Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Idea piekła nie ma sensu
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35620
Przeczytał: 71 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:12, 20 Cze 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Przy pewnym poziomie zapętlenie się/skonfliktowania umysłu w swoich decyzjach wybronienie się tegoż umysłu przed (samo)potępieniem będzie niemożliwe. Umysł uzna sam siebie za wadliwy, niewarty istnienia - a jeśliby się okazało, że to istnienie, czyli odczuwanie i myślenie nadal będzie z owym umysłem - to tenże umysł nie będzie przetwarzał już niczego innego, tylko własną porażkę, skonfliktowanie, nicość.
W moim przekonaniu nie najgorszym modelem piekła jest skrajna depresja powiązana z jakąś formą obwiniania się za złą wolę, głupotę, słabość itp. Umysł, który WIE, że to on zadecydował, wie, że miał możliwość wybrania inaczej, a także wie, że ostatecznie wybrał wbrew samemu sobie, staje przed klasyfikacją samego siebie w sposób: jestem wewnętrznie sprzeczny, nie odbieram, nie myślę poprawnie, gubię się wewnętrznie, nie ma w moim funkcjonowaniu spójności, czyli poprawnego istnienia. Taka wciąż atakująca umysł konstatacja jest w moim przekonaniu najbardziej adekwatnym wyobrażeniem piekła.
Ale to jest OPINIA,


Trochę lat od tej opinii minęło. Dalej ten model myślenia o piekle podtrzymujesz w swoim umyśle?

Czy to piekło, czy nie piekło? (bo coś innego) - nawet do końca nie wiem. :think:
Tak naprawdę to nie kieruję się myślowo w stronę pytania: czym jest piekło? Raczej podchodzę do sprawy odwrotnie - patrząc na ludzką naturę, postrzegam w niej pewien fundamentalny problem, który nie wiadomo jak miałby być rozwiązany. Ten rodzaj odbioru rzeczywistości i samego siebie pojawia się już za życia, więc problem wg mnie nie dotyczy tylko jakiegoś stanu, który komuś "zaaplikują", gdy będzie już tylko duszą oderwaną od ciała. Więc nie będę się teraz upierał w jakimś sporze, że niby "Michał wie, jak to jest być w piekle", bo nie robię sobie wycieczek do tego stanu/miejsca, aby obserwować cierpiące w nim dusze. Patrzę na sprawę, obserwując ludzkie (także własne) reakcje psychiczne, pojawiające się w reakcji na pytanie: kim jestem?
Ten zestaw reakcji wg mnie ma na swoim przedłużeniu stan, z którego nie wiadomo, jak świadomość miałaby się wydostać. Bo owa świadomość ocenia przecież wszystko tym, co ma - co w sobie zgromadziła. Odbiór rzeczywistości bazuje na w znacznym stopniu automatycznych ocenach siebie i świata, zaś możliwości analizy doznań też są pochodną tego, jak wdrożyliśmy swoją umysłowość do owego oceniania.
W tym wszystkim zaś dodatkowo jest jedno kluczowe pytanie: czy dusza jest nieśmiertelna?
W pewnych doniesieniach, jakie się nieraz czyta, o ludziach, którzy przeżyli kontakt z "tamtą stroną", czyli światem dusz poza ciałem, powtarzania się stwierdzenie, że dusza jest nieśmiertelna, co ja odczytuję jako: to ocenianie siebie i świata, to nieustanne pytanie: kim jestem? (też w kontekście świata) - będzie trwało i trwało. (przynajmniej w tej opcji, gdy założymy, że dusza jest rzeczywiście nieśmiertelna)
Nie chcę tu przesądzać odpowiedzi na to pytanie, ale po prostu prowadzę rozumowanie w tym wariancie - założyłem, że dusza jest nieśmiertelna. To by zaś oznaczało, że każdy wciąż będzie owo pytanie "kim jestem?" sobie zadawał. Dalej sprawy widzę jako konsekwencję, jako przyjrzenie się, DO CZEGO SIĘ SKŁADA OSTATECZNIE ÓW ZESTAW LUDZKICH REAKCJI MENTALNYCH.
I dostrzegam taką konsekwencję, w ramach której świadomość nijak nie radzi sobie z ogarnięciem siebie w obliczu tego, jako odczuwa rzeczywistość. Można to trochę rozumieć jako rozszerzenie stanów frustracji, depresji, fobii, paranoi (w pewnym sensie razem wziętych). Dla mnie to nie jest tylko teoretyzowanie, lecz to jest jakby rzeczywistość, ktorej zresztą dotykam własnymi odczuciami, albo obserwuję w różnych formach u ludzi. Tylko że na tym świecie ciągle coś się dzieje, jest mnóstwo zadań do obsłużenia, jedne emocje mieszają się z innymi, drobne sukcesy są tuż obok drobnych porażek, a my zapominamy, co było jeszcze parę chwil temu, bo już zajmują nas nowe wyzwania. Jesteśmy raczej zajęci rozwiązywaniem bieżących problemów życiowych, a nie oceną siebie. To pytanie "kim jestem?" co prawda gdzieś tam "świeci" nad rozwiązywaniem problemów życia, ale używamy go intuicyjnie, bezwiednie, najczęściej w pobliżu idei ego, poszukiwania swojej sprawczości, ochrony swojego wizerunku. Nie znam człowieka, który stawia sobie pytanie o swoją wartość i jestestwo jakoś "w postaci czystej". A tymczasem owo samookreślenie jest fundamentalną bazą w pełni świadomego istnienia, odczuwania rzeczywistości. Od niego wszystko się zaczyna, jeśli nań dostajemy inną odpowiedź, to "wszystko robi się inne".
W życiu, "jak to w życiu" - gdy mamy wewnętrzny konflikt tożsamości, to się przełączamy na różne zadania praktyczne (niektórzy w ogóle w tej praktycznej stronie życia tkwia niemal bez przerwy), tylko w intuicjach, bezwiednie muskają pytanie o siebie samego:
- czy dla innych jestem wartościową jednostką? (czy mnie lubią, akceptują?) - w tle jest tu pytanie: czy takiego kogoś, jak ten, kim się stałem W OGÓLE DA SIĘ LUBIĆ?
- czy jestem sprawczy? (a w tle jest pytanie: czy to, co robię, służy czemuś na dłuższą metę, czy tylko zaspokaja bieżące pragnienia "udało mi się coś").
- czy prawidłowo klasyfikuje to, co do mnie dociera? (bo jeśli nie, to w ogóle nie mogę na sobie polegać, jak coś doznaję, to "nie wiem, na czym stoję")
Te proste pytania składają się na posadowienie w człowieku jego tożsamości (to, na czym może polegać sam w sobie) i WOLNOŚCI.
Tu się łączy kwestia wolności i oceny siebie. Trochę się mijaliśmy do tej pory w kwestiach wolności, bo Ty próbujesz stawiać sprawę wolności zero-jedynkowo, pytając, czy ona jest, czy jej nie ma, a ja widzę wolność nie tyle w kontekście pytania CZY ją mamy, ile JAK ją w sobie budujemy. Inaczej mówiąc, dla mnie nie ma nikt po prostu wolności ogólnie, lecz KAŻDY NOSI W SOBIE SWOJĄ WOLNOŚĆ. A to powoduje, że niektórzy tak sobie skonfliktują tę swoja wolność, że efektem jej działania jest pogrążenie się w nieustających wewnętrznych konfliktach, bo jedne pragnienia i motywy stają przeciw innym pragnieniom i motywom, zaś osoba nie umie sobie z tym w żaden sposób poradzić. Przy skrajnym skonfliktowaniu wewnętrznym tworzy się coś, co z czego nie sposób jest wyjść - mamy "piekło".
Człowiek tylko wtedy będzie wewnętrznie pogodzony, nieskonfliktowany, z szansą na szczęście, spełnienie, gdy będzie miał poczucie, że nie jest sam przeciw sobie, że ku czemuś sensownemu jego akty decyzyjne prowadzą, że jego odczucia i reakcje nie są typu "każde sobie", ale układają się w jakiś rodzaj wzorca, który świadczy o tym, że "tu jest osoba, która może polegać na swoich osądach".
Jeśli w ocenie życia, jeśli po ujawnieniu prawdy o tym, co było i na jakich zasadach to funkcjonowało, osobowość dostrzega wyłącznie swoje błędy, czyli że nie udawało jej się tego pierwiastka nieokreśloności zawartego w oglądach świata rozstrzygać tak, aby decyzje były w minimalnym stopniu samozgodne, to taka świadomość będzie postrzegała się jako systemowo wadliwą, czyli POTĘPI SAMA SIEBIE (nieraz potępiając też przy okazji wszystko - tzn. i to, co ją tworzyło, i inne istoty, z którymi się kontaktowała, i cały świat). To będzie stan, w którym osobowość już potrafi jedynie krzyczeć we własnej duszy (a jeśli się da, to także i na zewnątrz): wszystko jest przeciw mnie! Wszystko jest źle! Wszystko jest niesatysfakcjonujące, wrogie, inwazyjne!
Bo w tym stanie splątanie jest wewnątrz tej osobowości, bo ona tak siebie i świat odbiera.

Teraz powstaje pytanie: czy taka istota jak Bóg - o maksymalnej z możliwych logicznie sprawczości - może taką wewnętrznie splątaną istotę naprawić w tym sensie, że uczynić ją zdolną do odczuwania szczęścia, spełnienia?...
- Moją odpowiedzią tutaj jest: to zależy.
Od czego to zależy?...
Od definicji tego, do jakiego stopnia można modyfikować coś, co jest jakieś w sobie, aby jeszcze móc mówić, że "to jest to samo, co było wcześniej"....
Powiedzmy, że oto nawet w roli potencjalnego naprawiacza dusz jest nie Bóg, ale np. nam dano takie uprawnienie - oto mamy "zestaw suwaków", którymi możemy zmodyfikować parametry wybranej duszy. Np. jeden suwak odpowiada za pomijanie aspektu nieprzyjemności, gdy dusza czuje, że coś jej zagraża, co normalnie objawiało się reakcją egoistyczną w stylu "skoro się boję, to robię absolutnie wszystko, nie dbając o nikogo oprócz siebie, aby sobie choć trochę poprawić swój stan odbioru rzeczywistości". A oto obok jest drugi suwak, którym z kolei możemy zmodyfikować na twardo cechę osobowości polegającą na tym, że "czy w obliczu problemu, angażuję się w jego analizę, czy odrzucam myślenie o sprawie, o zewnętrznych atrybutach, na które potencjalnie mogę wpłynąć, starając się jedynie skupiać na swoich osobistych doznaniach". Oto mamy takie setki, może tysiące suwaków, którymi moglibyśmy zmodyfikować reakcje wybranej duszy, aby ją zbawić. Który z tych suwaków byśmy użyli?...
Ale każdy suwak ma działanie splątane z innymi suwakami - jak komuś "podkręcimy suwakiem odwagę", to nie tylko spowodujemy, że może weźmie się za naprawę w sobie czegoś, czego się bał do tej pory zrobić, ale zwiększymy skłonność do brawury, lekceważenia ogólnie okoliczności życiowych. Każda cecha bowiem ma swoje te pozytywne i negatywne aspekty - wpływa zarówno na to co w nas jest korzystne, jak i co jest negatywne. Jaki nowy kształt mielibyśmy teraz nadać owej duszy, gdy mamy te suwaki w swojej władzy?...
Ale jest tu kluczowe właściwie inne pytanie, CZY JAKAKOLWIEK ZEWNĘTRZNA ZMIANA (manipulowanie suwakami) NIE JEST UNICESTWIENIEM STAREJ OSOBOWOŚCI? (usunięciem starej, a wstawienie na jej miejsce nowej, już ze zmienioną arbitralnie przez zewnętrzne siły cechą)
Bóg (teoretycznie) może mieć do dyspozycji taki zestaw suwaków dla każdej duszy, czyli może inwazyjnie coś w duszy zmodyfikować - zrobić jakąś "lobotomię", wykasować połączenia pomiędzy różnymi rodzajami odczuwania, myślenia, a inne połączenia wzmocnić, czy przekształcić ich charakter. Tylko jest tu pytanie: CZY NIE JEST PORAŻKĄ KAZDE UNICESTWIENIE STAREJ POSTACI OSOBOWOŚCI?...

Bóg potencjalnie może wszystko, ale jeśli posłuży się tą mocą wobec osobowości w jakimś tam kształcie, modyfikujac ją na twardo, to znaczy, że unicestwił starą osobowość. Tu jest to fundamentalne, "logiczne" ograniczenie na modyfikacje, ale też na zbawianie duszy - że "zbawiając duszę" w ten sposób, że na sztywno coś w niej zmieniamy (nawet jeśli potem efekt jest satysfakcjonujący i niezależnie od tego, czy robiłby to Bóg, czy my osobiście), w istocie już nie zbawiliśmy TEJ duszy, tylko zrobiliśmy kopię z dodaną arbitralnie przez nas modyfikacją.
Jeśliby było tak, że dusza jest z zasady nieśmiertelna, to jest ona też niemodyfikowalna w tym znaczeniu, że nikomu inwazyjnie nie można niczego w jej reaktywności zmienić.
To zaś oznacza, że jeśli ta reaktywność wyewoluowała do postaci, w której wszystko jest skonfliktowane, wściekłe, gniewne, pełne frustracji, złości, nienawiści, zaś szczęście jednak z zasady musi bazować na umiejętności AKCEPTACJI (ogólnie rozumianej - akceptacji siebie, innych istot, reguł świata), to nie wiadomo, co z taką istotą skrajnie skonfliktowana wewnętrznie zrobić. Inwazyjnie ją modyfikować, de facto "zabijając" ją?...
- Nic nie robić? (niech się dalej w swoim skonfliktowaniu pogrąża...)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3147
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:08, 20 Cze 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Tak naprawdę to nie kieruję się myślowo w stronę pytania: czym jest piekło? Raczej podchodzę do sprawy odwrotnie - patrząc na ludzką naturę, postrzegam w niej pewien fundamentalny problem, który nie wiadomo jak miałby być rozwiązany.


I naprawdę nawet wszechmocny Bóg nie może nas stworzyć bez naznaczania nas tym "fundamentalnym problemem"? :(

Może wystarczyłoby dać nam lepszy świat, czyli taki, w którym to, co najważniejsze jest pod dostatkiem, taki świat, gdzie mamy wystarczająco dużo czasu na wszystko i nie ma sprzeczności pragnień? Plus oczywiście lepsze mózgi, bardziej odporne na różne destrukcyjne umysłowe choroby itd. Naprawdę tak się nie da? :(

----

Tak czy owak, twoja koncepcja piekła jest dość oryignalna i nie oderwana od tego, co znamy z życia. W każdym razie nie widzę tu - bo nic o tym nie wspominasz - miejsca na rozumienie piekła jako kary, nic nie wspominasz, że ludzie trafiają do piekła za umyślne odrzucanie bożych przykazań i uparte trwanie w grzechu ciężkim, aż do śmierci.

Niemniej, gdyby twoja koncepcja kończyła się na tym smutnym wniosku, że nawet Bóg nie jest wstanie pomóc osobie zatraconej w swoim człowieczeństwie to chyba należałoby wyciągnąć smutny wniosek, że ten świat, jest dla nas wielką pułapką, a miliony ludzi nie ma o tym nawet zielonego pojęcia. :think:


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Pią 16:09, 20 Cze 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 24266
Przeczytał: 76 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:13, 20 Cze 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Przy pewnym poziomie zapętlenie się/skonfliktowania umysłu w swoich decyzjach wybronienie się tegoż umysłu przed (samo)potępieniem będzie niemożliwe. Umysł uzna sam siebie za wadliwy, niewarty istnienia - a jeśliby się okazało, że to istnienie, czyli odczuwanie i myślenie nadal będzie z owym umysłem - to tenże umysł nie będzie przetwarzał już niczego innego, tylko własną porażkę, skonfliktowanie, nicość.
W moim przekonaniu nie najgorszym modelem piekła jest skrajna depresja powiązana z jakąś formą obwiniania się za złą wolę, głupotę, słabość itp. Umysł, który WIE, że to on zadecydował, wie, że miał możliwość wybrania inaczej, a także wie, że ostatecznie wybrał wbrew samemu sobie, staje przed klasyfikacją samego siebie w sposób: jestem wewnętrznie sprzeczny, nie odbieram, nie myślę poprawnie, gubię się wewnętrznie, nie ma w moim funkcjonowaniu spójności, czyli poprawnego istnienia. Taka wciąż atakująca umysł konstatacja jest w moim przekonaniu najbardziej adekwatnym wyobrażeniem piekła.
Ale to jest OPINIA,


Trochę lat od tej opinii minęło. Dalej ten model myślenia o piekle podtrzymujesz w swoim umyśle?

Michaĺ ‽
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35620
Przeczytał: 71 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 19:06, 20 Cze 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Tak naprawdę to nie kieruję się myślowo w stronę pytania: czym jest piekło? Raczej podchodzę do sprawy odwrotnie - patrząc na ludzką naturę, postrzegam w niej pewien fundamentalny problem, który nie wiadomo jak miałby być rozwiązany.


I naprawdę nawet wszechmocny Bóg nie może nas stworzyć bez naznaczania nas tym "fundamentalnym problemem"? :(

Może wystarczyłoby dać nam lepszy świat, czyli taki, w którym to, co najważniejsze jest pod dostatkiem, taki świat, gdzie mamy wystarczająco dużo czasu na wszystko i nie ma sprzeczności pragnień? Plus oczywiście lepsze mózgi, bardziej odporne na różne destrukcyjne umysłowe choroby itd. Naprawdę tak się nie da? :(

Ja to widzę tak, że się (naprawdę) nie da. To wynika z samej natury myślenia i odczuwania - że szukamy sensu rozstawiając sobie skrajne aspekty odczuć i myśli, badając ich wzajemne konfiguracje. Żadna lepszość mózgu nie naprawi czegoś, co nie jest czystym rozumieniem, lecz zawiera w sobie pewien głębszy pierwiastek - tożsamości, odczuwania, intuicji.
Dlaczego bardzo inteligentni ludzie są dość często nieszczęśliwi?... (może nawet to ci mniej inteligentni jakby mieli więcej predyspozycji do szczęścia)
Te różne choroby, różne odchylenia od pozytywnie rozumianej normy nie są też tylko po prostu zaburzeniem, lecz one budują dla osobowości wyzwanie. Szczęście nie jest stanem statycznym, szczęście wynika z tego, że mamy moc przywracania tych stanów równowagi psychicznej, które nas próbują zdestabilizować czasem z w miarę istotnego powodu, ale czasem z błahego powodu, albo wręcz i bez powodu. Dlaczego bogaci, piękni i zdrowi ludzie nieraz są nieszczęśliwi, zaburzeni, szukający "pociechy" w ryzykownych zachowaniach?...
- Tu jest cała masa pytań, które wszystkie krążą wokół jednego i tego samego problemu - że równowaga psychiczna nie jest stanem z góry danym, statycznym, lecz jest związane z pewną ZDOLNOŚCIĄ DO ZARZĄDZANIA SOBĄ, a ta z kolei trenuje się w obliczu destabilizacji (cierpienia), trudności, będąc powiązaną ze zdobywaniem wiedzy i panowaniem nad warstwą odczuciową.
Bóg nie zbawi "ludzkiego nic", bo tu nie ma co zbawiać. Jeśli wobec Boga stanie "osobowość chaos", to Bóg nie będzie tego zmieniał, bo owa osobowość nie buduje kierunku, w którym ją należałoby "pociągnąć", bo ta osobowość sama w sobie jest splątana. Choć... może... gdyby sama to osobowość już UDZIELIŁA BOGU ZEZWOLENIA NA PEWNE ZMIANY SIEBIE (jakąś taką autoryzację), to może by Bóg wtedy był w stanie już po swojemu ją zmodyfikować. Ale do tego niezbędna byłaby POKORA i ZAUFANIE Bogu. Jeśli osobowość stawia warunek: nieważne jak bardzo jestem sprzeczna i splątania, jak bardzo sama sobie tworzę tę frustrację, jak stawiam niespełnialne warunki, to ma być po prostu moje szczęście... - to wtedy nikt ani nic tu nie pomoże.

Katolikus napisał:
Tak czy owak, twoja koncepcja piekła jest dość oryignalna i nie oderwana od tego, co znamy z życia. W każdym razie nie widzę tu - bo nic o tym nie wspominasz - miejsca na rozumienie piekła jako kary, nic nie wspominasz, że ludzie trafiają do piekła za umyślne odrzucanie bożych przykazań i uparte trwanie w grzechu ciężkim, aż do śmierci.

Nic mi o tym nie wiadomo. Mój model nie wiąże się z tymi aspektami, które wskazuje Kościół. To nie znaczy, że odrzucam te różne sugestie teologiczne - może osobno przynajmniej jakaś część z nich ma swój sens, albo może mój model dobrze byłoby rozbudować o dodatkowe aspekty, które to uwzględnią. Nie wiem tego. Na razie mam to, co mam i to opisuję.

Katolikus napisał:
Niemniej, gdyby twoja koncepcja kończyła się na tym smutnym wniosku, że nawet Bóg nie jest wstanie pomóc osobie zatraconej w swoim człowieczeństwie to chyba należałoby wyciągnąć smutny wniosek, że ten świat, jest dla nas wielką pułapką, a miliony ludzi nie ma o tym nawet zielonego pojęcia. :think:

Widzę pewną ścieżkę ratunku, trochę bliską tego, co zasugerował wuj - że może cierpienie spalające dusze w piekle przekształca je do postaci, w której pojawia się jakiś punkt zaczepienia dla ich zbawienia. Albo może jeszcze być tak, że choć ścieżka piekła jest "logiczną konsekwencją" tego jak dusza się pogrąża w sprzeczności, to gdzieś są jeszcze jakieś "nieautoryzowane punkty wejścia", o których mi się nie śni, a Bóg jest zna.

Ja nie opisuję tego stanu upadku duszy w konwencji "tak jest i inaczej nie może być", lecz jako "w domyślnej, znanej ścieżce rozwoju tak się to składa". Ale czy ta domyślna ścieżka musi być ostateczną?... - Tego nie mam powodu twierdzić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3147
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 0:40, 21 Cze 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
To zaś oznacza, że jeśli ta reaktywność wyewoluowała do postaci, w której wszystko jest skonfliktowane, wściekłe, gniewne, pełne frustracji, złości, nienawiści, zaś szczęście jednak z zasady musi bazować na umiejętności AKCEPTACJI (ogólnie rozumianej - akceptacji siebie, innych istot, reguł świata), to nie wiadomo, co z taką istotą skrajnie skonfliktowana wewnętrznie zrobić.


Czyli najlepiej byłoby tak przeżyć to życie, aby nie stworzyć siebie przepełnionego wściekłością, gniewem, frustracjami, złością, nienawiścią itd.
Niby proste, a jakoś tak w praktyce różnie to ludziom wychodzi. Czego nam brakuje, by umieć taki cel osiągnąć? Chyba wiedzy, świadomości i to jakieś głębszej. Za bardzo się gubimy, bo.. hmm.., bo wydaje nam się, że to, co my myślimy i uważamy to jest prawda, słuszność, że racje są po naszej stronie..
A te nasze wadliwe, błędne przekonania nt. rzeczywistości, swojej osoby, relacji z innymi, coraz bardziej wpychają nas w ciemną otchłań naszej osobowości. Chodzi mi o to, że wtedy coraz bardziej się psujemy i zaczynamy obwiniać cały świat, a nie widzimy problemu w sobie, w swoich nieprawdziwych przekonaniach, które prowadzą do choroby osobowości. :think:

edycja do zdania "Chodzi mi o to, że wtedy coraz bardziej się psujemy i zaczynamy obwiniać cały świat"

To chyba jest bardziej skomplikowane. Mam bliskie mi osoby, które były kiedyś dobre, pełne uśmiechu, radości, dobrych słów, chęci do życia, a dziś są pełne właśnie frustracji, gniewu, złości, rozgoryczenia, bezsilności. I ta osoba, o której teraz myślę ma prawo powiedzieć coś w rodzaju: "popsułam się, bo "świat" mnie zmieszał z najbrudniejszym błotem". Naprawdę, czasem pewne rzeczy trudno przewidzieć, jak się potoczą. Jak znajdziesz się w kręgu debilnych ludzi, którzy niszczą cię psychicznie przez lata i nie bardzo masz jak od nich uciec to samemu też w końcu psychika ci siądzie, a jak jeszcze bliska ci osoba cię zawodzi to to boli najbardziej. A jak dołożysz do tego choroby ciężkiego kalibru, bo np. jakiś lekarz przepisał ci coś, co trwałe ci coś uszkodziło, a z tego nawarstwiły się kolejne problemy, a jak dołożysz do tego jakieś ogólne trudne okoliczności życiowe to masz prawo powiedzieć, że świat mnie zgnoił, a ja jestem jego ofiarą..

Tak więc nie zawsze to obwinianie "świata", jest niezasadne. Czasem jest zasadne.
Choć tak na marginesie, to ta - bliska mi - osoba i tak jest mocna duchem. Ja na jej miejscu już dawno bym się wykończył. Naprawdę podziwiam, że mimo wszystko jednak ta osoba stoi na nogach i walczy o życie, nie poddaje się, nie stacza w jakiś głęboki psychiczny dół. Ja taki mocny nie jestem. :think:


Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Sob 0:59, 21 Cze 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35620
Przeczytał: 71 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 10:01, 21 Cze 2025    Temat postu:

Katolikus napisał:
To chyba jest bardziej skomplikowane. Mam bliskie mi osoby, które były kiedyś dobre, pełne uśmiechu, radości, dobrych słów, chęci do życia, a dziś są pełne właśnie frustracji, gniewu, złości, rozgoryczenia, bezsilności. I ta osoba, o której teraz myślę ma prawo powiedzieć coś w rodzaju: "popsułam się, bo "świat" mnie zmieszał z najbrudniejszym błotem". Naprawdę, czasem pewne rzeczy trudno przewidzieć, jak się potoczą. Jak znajdziesz się w kręgu debilnych ludzi, którzy niszczą cię psychicznie przez lata i nie bardzo masz jak od nich uciec to samemu też w końcu psychika ci siądzie, a jak jeszcze bliska ci osoba cię zawodzi to to boli najbardziej. A jak dołożysz do tego choroby ciężkiego kalibru, bo np. jakiś lekarz przepisał ci coś, co trwałe ci coś uszkodziło, a z tego nawarstwiły się kolejne problemy, a jak dołożysz do tego jakieś ogólne trudne okoliczności życiowe to masz prawo powiedzieć, że świat mnie zgnoił, a ja jestem jego ofiarą..

Tak więc nie zawsze to obwinianie "świata", jest niezasadne. Czasem jest zasadne.
Choć tak na marginesie, to ta - bliska mi - osoba i tak jest mocna duchem. Ja na jej miejscu już dawno bym się wykończył. Naprawdę podziwiam, że mimo wszystko jednak ta osoba stoi na nogach i walczy o życie, nie poddaje się, nie stacza w jakiś głęboki psychiczny dół. Ja taki mocny nie jestem. :think:

To oczywiście jest skomplikowane. A dodatkowo mamy pytanie o ziemską i wieczną perspektywę. Ta ziemska bywa mocno niesprawiedliwa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katolikus




Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 3147
Przeczytał: 133 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:01, 21 Cze 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
To chyba jest bardziej skomplikowane. Mam bliskie mi osoby, które były kiedyś dobre, pełne uśmiechu, radości, dobrych słów, chęci do życia, a dziś są pełne właśnie frustracji, gniewu, złości, rozgoryczenia, bezsilności. I ta osoba, o której teraz myślę ma prawo powiedzieć coś w rodzaju: "popsułam się, bo "świat" mnie zmieszał z najbrudniejszym błotem". Naprawdę, czasem pewne rzeczy trudno przewidzieć, jak się potoczą. Jak znajdziesz się w kręgu debilnych ludzi, którzy niszczą cię psychicznie przez lata i nie bardzo masz jak od nich uciec to samemu też w końcu psychika ci siądzie, a jak jeszcze bliska ci osoba cię zawodzi to to boli najbardziej. A jak dołożysz do tego choroby ciężkiego kalibru, bo np. jakiś lekarz przepisał ci coś, co trwałe ci coś uszkodziło, a z tego nawarstwiły się kolejne problemy, a jak dołożysz do tego jakieś ogólne trudne okoliczności życiowe to masz prawo powiedzieć, że świat mnie zgnoił, a ja jestem jego ofiarą..

Tak więc nie zawsze to obwinianie "świata", jest niezasadne. Czasem jest zasadne.
Choć tak na marginesie, to ta - bliska mi - osoba i tak jest mocna duchem. Ja na jej miejscu już dawno bym się wykończył. Naprawdę podziwiam, że mimo wszystko jednak ta osoba stoi na nogach i walczy o życie, nie poddaje się, nie stacza w jakiś głęboki psychiczny dół. Ja taki mocny nie jestem. :think:

To oczywiście jest skomplikowane. A dodatkowo mamy pytanie o ziemską i wieczną perspektywę. Ta ziemska bywa mocno niesprawiedliwa.


Chrześcijańscy myśliciele trafnie moim zdaniem zwracają uwagę, że nasz świat cierpi na jakąś poważną przypadłość. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin