Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Miłość
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 0:47, 23 Sie 2007    Temat postu:

A skąd wiesz, że Go nie znam? :shock:

Poza tym, jeśli wszelkie różnice w doznaniach miałyby świadczyć o tym, że doznawanie pochodzi od jakiegoś innego źródła, to musielibyśmy wywnioskować, że różnych źródeł jest tyle, ile doznań. To nie tak, Cyrylu. Zauważ, że ta sama dłoń wygląda zupełnie inaczej w zależności od perspektywy i ułożenia. A bawiłeś się kiedyś w rzucanie cieni dłonią na ścianę?

Co nie zmienia faktu, że w momencie śmierci nasze wyobrażenia się różnią. Czy Bóg "zrzuca zasłonę"? Zasłony nie trzyma Bóg, zasłonę trzyma człowiek. Odpuść nam nasze winy, JAKO I MY odpuszczamy naszym winowajcom. Wiedziałeś, że jestem władcą twardym i surowym, nie dziw się więc teraz, że oddaję cię katom.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 7:58, 23 Sie 2007    Temat postu:

Cytat:
A skąd wiesz, że Go nie znam?

Go czyli 'miłość' czy 'wszechmocną miłość'?

Cytat:
A bawiłeś się kiedyś w rzucanie cieni dłonią na ścianę?

Cytat:
Czy Bóg "zrzuca zasłonę" Zasłony nie trzyma Bóg, zasłonę trzyma człowiek.?

Robili mi teatrzyk cieni, wiesz... ukazał mi się przemiły baranek, a chwile potem zjadł go wilk i się wystraszyłem... miałem tego dość i się bałem :grin:. Bez pokazania mi jak Coś działa, będąc dodatkowo ograniczonym prawami fizyki (kurtyną, którą nie ja zrzucam, bo to nie jest moje przedstawienie), jak ja mam do czegoś nabrać zaufania?

Odpowiedz proszę czy zgadzasz się na postawioną przeze mnie definicję miłości.[/b]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:24, 26 Sie 2007    Temat postu:

wuj napisał:
A skąd wiesz, że Go nie znam?
Cyryl napisał:
Go czyli 'miłość' czy 'wszechmocną miłość'?

Wszechmocną miłość.

Cyryl napisał:
Bez pokazania mi jak Coś działa, będąc dodatkowo ograniczonym prawami fizyki (kurtyną, którą nie ja zrzucam, bo to nie jest moje przedstawienie), jak ja mam do czegoś nabrać zaufania?

Normalnie. Obdarzasz zaufaniem Tego, Który jest wszechmocną miłością, i do Niego się zwracasz w swoich modlitwach, dając Mu prawo do tego, by w wybrany przez Niego sposób uczynił Jego wolę twoją wolą, kiedykolwiek będzie taka Jego wola.

Cyryl napisał:
Miłość według mnie jest tym co każda istota najgłębiej pragnie

To niewątpliwie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 9:44, 27 Sie 2007    Temat postu:

Cytat:
dając Mu prawo do tego, by w wybrany przez Niego sposób uczynił Jego wolę twoją wolą, kiedykolwiek będzie taka Jego wola.


Normalna tyrania. Nawet będąc w pełni zaufania do Niego nie mam co liczyć na uczciwą rozmowę. To jest czysty monolog z mojej strony. Chyba że uwierzę, że do mnie przemawia. Dziwię się jak Ty Go możesz znać? Może zapoznasz mnie twarzą w twarz z Nim, chyba że to jest niemożliwe, co? Boże, okaż mi swą miłość, daj mi choć na chwilę to co najgłębiej pragnę choć przez minutę, porozmawiaj ze mną. Czemu ukrywasz przede mną kurtynę, skoro chce ją zedrzeć?

Ale zostawmy to bajubaj, skupię się na tym co miałem przede wszystkim na myśli w moim pierwszym poście, czyli kwestii zbawienia. Zdecydowana większość katolików wierzy, że po śmierci, zrywając ziemskie pęta, ludzie nawiązują niezwykle naturalny i bliski kontakt z Bogiem. Zwykła kolej rzeczy - niby retrospekcja poczynań ziemskich stworzeń. Pomijając kwestię osobistej interpretacji Boga, każdy uczciwie powinien się z Nim spotkać. Później, zgodnie z nauką KK - wybór przyszłej drogi, po której istota będzie stąpać. Wierząc w nieskończone miłosierdzie, przewspaniałą wartość nadziei oraz wiary wybieram być na zawsze z Bogiem, bo TYLKO on idzie drogą bez przeszkód. No i kochany Bóg zabiera mnie w tą nieskończoną wędrówkę, w której nikt nie będzie cierpiał bez własnej woli. Dość ważne - dlaczego dopiero wtedy? (ale czytaj dalej) Mówisz, że inaczej jest to niemożliwe, by nie pozwolić zawalić nikomu drogi do zbawienia. Ale czemu z wszechmocnej miłości, Boga będącego w najmłodszej składowej każdego elementu wszystkich istot, zradza się wybór tego co jest niepożądane, zamykając (przynajmniej tymczasowo) możliwość narzucania się tego co jest JAK NAJBARDZIEJ pożądane - wszechmocnej miłości? Stąd chyba wniosek, że to leży w naturze miłości i ona wcale nie jest taka kolorowa. Rozumiem, że zapłatą za 'zły stan rzeczy' jest zbawienie, czyli stan, w którym w nieskończoność (czy jak tam chcesz to nazwać) znajdują się istoty, posiadające różne konta jeżeli chodzi o poziom doświadczonego zła. I teraz logiczne wydaje się, że sprawiedliwie pierwsi powinni być ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Tylko że ponowne skosztowanie 'wężowego jabłka' zależy wyłącznie od wolnego wyboru, zamieńmy tu kolejność, wyboru Boga, który jest zawsze zgodny z wyborem moim (to już jest prawdziwa miłość i najlepsza znajomość partnera). Ewentualnie, jeśli coś gdzieś by nie pasiło, to każdy mógłby z pomocą Ojca stworzyć własne Niebo i po problemie. I dalej, powiedzmy, zaczyna nudzić mi się niebo... :grin: oho, myślę sobie: 'przecież nie chcę cierpieć', nie wybieram zła... i tak w nieskończoność. W tym wypadku ciężko sobie wyobrazić 'wyrównanie kont'. Jeśli jednak ktoś skosztował by w stanie zbawienia prawdziwego cierpienia to tylko świadczyłoby to o 'pokręconej' naturze miłości, nie sądzisz? Jakie wyjście? Z biedą poradzilibyśmy sobie, zwykle zapominając o szkodach, które przecież gdzieś tam zostały wyrządzone. Dziwne.

---
Gdybym miał możliwość wyboru przed moim stworzeniem (nie ważne w jaki sposób, może być nawet nieświadomy) tego co najgłębiej pragnę jako istota stworzona do życia w czasie (czyli takiego, w którym TERAZ nie żałowałbym nic) nie wybrałbym życia w cierpieniu. Chyba że jesteśmy takimi właśnie dziwolągami, które lubią prawdziwie cierpieć, co jest nielogiczne, albo ewentualnie uczyć się na własnych błędach. Masochiści z nas :cry: Jaki w tym przypadku sens współczucia, bo mnie kroi w środku jak widzę cierpienie innych. A może to tylko ja cierpię, niepotrzebnie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:49, 27 Sie 2007    Temat postu:

wuj napisał:
dając Mu prawo do tego, by w wybrany przez Niego sposób uczynił Jego wolę twoją wolą, kiedykolwiek będzie taka Jego wola.
Cyryl napisał:
Normalna tyrania. Nawet będąc w pełni zaufania do Niego nie mam co liczyć na uczciwą rozmowę.

Nie rozumiem. Jaka tyrania? I co masz na myśli mówiąc "nie mam co liczyć na uczciwą rozmowę"?

Cyryl napisał:
Chyba że uwierzę, że do mnie przemawia.

Człowiek jest skazany na wiarę w coś. To jest konsekwencja logiczna jego ograniczeń. Tylko istota wszechwiedząca nie potrzebuje wierzyć; tylko ona wie.

Jeśli nie wierzysz, że to On, to wierzysz w coś innego. Wierzysz, że to nie On. Albo wierzysz, że nie jesteś w stanie sensownie ocenić, czy to On, czy nie On (czyli wierzysz, że nie możesz SOBIE w tej kwestii zaufać).

Cyryl napisał:
Może zapoznasz mnie twarzą w twarz z Nim, chyba że to jest niemożliwe, co?

Znaleźć musisz Go sam. Nie ma pośredników.

Cyryl napisał:
Boże, okaż mi swą miłość, daj mi choć na chwilę to co najgłębiej pragnę choć przez minutę, porozmawiaj ze mną. Czemu ukrywasz przede mną kurtynę, skoro chce ją zedrzeć?

Nie ma kurtyny. Bóg przebywa w tobie. Nie szukaj na zewnątrz. Patrz we własne serce.

Cyryl napisał:
Ale czemu z wszechmocnej miłości, Boga będącego w najmłodszej składowej każdego elementu wszystkich istot, zradza się wybór tego co jest niepożądane, zamykając (przynajmniej tymczasowo) możliwość [i]narzucania się tego co jest JAK NAJBARDZIEJ pożądane[i] - wszechmocnej miłości?

Są dwie rzeczy, które są nierozłączne: miłość i wolność. Narzucanie miłości przeczy wolności - i dlatego jest niedopuszczalne. Narzucona miłość nie byłaby miłością, byłaby zawłaszczeniem.

Cyryl napisał:
Rozumiem, że zapłatą za 'zły stan rzeczy' jest zbawienie

Zbawienie nie jest zapłatą za nic. Stan zbawienia to normalny stan każdego stworzenia. Tyle, że aby uzyskać ten stan, niektóre ze stworzeń muszą same dojść do wniosku, że warunki umożliwiające pozostawanie w tym stanie są warunkami zgodnymi z istotą ich jestestwa.

Cyryl napisał:
ponowne skosztowanie 'wężowego jabłka' zależy wyłącznie od wolnego wyboru

Właśnie chodzi o to, by nie było żadnego ponownego skosztowania. Ludzie są ze sobą powiązani, nie można usunąć z nich żadnej jednostki bez szkody dla reszty. Odejście jednego niszczy szczęście pozostałych.

Cyryl napisał:
powiedzmy, zaczyna nudzić mi się niebo...

Niebo nie jest miejscem, z którego chce się odchodzić. Bo niebo zapewnia ci w każdej chwili dokładnie takie doznania, byś odchodzić nie chciał. Masz tyle zmienności i tyle stałości, tyle aktywności i tyle odpoczynku, tyle powodzeń i tyle niepowodzeń, tyle nowości i tyle starego, tyle pamięci i tyle zapomnienia, tyle motywacji i tyle znechęcenia, ile potrzebujesz. A gdy już masz naprawdę tego wszystkiego dość, to pojawiają się przed tobą perspektywy zupełnie nowe jakościowo i takie, że to "mam dość" rozpływa sić w nic w ich ogromie. Świat możliwości otwartych przed tobą jest niczym nieograniczony i nigdy ich nie wyczerpiesz.

Cyryl napisał:
Gdybym miał możliwość wyboru przed moim stworzeniem (nie ważne w jaki sposób, może być nawet nieświadomy) tego co najgłębiej pragnę jako istota stworzona do życia w czasie (czyli takiego, w którym TERAZ nie żałowałbym nic) nie wybrałbym życia w cierpieniu.

Ważniejszym pytaniem jest, czy będąc w niebie uznasz, że warto było przebyć drogę, jaką przebyłeś.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 8:30, 28 Sie 2007    Temat postu:

wujzboj napisał:
Nie rozumiem. Jaka tyrania? I co masz na myśli mówiąc "nie mam co liczyć na uczciwą rozmowę"?

Cytat:
dając Mu prawo do tego, by w wybrany przez Niego sposób uczynił Jego wolę twoją wolą, kiedykolwiek będzie taka Jego wola.

Dobrze, może troszkę za ostro powiedziałem. Ale jeżeli już się wierzy, że Bóg jest dobry i tylko jemu można zaufać, to to drugie zdanie nic nie wnosi, bo każdy otwiera się na dobro. A co do "uczciwej rozmowy" to chyba dość wyraźnie napisałem o co mi chodzi, chcę traktować Boga jako rzetelnego partnera do rozmowy.

wujzboj napisał:
Człowiek jest skazany na wiarę w coś. To jest konsekwencja logiczna jego ograniczeń. Tylko istota wszechwiedząca nie potrzebuje wierzyć; tylko ona wie.

Tylko że ta wiara wcale nie świadczy, że to, w co wierzy, jest takie jakie opisuje jego wiara i dlatego nie mogę powiedzieć, że znam Boga. Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi, nie umiem się posługiwać filozoficznymi terminami ;P

wujzboj napisał:
Albo wierzysz, że nie jesteś w stanie sensownie ocenić, czy to On, czy nie On (czyli wierzysz, że nie możesz SOBIE w tej kwestii zaufać).

Tak, tylko powiedziałbym zamiast 'wierzę', 'wiem'.

wujzboj napisał:
Znaleźć musisz Go sam. Nie ma pośredników.

Ciekawe, ja się otwieram, ale znaleźć nie umię i z tego powodu cierpię. Sprawiedliwe jest to?

wujzboj napisał:
Nie ma kurtyny. Bóg przebywa w tobie. Nie szukaj na zewnątrz. Patrz we własne serce.

Bez obrazy, ale nie wiedziałem, że tak trzeba :rotfl:

Cytat:
Są dwie rzeczy, które są nierozłączne: miłość i wolność. Narzucanie miłości przeczy wolności - i dlatego jest niedopuszczalne. Narzucona miłość nie byłaby miłością, byłaby zawłaszczeniem.

To jest Twoja wiara. Narzucenie się tego co najgłębiej pragnę, z mojej wolnej woli, nazywasz zawłaszczeniem? :think:


wujzboj napisał:
Zbawienie nie jest zapłatą za nic. Stan zbawienia to normalny stan każdego stworzenia. Tyle, że aby uzyskać ten stan, niektóre ze stworzeń muszą same dojść do wniosku, że warunki umożliwiające pozostawanie w tym stanie są warunkami zgodnymi z istotą ich jestestwa.

Tylko, że nie za bardzo wiadomo czym jest istota jestestwa i jakie pragnienia są z nią zgodne. Poza tym, użycie słowa 'nagroda' zamiast 'zbawienie' byłoby bardziej odpowiednie. Nikt ci nie powie, że cierpi aby cierpieć.

wujzboj napisał:
Ludzie są ze sobą powiązani, nie można usunąć z nich żadnej jednostki bez szkody dla reszty. Odejście jednego niszczy szczęście pozostałych.

Ależ ta wolna wola jest nieuchwytna :grin:

wujzboj napisał:
Niebo nie jest miejscem, z którego chce się odchodzić Bo niebo zapewnia ci w każdej chwili dokładnie takie doznania, byś odchodzić nie chciał.


Nie byłbym taki pewien, co do tego. Biorąc dodatkowo pod uwagę termin nieskonczoności. Chyba że do zbawienia upływa niemalże taki sam okres czasu, albo jest ono w pełnym stopniu nieosiągalne.

wujzboj napisał:

Ważniejszym pytaniem jest, czy będąc w niebie uznasz, że warto było przebyć drogę, jaką przebyłeś.


Jak bym nie uznał, to jak bym mógł być w niebie? To jest konieczność. No, ewentualnie mógłbym o cierpieniach zapomnieć.

Widocznie moje poniższe zdanie jest jednak prawdziwe co do zakręconego jestestwa:

Cyryl napisał:
Chyba że jesteśmy takimi właśnie dziwolągami, które lubią prawdziwie cierpieć, co jest nielogiczne, albo ewentualnie uczyć się na własnych błędach. Masochiści z nas Jaki w tym przypadku sens współczucia, bo mnie kroi w środku jak widzę cierpienie innych. A może to tylko ja cierpię, niepotrzebnie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:41, 28 Sie 2007    Temat postu:

wuj napisał:
dając Mu prawo do tego, by w wybrany przez Niego sposób uczynił Jego wolę twoją wolą, kiedykolwiek będzie taka Jego wola.
Cyryl napisał:
jeżeli już się wierzy, że Bóg jest dobry i tylko jemu można zaufać, to to drugie zdanie nic nie wnosi, bo każdy otwiera się na dobro.

Z arytmetyki wychodzi mi, że piszesz o tym niebieskim zdaniu. Jeśli dobrze wyliczyłem, to nie rozumiem związku.

Cyryl napisał:
chcę traktować Boga jako rzetelnego partnera do rozmowy.

To znaczy? Chcesz usiąść z nim przy herbatce i pogadać sobie? Ale to nie jest spójne z prawami "tego świata".

wuj napisał:
Człowiek jest skazany na wiarę w coś. To jest konsekwencja logiczna jego ograniczeń. Tylko istota wszechwiedząca nie potrzebuje wierzyć; tylko ona wie.
Cyryl napisał:
Tylko że ta wiara wcale nie świadczy, że to, w co wierzy, jest takie jakie opisuje jego wiara

Ależ ja właśnie o tym, że nie świadczy :D. Dlatego mówię, że człowiek ZAWSZE wierzy. W to lub w coś innego.

Cyryl napisał:
i dlatego nie mogę powiedzieć, że znam Boga.

Na tej zasadzie nie możesz powiedzieć, że znasz cokolwiek. Możesz powiedzieć tylko, że na podstawie tego, co znajdujesz w swojej pamięci, oczekujesz takiej lub innej reakcji twojego otoczenia na takie lub inne twoje działanie w takiej lub innej sytuacji.

"Znam Boga" znaczy, że znalazłem w sobie wyraźne ślady: ślady Jego Słowa, ślady Jego natury. Zwracając się do Boga, zwracam się do Tego, Czyje cechy są zgodne z tymi śladami. NIE WIEM, czy On istnieje naprawdę - bo nie mogę WIEDZIEĆ nic poza tym, że pewne rzeczy znajduję w moim umyśle. Ponieważ jednak traktuję siebie w miarę na poważnie, nie ignoruję tych śladów jako mojej fantazji, lecz traktuję je jako Jego Słowa. I to podejście mnie nie zawodzi. Uważam więc, że nie rozmawiam ze sobą, lecz że Jego Osoba bierze w tej rozmowie udział.

wuj napisał:
Albo wierzysz, że nie jesteś w stanie sensownie ocenić, czy to On, czy nie On (czyli wierzysz, że nie możesz SOBIE w tej kwestii zaufać).
Cyryl napisał:
Tak, tylko powiedziałbym zamiast 'wierzę', 'wiem'.

A niby na jakiej podstawie? Wiesz tylko tyle, że takiej oceny nie odważasz się wystawić. Podobnie jak stojący na rozdrożu wie, że obawia się pójść i w prawo i w lewo, bo każda z tych dróg może przecież prowadzić w niebezpieczne strony. Ale nie wiesz, czy nie potrafisz wybrać prawidłowo. Podobnie jak stojący na rozdrożu nie wie, czy potrafi prawidłowo ocenić intencje swojego przewodnika.

wuj napisał:
Znaleźć musisz Go sam. Nie ma pośredników.
Cyryl napisał:
Ciekawe, ja się otwieram, ale znaleźć nie umię i z tego powodu cierpię. Sprawiedliwe jest to?

Chyba się nie rozumiemy. Czy chodzi ci o to, że nie siada przy tobie na kanapie? Czy chodzi ci o to, że nie masz wizji?

Cyryl napisał:
Narzucenie się tego co najgłębiej pragnę, z mojej wolnej woli, nazywasz zawłaszczeniem? :think:

Chyba i tu się nie rozumiemy. O jakim "narzuceniu się" wobec tego mówisz? I czy mógłbyś dokładniej opisać to, czego najgłębiej pragniesz?

wuj napisał:
Stan zbawienia to normalny stan każdego stworzenia. Tyle, że aby uzyskać ten stan, niektóre ze stworzeń muszą same dojść do wniosku, że warunki umożliwiające pozostawanie w tym stanie są warunkami zgodnymi z istotą ich jestestwa.
Cyryl napisał:
nie za bardzo wiadomo czym jest istota jestestwa i jakie pragnienia są z nią zgodne.

To wie Bóg. Człowiek ma tylko na ten temat swoją opinię - bo człowiek w ogóle nie WIE nic o rzeczach absolutnych. Człowiek wie tylko to, co widzi przed sobą; nie wie jednak, jak się to coś ma do rzeczywistości.

wuj napisał:
Zbawienie nie jest zapłatą za nic. Stan zbawienia to normalny stan każdego stworzenia.
Cyryl napisał:
użycie słowa 'nagroda' zamiast 'zbawienie' byłoby bardziej odpowiednie. Nikt ci nie powie, że cierpi aby cierpieć.

Nie widzę związku. Proszę o obszerniejsze wyjaśnienie, jak to się ma do traktowania zbawienia jako zapłaty.

wuj napisał:
Ludzie są ze sobą powiązani, nie można usunąć z nich żadnej jednostki bez szkody dla reszty. Odejście jednego niszczy szczęście pozostałych.
Cyryl napisał:
Ależ ta wolna wola jest nieuchwytna :grin:

Związku tego komentarza z moim zdaniem także nie widzę. Wyjaśnisz?

wuj napisał:
Niebo nie jest miejscem, z którego chce się odchodzić Bo niebo zapewnia ci w każdej chwili dokładnie takie doznania, byś odchodzić nie chciał.
Cyryl napisał:
Nie byłbym taki pewien, co do tego. Biorąc dodatkowo pod uwagę termin nieskonczoności. Chyba że do zbawienia upływa niemalże taki sam okres czasu, albo jest ono w pełnym stopniu nieosiągalne.

I znów nie rozumiem twojego toku myślenia. Nie widzę związku twojego wniosku z moim opisem. Może przypomnę, co napisałem w tym kontekście; prosiłbym, byś się odniósł do tego konkretniej:

Niebo nie jest miejscem, z którego chce się odchodzić. Bo niebo zapewnia ci w każdej chwili dokładnie takie doznania, byś odchodzić nie chciał. Masz tyle zmienności i tyle stałości, tyle aktywności i tyle odpoczynku, tyle powodzeń i tyle niepowodzeń, tyle nowości i tyle starego, tyle pamięci i tyle zapomnienia, tyle motywacji i tyle znechęcenia, ile potrzebujesz. A gdy już masz naprawdę tego wszystkiego dość, to pojawiają się przed tobą perspektywy zupełnie nowe jakościowo i takie, że to "mam dość" rozpływa sić w nic w ich ogromie. Świat możliwości otwartych przed tobą jest niczym nieograniczony i nigdy ich nie wyczerpiesz.

wuj napisał:
Ważniejszym pytaniem jest, czy będąc w niebie uznasz, że warto było przebyć drogę, jaką przebyłeś.
Cyryl napisał:
Jak bym nie uznał, to jak bym mógł być w niebie?

Ano właśnie.

Cyryl napisał:
No, ewentualnie mógłbym o cierpieniach zapomnieć.

To by pachniało jakimś przekrętem, nieprawdaż? A przynajmniej czyniłoby te cierpienia zbytecznymi.

Cyryl napisał:
mnie kroi w środku jak widzę cierpienie innych. A może to tylko ja cierpię, niepotrzebnie?

Każdego w miarę czującego człowieka kroi wtedy w środku. Ale co chcesz tym uzasadnić?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 11:46, 29 Sie 2007    Temat postu:

----
Przepraszam ewentualnych czytelników, którzy mogli zostać urażeni moimi ciągłymi drobnymi zmianami w poście. Niestety mam strasznie bałaganiarski tok myślenia.
----

wujzboj napisał:
Z arytmetyki wychodzi mi, że piszesz o tym niebieskim zdaniu. Jeśli dobrze wyliczyłem, to nie rozumiem związku.

Tak. Miałem na myśli to, że nie widzę sensu modlenia się o to samo w kółko. Osoba wierząca i ufająca Bogu, który jest przecież wszechmocną miłością, otwiera się na niego, daje się prowadzić, czyli daje mu to 'prawo'. Nie rozumie jednak, która jest wola Jego, a która moja. To już sprawa wiary. Nie wiem, chcesz może mi powiedzieć, że chodzi o to, by uwierzyć, że moje wybory są zgodne z boskimi zamierzeniami? Ja to traktuję jako coś w rodzaju samousprawiedliwiania się. Kwestię związaną z podtrzymaniem mnie w mojej wierze, pomijam.

wujzboj napisał:
To znaczy? Chcesz usiąść z nim przy herbatce i pogadać sobie? Ale to nie jest spójne z prawami "tego świata".

:grin: Może nie dosłownie przy herbatce, ale chcę, by usiadł mi prywatnie w głowie i niekoniecznie przy użyciu moich narządów mowy, lecz zwykłego toku myślenia, tak jak rozmawiam ze sobą (nie myśl tylko, że jestem jakimś czubkiem :grin: ), odpowiedział na kilka moich pytań. Mógłby ewentualnie powiedzieć, na które z nich nie jest w stanie udzielić odpowiedzi, bo tylko przyniosłoby mi to szkodę.

wujzboj napisał:
Ależ ja właśnie o tym, że nie świadczy :D. Dlatego mówię, że człowiek ZAWSZE wierzy. W to lub w coś innego.

Cyryl napisał:
i dlatego nie mogę powiedzieć, że znam Boga.

wujzboj napisał:
Na tej zasadzie nie możesz powiedzieć, że znasz cokolwiek. Możesz powiedzieć tylko, że na podstawie tego, co znajdujesz w swojej pamięci, oczekujesz takiej lub innej reakcji twojego otoczenia na takie lub inne twoje działanie w takiej lub innej sytuacji.

I dlatego, na miłość boską :), nie podobało mi się, gdy utrzymywałeś, że ZNASZ Boga. Znam, a 'wierzę, że znam' to niebagatelna różnica.

wujzboj napisał:
"Znam Boga" znaczy, że znalazłem w sobie wyraźne ślady: ślady Jego Słowa, ślady Jego natury. Zwracając się do Boga, zwracam się do Tego, Czyje cechy są zgodne z tymi śladami. NIE WIEM, czy On istnieje naprawdę - bo nie mogę WIEDZIEĆ nic poza tym, że pewne rzeczy znajduję w moim umyśle. Ponieważ jednak traktuję siebie w miarę na poważnie, nie ignoruję tych śladów jako mojej fantazji, lecz traktuję je jako Jego Słowa. I to podejście mnie nie zawodzi. Uważam więc, że nie rozmawiam ze sobą, lecz że Jego Osoba bierze w tej rozmowie udział.

Ja również traktuję siebie w miarę poważnie. Natomiast podejście do Boga mnie zawodzi. Gdyby tak nie było, nie pisałbym tych bzdur. Ja również uważałem, byłem wręcz przekonany o Jego niezwykłej obecności w mojej modlitwie, oraz, że wówczas przyszłe wydarzenia potoczą się tak, a nie inaczej. A nie było później jednak tak miło. Wpadłem w takiego doła, że zacząłem miewać jakieś dziwne stany świadomości, które prowadziły niemalże do wymiotów. A, jeszcze jedno - przyznam się, że wcześniej wierzyłem tak mocno, że powyskoczeniu z okna polecę, a Bóg mi pomoże miękko wylądować :rotfl: :mrgreen:. Na szczęście nie wyskoczyłem. (chociaż może bym Go wreszcie zobaczył :mrgreen: ) Najważniejsze - aby podejście nie zawodziło, musi być właściwe. Trzeba się przekonać, co jest prawdą, a co nie. Inaczej branie na serio pewnych wersetów z Biblii może mieć 'cudowne' skutki. ;P

wuj napisał:
Albo wierzysz, że nie jesteś w stanie sensownie ocenić, czy to On, czy nie On (czyli wierzysz, że nie możesz SOBIE w tej kwestii zaufać).
Cyryl napisał:
Tak, tylko powiedziałbym zamiast 'wierzę', 'wiem'.

wuj napisał:
A niby na jakiej podstawie?...

Moje kochane doświadczenia mówią same za siebie. Choć zdaję sobie sprawę, że mógł chcieć mnie zrobić w szmatę.

wuj napisał:
Chyba się nie rozumiemy. Czy chodzi ci o to, że nie siada przy tobie na kanapie? Czy chodzi ci o to, że nie masz wizji?

Chodzi o to, że nie jestem w stanie skosztować na ziemi prawdziwej miłości i zaufania :D, takiej jaka została mi objawiona na drodze mojej wiary. A z tą kanapą, to nie jest taki zły pomysł. ;P

Cyryl napisał:
Narzucenie się tego co najgłębiej pragnę, z mojej wolnej woli, nazywasz zawłaszczeniem? :think:

wuj napisał:
Chyba i tu się nie rozumiemy. O jakim "narzuceniu się" wobec tego mówisz? I czy mógłbyś dokładniej opisać to, czego najgłębiej pragniesz?

Tutaj właśnie się nie rozumiemy. Narzucanie, choć wyraz ten może się źle kojarzyć, tak naprawdę ma tu jak najbardziej pozytywne konotacje, jest przeze mnie pożądane. Inaczej ujmując, mój problem polega na tym, że nie wiem dlaczego natura ludzka wybrała z lekka masochistyczną ścieżkę nauki na błędach - najpierw cierpieć, a później niby cieszyć się w niebie z tego cierpienia. Można było od razu wybrać niebo, a później ewentualnie pokosztować tych 'cukiereczków', i szybko je wypluć, gdyby miały nieprzyjemny smak.
wuj napisał:
Zbawienie nie jest zapłatą za nic. Stan zbawienia to normalny stan każdego stworzenia. Tyle, że aby uzyskać ten stan, niektóre ze stworzeń muszą same dojść do wniosku, że warunki umożliwiające pozostawanie w tym stanie są warunkami zgodnymi z istotą ich jestestwa.

Cyryl napisał:
nie za bardzo wiadomo czym jest istota jestestwa i jakie pragnienia są z nią zgodne.

wuj napisał:
To wie Bóg. Człowiek ma tylko na ten temat swoją opinię - bo człowiek w ogóle nie WIE nic o rzeczach absolutnych. Człowiek wie tylko to, co widzi przed sobą; nie wie jednak, jak się to coś ma do rzeczywistości.

Czyli tylko pozostaje mu wierzyć, że to co robi, jest zgodne z jego jestestwem. Bóg mu nie powie. Idzie się drogą po manowcach, nie wiedząc jakie poczynania są właściwe. Może jakiś katolik po śmierci, nie mogąc spotykać się z Jahwe, bo to w co wierzył, nie było zgodne z jego jestestwem, uwierzy, że jest wielkim grzesznikiem i nie dopuści nikogo do przekonania go, że jest niewinny? I twoim zdaniem musi SAM uwierzyć, że jest kochany? Bez pozytywnej informacji z zewnątrz, ale przeciwnej do stanu w jakim się znajduje teraz, bedzię robił pod siebie z rozpaczy. A jak bym tak podszedł do niego i mu z otwartej przyfanzolił, powiedział, że jest debil i źle robi? Może by mu dało do zrozumienia? Jest to chyba o niebo lepsze rozwiązanie niż wieczne łez wylewanie.

wuj napisał:
Zbawienie nie jest zapłatą za nic. Stan zbawienia to normalny stan każdego stworzenia.
Cyryl napisał:
użycie słowa 'nagroda' zamiast 'zbawienie' byłoby bardziej odpowiednie. Nikt ci nie powie, że cierpi aby cierpieć.

wuj napisał:
Nie widzę związku. Proszę o obszerniejsze wyjaśnienie, jak to się ma do traktowania zbawienia jako zapłaty.

Ojej, zapłata = nagroda = satysfakcja = cel, do którego każdy dąży, nie pozbawiony przeszkód na drodze do osiągnięcia go
Gdyby nie było trudności, nie byłoby nagrody.

wuj napisał:
Ludzie są ze sobą powiązani, nie można usunąć z nich żadnej jednostki bez szkody dla reszty. Odejście jednego niszczy szczęście pozostałych.
Cyryl napisał:
Ależ ta wolna wola jest nieuchwytna :grin:

wuj napisał:
Związku tego komentarza z moim zdaniem także nie widzę. Wyjaśnisz?

Wujaszek, nie będziesz w niebie, dopuki Szatan się nie zbawi. Choć Szatan nie jest człowiekiem, chyba wiesz o co mi chodzi? Chyba, że ja to odejście źle zrozumiałem? Wyjaśnisz?

wuj napisał:
Niebo nie jest miejscem, z którego chce się odchodzić Bo niebo zapewnia ci w każdej chwili dokładnie takie doznania, byś odchodzić nie chciał.
Cyryl napisał:
Nie byłbym taki pewien, co do tego. Biorąc dodatkowo pod uwagę termin nieskonczoności. Chyba że do zbawienia upływa niemalże taki sam okres czasu, albo jest ono w pełnym stopniu nieosiągalne.

wuj napisał:
I znów nie rozumiem twojego toku myślenia. Nie widzę związku twojego wniosku z moim opisem. Może przypomnę, co napisałem w tym kontekście; prosiłbym, byś się odniósł do tego konkretniej

A jakby Wuj w Niebie chciał zrozumieć moją ziemską wędrówkę i podczepił się pod moje JA tak, że wszelkie moje ziemskie doświadczenia wpływałyby tak samo na niego, jak na mnie za życia (przy czym byłbyś cały czas tym samym Zbójem). Taka nowa forma kinematografii. Coś w rodzaju filmu grozy z nowatorskimi efektami specjalnymi. Tylko mi nie mów, że nie rozumiesz :). To tak jak Jezus zstąpił z Nieba by cierpieć z nami, tak i ty zerknąłbyś jak mi się żyło.

Cyryl napisał:
No, ewentualnie mógłbym o cierpieniach zapomnieć.

Cytat:
To by pachniało jakimś przekrętem, nieprawdaż? A przynajmniej czyniłoby te cierpienia zbytecznymi.

I to jak! Dlatego dla mnie jest trochę masochistyczne cieszyć się własnym cierpieniem - nie żałować, że się cierpiało? Nie sądzisz? Chyba, że chcesz, bym cię trochę skopał. Przysięgam, nie pożałujesz.

Cyryl napisał:
mnie kroi w środku jak widzę cierpienie innych. A może to tylko ja cierpię, niepotrzebnie?

wujzboj napisał:
Każdego w miarę czującego człowieka kroi wtedy w środku. Ale co chcesz tym uzasadnić?

Może warto siebie trochę znieczulić na te sprawy?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 0:09, 01 Wrz 2007    Temat postu:

Cyryl napisał:
Miałem na myśli to, że nie widzę sensu modlenia się o to samo w kółko.

A widzisz sens obchodzenia urodzin co roku w kółko? Albo przynoszenia komuś kwiatów w kółko? Przecież raz by wystarczyło.

Myśl nieużywana zamiera, podobnie jak nieużywany organ.

Cyryl napisał:
Osoba wierząca i ufająca Bogu, który jest przecież wszechmocną miłością, otwiera się na niego, daje się prowadzić, czyli daje mu to 'prawo'.

Ale zauważ, jaka była pierwsza twoja reakcja na to prawo. Tyranią to nazwałeś. Czyli nie jest to takie do końca oczywiste. Zresztą, jeśli naawet coś jest do końca oczywiste, to warto się nad tym czasami zastanowić, a już z pewnością niekoniecznie trzeba o tym zapominać.

Cyryl napisał:
Nie rozumie jednak, która jest wola Jego, a która moja. To już sprawa wiary.

Bóg nie narzuci swojej woli; Bóg co najwyżej nakieruje tak, by wybór był zgodny z tym, co człowiek sam by wybrał, gdyby znał wszystkie okoliczności i wszystkie istotne konsekwencje - tak, jak zna je Bóg. W efekcie, zwracasz się do Boga o gwarancję, żebyś na skutek niezamierzonych błędów nie wbierał niechcący przeciwko temu, czym jesteś w rzeczywistości jako Jego stworzenie. To oznacza ostateczne wyrzeczenie się grzechu pierworodnego. Grzech pierworodny polegaja właśnie na odrzuceniu tej gwarancji. Na zastąpieniu jej ocenianiem zła i dobra wedle "jabłuszka" ODERWANEGO od Bożego drzewa.

Cyryl napisał:
Nie wiem, chcesz może mi powiedzieć, że chodzi o to, by uwierzyć, że moje wybory są zgodne z boskimi zamierzeniami?

WSZYSTKO jest zgodne (ściślej: niesprzeczne) z Bożymi zamierzeniami, bo Bóg WIEDZIAŁ, co robi, gdy tworzył świat i dawał nam możliwości tworzenia w nim naszych własnych dzieł według naszych własnych planów, ocen i decyzji. Tyle, że ta niesprzeczność pokrywa wiele możliwości, prowadzących cię bardziej lub mniej optymalną drogą przez świat. Jeśli Bóg uzna, że podsuwając ci właściwsze rozwiązanie nie spowoduje, że w pewnym momencie obruszysz się na Niego twierdząc, że nie pozwolił ci w ten sposób sprawdzić, jak byś sam sobie poradził (Genezis i jabłuszko się kłaniają), to weźmie pod uwagę twoją prośbę i rozwiązanie to ci podsunie.

Cyryl napisał:
Ja to traktuję jako coś w rodzaju samousprawiedliwiania się. Kwestię związaną z podtrzymaniem mnie w mojej wierze, pomijam.

Ale to właśnie jest rodzaj wyznania wiary. Wyznania, uświadomienia sobie. Wiara nieuświadomiona jest w zasadzie martwa, bo łatwo ją zgubić - niby ją masz, ale ponieważ o niej nie wiesz (lub o niej zapomniałeś), to myślisz, wybierasz i postępujesz tak, jakbyś jej nie miał. Wyznając swą wiarę, dajesz jej życie, czynisz ją rzeczywiście swoją wiarą.

Jak kogoś kochasz, to myślisz o tym, prawda? Co to byłaby za miłość, gdyby tylko sobie raz pomyśleć: "kocham", i potem już do tego nie wracać, bo myśl już odfajkowana?

Cyryl napisał:
chcę, by usiadł mi prywatnie w głowie i niekoniecznie przy użyciu moich narządów mowy, lecz zwykłego toku myślenia, tak jak rozmawiam ze sobą

I naprawdę nie miewasz takich momentów, gdy siada i odpowiada?

Cyryl napisał:
Znam, a 'wierzę, że znam' to niebagatelna różnica.

To zależy, z czym się porównuje. Tutaj sensownie porównujemy nie z "2+2=4" ani z "Słońce wschodzi rano, a zachodzi wieczorem", tylko wiedzą o tym, czy subiektywna podstawę naszych decyzji jest prawidłowa. Na przykład, subiektywną podstawę decyzji "wstaję z łóżka i idę do pracy" stanowi wiara w to, że lepiej dla siebie i dla moich bliskich czynię pracując niż siedząc z rodziną w domu. Myślę, że mogę powiedzieć, że znam Go lepiej, niż znam poprawność jakichkolwiek podstawy moich decyzji w codziennym życiu. W każdym razie Jego obraz jest znacznie prostszy, czystszy, ostrzejszy, jaśniejszy od obrazu tego, co mną powoduje, gdy wstaję z łóżka :D

Cyryl napisał:
Ja również uważałem, byłem wręcz przekonany o Jego niezwykłej obecności w mojej modlitwie, oraz, że wówczas przyszłe wydarzenia potoczą się tak, a nie inaczej. A nie było później jednak tak miło. Wpadłem w takiego doła, że zacząłem miewać jakieś dziwne stany świadomości, które prowadziły niemalże do wymiotów.

Modlitwa nie powinna mieć za główny cel wyproszenia jakichś konkretnych wydarzeń. Taka prośba może być wyrażeniem naszej propozycji rozwiązania problemu, może być niezbędna do skupienia uwagi, do postawienia zagadnienia, do wczucia się w nie. Ale tylko tyle jest ona warta. Bóg nie jest maszynką do spełniania życzeń; do spełniania naszych życzeń jesteśmy MY SAMI. Bóg jedynie pilnuje - jeśli Mu zaufamy - by nasze życzenia nie obróciły się przeciwko nam.

Cyryl napisał:
Na szczęście nie wyskoczyłem.

Czyli jednak ISTOTA modlitwy się spełniła.

Cyryl napisał:
Najważniejsze - aby podejście nie zawodziło, musi być właściwe. Trzeba się przekonać, co jest prawdą, a co nie.

Poznaje się po owocach.

Cyryl napisał:
Moje kochane doświadczenia mówią same za siebie. Choć zdaję sobie sprawę, że mógł chcieć mnie zrobić w szmatę.

Jak z grubej rury, to z grubej rury. Pamiętasz Hioba?

Cyryl napisał:
nie jestem w stanie skosztować na ziemi prawdziwej miłości i zaufania

To znaczy? Co ci przeszkadza? Co powoduje, że nie jesteś w stanie zaufać temu, w co przecież chyba wierzysz? A może inaczej: w co tak naprawdę wierzysz?

Cyryl napisał:
Narzucanie, choć wyraz ten może się źle kojarzyć, tak naprawdę ma tu jak najbardziej pozytywne konotacje, jest przeze mnie pożądane.

Bądź więc może proszę bardziej konkretny w wyjaśnieniach, co właściwie ma być narzucone... Bez tego trudno jest prawidłowo wczuć się w twoją sytuację.

Cyryl napisał:
Można było od razu wybrać niebo, a później ewentualnie pokosztować tych 'cukiereczków', i szybko je wypluć, gdyby miały nieprzyjemny smak.

Do tego odnosi się historia Adama i Ewy. W zasadzie dogmatyka katolicka nieco komplikuje interpretację Raju, odżegnując się od możliwości, że Bóg stworzył cię przedtem w Raju (jak Adama i Ewę), a potem dopiero postanowiłeś - jak oni - skosztować "cukiereczka", ale nie jest to problem nie do obejścia; proponuję więc, żeby dla uproszczenia założyć, że coś takiego właśnie miało miejsce. Opuściłeś więc Raj, by kosztować swój cukiereczek: by zobaczyć, jak wygląda życie na własną rękę, bez Boga siadającego na twojej kanapie i marudzącego, że lepiej byłoby to lub owo. Życie na tym świecie nie trwa wiecznie - wyplucie cukiereczka masz więc jak w banku. Tyle, że nie sugerowałbym przesadzania z samodzielnością; zbyt nachalne wpychanie się na powrót do Raju przez bramę śmierci może być błędem, bo niewykluczone, że gdy się tam rozejrzysz, to znów zrobisz Bogu awanturę i ruszysz na wyprawę w jeszcze odleglejsze i bardziej samodzielne strony. Moment powrotu najjepiej więc zostawić decyzji Boga.

Cyryl napisał:
nie za bardzo wiadomo czym jest istota jestestwa i jakie pragnienia są z nią zgodne.
wuj napisał:
To wie Bóg. Człowiek ma tylko na ten temat swoją opinię - bo człowiek w ogóle nie WIE nic o rzeczach absolutnych. Człowiek wie tylko to, co widzi przed sobą; nie wie jednak, jak się to coś ma do rzeczywistości.
Cyryl napisał:
Czyli tylko pozostaje mu wierzyć, że to co robi, jest zgodne z jego jestestwem. Bóg mu nie powie.

Bóg mówi to zupełnie jednoznacznie i prosto. Ale nie jesteś wszechwiedzący i dlatego tylko swoją WIARĄ możesz oceniać, kiedy są to słowa Boga, a kiedy nie. Podobnie oceniasz moje słowa: tylko twoja wiara mówi ci, czy ja tutaj bredzę, czy wypowiadam się z sensem o rzeczywistości.

Cyryl napisał:
Może jakiś katolik po śmierci, nie mogąc spotykać się z Jahwe, bo to w co wierzył, nie było zgodne z jego jestestwem, uwierzy, że jest wielkim grzesznikiem i nie dopuści nikogo do przekonania go, że jest niewinny?

Niewykluczone. Zresztą, nie będzie to wtedy jego wiara, lecz doświadczalnie stwierdzony fakt. Grzech polega na oddalaniu się od Boga. Kto Boga spotkać nie może, jest grzesznikiem. W tym przypadku dlatego, że szuka Baala, a nie Boga.

Cyryl napisał:
I twoim zdaniem musi SAM uwierzyć, że jest kochany? Bez pozytywnej informacji z zewnątrz, ale przeciwnej do stanu w jakim się znajduje teraz, bedzię robił pod siebie z rozpaczy.

Musi SAM uwierzyć, że to malutkie światełko, jakie nieśmiało przedostaje się do jego świadomości, nie jest idiotycznym wybrykiem jego sentymentalizmu i świadectwem jego naiwnych i grzesznych tendencji do samooszukiwania się, lecz przeciwnie: to oślepiająca jasność Boga przebija się odpryskiem promyka przez minimalną szparkę zostawioną niebacznie w grubej skorupie grzechu, samolubstwa, pychy i głupoty. Jak skoncentruje uwagę na tym światełku, to cała ta skorupa rozsypie się w proch.

Cyryl napisał:
A jak bym tak podszedł do niego i mu z otwartej przyfanzolił, powiedział, że jest debil i źle robi?

Ale do Kogo? Widzisz Go? Jeśli Go widzisz, to widzisz także absurdalność tego pomysłu. Jeśli zaś go nie widzisz, to chcesz walić w próżnię?

Cyryl napisał:
Jest to chyba o niebo lepsze rozwiązanie niż wieczne łez wylewanie.

Niczym się nie różni. Jest natomiast o niebo lepsze od obojętności.

Cyryl napisał:
Nikt ci nie powie, że cierpi aby cierpieć.
wuj napisał:
Proszę o obszerniejsze wyjaśnienie, jak to się ma do traktowania zbawienia jako zapłaty.
Cyryl napisał:
Ojej, zapłata = nagroda = satysfakcja = cel, do którego każdy dąży, nie pozbawiony przeszkód na drodze do osiągnięcia go
Gdyby nie było trudności, nie byłoby nagrod

Ale to nie tak. Wyplucie trefnego "cukiereczka" nie jest nagrodą, jest powrotem do normalności. (Słowo "powrót" ma tu jedynie znaczenie jako analogia, bo w dla katolicyzmu nie chodzi w tym przypadku o powrót, tj. nie chodzi o przywrócenie dawnego idealnego stanu).

wuj napisał:
Ludzie są ze sobą powiązani, nie można usunąć z nich żadnej jednostki bez szkody dla reszty. Odejście jednego niszczy szczęście pozostałych.
Cyryl napisał:
Wujaszek, nie będziesz w niebie, dopuki Szatan się nie zbawi.

Dopóki WSZYSTKIE storzenia nie osiągną zbawienia, zło pozostanie - a gdy jest zło, nie ma pełnego szczęścia. A szatan? Szatan nie będzie zbawiony; na takiej samej zasasadzie nie będzie zbawiony, na jakiej niemowlak zda egzaminu na prawo jazdy. Ale z tego, że niemowlę Jasiulek nigdy nie zda egzaminu na prawo jazdy, nie wynika, że pan Jan nigdy takiego egzaminu nie zda.

wuj napisał:
Niebo nie jest miejscem, z którego chce się odchodzić Bo niebo zapewnia ci w każdej chwili dokładnie takie doznania, byś odchodzić nie chciał.
Cyryl napisał:
Nie byłbym taki pewien, co do tego. Biorąc dodatkowo pod uwagę termin nieskonczoności. Chyba że do zbawienia upływa niemalże taki sam okres czasu, albo jest ono w pełnym stopniu nieosiągalne.
wuj napisał:
I znów nie rozumiem twojego toku myślenia. Nie widzę związku twojego wniosku z moim opisem. Może przypomnę, co napisałem w tym kontekście; prosiłbym, byś się odniósł do tego konkretniej
Cyryl napisał:
A jakby Wuj w Niebie chciał zrozumieć moją ziemską wędrówkę i podczepił się pod moje JA tak, że wszelkie moje ziemskie doświadczenia wpływałyby tak samo na niego, jak na mnie za życia (przy czym byłbyś cały czas tym samym Zbójem). Taka nowa forma kinematografii. Coś w rodzaju filmu grozy z nowatorskimi efektami specjalnymi. Tylko mi nie mów, że nie rozumiesz :). To tak jak Jezus zstąpił z Nieba by cierpieć z nami, tak i ty zerknąłbyś jak mi się żyło.

Ale ja nadal nie rozumiem, jak się ta "nowa forma kinematografii" ma do mojego opisu.

Cyryl napisał:
No, ewentualnie mógłbym o cierpieniach zapomnieć.
wuj napisał:
To by pachniało jakimś przekrętem, nieprawdaż? A przynajmniej czyniłoby te cierpienia zbytecznymi.
Cyryl napisał:
I to jak! Dlatego dla mnie jest trochę masochistyczne cieszyć się własnym cierpieniem - nie żałować, że się cierpiało? Nie sądzisz? Chyba, że chcesz, bym cię trochę skopał. Przysięgam, nie pożałujesz.

Tego także nie rozumiem. Cierpienie nie jest CELEM. Cierpienie jest skutkiem ubocznym. Cierpienia (własnego i cudzego) trzeba UNIKAĆ. Chyba, że sytuacja na takie uniki nie pozwala. W świecie "zjedzonego jabłuszka" takie przykre sytuacje muszą występować, to matematyczna pewność statystyki.

Cyryl napisał:
mnie kroi w środku jak widzę cierpienie innych. A może to tylko ja cierpię, niepotrzebnie?
wuj napisał:
Każdego w miarę czującego człowieka kroi wtedy w środku. Ale co chcesz tym uzasadnić?
Cyryl napisał:
Może warto siebie trochę znieczulić na te sprawy?

PRZECIWNIE! Znieczulając się na takie sprawy, idziesz w kierunku odwrotnym. Z kilku powodów, ale chociażby dlatego, że lepiej testować trefność cukierka w wyobraźni (tu: przeżywając cudze cierpienia empatycznie), niż we własnej buzi. Jeśli zaś ważnym powodem przebywania na tym łez padole jest potrzeba przetestowania paru cukierków, to znieczulanie się jest w efekcie proszeniem się o przykry smak w przyszłości...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 10:40, 01 Wrz 2007    Temat postu:

wuj napisał:
A widzisz sens obchodzenia urodzin co roku w kółko? Albo przynoszenia komuś kwiatów w kółko? Przecież raz by wystarczyło.

Zgadzam się, jeśli weźmiemy pod uwagę modlitwę dziękczynną. Te kwiaty w tym przypadku są jak najbardziej na miejscu. Troszkę inaczej jest z modlitwą błagalną, o której znam Twoje zdanie - Bóg nie jest automatem do spełniania życzeń. Co innego jak od solenizanta (to chyba Bóg, nie ja?) chce się czegoś dowiedzieć, bez wątpliwości, że to z Nim rozmawiam... i cisza.

wuj napisał:
Myśl nieużywana zamiera, podobnie jak nieużywany organ.

Tak, tylko napisałem, że kwestię związaną z podtrzymaniem mnie w wierze, pomijam.

Cyryl napisał:
Osoba wierząca i ufająca Bogu, który jest przecież wszechmocną miłością, otwiera się na niego, daje się prowadzić, czyli daje mu to 'prawo'.

wuj napisał:
Ale zauważ, jaka była pierwsza twoja reakcja na to prawo. Tyranią to nazwałeś. Czyli nie jest to takie do końca oczywiste. Zresztą, jeśli naawet coś jest do końca oczywiste, to warto się nad tym czasami zastanowić, a już z pewnością niekoniecznie trzeba o tym zapominać.

Nazwałem to tyranią, ponieważ, będąc w pełni zaufania do mojego partnera, oczekiwałem, że będzie mnie szanował, tak jak ja Jego. Przeżyłem zawód, gdy wyszło na to, że chce testować moją ufność. Nie jest to dla mnie do końca zrozumiałe. Jeśli zaufany partner "sprawdza mnie", to świadczy o jego nieufności i podejrzliwości. Tylko że o wszechmocnej miłości nie da się tego powidzieć.

wuj napisał:
Bóg nie narzuci swojej woli; Bóg co najwyżej nakieruje tak, by wybór był zgodny z tym, co człowiek sam by wybrał, gdyby znał wszystkie okoliczności i wszystkie istotne konsekwencje - tak, jak zna je Bóg.

Jak wyobrażasz sobie ewentualne narzucenie jego woli? Czy uważasz, że musiało by się to wiązać z negatywnymi konsekwencjami, takimi jak brak poczucia wolności?

wuj napisał:
W efekcie, zwracasz się do Boga o gwarancję, żebyś na skutek niezamierzonych błędów nie wbierał niechcący przeciwko temu, czym jesteś w rzeczywistości jako Jego stworzenie...

Ale, czy ja muszę zwracać się do Niego o tą gwarancję? I czy to oznacza, że jak się nie zwrócę, to "puści mnie w świat"?

Cyryl napisał:
Nie wiem, chcesz może mi powiedzieć, że chodzi o to, by uwierzyć, że moje wybory są zgodne z boskimi zamierzeniami?

wuj napisał:
WSZYSTKO jest zgodne (ściślej: niesprzeczne) z Bożymi zamierzeniami, bo Bóg WIEDZIAŁ, co robi, gdy tworzył świat i dawał nam możliwości tworzenia w nim naszych własnych dzieł według naszych własnych planów, ocen i decyzji. Tyle, że ta niesprzeczność pokrywa wiele możliwości, prowadzących cię bardziej lub mniej optymalną drogą przez świat.

Tylko skąd (nie do czego prowadzi) u Boga pomysł na stworzenie mniej optymalnych dróg? Skąd to w tej wszechwiedzy o wszechświecie, czyli wiedzy Boga o sobie samym?

wuj napisał:
Jeśli Bóg uzna, że podsuwając ci właściwsze rozwiązanie nie spowoduje, że w pewnym momencie obruszysz się na Niego twierdząc, że nie pozwolił ci w ten sposób sprawdzić, jak byś sam sobie poradził (Genezis i jabłuszko się kłaniają), to weźmie pod uwagę twoją prośbę i rozwiązanie to ci podsunie.

W jaki niby sposób?

Cyryl napisał:
Ja to traktuję jako coś w rodzaju samousprawiedliwiania się. Kwestię związaną z podtrzymaniem mnie w mojej wierze, pomijam.

wuj napisał:
Ale to właśnie jest rodzaj wyznania wiary. Wyznania, uświadomienia sobie. Wiara nieuświadomiona jest w zasadzie martwa, bo łatwo ją zgubić - niby ją masz, ale ponieważ o niej nie wiesz (lub o niej zapomniałeś), to myślisz, wybierasz i postępujesz tak, jakbyś jej nie miał. Wyznając swą wiarę, dajesz jej życie, czynisz ją rzeczywiście swoją wiarą.

To ja, fanatyczny islamista, pójdę z bazooką 'popieścić' niewierny lud, pełny nadziei na osiąnięcie zbawienia i z ręką na sercu będę dziękował Allahowi, że mnie prowadzi. Przecież mnie nie oszuka po śmierci i da mi to zbawienie, w które wierzyłem, prawda?

wuj napisał:
Jak kogoś kochasz, to myślisz o tym, prawda? Co to byłaby za miłość, gdyby tylko sobie raz pomyśleć: "kocham", i potem już do tego nie wracać, bo myśl już odfajkowana?

Jak najbardziej. A Bóg chce mnie jeszcze przez jakiś czas poodpychać :fuj:

Cyryl napisał:
chcę, by usiadł mi prywatnie w głowie i niekoniecznie przy użyciu moich narządów mowy, lecz zwykłego toku myślenia, tak jak rozmawiam ze sobą

wuj napisał:
I naprawdę nie miewasz takich momentów, gdy siada i odpowiada?

Z tego co napisałem, raz wydawało mi się (naprawdę wierzyłem), że odpowiadał. Jednak to nie miało później pokrycia z rzeczywistością. Cieszyłem się natomiast z tego, że przeżyłem tą rozmowę.

Cyryl napisał:
Znam, a 'wierzę, że znam' to niebagatelna różnica.

wuj napisał:
To zależy, z czym się porównuje. Tutaj sensownie porównujemy nie z "2+2=4" ani z "Słońce wschodzi rano, a zachodzi wieczorem", tylko wiedzą o tym, czy subiektywna podstawę naszych decyzji jest prawidłowa...

Tylko kto o tym wiedział? Chyba tylko Ty. :grin:

Cyryl napisał:
Na szczęście nie wyskoczyłem.

wuj napisał:
Czyli jednak ISTOTA modlitwy się spełniła.

Co? :grin: Myślisz, że to Bóg mnie pokierował, bym nie skoczył? Idąc tym tokiem, mogę powiedzieć, że Bóg mnie poprowadził później w bagnistego doła. Czyli rzeczywiście wolę uwierzyć, że wszystko to co się dzieje, jest z mojej woli, bo inaczej to ten Bóg to sadysta.

Cyryl napisał:
Najważniejsze - aby podejście nie zawodziło, musi być właściwe. Trzeba się przekonać, co jest prawdą, a co nie.

wuj napisał:
Poznaje się po owocach.

Ale ja nie lubię trujących grzybów! I nawet nie zamierzam ich zbierać.

Cyryl napisał:
Moje kochane doświadczenia mówią same za siebie. Choć zdaję sobie sprawę, że mógł chcieć mnie zrobić w szmatę.

wuj napisał:
Jak z grubej rury, to z grubej rury. Pamiętasz Hioba?

O satysfakcji z cierpienia mówimy dalej.

Cyryl napisał:
nie jestem w stanie skosztować na ziemi prawdziwej miłości i zaufania

Cytat:
To znaczy? Co ci przeszkadza? Co powoduje, że nie jesteś w stanie zaufać temu, w co przecież chyba wierzysz? A może inaczej: w co tak naprawdę wierzysz?

Nie mogę uwierzyć, że wszechmocna miłość może dopuszczać tyle cierpień ludzkich. Swojego czasu myślałem, że jestem już zbawiony, aż potem nie mogłem dowierzyć, że wciąż widzę ludzi pogrążonych w czeluściach pełnych smrodu.

Cyryl napisał:
Narzucanie, choć wyraz ten może się źle kojarzyć, tak naprawdę ma tu jak najbardziej pozytywne konotacje, jest przeze mnie pożądane.

wuj napisał:
Bądź więc może proszę bardziej konkretny w wyjaśnieniach, co właściwie ma być narzucone... Bez tego trudno jest prawidłowo wczuć się w twoją sytuację.

Trzeba zauważyć, że nie chodzi mi o takie pojęcie miłości - "to co najbardziej pragnę, to MIŁOŚCI (bo nie wiem czym ona jest)", lecz "to, co najbardziej pragnę, zwie się MIŁOŚĆ (czyli wszystkie doznania które są najbliżej jestestwie, czyli chyba te pozytywne, więc niebo - brak cierpienia) " Gdzieś wyżej zadałem ci pytanie jak ty wyobrażasz sobie narzucanie się Jego woli. Bo według mnie narzucanie się wszystkiego, co najbardziej pragnę, jest przecież pozbawione tego poczucia narzucania.

Cyryl napisał:
Można było od razu wybrać niebo, a później ewentualnie pokosztować tych 'cukiereczków', i szybko je wypluć, gdyby miały nieprzyjemny smak.

wuj napisał:
Do tego odnosi się historia Adama i Ewy. W zasadzie dogmatyka katolicka nieco komplikuje interpretację Raju, odżegnując się od możliwości, że Bóg stworzył cię przedtem w Raju (jak Adama i Ewę), a potem dopiero postanowiłeś - jak oni - skosztować "cukiereczka", ale nie jest to problem nie do obejścia; proponuję więc, żeby dla uproszczenia założyć, że coś takiego właśnie miało miejsce. Opuściłeś więc Raj, by kosztować swój cukiereczek: by zobaczyć, jak wygląda życie na własną rękę, bez Boga siadającego na twojej kanapie i marudzącego, że lepiej byłoby to lub owo. Życie na tym świecie nie trwa wiecznie - wyplucie cukiereczka masz więc jak w banku. Tyle, że nie sugerowałbym przesadzania z samodzielnością; zbyt nachalne wpychanie się na powrót do Raju przez bramę śmierci może być błędem, bo niewykluczone, że gdy się tam rozejrzysz, to znów zrobisz Bogu awanturę i ruszysz na wyprawę w jeszcze odleglejsze i bardziej samodzielne strony. Moment powrotu najjepiej więc zostawić decyzji Boga.

Ja, awanturę Bogu, bo mi jest dobrze w niebie i chcę wyruszać do kaczej dupy w poszukiwaniu skarbów? To niedorzeczne. Jeżeli tak, to proszę odpowiednio zmanipulować moją pamięć, że nie będę chciał taplać się znowu w gnojówce.
Cyryl napisał:
Czyli tylko pozostaje mu wierzyć, że to co robi, jest zgodne z jego jestestwem. Bóg mu nie powie.
wuj napisał:
Bóg mówi to zupełnie jednoznacznie i prosto. Ale nie jesteś wszechwiedzący i dlatego tylko swoją WIARĄ możesz oceniać, kiedy są to słowa Boga, a kiedy nie. Podobnie oceniasz moje słowa: tylko twoja wiara mówi ci, czy ja tutaj bredzę, czy wypowiadam się z sensem o rzeczywistości.

"Wierzę", że Bóg mówi to jednoznacznie i prosto. Sprawdzić się tego nie da, bo taka jest istota wiary. Jest jednak problem taki, że ten "owoc wiary" prowadzi częściej do międzywyznaniowych konfliktów i strachu przed Baalem, który sieje poważne spustoszenie w biednych umysłach.

Cyryl napisał:
Może jakiś katolik po śmierci, nie mogąc spotykać się z Jahwe, bo to w co wierzył, nie było zgodne z jego jestestwem, uwierzy, że jest wielkim grzesznikiem i nie dopuści nikogo do przekonania go, że jest niewinny?

wuj napisał:
Niewykluczone. Zresztą, nie będzie to wtedy jego wiara, lecz doświadczalnie stwierdzony fakt. Grzech polega na oddalaniu się od Boga. Kto Boga spotkać nie może, jest grzesznikiem. W tym przypadku dlatego, że szuka Baala, a nie Boga.

Tak, on szuka Baala, który będzie mu wbijał ciupaske w tyłek.

Cyryl napisał:
I twoim zdaniem musi SAM uwierzyć, że jest kochany? Bez pozytywnej informacji z zewnątrz, ale przeciwnej do stanu w jakim się znajduje teraz, bedzię robił pod siebie z rozpaczy.

wuj napisał:
Musi SAM uwierzyć, że to malutkie światełko, jakie nieśmiało przedostaje się do jego świadomości, nie jest idiotycznym wybrykiem jego sentymentalizmu i świadectwem jego naiwnych i grzesznych tendencji do samooszukiwania się, lecz przeciwnie: to oślepiająca jasność Boga przebija się odpryskiem promyka przez minimalną szparkę zostawioną niebacznie w grubej skorupie grzechu, samolubstwa, pychy i głupoty. Jak skoncentruje uwagę na tym światełku, to cała ta skorupa rozsypie się w proch.

Pięknie :brawo: . "Podaruj mi trochę słońca..." jak w pewnej piosence. Tylko kto by tego nie chciał.
Cyryl napisał:
A jak bym tak podszedł do niego i mu z otwartej przyfanzolił, powiedział, że jest debil i źle robi?

wuj napisał:
Ale do Kogo? Widzisz Go? Jeśli Go widzisz, to widzisz także absurdalność tego pomysłu. Jeśli zaś go nie widzisz, to chcesz walić w próżnię?

Przecież nie Boga :grin: Nie sądzę, by ten człowiek się zbuntował gdy wszechmocna miłość by mu weszła w paradę. To była taka aluzja do 'wejścia smoka' boskiej miłości, przecież nie lał bym nikogo po mordzie.

Cyryl napisał:
Ojej, zapłata = nagroda = satysfakcja = cel, do którego każdy dąży, nie pozbawiony przeszkód na drodze do osiągnięcia go
Gdyby nie było trudności, nie byłoby nagrod

wuj napisał:
Ale to nie tak. Wyplucie trefnego "cukiereczka" nie jest nagrodą, jest powrotem do normalności. (Słowo "powrót" ma tu jedynie znaczenie jako analogia, bo w dla katolicyzmu nie chodzi w tym przypadku o powrót, tj. nie chodzi o przywrócenie dawnego idealnego stanu).

Jak nie chcesz traktować obiadku mamusi po niezwykle męczącej podróży jako nagrody, to proszę bardzo.

wuj napisał:
Ludzie są ze sobą powiązani, nie można usunąć z nich żadnej jednostki bez szkody dla reszty. Odejście jednego niszczy szczęście pozostałych.
Cyryl napisał:
Wujaszek, nie będziesz w niebie, dopuki Szatan się nie zbawi.

wuj napisał:
Dopóki WSZYSTKIE storzenia nie osiągną zbawienia, zło pozostanie - a gdy jest zło, nie ma pełnego szczęścia. A szatan? Szatan nie będzie zbawiony; na takiej samej zasasadzie nie będzie zbawiony, na jakiej niemowlak zda egzaminu na prawo jazdy. Ale z tego, że niemowlę Jasiulek nigdy nie zda egzaminu na prawo jazdy, nie wynika, że pan Jan nigdy takiego egzaminu nie zda.

To rozumiem, ale nie widzę związku odejścia jednostki z niszczeniem szczęścia pozostałych.
Cyryl napisał:
A jakby Wuj w Niebie chciał zrozumieć moją ziemską wędrówkę i podczepił się pod moje JA tak, że wszelkie moje ziemskie doświadczenia wpływałyby tak samo na niego, jak na mnie za życia (przy czym byłbyś cały czas tym samym Zbójem). Taka nowa forma kinematografii. Coś w rodzaju filmu grozy z nowatorskimi efektami specjalnymi. Tylko mi nie mów, że nie rozumiesz :). To tak jak Jezus zstąpił z Nieba by cierpieć z nami, tak i ty zerknąłbyś jak mi się żyło.

wuj napisał:
Ale ja nadal nie rozumiem, jak się ta "nowa forma kinematografii" ma do mojego opisu.

Ano, to właśnie zależy, czy ta usługa znajdowałaby się na nieskończonej Wujowej liście "produktów do spożycia" w niebie.
Cyryl napisał:
I to jak! Dlatego dla mnie jest trochę masochistyczne cieszyć się własnym cierpieniem - nie żałować, że się cierpiało? Nie sądzisz? Chyba, że chcesz, bym cię trochę skopał. Przysięgam, nie pożałujesz.

wuj napisał:
Tego także nie rozumiem. Cierpienie nie jest CELEM. Cierpienie jest skutkiem ubocznym. Cierpienia (własnego i cudzego) trzeba UNIKAĆ. Chyba, że sytuacja na takie uniki nie pozwala. W świecie "zjedzonego jabłuszka" takie przykre sytuacje muszą występować, to matematyczna pewność statystyki.

Proszę mi wytłumaczyć, bo ja w ciąż nie rozumiem, jak można nie żałować, że się cierpiało.

Cyryl napisał:
Może warto siebie trochę znieczulić na te sprawy?

Cytat:
PRZECIWNIE! Znieczulając się na takie sprawy, idziesz w kierunku odwrotnym. Z kilku powodów, ale chociażby dlatego, że lepiej testować trefność cukierka w wyobraźni (tu: przeżywając cudze cierpienia empatycznie), niż we własnej buzi. Jeśli zaś ważnym powodem przebywania na tym łez padole jest potrzeba przetestowania paru cukierków, to znieczulanie się jest w efekcie proszeniem się o przykry smak w przyszłości...

Aha, to jak nie będę cierpiał, to nie pójdę do nieba? :gitara:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 1:02, 05 Wrz 2007    Temat postu:

A może byśmy tę rozmowę rozbili na kilka krószych? Albo skoncentrowali się na jednej wiodącej myśli? Bo chociaż my jesteśmy jeszcze w stanie połapać się, o co w niej chodzi, to postronny czytelnik raczej zaraz się zgubi. Jeśli już tego nie uczynił (a obawiam się, że niestety uczynił i rozmawiamy prywatnie).

Cyryl napisał:
Troszkę inaczej jest z modlitwą błagalną, o której znam Twoje zdanie - Bóg nie jest automatem do spełniania życzeń.

Modlitwa błagalna, jak każda inna modlitwa, jest działaniem. Jest takim samym działaniem, jak ukrojenie sobie kromki chleba. Odkrawając kromkę chleba zarówno wyrażasz swój głód jak i działasz w celu jego zaspokojenia. Podobnie modlitwa jest wyrażeniem stanu człowieka i działaniem związanym z obecnością tego stanu; jej treść jest konsekwencją stanu modlącej się osoby, jak głód, ból, radość, czy ciekawość są konsekwencjami stanu, w jakim akurat znajduje się człowiek.

Dlatego modlitwa nie jest bez sensu nawet, gdy jej treść jest oczywista. Powiem więcej: modlitwa jest tym bardziej sensowna, im bardziej oczywista jest jej treść!

Cyryl napisał:
napisałem, że kwestię związaną z podtrzymaniem mnie w wierze, pomijam.

Bo chcesz znaleźć inne kwestie, nadające sens takiej modlitwie?

Cyryl napisał:
Nazwałem to tyranią, ponieważ, będąc w pełni zaufania do mojego partnera, oczekiwałem, że będzie mnie szanował, tak jak ja Jego. Przeżyłem zawód, gdy wyszło na to, że chce testować moją ufność.

Ależ On nic nie testuje. To TY unaoczniasz w ten sposób samemu sobie swoj stosunek do Niego. Testujesz w ten sposób sam siebie: sprawdzasz, czy taki stosunek ci odpowiada, czy nie.

wuj napisał:
Bóg nie narzuci swojej woli; Bóg co najwyżej nakieruje tak, by wybór był zgodny z tym, co człowiek sam by wybrał, gdyby znał wszystkie okoliczności i wszystkie istotne konsekwencje - tak, jak zna je Bóg.
Cyryl napisał:
Jak wyobrażasz sobie ewentualne narzucenie jego woli? Czy uważasz, że musiało by się to wiązać z negatywnymi konsekwencjami, takimi jak brak poczucia wolności?

Niekoniecznie. Bóg mógłby fakt narzucenia swojej woli ukryć przede mną; mnie wydawałoby się, że to ja wpadłem na pomysł, a w rzeczywistości to Bóg ustawiłby moje myśli. Byłoby to nie fair jedynie, gdybym uprzednio nie wyraził zgody na takie numery. Nie przypuszczam jednak, by Bóg w ogóle musiał uciekać się do takich chwytów. Bóg nie stworzył przecież idiotów; Bóg wie, jakie sygnały są dla kogo z nas zrozumiałe, i kto jak na te sygnały potrafi odpowiadać. Wystarczy więc, że Bóg coś tam palcem w moim otoczeniu popchnie, by wyszła z tego sytuacja naprowadzająca mnie na prawidłowe rozwiązanie. Rzecz jasna, taka podpowiedź nie byłaby na miejscu, gdybym sobie podpowiedzi nie życzył; skoro jednak sobie życzę i skoro Bóg wie, że to nie jakieś chwilowe widzimisię powodowane jakimś zbiegiem okoliczności, lecz skutek mojego wejrzenia w głębię mojego jestestwa, oraz skoro Bóg wie, że sam mógłbym sobie rzeczywiście nie poradzić, to Jego podpowiedź staje się czymś naturalnym i pożądanym.

wuj napisał:
W efekcie, zwracasz się do Boga o gwarancję, żebyś na skutek niezamierzonych błędów nie wbierał niechcący przeciwko temu, czym jesteś w rzeczywistości jako Jego stworzenie...
Cyryl napisał:
Ale, czy ja muszę zwracać się do Niego o tą gwarancję? I czy to oznacza, że jak się nie zwrócę, to "puści mnie w świat"?

Jeśli dla uproszczenia przyjmiemy model Cyrylogenezis: "Cyryl umówił się z Bogiem, że Bóg pozwoli Cyrylowi sprawdzić, jak Cyryl będzie sobie radził bez Bożych rad", to odpowiedź jest chyba naturalna: 2xTAK. Musisz zwracać sić o gwarancję, bo jest to anulowanie uprzednio zawartej umowy. Jeśli tej umowy nie anulujesz, to będzie ona nadal ważna - czyli będziesz nadal "puszczony w świat".

Cyryl napisał:
Tylko skąd (nie do czego prowadzi) u Boga pomysł na stworzenie mniej optymalnych dróg?

Optymalna droga jest tylko jedna. Jeśli ma być wolność, to dróg musi być wiele. A jeśli dróg jest wiele, bardzo wiele, to kroki różnych istot trzeba koordynować; w przeciwnym wypadku stworzenia będą sobie wzajemnie przeszkadzały, niezależnie od swoich intencji. Im bogatszy świat, im więcej szans na twórczą inwencję stworzenia, tym większe ryzyko wchodzenia sobie w drogę. A świat jest w praktyce nieskończenie bogaty, zapewnia nam twórcze działanie w nieskończoność...

Cyryl napisał:
Skąd to w tej wszechwiedzy o wszechświecie, czyli wiedzy Boga o sobie samym?

Wszechświat nie jest Bogiem. Stworzenia są samodzielnymi osobami, a nie centralnie kierowanymi, nieco tylko rozedrganymi wypustkami Boga. Jeśli wiedza o wszechświecie jest wiedzą Boga o Bogu, to tylko dlatego, że Bóg jest w pełni świadomym i jedynym twórcą wszechświata. Bóg stworzył ten wszechświat (wszechświat możliwości) tak, by dać w nim istnienie tylu świadomym istotom, ile się da. Gdyby powołał do istnienia tylko te istoty, które nie potrzebują samodzielnie dojść do zbawienia, wiele osób w ogóle nie załapałoby się na istnienie. Zapewne nie byłoby wtedy ani mnie, ani ciebie.

wuj napisał:
Wyznając swą wiarę, dajesz jej życie, czynisz ją rzeczywiście swoją wiarą.
Cyryl napisał:
To ja, fanatyczny islamista, pójdę z bazooką 'popieścić' niewierny lud, pełny nadziei na osiąnięcie zbawienia i z ręką na sercu będę dziękował Allahowi, że mnie prowadzi. Przecież mnie nie oszuka po śmierci i da mi to zbawienie, w które wierzyłem, prawda?

Gdy wierzysz "nie tak", to nie Bóg cię oszukuje, lecz ty się mylisz. Mylisz się, bo jeszcze nie znalazłeś.

Cyryl napisał:
raz wydawało mi się (naprawdę wierzyłem), że odpowiadał. Jednak to nie miało później pokrycia z rzeczywistością.

Nieco więcej konkretów (nie przymuszam)?

Cyryl napisał:
Znam, a 'wierzę, że znam' to niebagatelna różnica.
wuj napisał:
To zależy, z czym się porównuje. Tutaj sensownie porównujemy nie z "2+2=4" ani z "Słońce wschodzi rano, a zachodzi wieczorem", tylko wiedzą o tym, czy subiektywna podstawę naszych decyzji jest prawidłowa...
Cyryl napisał:
Tylko kto o tym wiedział? Chyba tylko Ty.

A o jakiej innej wiedzy można tu mówić? "Wiem, że się nie mylę" znaczyć tu może tylko: "moje doświadczenie mówi mi, że postępując w ten sposób, osiągam zamierzony cel". Gdy odnosisz to do wschodu Słońca, mówisz o wiedzy na poziomie intersubiektywnym. Gdy odnosisz to do kwestii światopogolądowych, mówisz o wiedzy na poziomie subiektywnym.

Cyryl napisał:
Myślisz, że to Bóg mnie pokierował, bym nie skoczył? Idąc tym tokiem, mogę powiedzieć, że Bóg mnie poprowadził później w bagnistego doła.

Nie, drugie zdanie nie jest prawidłowym wnioskiem. Obrona przed wyskoczeniem przez okno nie jest równoważna wepchnięciu potem w bagno. A jeśli były tylko dwie drogi, okno i bagno, to należałoby raczej powiedzieć, że prowadzi cię PRZEZ bagno, a nie W bagno.

Cyryl napisał:
Czyli rzeczywiście wolę uwierzyć, że wszystko to co się dzieje, jest z mojej woli, bo inaczej to ten Bóg to sadysta.

Dzieje się nie tyle Z twojej woli, ile NA SKUTEK tego, co uważasz za swoją wolę, oraz na skutek tego, co inne osoby uważają za swoją wolę. Także przypadkowość jest skutkiem tego rodzaju.

wuj napisał:
Poznaje się po owocach.
wuj napisał:
Ale ja nie lubię trujących grzybów! I nawet nie zamierzam ich zbierać.

Ach, to paskudne rajskie jabłuszko...

wuj napisał:
Dopóki WSZYSTKIE storzenia nie osiągną zbawienia, zło pozostanie - a gdy jest zło, nie ma pełnego szczęścia. A szatan? Szatan nie będzie zbawiony; na takiej samej zasasadzie nie będzie zbawiony, na jakiej niemowlak zda egzaminu na prawo jazdy. Ale z tego, że niemowlę Jasiulek nigdy nie zda egzaminu na prawo jazdy, nie wynika, że pan Jan nigdy takiego egzaminu nie zda.
Cyryl napisał:
To rozumiem, ale nie widzę związku odejścia jednostki z niszczeniem szczęścia pozostałych.

Chyba odpowiedziałeś sobie na to sam:

Cyryl napisał:
Swojego czasu myślałem, że jestem już zbawiony, aż potem nie mogłem dowierzyć, że wciąż widzę ludzi pogrążonych w czeluściach pełnych smrodu

A teraz o tym samym z innej perspektywy:

Cyryl napisał:
Nie mogę uwierzyć, że wszechmocna miłość może dopuszczać tyle cierpień ludzkich.

Gdyby dopuszczała milion czy miliard razy mniej, też nie mógłbyś uwierzyć. Bo miarą cierpienia jest maksymalne wyobrażenie cierpienia. Gdybyś w najgorszych przeczuciach oczekiwał miliard razy mniejszych nieszczęść, niż oczekujesz, to twoja "miarka" do pomiaru cierpienia byłaby po prostu miliard razy mniejsza. I nic by się nie zmieniło w twoim odczuciu paskudności tego świata.

wuj napisał:
Grzech polega na oddalaniu się od Boga. Kto Boga spotkać nie może, jest grzesznikiem. W tym przypadku dlatego, że szuka Baala, a nie Boga.
Cyryl napisał:
Tak, on szuka Baala, który będzie mu wbijał ciupaske w tyłek.

Raczej takiego, kto będzie ciupaskę wbijał komuś innemu. Tyle, że takie pomysły są równoznaczne przyjęciu warunków, które skutkują ciupaską w tyłku własnym.

Cyryl napisał:
"Podaruj mi trochę słońca..." jak w pewnej piosence. Tylko kto by tego nie chciał.

Każdy by chciał. Ale nie każdy ma odwagę się do tego przyznać przed sobą samym. I nie każdy ma odwagę potem uwierzyć, że to nie fantazja.

Cyryl napisał:
A jakby Wuj w Niebie chciał zrozumieć moją ziemską wędrówkę i podczepił się pod moje JA tak, że wszelkie moje ziemskie doświadczenia wpływałyby tak samo na niego, jak na mnie za życia (przy czym byłbyś cały czas tym samym Zbójem). Taka nowa forma kinematografii. Coś w rodzaju filmu grozy z nowatorskimi efektami specjalnymi. Tylko mi nie mów, że nie rozumiesz :). To tak jak Jezus zstąpił z Nieba by cierpieć z nami, tak i ty zerknąłbyś jak mi się żyło.
wuj napisał:
Ale ja nadal nie rozumiem, jak się ta "nowa forma kinematografii" ma do mojego opisu.
Cyryl napisał:
Ano, to właśnie zależy, czy ta usługa znajdowałaby się na nieskończonej Wujowej liście "produktów do spożycia" w niebie.

Na pierwszy rzut oka nie widzę powodów, dla których nie miałoby jej być na tej liście.

Cyryl napisał:
ja w ciąż nie rozumiem, jak można nie żałować, że się cierpiało.

A możesz sobie wyobrazić, że chciałbym "obejrzeć" taki "film"?

wuj napisał:
Znieczulając się na takie sprawy, idziesz w kierunku odwrotnym. Z kilku powodów, ale chociażby dlatego, że lepiej testować trefność cukierka w wyobraźni (tu: przeżywając cudze cierpienia empatycznie), niż we własnej buzi. Jeśli zaś ważnym powodem przebywania na tym łez padole jest potrzeba przetestowania paru cukierków, to znieczulanie się jest w efekcie proszeniem się o przykry smak w przyszłości...
Cyryl napisał:
Aha, to jak nie będę cierpiał, to nie pójdę do nieba? :gitara:

A kto to powiedział? W niebie musisz ufać Bogu, innego wyjścia nie ma. Jeśli potrafisz Mu zaufać, tylko rzuciwszy okiem na ten paskudny świat, to twoje ewentualne cierpienia na tym świecie mają jedynie taki sam sens i przyczynę, jak cierpienia Hioba. I jak cierpienia Jezusa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 14:50, 05 Wrz 2007    Temat postu:

Rzeczywiście zrobił się drobny mętlik z tej rozmowy i troszkę odjechało się od tematu. Pewnie, że będąc wyćwiczonym dyskutantem, można niemalże w nieskończoność bronić jakiś poglądów, choć nie wiadomo jak utopijne i niespójne wydawałyby się dla jego rozmówcy, tylko że ja na to nie mam siły :D . Dlatego w tym momencie, "rozkoszując" się "pysznym cukiereczkiem" w licho zaprojektowanym świecie pewnych dwóch rozrabiaków, chcę zadać tylko jedno, podobne do mojego pierwszego postu w tym temacie, pytanie:

Kiedy będę mógł wypluć tą kleimordę by powrócić do pierwotnego, idealnego stanu miłości? Do miejsca, w którym mogę robić co chcę i każdy wybór nie zaszkodzi ani mnie, ani innym?. Dlaczego nie da się teraz?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Radosław




Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1722
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:32, 05 Wrz 2007    Temat postu:

Cytat:
Modlitwa błagalna, jak każda inna modlitwa, jest działaniem. Jest takim samym działaniem, jak ukrojenie sobie kromki chleba. Odkrawając kromkę chleba zarówno wyrażasz swój głód jak i działasz w celu jego zaspokojenia. Podobnie modlitwa jest wyrażeniem stanu człowieka i działaniem związanym z obecnością tego stanu; jej treść jest konsekwencją stanu modlącej się osoby, jak głód, ból, radość, czy ciekawość są konsekwencjami stanu, w jakim akurat znajduje się człowiek.
Błedna analogia, trafna byłaby z pożyczaniem pięniędzy, ja ci mogę pożyczyć pieniadze ale nic mnie do tego nie zobowiazuje chocbyś błagał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:44, 05 Paź 2007    Temat postu:

Cyryl napisał:
Kiedy będę mógł wypluć tą kleimordę by powrócić do pierwotnego, idealnego stanu miłości? Do miejsca, w którym mogę robić co chcę i każdy wybór nie zaszkodzi ani mnie, ani innym?

Kiedy już jako zbawiony przejdziesz z powrotem przez bramy, przez które pierwsi Rodzice odeszli od Boga.

Cyryl napisał:
Dlaczego nie da się teraz?

Bo teraz jesteś W INNYM ŚWIECIE. Tu obowiązują prawa dostosowane do Rajskiego Jabłuszka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:51, 05 Paź 2007    Temat postu:

wuj napisał:
Modlitwa błagalna, jak każda inna modlitwa, jest działaniem. Jest takim samym działaniem, jak ukrojenie sobie kromki chleba. Odkrawając kromkę chleba zarówno wyrażasz swój głód jak i działasz w celu jego zaspokojenia. Podobnie modlitwa jest wyrażeniem stanu człowieka i działaniem związanym z obecnością tego stanu; jej treść jest konsekwencją stanu modlącej się osoby, jak głód, ból, radość, czy ciekawość są konsekwencjami stanu, w jakim akurat znajduje się człowiek.
Radek napisał:
Błedna analogia

A to niby dlaczego?

Radek napisał:
trafna byłaby z pożyczaniem pięniędzy, ja ci mogę pożyczyć pieniadze ale nic mnie do tego nie zobowiazuje chocbyś błagał.

Bóg nie jest bezdusznym lichwiarzem. Tu nie ma ani zobowiązań, ani braku zobowiązań. Zobowiązanie jest pojęciem z innej beczki. Tu jest miłość. Bóg nie odpowiada na modlitwę "z łaski udzielnego władcy", Bóg odpowiada na modlitwę ze Swej odpowiedzialnej miłości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 11:52, 07 Paź 2007    Temat postu:

Czy dobrze rozumiem, że jakakolwiek możliwość przejścia przez bramę do innego świata istnieje wyłącznie po śmierci fizycznej?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:49, 07 Paź 2007    Temat postu:

Ci, co pozostają na tym świecie, postrzegają czyjeś przejście do innego świata właśnie jako śmierć fizyczną. "Dusza opuszcza ciało".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 15:44, 12 Paź 2007    Temat postu:

wujzboj napisał:
Ci, co pozostają na tym świecie...

Co przez to Wuj rozumie i czy do tej grupy należy? Jakoś odniosłem wrażenie, że odpowiedź jest z lekka wymijająca, dlatego proszę o troszkę obszerniejsze wyjaśnienie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:55, 18 Paź 2007    Temat postu:

Jak to? Kto żyje na tym świecie, ten na nim pozostaje. O ile wiem, zarówno ty jak i ja na tym świecie żyjemy :D.

Chodzi o każdego człowieka i w ogóle o wszystkie istoty świadome w tym Wszechświecie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 11:40, 19 Paź 2007    Temat postu:

Dobrze, zdaje mi się, że czasami pod Twoimi niektórymi wyrazami kryje się jakieś "niezwykłe pojęcie" i stąd to, może trochę dziwne, pytanie :grin: . W końcu to "ciało" (a przecież u Ciebie to jest zbiór doznań) zalatuje trochę tą niezręczną "materią".
Tak więc dla uściślenia: przejście do innego świata, świata miłości, możliwe jest jedynie po tym "odłączeniu duszy od ciała", czyli w bliżej nieokreślonym momencie po zgonie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 0:11, 21 Paź 2007    Temat postu:

Cyryl napisał:
W końcu to "ciało" (a przecież u Ciebie to jest zbiór doznań) zalatuje trochę tą niezręczną "materią".
Tak więc dla uściślenia: przejście do innego świata, świata miłości, możliwe jest jedynie po tym "odłączeniu duszy od ciała", czyli w bliżej nieokreślonym momencie po zgonie?

Widzę, że jestem winny szersze wyjaśnienie...

Materia jest u mnie bardzo dobrze zdefiniowana: materia to wszystko, co podlega opisowi przez nauki przyrodnicze. Materia nie ma więc u mnie pierwotnego znaczenia ontologicznego. W sensie ontologicznym, rozumiem materię jako JEDYNIE strukturę informatyczną (czyli JEDYNIE to, co badają nauki przyrodnicze) i uważam, że struktura ta jest skutkiem pewnych szczególnych reguł przekazywania informacji (reguł poznawczych), które to reguły obowiązują pewną grupę osób; jest to grupa zwana "wszystkie istoty świadome w tym (Wszech)świecie". "Ten (Wszech)świat" nie jest światem miłości.

Śmierć fizyczna osoby to zmiana reguł poznawczych, obowiązujących tę osobę. Innymi słowy, jest to przełączenie się tej osoby na inny kanał (lub inny protokół) nadawczo-odbiorczy. Ciało zmarłej osoby jest "echem" przyczynowo-skutkowym w strukturze informatycznej "starego" świata; ciało musi być postrzegane, by zachowane zostały związki przyczynowo-skutkowe ("materia nie znika"), ale ciało to nie jest już informatycznie związane z nowymi (podjętymi po śmierci) działaniami tej osoby.

Zmarła osoba znajduje się teraz w nowym świecie, czyli wymienia informację z innym zbiorem osób i czyni to według nowych reguł. Jeśli ten nowy świat jest "niebem" (czyli światem istot zbawionych), to jest on jednocześnie światem miłości. Jeśli jest "czyśćcem", to niekoniecznie musi on być odbierany do końca przez tę osobę jako świat miłości, bowiem osoba przebywająca w czyśćcu PRAGNIE znaleźć się w świecie miłości, lecz musi poradzić sobie z pewnymi elementami własnej osobowości, które jej w tym przeszkadzają. Natomiast jeśli ten nowy świat jest "piekłem", to niewątpliwie nie jest on światem miłości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cyryl




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 23:12, 21 Paź 2007    Temat postu:

Co do definicji materii i śmierci fizycznej zasadniczo nie mam nic do zarzucenia. Chciałbym jeszcze wyjaśnić sprawy dziejące się po śmierci.

Według mnie poziom szczęścia jest stopniowalny. Powiedzmy że jestem szczęśliwy, lecz wiem że mogę być jeszcze bardziej szczęśliwy. Jeśli nie towarzyszy mi w tym momencie cierpienie, to twierdzę, że jestem w niebie. Wydaje mi się, że brakuje w twojej, powiedzmy, "eschatologicznej" definicji możliwości podporządkowania się sprawiedliwym, "nagradzającym" prawom; bo jeśli ktoś pragnie oderwać się od cierpienia, choć może być gwałcicielem, bandytą, czy jakimś innym rozrabiaką, w momencie zmiany obowiązujących praw (nieprzyjaznych), powinien mieć możliwość wyboru lepszego świata, opartego na zebranym przez niego doświadczeniu - mogą się rznąć do woli, ale krzywda im sie nie będzie działa (wydaje mi się możliwe istnienie takich, że tak powiem, fizycznych zasad). Przecież zrzucam z siebie paskudztwo w momencie tej zmiany i jak nie chcę większego szczęścia i nie jestem chciwy, to nie pójdę do tego "piekła". Ty zapewne nazwiesz to czyśćcem, mi za bardzo kojarzy się to z cierpieniem. Poza tym nie mogę sobie wyobrazić w jaki sposób można funkcjonować według praw "nieskończonej miłości" czy "nieskończonego szczęścia". Jeśli w jakiś sposób, powiedzmy, osiągam jakąś nieskończoność, to za chwilę zdaję sobie sprawę, że popełniam błąd, bo ona ze swojej natury jest nieosiągalna. Może i będę tam przez wieczność na danym poziomie szczęścia, ale tylko dopóki będę chciał. I mogę wyjść wtedy z nieba (Twojego czyśćca) do jeszcze lepszego Nieba. Zgadzamy się?
Ogólnie to wujowy czyściec śmierdzi mi "piekłem". Czyściec jest dla tego, kto chce się czyścić, bo życie z brudnymi stopami nie jest przecież takie uciążliwe. Nawet więcej, często nie przeszkadza. :grin:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:43, 22 Paź 2007    Temat postu:

W Filozofii jest wątek o szczęściu. Napisałem tam, że szczęście to stan, w którym to co jest, przewyższa to, co człowiek niedawno uważał za to, co powinno być, by było dobrze.

Nie przypuszczam więc, by niebo było statyczne. Uważam, że jest dynamiczne. Znajdziesz w tam tyle wyzwań, ile akurat potrzebujesz. Tyle odpoczynku, ile jest niezbędne. Tyle trudności, ile w danej chwili musisz mieć, by się nie nudzić i by się nie załamywać. A najpóźniej gdy zacznie ci się wydawać, że wszystko osiągnąłeś i że masz już dość, pojawią się przed tobą jakościowo nowe perspektywy, wobec których staniesz niemal jak nowonarodzone dziecko. Niebo jest rozwojem w tempie indywidualnie dopasowanym do potrzeb każdej jednostki, a nie powszechnym i niezmiennym stanem otępiałego zachwytu.

Do uzyskania i utrzymania takiego stabilnie dynamicznego i globalnego stanu niezbędne jest, by każdy pensjonariusz całkowicie ufał Bogu, oraz by na tyle głęboko ufał sobie samemu, żeby to swoje zaufanie Bogu mógł traktować jako płynące wprost z jego własnego jestestwa, a nie jako coś zewnętrznego i otrzymanego z łaski. Stąd potrzeba czyśćca. Grzech brudzi człowiekowi jego obraz samego siebie, i aby człowiek ten obraz sobie oczyścił, musi sam się z sobą rozliczyć. Z sobą, ze swoim sumieniem, z pretensjami, jakie ma (słusznie czy niesłusznie) do siebie. Z poczuciem niespełnionego obowiązku, z poczuciem winy, ze wstydem. Dlatego czyściec. Jego brak wydaje mi się psychologicznie dziwny - a skoro mowa jest o zmartwychwstaniu, to nasza ziemska, doczesna psychika nie może pozostawać w zupełnym oderwaniu od naszej psychiki na tamtym świecie. W przeciwnym razie nie tylko trudno byłoby mówić o zmartwychwstaniu, ale w ogóle trudno byłoby doszukiwać się sensu w naszym pobycie na tym świecie.

Stany nieba i czyśćca nie wyczerpują jednak całego bogactwa ludzkich stanów psychicznych. Bez większego trudu można wyobrazić sobie kogoś, kto ma tak dalece zapaskudzony obraz siebie samego, że nie dostrzega w nim niczego, co by go kwalifikowało do zbawienia. Co więcej, taki ktoś może w ogóle nie dostrzegać w sobie śladu chęci zawierzenia Bogu. Niewątpliwie chciałby być wiecznie szczęśliwy, ale nie widzi możliwości, by wieczne szczęście stało się jego udziałem. Warunek "zaufaj Bogu" jest bowiem albo nie do przyjęcia dla niego, albo nie do przyjęcia dla Boga. Bóg nie przyjmie deklaracji "zaufam Ci", jeśli wie, że jest to tylko powierzchowna deklaracja, biorąca się z nadziei, że podporządkować się Bogu wbrew własnej woli jest lepiej, niż oddać się na łaskę i niełaskę demonów. To złudna nadzieja; "szczęście na siłę" musi wcześniej czy później skończyć się zdecydowanym buntem, buntem o wiele głębiej zakorzenionym w psychice, niż bunt, na skutek którego zamknięto dla tego człowieka bramy nieba. Stąd piekło.

Niebo jest nieskończone w czasie, nikt nieba nie opuści. Natomiast czyściec i piekło są skończone w czasie; kiedyś się opróżnią. Różnica pomiędzy czasowością czyśćca i piekła jest jednak fundamentalna. Osoba przebywająca w czyśćcu jest świadoma perspektywy zbawienia i pracuje wspólnie z Bogiem i innymi współmieszkańcami czyśćca nad tym, by się jak najprędzej do nieba dostać. Natomiast osoba przebywająca w piekle jest w każdej chwili przekonana, że jej potępienie jest wieczne, że nigdy się nie skończy. Dlatego piekło jest z punktu widzenia potępieńca wieczne. Gdy potępieniec przekracza bramy piekieł, jest absolutnie pewien, że już nigdy tego miejsca nie opuści. To dla niego bilet w jedną stronę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
abangel666
Opiekun Kawiarni



Dołączył: 03 Lis 2006
Posty: 3123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Piekła

PostWysłany: Wto 3:16, 23 Paź 2007    Temat postu:

wujzboj napisał:

Natomiast czyściec i piekło są skończone w czasie; kiedyś się opróżnią.


Z to cenię Wuja!
Za to, ze do drugiego człowieka odnosi się z szacunkiem, humanizmem, kulturą....
Że nie straszy ateistów Piekłem, ale podchodzi do ludzi z sercem i miłością.

Bo jak gadam z katolikami.... to ich główny argument to jest: "do Piekła trafisz"....

Jakby wszyscy katolicy byli jak Wujek to pokochałabym katolicyzm.

***

Wrzuciłam dla Was obrazek:
[link widoczny dla zalogowanych]
To obrazek ze starozytnego Egiptu, przepełniony ciepłem i miłością.

Po środku jest zmarła kobieta, która udaje się na sąd Ozyrysa, po jej lewej stronie, trzymając silnie za ręke, prowadzi ją boginii Izyda, aby nie zbładziła drogi.... za nią, trzymając delikatnie dłoń na nadgarstu idzie bogini Prawdy, bogini Maat!
Dodaje Zmarłej otuchy!

***

Pewnie, gdzieś tam w tle.... gdzieś.... jest moja ulubiona bogini:
Mroczna Neftyda.

***

Cały obraz przepełniony jest ciepłem i miłością.
Porównajcie se, ten obraz z wizerunkami katolickiego Piekła gdzie ludzie żywcem się palą!

***

W sumie, to dziwię się sobie.... w wieku 8-śmiu lat zerwałam z katolicyzmem i zostałam ateistką..... potem sympatyzowałam z masonerią Wielkiego Wschodu Francji, z Kościołem Szatana LaVey'a.... potem ze Świątynią Seta..... a teraz już, będzie ze 3 lata, jestem wyznawcą Religii Egiptu: Ozyrysa, Seta, Izydy, Maat, Selkit.... a przede wszystkim mojej ukochanej Neftydy!

Jest nas już pół miliona - wyznawców Religii Egiptu - wiem, pół miliona to nie za wiele.... wiem... ale to też nie mało!

***

A najważniejsze, że moi bracia przejmują kontrolę w islamskim Egipcie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujzboj
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 23951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: znad Odry
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:33, 24 Paź 2007    Temat postu:

abi napisał:
Jakby wszyscy katolicy byli jak Wujek to pokochałabym katolicyzm.

Wszyscy, czyli cały miliard z okładem? :D

Abi, opowiem znów starą anegdotkę o bosmanie. Bosman ten straszliwie pomiatał marynarzami, bardzo ponad normę przewidzianą dla niezwykle złych bosmanów. Ale kiedy był na lądzie, to w każdą niedzielę przystępował do komunii. Kiedyś go zapytano, czy jedno nie przeczy drugiemu. Odparł, że gdyby nie ta komunia, to by ich wszystkich pozabijał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 2 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin