufałem, to wierzę, że nie pozwoli mi zapaść się w nicość na zawsze. Fiodor Dostojewski pisał w "Biesach": "Bóg jest mi potrzebny chociażby dlatego, że jest to jedyna istota, którą kochać można wiecznie. (...) Pan Bóg nie zechce popełnić niesprawiedliwości i zgasić płomienia miłości do Niego, który w moim sercu rozgorzał. A cóż jest droższe od miłości? Miłość jest wyższa od bytu, miłość jest ukoronowaniem bytu, więc byt musi się przez nią ukorzyć. Jeżeli ukochałem Boga i rozradowałem się miłością ku Niemu, czyż to możliwe, aby zgasił On i mnie, i moją radość? Aby obrócił nas w proch? Jeśli jest Bóg, to i ja jestem nieśmiertelny". Nie jest to pewność bezpośrednio dotykalna i sprawdzalna, na podobieństwo empirycznej pewności naukowej. Jej specyficznym rysem jest zaufanie i nadzieja.

Milczenie betlejemskiej nocy otacza tajemnicę przyjścia Zbawiciela na świat. Bóg jest i pozostanie niepojęty. Niepojęte są dla żyjących na ziemi również Jego obietnice dotyczące przyszłego świata. Biblijne zapowiedzi nowych niebios i nowej ziemi pozostają w sferze nadziei i wielkiego milczenia. Boga czci się także milczeniem, a nie tylko mową i słowami, które zawsze pozostaną nieadekwatne i niewystarczające. Człowiek nadziei ma wyostrzone poczucie wielkiego dystansu pomiędzy tym, co mówimy, a samą Rzeczywistością Ostateczną.

Nadzieja sięga w przyszłość

Chrześcijanin wierzy, że Bóg wszedł w "trudy wieków", o których pisał Russel, i jest obecny w osiągnięciach ludzkiego geniuszu. Patrzy na rzeczywistość oczyma nadziei. Nie wierzy w to, że świat składa się jedynie z niezliczonej ilości atomów krążących bez żadnego celu. Wierzy natomiast, że świat jest wyrazem stwórczej miłości Boga, Jego mądrości i mocy. Jego nadzieja sięga w przyszłość samego Stwórcy. Alternatywa nadziei ma wymiar powszechny i wszechogarniający. Wspinając się na wysoką górę, dostrzegam wzrokiem nadziei, że jakieś "potem" będzie nie tylko dla mnie i innych ludzi, ale również dla całego stworzenia Bożego.

Nadzieja chrześcijańska przekazuje prawdę w formie obietnicy. Ma swój własny sposób przekazu, swój sens i swoje zakorzenienie w rzeczywistości. Tym różni się od zwyczajnej iluzji i wszelkiego rodzaju myślenia życzeniowego. Chrześcijaństwo uczy myślenia przenikniętego nadzieją. Odznacza się ono racjonalnością właściwą postawie nadziei. Nadzieja da się pogodzić z brakiem oczywistości. Nie wyklucza pewnego sceptycyzmu w stosunku do naszej wiedzy o naturze Wszechświata. Wiara w Boga i objawienie mówią, rzecz jasna, więcej niż niewyraźne przeczucie niezwykłej mocy, która powołała świat do istnienia. Nawet jednak bez tego dodatkowego światła w postaci objawienia nadzieja wydaje się racjonalną postawą wobec życia.

Ustanie śmiech niedowierzania

W obliczu Bożych tajemnic trzeba umieć w porę zamilknąć i czekać z ufnością na ich spełnienie. Chrześcijanin nie jest wyznawcą sceptycyzmu, choć i on doświadcza wątpliwości. Nie jest również człowiekiem oferującym tanie pocieszenia. Ponad "wiedzieć" przedkłada zdolność cierpliwego oczekiwania. O wielu wymiarach istnienia nie wiemy. Trzeba umieć czekać. Nasza wiara i nadzieja mają kształt czujnego oczekiwania - nawet pośród lęku przed zawierzeniem obietnicom. Nie śmiejmy się jak Abraham i Sara, że obietnica jest zbyt wielka i zbyt niewiarygodna! Biblijna Sara nie przyznaje się do swego sceptycznego śmiechu: "zaparła się mówiąc: "Wcale się nie śmiałam" - bo ogarnęło ją przerażenie" (Rdz 18,15). Być może i my dzisiaj zamknęliśmy się w swym niedowierzaniu z powodu doznanych rozczarowań. Uważamy, że wielkie oczekiwania nie są już na miejscu. Często wypieramy się także swojego śmiechu, który jest objawem lęku przed zawierzeniem.

Ten, który przyszedł na świat w ciszy betlejemskiej groty, zaprosi kiedyś osobiście już nie tylko pasterzy i mędrców jak w dniu narodzenia, ale dosłownie wszystkich: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni" (Mt 11,28). Co znaczą te słowa? Przyjdźcie także wszyscy utrudzeni zmaganiem myśli i niepokojem serca. Wszyscy wątpiący i poszukujący. Wszyscy, którym wiara w sens życia i losów świata przychodzi z największą trudnością. Wszyscy, którzy nie potraficie uwierzyć...

"Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?" (Rdz 18,14). To pytanie zostało postawione wszystkim pokoleniom ludzkim. Dwukształtna odpowiedź przyszła dopiero po wiekach: "Dla Boga nie ma nic niemożliwego", "To, co jest niemożliwe u ludzi, jest możliwe u Boga" (Łk 1,37; 18,27). Bóg spełnia swoje obietnice równie nieprawdopodobne jak sam cud Wcielenia i przyjścia Chrystusa na świat. Być może i my usłyszymy kiedyś słowa wyrzutu: "Śmialiście się z moich obietnic, wy, ludzie małej wiary. Zwiódł was duch sceptycyzmu. Baliście się zawierzenia. A oto cud się spełnił na waszych oczach". Dopiero wtedy ustanie wielość słów i śmiech niedowierzania. Zamieni się w radość i szczęśliwy śmiech spełnienia. Nie z woli naszej ani z naszego pragnienia, ale z woli Tego, dla którego wszystko jest możliwe.

[link widoczny dla zalogowanych]

Warte zapamiętania:

Boga czci się także milczeniem, a nie tylko słowami, które zawsze pozostaną nieadekwatne i niewystarczające.

wędrówka w mroku wiary

Bóg ukrywa swoje oblicze. Chrześcijanin wierzy, że zostało ono odsłonięte w cudzie Wcielenia, przyjścia Boga w osobie Jezusa Chrystusa, w Jego życiu i Jego Ewangelii. Przeczuwa głębię tej rzeczywistości, choć nie potrafi jej do końca wyrazić.

Bóg wszedł w dzieje świata jako Dziecko, wzrastał i spełnił swoje posłannictwo, by pozostawić w nim dobrą nowinę o życiu, które ma swój dalszy ciąg.

Dziecko jest symbolem obietnicy i nadziei. Wraz z narodzinami człowieka rodzi się nadzieja na coś nowego i nieprzewidywalnego.

Jako Nauczyciel z Nazaretu uczył, żeby nie ograniczać perspektywy życia do doczesności. Sednem Jego przesłania jest nadzieja na spełnienie się obietnicy życia, które nie zna końca.

Nadzieja nadaje ludzkiemu istnieniu jego niepowtarzalną głębię i zakorzenienie w przyszłości

Mądrość życia to coś więcej niż stoicki spokój i obojętność w obliczu przemijania czasu. To przeciwieństwo poczucia beznadziejności, daremności, bezsensu dziejów i własnego życia. Życie ludzkie zmierza do czegoś większego niż ono samo. Mądrość chrześcijańskiej nadziei przeciwstawia się rozumieniu ludzkich dziejów w optyce jednowymiarowej. Uczy ona, że ludzkie życie i działanie mają swój niezniszczalny sens i znaczenie dla przyszłości w nowym świecie Bożym. Przypomina, że nasz świat zanurzony jest w innej rzeczywistości, której potrzebę odczuwamy w sobie samych.

angielski filozof Bertrand Russel, usiłując usprawiedliwić, dlaczego nie jest chrześcijaninem. Pisał, że "człowiek jest produktem przyczyn pozbawionych uprzedniej wizji celu".

Z wywodów filozofa przebija poczucie beznadziejności. Nic nie rozjaśnia zamkniętego horyzontu jego myślenia. Widać w nim ślady "naukowego" materializmu, który wyklucza możliwość nadziei na przyszłość człowieka i Wszechświata. To już nie sceptycyzm, ale wręcz naturalistyczny dogmatyzm. Nie dowiadujemy się, skąd ta pewność pochodzi. Wiadomo, że nie z badań nauk empirycznych, które nie pretendują przecież do udzielania odpowiedzi na tzw. pytania ostateczne.

Uważa się, że idea Boga jest przestarzała, że religia to złudne pocieszenie, przesąd i urojenie. Jesteśmy sami na świecie i musimy trwać w naszej tragicznej kondycji bez iluzji. W sumie pozostaje jedynie "nieugięta rozpacz" jako alternatywa dla nadziei. Niewierzący odrzuca nadzieję jako formę myślenia życzeniowego.

Zwierzenie bliskiego człowieka trzeba uszanować, wczuć się w nie i zabrać ze sobą równie dyskretnie, jak zostało wypowiedziane.

Wątpliwość wypowiedziana przez kogoś innego porusza i w nas samych spychane w podświadomość niedowierzanie. Człowiek wierzący wyznaje swoją wiarę, że śmierć nie jest końcem wszystkiego. Jego myślenie o przyszłych losach prześwietlone jest wiarą w zmartwychwstanie. Wie, że daremne są w tym względzie wszelkie wyobrażenia. A jednak gdzieś w głębiach ludzkiego ducha czai się niedowierzanie i rzuca cień na naszą wiarę i nadzieję. Może to zbyt piękne, aby było prawdziwe? Może to tylko wyraz odwiecznej ludzkiej tęsknoty do trwania i owoc myślenia życzeniowego? Może odchodząc z tego świata, pogrążamy się w nicość i otchłań pustki, w której nie ma już żadnego "potem"? Czy sama wieść o Bogu, który stał się człowiekiem, nie brzmi wręcz nieprawdopodobnie?

Uczą go trzeźwości i większego zrozumienia dla tych, którzy nie są w stanie uwierzyć.

Autentyczna wiara wymaga szczerości i uczciwości. Trzeba przyznać się przed samym sobą, że i w mojej wierze jest wiele cieni i mroków.

Człowiek ten zaznał tak wiele bólu i rozczarowań w swoim dotychczasowym życiu, że po prostu wygasła jego zdolność zawierzenia .

Zaufanie i zawierzenie nie wykluczają zmagania myśli i pytań, które nas nawiedzają.

Tajemnica przyszłego życia jest większa, niż to możemy teraz zrozumieć, przeczuć i wyobrazić sobie. Nadal będą przychodziły momenty niepewności i niedowierzania. Taka jest przygoda drogi wiodącej tam, gdzie jeszcze nas nigdy nie było. Jesteśmy teraz ludźmi drogi, a nie spełnienia.

:brawo:

wątpliwości w odniesieniu do Boga i obietnicy życia wiecznego są normalną częścią ludzkiego losu - częścią doświadczenia, którego wszyscy doznajemy w poczuciu własnej przygodności i ograniczoności. Rzeczywistość przekraczająca nasze ludzkie doświadczenia jest po prostu niewyobrażalna, a w konsekwencji niewyrażalna. Niełatwo żyć ze stałym poczuciem nieuchwytności, zawodności naszych pojęć i wyobrażeń. Zawodzą nawet najbardziej wyszukane teorie teologiczne.

Tym, co odpycha wielu od wiary, jest nadmierna pewność siebie i nietykalność.

Możliwa jest taka pewność nadziei, która nie odbiera zdolności do rozumienia niewiary innych, a wręcz przeciwnie - która uzdalnia do czucia wespół i pogłębia poczucie solidarności. Słowa zbytniej pewności mogą ranić i zabijać zaufanie. Bóg nikogo nie rani. Jak przekonywał żydowski filozof Abraham J. Heschel, to "ukrywający się Bóg, a nie Bóg ukryty. On czeka, by Go odkryć, by Go dopuścić do życia każdego z nas"

Autentyczna wiara i nadzieja nie ranią innych. Nie mam powodu ani prawa, by zarzucać niewierzącym ślepotę i brak zmysłu Boga. Moja wiara w Jego istnienie nie daje mi podstaw do poczucia wyższości. Szanuję przekonania niewierzących. Wciąż pamiętam, że nie wszyscy uwierzyli w cud Bożego Narodzenia. Bóg nie jest skory do karania za niedowierzanie i niewiarę.

Wiara nie jest widzeniem ani wiedzą.

W odniesieniu do ostatecznych losów człowieka i świata jesteśmy skazani na język metafor, przez które niełatwo przebić się do samej rzeczywistości. Trzeba umieć wyznać swoją niewiedzę. Nie jest to wszakże niewiedza całkowita, pozbawiająca zdolności orientacji, dokąd idziemy.

Teksty Pisma głoszą prawdę nie tylko o Bożym Narodzeniu, ale również o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Ukazują powszechny zasięg tych wydarzeń. Mówią także o nowym świecie Bożym, ale z dużą dyskrecją: "To, czego oko nie ujrzało ani ucho nie usłyszało, ani co nie wstąpiło do serca człowieka, Bóg przygotował tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2,9: por. Iz 64,3). Bożych obietnic nie odsyła się do krainy baśni i tworów ludzkiej wyobraźni.

Nie jest to pewność bezpośrednio dotykalna i sprawdzalna, na podobieństwo empirycznej pewności naukowej. Jej specyficznym rysem jest zaufanie i nadzieja.

Bóg jest i pozostanie niepojęty.

Nie wierzy w to, że świat składa się jedynie z niezliczonej ilości atomów krążących bez żadnego celu. Wierzy natomiast, że świat jest wyrazem stwórczej miłości Boga, Jego mądrości i mocy. Jego nadzieja sięga w przyszłość samego Stwórcy.

Chrześcijanin nie jest wyznawcą sceptycyzmu, choć i on doświadcza wątpliwości.

Ten, który przyszedł na świat w ciszy betlejemskiej groty, zaprosi kiedyś osobiście już nie tylko pasterzy i mędrców jak w dniu narodzenia, ale dosłownie wszystkich: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni" (Mt 11,28). Co znaczą te słowa? Przyjdźcie także wszyscy utrudzeni zmaganiem myśli i niepokojem serca. Wszyscy wątpiący i poszukujący. Wszyscy, którym wiara w sens życia i losów świata przychodzi z największą trudnością. Wszyscy, którzy nie potraficie uwierzyć...


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Nie 17:43, 03 Wrz 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:15, 03 Wrz 2023    Temat postu:

Bardzo ciekawy temat. Polecam do przemyśleń.

"Judasz, przyjaciel Jezusa?

Nie posługujmy się Judaszem beztrosko jako symbolem wszystkiego, co najgorsze. Osłońmy tę tragiczną postać większym miłosierdziem! Rozmowa ks. prof. Wacławem Hryniewiczem

Judasz ma raczej kiepską markę. W słowniku synonimów znajdziemy go w jednym haśle z "łotrem" i "sprzedawczykiem".

W niektórych regionach zachował się nawet zwyczaj palenia kukły Judasza. To się jakoś ludziom dziwnie układa, że trzeba się odegrać na Judaszu, żeby lepiej świętować misterium zbawienia.

Co więcej, również w liturgicznych tekstach kościelnych, zwłaszcza w liturgii wschodniej, kiedy już przychodzi Wielki Tydzień, to Judasz jest wciąż piętnowany, najczęściej jako uczeń zdrajca kryjący swoje podstępne działanie, "wiarołomny", "niewierny", "bezbożny", "pozbawiony łaski" i "niewdzięczny", który opuścił swego Mistrza i związał się z diabłem. Zwłaszcza teksty Wielkiego Czwartku oraz wielkopiątkowego nabożeństwa Męki Pańskiej pełne są tego rodzaju inwektyw. Teksty te upraszczają i spłycają, a nawet zafałszowują jego wizerunek.

W świetle liturgicznej poezji wielkotygodniowej w Kościele wschodnim głównym winowajcą jest Judasz, a nie przywódcy żydowscy. W porównaniu z jego zdradą wyrok śmierci wydany przez Sanhedryn oraz wina kapłanów, uczonych w Piśmie i faryzeuszy wydaje się nieporównanie mniejsza. Prawosławna ikona Sądu Ostatecznego umieszcza Judasza w jeziorze ognistym na łonie Szatana (odpowiednik "łona Abrahama" w sferze zbawienia).

Tymczasem według Ewangelii Judasza spisanej przez gnostyków on nie jest żadnym zdrajcą.

Nie zdradził, ale uczynił to, czego chciał sam Jezus, na Jego własną prośbę. Był Jego odważnym uczniem, towarzyszem i wiernym pomocnikiem. Miał swój udział w zbawieniu świata. Wydając Jezusa na śmierć, Judasz pomaga Przyjacielowi pozbyć się śmiertelnego ciała, wyzwolić się z więzienia cielesności. Jest wręcz bohaterem. Tylko on był godny usłyszeć słowa objawienia od Jezusa. I to jest właśnie gnostycka Dobra Nowina o zbawieniu. Jezus mówi do Judasza: "Ty ofiarujesz człowieka, który mnie przyobleka", czyli pozwolisz mi pozbyć się cielesnej powłoki. Judasz umożliwia powrót Jezusa do prawdziwego Boga, do "wielkiego i nieskończonego Królestwa".

Kim według gnostyków był sam Jezus?

Według nich w swoim ziemskim posłannictwie Jezus nie miał w pełni rzeczywistego ciała ludzkiego. Dlatego jako istota Boska mógł przybierać różne postacie. To wyjaśnia zagadkowe słowa zaraz na początku Ewangelii Judasza, że często ukazywał się swoim uczniom nie w swojej własnej postaci, lecz jako dziecko nieskażone fałszywą mądrością materialnego świata. Dziecko jest symbolem czystości i niewinności. Gnostycy wierzyli, że tylko Chrystus był wcieleniem absolutnej czystości, mądrości i wiedzy. Zauważmy: w kanonicznych Ewangeliach Jezus również stawia dziecko za wzór postępowania: "Jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios. (...) Kto przyjąłby jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje" (Mt 18,3-5).

Judasz, który nie zdradził - to jest zupełnie sprzeczne z ortodoksyjną doktryną chrześcijańską.

To wynika z odmiennej wizji Boga, Chrystusa, zbawienia i człowieka w gnostycyzmie. Jezus nie należy do Boga tego stworzonego świata. Jego Bóg jest Bogiem większym, transcendentnym, niepojętym. Jezus jest Jego Synem. Materialny świat, pełen ciemności, nędzy i cierpienia, jest domeną niższego Władcy, który powołał go do istnienia. Świat ten jest miejscem złym, z którego trzeba uciekać, opuścić więzienie ciała należącego do stwórcy tego świata. Umierając, wracamy do niebiańskiego domu, do Królestwa Boga Samoistnego - Królestwa "Niewidzialnego Wielkiego Ducha", z którego zstąpiliśmy i do którego wrócimy. Zbawieni będą tylko ci, co mają pierwiastek boski w sobie, iskrę boskości. Oni nie należą do "tego pokolenia" śmiertelnych ludzi skazanych tylko na doczesność, ale do "Tamtego Pokolenia" - do Królestwa Niebios. Ich dusze zostaną zabrane i będą żyć wiecznie. Duch jest siłą ożywiającą ciało, dającą życie.

U tych ludzi, którzy należą jedynie do sfery doczesnej, umiera nie tylko ciało, ale również dusza. W Ewangelii Judasza Jezus mówi: "Nie można siać ziarna na skale i zbierać jego plonu". Bez iskry boskości wewnątrz nie ma dalszego życia w sferze ducha. Gnostycyzm neguje prawdę o zmartwychwstaniu ciała.

W ten sposób gnostycy kwestionowali ortodoksyjną naukę o zbawieniu.

W zróżnicowanych systemach myśli gnostyckiej podstawowym problemem jest ignorancja, a nie grzech. Zbawienie nie dokonuje się przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, ale przez objawienie sekretnej wiedzy (gr. gnosis), której On udziela. Trzeba żyć tą wiedzą pochodzącą z bezpośredniego oświecenia. Prawdziwy Ojciec wszechświata jest Bogiem wewnętrznym, niepotrzebującym pośredników.

Na czym więc polega gnostycka idea zbawienia?

Nie chodzi o wyzwolenie z grzechu i złożenie przebłagalnej ofiary. Zbawienie polega na tym, że człowiek wyzwala się z ograniczeń i więzów tego świata. W tym sensie Judasz dopomógł Chrystusowi, był bowiem Jego uczniem najbardziej pojętnym i bliskim Mu, uczniem umiłowanym (w kanonicznych Ewangeliach jest nim św. Jan). Można było powierzyć mu tajemnice i on je rozumiał. Judasz to wręcz wzór ucznia - człowiek, który jest gotów poświęcić samego siebie i narazić się na wielkie cierpienie. Jezus przygotował go do tego czynu: "Staniesz się trzynastym, będziesz przeklinany przez inne pokolenia (...). W dniach ostatnich będą przeklinać twoje wstąpienie do świętego Pokolenia. (...) Gwiazda wskazująca drogę jest twoją gwiazdą".

Czy taki obraz Judasza jest w jakiś sposób prawdopodobny, czy całkowicie sprzeczny z Nowym Testamentem?

Doktryna gnostyków zwanych kainitami oraz zawarta w niej wizja roli Judasza w dziejach zbawienia była powodem wrogiej reakcji wczesnego Kościoła. Ewangelia Judasza napisana została pierwotnie po grecku w połowie II wieku (140-160 r.) i ślad po niej zaginął (odnaleziony w piaskach Egiptu przekład koptyjski pochodzi z końca III wieku lub pierwszej połowy IV). Pismo to piętnowane było już przez św. Ireneusza w jego dziele skierowanym przeciwko herezjom ("Adversus haereses"), a napisanym około 180 roku. Uważał on, że gnostycy są szczególnie niebezpieczni, a ich poglądy trudne do odparcia. Ze swej strony gnostycy zarzucali przywódcom Kościoła, że zwodzą ludzi, bo są ślepi na prawdę, która przekazana została w sekretnych objawieniach pogardzanemu przez nich Judaszowi.

Warto zauważyć, że w świetle Ewangelii kanonicznych Jezus nie modli się za Judasza, żeby go powstrzymać od podjętego zamiaru. Mówi za to do Piotra: "Prosiłem za tobą, aby nie ustała twoja wiara. Ty natomiast, gdy się nawrócisz, utwierdzaj swoich braci" (Łk 22,32). Mimo wstawiennictwa Jezusa Piotr się Go zaparł. To także była zdrada, opłakiwana potem przez Apostoła! Jezus wiedział, że musi podążać drogą przepowiedzianą w pismach prorockich.

W opisanej przez ewangelistów scenie pojmania Jezusa Jego życzliwość względem Judasza zostaje zachowana. Nazwał go "towarzyszem" ("przyjacielem" według większości przekładów). To jest przecież ten sam człowiek, który wraz z innymi uczniami brał udział w Ostatniej Wieczerzy i spożył "kawałek chleba" (J 13,30). Jezus przynaglał go, wydając polecenie: "Co chcesz czynić, uczyń szybko" (J 13,27).

Czy pisarze i teologowie podejmowali poważne próby ukazania Judasza w bardziej pozytywnym świetle?

Było sporo takich prób. Wspomnę tylko o niektórych spośród nich: Jorge Luis Borges, "Three Versions of Judas", Hans-Josef Klauck, "Judas: Ein Jünger des Herrn", William Klassen, "Judas: Betrayer or Friend of Jesus?", Hyam Maccoby, "Judas Iscariot and the Myth of Jewish Evil".

Inspirując się tekstami kanonicznych Ewangelii, głębokie refleksje nad tajemnicą Judasza snuł na przykład w pierwszej połowie XX wieku prawosławny teolog Sergiusz Bułgakow. Nawiązał do żydowskich oczekiwań Mesjasza, który wyzwoli uciemiężony i zniewolony naród spod okupacji rzymskiej i poprowadzi w świetlaną przyszłość. Ten wybitny teolog dostrzegł coś niepowtarzalnego i wstrząsającego w tragicznym losie Judasza, postaci niepozbawionej tajemniczej dwoistości i wewnętrznych sprzeczności. Przekonywał, że Judasz nie był zdrajcą jedynie z chciwości, i ślepej żądzy pieniądza. Wybór Judasza na apostoła nie był przypadkiem ani błędem.

Wybierając Judasza na jednego z uczniów, Jezus wziął na siebie całą odpowiedzialność za jego losy, "aby się spełniło Pismo" (J 17,12; Dz 1,16). W tym sensie Judasz był obecny obok Chrystusa w dziele zbawienia. Dlatego trzeba szukać głębszego sensu tej obecności, pytać również o rolę Złego Ducha, który w świetle tekstów Ewangelii wszedł w jego życie. Udział Szatana został przewidziany i dopuszczony przez Boga dla Jemu tylko znanych powodów.

Może tylko Judasz był zdolny zatracić samego siebie, pójść "swoją drogą" (Dz 1,25) do końca, zginąć i okryć swe imię niesławą. Bułgakow widział w tym "pierwszeństwo ofiarnej miłości". Judasz swoim czynem przyczynił się do chwały Jezusa (zob. J 13,31). Nie wyklucza to, rzecz jasna, błędu Judasza i jego złudnych oczekiwań dotyczących raczej kalkulacji rozumu niż decyzji woli i serca. Mógł on stać się ofiarą błędnej ideologii mesjańskiej. Wydając Jezusa w ręce wrogów, chciał nakłonić Mistrza do wkroczenia na drogę mocy i cudu, a w ten sposób przyspieszyć godzinę należnej Mu chwały. Czy nie taka była również pokusa Piotra, nazwanego przez Jezusa szatanem (por. Mt 16,21-23)? Judasza nie trzeba usprawiedliwiać. Tylko Bogu znane były jego rzeczywiste intencje. Nie zapominajmy, że umierając na krzyżu, Jezus prosił o przebaczenie dla wszystkich, którzy "nie wiedzą, co czynią" (Łk 23,34).

Ewangelia Judasza jest apokryfem. Co to znaczy?

Greckie słowo apókryphos znaczy ukryty, tajemny (od czasownika apokrypto - ukrywam). Tak w starożytności nazywano księgi zawierające tajemną wiedzę, niedostępną dla ludzi niewtajemniczonych. Tak też nazwano pisma autorów podszywających się przeważnie pod imiona apostołów, aby w ten sposób zapewnić tym pismom autorytet i popularność. Chciano w ten sposób nie tylko uzupełnić Ewangelie kanoniczne, ale również naświetlić nurtujące ludzi problemy teologiczne i wyjaśnić naukę Chrystusa według poglądów poszczególnych ugrupowań religijnych. Księgi te przekazywały treści nieuznane w zasadzie przez Kościół za wyraz prawdziwej wiary (skąd znamy jednak choćby imiona rodziców Maryi: Joachima i Anny?). Księgi apokryficzne świadczą o istnieniu ogromnej różnorodności i zróżnicowaniu poglądów w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Ewangelia Judasza jest jednym z takich pism. Pozwala ona lepiej poznać ten trudny okres dziejów i zmagań wczesnego Kościoła.

Apokryfów jest wiele. Np. Ewangelia Filipa, która głosi, jakoby Jezus kochał Marię Magdalenę bardziej niż apostołów i często całował ją w usta.

W większości apokryfów było wiele cudowności, elementów w mniejszym lub większym stopniu legendarnych (np. opis ożywiania glinianych ptaszków przez małego Jezusa w Ewangelii Tomasza). W Ewangelii Judasza, oprócz innego rozumienia wizji losu samego apostoła, zakwestionowano przede wszystkim wizję Boga naruszającą jedność Starego i Nowego Testamentu. W tym apokryfie Bogiem Jezusa nie jest stworzyciel świata, Bóg Żydów wraz z Jego pomocnikami - jeden z nich nazwany jest w apokryfie krwawym "buntownikiem" i "dzieckiem chaosu" (Nebro, Jaldabaoth), a drugi "głupcem" (Saklas). Bóg Żydów stworzył świat pełen nieszczęść, z którego trzeba uciec do królestwa nieśmiertelności prawdziwego Boga.

Ewangelia Judasza ma zaskakujące zakończenie. Nie kończy się zmartwychwstaniem, ale czymś w rodzaju wniebowzięcia Judasza.

Nic dziwnego, że kończy się słowami o jego wstąpieniu w świetlisty obłok. Wydając Jezusa w ręce arcykapłanów, spełnił jedynie swoją misję do końca, przewyższając tym wszystkich innych uczniów. "Lecz ty przewyższysz ich wszystkich" - mówi Jezus do Judasza.

W tym świetle śmierć Jezusa nie jest tragedią, nie jest potrzebna do odpuszczenia grzechów. Jest wyzwoleniem z więzienia ciała (platońskie soma - ciało, sema - więzienie). Prawdziwym domem zarówno Jezusa, jak i Judasza nie jest ten świat, ale kraina Boskiej mądrości. Judasz idzie za gwiazdą, która go prowadzi aż do całkowitego przeobrażenia. Jezus może wrócić do Boga - Niewidzialnego Ducha. Wydając go arcykapłanom, Judasz wyświadczył Mu tym samym wielką przysługę.

Są inne dziwne fragmenty. Jezus często się śmieje. Dlaczego?

Gdy uczniowie zebrali się na "pobożną praktykę" sprawowania Eucharystii, On zaczyna się śmiać. Pytają go, dlaczego. On uspokaja, że nie śmieje się z nich samych, ale z celowości ich modlitwy. Mówi im, że daremnie sławią i czczą "swojego boga", a nie tego prawdziwego. Modlą się do Boga - rządcy tego świata. Istnieje Bóg prawdziwy, ale chrześcijanie Go nie czczą. Śmiech jest wyrazem dezaprobaty.

Te momenty mogą czytelnikom Ewangelii Judasza stwarzać duże trudności w rozumieniu jej zawiłej nieraz treści. Powtórzmy - wedle gnostyków Bóg-Duch nie potrzebuje pośredników. To wyraźna krytyka nie tylko doktryny, ale również praktyk ortodoksyjnego chrześcijaństwa.

Rzecz jasna, nie musimy przyjmować gnostyckich poglądów zawartych w Ewangelii Judasza. Jednak w moim odczuciu są one wyzwaniem skłaniającym do bardziej wnikliwego odczytywania sensu nauki zawartej w kanonicznych Ewangeliach.

A w Ewangeliach kanonicznych Judasz nie jest przez apostołów najlepiej traktowany.

Apostoł Jan jest najbardziej surowy w swoich określeniach. Judasza nazywa "złodziejem"

(J 12,6), a nawet "diabłem" (J 6,70), który wzbudził w nim zamiar wydania Jezusa. Tu widzimy całkowite przeciwieństwo w stosunku do tego, co czytamy w Ewangelii Judasza. Niewykluczone, że między tymi dwoma uczniami wcześnie zaistniały ukryte animozje i rywalizacja o względy Mistrza z Nazaretu.

A św. Mateusz powtarza słowa Jezusa o Judaszu: lepiej byłoby, żeby się nie narodził.

Jezus wie, że będą przez całe wieki piętnować tego ucznia jako zdrajcę i sprzedawczyka. Nie odczytuję jednak tych słów jako potępienia i wyroku zatraty na całą wieczność. Tchną one duchem szczerego współczucia Mistrza dla ucznia. To prawda, że według Ewangelii św. Jana Jezus sam nazwał Judasza "synem zatracenia" (J 17,12). Czy zastanawialiśmy się wystarczająco głęboko nad tym, co znaczą takie słowa jak "zatracenie" i "zagubienie" w pismach Nowego Testamentu? O jakie zatracenie chodzi? Wieczne, nieodwracalne? To pradawny problem dotyczący ostatecznych losów człowieka i świata.

To kojarzy się z piekłem.

No właśnie, od razu myślimy o "wiecznym potępieniu". Słowa "zatracić się" (apóllymi) czy "zatracenie" (apoleia) to przecież jedno z określeń, które często pojawia się także w innych Ewangeliach. Spotykamy je w przypowieści o zaginionej owcy, o zgubionej drachmie i o synu marnotrawnym (Łk 15). Ze stanu zatracenia Bóg potrafi wyprowadzać i wyzwalać, a my natychmiast - w odniesieniu do ostatecznego losu człowieka - nadajemy temu sens wieczny.

Ksiądz nazywany jest obrońcą Judasza. Czy to znaczy, że nie myśli Ksiądz o nim jak o zdrajcy?

Myślę o nim przede wszystkim jak o człowieku, który pobłądził. Jest godzien współczucia. W tym człowieku przecież nie wszystko było zdradą. Dlaczego Jezus odważył się w ogóle wybrać go do grona apostołów, wiedząc, co się stanie? Po co komu taki uczeń? Po to, aby wypełniły się Pisma mówiące o wydaniu Syna Człowieczego w ręce ludzi.

Kościół nigdy nie potępił Judasza, ale okryto sprawę jego zbawienia czy potępienia milczeniem.

Tu muszę dodać coś bardziej krytycznego. Mówi się, że Kościół nie potępił nikogo imiennie. Ale robił coś znacznie gorszego. Gdy weźmiemy orzeczenia Kościoła na soborach, to można zauważyć wyraźny ekskluzywizm: kto jest poza Kościołem rzymskim, nie może być zbawiony. Jednym z najbardziej drastycznych jest orzeczenie soboru florenckiego: "Nikt nie może być zbawiony, choćby jego jałmużny były wielkie i choćby przelał krew za Chrystusa, jeśli nie pozostanie w łonie Kościoła katolickiego i w jedności z nim". W tekście orzeczenia stwierdzono, że ani poganie, ani Żydzi, ani heretycy i schizmatycy nie mogą być dziedzicami życia wiecznego, lecz pójdą "w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom" (Mt 25,41). Straszliwa jest ta odwaga wyrokowania o wiecznym losie całych społeczności ludzkich! To mnie przeraża.

Na tym tle Judasz tym bardziej nie ma co liczyć na względy...

Absolutnie. I tak wyrastaliśmy w duchu niechęci i duchowej agresji podsycanej przez sam Kościół.

Jakie znaczenie ma Ewangelia Judasza dla chrześcijaństwa? Czy jest tylko kolejnym apokryfem, na który można machnąć ręką i włożyć między bajki?

Myślę raczej, że to niepowtarzalne wyzwanie powinno skłonić nas do głębszego odczytywania mądrości kanonicznych Ewangelii, a w tym także tajemnicy Judasza i losu wszystkich innych "synów [i córek!] zatracenia". Jak skłonić chrześcijan, żeby, mając Ewangelie kanoniczne przed oczyma, życzliwiej spojrzeli także na Judasza?

Pogłębiajmy nasze rozumienie zbawienia. Jaki jest nasz Bóg? Czy naprawdę jest miłością, Bogiem nie tylko sprawiedliwym, ale również dobrym i miłosiernym? Czy Jego miłość jest całkowicie bezradna wobec daru wolności?

Nigdy nie przeczyłem, że istnieje rzeczywista możliwość zatracenia - zatracenia, które Jezus nazywał Gehenną i przed nim ostrzegał. Tradycyjna doktryna uwieczniła pojęcie kary. W rzeczywistości kara godna Boga to kara naprawcza i terapeutyczna. Sugeruje to m.in. samo pojęcie kólasis w przypowieści o Sądzie Ostatecznym (Mt 25,46), słowo przejęte z sadownictwa (okrzesywanie, czyli przycinanie dzikich pędów roślin owocowych, winorośli lub migdałów, aby nie zdziczały). Kara, która do niczego nie prowadzi i wyczerpuje się w negatywności samej odpłaty, byłaby czymś uwłaczającym mądrości i dobroci Stwórcy, najlepszego Pedagoga i Lekarza, który obdarzył nas dramatycznym darem wolności. On potrafi ten dar ocalić, chorą wolność pociągnąć ku sobie i przemienić, nie zadając jej gwałtu. Bóg nie chce radować się tylko z ograniczoną liczbą wybranych. Przypisujemy Mu nasze ludzkie myśli i uczucia odwetu, kiedy myślimy o wiecznej karze i wiecznym zatraceniu. O zatraceniu oczywiście dla innych!

Wynika stąd, że przypowieści Jezusa nie wolno traktować z przymrużeniem oka.

Z przypowieści przebija przekonanie, że Bóg miłuje tych, którzy się zagubili. Będzie ich szukał tak długo, "aż znajdzie". Przejmujące jest owo "aż znajdzie"! To rzeczywiście zdumiewająca mądrość Boga, jakże niepodobna do naszej przezorności ludzkiej! Bóg zatraca poczucie logiki: bo kto zostawia 99 owiec i szuka jednej zagubionej?! Człowiek obawia się większej utraty. Nie chce ryzykować. Bóg nie zna tych lęków. Jego postępowanie jest dlatego tak niepojęte dla ludzkiego umysłu. Będzie szukał zagubionych, będzie pociągał ku sobie. Wrócą w końcu do Niego wszystkie marnotrawne dzieci. Śmierć nie stanowi dla Niego ostatecznej granicy w docieraniu do chorej wolności stworzeń rozumnych. Jego łaska nie jest jedynie czasową ofertą, lecz wiecznym zaproszeniem do uczestnictwa w życiu, którego tajemnicę zna tylko On sam.

Pisał Ksiądz kiedyś, że historia Judasza jest źle przedstawiona w Kościele, zafałszowana.

Tak, ponieważ niesłusznie zapomina się o tym, że Judasz stał się po wydaniu Jezusa człowiekiem skruszonym. Tylko Mateusz Ewangelista, sam będąc celnikiem, który miał swoje grzeszki na sumieniu, dostrzegł, że Judasz, "pożałowawszy" (Mt 27,3: metameletheis), zwrócił srebrniki i zrozpaczony powiesił się. Już tutaj widać, że w tradycyjnych osądach popełniano błąd, nie biorąc poważnie pod uwagę świadectwa Mateuszowej Ewangelii. Motyw skruchy i żalu oraz jego śmierć to wyraz solidarności z Tym, którego ukrzyżowano. Chciał chyba umierać razem ze swoim Mistrzem. Tak to odczytuję.

Chrześcijaństwo wcześnie zarzuciło pojęcie kary naprawczej (gr. kólasis) i opowiedziało się za karą odwetową, karą odpłaty (gr. timoria). Tymczasem we wczesnych pismach Ojców Kościoła jest często mowa o karze leczniczej, terapeutycznej. Warto przypomnieć fakt godny uwagi ze względu na bliskość czasową w stosunku do powstania Ewangelii Judasza. Otóż Klemens Aleksandryjski zwany chrześcijańskim gnostykiem (zm. ok. 212) pisał w swoich "kobiercach" (VII,102,5): "Bóg nie karze w sensie odpłaty [nie mści się] - pomsta bowiem jest oddaniem złego - owszem, karze ku pożytkowi karanych, zarówno ich wspólnemu, jak indywidualnemu". To rozumienie kary "godnej Boga" stopniowo zanikło w Kościele, zostało wypchnięte ze świadomości, nadając zgoła inny kierunek rozwojowi chrześcijańskiej nauki o sprawach ostatecznych.

Judasz jest przedstawiany wręcz jako straszak. Są teorie, że wcale nie istniał, tylko został wymyślony "ku przestrodze"...

Trudno zweryfikować tego rodzaju teorie. Zabieg czysto pedagogiczny wydaje mi się mało prawdopodobny. Istnieje w Kościele obawa, że łaskawsze słowo o Judaszu może być zachętą do grzeszenia ("Hulaj dusza, piekła nie ma!"). Więc niech lepiej zostanie taki czarny typ, mroczny symbol zdrady. Warto jednak uprzytomnić sobie, że w rzeczywistości Judasz odegrał dosyć drugorzędną rolę, wskazując miejsce nocnego przebywania Jezusa wraz z uczniami w ogrodzie Getsemani. Znając Jego twarz, zainteresowani sami mogli to wyśledzić. Szpiegów nigdzie nie brakuje.

Czy obok tekstów "piekielnych" są w Nowym Testamencie również wypowiedzi dające nadzieję na ocalenie wszystkich?

Kościół skupił się w swoim nauczaniu na tych fragmentach w Biblii, które mówią o "nie gasnącym ogniu", o "męce wiecznej" i "wiecznej zgubie", a zapomniał o całym szeregu tekstów dających nadzieję. Czy wystarczająco zrozumieliśmy sens słowa "wieczny" w odniesieniu do Gehenny, o której mówił Jezus? Wiadomo, że samo pojęcie piekła (infernum) w sensie wieczności kary pojawiło się później.

Zaryzykuję stwierdzenie, że tekstów dających nadzieję na ocalenie wszystkich jest w Nowym Testamencie chyba nawet więcej niż tekstów infernalnych. Co oznacza wielka wizja końca dziejów naszkicowana przez apostoła Pawła, która głosi, że wszystko zmierza dzięki Chrystusowi do tego, "aby Bóg był wszystkim we wszystkich" (1 Kor 15,28; tu i poniżej wyróżnienie moje - W.H.)? Nie wolno osłabiać uniwersalizmu słów mówiących o tym, że Bóg wywyższył Chrystusa ponad wszystko i "obdarzył imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano w niebiosach, na ziemi i pod ziemią i aby każdy język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca" (Flp 2,9-11). Bóg jest tym, który wyzwala nie przemocą, ale pociąga ku sobie swoją miłością i swoją prawdą, swoim dobrem i pięknem. W Ewangelii według św. Jana Jezus mówi: "Wolą zaś Tego, który Mnie posłał, jest to, abym nie utracił nikogo z tych, których Mi dał (...). A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie" (J 6,39; 12,32). Niesłychana obietnica! W Ewangelii św. Mateusza Jezus przypomina, że "nie chce wasz Ojciec, który jest w niebie, aby zginął jeden z tych najmniejszych" (Mt 18,14). Ta sama przejmująca myśl!

Ewangelia Judasza może niektórych zbulwersować.

Są nurty fundamentalistyczne w Kościele, w których Biblię interpretuje się literalnie, dosłownie, jako każde słowo natchnione bezpośrednio przez Boga. W oczach takich chrześcijan Ewangelia Judasza będzie bluźnierstwem. Nie zdziwiłbym się, słysząc, że to sam Szatan pomógł odkryć ten manuskrypt, aby siać zamęt w umysłach i sercach ludzi...

Czy Kościół rehabilituje Judasza? Takie pojawiły się pogłoski przed publikacją apokryfu. Watykan jednak wydał dementi.

Kościół nie zdobędzie się chyba na tego rodzaju krok. Ale chciałbym się mylić. Skoro usunięto z mszału rzymskiego wielkopiątkową modlitwę za "perfidnych Żydów", to może kiedyś choć trochę łaskawiej spojrzymy na Judasza, także nazywanego złym i perfidnym Żydem.

Oczywiście, że nasza chrześcijańska wizja Boga jest inna niż nauka gnostyków. Judasz nie zostanie za swój czyn pochwalony. Ale pytajmy: czy Jezus nie przebaczył swojemu uczniowi tak, jak to uczynił wobec skruszonego łotra na krzyżu? Rehabilitacja mogłaby przynajmniej polegać na tym, żeby nie posługiwać się beztrosko Judaszem jako symbolem wszystkiego, co najgorsze. Osłońmy tę tragiczną postać większym miłosierdziem!

Już Dante umieścił go "w sercu piekła".

No właśnie, do takich stereotypów prowadziła nas również wielka literatura. U nas, w sztuce Huberta Rostworowskiego, Judasz miał sklepik i podkradał ze wspólnej sakiewki. Po prostu chciwy Żyd. Trzeba mieć odwagę spojrzeć inaczej.

Ale teologowie uczą, że do ostatniej chwili życia można się nawrócić.

Teologowie pooddzielali przymioty Boga, twierdząc, że Jego miłosierdzie trwa tylko do śmierci, kiedy to zapada ostateczna decyzja, a do głosu dochodzi Boska sprawiedliwość. W chrześcijańskim nurcie nadziei na zbawienie wszystkich śmierć nie jest ostateczną granicą. Po drugiej stronie życia trwają nadal dzieje człowieka z Bogiem i możliwe jest nawrócenie. W tej perspektywie także wizja Sądu Ostatecznego jest inna, bardziej wewnętrzna, jakże odmienna od tej, którą często tak drastycznie ukazywano w malarstwie ikonograficznym.

Mówi się m.in. o wadze, na którą anioł kładzie ludzkie grzechy.

Przecież to są tylko ludzkie wyobrażenia! Św. Jan Apostoł uczy, że "Bóg jest światłością" (1 J 1,5). Ta światłość nas ogarnie. Człowiek osądzi sam siebie, gdy Boża prawda na wskroś go przeniknie.

Ksiądz od lat głosi tezę, że piekło nie jest wieczne, że wszyscy będziemy zbawieni. Z ambony raczej tego nie usłyszymy.

Są duchowni, którzy prywatnie piszą mi w listach, że się ze mną zgadzają, choć nie odważą się tego wypowiadać publicznie, bo to może utrudnić im życie. Znam przypadki, gdy wysoki rangą duchowny potrafił powiedzieć szeregowemu księdzu: "Proszę nie angażować się w te sprawy i nie popierać takich poglądów, bo to może zaszkodzić księdzu w karierze kościelnej!".

Sam słyszę nieraz słowa świętego oburzenia: Co? Stalin, Hitler? Z nimi razem w niebie?

Dla równowagi mogę śmiało powiedzieć, że zdecydowana większość tych, którzy do mnie piszą, podziela nadzieję na powszechność zbawienia. Mam listy od więźniów, polityków, zakonnic, ludzi młodych i starszych, od nauczycieli i ludzi różnych innych zawodów, którym w tej perspektywie łatwiej odzyskać wiarę w dobrego i miłosiernego Boga.

Były też donosy na Księdza...

Owszem, pisano listy protestacyjne i do rektora KUL-u, i do wiadomości księdza prymasa. Wielu wierzącym trudno pogodzić się z perspektywą powszechnego zbawienia. Usiłuję to rozumieć. Zaraz pojawia się sprzeciw: jak to, wszystko, czego uczyłem się na religii, teraz ma być w Kościele nieważne? To po co się trudzimy i zabiegamy o zbawienie? Do głosu dochodzą chyba jakieś bardzo głęboko sięgające frustracje religijne. Człowiek, który stara być cnotliwy, nie potrafi czy wręcz nie chce wybaczyć człowiekowi, który pobłądził.

Więc wierzy Ksiądz, że Judasz jest w niebie? I Hitler?

Wieczności wystarczy, żeby każdy winowajca mógł imiennie wyznać winy i prosić ofiary swoich złych czynów o przebaczenie. Starczy jej zwłaszcza dla okrutnych tyranów w dziejach ludzkości. Św. Grzegorz z Nyssy (IV w.) i św. Izaak Syryjczyk (VII w.) głosili z całym przekonaniem nadzieję na pojednanie z Bogiem także szatana i nie zostali potępieni przez Kościół.

W wizji nowego świata ukazanej w Apokalipsie, którą kojarzymy zazwyczaj z kataklizmami i karami, czytamy, że Bóg "czyni wszystko nowe" (Ap 21,5). Naprawdę wszystko? A zdumiewające słowa, że do niebieskiego Jeruzalem "królowie ziemi wniosą swoją chwałę" (21, 24) - królowie, którzy we wcześniejszych rozdziałach są symbolem okrucieństwa i podłości? Co się z nimi stało? Musieli przejść przez wielką mękę w "jeziorze ognia", symbolu oczyszczenia. Po co w nowym świecie "drzewo życia", którego liście służą "do leczenia narodów" (22,2)? Powiedziano także, że tam "nic już nie będzie obłożone klątwą" (22,3). Co robimy ze wstrząsającym proroctwem Apokalipsy o Tym, który "przychodzi wraz z obłokami, i ujrzy Go wszelkie oko, i ci, którzy Go przebili. I opłakiwać Go będą wszystkie plemiona ziemi" (Ap 1,7)? To przecież zapowiedź powszechnej skruchy i żalu z powodu dramatu ukrzyżowania Niewinnego. Jak pojmujemy dziękczynną pieśń "wszelkiego stworzenia, które jest w niebie, i pod ziemią, i na morzu" (Ap 5,13)?

Przypisuje mi się, że neguję samo istnienie piekła i głoszę, że "piekło jest puste". W takim ujęciu pojmuje się piekło jako miejsce, a to przecież przede wszystkim stan infernalny, stan negacji czy buntu, wyrosły w samym wnętrzu istoty stworzonej. Przeciwstawiam się jedynie doktrynie wiecznego piekła w dualistycznej eschatologii, nauki o ostatecznych losach świata, wraz z jej wizją rozdartego na zawsze stworzenia Bożego.

W moim rozumieniu wieczne piekło byłoby straszliwą porażką Boga jako Stwórcy, Pedagoga, Lekarza i Zbawiciela. To byłoby również swoiste piekło dla Niego samego. Nie wierzę w to, że ludzie zbawieni mogliby cieszyć się pełnią szczęścia, wiedząc, że ktoś z ich najbliższych lub znajomych skazany jest na wieczne męczarnie. Bóg musiałby dokonać swoistej "lobotomii", czyli operacji usunięcia z pamięci zbawionych wszelkiego wspomnienia o tych, z którymi łączyło ich tak wiele w życiu ziemskim.

Ewangelia Judasza nie jest dla mnie zaskoczeniem ani zgorszeniem. Nie podważa mojego zaufania do Ewangelii kanonicznych, ich nieprzemijającej mądrości i piękna. Chrześcijaństwo kryje w sobie wielki i twórczy potencjał nadziei, którą trzeba odkrywać wciąż na nowo. Nie bójmy się tego trudu!"

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8320
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 19:38, 03 Wrz 2023    Temat postu:

Katolikus napisał:
Bardzo ciekawy temat. Polecam do przemyśleń.


no właśnie, wystarcz przeczytać tekst ewangelii, i to nie gnostycznej, żeby zauważyć, że tak nie zachowuje się zdemaskowany zdrajca, raczej osoba przyjmująca polecenie ....


nie czytałem tego co napisałeś, żwłaszca, że na końcu znajduje się link do wyborczj, którą się brzydzę... bo/i cała ewangelia uczy wstrętu do hipokryzji i nakłania do uczciwości, kierowania się prawdą, odwagą no i do samodzielnego myślenia, bez którego, o kierowaniu się prawdą i odwadze, nie ma raczej mowy :wink:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zefciu/konto zamknięte
Usunięcie na własną prośbę



Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Kiekrz
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 7:18, 04 Wrz 2023    Temat postu:

lucek napisał:
no i do samodzielnego myślenia
Taaa. Jak wiemy, do samodzielnego myślenia najskuteczniej zachęca się przez przekonywanie, że pojedynczy autorytet i założona przez niego organizacja są jedynym sposobem uniknięcia straszliwej kary.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 15215
Przeczytał: 87 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 7:24, 04 Wrz 2023    Temat postu:

zefciu napisał:
lucek napisał:
no i do samodzielnego myślenia
Taaa. Jak wiemy, do samodzielnego myślenia najskuteczniej zachęca się przez przekonywanie, że pojedynczy autorytet i założona przez niego organizacja są jedynym sposobem uniknięcia straszliwej kary.


No patrz. A Darwin i jego sskta to właśnie taki przykład wątpliwego autorytetu i jego organizacji, która przekonała cię do bajki darwinowskiej, choć żadnych dowodów ci nigdy nie pokazali
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21631
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 9:18, 04 Wrz 2023    Temat postu:

Ja czytam nawet Warszawską.

Ale chyba nie uchowała się na rynku.

Bo bez myśli innych ludzi nasze myśli nie istnieją.

Cholernie droga była. Ostatni moj zakup 8 zlotych jeszcze przed pandemią

[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Sob 6:11, 11 Lis 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8320
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 12:58, 04 Wrz 2023    Temat postu:

zefciu napisał:
lucek napisał:
no i do samodzielnego myślenia
Taaa. Jak wiemy, do samodzielnego myślenia najskuteczniej zachęca się przez przekonywanie, że pojedynczy autorytet i założona przez niego organizacja są jedynym sposobem uniknięcia straszliwej kary.


zefciu, z tobą dyskusja nie ma sensu, masz swoje autorytety, które debilizmu naturalizmu nie dostrzegają, a co jeszcze bardziej absurdalne, wydaje im się że stworzyli naukową naukę, bo tyle znaczy "wiedza naukowa", czego debile nie rozumieją.

ps

ty zefciu zawsze będziesz niezdolny do samodzielnego myślenia, niezależnie od aktualnie wyznawanej religii.


Ostatnio zmieniony przez lucek dnia Pon 15:04, 04 Wrz 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 0:42, 09 Wrz 2023    Temat postu:

zefciu napisał:
Taaa. Jak wiemy, do samodzielnego myślenia najskuteczniej zachęca się przez przekonywanie, że pojedynczy autorytet i założona przez niego organizacja są jedynym sposobem uniknięcia straszliwej kary.


Jezus nie chodził strasząc piekłem i groźnym Bogiem. Do ludzi miał prosty i przemieniający przekaz: "nikt ciebie nie potępił i ja ciebie nie potępiam".
Założona przez Niego "organizacja" naucza, że:
- twoje sumienie jest instancją najwyższą (nikomu nie wolno zmuszać cię do tego, byś uwierzył w coś wbrew sobie ani byś czynił to, czego nie chcesz).
*"...Sumienie jest pierwszym ze wszystkich namiestników Chrystusa." KKK 1778
*"Jest ważne, by każdy wszedł w siebie, ażeby usłyszeć głos swojego sumienia i za nim pójść. To poszukiwanie głębi wewnętrznej jest tym bardziej konieczne, że życie często sprawia, iż uchylamy się od wszelkiej refleksji, zastanowienia się lub wejścia w siebie" KKK 1779
*"Człowiek powinien być zawsze posłuszny pewnemu sądowi swojego sumienia. Gdyby dobrowolnie działał przeciw takiemu sumieniu, potępiałby sam siebie. Zdarza się jednak, że sumienie znajduje się w ignorancji i wydaje błędne sądy o czynach, które mają być dokonane lub już zostały dokonane." KKK 1790

- masz świadomie kształtować swoje życie dokonując głębokiej refleksji nad własną naturą, codziennym postępowaniem, jakością moralną konkretnego czynu, którego zamierzasz dokonać lub dokonałeś.

Tak więc moim zdaniem Kościół jak najbardziej wspiera i zachęca do samodzielnego myślenia, rozwoju duchowego, osobistej relacji z Bogiem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:16, 09 Wrz 2023    Temat postu:

"Wacław Hryniewicz: Kościół nie może bać się zmiany

Dominika Kozłowska i Janusz Poniewierski: Jak się Księdzu podoba papież Franciszek?

Ks. Wacław Hryniewicz: Błogosławiony człowiek. Akurat na ten czas, jaki jest te­raz. Jeżeli coś jest potrzebne dzisiaj Kościołowi, to odwaga uczenia się, uczenia się od wielu środowisk i ludzi. Mię­dzy Franciszkiem a Benedyktem widoczny jest kontrast: pierwszy jest duszpasterzem, drugi - uczonym. Benedykt był naukowcem, w wywiadach solidnie argumentował, publicznie dialogował z wielkimi filozofami, na przykład z Jurgenem Habermasem. Franciszek podjął dialog z za­łożycielem "La Repubblica", lewicowym dziennikarzem Eugenio Scalfarim. Papież Franciszek mówi językiem pro­stym. Język Benedykta nie był tak przystępny. Myślę, że w tej zmianie jest jakiś palec Boży: oto bowiem dokonał się przełom w pojmowaniu papiestwa, pewnego rodzaju demistyfikacja. Benedykt miał odwagę zrobić to, czego nie uczynił Jan Paweł II, który nie chciał zstąpić ze swojego krzyża. Benedykt, widząc skandale w Kościele, zrozumiał, że trzeba człowieka o świeżym spojrzeniu, silnego duchem, który będzie umiał znaleźć nowe drogi i sposoby działa­nia, będzie wychodził tam, gdzie dotychczas jako Kościół nie wychodziliśmy. Nie trzeba się bać poruszenia i zmiany w Kościele. To nie jest rzeczywistość immobilna oraz nieskłonna do poszukiwania. Novum w Kościele może być błogosławieństwem.

"Wolę raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z po­wodu zamknięcia się i wygody, przywiązania do wła­snego bezpieczeństwa" — to słowa papieża Franciszka.

Tak, on mówi językiem obrazowym, skrzydlatym, zapada­jącym w pamięć. Wskazują na to choćby dwa wybrane nu­mery - szósty i dziesiąty - z adhortacji Evangelii gaudium. "Są chrześcijanie, którzy wydają się przyjmować klimat Wiel­kiego Postu bez Wielkanocy" (w poprawionym, oficjalnym przekładzie opublikowanym w Watykanie: "Istnieją chrze­ścijanie, którzy zdają się żyć Wielkim Postem bez Wiel­kanocy"). W języku angielskim przełożono to zdanie tak: "Są chrześcijanie, których życie jawi się jak Wielki Post bez Wielkanocy". I numer 10: "Ewangelizator nie powinien mieć cały czas grobowej miny" (w wersji poprawionej zmieniono "cały czas" na "nieustannie"). Wersja angielska: "Ewangeli­zator nie powinien nigdy wyglądać na kogoś, kto dopiero co wrócił z pogrzebu". Ten Franciszkowy język bardzo mi odpowiada, on trafia do ludzi. Z Evangelii gaudium właści­wie przeziera cały jego program. Znajdziemy tam mnóstwo ważnych refleksji nad ekumenizmem i dialogiem z innymi religiami, nauką społeczną, nauczaniem moralnym i wy­chowaniem chrześcijańskim, a także praktyczne pouczenia dla duchownych, jak głosić homilie.

Gdy czytaliśmy tę adhortację, ogromne wraże­nie zrobiły na nas liczne cytaty z listów biskupów z całego świata... Wyraźny znak jakiejś decentra­lizacji.

Najwięcej jest odwołań do Ewangelii. Był czas, że chrześci­jaństwo bardzo chciało naśladować Chrystusa cierpiącego. Franciszek woła: "Nie uciekajmy od Zmartwychwstania!". Jak uciekniemy, to zostanie nam cierpiętnictwo. A tego trzeba się bać, ponieważ wówczas pojawi się ponuractwo, mina pogrzebowa, brak nadziei. Gdy w naszym myśleniu pójdziemy jedynie za św. Faustyną, to cofniemy się do Au­gustyna, który uczył, że większość ludzkości zostanie potę­piona (massa damnata). Nawiasem mówiąc, augustynikiem jest Benedykt XVI. W encyklice Spe salvi ten papież napisał: "Mogą być ludzie, którzy całkowicie zniszczyli w sobie pra­gnienie prawdy i gotowość do kochania. Ludzie, w których wszystko stało się kłamstwem; ludzie, którzy żyli w niena­wiści i podeptali w sobie miłość. Jest to straszna perspek­tywa (...). Takich ludzi już nie można uleczyć, a zniszczenie dobra jest nieodwołalne: to jest to, na co wskazuje słowo piekło". W polskim przekładzie encykliki zamiast "Mogą być ludzie" (Es kann Menschen geben...) sens wyostrzono: "Są ludzie..." Jak odnaleźć radość, gdy człowiek wierzy, że wydarzy się kiedyś coś tak strasznego i nieodwracalnego? Nie mógłbym być szczęśliwy, gdyby osoba, z którą bo­daj raz piłem kiedyś herbatę, miałaby być zatracona na zawsze.

Jan Paweł II w Przekroczyć próg nadziei przypomniał o tych, którzy głosili apokastasis - od Orygenesa, Grzegorza z Nyssy aż do Hansa Ursa von Balthasara. Zachęcił teolo­gów ("Problem jednak pozostał"!) do konfrontowania się z tradycją, która przyjęła się jako dominująca w Kościele, w odwołaniu do innych tradycji, także tej głoszącej nadzieję zbawienia dla wszystkich.

W jednej z porannych homilii papież Franciszek ko­mentował przypowieść o sądzie nad narodami. Nie mówił o ostatecznym rozdzieleniu dobrych i złych. Skupił się na ukazaniu miłosierdzia. To jego klucz: Bóg się nie męczy przebaczając, to tylko my się męczymy proszeniem Go, aby nam przebaczył. To jest jego podejście pedagogiczne. Szukajmy nowych dróg, o których mówi wielka tradycja alternatywna. Nie czepiajmy się Orygenesa, zgoła niesłusz­nie potępionego 300 lat po śmierci. Rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew pisał nie bez powodu, że ten wielki myśliciel zo­stał potępiony "przez przedstawicieli ortodoksyjnego sady­zmu". Słuchajmy tradycji wywodzącej się od takich wielkich świętych jak Grzegorz z Nyssy czy Izaak Syryjczyk.

Wśród wielu katolików zdaje się dominować prze­konanie, że większość już tu na ziemi zasługuje na potępienie. I jest nam z tą myślą dobrze. To boli.

Jak można się cieszyć, skoro Kościół ciągle uczy, że niektó­rzy będą potępieni i to może być twoja siostra, brat, żona, dzieci? Są tacy teologowie, zwolennicy wiecznego piekła (na­zywam ich infernalistami), którzy twierdzą, że Bóg potrafi dokonać swoistej lobotomii mózgu i wtedy nie będzie się w ogóle pamiętało nawet o najbliższych. Będziemy cieszyć się Bogiem, nie czując bólu związanego z nieobecnością tych, których za życia kochaliśmy. Życie wieczne uważamy za coś niezmiennego, a przecież to jest przede wszystkim życie i prawo wzrastania. To nie zastój. Tam będziemy, jak pisał św. Paweł, "odzwierciedlać chwałę Pana (...) od chwały ku chwale" (2 Kor 3,18). Nie wykluczajmy kategorycznie poję­cia czasu przemienionego z życia przyszłego świata. Teologo­wie nazywają go czasem Bożym, czasem eschatologicznym, czasem radości i święta z Bogiem, w którym możliwy jest ciągły rozwój. Fascynuje mnie teologia wschodnia. Wybitny prawosławny teolog rosyjski Siergiej Bułgakow (zm. 1944) śmiało pytał: dlaczego z życia wiecznego zrobiliśmy skamie­linę? To nie jest bezruch - tam jest rozwój ku nieskończonej pełni, której nigdy nie wyczerpiemy. Bóg jest tak niepojęty, że nigdy nie może nastąpić zastój w miłości, poznawaniu oraz w tym, co będziemy od drugich otrzymywać. Infernaliści twierdzą, że powinien być ścisły paralelizm między wiecznym życiem a wieczną męką. To błędne myślenie.

Wracając do adhortacji Evangelii gaudium, czy nie odnosi Ksiądz wrażenia, że bliżej nam często do po­strzegania chrześcijaństwa w kluczu ascetycznym? Smakowanie życia wydaje się wtedy nie na miejscu.

Smakować życie, cieszyć się... A czy to wypada? Jezus tak cierpiał dla naszego zbawienia, a my będziemy się rozko­szować dobrym posiłkiem? Znam ludzi, którzy mówią: jak mam szczęśliwy czas, to boję się, że zaraz przyjdzie coś bole­snego. Lęk przed radością. Cała nasza edukacja, duchowość wymagają stałego trudu przemiany, innego paradygmatu. Nikt nie przeczy, że istnieje cierpienie. Nie wolno jednak zapominać o pięknie życia i potrzebie radości. Już w Pierw­szym Przymierzu powiedziano: "Nie bądźcie smutni (...). Nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją" (Ne 8,9.10). Jeśli ostoją, to siłą, zdolnością przetrwa­nia nawet trudnych chwil i sytuacji.

Ksiądz mówi, że trzeba się uczyć od innych, być otwartym, ale znajdą się katolicy, którzy powiedzą, że to niebezpieczne.

Na tym świecie wszystko jest niebezpieczne. Każdego daru Bożego można nadużyć albo wspaniale go rozwijać. Wiem, że w jakiejś mierze bezpieczniejsza może się wydawać pe­dagogia lęku i strachu. ona przez wieki dominowała, ale czy przemieniła ludzi? Czy ocaliliśmy ludzi od odchodze­nia od wiary? Czy ustrzegliśmy ich przed ateizmem? Po­lecam lekturę niedawno wydanej książki Anny Connolly: Toksyczni święci, czyli o kulcie cierpienia w chrześcijaństwie (Warszawa 2013).

Powiada Ksiądz Profesor, że nie ustrzegliśmy lu­dzi przed ateizmem. Polemiści odpowiedzą Księ­dzu, że to owoc Oświecenia, owoc II Soboru Watykańskiego...

Wiem, że tak powiedzą. Idę któregoś dnia ulicą, z naprze­ciwka idzie dziewczyna, niemalże mijamy się, a ona mówi mi prosto w twarz: "Niech będzie przeklęty Sobór Waty­kański ii!". Tacy ludzie, pouczeni przez fundamentalistów, uważają, że Sobór wprowadził zbyt dużo zmian, zamie­szał w głowach, obudził podejrzliwość wobec tradycyjnej doktryny. Często słyszymy pytanie o hermeneutykę cią­głości czy zerwania. Sądzę, że nie może być mowy o pełnej ciągłości.

Czyżby Ksiądz Profesor sugerował, że w pewnych okolicznościach można mówić wręcz o "zerwaniu"?

"Zerwanie" rozumiem jako brak ciągłości (discontinuity), a więc jako zdecydowane odejście od pewnych głoszonych przez wieki poglądów. Wystarczy, jeśli się przyjrzymy, czego przez wieki Kościół nauczał choćby o wolności religijnej, o innych wyznaniach i religiach, o możliwości zbawienia. Sobór we Florencji głosił: możesz krew przelać dla Chry­stusa, rozdać mienie swoje ubogim, ale jeżeli przed śmiercią nie znajdziesz się w Kościele rzymskokatolickim, nie mo­żesz być zbawiony. Jaką odwagę mieli ci ludzie, żeby całe społeczności posyłać do piekła!

Niektórzy na ten wywód odpowiedzą, że wolą mieć za sobą 1900 lat niezmiennego (i nieomylnego) na­uczania Kościoła niż 50 lat jakiegoś podejrzanego modernizmu.

Dlaczego zatem w dokumentach soborowych jest cytowa­nych tyle tekstów ojców Kościoła? To wskazuje na pewną ciągłość, ale uwzględniającą błędy popełniane w ciągu wie­ków. Było ich wiele, o czym świadczą przeprosiny i rozli­czenie z przeszłością dokonane przez Jana Pawła II w Roku Jubileuszowym. Trzeba uczyć się na własnych błędach i umieć się do nich przyznawać, ale niestety Kościół rzadko to robił, dopiero w ostatnich latach możemy dostrzec jakąś zmianę. Już Paweł VI skłaniał się do przyznania, że Galileusz został niesłusznie potępiony, ale dopiero Jan Paweł II do­prowadził sprawę do tzw. rehabilitacji, przygotowanej przez Papieską Radę ds. Kultury. W swojej deklaracji (1992) wyra­ził żal za błędy popełnione przez trybunał kościelny w oce­nie astronomicznych poglądów Galileusza. Jan Paweł II uznał również, że Kościół przyczyniał się do prześladowania Żydów. Benedykt XVI przepraszał za nadużycia seksualne duchownych.

Podczas spotkań ekumenicznych często się mówi o learning community of Churches, "uczącej się wspólnocie Kościo­łów". Czy nawiązując do proroków, Jezus nie przypomniał, że wszyscy będą ludźmi "pouczonymi przez Boga", didaktoi Theou (J 6,45) - uczniami Boga, stale przez Niego poucza­nymi? Status bycia uczniem - czy to nie jest najbardziej odpowiednia kategoria myślenia? Dlaczego mamy się bać tych, którzy przewodzą nam w Kościołach? oni też są nie tylko nauczycielami, ale także uczniami.

Wiemy, że jest Ksiądz Profesor jednym z sygnata­riuszy "Deklaracji katolickich uczonych w sprawie władzy w Kościele". Czytamy tam między innymi, że władza ta powinna być sprawowana w sposób "uczciwy i wiarygodny, że ma być inspirowana przez pokorę i służbę, zajęta troską o ludzi, a nie regułami i dyscypliną". Czym się Ksiądz kierował, składając pod tym tekstem swój podpis? Jest w Księdzu na­dzieja na jakąś zmianę?

Kierowało mną podobne przekonanie jak to, które zostało wyrażone w Deklaracji. Zostałem powiadomiony, że Se­kretariat Stanu oficjalnie potwierdził, iż papież Franciszek otrzymał tekst Deklaracji wraz z listą ponad 200 sygnata­riuszy. Liczę na życzliwe rozpatrzenie przynajmniej niektó­rych ważnych desiderata w niej zawartych. Czy nie jest to na przykład słuszny postulat, że "Kongregacja Nauki Wiary po­winna być wspomagana przez międzynarodowe komisje eks­pertów, którzy zostali niezależnie wybrani ze względu na ich kompetencje zawodowe"? Pytam: Dlaczego teologowie mają bać się wyroków ferowanych przez tę Kongregację? Czy teo­log musi bać się również swego przełożonego lub biskupa?

Biskup jest strażnikiem ortodoksji, tym, który pro­wadzi do prawdy...

O nie, to przede wszystkim Duch Święty będzie nas prowa­dzić. Czy mentalność strachu nie paraliżuje? Czy nie zamyka pewnych dróg w rozumieniu Ewangelii? Ewangelia, i to czterokształtna, jest swoistym cudem. Nie jedna percepcja, nie jedne oczy widziały Jezusa. Ewangelia uczy, że trzeba być stale otwartym na inspirację, która pochodzi od kogoś innego, kto zdołał uchwycić Prawdę od innej strony, może lepiej niż my. Ludzkie poznanie jest selektywne, zawsze z konkretnej perspektywy, z morza wydarzeń zapamiętujemy to, co akurat nas dotyczy. Jedni ewangeliści zapamiętywali pewne pouczenia i fakty, inni co innego. Trzeba się uczyć. Ewangelia jest cudem bycia uczniem. A czy to nie jest naj­ważniejsze w Kościele? Być uczniem Jezusa to być uczniem wielokształtnej Ewangelii. Jezus mówi: "Ja jestem drogą i prawdą" (J 14,6). Prawda i droga tuż obok siebie. Droga do prawdy musi pozostać właśnie drogą. Jesteśmy tylko uczniami. Uczeń musi być pokorny i umieć się poprawiać. To zupełnie zmienia paradygmat naszego podejścia do prawdy.

Dlaczego teraz papież Franciszek tak chętnie nawiązuje do synodalności, do prawosławia? Bo synodalność to jest coś więcej niż kolegialność biskupów. Syn odos - droga razem z innymi. Razem do prawdy. Prawda jest symfoniczna, nie można zobaczyć jej jednym okiem, a nawet parą oczu, trzeba wielu par, żeby zobaczyć lepiej i mieć odwagę korygować jednostronności. Taka jest nasza droga do Boga. Stale bę­dziemy ludźmi w drodze. Dlaczego pojęcie pielgrzymują­cego Ludu Bożego pojawia się w konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium? Dlaczego kategoria pielgrzymo­wania jest taka ważna? Dlaczego ci wszyscy, którzy krzyczą, że Sobór wprowadził tyle błędów w Kościele, nie zastana­wiają się nad tym, iż jesteśmy tylko pielgrzymami? Czy nie byli mądrzejsi ci średniowieczni mędrcy, którzy mówili, że artykuł wiary jest "percepcją prawdy zdążającą do niej sa­mej?". To jeszcze nie jest pełna rzeczywistość prawdy. Trzeba mieć odwagę stale się uczyć. Tymczasem często, jak ktoś trafnie zauważył, bardziej respektujemy nie Christianity, chrześcijaństwo, ale churchianity. Nie wiem, jak to wyraże­nie przetłumaczyć na polski. Może "kościelniaństwo", rozu­miane jako rozrost instytucji kościelnych? Bardziej czcimy te instytucje niż to, co jest samym rdzeniem Ewangelii Chry­stusa, której stale musimy się uczyć. I to uczyć się także od tych, którzy Chrystusa poszukują. Intelektualna uczciwość jest bardzo potrzebna Kościołowi.

To bardzo piękne, co Ksiądz mówi, ale wyobraźmy sobie księdza, który ujmie się za ks. prof. Hry­niewiczem — i już ma kłopot. Zechce na sympozjum naukowe zaprosić kogoś, kto nie jest mile widziany przez biskupa — i znów ma kłopot. Powie coś w te­lewizji, w mediach — i od razu grozi mu zakaz wy­powiadania się albo przynajmniej niechęć części społeczności Kościoła. Gdzie ta wolność?

"Chrystus wyzwolił nas ku wolności" - jakże ważne słowa apostoła Pawła (Ga 5,1). To jest pewien dar Boga, wywodzący się z Jego własnej wolności. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Za mało bierzemy pod uwagę ten ikoniczny wymiar każdego człowieka. To jest ta iskra Boga, o której mówili chasydzi. Wolność jest czymś z Boga. oczy­wiście tej wolności można nadużyć. Można podejmować decyzje, które prowadzą w złym kierunku. Ale jest to dar, który trzeba trzymać w rękach i z pewnym drżeniem zasta­nawiać się, co ja mogę z nim zrobić. Do wolności trzeba wychowywać, trzeba się jej uczyć. Ks. Józef Tischner pisał o "nieszczęsnym darze wolności". Jestem skłonny mówić raczej o "szczęsnym darze" wolności. To szczęsny dar, tylko trudny. Gdyby Bóg uważał, że to jest dar nieszczęśliwy, nie odważyłby się nam go dać. Jeżeli ktoś ma władzę, to jego wolność wydaje mu się niemalże równa Boskiej wolności. Znam hierarchów, którzy potrafili powiedzieć: "Ja mogę księdza wdeptać w ziemię". Albo: "Ksiądz wie, że mam długie ręce, które sięgają daleko?". Kiedy jeden z teologów ujął się przed laty za mną publicznie w pewnym piśmie, to go biskup wezwał i zapytał: "Księże, czy ksiądz chce sobie zepsuć karierę?".

Papież Franciszek sam przyznaje, że jako prowincjał je­zuitów bywał czasem apodyktyczny, postępował niekolegialnie. Dziś mówi: "ja także jestem grzesznikiem". Trzeba nam zacząć posługiwać się takim językiem. Myślę, że w Ko­ściele jest za dużo udawanej lojalności. A co papież Franci­szek robi z karierą? Uderza w kościelne karierowiczostwo. W rozmowie z Eugenio Scalfarim przyznaje: jest w Kościele narcyzm. Czym jest dworactwo w Kościele? Z urzędnika w kurii trzeba koniecznie zrobić biskupa i arcybiskupa? A po co? Czy nie mogliby tam być zwyczajni ludzie? Ko­biety i mężczyźni? Wolność można zastraszyć. Ona ma różne rejestry... Co jest jej granicą? Jak daleko można się posunąć? Jak być posłusznym? Kiedy miałem kłopoty z Kongregacją Nauki Wiary, pewien wysoko postawiony duchowny dowodził, że najwyższą cnotą w Kościele jest posłuszeństwo.

Najlepiej, żeby było ślepe.

To jest nieszczęście. I to, że potem przełożeni nabierają atry­butów boskich, potrafią człowieka w imieniu Pana Boga po­niżyć, rozdeptać, zniszczyć, zdruzgotać. Ja wtedy pytam: czy Ewangelia postawiła posłuszeństwo na pierwszym miejscu? owszem, Jezus jest posłuszny ojcu. Tylko on był Mu tak bezgranicznie posłuszny. Bóg nikogo nie skrzywdzi.

W Kościele słyszy się często, że przez przełożonego przemawia Bóg...

Ale czy on sam posłuchał Pana Boga do końca? Czy jest pewny, że przez niego przemawia Bóg? Czy to jest tylko jego własna percepcja w danej chwili, w danej sytuacji? Mówię wtedy: słuchajmy Ewangelii. Wiem, że Jezus jest dla nas przykładem posłuszeństwa, uległości ojcu. Ale to jest posłuszeństwo radosne, mimo że Jego los będzie tak trudny. on musi pójść do końca, jak Dobry Pasterz od­dać swoje życie "za owce" (J 10,15). Po co? ojciec każe Mu spełnić zbawczą misję, aby uzdrowić ludzkość. Tu docho­dzimy do wolności. Całe rozumienie odkupienia, ocalenia, zbawienia ma przeobrazić ludzką wolność, a nie zdruzgotać i zniszczyć. Bóg nie posługuje się przemocą. on przyciąga, zaprasza, pociąga na różne sposoby, aby wolność wychować, przemienić i ją ocalić, żebyśmy nie podejmowali tragicz­nych decyzji, które zniszczą nas samych i innych. To nie obrażony Bóg ojciec wydał Jezusa na śmierć, aby dać się w ten sposób, za cenę krwi, przebłagać. Jezus nie jest ofiarą dla zadośćuczynienia Bogu za grzechy świata. Jeżeli już chcemy posługiwać się kategorią ofiary, powiedzmy na od­wrót: to on, Jezus, jest ofiarą złożoną przez Boga ojca "dla nas i dla naszego zbawienia" (słowa z Credo nicejsko-konstantynopolitańskiego).

Owszem, są w historycznych księgach Starego Testa­mentu teksty okrutne i przerażające. Wiele z nich mówi o nakazie Boga, aby Izraelici wytępili podbijane ludy Kanaanu, zabijając przede wszystkim mężczyzn. Czasem był to nakaz oszczędzenia jedynie kobiet, dzieci i trzód, trakto­wanych jako łup wojenny (zob. Pwt 2,31-34; Joz 7,16; 10,40; 20,13-14). Lepszy jest już los kamienia, drzewa lub zwierzę­cia niż człowieka! Za nieposłuszeństwo trzeba było ponieść karę (zob. 1 Sm 15,3.10-26). Bibliści wyjaśniają, że są to je­dynie późniejsze interpretacje, inspirowane prymitywną jeszcze wizją Boga plemiennego. Trzeba tego rodzaju teksty właściwie rozumieć jako pewien bohaterski epos stworzony przez człowieka. orygenes pisał: "Wstydzę się (erubesco!) powiedzieć i przyznać, że Bóg nadał takie prawa. Bo wtedy bardziej szlachetne i bardziej rozumne są prawa ludzkie, na przykład Rzymian, Ateńczyków, Lacedemończyków" (In Leviticum vii,5).

Pewien mądry ksiądz powiedział kiedyś, że wpraw­dzie przełożony bywa czasem głupi, ale w per­spektywie ostatecznej ma zawsze rację, jest głosem Boga. Znamy ludzi, którzy poradziliby Księdzu Profesorowi: włóż swoje poglądy do kieszeni, po­czekaj 500 lat, jeśli one są prawdziwe, to wypłyną.

Tylu ludzi już czekało tych 500 lat i więcej. Św. Teresa z Avili, kiedy ją zapytano, kogo należy słuchać: świątobliwego spo­wiednika czy dobrego teologa, odpowiedziała: dobrego teo­loga. Pobożność jest dobra, ale można być pobożnym głupio. Można zniszczyć samego siebie taką pobożnością i dopro­wadzić się do choroby psychicznej. Posłuszeństwo powinno się kierować dialogiem. Posłuszeństwo w dialogu - to po­słuszeństwo naszych czasów, gdzie jest respekt dla osoby ludzkiej, gdzie szanuje się prawa człowieka. Czy z niektó­rymi przełożonymi da się dialogować? Gdy otrzymałem upomnienie od Kongregacji Nauki Wiary, to najpierw mój polski prowincjał zalecał mi, abym wycofał się ze swoich wypowiedzi. Posłuszeństwo kazałoby mi to zrobić i zamilk­nąć. Powiedziałem: nie. Nie nalegał. Musiałbym wówczas przekreślić swoje 40 lat w służbie ekumenii. To samo doty­czy mojej nadziei powszechnego zbawienia. Mam wyrzec się wolności wyboru i pójścia za świętym Grzegorzem z Nyssy, Izaakiem Syryjczykiem oraz innymi wielkimi postaciami w dziejach chrześcijaństwa?

Święci Wschodu i Zachodu miewali zresztą różne po­glądy. Ich nauka nie jest bynajmniej monolitem. Jedni głosili wieczność piekła, drudzy nadzieję na powszechne zbawienie. Można z łatwością przeciwstawić jednych drugim. Istnieje w tradycji chrześcijańskiej wyraźny konflikt interpretacji. W Apokalipsie siedmiokrotnie powtarza się wołanie: "Ten, kto ma uszy, niech usłyszy, co Duch mówi do Kościołów" (Ap 2-3). Czy rzeczywiście słuchamy, co On mówi do Ko­ściołów dzisiaj, tutaj i teraz? Według iv Ewangelii, Jezus zapewniał, że to Boży Duch, "Ten Przywoływany na Pomoc" (Pardklitos) jest naszym orędownikiem, Wspo­możycielem i obrońcą: "on zaś, gdy przyjdzie, przekona świat co do grzechu, sprawiedliwości i sądu" (J 16,8). Za­pewniał również, że poprosi ojca, a on "da wam innego Orędownika" (J 14,16). "Innego", a więc sam także jest takim Parakletem, orędownikiem i Wspomożycielem. Nie bez po­wodu tradycja wschodnia nazywa Jezusa Miłośnikiem ludzi (phildnthropos, ćelovekolubiec). Pomniejszył i uniżył samego siebie po to, żeby pociągnąć i przeobrazić ludzką wolność.

To jest niesłychany paradoks przekraczający prawa ludz­kiej logiki. Wzór postępowania na wszystkie czasy. Kim my jesteśmy w obliczu tych wielkich spraw, jeśli nie uczniami tylko? Uczmy się! Jeśli biskup jest uczniem, to jest również uczniem swojej wspólnoty. Papież Franciszek w Evangelii gaudium przypomina o istnieniu ekumenicznej idei "hie­rarchii prawd" (Dekret o ekumenizmie, 11). Zważajcie na to, co jest najważniejsze, a co mniej ważne; co jest rdzeniem naszej wiary, a co jest peryferyjne. Nie wolno tych rzeczy stawiać na tym samym poziomie. W przeciwnym razie ła­two zniekształcić samą istotę chrześcijaństwa.

Zgoda, pytanie jednak, jak ta hierarchia wygląda. Które prawdy są w centrum, a które na peryferiach?

Opisują ją wczesne dogmaty o Chrystusie i Trójcy Świętej. Sam rdzeń jest więc chrystologiczno-trynitarny. Taka jest też podstawa przynależności do Światowej Rady Kościołów -wiara w Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela i wiara w Boga, który jest Trójcą osób: ojca, Syna i Ducha Świętego. To tajemnica nieprzenikniona dla ludzkiego umysłu. Pewnie do końca dziejów toczyć się będzie na ten temat trudny dialog chrześcijan z judaizmem oraz islamem. Istnieje hie­rarchia prawd dogmatycznych, ale i ewangelicznych. Co jest najważniejszą życiową prawdą Ewangelii? Przykazanie miłości, "nowe przykazanie" (J 13,34). Spójrzmy w świetle tego przykazania na dzieje chrześcijaństwa. Czy widziano bliźniego w oponencie, także w heretyku? Niszczono herety­ków i schizmatyków, palono, topiono w morzu. Czy trzeba było aż tak? Czy to jest właściwa droga? Wierzę w to, że dojrzewa powoli nurt większej mądrości w Kościele. Boży Duch wyzwala ze zniewoleń i prowadzi do prawdy. Wciąż popełniamy błędy. Stąd soborowe hasło ustawicznej reformy w Kościele: Ecclesia semper reformanda. Ileż razy zaczynano już reformę od góry! Najczęściej były to wysiłki bezsku­teczne, niezakorzenione w mądrości Ewangelii. Nie sięgały one w głąb świadomości chrześcijańskiej.

Dzisiaj słyszymy wołanie o zreformowanie niewydol­nych struktur kościelnych. Chwała papieżowi Franciszkowi, że piętnuje ceremoniał dworski i karierowiczostwo. Chce słuchać głosu wszystkich kontynentów. Mówi o sobie jako o "biskupie Rzymu". Nie szafuje słowem "papież". Zdaje so­bie sprawę z tego, że Kościół rzymskokatolicki stał się w ciągu wieków jednym wielkim scentralizowanym patriarchatem zachodnim, w przeciwieństwie do patriarchatów wschod­nich. Czy nie można pomyśleć o innych strukturach kościel­nych w postaci wielu patriarchatów? Byłby to krok wielce znaczący także dla pojednania chrześcijan. Chrześcijaństwo jest rozbite na tysiące Kościołów i Wspólnot chrześcijańskich. Światowa Rada Kościołów już liczy ponad 350 Kościołów.

Czy nauczanie papieża Franciszka będzie pomocne także dla innych Kościołów? Razem szukajmy lepszego - ultra chrześcijaństwa. Tylko dialog jest drogą, choć to droga trudna i wymagająca nawrócenia Kościołów ku sobie na­wzajem. Franciszek mówi w Evangelii gaudium o "nawró­ceniu papiestwa". Do refleksji skłania niedawna wypowiedź kardynała Kurta Kocha, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, że dzisiaj widać mniejszą bliskość między Kościołami niż w początkach ruchu ekumenicznego, a nawet niż 50 lat temu, przed ii Soborem Watykańskim. Dzielą nas coraz bardziej zagadnienia bioetyczne, problem święcenia kobiet oraz ich awansu do posługi biskupiej, kwe­stia homoseksualizmu i błogosławienia par homoseksual­nych. Jakże to trudna sytuacja!

Wróćmy jeszcze do osoby papieża Franciszka. Jak Ksiądz sądzi, co on zmieni w Kościele?

Prawdę rozumie się i rozumem, i sercem. Chodzi o pozna­nie serdeczne. Myślę, że papież Franciszek ma w sobie dużo poznania serdecznego. Zdradza to jego cały styl bycia, pełen ludzkiego ciepła oraz spontanicznej serdeczności. To widać na jego twarzy. Jego przyjazne i życzliwe gesty nie są wy­muszone. Nie bez powodu "Time" ogłosił go człowiekiem roku. Słuchanie głosu Bożego Ducha to również słuchanie innych ludzi, także niewierzących. Dobrze, że Franciszek słucha artystów, naukowców i zwykłych ludzi. Słucha też głosu kobiet. Jak już o tym wspomniałem, udzielił wywiadu niewierzącemu dziennikarzowi Eugenio Scalfariemu.

Błogosławię Cię, Franciszku, za to, że dialogujesz z nie­wierzącymi. Rozmowa ze Scalfarim jest serdeczna. Jeden dru­giego nie chce nawracać, ale głębiej poznawać siebie i świat. Franciszek uczy rozmawiać z niewierzącymi w ludzki, ciepły i przyjazny sposób. Scalfari na koniec wywiadu wyznaje: "Wasza Świątobliwość, jesteś naprawdę osobą wielkiej wiary. osobą dotkniętą przez łaskę, inspirowaną pragnieniem oży­wienia pastoralnego i misyjnego nastawienia Kościoła - Ko­ścioła odrodzonego, a nie pogrążonego w doczesności (una Chiesapastorale, missionaria, rigenerata e non temporalistica). Ale po sposobie, w jaki przemawiasz, i z tego, co rozumiem, jesteś i będziesz papieżem rewolucyjnym. W połowie je­zuita, na pół »człowiek Franciszka« - połączenie, jakiego chyba nigdy dotąd nie widziano!". I jeszcze cytat z wywiadu Franciszka dla "La Civilta Cattolica". To odpowiedź na py­tanie, czy w świecie pogrążonym w kryzysie powinniśmy być optymistami: "Nie lubię używać słowa »optymizm«, ponieważ mówi o pewnym zachowaniu psychologicznym. Lubię natomiast używać słowa »nadzieja«, o której można przeczytać w (...) 11. rozdziale Listu do Hebrajczyków. (...) [Nadzieja] Jest cnotą teologiczną, a więc z definicji darem Boga, którego nie można zredukować tylko do ludzkiego optymizmu. Bóg nie defrauduje nadziei, nie może zanego­wać samego siebie. Bóg cały jest obietnicą".

Dobrze, papieżu Franciszku! Niech Cię błogosławi Naj­wyższy Pan dziejów, idź tą drogą! To jest droga ewangeliczna, szczery duch profetyzmu. Nie sprawdzimy namacalnie, że to Duch Święty przemawia przez człowieka. Pokażą to do­bre owoce. Okazji do prawdziwie ekumenicznego dialogu będzie w najbliższym czasie wiele. W 2014 r. minie 1000 lat od usankcjonowania przez Benedykta viii zachodniego dodatku Filioque w Credo. Jeżeli papieżowi Franciszkowi nie zabraknie odwagi, to wrócilibyśmy do pierwotnego tekstu Credo bez Filioque. To byłby krok milowy w dialogu z prawosławiem. Czy podejmie takie ryzyko? Nie wiem. Za dwa lata przypada 600-lecie spalenia na stosie Jana Husa w czasie Soboru w Konstancji (6 lipca 1415). Czy ze strony Papieża pojawi się jakiś gest, który przybliży chrześcijan do rehabilitacji tego reformatora? W 2017 r. minie 500 lat od początku Reformacji Marcina Lutra. Przed nami wielkie dziejowe rocznice. Co będzie? Nie wiem. Może nie ocze­kujmy od razu zbyt wiele."

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21631
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:48, 09 Wrz 2023    Temat postu:

Ciekawy fragment:
Wiara i nadzieja nie powinny ranić
Tym, co odpycha od wiary i nadziei, zwłaszcza ludzi młodych, to nadmierna pewność siebie i nietykalność ludzi wierzących. Jak mówił Edelman, dotknąć ich, to zaraz się obrażają. Autentyczna wiara i nadzieja nie ranią innych. Nie mam powodu ani prawa, by zarzucać niewierzącym ślepotę, brak zmysłu Boga. Moja wiara w Jego istnienie nie daje mi podstaw do poczucia wyższości. Leszek Kołakowski pisał: „Wiara jest prawomocna, niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. Mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze”.
Bóg jest i pozostanie niepojęty. Jest Bogiem, który ukrywa swoje oblicze. Niepojęte są dla żyjących na ziemi również Jego obietnice dotyczące zapowiedzi przyszłego świata. Biblijne zapowiedzi nowych niebios i nowej ziemi pozostaną w sferze nadziei i wielkiego milczenia. Boga czci się także milczeniem. Człowiek nadziei ma wyostrzone poczucie wielkiego dystansu pomiędzy tym, co mówimy, a samą rzeczywistością ostateczną. Chrześcijanin wierzy, że Bóg wszedł w trudy i zmagania ludzkich dziejów, jest obecny w osiągnięciach ludzkiego geniuszu. Jest nie tylko „coś”, nie tylko siła, ale jest „Ktoś”.
Ludzie średniowieczni mówili: Ubi amor, ibi oculus – gdzie miłość, tam oko. Pascal pisał przejmująco o roli serca. „Zdumienie stawia nas wobec pytań ostatecznych, które nigdy nie przestaną nawiedzać naszych myśli i serc. To te pytania decydują o tym, czy religia jest czymś żywym i ważnym w życiu człowieka”. To właśnie mądrość czyni człowieka uważnym także w sprawach religii, która nie poddaje się tylko prawom ścisłej logiki. Jest także sferą tego, co niewyrażalne. Mamy tak podstawowe pojęcia, jak wiara, dobro, prawda, piękno, nadzieja, miłość, mądrość, zbawienie – one przekraczają granice definicji słów, to są słowa pierwotne, mające coś z boskości. Nie dziwmy się, że dzięki samemu rozumowi nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na pytania ostateczne. Pozostaje nam racjonalnie zaufać mądrości zdumienia, mądrości wiary i nadziei, mądrości umysłu i serca.
Wierzę, że świat odsyła nas do czegoś, co jest poza nim – do ukrytej w nim prawdy, do niewidzialnego sensu i celu. Ten sens i cel jest zazwyczaj tylko dyskretną aluzją rzeczywistości widzialnej w kierunku ukrytego znaczenia, leżącego poza zasięgiem bezpośredniego doświadczenia i pojmowania. Właśnie ta dyskrecja, cichość i niepozorność tej aluzji sprawiają nam tak wiele trudności w wierze. Prorok Eliasz przekonuje się, że Bóg nie jest ani w żywiołach wichru, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, ale w szmerze łagodnego powiewu (1 Krl 19, 11-13).
Kto zastanawia się nad tymi sprawami, dochodzi do przekonania, że źródłem najgłębszych intuicji nie jest samo dyskursywne myślenie, ale przede wszystkim odczucie niezwykłości, zdumienia (o którym mówił także ateista Dworkin), wrażliwość na tajemnicę, świadomość istnienia tego, co niewyrażalne. Nie można poznać głębokiej prawdy naszego życia bez racjonalnej ufności w istnienie tajemnicy. Dojrzała wiara to trwanie przy tajemnicy większej niż my sami. Cierpliwe trwanie.

Ks. WACŁAW HRYNIEWICZ (ur. 1936) jest emerytowanym profesorem teologii KUL, ekumenistą, znawcą teologii prawosławnej. Należał do Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem rzymskokatolickim a Kościołem prawosławnym. Wydał ponad trzydzieści książek, w tym „Nadzieję zbawienia dla wszystkich” (1989), która wywołała najpoważniejszą dotychczas dyskusję w polskiej teologii. Laureat Medalu św. Jerzego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Powyższy tekst jest skróconą wersją wykładu wygłoszonego 10 maja w Krakowie w ramach Copernicus Festival.
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Sob 18:50, 09 Wrz 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 0:47, 14 Wrz 2023    Temat postu:

Fragment. Całość w linku.
Cytat:
Czy śmierć jest karą za grzech?
Niektóre oficjalne wypowiedzi Kościoła mówią o śmierci jako karze za grzech Adama. Według nich, człowiek został stworzony dla nieśmiertel­ności, lecz przez swój upadek ściągnął śmierć nie tylko na samego siebie, lecz również na całą potomność. Interpretacja ta przysparza dzisiaj sporo trudności. Nauki przyrodnicze podkreślają ścisły związek między człowie­kiem a resztą przyrody. Dlaczego tylko człowiek miałby nie podlegać pra­wu stawania się i przemijania, które rządzi całym światem przyrody? Trudno zresztą i z innych względów uznać szansę przeżycia na ziemi ludzkości stale rosnącej w liczbę, bez zmiany pokoleń. Śmierć zdaje się należeć do samej egzystencji ludzkiej, niezależnie od grzechu i upadku.

Już św. Ireneusz uczył, że Bóg, kierując się miłosierdziem, odsunął człowieka od drzewa życia. Wygnania z raju nie należy jednak, według niego, traktować jako kary. Było ono raczej wyrazem Bożego zmiłowania. Dzięki śmierci człowiek nie pozostanie na zawsze przestępcą, a grzech i zło nie będą rzeczywistością nieskończoną i nieuleczalną. „Stawiając śmierć między człowiekiem a sobą, powstrzymywał jego przestępstwo. Sprawił, że ustał grzech, gdyż położył mu kres przez rozkład ciała na­stępujący w ziemi, aby człowiek (…) zaczął żyć dla Boga”[1].

Jest to niezwykle śmiała interpretacja wypowiedzi biblijnych, warta uważnej medytacji. Śmierć przerywa ciąg grzesznego życia człowieka i wyzwala go do pełnego życia dla Boga. Bez niej zło panowałoby wszechwładnie na świecie, nabierając wręcz cech koszmarnej nieśmiertelności. Przeświadczenie Ireneusza tchnie głęboką znajomością życia i wraż­liwością na ludzkie losy.

Inni Ojcowie Kościoła także uważali, że życie bez końca w doczesnych warunkach byłoby iście diabelskim koszmarem. Mi­łując swoje stworzenia Stwórca nie dopuszcza do uwiecznienia tego stanu życia, które prędzej czy później musiałoby okazać się nie do zniesienia. Śmierć jest zatem dobrodziejstwem. Wyzwala od koszmaru. Zarówno życie, jak i śmierć są darem jednego i tego samego miłującego ludzi Boga. O tym, że ludzka śmierć mieści się w kategorii daru, zapewniał już w początkach chrześcijaństwa apostoł Paweł: „Wszystko bowiem jest wasze (…), czy to świat, czy życie, czy śmierć, czy to rzeczy teraźniejsze, czy przyszłe. Wszystko jest wasze, wy zaś Chrystusa, a Chrystus – Boga” (1 Kor 3, 21-23).

Coraz więcej teologów różnych wyznań słusznie dystansuje się od mówienia o śmierci jako karze za grzech. Ewolucyjne rozumienie świata zakłada obecność śmierci jako czynnika regulującego jego rozwój od początku. Śmierć nie jest unicestwieniem ani kresem istnienia, leczy przejściem do nowego życia. Co oznacza zatem ukazywany w Piśmie Świętym związek między grzechem a śmiercią?

Następstwem grzechu nie jest sam fakt czasowego ograniczenia życia ludzkiego, lecz bolesny sposób doświadczania obecności i nieuchronności śmierci jako mrocznej i destrukcyjnej siły. Człowiek przeżywa śmierć jako przerażające załamanie się życia. Wydaje mu się, ze podważa ona wręcz sam sens istnienia. Nie cieszy się z niej, nie dostrzega w niej początku nowego bytowania. Moc grzechu w świecie dosięga w jakiś sposób każdego człowieka i skaża go od wewnątrz (zob. Rz 5, 12). Rodzi w nim nieufność, egoizm i pęd do kurczowego trzymania się własnego istnienia. Wskutek tego nie potrafi, z braku ufności i zawierzenia Bogu, przeżywać śmierci jako spełnienia życia.

Lękiem napełnia nie tyle sama śmierć, ile raczej myśl o sądzie Bożym i losach pośmiertnych, ukazywanych ongiś bardzo drastycznie przez eschatologię strachu. Tylko wielkie zaufanie do Boga i Jego miłosierdzia pomaga przezwyciężyć to, czego człowiek doświadcza jako bezsensu śmierci i lęku przed nią. Nawet ludziom pełnym wiary i oddania nie przy­chodzi łatwo oswojenie się z myślą o śmierci. Śmierć samego Jezusa nie była łatwą i „piękną śmiercią”. Można w tym widzieć Jego głęboką solidarność z ludzkim losem.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31342
Przeczytał: 96 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 1:41, 14 Wrz 2023    Temat postu:

Katolikus napisał:
Już św. Ireneusz uczył, że Bóg, kierując się miłosierdziem, odsunął człowieka od drzewa życia. Wygnania z raju nie należy jednak, według niego, traktować jako kary. Było ono raczej wyrazem Bożego zmiłowania.

Od jakiegoś czasu właśnie tak uważam. W księdze rodzaju nie ma użycia słowa "kara".
Autor Księgi Rodzaju opisując sytuację po spożyciu zakazanego owocu, 3" napisał:
(14) Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. (15) Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę. (16) Do niewiasty powiedział: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. (17) Do mężczyzny zaś Bóg rzekł: Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść - przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. (18) Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. (19) W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!

Nie ma tu wyrażenia "za karę ...", tylko "Ponieważ ...".
"Ponieważ" jest słowem relatywnie neutralnym, wskazującym KONSEKWENCJĘ, a nie np. złość. Używa się go zarówno pozytywnych jak i negatywnych konotacjach - np.
Ponieważ ciężko dziś pracowałeś, więc dam ci małą premię...
choć też
Ponieważ przehulałeś pieniądze, to teraz sam się będziesz musiał martwić o to, gdzie mieszkać i skąd wziąć na chleb (nie ma - dodatkowej - kary, jest konsekwencja)
choć może być i aspekt kary
Ponieważ źle się zachowywaliście, to nie dostaniecie deseru.

Słowo "ponieważ" na pewno sugeruje konsekwencję. Czy sugeruje karę?...
- Wielu tak domniemywa, zdaje się sądząc ze skutków. Ale równie dobrze te skutki po prostu musiały być, bo inaczej by się człowiek nie naprawił. Czyli (ja stawiam taką tezę, św. Ireneusz chyba też) jest to konsekwencja, jest wzięcie pod uwagę nowej konstrukcji psychicznej człowieka, a nie jest to kara w tym sensie, że miałoby być jakieś nadmiarowe, dodatkowe cierpienie, które służy jakiejś formie wyrównania rachunku krzywd.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21631
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 4:54, 14 Wrz 2023    Temat postu:

Katolikus cytuje:

Cytat:
angielski filozof Bertrand Russel, usiłując usprawiedliwić, dlaczego nie jest chrześcijaninem. Pisał, że "człowiek jest produktem przyczyn pozbawionych uprzedniej wizji celu".

Z wywodów filozofa przebija poczucie beznadziejności. Nic nie rozjaśnia zamkniętego horyzontu jego myślenia. Widać w nim ślady "naukowego" materializmu, który wyklucza możliwość nadziei na przyszłość człowieka i Wszechświata. To już nie sceptycyzm, ale wręcz naturalistyczny dogmatyzm. Nie dowiadujemy się, skąd ......


Czytałam ten esej dosyć dawno. Nie odniosłam wrażenia poczucia beznadziejności.

Wrócę jeszcze do tego.

Zacytuję na razie:
Dziś to się zmieniło. Nasze pojęcie chrześcijaństwa musi być trochę mgliste. Sądzę jednak, że istnieją dwa artykuły wiary niezbędne dla każdego, kto mieni się chrześcijaninem. Pierwszy jest natury dogmatycznej, a mianowicie: powinno się wierzyć w Boga i nieśmiertelność. Jeśli ktoś nie posiada tej wiary, to nie sądzę, aby nazwa chrześcijanina była dla niego właściwa. Dalej, jak na to sam termin wskazuje, należy mieć pewne wierzenia dotyczące Chrystusa. Mahometanie na przykład wierzą również w Boga i nieśmiertelność, a jednak nie uznali by się za chrześcijan. Wydaje mi się, że co najmniej trzeba wierzyć, iż Chrystus był, jeśli nie Bogiem, to w każdym razie najlepszym i najmędrszym z ludzi. Kto odmawia Chrystusowi tego minimum, ten nie ma, moim zdaniem, żadnego prawa mienić się chrześcijaninem. Naturalnie, jest jeszcze inny sposób pojmowania tego słowa, uwidoczniony w kalendarzach i podręcznikach geografii, gdzie powiadają, że ludność Ziemi dzieli się na chrześcijan, mahometan, buddystów, bałwochwalców itp. W tym sensie jesteśmy tutaj wszyscy chrześcijanami. Podręczniki geografii zaliczają nas hurtem do tej kategorii, ale w znaczeniu czysto geograficznym, które możemy śmiało pominąć.

Sądzę więc, że w trakcie wyłuszczania wam, dlaczego nie jestem chrześcijaninem, muszę wyjaśnić dwie rzeczy: po pierwsze - dlaczego nie wierzę w Boga i nieśmiertelność; po drugie - dlaczego nie uważam Chrystusa za najlepszego i najmędrszego z ludzi, chociaż przyznaję mu bardzo wysoki stopień doskonałości moralnej.

Gdyby nie uwieńczone powodzeniem wysiłki niedowiarków w przeszłości, nie mógłbym dzisiaj przyjąć tak elastycznego określenia chrześcijaństwa. Jak już mówiłem, wyraz ten w dawnych czasach miał bardziej sprecyzowane znaczenie. Obejmował on na przykład wiarę w piekło. Wiara w wieczny ogień piekielny była zasadniczym artykułem chrześcijańskiego wyznania wiary aż do najnowszych czasów. W Anglii, jak wiecie, przestała być ważnym artykułem wiary na mocy decyzji Rady Koronnej. Arcybiskupi Canterbury i Yorku byli przeciwni temu postanowieniu, ale ponieważ w tym kraju sprawy religijne rozstrzyga się za pomocą uchwał parlamentarnych, Rada Koronna mogła przejść do porządku dziennego nad opinią Ich Eminencji i wiara w piekło przestała być dla chrześcijanina konieczna. Nie będę więc obstawał przy tym, że chrześcijanin musi wierzyć w piekło.

[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Czw 4:59, 14 Wrz 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:41, 14 Wrz 2023    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Już św. Ireneusz uczył, że Bóg, kierując się miłosierdziem, odsunął człowieka od drzewa życia. Wygnania z raju nie należy jednak, według niego, traktować jako kary. Było ono raczej wyrazem Bożego zmiłowania.

Od jakiegoś czasu właśnie tak uważam. W księdze rodzaju nie ma użycia słowa "kara".
Autor Księgi Rodzaju opisując sytuację po spożyciu zakazanego owocu, 3" napisał:
(14) Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. (15) Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę. (16) Do niewiasty powiedział: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. (17) Do mężczyzny zaś Bóg rzekł: Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść - przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. (18) Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. (19) W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!

Nie ma tu wyrażenia "za karę ...", tylko "Ponieważ ...".
"Ponieważ" jest słowem relatywnie neutralnym, wskazującym KONSEKWENCJĘ, a nie np. złość. Używa się go zarówno pozytywnych jak i negatywnych konotacjach - np.
Ponieważ ciężko dziś pracowałeś, więc dam ci małą premię...
choć też
Ponieważ przehulałeś pieniądze, to teraz sam się będziesz musiał martwić o to, gdzie mieszkać i skąd wziąć na chleb (nie ma - dodatkowej - kary, jest konsekwencja)
choć może być i aspekt kary
Ponieważ źle się zachowywaliście, to nie dostaniecie deseru.

Słowo "ponieważ" na pewno sugeruje konsekwencję. Czy sugeruje karę?...
- Wielu tak domniemywa, zdaje się sądząc ze skutków. Ale równie dobrze te skutki po prostu musiały być, bo inaczej by się człowiek nie naprawił. Czyli (ja stawiam taką tezę, św. Ireneusz chyba też) jest to konsekwencja, jest wzięcie pod uwagę nowej konstrukcji psychicznej człowieka, a nie jest to kara w tym sensie, że miałoby być jakieś nadmiarowe, dodatkowe cierpienie, które służy jakiejś formie wyrównania rachunku krzywd.


A jednak chyba bardziej utarło się interpretować tę sytuację jako karę od Boga. Zastanawiam się czy to jest tak ponieważ sama Biblia to silnie sugeruje, czy może odpowiedzialność za taką interpretację (że to jest kara) leży bardziej po stronie interpretującego. :think:
Ale jeśli po stronie interpretującego to skąd ta skłonność do interpretowania tego fragmentu jako kary? :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31342
Przeczytał: 96 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:20, 14 Wrz 2023    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Już św. Ireneusz uczył, że Bóg, kierując się miłosierdziem, odsunął człowieka od drzewa życia. Wygnania z raju nie należy jednak, według niego, traktować jako kary. Było ono raczej wyrazem Bożego zmiłowania.

Od jakiegoś czasu właśnie tak uważam. W księdze rodzaju nie ma użycia słowa "kara".
Autor Księgi Rodzaju opisując sytuację po spożyciu zakazanego owocu, 3" napisał:
(14) Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. (15) Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę. (16) Do niewiasty powiedział: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. (17) Do mężczyzny zaś Bóg rzekł: Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść - przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. (18) Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. (19) W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!

Nie ma tu wyrażenia "za karę ...", tylko "Ponieważ ...".
"Ponieważ" jest słowem relatywnie neutralnym, wskazującym KONSEKWENCJĘ, a nie np. złość. Używa się go zarówno pozytywnych jak i negatywnych konotacjach - np.
Ponieważ ciężko dziś pracowałeś, więc dam ci małą premię...
choć też
Ponieważ przehulałeś pieniądze, to teraz sam się będziesz musiał martwić o to, gdzie mieszkać i skąd wziąć na chleb (nie ma - dodatkowej - kary, jest konsekwencja)
choć może być i aspekt kary
Ponieważ źle się zachowywaliście, to nie dostaniecie deseru.

Słowo "ponieważ" na pewno sugeruje konsekwencję. Czy sugeruje karę?...
- Wielu tak domniemywa, zdaje się sądząc ze skutków. Ale równie dobrze te skutki po prostu musiały być, bo inaczej by się człowiek nie naprawił. Czyli (ja stawiam taką tezę, św. Ireneusz chyba też) jest to konsekwencja, jest wzięcie pod uwagę nowej konstrukcji psychicznej człowieka, a nie jest to kara w tym sensie, że miałoby być jakieś nadmiarowe, dodatkowe cierpienie, które służy jakiejś formie wyrównania rachunku krzywd.


A jednak chyba bardziej utarło się interpretować tę sytuację jako karę od Boga. Zastanawiam się czy to jest tak ponieważ sama Biblia to silnie sugeruje, czy może odpowiedzialność za taką interpretację (że to jest kara) leży bardziej po stronie interpretującego. :think:
Ale jeśli po stronie interpretującego to skąd ta skłonność do interpretowania tego fragmentu jako kary? :think:

Skłonność się chyba bierze z tego, że traktuje się Boga jako wszechmocnego, a poza tym w tekście to On ogłasza, co się ma zdarzyć, przemawia arbitralnie. Jest to sytuacja dość typowa dla arbitralnego władcy, który zarządza poddanymi, nie pytając się o ich zdanie, sytuacja bardzo bliska właśnie wymierzaniu kar.
Biblia jest trudnym tekstem do interpretacji. Jest w znacznej części tworzona językiem, który jest dzisiaj nieużywany, czyli nie znamy tak naprawdę jego struktury, domyślnych odniesień. Nie wiemy, czy jakieś "jeżeli" w tekście (gdyby się pojawiło to sformułowanie) jest rozumiane bardziej jako implikacja w stylu matematycznym, czy potocznie, czy jeszcze inaczej. W ogóle o "logice", czyli już bardziej konkretnych prawach przekładania tekstu na znaczenia dla wyrażeń zapisanych w znacząco innej kulturze, dla wyraźnie inaczej myślących odbiorców, możemy wiedzieć znacznie mniej, niż to sobie wyobrażamy.

Człowiek, komunikując się z ludźmi, bezwiednie zbiega z interpretacjami do takiej wersji, jaka wydaje mu się najbardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę JEGO życiowe doświadczenia, odczucia. Najczęściej nawet nie pomyśli o alternatywach, innych interpretacjach danych fraz. Niektóre sformułowania z Biblii są zapewne w ogóle wprost nie przetłumaczalne na język dzisiejszy. Pewnie dopiero napisanie długaśnego artykułu, pracowicie konstruujące konteksty z dawnych czasów, podparte przykładami, rozpiskami niuansów znaczeniowych, pozwoliłyby na jakieś zadowalające przybliżenie się z naszą interpretacją do tego, co mógł sobie myśleć autor tekstu biblijnego. Ale wprost zamieniając słowa na jakieś tam najbliższe im znaczeniowo w drugim języku i uznając domyślne znaczenia tak skonstruowanej całości, po prostu byśmy błądzili.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:03, 16 Wrz 2023    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

W jednej z modlitw prosi Boga, by sam był przewodnikiem dla jego umysłu, by go odnawiał i przemieniał. Nie można prawdziwie modlić się do Boga przy pomocy "nieczułych słów", wypowiadanych samymi wargami. Modlitwa idzie w parze z "pokorą serca i skruchą umysłu" (8). Wymaga skupienia i milczenia

Jest to Bóg ukryty, ale bliski dla każdego i niosący pomoc w każdej potrzebie. Nie brzydzi się On grzesznymi ludźmi, skalanymi wszelkiego rodzaju grzechami. Wręcz przeciwnie, to On sam ocala ich od wszelkiego zła.

Sam Chrystus jest "chwalebnym Przybytkiem" (6) wiecznego Boga, drogą do Jego poznania, największym objawieniem Jego mocy i mądrości. To On stał się człowiekiem, aby odnowić wszystkich przez swoje dobrowolne zjednoczenie z naturą ludzką.

Zdumienie prowadzi do wyzwolenia i wewnętrznej przemiany. Aby wyrazić to wszystko, Izaak sięga do metafor związanych z wodą i z ogniem. Zarówno woda, jak i ogień są symbolem oczyszczenia. Nie bez powodu, zaraz w następnej modlitwie, nazywa on Chrystusa "Uwolnicielem naszej natury" (20). Prosi Go, by uwolnił go przede wszystkim od "ukrytych więzów", zniewalających wnętrze człowieka.

Modlitwa Izaaka jest owocem wrażliwego serca, wnikliwego umysłu i twórczej wyobraźni. Potrafi zwracać się do Boga z całą prostotą i zaufaniem, na jakie zdobyć się może tylko wiara dojrzała i wypróbowana.

Zwroty do Boga cechuje bezpośredniość i teologiczna głębia. Mistyk nie waha się przed określeniem Boga przy pomocy zaimka "mój". Nie ma w tym żadnej chęci zawłaszczania. Jest raczej poczucie osobistej więzi, pełnej czci, a równocześnie intymnej i niepowtarzalnej

Jego modlitwy i pouczenia dają wierzącemu nadzieję na ostateczne zwycięstwo Bożego dobra i piękna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:21, 16 Wrz 2023    Temat postu:

Cytat:
Dotyk Boga

Jezus przychodzi na świat w ubóstwie i uniżeniu. Staje po stronie ubogich, bezimiennych, cierpiących i pozbawionych ludzkiej godności.
Ks. Wacław Hryniewicz OMI

Credo nicejsko-konstantynopolitańskie głosi, że Syn Boży „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. Wierzymy, że jest On w pełni człowiekiem, że dokonane przez Niego dzieło wyzwolenia prowadzi ludzkość do ostatecznego przeobrażenia w Królestwie Boga. Wyznajemy, że życie wszystkich ludzi nabiera dzięki temu nowego sensu. Wielka radość z Bożego Narodzenia łączy się z obietnicą prawdziwego pokoju opartego na nowych relacjach między ludźmi.

LUDZIE „NIEDOTYKALNI”

W tych dniach zetknąłem się z przejmującym świadectwem o ludziach określanych w Azji jako „niedotykalni” (Untouchables) i „wykluczeni z kasty” (Outcastes), nazywanych także Dalitami (Dalits). Słowo dalit oznacza człowieka „złamanego”, powalonego na ziemię. Nasz język określa tych ludzi mianem pariasów. Stanowią oni najniższy szczebel hinduskiego systemu kastowego, którego początki sięgają trzech tysięcy lat wstecz. Żyją oni w sytuacji zniewolenia. Pozbawieni zostali podstawowej wolności i ludzkich praw. Mówią różnymi językami i wyznają różne religie. Większość przyjęła buddyzm. W Indiach stanowią blisko jedną czwartą populacji. Wprawdzie dyskryminacja kastowa została zniesiona i zakazana w Indiach przez konstytucję, ale przesądy trwają nadal w całej południowej Azji, obejmując w sumie ok. 300 milionów ludzi.

Wielu Dalitów poszukuje sposobu odzyskania swojej ludzkiej godności. Znajdują ją w chrześcijaństwie, dzięki wierze w Ewangelię Jezusa Chrystusa. To ona przynosi im w doświadczalny i uchwytny sposób prawdę o ich wartości i godności. Ci „niedotykalni” ludzie zostają głęboko „dotknięci” przez wiarę w Chrystusa – wbrew wszelkim konwencjom, regułom i prawom kastowym.

W przeważającej liczbie małych miejscowości tradycja do dzisiaj wymaga, aby ludzie z wyższej kasty nie zasiadali nigdy do stołu razem z pariasami. Jeśli na przykład „niedotykalny” wstąpi do baru i poprosi o herbatę, to otrzyma ją tylko w glinianym kubku. Po wypiciu sam musi stłuc ten kubek, aby nikt inny nie stał się nieczysty przez samo jego dotknięcie. Zdarzało się, że jeśli tylko cień pariasa padł na bramina, ten pospiesznie wracał do domu, aby rozpocząć długi rytuał oczyszczenia. Oto co znaczy być „niedotykalnym”!

DOTKNIĘCI PRZEZ BOGA

Wiara w Chrystusa i Jego Ewangelię przynosi wyzwolenie. „Niedotykalny” człowiek jest w szczególny sposób „dotknięty” poprzez chrzest, a zwłaszcza dzięki Eucharystii. Pogardzani ludzie doświadczają i przeżywają sercem, jak bardzo głęboko Bóg w swojej bezwarunkowej miłości wchodzi w ich ciała i ich ludzki los. Drogą komunikacji jest mowa ciała – właśnie „dotknięcie”, wbrew kastowym zakazom. To dla nich wyzwalająca, Radosna Nowina, która pozwala odnaleźć własną tożsamość w sytuacji codziennej przemocy, dehumanizacji i degradacji społecznej.

Indyjscy teologowie znaleźli własny sposób na wyrażanie tego wyzwalającego doświadczenia. Zarysowali pewien nowy sposób interpretacji prawdy o wcieleniu Boga w Jezusie Chrystusie. Jej punktem wyjściowym jest samo życiowe doświadczenie „niedotykalnych”. W świetle tej interpretacji, wcielenie jest zdumiewająco oryginalnym sposobem Boga, w jaki przekroczył On własną niedotykalność. Nie mógł i nie chciał doświadczać braku relacji i bólu, wynikających z faktu niedotykalności. Znalazł iście boski sposób jej przełamania – stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie. Odkrywamy dzięki temu ze zdumieniem, że Bóg jest bytem komunijnym, istniejącym w relacji. W ten boski sposób inspiruje i umożliwia nasz ludzki eksodus – wyjście z przeżywanej sytuacji niedotykalności, ze stanu zniewolenia i degradacji.

To, jak chrześcijanie azjatyccy myślą o Wcieleniu, nam również daje do myślenia. Jest coś zaskakująco prostego i głębokiego w tej interpretacji. To swoisty rodzaj teologii narratywnej, bliskiej życiu, nieodwołującej się do utartych kategorii filozoficznych. Miarodajne jest samo doświadczenie krzywdy, niesprawiedliwości i nierówności. Znajdujemy się tu z dala od konfliktu interpretacji i sporów o bóstwo Chrystusa, ciągnących się przez wieki dziejów Kościoła. Z większym dystansem możemy popatrzeć na te spory. Czy nie jest to wyzwanie dla klasycznej teologii? Stajemy w obliczu zgoła innej umiejętności interpretacji, innego sposobu głoszenia prawdy o Wcieleniu i wyciągania z niej wniosków dla życia. Ewangelia ma zaiste moc wyzwalającą!

ODWIECZNA BOSKA TĘSKNOTA

Przed laty rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew pisał o odwiecznej tęsknocie Boga za człowiekiem. Nie tylko my, ludzie, tęsknimy za przybliżeniem do Boga, do ostatecznej tajemnicy naszego istnienia, nie uświadamiając sobie często tej tęsknoty. Także On sam pragnie zbliżenia do nas i w sposób iście boski tęskni za przyjaźnią z człowiekiem. Wcielenie jest urzeczywistnieniem tej boskiej tęsknoty, wynikającej stąd, że z natury swej jest On odwieczną miłością i niepojętą dla nas wolnością. Będąc rzeczywistością transcendentną, inną w swej nieskończoności od swoich stworzeń, wypowiedział ongiś stwórcze słowa: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1, 26). Nie chce być Niedotykalnym, samotnym w swojej szczęśliwości. Wcielenie sięga rzeczywiście w wieczność Boga.

Jezus Chrystus nazwany został w Credo „Bogiem z Boga, Światłością ze Światłości”. Chrześcijanin odkrywa w Nim niepowtarzalne i niezawodne źródło oświecenia, różne od wszelkich ziemskich iluminacji. Od Niego uczymy się prawdy o wzajemnej współzależności – inni nas potrzebują, a my sami również potrzebujemy życzliwości i pomocy innych. Wolność została nam dana jako dar służący wzrastaniu w tym, co dobre, szlachetne i piękne. Kto przyjmuje z wdzięcznością dar swojego człowieczeństwa, przyjmuje tym samym Chrystusa. Patrząc na Jego zaufanie do Boga i miłość do ludzi, uczymy się nie wątpić w sens własnego życia.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:47, 16 Wrz 2023    Temat postu:

Cytat:
Ks. Tomasz Jaklewicz: Wielka-noc to największe święto. A jednak Boże Narodzenie wydaje się nam bliższe. Nawet Wielki Piątek jest dla nas bardziej zrozumiały niż Wielkanoc. Co właściwie się stało w Wielką Noc?

Ks. prof. Wacław Hryniewicz: – Tajemnice związane z narodzeniem Jezusa są siłą rzeczy pełne ciepła. Ludzkie życie, które się rodzi, jest wielką obietnicą. To życie będzie można obserwować, ono jest w jakiejś mierze sprawdzalne, zrozumiałe. Śmierć już jest większą tajemnicą, stawia nas wobec nieznanego. Tonacja zmienia się radykalnie. Doświadczenie cierpienia jest znane każdemu człowiekowi, ale Wielki Piątek to jakby wielka przegrana życia. Ta tajemnica wymyka się ludzkim dociekaniom. Pytamy, co się właściwie stało w życiu Kogoś, kto miał ocalać, a z ludzkiego punktu widzenia ponosi klęskę? Doświadczenie śmierci wymyka się naszej percepcji. Widzimy czyjąś śmierć, ale od wewnątrz jej nie znamy. Ona jest dla nas tajemnicą. Jeżeli posuniemy dalej – jak serial – te odcinki ludzkiego życia, to pojawia się pytanie, co się stało w Wielką Noc? Teologia poetycka zawarta w orędziu paschalnym mówi bardziej głosem uniesienia aniżeli chłodnych rozważań. Jest to pochwała styku tego, co widzialne, z niewidzialnym, zetknięcia się ciemności nocy ze światłem, które rozjaśnia wszystko. Ta teologia mówi za pomocą paradoksów o tym, co się dokonało, ale jest bezpośrednio nieuchwytne. Poznajemy tylko częściowo, przez wiarę.

A jednak człowiek pragnie konkretu…

-– Konkretem jest Osoba. Wydarzenie zmartwychwstania dotknęło konkretnej Osoby. To jest wydarzenie jednorazowe, rzeczywiste, niezwykłe, otwierające jakąś przestrzeń, której nie znamy. Są znaki tego, co się dokonało: pusty otwarty grób oraz obecność naznaczona wielokrotnym ukazaniem się Chrystusa. Ale to są tylko znaki. O tym, czym jest zmartwychwstanie, i ty, i ja dowiemy się wtedy, kiedy go doświadczymy w sobie. Wcześniej niemożliwe jest doświadczenie zmartwychwstania w całej prawdzie, intensywności i głębi. Tu ujawnia się najbardziej paradoks naszej wiary. Częściowo poznajemy, reszta jest obietnicą. Dlatego wiążę całą teologię zmartwychwstania z teologią obietnicy i zaufania tej obietnicy. Innej drogi chyba nie ma.I nie trzeba się zrażać tą pewną niekonkretnością. Wiele prawd wiary wymyka się nam. To jest po prostu nasza ludzka dola.

Co działo się z Jezusem między Wielkim Piątkiem a porankiem wielkanocnym?

– Po tej stronie życia wydaje się nam, że Wielka Sobota jest pełna milczenia Boga, ale to milczenie skrywa coś, co się dokonuje w wymiarach dla nas niedostępnych. Mówimy w wyznaniu wiary: „zstąpił do piekieł”, do otchłani, do królestwa śmierci. Teologia szuka różnych wątków z tym związanych. Akcentuje realizm śmierci Jezusa, Jego solidarność z umarłymi. Idzie jeszcze dalej. Mówi o wejściu w świat tych, którzy znajdują się w stanie oddzielenia od Boga. Hans Urs von Balthasar – jeden z wielkich teologów XX wieku – rozwijał myśl, że Jezus zstępuje do otchłani nie w całym majestacie i potędze, jak bohater, ale jako uniżony, jako ktoś, kto utożsamia się z każdym grzesznikiem. Pociąga pokorą, oddaniem, a nie siłą. Ikona Kościoła Wschodniego próbuje zajrzeć przez wiarę i nadzieję tam, gdzie się to dzieje. Jezus chwyta Adama i Ewę za ręce, za nimi cały orszak postaci Starego Przymierza. Są wyprowadzani z tego stanu. Ikona zstąpienia do otchłani jest zarazem ikoną zmartwychwstania. Moc Chrystusa potrafi zajaśnieć dla tych, których wcześniej dotknęła śmierć.

W Ewangeliach jest nierównowaga. Ukrzyżowanie jest opisane obszernie, a Zmartwychwstanie bardzo dyskretnie, jakby nieśmiało. Obraz Chrystusa zmartwychwstałego jest ledwo naszkicowany.

– Dobrze, że tak jest. Te opisy są skromne dlatego, że nie może być inaczej. To właśnie charakteryzuje nieuchwytność tajemnicy. Ale w tych opisach jest również radość, jest zdumienie. Jest też pewna konkretność. Są spotkania z uczniami, posiłki. Kiedy gąsienica pełza po ziemi, można się jej dokładnie przyjrzeć. Jednak kiedy nastąpi przemiana we wspaniałego motyla, to on jest już trudny do uchwycenia. Zatrzymuje się na chwilę i leci dalej. Ta nierównowaga pozostaje. Cieszę się z tego, że opowieści o Zmartwychwstaniu są dyskretne, że nie są tryumfalistyczne. One są dla wzbudzenia wiary, dla jej umocnienia, a nie po to, aby stawać się przedmiotem sensacji czy eksperymentów.

Zmartwychwstały nie jest zjawą lub duchem, ma ciało. To mocno akcentują ewangeliczne opisy. Jakie jest to ciało po zmartwychwstaniu?

– Ciało pełni wielką rolę komunikacyjną. Jest pośrednikiem w kontakcie człowieka ze światem. Uczestniczy w tajemnicy całej osoby ludzkiej. To nie jest tylko materia, sztucznie doczepiona do wymiaru duchowego. Św. Paweł w Liście do Koryntian nazywa ciało po zmartwychwstaniu „ciałem duchowym” (1 Kor 15,44). Tu jest cała tajemnica. Jak można połączyć ducha z materią, tak aby ciało stało się duchowe, przemienione energią Bożego Ducha? Mimo wieków dociekań nauka wciąż nie potrafi pokazać prawdziwej natury materii. Kto widział np. cząsteczki materii nuklearnej w postaci kwarków i gluonów w subatomowym świecie kwantowym, które są postulatem ludzkiej dociekliwości, sprawdzalnym tylko w jakiejś mierze przez doświadczenia? Świat materii kryje wielkie tajemnice. A cóż dopiero mówić o rzeczywistości, która sięga drugiej strony! Ona zawsze pozostaje dla nas tajemnicą innego wymiaru, zdumiewającą rzeczywistością „nowej ziemi i nowego nieba”.

To uduchowienie zbawienia powoduje także, że niebo wydaje się mało interesujące. Bezcielesna, czysto duchowa wieczność nie pociąga.

– Często młodzi mówią, że niebo jest nudne. Wyznajemy przecież: „wierzę w życie wieczne”, czyli w coś rozwijającego się, niezwykłego, nieprzewidywalnego. Pokazać tej „drugiej strony” nie jesteśmy w stanie. Wyobraźnia nie sięga tak daleko. Możemy snuć analogie oparte na doświadczeniu miłości, przyjaźni, międzyludzkiego ciepła, piękna, dobra, twórczości. Ale to będzie wielka niespodzianka. Ona wiąże się właśnie z Wielkanocą. Życie Jezusa jak wielki drogowskaz pokazuje: jeszcze wprawdzie nie teraz, ale ciąg dalszy nastąpi. To jest wielkie CDN.

Jak można opisać nadzieję, która płynie z Wielkanocy?

– To nadzieja, że życie ludzkie sięga poza grób. Wielkanoc ma stać się uczestnictwem ludzi – twoim, moim, wszystkich. Nadzieja na dalszy ciąg, na trwanie, na coś jeszcze większego. Zwłaszcza dla ludzi, którzy mają ciężki żywot, nadzieja Wielkanocy może rozjaśniać ich spojrzenie. Nic tak nie przysłania tej wielkiej perspektywy życia, jak wielkie cierpienie druzgocące człowieka. Ludziom udręczonym zawsze będzie trudno przeżyć Wielkanoc jako wielkie rozjaśnienie. Nie stworzyliśmy dotąd nabożeństw związanych z nadzieją. Nie potrafimy się nią cieszyć. A przecież czas wielkanocny to jedno wielkie święto: 50 dni radości! Mało jest pieśni wielkanocnych w porównaniu np. z kolędami. Trzeba budować duchowość bardziej paschalną, rozwinąć umiejętność cieszenia się. Także z tego życia. Ono już jest cudem, a jeszcze mi mówią, że ten cud ma się przedłużać. Zadaniem dla duszpasterstwa jest myśleć o tym, jak pełniej świętować – jak naładować akumulatory nadziei, radości i zaufania do Boga.

Jest taka przerażająca wystawa, w której eksponatami są wypreparowane ludzkie zwłoki. Jej przesłanie jest ponure: człowieku, jesteś górą mięsa, niczym więcej. Jak w takim świecie głosić chrześcijańską nadzieję?

– Chrześcijaństwo uczy szacunku dla ludzkich szczątków. W świecie, który lubi szokować, chrześcijanin ma pozostać świadkiem nadziei, świadkiem zmartwychwstania. To bynaj-mniej nie naiwność, choć nigdy stuprocentowej oczywistości nie będziemy mieli. Nie wolno głosić zmartwychwstania z aroganckim nastawieniem, że wszystko już wiemy. Siła świadectwa pochodzi od wewnątrz, jest promieniowaniem duchowym. Boska prawda, tak samo jak życie Jezusa, pozostaje uniżona. To pozwala nam, chrześcijanom, być bliżej ludzi niewierzących. Jesteśmy pod pewnym względem solidarniz tymi, którzy jeszcze nie doszli do wiary. Nasza wiara jest stale narażona na niedowierzanie.

Jak u apostoła Tomasza...

– To jest pewien wzorzec stania w obliczu czegoś większego od naszego życia. Całe życie dojrzewamy do tego, aby złożyć wyznanie Bogu: wierzyłem w Ciebie, wierzyłem w zmartwychwstanie. Chrześcijanina powinna cechować pasja nadziei. – „Wiem, komu zaufałem”. Z tym idziemy przez życie, z tym odchodzimy i z tym zostawia nas Bóg. Warto błogosławić Boga za to, że droga do Niego prowadzi przez nadzieję.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2190
Przeczytał: 178 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:31, 05 Lis 2023    Temat postu:

Stanisław Obirek nt. apokatastazy i poglądów ks. Hryniewicza.

https://youtu.be/dAk_0yUhDHs?si=JJqoaOupvsH9IQvz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5915
Przeczytał: 82 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:02, 10 Lis 2023    Temat postu:

Katolikus napisał:
"
Rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew pisał nie bez powodu, że ten wielki myśliciel zo­stał potępiony "przez przedstawicieli ortodoksyjnego sady­zmu". Słuchajmy tradycji wywodzącej się od takich wielkich świętych jak Grzegorz z Nyssy czy Izaak Syryjczyk.

Czyli Hryniewicz opiera się na rosyjskiej filozofii. To część błędów które Rosja rozsiewa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Sztuka a światopogląd Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin