Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Lęk przed płciowością

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 15:35, 25 Mar 2015    Temat postu: Lęk przed płciowością

Ostatnio podlinkowany przez SEKS-a program konferencji http://www.sfinia.fora.pl/nauki-spoleczne,44/feminizm-gender-srodowiska-lgbt-czego-wlasciwie-chca,7450-25.html#233650 nasunął mi takie spostrzeżenie, że właściwie dużą część koncepcji feministycznych i genderowych można określić jako lęk przed płciowością człowieka. Dość wyraźnie widać to w samych tytułach owej konferencji, a jeszcze lepiej w samych publikacjach tej grupy działaczy.
Nazwa "lęk", to jedna sprawa, a pewna (być może fundamentalna) zmiana w rozwoju gatunku, ewolucji, to druga. Bo w moim przekonaniu tak właśnie jest - ciągły postęp środowisk jakoś głęboko, fanatycznie zainteresowanych różnymi aspektami płciowości człowieka stwarza zadziwiającą nowość w stosunkach międzyludzkich, może w przyszłości całej ludzkiej generacji.
Żeby być uczciwym, to chyba warto zauważyć, że formy lęku przed płciowością człowieka mamy chyba od początku ludzkości. W szczególności większość wielkich religii promuje jednak ograniczenia w naturalnym korzystaniu z płciowości, seksu itp. Za zdradę małżeńską w przeszłości kamienowano. Nawet dzisiaj w krajach islamskich grożą bardzo wysokie kary za pozamałżeńskie kontakty płciowe. Do tego dochodzą różne formy ograniczania kontaktów osób różnej płci, restrykcje kulturowe w ubiorze (burka, hidżab). W kulturze chrześcijańskiej aktualnie mamy bardziej liberalny model, ale w przeszłości też było znacznie więcej restrykcji.

Ciekawe jest to, że lewicowo - ateistyczno - liberalny przewrót, jaki nastąpił w krajach zachodu, po wywalczeniu swobody seksualnej w zakresie pozamałżeńskich związków, jakoś utknął i chyba się - przynajmniej pod pewnym względem - pogubił. W każdym razie pogubił się w tym sensie, że wyprodukował cały wachlarz prądów, koncepcji o wyraźnie sprzecznych kierunkach - od propagowania seksualności i płciowości, niemal od najmłodszych lat, do niemalże fobii na punkcie seksu i płci.
Szczególnie ciekawym "poligonem doświadczalnym" myśli genderowo - feministycznej są kraje skandynawskie. Ze Szwecji (i cóż, że ze Szwecji...) mamy np. taki oto przyczynek do debaty: [link widoczny dla zalogowanych]

Dla mnie - osoby patrzącej okiem filozofa, czyli nie oceniającej jakoś definitywnie na starcie, a tylko patrzącej i formułującej hipotezy - najciekawsze jest, co stanie się z człowiekiem, kulturą, ogólnie ludzkością, jeśliby cały ten gender (w jakiejś tam postaci) definitywnie wygrał. Gdyby udało się przeforsować tendencję, że płcie możemy (i powinniśmy!) sobie zmieniać, przekształcać względem tego "co w duszy gra". Czyli jeśli jakaś rzesza facetów nagle "poczuje się kobietami" i wymusi na otoczeniu traktowanie ich jako pełnoprawnych kobiet od urodzenia, a za chwilę inna rzesza kobiet zrobi to w drugą stronę - i w refundowanych przez państwo zabiegach, w licznych klinikach zaczną im przyszywać penisy i szpikować dodatkowym testosteronem.
Za jakiś czas pewnie niektórzy ci przerobieni na inną płeć, pewnie stwierdzą, że jednak chyba lepiej pasują do tych wcześniejszych ciał - pójdą w ruch noże, obcinające biusty i penisy, a jednocześnie znowu igły i nici, przyszywające to, co kiedyś odcięto...
Może - sądząc z tendencji z tymi zaimkami w Szwecji - nastanie kultura totalnie bezpłciowa? Może zaniknie w dużym stopniu popęd seksualny i nastąpi konieczność reprodukcji głównie metodą in vitro?
Co to będzie?...
Co by nie rzec, będzie ciekawie... :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 15:36, 25 Mar 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SEKS




Dołączył: 15 Sie 2008
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 1:51, 27 Mar 2015    Temat postu:

To nie są teorie: przez gender biurwom w Makowie zadki zmarzną:

To nie żart! Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska (NFOŚ) odmówił władzom Makowa Podhalańskiego dotacji na ocieplenie styropianem należących do gminy budynków, bo zdaniem funduszu górale w złożonym wniosku niewystarczająco uzasadnili jak nowa ściana wpłynie na równouprawnienie... kobiet i mężczyzn!

Czytaj więcej: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SEKS




Dołączył: 15 Sie 2008
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 1:54, 27 Mar 2015    Temat postu:

Ale ad rem: różne zaimki to logiczny wniosek z koncepcji genderowych. Ilość możliwych orientacji i zaimków dąży do nieskończoności. Dowolnie wielka liczba w porównaniu z nieskończonością to zero więc ile by tam nie wymyślili to nie ma żadnego znaczenia.

A poza tym mają program do kitu. Nie mają nic do zaoferowania smokom.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:50, 27 Mar 2015    Temat postu:

SEKS napisał:
Ale ad rem: różne zaimki to logiczny wniosek z koncepcji genderowych. Ilość możliwych orientacji i zaimków dąży do nieskończoności. Dowolnie wielka liczba w porównaniu z nieskończonością to zero więc ile by tam nie wymyślili to nie ma żadnego znaczenia.

A poza tym mają program do kitu. Nie mają nic do zaoferowania smokom.

A tak popatrzmy sobie na ten nasz (polski) język. Ile w nim mamy dyskryminowania kobiet, spychania ich na gorsze pozycje.
:cry: :shock: :fuj:
Bo przecież:
sukces - jest rodzaju męskiego.
porażka - już rodzaju żeńskiego!
przegrana - rodzaju żeńskiego!
Za to "cios" jest rodzaju męskiego.
Dodajmy jeszcze "ucieczka" - widać stąd, jak to submisja, brak forsowania swojej woli jest przypisana do kobiecego rodzaju w języku!
O jejku, jak ten język kobiety traktuje gorzej! Dyskryminacja na potęgę!
Oooo - z resztą samo słowo "dyskryminacja" też jest rodzaju żeńskiego!!!
Teraz już na pewno widać, że te biedne kobiety są poniżane przez język, przez kulturę słowną, jaką szowinistyczni mężczyźni budują od wieków!!!


Ale...
Zaraz. A gdyby nie rozpędzać się w jedną stronę, to może...
Popatrzmy trzeźwo. Faktycznie, znaleźliśmy słowa, które zdają się przechylać szalę językową na korzyść mężczyzn. Ale czy to pełna statystyka?

Oto:
Dominacja - jest rodzaju żeńskiego (faceci, bójcie się, kobiety was dominują!)
Tyrania - z resztą tak samo (czyżby kobiety od lat tyranizowały ten świat?)
Siła - rodzaju żeńskiego
Przemoc - rodzaju żeńskiego
Potęga - rodzaju żeńskiego
ale strach... - rodzaju męskiego :(
nawet żeńska jest "totalna eksterminacja"!

Czyli może jednak ten język nie jest aż tak bardzo szowinistyczny?...
Może?....

Idę o zakład, że feministki i feminiści nie kupią takiej sugestii. W końcu mają swoją "teoretyczną podstawę", czyli po prostu wiedzą, że jak coś jest nie po ich myśli, to będą kręcić dotąd, aż wykręcą na swoją stronę. Myśl o obiektywnym, bezstronnym patrzeniu jest dla feministów sto razy bardziej piekąca, niż święcona woda dla diabła.

W takim układzie z dużym prawdopodobieństwem powiedzą coś w stylu:
Widzicie! Tu może nie jest wskazanie na słabość kobiet, ale przypisywanie im winy, oskarżanie (np. tą eksterminacją...). Tak jak kiedyś niszczycielskie tajfuny były nazywane kobiecymi imionami. Tak jak biedne teściowe i żony oskarża się wciąż o atak na mężczyzn, choć przecież są one na słabszej pozycji. A wszystko po to, aby poniżyć kobietę, sprawić, że będzie pod ostrzałem krytyki i męskiej agresji!
I znowu będzie na ich rację - znowu wyjdzie, że kobiety są dyskryminowane przez język - jak nie kijem go, to pałką...

Tu oczywiście ktoś w miarę bezstronnie myślący (feministycznie oczywiście już mizogin) próbowałby się bronić: ustalmy jedno, nie kręćmy nowych wątków - czy możemy uzgodnić, że jednak w języku jest znacząca ilość słów rodzaju męskiego związanych z siłą i dominacją, a nie tylko podporządkowaniem. Ale pewnie zostanie zakrzyczany - że nie patrzy na to "co powinien", że teraz trzeba zwrócić uwagę na ten aspekt sprawy, jak to kobiety są oskarżane, a więc spychane na gorsze pozycje. Czyli jak "słowa siły" są rodzaju męskiego, to świadczą o dyskryminacji kobiet. A jak są rodzaju żeńskiego, to też świadczą - tylko trzeba to inaczej interpretować. Słowa więc zawsze świadczą o tym, że kobiety są dyskryminowane. Każdy tylko "powinien" patrzeć na "właściwy aspekt" sprawy w odpowiednim momencie. Oczywiście tym "właściwym aspektem" jest po prostu "teoretyczna podstawa", że kobiety są dyskryminowane, a każda próba polemiki z tym poglądem potwierdza dodatkowo tę tezę, że kobiety są dyskryminowane.

Oczywiście - ktoś powie - to ja sam wymyślam specjalnie taką konstrukcję przeciw feminizmowi. Łatwo jest krytykować coś, co się samemu (wygodnie dla siebie) wymyśliło. Ale powiedzmy szczerze, czy jak się czytało te argumenty o dyskryminowaniu kobiet nawet przez "słowa siły", te tajfuny i oskarżenia kobiet o agresję (aby je poniżyć) to nie czuło sie ich racji?... Czy nie widziało się ich jako "logicznych", zgodnych ze schematem feministycznego wnioskowania?...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 23:23, 27 Mar 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
istota




Dołączył: 10 Sty 2015
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 17:59, 27 Mar 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Ale powiedzmy szczerze, czy jak się czytało te argumenty o dyskryminowaniu kobiet nawet przez "słowa siły", te tajfuny i oskarżenia kobiet o agresję (aby je poniżyć) to nie czuło sie ich racji?... Czy nie widziało się ich jako "logicznych", zgodnych ze schematem feministycznego wnioskowania?...


Nie, czytało się je jak jęki rozhisteryzowanego człowieka, który na siłę próbuje być zabawny.

Walka ze słomiana kukłą ma to do siebie, że atakujący w konsekwencji atakuje samego siebie, a teoretyczny cel ataku tryumfuje. Być może niesłusznie. :rotfl:


Ostatnio zmieniony przez istota dnia Pią 18:09, 27 Mar 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:41, 27 Mar 2015    Temat postu:

istota napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Ale powiedzmy szczerze, czy jak się czytało te argumenty o dyskryminowaniu kobiet nawet przez "słowa siły", te tajfuny i oskarżenia kobiet o agresję (aby je poniżyć) to nie czuło sie ich racji?... Czy nie widziało się ich jako "logicznych", zgodnych ze schematem feministycznego wnioskowania?...


Nie, czytało się je jak jęki rozhisteryzowanego człowieka, który na siłę próbuje być zabawny.

Walka ze słomiana kukłą ma to do siebie, że atakujący w konsekwencji atakuje samego siebie, a teoretyczny cel ataku tryumfuje. Być może niesłusznie. :rotfl:

Może i w Pani przypadku, nie było tej reakcji.
Ale chyba w wielu innych tak właśnie będzie - znowu się "potwierdzi".

A tak na poważnie, to właśnie ciekawą właściwością umysłu jest to właśnie, że tenże umysł nie wie gdzie postawić granicę dla zależności, którą testuje. Tak więc patriota zwykle nie wie, gdzie się w patriotyzmie zatrzymać. Najpierw będzie większy patriota, potem nacjonalista, potem może faszysta... Bo gdzie tu powiedzieć stop? Nie ma takiej oczywistej granicy, takiego punktu, po przekroczeniu którego bylibyśmy pewnie, że wyszliśmy poza obszar zdrowego rozsądku.
Z każdą tendencją, z każdym prądem myślowym tak właśnie jest. I na feminizmie czy genderyzmie to dobrze widać. Na męskim szowinizmie z resztą też. Wojny wybuchały, miliony ludzi ginęło, tylko dlatego, że gdzieś ktoś się nie powstrzymał z askalacją czegoś - czasem odpłaty z dawne (jak najbardziej prawdziwe) zbrodnie, czasem z powodu roszczeń materialnych (może i jakoś tam słusznych). Podczas I wojny światowej powstało wiele krzywd. Ale krzywda Narodowi Niemieckiemu (być może przesadzone reparacje wojenne, a być może i nie...), jaką odczuł dogłębnie Adolf Hitler skłoniła go do eskalacji idei sprawiedliwości - odpłaty. I w efekcie zginęły kolejne miliony ludzi.
Feminizm też zaczyna od realnych krzywd. Faktycznie jakaś część kobiet jest dyskryminowana, czasem prześladowana. Z racji na to, że są fizycznie słabsze, to także krzywdzona przez okrutników. Ale jak daleko stąd trzeba wyciągać konkluzje?
Że język ich krzywdzi? Że uprzejmość służy dyskryminacji?
Jak wiele potencjalnych jeszcze okoliczności warto starać się podpiąć pod koncepcję, że ktoś chce prześladować kobiety?...
Kiedy zaczyna to pachnieć manią prześladowczą?...

Człowiek, który w jakimś kierunku myślowo podążył ustala sobie nowy punkt zerowy - nowy poziom neutralny myśli. Czyli jeśli gdzieś coś było objawem dyskryminacji, ale już ta myśl spowszedniała, zużyła się, to szuka się nowych objawów. I się znajdzie. Jeśli tylko się szuka z odpowiednim nastawieniem. Wszędzie się znajdzie - na pustyni, w nicości, w chaosie.
Od kiedy to umysł zaczyna kreować fakty, a nie tylko te fakty rejestrować?...
Trudno jest dostrzec granicę. :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 10:53, 09 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
istota




Dołączył: 10 Sty 2015
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 11:04, 28 Mar 2015    Temat postu:

Zdaje się, że Pan już tę granicę na własny użytek dawno wyznaczył. Nie wiem, po co Pan po raz setny udaje, że się zastanawia. Chyba po to, żeby udawać przed innymi, że Pan jest człowiekiem otwartym. Ot, zwykły retoryczny chwyt - "mimo że jestem otwartym człowiekiem, nie widzę powodu, żeby feminizm szedł tak daleko, ergo: to ja mam rację".

Dwa elementy mogą warunkować u Pana postawę zamknięcia się na argumentację drugiej strony:
a) zła wola (niezgodność z Pańskim szeroko pojmowanym interesem)
b) ograniczenie (do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, żeby je dojrzeć)

Znudziły mi się już próby zasiania u Pana choć szczypty wątpliwości co do Pańskiego stosunku do współczesnego feminizmu, ponieważ stawia Pan wyraźny opór, nie wykazuje chęci zrozumienia.

Więc od teraz, jeśli zdarzy mi się skomentować jakiś Pański komentarz dot. feminizmu, ograniczę się do krytyki, pisząc nie tyle do Pana, co o Panu dla "przechodniów" i dla samego siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:53, 09 Kwi 2015    Temat postu:

istota napisał:
Zdaje się, że Pan już tę granicę na własny użytek dawno wyznaczył. Nie wiem, po co Pan po raz setny udaje, że się zastanawia. Chyba po to, żeby udawać przed innymi, że Pan jest człowiekiem otwartym. Ot, zwykły retoryczny chwyt - "mimo że jestem otwartym człowiekiem, nie widzę powodu, żeby feminizm szedł tak daleko, ergo: to ja mam rację".

Dwa elementy mogą warunkować u Pana postawę zamknięcia się na argumentację drugiej strony:
a) zła wola (niezgodność z Pańskim szeroko pojmowanym interesem)
b) ograniczenie (do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, żeby je dojrzeć)

Znudziły mi się już próby zasiania u Pana choć szczypty wątpliwości co do Pańskiego stosunku do współczesnego feminizmu, ponieważ stawia Pan wyraźny opór, nie wykazuje chęci zrozumienia.

Chyba jednak ja tu więcej wykazuję zrozumienia dla feminizmu, niż Pani dla moich argumentów. Co udowadniam dość często wskazując na pozytywne elementy feminizmu (gotów jestem tez wskazać ich znacznie więcej). Bo nie jestem w ogóle wrogiem feminizmu, tylko wrogiem jego fanatycznej postaci.
Pomiędzy nami jest taka różnica, że jest trochę "jestem feministą" - tzn. mam świadomość znaczenia argumentów podnoszonych przez ten ruch. Solidaryzuję się z walką z przemocą w rodzinie, cieszę się, że kobiety mają dostęp do zawodów wcześniej zarezerwowanych dla płci brzydkiej. Bez bólu, bez niechęci eksploruję i rozważam feministyczne argumenty. W każdym z nich (!) jakoś tam mogę odszukać cząstkę sensu. Tak naprawdę to siedzę raczej na barykadzie, niż po jednej jej stronie. Nie boję się być "mało wyrazisty", nie do końca przekonywujący, przyznając nieraz rację stronie przeciwnej. Bo obiektywizm spojrzenia jest dla mnie podstawową wartością. Dlatego WAŻĘ ARGUMENTY I TENDENCJE. I z takiego szerszego zbilansowania za i przeciw ostrzegam, że nieraz ta cząstka feministycznego sensu jest bardzo naciągana, słaba, wyraźnie ustępująca aspektom jej przeciwnym. Niby jest tu jakiś sens, ale trzeba bardzo zgwałcić w sobie poczucie bezstronności, aby ten sens obronić względem argumentów przeciwnych. Bo eskalując pewne postulaty, wyciągając je zbyt mocno, prędzej czy poźniej wyjdziemy poza zakres sensu i dobra. Dlatego wciąż warto zadawać sobie pytanie: czy nie przesadzam?

Jak widzę z Pani ostatniego posta, w którym praktycznie nie da się doszukać argumentów w sprawie, a jedynie zarzuty względem mnie - oponenta (w tym sugestia złej woli) dla Pani najwyraźniej nie spróbowała Pani postawić swoich przekonania w wątpliwość, poddanie ich jakiejś weryfikacji. Jedynym problemem jest tutaj ten wredny Dyszyński, który sprawia przykrość łamiąc prostotę feministycznej ortodoksji. Burzy świat, który powinien być łatwy do zrozumienia - po jednej stronie wredni, szowinistyczni mężczyźni, po drugiej postępowy feminizm, nie mający żadnych wad, nie wymagający w ogóle aspektu krytycznego.
Pragnienie "jasności i prostoty" (niestety, będące często zarzewiem fanatyzmu) jest wspólne niemal wszystkim ludziom - jest tak atrakcyjne, że trzeba naprawdę się w środku zaprzec i zbuntować, pójść wbrew temu co łatwe i miłe, narazić na przykre domniemanie "może tu przesadzam, może jednak nie mam racji", aby wejść na ścieżki realnych rozważań.
Od dawna uważam, że najważniejszym objawem "pasowania na prawdziwego intelektualistę" jest właśnie ten czynnik - odwaga do postawienia w wątpliwość WŁASNYCH najbardziej nawet miłych, wrośniętych w rozumienie przekonań. Kto umie wątpić, ten jest prawdziwym intelektualistą, kto zawsze tylko walczy o swoje poglądy, wyłącznie próbując spacyfikować adwersarzy ten w istocie swój własny (!) intelekt depcze.

Po czym jednak poznać, kto jest naprawdę otwarty, a kto "się upiera"?
Bo oczywiście, argument bycia zamkniętym na krytykę da się wyprowadzić względem każdego, czyli nawet względem tego, który otwartość realnie wykazuje.
Rozpoznanie prawdziwej otwartości nie jest łatwe, a już szczególnie trudne jest, gdy chodzi o rozpoznawanie jej we własnych poglądach. Oczywiście można posłużyć się opiniami innych ludzi, ale tutaj mamy ryzyko napotkania na grupę mało obiektywną. Ja osobiście stosuję tu jedną zasadę - należy postawić sobie pytanie: CZY NAPRAWDĘ ROZUMIESZ ARGUMENT DRUGIEJ STRONY?
Probierzem poprawności odpowiedzi jest wskazanie minimum dwóch (ale najlepiej więcej) aspektów potwierdzających poglądy adwersarza. I tę zasadę stosuję - widzę powody dla praktycznie wszystkich przedstawianych przez moich przeciwników w dyskusji poglądów. Jeśli zaś wciąż obstaję przy swoim zdaniu, to dlatego, że wg mnie w ostatecznym bilansie WAGA OWYCH POGLĄDÓW JEST MNIEJSZA (albo też argumentów na ich stronę jest mniej), niż to co widzę dla poglądu własnego. Nie jest to jak 100 do zera. Zwykle jak 80 do 20, ale jednak...
Pewnie dla typowo myślących ludzi takie 80 do 20, zamiast 100 do 0 jest objawem mojej słabości w rozumieniu sprawy. Ludzie tacy uważają, że człowiek przekonany o swojej racji, znający "prawdę", powinien nie mieć żadnych wątpliwości, żadnych powodów przeciw swoim poglądom. Ja jednak uważam zupełnie odwrotnie - słabością (intelektualną) jest nie dostrzeganie wagi argumentów przeciwnych, a mocą rozumienia jest właśnie umiejętność widzenia, brania pod uwagę jak największej ilości aspektów sprawy. Bez względu na to, czy owe aspekty nam się podobają, czy nie. Ale ten mój pogląd pewnie będzie dla większości ludzi niezrozumiały...
:(


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 16:05, 09 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
istota




Dołączył: 10 Sty 2015
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 12:03, 10 Kwi 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Jak widzę z Pani ostatniego posta, w którym praktycznie nie da się doszukać argumentów w sprawie, a jedynie zarzuty względem mnie - oponenta (w tym sugestia złej woli) dla Pani najwyraźniej nie spróbowała Pani postawić swoich przekonania w wątpliwość, poddanie ich jakiejś weryfikacji.


Ależ wprost wyraziłom, że od teraz będę już tylko stawiać zarzuty, etap rozmowy jest za nami i może przed nami:


istota napisał:

Znudziły mi się już próby zasiania u Pana choć szczypty wątpliwości co do Pańskiego stosunku do współczesnego feminizmu, ponieważ stawia Pan wyraźny opór, nie wykazuje chęci zrozumienia.

Więc od teraz, jeśli zdarzy mi się skomentować jakiś Pański komentarz dot. feminizmu, ograniczę się do krytyki, pisząc nie tyle do Pana, co o Panu dla "przechodniów" i dla samego siebie.


Jeszcze tylko odniosę się do tego:
Cytat:
Chyba jednak ja tu więcej wykazuję zrozumienia dla feminizmu, niż Pani dla moich argumentów. Co udowadniam dość często wskazując na pozytywne elementy feminizmu (gotów jestem tez wskazać ich znacznie więcej). Bo nie jestem w ogóle wrogiem feminizmu, tylko wrogiem jego fanatycznej postaci.


Ja nie siedzę Panu w głowie, więc oceniam Pana poglądy na podstawie tego, co tutaj czytam. Nawet jeśli Pan ma rację i faktycznie zauważa sporo dobrych stron feminizmu, to sam fakt, że Pan je traktuje po macoszemu w por. do tych negatywnych, stawia Pana w pozycji osoby, która jest oficjalnie nieobiektywna. I uściślę, moja krytyka Pana osoby dotyczy tej właśnie wersji Michała Dyszyńskiego, która jest mi sprzedawana na tym forum.

Zdaję sobie sprawę, że równie dobrze Pan może mi zarzucić taki brak obiektywizmu, ponieważ ja z kolei kładę nacisk na pozytywy. Z tym że muszę podkreślić, że konteksty, w jakich nasze argumentacje się pojawiają są zupełnie inne.

Pan zakłada tematy, w których przedstawia jedną stronę medalu, moja zaś rola sprowadza się do pokazania tej zakrywanej przez Pana strony (pytanie - czy z rozmysłem?).

Cytat:
Od dawna uważam, że najważniejszym objawem "pasowania na prawdziwego intelektualistę" jest właśnie ten czynnik - odwaga do postawienia w wątpliwość WŁASNYCH najbardziej nawet miłych, wrośniętych w rozumienie przekonań. Kto umie wątpić, ten jest prawdziwym intelektualistą, kto zawsze tylko walczy o swoje poglądy, wyłącznie próbując spacyfikować adwersarzy ten w istocie swój własny (!) intelekt depcze.


Przyjmę, że fanatyzm, jakim ociekają Pana posty osadzone w duchu antyfeministycznym jest tylko prowokacyjny. Z miłą chęcią się tej prowokacji poddam. A nuż to nie prowokacja tylko...u brata widzisz belkę w oku, w swoim własnym drzazgi nie widzisz. Nie mam nic do stracenia
:)


Ostatnio zmieniony przez istota dnia Pią 12:05, 10 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:02, 11 Kwi 2015    Temat postu:

istota napisał:
Ja nie siedzę Panu w głowie, więc oceniam Pana poglądy na podstawie tego, co tutaj czytam. Nawet jeśli Pan ma rację i faktycznie zauważa sporo dobrych stron feminizmu, to sam fakt, że Pan je traktuje po macoszemu w por. do tych negatywnych, stawia Pana w pozycji osoby, która jest oficjalnie nieobiektywna. I uściślę, moja krytyka Pana osoby dotyczy tej właśnie wersji Michała Dyszyńskiego, która jest mi sprzedawana na tym forum.

Postawmy sprawę uczciwie.
Są dwie strony, mające niezgodne ze sobą oceny w kwestii pewnych aspektów współczesnego feminizmu. Kto jest "obiektywny"?
Słowo przeciw słowu, opinia przeciw opinii.
Pewnie część rzeczy dałoby się między nami uzgodnić. Jak daleko posunięta feministyczna niechęć wobec każdej formy podkreślanie różnicy kobieta - mężczyzna jest jeszcze sensowna?
Tu mamy pełen wachlarz poglądów różnych grup feministycznych - od umiarkowanych do skrajnych. Ja umiarkowany feminizm sobie cenię. Cieszę się, że kobiety (w większości) zyskały wolność ekonomiczną, że bycie przy mężu nie jest ich koniecznością, a wyborem. Drażnią mnie faceci wyniośli wobec kobiet (wobec mężczyzn i dzieci z resztą też).
Ale wątpliwe wydają mi się nawoływania części feministek eskalujące kwestie walki płci.
Czy rzeczywiście kobiecie na pewno zwykle wrogiem jest mężczyzna?
- Bo może w mniej więcej równym stopniu stres życia produkują kobietom inne kobiety, albo ogólnie bezpłciowe okoliczności życia... Czy na pewno szukanie zawsze winnego wśród mężczyzn dobrze diagnozuje przyczyny kobiecych problemów?
Czy kobieta silna, zdecydowana, walcząca jest główną wartościową opcją kobiecości?
- Bo może ludziom ogólnie (tak kobietom, jak i mężczyznom) są pisane również inne role, niż przywódcze i może są one całkiem satysfakcjonujące? A może nawet warto nie być "na szczycie"? - albo przynajmniej dla pewnych ludzi nie będzie to odpowiednie, nie da im szczęścia i to niezależnie od płci...
Czy warto zastanawiać się nad każdym detalem zwyczajów, zachowań pod kątem jego potencjalnego poniżania, uwłaczania?... Bo czy w ogóle da się rozpoznać precyzyjnie co w tej materii było po prostu zwykłym zachowaniem (niezależnym od tego jakiej płci, wieku, czy zawodu jest druga osoba), a co miało być obliczone na poniżanie?...
- ja np. mam wątpliwość, czy byłbym w stanie odróżnić (względem siebie też) uprzejmość subtelnie podbarwioną drwiną, od uprzejmości życzliwej. A jeśli była to po prostu czysta życzliwość, to po się tym gnębić?...
A jeśli nawet nie rozpoznam drwiny, to co się takiego stanie - korona z głowy spadnie?...
W końcu jeśli ktoś chce być wredny, to będzie nim na wiele sposobów i nie da się zbyt wiele na to poradzić. Zaś walka z każdą możliwą potencjalną wrednością więcej kłopotu i stresu sprawiać będzie temu, kto ją chce za wszelką cenę napiętnować i pomścić, niż samemu winowajcy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
istota




Dołączył: 10 Sty 2015
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 9:16, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Skoro ta część feministek nawołująca do walki płci jest tak wyraźna, to na pewno jest Pan w stanie wymienić nazwiska osób publicznych, które zobrazowałyby to, o czym Pan pisze. A więc chętnie się dowiem, kto konkretnie:

- szuka winnego ZAWSZE wśród mężczyzn
- zastanawia się nad KAŻDYM detalem zwyczajów, zachowań pod kątem potencjalnego poniżania
- twierdzi, że dla KAŻDEGO człowieka najlepszą rolą jest rola przywódcza

Nie sądzę, żeby Pan temu zadaniu podołał. Postawił Pan sobie bowiem bardzo wysoko poprzeczkę. Taka jest cena manipulowania w wypowiedziach, stawiając sprawę uczciwie...;)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 13:28, 21 Kwi 2015    Temat postu:

istota napisał:
Skoro ta część feministek nawołująca do walki płci jest tak wyraźna, to na pewno jest Pan w stanie wymienić nazwiska osób publicznych, które zobrazowałyby to, o czym Pan pisze. A więc chętnie się dowiem, kto konkretnie:

- szuka winnego ZAWSZE wśród mężczyzn
- zastanawia się nad KAŻDYM detalem zwyczajów, zachowań pod kątem potencjalnego poniżania
- twierdzi, że dla KAŻDEGO człowieka najlepszą rolą jest rola przywódcza

Nie sądzę, żeby Pan temu zadaniu podołał. Postawił Pan sobie bowiem bardzo wysoko poprzeczkę. Taka jest cena manipulowania w wypowiedziach, stawiając sprawę uczciwie...;)

Niczym nie manipuluję, piszę o swoich odczuciach z rozmów z osobami przyznających się do feminizmu. Zadania szperania mediów i wypowiedzi celebrytów się nie podejmę, bo wertowanie całości publikacji WSZYSTKICH osób publicznych w celu udowodnienia tego, czy owego jest praktycznie niewykonalne, a do tego chyba mało celowe.
Potwierdzam tylko, że w mojej OPINII (nie w postaci naukowego dowodu) statystyka wypowiedzi osób ze sfery publicznej jednoznacznie przypisywanych do feminizmu, przesadnie uwypukla problem walki płci, przypisuje winę mężczyznom i organizacjom uznanym arbitralnie za seksistowskie, zaś interpretacje zjawisk socjologicznych, zachowań ludzi są przez te osoby interpretowane stronniczo. Pisząc "zawsze" i "każdy" odnoszę się więc do swojego (!) doświadczenia, w którym faktycznie jest tak, że ilekroć spotykam się z wypowiedziami osób deklarującymi się jako feminiści/stki spotykam jednostronną narrację, brak choćby próby tłumaczenia problemów kobiet czymś innym, niż owo dominowanie kulturowe kobiet przez mężczyzn i kulturę.
Nie będę się jednak upierał, że znam cały feminizm - więc pewnie dałoby się znaleźć jakąś rozsądną, umiarkowaną jego frakcję, gdzie może i takie wypowiedzi by się pojawiły. Ja na to jednak nie trafiłem. Jeśli Pani ze swojej strony wskaze mi przykłady feminizmu niefanatycznego, zrównoważonego, to z radością zmienię zdanie co do kwestii fanatyzmu w tym ruchu.

Przypomina mi się tutaj pewien artykuł prasowy, pisany przez kobietę - socjolożkę (niestety, już nie pamiętam dokładnie źródła), która to ubolewała np. że współczesna kobieta po urodzeniu dziecka, czyli zdarzeniu kiedyś traktowanym jako coś radosnego, niezwykłego i wspaniałego, w dzisiejszych czasach feministyczno - genderowej poprawności, musi zmierzyć się z wielką falę emocjonalnego chłodu. Teraz instynkt macierzyński jest zdecydowanie passé - "nowoczesna" kobieta boi się w ogóle do niego przyznać (częściowo przed sobą, a już na pewno przed ruchem "gender", dla którego ten instynkt jest tworem czysto kulturowym, czyli praktycznie nie istnieje jako "instynkt"), za to spada na taką kobietę całe odium wymagań współczesności - dziecko staje się głównie zadaniem, wyzwaniem, a nie radością życia, koniecznością wypełniania niezliczonych standardów i obowiązków.

Mi z kolei rzyszło mi do głowy ostatnio, że - paradoksalnie - w swerze emocjonalnej feminizm jakby bardziej przysłużył się mężczyznom, niż kobietom. Poprzez pewne "zbanowanie" idei macho dowartościował męskość rozsądną, odpowiedzialną, bardziej opiekuńczą. Tak dał mężczyznom wolność wyboru. Jednak kobietom feminizm przyniósł na pierwszym miejscu... poczucie winy i własnej słabości. Przyniósł je, próbując robić coś dokładnie odwrotnego - dowartościować. Tzn. w jakiejś części, faktycznie, dowartościował ale tylko te nieliczne kobiety, które ze swojej natury poczuwają się do bycia przebojowymi, ambitnymi, silnymi, które nowe wymagania są w stanie spełnić. Jest takich kobiet niemało i ja osobiście cieszę się, że "wypłynęły" w porównaniu z tym, co było kiedyś. Ale tej większości kobiet, które na szczyt się nie dostaną, a są już na tyle świadome, że dobrze o tym wiedzą, taki feminizm stał się powodem stresu, samoudręczenia, świadomości, że NIE SPEŁNIAJĄ, tego co powinny, co na czasie, co dla kobiety jest trendy i włąściwie "naturalne". Kiedyś nie "musiały" tak bardzo konkurować, a teraz muszą, kiedyś miały prawo się rozpłakać, teraz muszą emocje trzymać w ryzach, aby nie podtrzymywać stereotypu kobiety płaksy. Facetom z kolei też jest wygodniej myśleć o kobietach nie jako o kimś, kim trzeba się zaopiekować. To w sumie lepiej, że teraz płacą za siebie, nie wymagają specjalnej uwagi.

Mam nadzieję, że po fali feminizmu, gdy pył bitewny walki o kobietę twardą i wygrywającą opadnie, dorobimy się ROZSĄDKU I PRAWA DO WOLNOŚCI. Myślę, o wolności do bycia takim, jakim się poczuwamy - kto chce być twardzielem/twardzielką, niech sobie nim będzie, kto chce stać bardziej w cieniu, niech sobie tam stoi ku własnemu dobremu samopoczuciu - niezależnie od płci. Mam nadzieję, że i "płaksy" w tym świecie się odnajdą i "śrdniacy" i cała rzesza wszystkich tych, którzy jakimś tam "standardom" ruchów mniej, czy bardziej modnych i na czasie nie sprostają. Mam też nadzieję, że dzisiejsza wygrana feminizmu, czyli sytuacja, gdy przeciętna kobieta wstydzi się swoich "słabości" bardziej niż kiedykolwiek w historii, zaowocuje refleksją dla wszystkich - zrozumieniem, że nie jesteśmy wszyscy tacy sami, tak samo silni, tak samo przekonani do pięcia się po drabinie społecznej, zaś każdy (dopóki nie krzywdzi innych osób) ma prawo do takiej drogi życiowej, jaka jest zgodna z jego naturą i takich uczuć, jakie ma.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 13:28, 21 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
istota




Dołączył: 10 Sty 2015
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 22:07, 22 Kwi 2015    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
. Jeśli Pani ze swojej strony wskaze mi przykłady feminizmu niefanatycznego, zrównoważonego, to z radością zmienię zdanie co do kwestii fanatyzmu w tym ruchu.


Większość feministów i feministek, których znam, reprezentują feminizm niefanatyczny. Przykłady można więc mnożyć w nieskończoność. Nie wiem tylko, na co to się zda, skoro nawet co do interpretacji danego zachowania jako fanatycznego a niefanatycznego się nie zgadzamy, co już wyszło w naszych poprzednich rozmowach. Tam gdzie Pan widzi arbitralnie uznany seksizm, ja często widzę seksizm ewidentny i bezdyskusyjny. Tam gdzie Pan widzi stronniczość, ja widzę koncentracje na konkretnym zagrożeniu, a osoby sprowadzające zagrożenia do marginesu albo próbujące je spolaryzować zagrożeniami alternatywnymi niekiedy (w uzasadnionych podług własnej intuicji przypadkach) biorę za mącicieli, którzy usilnie chcą zbagatelizować dany problem.

Cytat:

Przypomina mi się tutaj pewien artykuł prasowy, pisany przez kobietę - socjolożkę (niestety, już nie pamiętam dokładnie źródła), która to ubolewała np. że współczesna kobieta po urodzeniu dziecka, czyli zdarzeniu kiedyś traktowanym jako coś radosnego, niezwykłego i wspaniałego, w dzisiejszych czasach feministyczno - genderowej poprawności, musi zmierzyć się z wielką falę emocjonalnego chłodu.


Słuchając wypowiedzi osób związanych z ruchem feministycznym, można się m.in. dowiedzieć, że to co Pan reprezentuje w kontekście feminizmu, to dość rozległa bolączka polskiego społeczeństwa - sentyment do dawnych czasów. Wspomnienie niegdysiejszego porządku, matki strzegącej domowego ogniska,ojca łożącego na utrzymanie rodziny. Jest to jedna z głównych przyczyn fali antyfeminizmu, która zalewa właśnie Polskę.

Tak bardzo tęskni Pan za tym podziałem, za tą normalnością, ale z drugiej strony chce swoją potrzebę zobiektywizować, może także przed samym sobą. W tym celu z uporem maniaka udaje Pan zatroskanego o los kobiet człowieka. Próbuje przedstawić kobietę jako przegraną.


Cytat:

Mi z kolei rzyszło mi do głowy ostatnio, że - paradoksalnie - w swerze emocjonalnej feminizm jakby bardziej przysłużył się mężczyznom, niż kobietom. Poprzez pewne "zbanowanie" idei macho dowartościował męskość rozsądną, odpowiedzialną, bardziej opiekuńczą. Tak dał mężczyznom wolność wyboru.


A nie szkoda Panu tych wszystkich mężczyzn, którzy nie czują się dobrze w roli rozsądnego i opiekuńczego faceta? Tych, którzy w głębi duszy są macho? To ma być niby wolność?!


Cytat:

Jednak kobietom feminizm przyniósł na pierwszym miejscu... poczucie winy i własnej słabości. Przyniósł je, próbując robić coś dokładnie odwrotnego - dowartościować. Tzn. w jakiejś części, faktycznie, dowartościował ale tylko te nieliczne kobiety, które ze swojej natury poczuwają się do bycia przebojowymi, ambitnymi, silnymi, które nowe wymagania są w stanie spełnić. Jest takich kobiet niemało i ja osobiście cieszę się, że "wypłynęły" w porównaniu z tym, co było kiedyś.


Na pierwszym miejscu?
Nieliczne, których jest niemało?

Czemu tam gdzie mężczyzna dostał wybór, kobiecie cos się wg Pana narzuca? Bo kobieta jest na tyle głupia, że nie umie dobrze wybrać?

Cytat:
. Kiedyś nie "musiały" tak bardzo konkurować, a teraz muszą, kiedyś miały prawo się rozpłakać, teraz muszą emocje trzymać w ryzach, aby nie podtrzymywać stereotypu kobiety płaksy.


Niech Pan pozwoli, ze sprostuję:
Kiedyś nie mogły w ogóle konkurować, a teraz mogą.
Kiedyś musiały być płaczliwe, teraz nie muszą udawać, tylko po to, by zachowywać się jako kobieta.

Cytat:

Facetom z kolei też jest wygodniej myśleć o kobietach nie jako o kimś, kim trzeba się zaopiekować. To w sumie lepiej, że teraz płacą za siebie, nie wymagają specjalnej uwagi.


Gdyby istotnie tak było, to fala antyfeminizmu nie miałaby takiego wzięcia wśród mężczyzn. Mężczyźni są uczeni czerpać poczucie własnej wartości z bycia oparciem dla kobiety. Naturalnie więc zależy im na tym, by te kobiety były na tyle słabe, żeby oparcia potrzebowały. W konsekwencji czują niewygodę w zderzeniu z silnymi kobietami. Z tej frustracji zalewają fora internetowe antyfeministycznym bełkotem, piszą peany na czesc "prawdziwych kobiet".

Z całym współczuciem, jest na to dobra rada. Przestać uczyć chłopców, potem mężczyzn, że ich wartość jes zależna od słabości kobiet.

Cytat:

Mam nadzieję, że po fali feminizmu, gdy pył bitewny walki o kobietę twardą i wygrywającą opadnie, dorobimy się ROZSĄDKU I PRAWA DO WOLNOŚCI. Myślę, o wolności do bycia takim, jakim się poczuwamy - kto chce być twardzielem/twardzielką, niech sobie nim będzie, kto chce stać bardziej w cieniu, niech sobie tam stoi ku własnemu dobremu samopoczuciu - niezależnie od płci.


O ile kobiety tej wolności obyczajowej już się w dużej mierze dorobiły, z mężczyznami jest większy problem. Klątwa bycia nazwanym "cipą" jest silniejsza w negatywne skutki niż rzucanie "babochłopami".

Cytat:
Mam też nadzieję, że dzisiejsza wygrana feminizmu, czyli sytuacja, gdy przeciętna kobieta wstydzi się swoich "słabości" bardziej niż kiedykolwiek w historii, zaowocuje refleksją dla wszystkich - zrozumieniem, że nie jesteśmy wszyscy tacy sami, tak samo silni, tak samo przekonani do pięcia się po drabinie społecznej, zaś każdy (dopóki nie krzywdzi innych osób) ma prawo do takiej drogi życiowej, jaka jest zgodna z jego naturą i takich uczuć, jakie ma.


Nie mam pojęcia, gdzie Pan spotyka te kobiety. W towarzystwie, w którym ja się obracam kobiety mało tego, że się słabości nie wstydzą, ale ja na dodatek często z wyrachowaniem wykorzystują. Udają, że są słabsze, mniej zaradne i biedniejsze niż to jest w rzeczywistości, po to, by trafić na dobrą partię. To dość liczna grupa kobiet, które równości chcą tylko tam, gdzie mają z tego ewidentną korzyść. Bo przecież wygodniej jest kobiecie chcieć by za nią płacić, wyręczać się silną męską ręką etc., a jednocześnie mieć równość w dostępie do edukacji, szansach na awans czy karierę polityczną.


Ostatnio zmieniony przez istota dnia Śro 22:13, 22 Kwi 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:00, 28 Maj 2017    Temat postu:

istota napisał:
M Dyszyński napisał:

Facetom z kolei też jest wygodniej myśleć o kobietach nie jako o kimś, kim trzeba się zaopiekować. To w sumie lepiej, że teraz płacą za siebie, nie wymagają specjalnej uwagi.


Gdyby istotnie tak było, to fala antyfeminizmu nie miałaby takiego wzięcia wśród mężczyzn. Mężczyźni są uczeni czerpać poczucie własnej wartości z bycia oparciem dla kobiety. Naturalnie więc zależy im na tym, by te kobiety były na tyle słabe, żeby oparcia potrzebowały. W konsekwencji czują niewygodę w zderzeniu z silnymi kobietami. Z tej frustracji zalewają fora internetowe antyfeministycznym bełkotem, piszą peany na czesc "prawdziwych kobiet".

Z całym współczuciem, jest na to dobra rada. Przestać uczyć chłopców, potem mężczyzn, że ich wartość jest zależna od słabości kobiet.

Ja przez całe moje męskie życie (już ponad 55 lat) ANI RAZU nie usłyszałem rady/stwierdzenia/sugestii, że moja wartość miałaby być zależna od słabości kobiet. Nikt mnie nigdy nie uczył czegokolwiek, co by jakoś choćby minimalnie sugerowało wzmacnianie mojej męskiej wartości kosztem poniżenia kobiety.
Feminizm żywi się jakimiś mitami na temat wychowania mężczyzn. Nie wiem jak to jest w innych krajach, może tam tego rodzaju "edukacja" mężczyzn ma miejsce, ale w Polsce - jeśliby gdzieś wystąpiła - to raczej jako absolutne ekstremum, jako faktyczny seksizm (którego oczywiście też bym nie pochwalał, tylko uznał za słabość, a nie objaw pozytywnie rozumianej męskości).
Czasem odnoszę wrażenie, że polskie feministki dość bezkrytycznie przyjęły narrację koleżanek z innych krajów. Być może w krajach wciąż propagujących kulturę macho, może w środowiskach z nizin społecznych, takie postawy się częściej zdarzają. Ale już we względnie wykształconych, polskich rodzinach to byłoby kuriozum, coś dziwacznego.

A co do tzw. silnych kobiet, to OSOBIŚCIE, one mnie po prostu NIE KRĘCĄ. Oczywiście niejedna silna kobieta budzi we mnie podziw, szacunek. Jeśli nie jest przy tym jakoś po wariacku agresywna, to powiedziałbym "czapki z głów!". Tyle, że raczej nie za bardzo przyszłoby mi do głowy np. flirt z taką kobietą, niespecjalnie pasuje mi do niej takie słowo jak "czułość", "oddanie". Silnych traktuję zgodnie z ich własnym stylem - najczęściej schodzę z drogi (nie lubię się "kopać z koniem"), sprzeciwiam się kiedy już ewidentnie muszę. W pozostałych sytuacjach - niezależnie od tego, czy to jest mężczyzna, czy kobieta - nadmiar siły w relacjach międzyludzkich traktuję jako swoiste "odstępstwo od normalnego psychicznego kontaktu" - bo ten ostatni jest w moim przekonaniu właśnie grą tych przeciwieństw: siły z jednej, ale słabości uległości z drugiej.
W dalekowschodnich sztukach walki wręcz jest zasada "cofnij się o krok, a uzyskasz przewagę". Aikidito wręcz jako główną zasadę stawia w walce wykorzystywanie agresji - impetu przeciwnika. Ja lubię tę zasadę w szerszym kontekście - także psychologii, strategii życiowej - zaś życiowych "fighterów" traktuję właściwie trochę jak głupków, starając się im nie sprzeciwiać, lecz doprowadzać do sytuacji, gdy oni muszą zacząć się konfrontować ze skutkami własnej agresji, a nie ze mną.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:58, 05 Cze 2017    Temat postu:

Jeszcze w kwestii feminizmu w różnych krajach.
Ciekawy wniosek dotyczący polskiego społeczeństwa wynika ze statystyk związanych z wykorzystaniem programu 500+
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak napisano w artykule "Aż 52 proc. pieniędzy trafia na konta matek, tylko 14 proc. na konta mężczyzn."
Widać stąd, że ogólnoświatowe narzekania feministek, związane z tym jak to kobiety są ubezwłasnawalniane przez mężczyzn, jak to ci wredni faceci rządzą pieniędzmi w zwiazkach, gnębiąc przy tym kobiety, jest podejsciem - PRZYNAJMNIEJ NA GRUNCIE POLSKIM - nieadekwatnym do rzeczywistości. W Polsce rodzinnymi finansami zarządzają w bardzo dużym stopniu kobiety. Czy bardziej kobiety, niż mężczyźni?...
- Tego chyba tak jednoznacznie nie da się stwierdzić po przedstawionych danych. Feministki próbujące podtrzymać swoją narrację dotyczącą kobiet ubezwłasnawalnianych finansowo przez mężczyzn będą pewnie starały się osłabić wymowę powyższych danych, argumentując, że kobiety mają dostęp do tej "dziecięcej", a nie ogólnej części pieniędzy, albo że tyrani - mężczyźni mogą mieć w ogóle dostęp do kont swoich małżonek, czy partnerek. Pewne zakrzywienie owej statystyki jest również związane z faktem, że to kobietom częściej przyznaje się opiekę nad dziećmi w przypadku rozwodu, więc pieniądze przeznaczone na dzieci naturalnie spływają na ich konto. Nie powinno to jednak zmienić wymowy ogólniejszej faktu, że KOBIETY MAJĄ W POLSCE W KWESTIACH FINANSOWYCH GŁOS SILNY, może nawet dominujący.
Przypuszczam, że w innych krajach świata mogłoby być inaczej. Tam gdzie tradycyjnie pieniądze "trzyma Pan domu" kobiety faktycznie częściej statystycznie (!) mogą byc wykorzystywane.
To jednocześnie pokazuje, dlaczego w Polsce feminizm jakoś słabo się przebija do świadomości, jest raczej kojarzony ze swego rodzaju oszołomstwem, czy mocnym naginaniem rzeczywistości pod założone (skonstruowane za granicą naszego kraju) tezy.
Nie twierdzę oczywiście, że jakaś część feministycznych postulatów nie jest jest słuszna, że dyskryminacji kobiet w ogóle nie ma w Polsce. Na pewno ta dyskryminacja jest. Ale na ile jest ona silna, (w szczególności na tle innych krajów świata) to jest już kwestia bardziej złożona. Czy dyskryminacja kobiet na tle dyskryminacji innego rodzaju - np. z powodu wykształcenia, wieku, urody itp. - możemy uznać za ten najważniejszy dyskryminacyjny problem naszego kraju?...
Czy nie mamy czasem także dyskryminacji mężczyzn?...
Bo na pewno mamy dyskryminację osób starszych, albo bardzo młodych na rynku pracy.

No i drugi ciekawy zestaw problemów związany z walką z dyskryminacją kobiet.
Chcieć pomóc - jest rzeczą chwalebną. Problem jest jednak w tym, aby pomagając nie zaszkodzić - nie tylko ogólnie, ale nawet tym, którym chcielibyśmy pomagać. Czy np. administracyjne wymuszanie równości w małżeństwie (były takie próby w Niemczech, choć nie wiem, na czym się ostatecznie skończyło) np. poprzez dekretowanie ilość prac domowych, które obowiązkowo powinien wypełniać mężczyzna, aby kobieta nie czuła się tylko "kurą domową" jest na pewno dobrym sposobem naprawiania "niesprawiedliwości społecznych"?...
- Ja widzę w takim prostym podejściu cały szereg problemów - np. pojawieniem się efektu ucieczki (mężczyzn) od formalizowania związków, trudnych kwestii udowodnienia winy w tym przypadku, wreszcie generowaniem jakiejś sztuczności, skutkującej oschłościa uczuć w związkach. Ale to jest oczywiście szeroki problem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 21589
Przeczytał: 143 tematy


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:03, 05 Cze 2017    Temat postu: Re: Lęk przed płciowością

Michał Dyszyński napisał:
Ostatnio podlinkowany przez SEKS-a program konferencji http://www.sfinia.fora.pl/nauki-spoleczne,44/feminizm-gender-srodowiska-lgbt-czego-wlasciwie-chca,7450-25.html#233650 nasunął mi takie spostrzeżenie, że właściwie dużą część koncepcji feministycznych i genderowych można określić jako lęk przed płciowością człowieka. Dość wyraźnie widać to w samych tytułach owej konferencji, a jeszcze lepiej w samych publikacjach tej grupy działaczy.
Nazwa "lęk", :think:


Tak dużo piszesz iz można przypuszczać iz dokonujesz jakieś głębokiej analizy.
GUzik. Upraszczasz jak cholera. :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:18, 10 Lip 2017    Temat postu: Re: Lęk przed płciowością

Mają mangę i internet. 43 proc. młodych Japończyków nigdy nie uprawiało seksu
[link widoczny dla zalogowanych]

Jakiś czas temu pojawiły się pierwsze doniesienia (z różnych krajów) o tym, że ludzie odchodzą od łączenia się w pary, od miłości erotycznej. To z Japonii jest szczególnie "drastyczne", bo poziom 43% niechętnych do związków po prostu rzuca na kolana.

Ja przyznam jednak, że... trochę się nie dziwię. :oops:

Zawierałem związek małżeński za starych (dobrych?... ;) ) czasów. Wtedy role społeczne były jakieś takie wyrazistsze w społeczności. Było zrozumiałe, że rodzina jest czymś właściwym, że tak z grubsza powinno być. Choć w moim przypadku wcale nie było łatwo... :rotfl: (ale nie będę zbytnio się tak publicznie obnażał).
Jednak gdy patrzę na dzisiejszy świat, na rządzące nim reguły, na to jak postrzegane są związki, miłość, to nieraz sobie myślę, że - przynajmniej w moim odbiorze psychicznym - wcale by to nie pomagało w połączeniu się z kimś na stałe.
Dlaczego?
1. staliśmy się sobie znacznie mniej potrzebni. Kobiety mają pracę, więc facet jest im często zawadą - "co będą prały czyjeś brudne skarpetki?..." A przynajmniej dla mnie, to że jestem jakoś potrzebny drugiej stronie ma spory wpływa na decyzję o połączeniu się.
2. panuje etos człowieka robiącego karierę, a związek w karierze raczej przeszkadza.
3. Feminizm co nieco zohydził sprawę związków męsko damskich, erotyki. Według niektórych feministek każdy stosunek z mężczyzny z kobietą jest wykorzystywaniem seksualnym, objawem dominacji i jakiejś wredoty facetów. Więc jak mam być tak postrzegany, jako ktoś niefajny w tym wszystkim, to może sobie darować te sprawy...
4. Inny aspekt sprawy potrzebności ludzi sobie nawzajem i feminizmu. Osobiście uważam, że podział ról w związku jest pewnym dodatkowym magnesem do łączenia się. Oto ktoś zdejmuje ze mnie to, czego bardzo nie lubię, zaś jak mogę odwdzięczyć się tym, że mogę spełniać role mniej miłe tamtej stronie. Oczywiście nie jestem za jakimś automatyzmem i robieniem tych podziałów na siłę wyłącznie według tradycyjnych kulturowych wzorców, ale nawet taki wzorzec, rozsądnie zastosowany, podnosi jakoś atrakcyjność płci przeciwnej. Byle nie przesadzić. A dzisiaj te role zostały przez feminizm bardzo silnie zanegowane. A ze życie w związku oznacza też całą masę wyrzeczeń, to jeśli nawet nie ma się tej korzyści, że ktoś zdejmie z nas te mniej przyjemne elementy życia, to powstaje pytanie: czy czasem nie jest opłacalniej żyć samotnie?...
5. Wiadomo - dostępność porno w sieci, pozwala wielu na zaspokajanie potrzeb seksualnych bez potrzeby starania się o uczestnictwo drugiej osoby...
6. Te wymagania!!!... Trochę dlatego, że w filmach widzimy tyle pięknych aktorów i aktorek, którzy przeżywają romantyczne miłości - mało że pięknych, to jeszcze bogatych i szanowanych, każdy sobie zada pytanie: to z czym ja tu startuję?... Kto by chciał takiego zwykłego człowieka, jakim jestem. A jest w tym też i część prawdy, bo też spora grupa osób z drugiej strony, zapatrzona w wygórowane wzorce będzie oczekiwała "księcia z bajki", a nie osoby z krwi i kości.
7. Jakieś takie ODEJŚCIE OD UCZUĆ. Ten świat, taki "mądry", i taki "naukowy" niejako spycha stosunek do uczuć jako takich na poślednie pozycje. Ludzie trochę wstydzą się czuć miłość - tak zwyczajnie, tak bez wsparcia się wiedzą "jak to powinno być". Widzę mnóstwo ludzi, którzy są zapatrzeni w poradniki, realizują życiowe programy różnych mądrali, a pytanie o swoje uczucia jakoś tak w tym zalewie wiedzy i potrzeby jej używania karleje.
8. Niektórym wrażliwszym naturom jakieś twarde porno mogło wręcz zohydzić seks. Podobnie zbyt medyczny, czy jakoś tak "na przymus, aby robić jak trzeba" sposób traktowania tych rzeczy zabija część romantyzmu.
9. Aspekt ekonomiczny został jakoś tak chyba nadmiernie rozdmuchany. Ludzie myślą o pieniądzach, karierze stawiając je na pierwszym miejscu, zaś związki - nawet jak powstaną - często o ekonomię się potykają. To oczywiście było i kiedyś, że kobieta mogła odejść od faceta, który za mało zarabia, zaś niejeden tyran domowy próbował poniżać drugą stronę "wziąłem cię, gdy nic nie miałaś...", ale dodatkowo chyba doszedł aspekt przesadnego porównywania się. Oczekiwania i roszczeniowość narastają - bo sąsiad jeździ lepszym samochodem, bo ma piękniejszy dom.
10. Ludzie po prostu uwierzyli, że rodzina nie jest im do niczego potrzebna, że w samotności będzie im lepiej. Po co się męczyć z tą miłością, obecnościa na co dzień drugiej osoby, które wciaż jest i nie można jej wyłączyć za pomocą pilota, czy przycisku Power?...
11. Sprawa trochę od strony psychiki mężczyzn. Może wielu się ze mną nie zgodzi, ale dla wielu mężczyzn kwestia wierności, oddania im partnerki jest jakoś newralgicznie ważna. Słyszałem audycję, w której seksuolog Lech Starowicz mówił, że dla 90% mężczyzn przeszłość seksualna ich partnerek jest problemem. Myślą oni o tych poprzednich partnerach seksualnych, wyobrażają sobie jak to tym "ich" kobietom byłao w łóżku z "tamtymi" lepiej, jak to może one bardziej wolałyby być właśnie z nimi. Facet ma chyba w genach to, że chce mieć kobietę swoją i tylko swoją, wyłącznie dla siebie. Tymczasem dość swobodny charakter związków seksualnych, jakaś zachęta środowisk lewicowych próbujących przełamać tradycyjną religijną narrację w tej kwestii, powodują, że dziś rzadko która kobieta zawiera związek małżeński ze swoim pierwszym partnerem seksualnym. To jednak powoduje, że spora część mężczyzn ma opory przed poślubieniem takiej "cudzej" kobiety. Zaskakujące jest, że badania seksuologów wykazują, iż ten problem występuje powszechnie nawet w krajach tak już laicko "cywilizowanych" jak kraje skandynawskie (gdzieś czytałem o takich badaniach psychologicznych). Osobiście uważam, że kult dziewictwa, tak wyśmiewany przez "nowoczesne" środowiska, chyba w tradycyjnej formie nie był zbyt rozsądny, powodował pewną nierównowagę w układach sercowych między kobietami i mężczyznami, czyniąc te układy niesprawiedliwymi. Ale patrząc na sprawę bez ideologii, bez uprzedzeń, można zadać pytanie: na ile mężczyźni atencję do swojej kobiety, jako tej jedynej i naprawdę SWOJEJ nie maja zapisane w genach?...
Oczywiście nie zamierzam tym ostatnim podpunktem jakoś moralizować. Mamy różne kultury, w tej chwili zaś jakoś większy problem zdaje się występować po stronie bardzo szowinistycznej kultury islamskiej, gdzie kobieta jest ustawiana jako ta, która ma zadowalać męża - czyli być właśnie jego i tylko jego. Kult "honoru" rodziny, skutkujący nawet zabójstwami zgwałconych kobiet z własnej rodziny jest w tych środowiskach jakoś patologiczny. Ale nawet sam ten fakt, że dla wielu mężczyzn "pohańbienie" kobiety niewłaściwym seksem jest aż tak straszną ujmą, iż prowadzi do morderstw - to o czymś świadczy, czymś mrocznym w naturze mężczyzn. I choć można teraz tym mężczyznom powiedzieć: zmieńcie się, dorośnijcie, myślcie inaczej, to mamy pytanie: ilu się będzie potrafiło do owej rady zastosować?... Bo może ów "zew natury" okaże się w nich silniejszy, niż wszystkie nawoływania o głos rozsądku i jak to "powinni" być inni.
12 Te role biologiczne i społeczne jednak jakoś przyciągały, były swoistymi "afrodyzjakami". Co prawda "rozsądna" kobieta też nie powinna mieć oporów, aby się związać z "uroczym fajtłapą", z mężczyzna słabym i mniej atrakcyjnym, ale jakoś "dziwnym trafem" większe powodzenie mają mężczyźnie z pozycją, osiągnięciami. Więc całe to feministyczne gadanie o "seksizmie mężczyzn", którzy wolą biuściaste blondyny, a nie brzydkie feministki z niewygolonymi nogami da się odnieść do kobiet, które też są "seksistowskie" woląc tych bardziej męskich facetów. Feministyczny dyskurs, w którym pewne naturalne seksualne preferencje, czy odruchy zostały zbanowane jako te niewłaściwe, do których człowiek nie powinien się przyznawać, jako do czegoś nienowoczesnego, nieeleganckiego, powoduje iż dla części osób ów "ban" rozciąga się na całą sferę uczuć romantycznych. Bo natura stworzyła naszą psychikę na sposób dość skomplikowany - pewne uczucia są jakoś tak na stałe połączone, jakoś tak pragniemy chyba dość głupio i niekonsekwentnie. Ale jak nam się to po raz enty wypomni - jak się nas skarci za niewłaściwość owych pragnień, to może też zacząć się w środku człowieka rozwijać myśl w stylu: no tak, jak taki niedobry jestem, ale nie bardzo wiem jak inaczej, to więc może w ogóle odpuszczę sobie tę sferę życia, w której taki niewydarzony jakiś jestem... Faktem jest, że to nie tylko feministki "banują" uczucia seksualne, ale ich przeciwnicy ideowi - religie. Tak czy siak, seks dla wrażliwców, dla tych co się (zbyt) przejmują opinią (a właśnie japońskie społeczeństwo należy do najbardziej zdyscyplinowanych i wrażliwych na opinie społeczne) dość łatwo robi się emocjonalnie "polem minowym". A na takie pole nie wstępuje się chętnie...
13. Sam fakt rozdzielenia związków (małżeństwa) od rodziny naprawdę sporo zmienił. Nie dotyczy to oczywiście tych, którzy w ogóle nie uprawiali seksu, ale tych wiecznych singli, którzy się realizują erotycznie w przelotnych związkach. Skoro mają to co chcą, zaś dzieci są tylko przeszkodą w prowadzeniu przyjemnego życia, to po co im rodzina?...

Myślę, że tych powodów, dla których dałoby się wskazać jeszcze trochę więcej. Jest się nad czym zastanawiać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31264
Przeczytał: 92 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:28, 08 Lut 2021    Temat postu: Re: Lęk przed płciowością

blackSun w innym wątku poddał fajnego linka napisał:
"argumentacja" na poziomie tej pani:
https://www.youtube.com/watch?v=9HW321c4k7w&t=5m

Wcześniej miałem problem z podaniem przykładu skrajnego feminizmu, a tutaj jest. Dodaję do wątku - dla kompletności.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Nauki społeczne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin