 |
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 0:28, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Z przyjętymi przez kogoś definicjami nie ma dyskusji, bo to są założenia, to jest coś, co nie wywodzi się z niczego bardziej podstawowego. Więc skoro fedor uznał, iż w ten właśnie sposób obala moje argumenty, to nie istnieje moc logiczna, która by tu coś przeciw temu uznaniu mogła zdziałać. |
To desperacka próba ogłoszenia kapitulacji jako zwycięstwa. Twierdzisz, że „nie ma jak dyskutować”, żeby nie musieć się zmierzyć z faktami, że twoje argumenty są sprzeczne i bezpodstawne. Używasz quasi-filozoficznego języka, by uzasadnić własną bezsilność. W twoim ujęciu logika przestaje być narzędziem prawdy, a staje się grą, w której nie da się nic rozstrzygnąć – idealne środowisko dla sofisty, który nigdy nie chce niczego przyznać.
Twoja cała wypowiedź to podręcznikowa próba unieważnienia krytyki przez odwołanie się do metapoziomu. Kiedy nie potrafisz obronić treści, zaczynasz analizować zasady rozmowy, język, definicje. To mechanizm ucieczki – elegancki w formie, ale pusty w treści. Właśnie dlatego twoje wywody nie są filozofią, tylko samousprawiedliwieniem intelektualnego relatywizmu. |
W "michałologice" tak właśnie jest, że sporne kwestie rozwiązuje się przez odwołanie do metapoziomu.
A jaką mam szansę polemiki z osobą, która "wie", że dla mnie coś jest np. "samousprawiedliwieniem", albo "desperacką próbą ogłoszenia kapitulacji jako zwycięstwa."?...
To są arbitralne stwierdzenia, na które jedyną podstawą jest przekonanie stwierdzającego, więc tu nie ma jak pokazywać np. błędu w odniesieniu się do znanej stronom podstawy. Więc szans na polemikę w rozsądnym rozumieniu tu po prostu nie ma. Ale to, że ktoś takimi stwierdzeniami w dyskusji W OGÓLE SIĘ POSŁUŻYŁ, jest wyjątkowo istotne. Właśnie to oznacza, iż taka osoba w dyskusji w ogóle nie ma kursu na uzgadnianie czegokolwiek, lecz że stwierdza i narzuca oceny jako podstawę swojej argumentacji. Jak dyskutować z postawą upartego publikowania arbitralnych stwierdzeń (a potem co najwyżej arbitralnego ogłaszania, że te stwierdzenia "nie są arbitralne", bo np. "stanowią logiczną argumentację, obalającą tezy oponenta")?....
- Z tym nie ma dyskusji.
Z tym ewentualnie mogłaby być kopanina typu: on stwierdza - ja stwierdzam - on stwierdza - ja stwierdzam - on stwierdza - ja stwierdzam - on stwierdza - ja stwierdzam - on stwierdza - ja stwierdzam - on stwierdza - ja stwierdzam ...
Dla kogoś, kto nie szanuje swojego czasu i energii, albo kto się przy tym dobrze bawi może jest to jakaś ciekawa opcja. Ja nie należę do tej grupy, więc wymiękam.
I nie oszukujemy się - PRZEGRYWAM! Tak - w definicji wygrywania, która bazuje na kopaninach - ja przegrywam i nie zamierzam tego ukrywać, że przegrałem w tej konkurencji. A zwycięzcom mogę nawet pogratulować.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
|
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 1:04, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | W "michałologice" tak właśnie jest, że sporne kwestie rozwiązuje się przez odwołanie do metapoziomu. |
Właśnie to jest istota twojego problemu — zamiast rozwiązywać sporne kwestie, uciekasz z nimi na metapoziom. Nie dlatego, że tam czeka jakaś głębia, ale dlatego, że na poziomie merytorycznym nie masz nic do powiedzenia. Kiedy brakuje ci argumentu, od razu zmieniasz płaszczyznę rozmowy, jak szachista, który zrzuca pionki z planszy, bo przegrywa partię. „Michałologika” to nie ironiczny żart, tylko precyzyjne określenie twojej metody – unieważnianie dyskusji przez przenoszenie jej w sferę meta, gdzie nic nie da się zweryfikować.
| Michał Dyszyński napisał: | | A jaką mam szansę polemiki z osobą, która "wie", że dla mnie coś jest np. "samousprawiedliwieniem", albo "desperacką próbą ogłoszenia kapitulacji jako zwycięstwa."?... |
Masz pełną szansę – wystarczyłoby, żebyś odpowiedział merytorycznie, a nie jęczał nad tonem rozmowy. Nikt nie „wie”, co ty czujesz; to wnioski z twojego zachowania, które jest konsekwentne: uciekasz od argumentów, rozpuszczasz sens w definicjach, reagujesz na krytykę emocjonalnie, a potem ogłaszasz, że „nie ma już o czym dyskutować”. To właśnie *jest* samousprawiedliwienie. Zamiast narzekać, że ktoś cię „czyta”, pokaż wreszcie myślenie zdolne do obrony własnych tez. Dopóki twoja jedyna reakcja to przerzucanie ciężaru rozmowy z treści na formę, pozostajesz w roli kogoś, kto nie szuka prawdy, tylko komfortu.
| Michał Dyszyński napisał: | | To są arbitralne stwierdzenia, na które jedyną podstawą jest przekonanie stwierdzającego, więc tu nie ma jak pokazywać np. błędu w odniesieniu się do znanej stronom podstawy. |
Nie, arbitralność to nie to, że ktoś ma stanowisko, tylko to, że ktoś – jak ty – odmawia przyjęcia jakichkolwiek kryteriów, by je zweryfikować. Moje stwierdzenia wynikają z analizy twoich słów, ich struktury, powtórzeń, błędów i unikania konkretu. Twoja reakcja to odruchowa próba unieważnienia krytyki jednym słowem: „arbitralne”. To pusta etykieta, za pomocą której chcesz uciszyć rozmowę, nie odpowiadając na meritum.
| Michał Dyszyński napisał: | | Więc szans na polemikę w rozsądnym rozumieniu tu po prostu nie ma. Ale to, że ktoś takimi stwierdzeniami w dyskusji W OGÓLE SIĘ POSŁUŻYŁ, jest wyjątkowo istotne. |
Nie, istotne jest to, że ty odmawiasz polemiki, bo nie chcesz, by twoje tezy zostały zderzone z logiką. Robisz dokładnie to, co każdy sofista: zamiast odpowiedzieć na zarzut, analizujesz samą możliwość rozmowy, udając, że w ten sposób stajesz wyżej od „kopaniny”. To klasyczny mechanizm obronny — ogłosić, że rozmowa jest niemożliwa, by nie musieć przyznać się do porażki w niej.
| Michał Dyszyński napisał: | | Właśnie to oznacza, iż taka osoba w dyskusji w ogóle nie ma kursu na uzgadnianie czegokolwiek, lecz że stwierdza i narzuca oceny jako podstawę swojej argumentacji. |
Fałsz. Uzgadnianie to proces, który wymaga wspólnej płaszczyzny sensu, a ty ją konsekwentnie podcinasz, gdy tylko staje się niewygodna. To ty nie masz „kursu na uzgadnianie”, bo każde stwierdzenie kwitujesz analizą jego rzekomej „arbitralności”. Nie ma z tobą dyskusji nie dlatego, że ktoś „narzuca oceny”, ale dlatego, że ty uznałeś, iż żadne oceny nie mogą być zobowiązujące. Taki relatywizm to intelektualna kapitulacja, nie postawa badawcza.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jak dyskutować z postawą upartego publikowania arbitralnych stwierdzeń (a potem co najwyżej arbitralnego ogłaszania, że te stwierdzenia "nie są arbitralne", bo np. "stanowią logiczną argumentację, obalającą tezy oponenta")?.... |
Właśnie tak: odpowiadając ci po raz kolejny, wskazując błędy i brak spójności w twoich własnych słowach. Ty nazywasz to „arbitralnością”, bo nie potrafisz wskazać błędu merytorycznego. Zamiast obrony – definicyjna gra. To twoja ulubiona metoda: nie zmierzyć się z zarzutem, tylko zakwestionować język, w którym został wyrażony.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z tym nie ma dyskusji. Z tym ewentualnie mogłaby być kopanina typu: on stwierdza - ja stwierdzam... |
Nie, to nie kopanina — to wymiana argumentów, której się boisz, bo wymaga jednoznaczności. Ty natomiast wolisz gładką mgłę meta-refleksji, w której wszystko rozpuszczasz, by nie trzeba było rozstrzygać niczego. To nie filozofia, to ucieczka.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dla kogoś, kto nie szanuje swojego czasu i energii, albo kto się przy tym dobrze bawi może jest to jakaś ciekawa opcja. Ja nie należę do tej grupy, więc wymiękam. |
Nie, nie „wymiękasz z powodu braku czasu”. Wymiękasz, bo nie masz argumentów. Udajesz, że rezygnujesz z dyskusji z wyższością, ale to tylko eleganckie wycofanie się z pola bitwy po klęsce. Nie jesteś ofiarą „kopaniny” – jesteś jej źródłem, bo to ty sprowadzasz rozmowę do absurdalnej analizy samej rozmowy.
| Michał Dyszyński napisał: | I nie oszukujemy się - PRZEGRYWAM! Tak - w definicji wygrywania, która bazuje na kopaninach - ja przegrywam i nie zamierzam tego ukrywać, że przegrałem w tej konkurencji. A zwycięzcom mogę nawet pogratulować.  |
To nie ironiczna autoironia – to kapitulacja ubrana w pozę. Udajesz, że „przegrywasz z godnością”, żeby nie musieć przyznać, że po prostu nie potrafisz utrzymać poziomu argumentacji. Twój ton to czysta retoryczna maska: niby pokora, ale podszyta dumą i przekonaniem, że twoja rzekoma „intelektualna głębia” jest ponad spór. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – twoja „michałologika” to wygodne schronienie przed prawdą, które chroni cię przed dyskomfortem przegranej, ale kosztem sensu.
Twoje słowa brzmią jak deklaracja zmęczenia, ale są w istocie przyznaniem, że nie masz nic, czym mógłbyś się obronić poza stylizowanym dystansem. I właśnie dlatego przegrywasz nie w „kopaninie”, tylko w logice.
I który to już raz ogłaszasz w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, że niby "kończysz" dyskusję ze mną, po czym za chwilę wracasz i od nowa się ze mną "kopiesz", jak gdyby nic się nie stało? Ze dwudziesty raz? Już nawet Lucek śmiał się z ciebie w sierpniu, jak napisałeś, że mi więcej nie odpiszesz. A mamy drugą połowę października i dalej mi odpisujesz. I teraz też nie skończysz. Słowa nie mają dla ciebie żadnej wartości, nawet twoje własne słowa - tyle warta jest cała ta twoja pisanina: jest gówno warta. Typowy liberał. Jak ten z partii Tuska, co powiedział kilka dni przed ostatnimi wyborami: "Cóż szkodzi obiecać?" 100 obietnic w 100 dni też można obiecać. Cóż szkodzi. A potem nie spełnić nawet połowy. Tacy właśnie jesteście, wy, liberałowie. Zakłamani do szpiku. Zero odpowiedzialności za słowo. Nawet własne. I ty też masz w dupie to, co piszesz, Dyszyński. Jest to gówno warte. Dlatego ja to tak bezlitośnie punktuję
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 1:18, 20 Paź 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 1:23, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | I nie oszukujemy się - PRZEGRYWAM! Tak - w definicji wygrywania, która bazuje na kopaninach - ja przegrywam i nie zamierzam tego ukrywać, że przegrałem w tej konkurencji. A zwycięzcom mogę nawet pogratulować.  |
To nie ironiczna autoironia – to kapitulacja ubrana w pozę. Udajesz, że „przegrywasz z godnością”, żeby nie musieć przyznać, że po prostu nie potrafisz utrzymać poziomu argumentacji. Twój ton to czysta retoryczna maska: niby pokora, ale podszyta dumą i przekonaniem, że twoja rzekoma „intelektualna głębia” jest ponad spór. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – twoja „michałologika” to wygodne schronienie przed prawdą, które chroni cię przed dyskomfortem przegranej, ale kosztem sensu. |
Przyjrzyj się jeszcze raz temu, co napisałem. Tylko tyle, że "przegrywam". Nie ma tam "przegrywam z godnością". A Ty wygrywasz. NIe umniejszaj swoich zwycięstw dodawaniem komentarzy, że ja Ci nie przyznałem zwycięstwa.
Chyba że...
... Sam nie wierzysz, że tu zwyciężasz. Ale to już nie jest moja wina, ani mój problem.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 2:06, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
Dyszyński właśnie "wymiękł" w poprzednim poście i "skończył kopanie się z koniem", co po chwili nie przeszkadza mu od nowa zacząć
Czy to nie jest schizofrenia?
| Michał Dyszyński napisał: | | Przyjrzyj się jeszcze raz temu, co napisałem. Tylko tyle, że "przegrywam". Nie ma tam "przegrywam z godnością". |
Właśnie — i to jest cały twój zabieg: formalnie przyznać przegraną, ale tak ją zagrać, by brzmiała jak ironiczny gest wyższości. To nie uczciwe przyjęcie porażki, tylko retoryczna poza, która ma zatrzeć fakt, że po prostu nie poradziłeś sobie z argumentami. Twój komentarz jest czysto performatywny — udajesz, że już nic nie bronisz, żeby móc z dystansu drwić z samego pojęcia „wygranej”. Tymczasem nie da się „przegrać bez godności” w sensie, w jakim ty to robisz — bo twoja ironia jest właśnie sposobem ratowania twarzy po fakcie.
| Michał Dyszyński napisał: | | A Ty wygrywasz. NIe umniejszaj swoich zwycięstw dodawaniem komentarzy, że ja Ci nie przyznałem zwycięstwa. |
Nie chodzi o przyznanie, tylko o to, że twoje „uznanie przegranej” jest tak przeładowane ironią, że brzmi jak kpina. To nie gest szczerości, tylko kolejny sposób na przerzucenie ciężaru rozmowy z treści na psychologię rozmówcy. Zamiast odnieść się do argumentów, zaczynasz komentować jego motywacje: „może nie wierzysz w swoje zwycięstwo”. To typowa taktyka rozmywania tematu — zamienić rzeczową polemikę w analizę postaw.
| Michał Dyszyński napisał: | Chyba że... ... Sam nie wierzysz, że tu zwyciężasz. Ale to już nie jest moja wina, ani mój problem.  |
Nie, to właśnie jest twoja metoda: zasugerować wątpliwość, podważyć pewność rozmówcy, zasiać relatywizm nawet tam, gdzie sprawa jest oczywista. To taki ostatni, desperacki manewr – skoro argumenty cię przerosły, próbujesz osłabić ich siłę psychologicznym ciosem: „a może sam w to nie wierzysz?”. Nie, nie chodzi o wiarę — chodzi o fakt. Przegrałeś, bo twoje rozumowanie jest niespójne, twoje pojęcia płynne, a twoja postawa wobec dyskusji defensywna.
Twoje „przyznanie się do przegranej” nie jest dowodem dojrzałości, tylko wybiegiem, by zachować kontrolę nad narracją. To ironiczna wersja powiedzenia: „to ja ci pozwalam wygrać”. W ten sposób próbujesz odwrócić porządek rzeczy, jakbyś był reżyserem sceny, w której porażka jest twoim wyborem. Ale nie — to nie był wybór, to rezultat. I im bardziej próbujesz przykryć go ironią, tym wyraźniej widać, że naprawdę zabolał.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 2:27, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| fedor napisał: | Dyszyński właśnie "wymiękł" w poprzednim poście i "skończył kopanie się z koniem", co po chwili nie przeszkadza mu od nowa zacząć
Czy to nie jest schizofrenia?
|
Popatrz - znowu Dyszyńskiemu dokopaleś! Więc znowu wygrałeś.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Przyjrzyj się jeszcze raz temu, co napisałem. Tylko tyle, że "przegrywam". Nie ma tam "przegrywam z godnością". |
Właśnie — i to jest cały twój zabieg: formalnie przyznać przegraną, ale tak ją zagrać, by brzmiała jak ironiczny gest wyższości. To nie uczciwe przyjęcie porażki, tylko retoryczna poza, która ma zatrzeć fakt, że po prostu nie poradziłeś sobie z argumentami. Twój komentarz jest czysto performatywny — udajesz, że już nic nie bronisz, żeby móc z dystansu drwić z samego pojęcia „wygranej”. Tymczasem nie da się „przegrać bez godności” w sensie, w jakim ty to robisz — bo twoja ironia jest właśnie sposobem ratowania twarzy po fakcie. |
Skoro tak jest, jak piszesz, to tym bardziej wygrałeś.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | A Ty wygrywasz. NIe umniejszaj swoich zwycięstw dodawaniem komentarzy, że ja Ci nie przyznałem zwycięstwa. |
Nie chodzi o przyznanie, tylko o to, że twoje „uznanie przegranej” jest tak przeładowane ironią, że brzmi jak kpina. To nie gest szczerości, tylko kolejny sposób na przerzucenie ciężaru rozmowy z treści na psychologię rozmówcy. Zamiast odnieść się do argumentów, zaczynasz komentować jego motywacje: „może nie wierzysz w swoje zwycięstwo”. To typowa taktyka rozmywania tematu — zamienić rzeczową polemikę w analizę postaw. |
A tu jest kolejne Twoje zwycięstwo nade mną!
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | Chyba że... ... Sam nie wierzysz, że tu zwyciężasz. Ale to już nie jest moja wina, ani mój problem.  |
Nie, to właśnie jest twoja metoda: zasugerować wątpliwość, podważyć pewność rozmówcy, zasiać relatywizm nawet tam, gdzie sprawa jest oczywista. To taki ostatni, desperacki manewr – skoro argumenty cię przerosły, próbujesz osłabić ich siłę psychologicznym ciosem: „a może sam w to nie wierzysz?”. Nie, nie chodzi o wiarę — chodzi o fakt. Przegrałeś, bo twoje rozumowanie jest niespójne, twoje pojęcia płynne, a twoja postawa wobec dyskusji defensywna. |
Wykazałeś mi tu "desperacki manewr". Toż to nic innego tylko zaoranie Dyszyńskiego i zwycięstwo fedora.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | Chyba że... ... Sam nie wierzysz, że tu zwyciężasz. Ale to już nie jest moja wina, ani mój problem.  |
Nie, to właśnie jest twoja metoda: zasugerować wątpliwość, podważyć pewność rozmówcy, zasiać relatywizm nawet tam, gdzie sprawa jest oczywista. To taki ostatni, desperacki manewr – skoro argumenty cię przerosły, próbujesz osłabić ich siłę psychologicznym ciosem: „a może sam w to nie wierzysz?”. Nie, nie chodzi o wiarę — chodzi o fakt. Przegrałeś, bo twoje rozumowanie jest niespójne, twoje pojęcia płynne, a twoja postawa wobec dyskusji defensywna.
Twoje „przyznanie się do przegranej” nie jest dowodem dojrzałości, tylko wybiegiem, by zachować kontrolę nad narracją. To ironiczna wersja powiedzenia: „to ja ci pozwalam wygrać”. W ten sposób próbujesz odwrócić porządek rzeczy, jakbyś był reżyserem sceny, w której porażka jest twoim wyborem. Ale nie — to nie był wybór, to rezultat. I im bardziej próbujesz przykryć go ironią, tym wyraźniej widać, że naprawdę zabolał. |
A tu dodatkowo wykazałeś Dyszyńskiemu niedojrzałość, co jest ukoronowaniem Twoich zwycięstw nad nim. A on sie nawet nie broni. Jesteś tu totalnym dominatorem.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 2:43, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | fedor napisał: | Dyszyński właśnie "wymiękł" w poprzednim poście i "skończył kopanie się z koniem", co po chwili nie przeszkadza mu od nowa zacząć
Czy to nie jest schizofrenia?
|
Popatrz - znowu Dyszyńskiemu dokopaleś! Więc znowu wygrałeś.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Przyjrzyj się jeszcze raz temu, co napisałem. Tylko tyle, że "przegrywam". Nie ma tam "przegrywam z godnością". |
Właśnie — i to jest cały twój zabieg: formalnie przyznać przegraną, ale tak ją zagrać, by brzmiała jak ironiczny gest wyższości. To nie uczciwe przyjęcie porażki, tylko retoryczna poza, która ma zatrzeć fakt, że po prostu nie poradziłeś sobie z argumentami. Twój komentarz jest czysto performatywny — udajesz, że już nic nie bronisz, żeby móc z dystansu drwić z samego pojęcia „wygranej”. Tymczasem nie da się „przegrać bez godności” w sensie, w jakim ty to robisz — bo twoja ironia jest właśnie sposobem ratowania twarzy po fakcie. |
Skoro tak jest, jak piszesz, to tym bardziej wygrałeś.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | A Ty wygrywasz. NIe umniejszaj swoich zwycięstw dodawaniem komentarzy, że ja Ci nie przyznałem zwycięstwa. |
Nie chodzi o przyznanie, tylko o to, że twoje „uznanie przegranej” jest tak przeładowane ironią, że brzmi jak kpina. To nie gest szczerości, tylko kolejny sposób na przerzucenie ciężaru rozmowy z treści na psychologię rozmówcy. Zamiast odnieść się do argumentów, zaczynasz komentować jego motywacje: „może nie wierzysz w swoje zwycięstwo”. To typowa taktyka rozmywania tematu — zamienić rzeczową polemikę w analizę postaw. |
A tu jest kolejne Twoje zwycięstwo nade mną!
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | Chyba że... ... Sam nie wierzysz, że tu zwyciężasz. Ale to już nie jest moja wina, ani mój problem.  |
Nie, to właśnie jest twoja metoda: zasugerować wątpliwość, podważyć pewność rozmówcy, zasiać relatywizm nawet tam, gdzie sprawa jest oczywista. To taki ostatni, desperacki manewr – skoro argumenty cię przerosły, próbujesz osłabić ich siłę psychologicznym ciosem: „a może sam w to nie wierzysz?”. Nie, nie chodzi o wiarę — chodzi o fakt. Przegrałeś, bo twoje rozumowanie jest niespójne, twoje pojęcia płynne, a twoja postawa wobec dyskusji defensywna. |
Wykazałeś mi tu "desperacki manewr". Toż to nic innego tylko zaoranie Dyszyńskiego i zwycięstwo fedora.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | Chyba że... ... Sam nie wierzysz, że tu zwyciężasz. Ale to już nie jest moja wina, ani mój problem.  |
Nie, to właśnie jest twoja metoda: zasugerować wątpliwość, podważyć pewność rozmówcy, zasiać relatywizm nawet tam, gdzie sprawa jest oczywista. To taki ostatni, desperacki manewr – skoro argumenty cię przerosły, próbujesz osłabić ich siłę psychologicznym ciosem: „a może sam w to nie wierzysz?”. Nie, nie chodzi o wiarę — chodzi o fakt. Przegrałeś, bo twoje rozumowanie jest niespójne, twoje pojęcia płynne, a twoja postawa wobec dyskusji defensywna.
Twoje „przyznanie się do przegranej” nie jest dowodem dojrzałości, tylko wybiegiem, by zachować kontrolę nad narracją. To ironiczna wersja powiedzenia: „to ja ci pozwalam wygrać”. W ten sposób próbujesz odwrócić porządek rzeczy, jakbyś był reżyserem sceny, w której porażka jest twoim wyborem. Ale nie — to nie był wybór, to rezultat. I im bardziej próbujesz przykryć go ironią, tym wyraźniej widać, że naprawdę zabolał. |
A tu dodatkowo wykazałeś Dyszyńskiemu niedojrzałość, co jest ukoronowaniem Twoich zwycięstw nad nim. A on sie nawet nie broni. Jesteś tu totalnym dominatorem.  |
A pewnie, że ci dokopałem. A raczej to ty sam sobie cały czas dokopujesz. Ja to tylko punktuję. Chcesz przykład? No to masz:
Dwie godziny temu ogłosiłeś, że więcej ze mną nie dyskutujesz - co nowego w tym temacie?
"Dla kogoś, kto nie szanuje swojego czasu i energii, albo kto się przy tym dobrze bawi może jest to jakaś ciekawa opcja. Ja nie należę do tej grupy, więc wymiękam."
http://www.sfinia.fora.pl/samoocena-jak-sfinie-widza-sfinie,35/bunczuczny-ton-napastliwosc-negowanie-wszystkiego,28315-125.html#856771
I co z tym "wymiękaniem"? Nawet sam siebie oszukujesz
Lecz się
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 2:49, 20 Paź 2025, w całości zmieniany 2 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 3:39, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 14:38, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
Analizuję sobie tę "logikę buńczuczności i zwyciężania w dyskusji". Trochę podobnie do stosowania Inżynierii wstecznej w programowaniu, czyli patrząc jak funkcjonuje program od strony funkcjonalnie, starałem się rozszyfrować zasady programu stojącego za postawą buńczucznego, napierającego dyskutanta. Nie ukrywam, że głównym materiałem do tej analizy wstecznej były wypowiedzi mojego aktualnego oponenta. Więc w znacznym stopniu moje wnioski będą wynikały z tego, jak ja odbieram jego narrację w dyskusjach (jeśli ktoś by uznał, że odbieram zbyt subiektywnie, niesłusznie - to nie napieram z ową oceną, ale ja opisywane wrażenie silnie odniosłem) .
Można by sobie wyobrażać trochę, jaki rodzaj "szkolenia dla dyskutantów" przeszła osoba, która funkcjonuje w dyskusjach tak, jak mój oponent. Można, właśnie analizując postawy, wstecznie, sformułować zasady, które wpoił on sobie podczas owego hipotetycznego szkolenia, który nauczyło go jak dyskutować w sposób, który będzie skuteczny (skuteczny w rozumieniu podmiotów podzielających pewne ideały funkcjonowania w społeczeństwie, ideały traktowania innych ludzi w określony sposób). Oto wydedukowane z wielu "wypowiedzi szkoleniowca", który jest orędownikiem dyskutowania w trybie arbitralności, buńczuczności, narzucania:
1. Większość wypowiedzi zaczynaj od zanegowania wypowiedzi oponenta. Możesz zanegować dowolny aspekt wypowiedzi – formę, użyte słowo, sens, uczciwość piszącego, zgodność z czymś tam (praktycznie dowolnym). Nie przejmuj się zasadnością tej negacji, nie dbaj o to, czy zachował się kontekst rozumowania, tylko po prostu neguj.
2. Kluczowo ważne jest, aby każda wypowiedź była twarda, ostra, „z charakterem”, narzucająca, sugerująca autorytet i wyższość wypowiadającego. Na wypowiedzi „miękkie”, z próbą poszukiwania wspólnych sensów możesz sobie pozwolić tylko z rzadka, a i też tylko po to, aby całkiem nie znużyć odbiorców jednostronną swoją narracją. Nie wchodź w zrównoważone, uczciwie intelektualnie dyskusje, bo nawet gdybyś w nich coś zdziałał, to osiągniesz słaby efekt wywierania wpływu. Tobie przecież chodzi o to wywarcie wpływu, a nie o wyjaśnienie czegokolwiek.
3. Nie przyznawaj się do błędów. Jeśli zaś już wyniknie taka konieczność, bo ten błąd będzie ewidentny aż tak bardzo, iż zupełnie nie będzie można go zignorować, to umniejsz ten błąd do poziomu absolutnej błahostki i nie przejmuj się, nawet jeśli to będzie jawnie naciągane tłumaczenie. Ale w ogóle taka sytuacja, gdy cokolwiek ty tłumaczysz w swoich poglądach, może być absolutnie wyjątkowa, bo po prostu zarzucane ci błędności ignoruj, odwracaj kota ogonem, udawaj, że o co innego chodzi itp…
4. Atakuj, nie ustępuj, bądź naciskającym i krytykującym. Rób to praktycznie zawsze; trzeba, czy nie trzeba, bądź nieustannie stroną narzucającą i osądzającą. Ty nie tłumaczysz bowiem swoich poglądów (co by sprawiało wrażenie, że może tłumaczysz też siebie, czyli że spuściłeś z tonu i nie atakujesz już z pełnia mocy), lecz gromisz tezy cudze – ty negujesz, a nie wyjaśniasz.
5. Atakuj oponenta personalnie, zarzucając złe intencje, błędność, nieszczerość, manipulację. Oskarżaj często, nieważne czy zasadnie; oskarżaj o cokolwiek, obwiniaj – nawet oszczerczo. Pamiętaj, że tobie chodzi o zwycięstwo, o pokonanie OSOBY OPONENTA, a nie o określenie statusu w jakiejś tam sprawie, która przecież i tak dla ciebie jest tylko pretekstem do okazywania swojej dominacji.
6. Nie podnoś po prostu niewygodnych dla swojej narracji kwestii, lecz ignoruj je udając, iż piszącemu o coś innego chodziło. Możesz dowolnie rżnąć głupa, możesz wmawiać na żywca, że istotą sprawy jest coś kompletnie innego, niż to nieprzyjemnie oponent ci przedstawia, ale nie dawaj się wciągnąć na poziom merytoryczny, na którym zapewne wyjdzie, że manipulowałeś w dyskusji.
7. Używaj kwiecistych, brzmiących nobliwie, czasem „naukowo”, czasem „pobożnie” określeń. Często używaj (nieważne czy w zgodzie z sensem i potrzebami argumentacyjnymi) samych słów o silnej wymowie sugerującej, że to ty masz rację – używaj zatem słów typu „prawda”, „obiektywne”, „fakt”, „absolutne”, „nieomylne”, „zwycięstwo”, „racja” itp.. Używaj ich w odniesieniu do określeń własnych i tego, co głosisz o swojej grupie. Nawet jak czytelnik nie zrozumie ich sensu, to w podświadomości one się mu utrwalą, będą po cichu agitowały za tobą. A to agitowanie za tobą personalnie ci chodzi zdecydowanie najbardziej.
8. Jednocześnie wypowiadając się o oponencie używaj po prostu wielu określeń pejoratywnych, poniżających: „fałsz”, „niejasność”, „błędy”, „wątpliwość”, „pycha”, „kłamliwie”, wątpliwie”, "drwiące" itp. I też nie przejmuj się, czy owe określenia są zasadne, czy nie – po prostu jest stosuj, wplataj w swoje wypowiedzi, aby poniżały oponenta. Dbaj o to, aby robiły one wrażenie, aby poruszały emocje odbiorców.
9. Pamiętaj, że dla większości odbiorców decydujący okaże się sam ton, ogólnie emocjonalny wydźwięk wypowiedzi, a nie logiczny sens, którego większość odbiorców nie jest w stanie ustalić. Więc zadbaj o to, aby być odpowiednio emocjonalnym w wymowie, choć jednocześnie dobrze jest się wypromować na logicznego i kompetentnego. To ostatnie osiągaj używaniem raczej „uczonych” słów, a nie wchodzeniem w sam omawiany problem. Bądź przesadny w ocenach, ale jakby co nazwij tę przesadę "wiernością", albo "zdecydowaniem", obróć krytyczny osąd na swoją korzyść.
10. W razie potrzeby nie wahaj się używać nawet prostackich ataków – odwracania kota ogonem, wmawiania ewidentnej nieprawdy (ale unikając formy, która groziłaby konsekwencjami prawnymi), kojarzenia z nielubianymi grupami ludzi, czy ideami.
11. Bądź z zasady zwycięski. Tryumfuj! Oponenta ogłaszaj przegranym. Nie musisz się przejmować, czy masz na to jakiekolwiek podstawy, tylko z uporem to głoś, powtarzając w kółko to samo, mantrując do znudzenia.
12. Apeluj do tożsamości grupowych – odmawiaj oponentowi prawa nazywania się jednym z „naszych”, zaś siebie głoś jako najbardziej wiernego owym „naszym”. Nie musisz mieć na to dowodów. Wystarczy, ze z uporem będziesz to głosił. Jako zarzut możesz ogłosić „bo ty jesteś z tamtych!” – jakby z góry było pewne, że twoi są dobrzy, a tamci to wcielone diabły. Nie tłumacz tego, na jakiej zasadzie tamci są naprawdę źli, tylko traktuj to jako już potwierdzoną okoliczność, jakby przynależność do swoich samo z siebie było cnotą, której nie trzeba udowadniać, tylko głosić z dumą.
13. Jeśli chodzi o dowody, to nie martw się o to, czy coś rzeczywiście jest dowodem na to, co głosisz. Po prostu określaj to jako „dowód”, potem się powołuj na to, że „udowodniłeś to wcześniej”. Zaś oponentowi co chwila zarzucaj, że „niczego nie udowodnił”. Skupiaj się na robieniu wrażenia swojej kompetencji, a dbałość o szczegóły sobie odpuść. Traktuj swoich odbiorców jako nadających się do zmanipulowania głupców, a nie myślące istoty. Bo jeśli w przypadku tych najbardziej zaawansowanych myślowo nawet się pomylisz, to na każdego, kto rozszyfruje twoje manipulacje będzie przypadało dwóch albo trzech, którzy wezmą twoje deklaracje powierzchownie, czyli za dobrą monetę.
14. Stwierdzaj, że twoje tezy zostały „udowodnione”, zostały „wyjaśnione”, albo że są „bezsporne”. Stwierdzaj tak, niezależnie od tego, czy tylko za wątpienie w nie nakrzyczałeś personalnie na oponenta, albo czy tylko się sprzeciwiłeś, nie podając żadnego argumentu. Ogłaszaj swoje rzekome zwycięstwa w dyskusji, jakby były realne i oczywiste, ogłaszaj swoje „wytłumaczenia wszystkiego dokładnie” w przeszłości, albo głoś, że twoje racje „zostały wykazane” gdzieś w jakichś tam w źródłach. Zapewne i tak nikt tego nie sprawdzi, a wyjdzie na to, że masz podstawy do swoich racji.
15. Bądź wobec oponenta gniewny, niecierpliwy, napastliwy, niechętny, władczy, arbitralny. Łatwą taktyką, którą rutynowo stosuj, jest odbijanie piłeczki - stwierdzanie o oponencie, który ci coś zarzucił "to właśnie ty taki jesteś!".. Bądź też wobec niego po prostu niemiły, nie dbaj uprzejmość. Niewygodne zarzuty wobec siebie bezczelnie odwracaj jako stosujące się do oponenta. W ogóle możesz być dowolnie bezczelny, jako że to niewielu do ciebie zniechęci, bo większość obserwatorów twoją bezczelność potraktuje jako oznakę twojej mocy i przebojowości, a nie zacznie wnikać, czy jest ona etycznie słuszna.
16. Nie przyjmuj do wiadomości zarzutów, zbijaj je jakkolwiek i natychmiast wyprowadzaj zarzuty wobec oponenta – bezwzględnie odbijaj piłeczkę. Przyjmij zasadę „tylko winni się tłumaczą”, ty zaś się nie tłumacz, tylko ogłaszaj swoją nadrzędność, lepszość, brak jakiejkolwiek winy. Bo ty co najwyżej z zasady winę ustalasz jako dotyczącą swojego oponenta. Stwarzaj wrażenie, że "tacy jak ty" po prostu się nie tłumaczą, że "stwierdzają prawdę!".
17. Stwierdzaj, że to ty „głosisz jak jest”, ale jednocześnie nie zajmuj się tym, jak to jest obiektywnie, niezależnie od osób, bo masz skupiać się nad tym JAK RZECZY PRZEDSTAWIASZ. To nie docieranie do niezależnej od emocji, od subiektywnych mniemań prawdziwości jest twoim celem, lecz nieustanne utwierdzanie wszystkich wokoło w tym, że jesteś lepszy, że tylko ty znasz prawdę, że racje są wyłącznie po twojej stronie, a ty sam jesteś wywyższony w stosunku do oponenta.
18. Wypowiedzi oponenta wyciągaj z ich kontekstu, a potem atakuj je jako rzekome błędy, gdy zestawiłeś je z kompletnie innym, własnym, spreparowanym na potrzeby sporu kontekstem. Bez żenady twórz swoje chochoły - jeden za drugim. Jak będzie ich dużo, to nikt nie będzie w stanie ich sprostować, a ty stworzysz wrażenie posiadania dużej ilości argumentów przeciw swojemu oponentowi. Wobec zmasowanego ataku mnóstwa zarzutów żaden oponent nie będzie w stanie się obronić, bo wyjaśnianie zarzutów nawet całkiem głupich wymaga dużo więcej wysiłku i użycia skomplikowanego rozumowania, niż ich postawienie.
19. Swoje praktyki wyciągania z kontekstu, napastliwości, domniemywania złych rzeczy na oponenta bez podstaw czyń przede wszystkim UPARCIE I PONAWIAJĄC JE, w trybie aż do znudzenia, aż do zmęczenia oponenta. Pisz po prostu dużo, zarzucaj oponenta ilością swoich słów. Upór jest łatwy, nie wymaga specjalnych kompetencji, więc stosuj go jako swoją główną broń, nie przejmując się zasadnością obiektywną swoich deklaracji. Więc bądź uparty, bądź upierdliwy w naciskach, powtarzaj swoje nawet i sto razy. Nie ustalaj z oponentem niczego, nie dogaduj się, tylko pamiętaj, że ty „wbijasz do głowy”, albo „wybijasz z głowy”, napierasz, walczysz, atakujesz, gromisz, potępiasz, oskarżasz, jesteś imperatorem i autorytetem. Masz stać się bogiem w oczach innych, mają przyjmować twoje słowa, słuchając je niczym „żaba grzmotu” – bez wątpienia, bez pytań, bez szemrania. Ty dominujesz!
20. Niech ci do głowy nie przyjdzie, że masz w dyskusjach być uczciwym, spójnym względem własnych deklaracji, podnoszącym rzeczywiście te kwestie, które są dyskutowane. Ty bowiem walczysz o swoje (i swojej grupy) personalne wywyższenia, a nie ustalenie, czy uzgodnienie sensu czegokolwiek. Powinieneś uznać, że uczciwość jest dla słabych, którzy „w nieskończoność deliberują” o zasadach, zamiast twardo sięgać "po swoje". Śmiej się z tego cyzelowania intelektualnych uzgodnień, bo ty jesteś inny – jesteś władczy, personalny, ten lepszy, ten dominujący. Wybij sobie z głowy jakieś ustępowanie przed argumentacją z tytułu tego, że jest słuszna! Ty gardzisz „śmieszną słusznością, bazującą na przestrzeganiu intelektualnych reguł”. Ty sam odgórnie dekretujesz tu swoje reguły, bo przecież ty nie jesteś słaby, więc nie potrzebujesz trzymać się jakichś tam ideowych, metodologicznych zasad dla gryzipiórków i okularników; ty jesteś zwycięzcą, a zwycięzców nikt się nie pyta o racje!
Czy rzeczywiście szkolenie podobne w zasadach do przedstawionego wyżej przeszedł fedor? - Nie wiem. Może nie było to formalne szkolenie, tylko wzorowanie się na innych, którzy podobnie działali, może tylko jakaś cześć tych zachowań jest świadoma. Ale z zewnątrz patrząc, ANALIZUJĄC WYPOWIEDZI FUNKCJONALNIE W DZIAŁANIU odnosi się wrażenie, jakby fedor był właśnie przeszkolony według ww. zasad.
Zakończę uwagami od siebie - tu jest refleksja MD
Dla mnie osobiście ten paradygmat zwyciężania jest po prostu niepotrzebny. On według mnie nie służy niczemu. Dawno temu miałem w podpisie frazę: Nie dyskutuję po to, aby tryumfować w dyskusji, ale aby móc wciąż zachwycać się tym, że każdy człowiek jest indywidualnością, a szukając sensu w przestrzeni myśli na swój sposób, ofiarowuje mi coś, czego ja sam sobie dać nie potrafię. I dalej powyższe uznaję. Wymuszenie czegoś na moim rozmówcy, przedstawienie się jako ktoś tam nie stanowi dla mnie celu wartego realizacji.
Niedawno próbowałem sobie nawet wyobrazić „jakby to było, gdybym miał teraz zacząć zwyciężać w dyskusji”. Tak się nad tym zastanawiałem, przymierzałem do owego celu, próbowałem sobie zwizualizować, że oto inni mieliby się słuchać mnie bez szemrania i chwalić mnie jako autorytet i…
za każdym razem czułem reakcję spontanicznych aspektów mojej osobowości, która stawiała mi twardo pytanie: ale PO CO ci to?… I ja rzeczywiście całkowicie nie wiem, po co miałbym komuś coś narzucać, wymuszać, przedstawiać się jakoś ktoś tam… Po co?… Jaki w tym miałby być cel?… No nie rozumiem…
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 17:56, 20 Paź 2025, w całości zmieniany 10 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
wujzboj
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 24255
Przeczytał: 13 tematów
Skąd: znad Odry Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 17:58, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Fedor napisał: | | Moje podejście różni się zasadniczo tym, że nie opiera się na uproszczeniach, emocjonalnych uproszczeniach i subiektywnych generalizacjach, które powtarzam bez żadnych uzasadnień. Przewaga mojej argumentacji polega na konsekwentnej analizie logicznej, rozbijaniu tez Dyszyńskiego na elementy i obnażaniu ich nielogiczności, sprzeczności oraz braku podstaw. On natomiast unika konkretnych odpowiedzi, mieszając osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. |
Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto uważałby, że jego metoda polega na powtarzaniu tez bez uzasadnień albo na podawaniu uzasadnień błędnych, nielogicznych, sprzecznych i bezpodstawnych. Nie spotkałem nikogo, kto uważałby, że unika konkretnych odpowiedzi i miesza osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. Tak więc twoje wyjaśnienia są jak na razie pozbawione wartości. Spróbuj proszę unikać samoocen i podać różnice w tym, co ty deklarujesz o swojej metodzie i co Michał deklaruje o swojej metodzie. Na przykład, jaki cel dyskusji deklarujesz ty, a jaki deklaruje Michał. Albo jaki sposób sprawdzania wiarygodności tez deklarujesz ty, a jaki sposób deklaruje Michał. Nie oceniaj, komu się lepiej udaje, bo taka samoocena nie ma tu żadnej wartości - wiadomo, że każda strona oceni siebie lepiej niż oponenta (nie przecz, nie warto).
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 19:22, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| wujzboj napisał: | | Fedor napisał: | | Moje podejście różni się zasadniczo tym, że nie opiera się na uproszczeniach, emocjonalnych uproszczeniach i subiektywnych generalizacjach, które powtarzam bez żadnych uzasadnień. Przewaga mojej argumentacji polega na konsekwentnej analizie logicznej, rozbijaniu tez Dyszyńskiego na elementy i obnażaniu ich nielogiczności, sprzeczności oraz braku podstaw. On natomiast unika konkretnych odpowiedzi, mieszając osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. |
Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto uważałby, że jego metoda polega na powtarzaniu tez bez uzasadnień albo na podawaniu uzasadnień błędnych, nielogicznych, sprzecznych i bezpodstawnych. Nie spotkałem nikogo, kto uważałby, że unika konkretnych odpowiedzi i miesza osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. Tak więc twoje wyjaśnienia są jak na razie pozbawione wartości. Spróbuj proszę unikać samoocen i podać różnice w tym, co ty deklarujesz o swojej metodzie i co Michał deklaruje o swojej metodzie. Na przykład, jaki cel dyskusji deklarujesz ty, a jaki deklaruje Michał. Albo jaki sposób sprawdzania wiarygodności tez deklarujesz ty, a jaki sposób deklaruje Michał. Nie oceniaj, komu się lepiej udaje, bo taka samoocena nie ma tu żadnej wartości - wiadomo, że każda strona oceni siebie lepiej niż oponenta (nie przecz, nie warto). |
To ja odpowiem, co uważam za swój cel dyskusji. Kiedyś wyraziłem w pewien sposób to nieco emocjonalnie w swojej starej stopce: Nie dyskutuję po to, aby tryumfować w dyskusji, ale aby móc wciąż zachwycać się tym, że każdy człowiek jest indywidualnością, a szukając sensu w przestrzeni myśli na swój sposób, ofiarowuje mi coś, czego ja sam sobie dać nie potrafię.
I powyższe wciąż obowiązuje. Nie uważam, abym miał w dyskusji coś do "wygrania". Używam cudzysłowu dlatego, że nawet nie bardzo umiem wyobrazić sobie twór "wygrana w dyskusji prowadzonej typowo przeze mnie". W formie najbardziej zbliżonej do intuicji pojęcia "wygrana" mogę sobie co najwyżej wyobrazić wygraną np. w formie debaty oksfordzkiej, gdzie np. umawiają się strony na przestrzeganie określonych reguł, a potem jakieś jury ocenia, kto się lepiej sprawdził w roli przedstawiania swojej idei, czy agitowania za czymś. To jest jednak dość nietypowa sytuacja, niewystępująca w standardowych dyskusjach, więc tutaj - na sfinii - chyba nie o nią by chodziło.
Tutaj na sfinii nawet NIE UMIEM SOBIE WYOBRAZIĆ takiego stanu dyskusji, który bym ja uczciwie chciał nazwać "moja wygrana w dyskusji". Testowalem tu pewne intuicje, co by to miało być - np.:
- będę "wygrany", gdy przeciwnik przestanie się wypowiadać przeciw moim poglądom. Ale ja po to przecież przystępuję do dyskusji, aby właśnie dyskutować, czyli aby mój partner w dyskusji SIĘ WYPOWIADAŁ, aby wyrażał swoje zdanie. Gdybym chciał, aby on nie dyskutował ze mną, to bym nawet nie zaczynał dyskusji. A to, że on się wycofa później, albo wycofa wskutek jakiejś mojej presji, czy innych działań, tego celu też nie zmienia.
- będę "wygrany" jeśli ktoś przyzna mi rację. Ale tu znowu jest pytanie: czy ma mi przyznać tę rację w pełni szczerze, czy jako efekt moich zabiegów, namów, może presji?... Jeśli on się ze mną zgodzi z powodu presji, to automatycznie znaczyć to będzie, że się... zgodził właśnie z powodu presji, czyli nie z powodu mojej kompetencji w przedstawianiu sprawy. Rzeczywiście w dyskusji występuje pewien element z tego aspektu - staram się TŁUMACZYĆ ZROZUMIALE I KLAROWNIE swoje stanowisko. Ale nie chcę absolutnie, aby ktoś je przyjął z powodu moich nacisków, a WYŁĄCZNIE JEŚLI SZCZERZE, SPONTANICZNIE PRZEMÓWIĄ DO NIEGO MOJE ARGUMENTY. Czyli muszę za wszelką cenę wycofać z dyskusji postawę presji - bo presja zniszczy to, o co mi najbardziej właśnie chodzi - AUTENTYCZNOŚĆ ODBIORU MOICH ARGUMENTÓW. Presja spowodowałaby, ze moje argumenty zostałyby przyjęte nie jako argumenty, lecz jako dodatek argumentacyjny do presji pozamerytorycznej. A taki "sukces" nie tylko jest mi do niczego niepotrzebny, ale napawałby mnie wstydem z tytułu tego, ze manipulowałem moim odbiorcą. Wtedy czułbym się tylko odpowiedzialnym za to, że mu namieszałem w głowie.
Ale właściwie to nie wiem, co to jest (szczerze zrozumiałe dla mnie) "zwycięstwo" w dyskusji. Najbliżej idei zwycięstwa chyba u mnie byłaby idea satysfakcji z tytułu tego, że komuś pomogłem ułożyć sobie sprawy, problemy z traktowaniem życia i świata, bo użyłem słów, które połączyły mu jego oderwane do tej pory wątki mentalne, co spowodowało, że ten człowiek poczuł się wewnętrznie bardziej pogodzony, rozumiejący siebie i świat. Byłby to sukces, ale też nie "zwycięstwo", bo tu nie ma przecież pokonanego, więc to jest jednak wyraźnie inna idea.
A jeśli ktoś tę ideę "zwycięstwa w dyskusji" czuje, ceni, uważa, iż ją osiąga, zdobył?...
- Cóż. To jest jego sprawa. Niech ją sobie tam ma, obsługuje ją mentalnie, ja mu życzę w tym "wszystkiego najlepszego". Ale tak szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, o czym on sobie przy tej okazji myśli...
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 20:17, 20 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 23:52, 20 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Analizuję sobie tę "logikę buńczuczności i zwyciężania w dyskusji". Trochę podobnie do stosowania Inżynierii wstecznej w programowaniu, czyli patrząc jak funkcjonuje program od strony funkcjonalnie, starałem się rozszyfrować zasady programu stojącego za postawą buńczucznego, napierającego dyskutanta. Nie ukrywam, że głównym materiałem do tej analizy wstecznej były wypowiedzi mojego aktualnego oponenta. Więc w znacznym stopniu moje wnioski będą wynikały z tego, jak ja odbieram jego narrację w dyskusjach (jeśli ktoś by uznał, że odbieram zbyt subiektywnie, niesłusznie - to nie napieram z ową oceną, ale ja opisywane wrażenie silnie odniosłem). |
To, co próbujesz tu zaprezentować jako „analizę”, jest w istocie prymitywną psychologizacją, próbą ucieczki od merytoryki przez wprowadzenie rzekomego „modelu zachowania oponenta”. Zamiast polemizować z argumentami, tworzysz karykaturę swojego rozmówcy i potem z nią walczysz – to klasyczny sofizmat chochoła. Porównanie do inżynierii wstecznej brzmi tylko jak tania próba nadania pseudonaukowego sznytu własnym projekcjom. Gdy piszesz, że twoje wnioski „wynikają z tego, jak odbierasz narrację”, sam przyznajesz, że nie analizujesz faktów, tylko własne emocje. Cała ta twoja „analiza wsteczna” nie ma żadnej wartości poznawczej – jest tylko usprawiedliwieniem twojej niezdolności do rzeczowej dyskusji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Można by sobie wyobrażać trochę, jaki rodzaj "szkolenia dla dyskutantów" przeszła osoba, która funkcjonuje w dyskusjach tak, jak mój oponent. Można, właśnie analizując postawy, wstecznie, sformułować zasady, które wpoił on sobie podczas owego hipotetycznego szkolenia, który nauczyło go jak dyskutować w sposób, który będzie skuteczny (skuteczny w rozumieniu podmiotów podzielających pewne ideały funkcjonowania w społeczeństwie, ideały traktowania innych ludzi w określony sposób). |
Już samo to wprowadzenie jest kuriozalne. Zamiast cokolwiek zrozumieć z argumentacji oponenta, wymyślasz „szkolenie”, którego nigdy nie było. To desperacka próba nadania swoim projekcjom pozoru obiektywności. Nie analizujesz rzeczywistości, tylko własne uprzedzenia i nazywasz to „wsteczną analizą”. Twój język brzmi jak diagnoza, ale jest pusty – nie definiujesz żadnych pojęć, nie wykazujesz żadnych przesłanek, tylko z góry zakładasz, że znasz motywy drugiej strony. To nie analiza, to insynuacja ubrana w pseudointelektualny ton.
| Michał Dyszyński napisał: | Oto wydedukowane z wielu "wypowiedzi szkoleniowca", który jest orędownikiem dyskutowania w trybie arbitralności, buńczuczności, narzucania:
1. Większość wypowiedzi zaczynaj od zanegowania wypowiedzi oponenta. Możesz zanegować dowolny aspekt wypowiedzi – formę, użyte słowo, sens, uczciwość piszącego, zgodność z czymś tam (praktycznie dowolnym). Nie przejmuj się zasadnością tej negacji, nie dbaj o to, czy zachował się kontekst rozumowania, tylko po prostu neguj.
2. Kluczowo ważne jest, aby każda wypowiedź była twarda, ostra, „z charakterem”, narzucająca, sugerująca autorytet i wyższość wypowiadającego. Na wypowiedzi „miękkie”, z próbą poszukiwania wspólnych sensów możesz sobie pozwolić tylko z rzadka, a i też tylko po to, aby całkiem nie znużyć odbiorców jednostronną swoją narracją. Nie wchodź w zrównoważone, uczciwie intelektualnie dyskusje, bo nawet gdybyś w nich coś zdziałał, to osiągniesz słaby efekt wywierania wpływu. Tobie przecież chodzi o to wywarcie wpływu, a nie o wyjaśnienie czegokolwiek. |
To, co przedstawiasz jako „wydedukowane zasady”, to czysta karykatura, nic więcej niż twoja frustracja przerobiona na niby-system. Sam fakt, że wkładasz oponentowi w usta zmyślone „zasady szkolenia”, pokazuje, że nie masz żadnego merytorycznego gruntu. Wymyślasz intencje, których nie znasz, a potem na nich budujesz rzekome „wnioski”. To jest intelektualnie nieuczciwe, bo zastępujesz analizę argumentów analizą psychologiczną osoby – czyli dokładnie tym, co robi każdy sofista, gdy nie potrafi obronić swoich tez. Cała twoja narracja jest autoprojekcją: przypisujesz innym buńczuczność i arbitralność tylko po to, żeby nie musieć zmierzyć się z własną. Udajesz obiektywnego obserwatora, a w rzeczywistości uprawiasz czystą propagandę podszytą urażonym ego.
Tutaj wreszcie zrzucasz maskę – otwarcie deklarujesz pogardę dla uczciwości, spójności, zasad i prawdy. Twoje „wywyższenie” to nic innego jak kult własnego ego nad rozumem. Śmiejesz się z reguł, które są podstawą dyskursu, i chwalisz pogardę dla logiki jako wyraz „siły”. To nie siła – to intelektualna kapitulacja i etyczna ruina. Kto gardzi słusznością, gardzi też sobą. Twoje credo to triumf ignorancji nad rozumem, pychy nad wiedzą, propagandy nad dialogiem. I właśnie dlatego całe twoje wywody – mimo pozorów głębi – są tylko groteskowym autoportretem kogoś, kto sam dawno przestał rozumieć, czym jest prawda.
| Michał Dyszyński napisał: | | Czy rzeczywiście szkolenie podobne w zasadach do przedstawionego wyżej przeszedł fedor? - Nie wiem. Może nie było to formalne szkolenie, tylko wzorowanie się na innych, którzy podobnie działali, może tylko jakaś cześć tych zachowań jest świadoma. Ale z zewnątrz patrząc, ANALIZUJĄC WYPOWIEDZI FUNKCJONALNIE W DZIAŁANIU odnosi się wrażenie, jakby fedor był właśnie przeszkolony według ww. zasad. |
Brak wiedzy i prób jasnego stanowiska od razu dyskwalifikuje każdy argument. Jeśli nie wiadomo, to się nie wygaduje, a tworzenie przypuszczeń na bazie „wrażeń” to papierowy tygrys — próba nadania swojej opinii pozoru merytoryczności, której nie ma. „Analizowanie funkcjonalne” bez konkretnych dowodów to frazes na poziomie taniej sofistyki. Czy to świadome, czy nie, to tylko gadanina bez faktów. Więc przestań tworzyć mglistą narrację, która nic nie wnosi i nie przedstawia żadnej wartościowej krytyki. Brak konkretów to nie argument, to pustka.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zakończę uwagami od siebie - tu jest refleksja MD Dla mnie osobiście ten paradygmat zwyciężania jest po prostu niepotrzebny. On według mnie nie służy niczemu. Dawno temu miałem w podpisie frazę: Nie dyskutuję po to, aby tryumfować w dyskusji, ale aby móc wciąż zachwycać się tym, że każdy człowiek jest indywidualnością, a szukając sensu w przestrzeni myśli na swój sposób, ofiarowuje mi coś, czego ja sam sobie dać nie potrafię. I dalej powyższe uznaję. Wymuszenie czegoś na moim rozmówcy, przedstawienie się jako ktoś tam nie stanowi dla mnie celu wartego realizacji. |
Typowa hipokryzja i ucieczka od sedna — niby nie chodzi o zwycięstwo, ale mimo to bierzesz udział w dyskusji, gdzie naturalnym celem jest przekonanie drugiej strony. Twoje „zachwycanie się indywidualnością” to pusty frazes, który nie tłumaczy, dlaczego ciągle próbujesz konfrontować idee i zabiegać o uwagę. Mówisz, że nie ma celu wymuszania racji, a jednak twój tekst jest próbą kształtowania opinii — w ten sposób właśnie narzucasz swój punkt widzenia. Nie potrafisz się przyznać, że dyskusja to walka o wpływ i przewagę, bo twoja erystyka jest sprzeczna z rzeczywistością. Udajesz, że „zwyciężanie” jest złe, żeby ukryć, że twoje działania i tak oparte są na próbie dominacji i zwyciężania właśnie.
| Michał Dyszyński napisał: | Niedawno próbowałem sobie nawet wyobrazić „jakby to było, gdybym miał teraz zacząć zwyciężać w dyskusji”. Tak się nad tym zastanawiałem, przymierzałem do owego celu, próbowałem sobie zwizualizować, że oto inni mieliby się słuchać mnie bez szemrania i chwalić mnie jako autorytet i… za każdym razem czułem reakcję spontanicznych aspektów mojej osobowości, która stawiała mi twardo pytanie: ale PO CO ci to?… I ja rzeczywiście całkowicie nie wiem, po co miałbym komuś coś narzucać, wymuszać, przedstawiać się jakoś ktoś tam… Po co?… Jaki w tym miałby być cel?… No nie rozumiem…  |
Próba udawania niewiedzy o celowości dyskusji to tania zagrywka, żeby uciec od przyznania, że zależy ci na kontroli i przewadze, tylko boisz się to otwarcie powiedzieć. Każdy, kto choć trochę rozumie mechanizmy rozmowy, wie, że celem jest wpływ i zdobycie racji — twój „po co” to fejkowa niewinność, mająca przykryć strach przed byciem autorytetem czy liderem myśli. Nie masz argumentów, więc chcesz wyglądać jak ktoś, kto jest ponad to, ale to tylko słabo zakamuflowana niekonsekwencja. Więc skończ z tym naiwnym braniem na litość i wymyślaniem sobie celów, które nie istnieją, bo tylko się ośmieszasz.
| Michał Dyszyński napisał: | | To ja odpowiem, co uważam za swój cel dyskusji. |
Nie masz prawa mówić za innych i przedstawiać swój cel dyskusji jako coś uniwersalnego. To egoistyczne i próżne.
| Michał Dyszyński napisał: | | Kiedyś wyraziłem w pewien sposób to nieco emocjonalnie w swojej starej stopce: Nie dyskutuję po to, aby tryumfować w dyskusji, ale aby móc wciąż zachwycać się tym, że każdy człowiek jest indywidualnością, a szukając sensu w przestrzeni myśli na swój sposób, ofiarowuje mi coś, czego ja sam sobie dać nie potrafię. |
To nie jest cel dyskusji, tylko tania gadanina. Dyskusja to wymiana argumentów, a nie sentymentalne dyrdymały o „zachwycie indywidualnością”. Nie każdy chce się „ofiarowywać” i nie każdy musi to robić dla ciebie. Mylisz rozmowę z terapią albo sesją coachingową.
| Michał Dyszyński napisał: | | I powyższe wciąż obowiązuje. Nie uważam, abym miał w dyskusji coś do "wygrania". Używam cudzysłowu dlatego, że nawet nie bardzo umiem wyobrazić sobie twór "wygrana w dyskusji prowadzonej typowo przeze mnie". |
Śmieszne, że nie potrafisz zdefiniować „wygranej”, choć twierdzisz, że to nie jest dla ciebie istotne. To zwykła wymówka, żeby uniknąć odpowiedzialności za przekonywanie innych i bronienie własnych racji.
| Michał Dyszyński napisał: | | W formie najbardziej zbliżonej do intuicji pojęcia "wygrana" mogę sobie co najwyżej wyobrazić wygraną np. w formie debaty oksfordzkiej, gdzie np. umawiają się strony na przestrzeganie określonych reguł, a potem jakieś jury ocenia, kto się lepiej sprawdził w roli przedstawiania swojej idei, czy agitowania za czymś. To jest jednak dość nietypowa sytuacja, niewystępująca w standardowych dyskusjach, więc tutaj - na sfinii - chyba nie o nią by chodziło. |
Wygrywanie to nie tylko sędziowane debaty. W zwykłej rozmowie wygrana to przekonanie rozmówcy lub obalenie jego argumentów. To elementarna sprawa. Twoje rozmywanie tego jest albo ignorancją, albo chęcią zamaskowania braku umiejętności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tutaj na sfinii nawet NIE UMIEM SOBIE WYOBRAZIĆ takiego stanu dyskusji, który bym ja uczciwie chciał nazwać "moja wygrana w dyskusji". |
To żenujące, że ktoś może być tak bezradny intelektualnie, że nie rozumie podstawowej funkcji dyskusji – osiągania przewagi intelektualnej nad rozmówcą.
| Michał Dyszyński napisał: | | Testowałem tu pewne intuicje, co by to miało być - np.: - będę "wygrany", gdy przeciwnik przestanie się wypowiadać przeciw moim poglądom. Ale ja po to przecież przystępuję do dyskusji, aby właśnie dyskutować, czyli aby mój partner w dyskusji SIĘ WYPOWIADAŁ, aby wyrażał swoje zdanie. |
To kompletna sprzeczność. Chcesz dyskusji, ale bez wygranej, czyli bez przekonania rozmówcy. To jakbyś chciał grać w piłkę, ale bez zdobywania bramek. Absurd.
| Michał Dyszyński napisał: | | Gdybym chciał, aby on nie dyskutował ze mną, to bym nawet nie zaczynał dyskusji. |
A jednak zdajesz się pragnąć dyskusji, w której nie ma przeciwnika, czyli gdzie nikt ci nie zaprzecza. To fałszywe i sprzeczne stanowisko.
| Michał Dyszyński napisał: | | A to, że on się wycofa później, albo wycofa wskutek jakiejś mojej presji, czy innych działań, tego celu też nie zmienia. |
Tu jawnie bagatelizujesz manipulację, próbując rozmyć odpowiedzialność za wpływ na rozmówcę. „Presja” to także element dyskusji, i nie możesz jej całkowicie wykluczyć, jeśli chcesz cokolwiek osiągnąć.
| Michał Dyszyński napisał: | | - będę "wygrany" jeśli ktoś przyzna mi rację. Ale tu znowu jest pytanie: czy ma mi przyznać tę rację w pełni szczerze, czy jako efekt moich zabiegów, namów, może presji? |
To kolejny fałszywy dylemat. Rację przyznaje się na podstawie argumentów, nie na podstawie „presji”. To ty sam, nieumiejętnie ją stosując lub demonizując, tworzysz ten problem.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jeśli on się ze mną zgodzi z powodu presji, to automatycznie znaczyć to będzie, że się... zgodził właśnie z powodu presji, czyli nie z powodu mojej kompetencji w przedstawianiu sprawy. |
Presja to narzędzie dyskusji, nie wstydź się jej. Twierdzenie, że to z definicji brak kompetencji, jest hipokryzją i naiwnym idealizmem.
| Michał Dyszyński napisał: | | Rzeczywiście w dyskusji występuje pewien element z tego aspektu - staram się TŁUMACZYĆ ZROZUMIALE I KLAROWNIE swoje stanowisko. |
A jednak wciąż boisz się przyznać, że chcesz zwyciężać, więc mówisz o „klarowności” i „tłumaczeniu” jakby to było coś neutralnego, a nie narzędzie perswazji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale nie chcę absolutnie, aby ktoś je przyjął z powodu moich nacisków, a WYŁĄCZNIE JEŚLI SZCZERZE, SPONTANICZNIE PRZEMÓWIĄ DO NIEGO MOJE ARGUMENTY. |
To naiwny mit o „czystej” perswazji bez wpływu psychologicznego czy społecznego. W każdej dyskusji wpływasz na emocje i decyzje rozmówcy — zaprzeczanie temu jest po prostu zakłamywaniem rzeczywistości. Ale ty od lat samego siebie oszukujesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Czyli muszę za wszelką cenę wycofać z dyskusji postawę presji - bo presja zniszczy to, o co mi najbardziej właśnie chodzi - AUTENTYCZNOŚĆ ODBIORU MOICH ARGUMENTÓW. |
Presja to element władzy i wpływu, który naturalnie występuje. Twierdzenie, że „autentyczność” jest najważniejsza, to pusta idealizacja i brak realistycznego podejścia do dyskusji jako narzędzia walki.
| Michał Dyszyński napisał: | | Presja spowodowałaby, że moje argumenty zostałyby przyjęte nie jako argumenty, lecz jako dodatek argumentacyjny do presji pozamerytorycznej. |
To jest czysta teoria bez praktycznego sensu — presja to też forma komunikacji. Nie ma żadnego magicznego „czystego” odbioru argumentów bez wpływu emocji czy siły.
| Michał Dyszyński napisał: | | A taki "sukces" nie tylko jest mi do niczego niepotrzebny, ale napawałby mnie wstydem z tytułu tego, że manipulowałem moim odbiorcą. Wtedy czułbym się tylko odpowiedzialnym za to, że mu namieszałem w głowie. |
To czcza gadka dla naiwniaków i próba uniknięcia odpowiedzialności za własne działania.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale właściwie to nie wiem, co to jest (szczerze zrozumiałe dla mnie) "zwycięstwo" w dyskusji. |
Brak jasności co do podstawowego pojęcia „zwycięstwo” w dyskusji to oznaka intelektualnej nieporadności. Dyskusja bez celu, bez próby wygranej, to po prostu rozmowa bez sensu.
| Michał Dyszyński napisał: | | Najbliżej idei zwycięstwa chyba u mnie byłaby idea satysfakcji z tytułu tego, że komuś pomogłem ułożyć sobie sprawy, problemy z traktowaniem życia i świata, bo użyłem słów, które połączyły mu jego oderwane do tej pory wątki mentalne, co spowodowało, że ten człowiek poczuł się wewnętrznie bardziej pogodzony, rozumiejący siebie i świat. |
To brzmi jak marzenie ściętej głowy, zupełnie odrealnione i nie na temat dyskusji. Dyskusja to walka na argumenty, nie sesja terapeutyczna. Nie każdy uczestnik chce się „pogodzić”, wielu chce przekonać lub rozbić twoje argumenty.
| Michał Dyszyński napisał: | | Byłby to sukces, ale też nie "zwycięstwo", bo tu nie ma przecież pokonanego, więc to jest jednak wyraźnie inna idea. |
To infantylne myślenie. Zwycięstwo wymaga pokonanego — inaczej to tylko pogaduszki. Jeśli nie rozumiesz podstawowych pojęć, to po co się w ogóle dyskutujesz?
| Michał Dyszyński napisał: | | A jeśli ktoś tę ideę "zwycięstwa w dyskusji" czuje, ceni, uważa, iż ją osiąga, zdobył?...[…] To jest jego sprawa. |
To tchórzliwa ucieczka od debaty na temat meritum. Zamiast obronić własne stanowisko, zrzucasz problem na innych i udajesz, że cię to nie interesuje.
| Michał Dyszyński napisał: | | Niech ją sobie tam ma, obsługuje ją mentalnie, ja mu życzę w tym "wszystkiego najlepszego". Ale tak szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, o czym on sobie przy tej okazji myśli... |
To arogancja i pogarda ukryta pod fałszywą pokorą. Nie umiesz się zmierzyć z koncepcją, której nie rozumiesz, więc ją lekceważysz i wyśmiewasz. To nie jest postawa otwartego intelektualisty, tylko człowieka pozbawionego argumentów i zasłaniającego się udawaną wyższością.
Wujek:
| wujzbój napisał: | | Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto uważałby, że jego metoda polega na powtarzaniu tez bez uzasadnień albo na podawaniu uzasadnień błędnych, nielogicznych, sprzecznych i bezpodstawnych. |
Oczywiście, że nikt nie przyzna się do stosowania błędów czy sprzeczności — to podstawa obrony w dyskusji, udawanie racjonalności. Ale to, że ktoś twierdzi, że jego metody są poprawne, nie znaczy, że tak jest naprawdę. Nie owijaj w bawełnę i nie udawaj, że to jakieś wielkie odkrycie.
| wujzbój napisał: | | Nie spotkałem nikogo, kto uważałby, że unika konkretnych odpowiedzi i miesza osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. |
Czyli w twojej wyobraźni każdy jest automatycznie święty i nie manipuluje? Takie idealistyczne podejście jest oderwane od rzeczywistości. Każdy, kto ma choć trochę sprytu, potrafi mieszać fakty z interpretacjami, a unikanie odpowiedzi to standardowa taktyka w dyskusji.
| wujzbój napisał: | | Tak więc twoje wyjaśnienia są jak na razie pozbawione wartości. |
To żałosna próba zrzucenia winy na drugą stronę, zamiast podjąć merytoryczną odpowiedź. Krytyka powinna być konstruktywna, a nie tylko odrzucająca. Ja krytykę Dyszyńskiego przedstawiam bardzo szczegółowo i drobiazgowo w całym tym wątku, wraz z uzasadnieniami. Nie odniosłeś się do tego w żaden sposób, jedynie kilka razy sporządziłeś oderwaną od rzeczywistości krótką i lakoniczną notatkę, która miała cel czysto moralizatorski.
| wujzbój napisał: | | Spróbuj proszę unikać samoocen i podać różnice w tym, co ty deklarujesz o swojej metodzie i co Michał deklaruje o swojej metodzie. |
Twoja prośba brzmi jak manipulacja — sam wyciągasz argument o samoocenie, ale później wprowadzasz własne interpretacje, jakoby twoja metoda była wolna od wad.
| wujzbój napisał: | | Na przykład, jaki cel dyskusji deklarujesz ty, a jaki deklaruje Michał. |
Ty mówisz, że dyskusja ma służyć poznaniu i wzajemnemu zrozumieniu, a jednocześnie bronisz się przed pojęciem „zwycięstwa”, co jest sprzeczne z naturą dyskusji jako formy argumentacyjnej walki. Ja natomiast stawiam na jasność celu, którym jest obrona racji i ewentualna zmiana stanowiska rozmówcy na podstawie logicznych argumentów.
| wujzbój napisał: | | Albo jaki sposób sprawdzania wiarygodności tez deklarujesz ty, a jaki sposób deklaruje Michał. |
Ty odwołujesz się do autentyczności emocji i spontaniczności w przyjęciu argumentów, unikając „presji”, co jest niepraktyczne i subiektywne. Ja opieram się na logicznej spójności, dowodach i racjonalnej argumentacji, niezależnie od emocji rozmówcy.
| wujzbój napisał: | | Nie oceniaj, komu się lepiej udaje, bo taka samoocena nie ma tu żadnej wartości - wiadomo, że każda strona oceni siebie lepiej niż oponenta (nie przecz, nie warto). |
To typowa ucieczka przed merytoryczną oceną. Jeśli unikasz jasnych kryteriów sukcesu, twoja metoda jest po prostu bezwartościowa w praktyce dyskusji, a jedynie ładnie brzmiącą teorią
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 1:06, 21 Paź 2025, w całości zmieniany 4 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 12:22, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Jeśli on się ze mną zgodzi z powodu presji, to automatycznie znaczyć to będzie, że się... zgodził właśnie z powodu presji, czyli nie z powodu mojej kompetencji w przedstawianiu sprawy. |
Presja to narzędzie dyskusji, nie wstydź się jej. Twierdzenie, że to z definicji brak kompetencji, jest hipokryzją i naiwnym idealizmem. |
Tu jest chyba clou niedogadania się. Tu obstawiamy dokładnie przeciwne stanowiska. Dla mnie interesujące jest w tym kontekście JAKIE GŁĘBSZE PODSTAWY I POSTAWY WEWNĘTRZNE czynią między ludźmi aż taką różnicę?
Jest tu chyba zderzenie się dwóch całkowicie różnych ideałów osobowościowych, także chyba modeli satysfakcji, poczucia sensu życia i własnej osoby. Chciałbym jakoś prześwietlić tę różnicę.
Na początek zauważyłbym, że cel "zwycięstwo" chyba jest bardziej wrodzony, pierwotny, nawet bardziej naturalny, bo związany z instynktem rywalizacji. Kiedyś chyba dużo bardziej sam czułem ten cel w swoich emocjach. A dzisiaj ten właśnie cel jakoś tam mi zbladł, rozmył się, stał się dziwny - trochę obojętny, a trochę pusty - że nie umiem go wkładać w swoje życie emocjonalne. Do tego chyba nabrał negatywnych barw emocjonalnych, skojarzeń z bycia zdestabilizowanym emocjonalnie, rozchwianym psychicznie.
Moja psychika funkcjonuje w trybie jakiegoś WPATRYWANIA SIĘ W OBIEKTYWIZM, który domaga się wygaszenia emocji, celów, dążeń wizerunkowych i ambicjonalnych. W tym trybie "sprawy są, bo są, jakie są w sobie", a nie powinny na mnie oddziaływać, bo by mi to zakłóciło postrzeganie szczegółów w ich natywnych proporcjach.
Będąc skupionym na percepcji świata w natywnych proporcjach, wygaszam, albo neutralizuję skontrowaniem z celem przeciwnym wszystkie cele wyróżnione. Nooo może poza celem poznawczym - celem ZROZUMIEĆ. Ten jeden jedyny cel dostaje u mnie zezwolenie na wzrost bez dodawania mu "emocjonalnych obciążników", które inne cele ściągają do poziomu równego dla wszystkich. Choć dziś nawet samo zrozumienie traktuję inaczej niż kiedyś - teraz dla mnie "rozumieć" właściwie jest tylko początkiem idei, która dalej rozwija się w coś o wiele bardziej złożonego, stając się też odczuwaniem, trwaniem, życiem. Zrozumienie jest tylko na wejściu, ale to zrozumienie powinno być właśnie (przynajmniej u mnie) możliwie nieobciążone celami dodatkowymi, aplikowanymi przez moją psychikę.
Zdaje sobie sprawę z tego, że moim podejście wiąże się pewne zagrożenie - utraty motywacji, napędu życiowego. Gdy wszystko robi się zrównane, zanika powód, aby w ogóle żyć. Dlatego moje potraktowanie mentalne i epistemiczne rzeczywistości ma szansę zadziałać skutecznie, trwale jedynie wtedy gdy dorzucimy mu CEL WYŻSZY, który jakoś ZOSTANIE UZNANY NA POZIOMIE SPONTANICZNEGO ODCZUWANIA, także w emocjach.
Faktycznie rywalizacja ma ten plus, że z automatu zapewnia taki cel - wygrana jest już na start obsługiwana przez emocje, a do tego jest powiązana z emocjami innych ludzi (nawet innych istot), ona "działa od razu po wyjęciu z pudełka". Ale ma tę, wspomnianą wyżej wadę, że zaburza rozpoznania i destabilizuje psychikę.
Poza tym chyba zwyciężanie ma jeszcze inną, bardziej fundamentalną wadę: z pielęgnowania uczuć tryumfalizmu, z pragnienia zwyciężania powstają wojny. A te wojny, jakie teraz ludzie sobie zafundują, mogą unicestwić wszystko.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 15:57, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | Tu jest chyba clou niedogadania się. Tu obstawiamy dokładnie przeciwne stanowiska. Dla mnie interesujące jest w tym kontekście JAKIE GŁĘBSZE PODSTAWY I POSTAWY WEWNĘTRZNE czynią między ludźmi aż taką różnicę?  |
Twoja wypowiedź to klasyczna ucieczka w pseudo-filozoficzny relatywizm — pozornie głębokie pytanie, które w rzeczywistości ma zneutralizować spór, zanim w ogóle dotknie jego meritum. Udajesz, że chcesz dociec „głębszych podstaw”, ale to tylko sposób, by rozmyć odpowiedzialność za treść stanowiska. Zamiast zmierzyć się z argumentem, próbujesz przenieść rozmowę z poziomu racjonalnej analizy na mglisty poziom „postaw wewnętrznych”, jakby spór o skuteczność presji w dyskusji był kwestią temperamentu, a nie logiki i skuteczności. Tym samym unikasz odpowiedzi, bo przyznanie, że presja bywa narzędziem, wymagałoby zaakceptowania, że argumentacja to również gra siły intelektualnej, a nie wyłącznie wymiana grzeczności. Twoje stanowisko jest więc z gruntu nieszczere: udajesz refleksyjność, by nie przyznać, że twój idealizm nie ma żadnego praktycznego zastosowania.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jest tu chyba zderzenie się dwóch całkowicie różnych ideałów osobowościowych, także chyba modeli satysfakcji, poczucia sensu życia i własnej osoby. Chciałbym jakoś prześwietlić tę różnicę. |
Znowu ucieczka — zamiast wejść w istotę sporu, zaczynasz snuć psychologiczną opowieść o „ideałach osobowościowych”, jakbyś mógł zredukować różnicę w poglądach do różnicy w typach charakteru. To strategia pozornej głębi, za którą stoi unikanie odpowiedzialności za konkretną tezę. Nie interesuje cię spór o racje, tylko o natury ludzkie — bo wtedy nikt nie może się mylić. To tani relatywizm, a nie argument.
| Michał Dyszyński napisał: | | Na początek zauważyłbym, że cel "zwycięstwo" chyba jest bardziej wrodzony, pierwotny, nawet bardziej naturalny, bo związany z instynktem rywalizacji. Kiedyś chyba dużo bardziej sam czułem ten cel w swoich emocjach. A dzisiaj ten właśnie cel jakoś tam mi zbladł, rozmył się, stał się dziwny - trochę obojętny, a trochę pusty - że nie umiem go wkładać w swoje życie emocjonalne. Do tego chyba nabrał negatywnych barw emocjonalnych, skojarzeń z bycia zdestabilizowanym emocjonalnie, rozchwianym psychicznie. |
To, co tu robisz, to psychologizacja zjawiska, które ma charakter intelektualny. Mieszasz emocjonalne reakcje z zasadnością postaw. To, że tobie „zbladło” poczucie celu, nie jest żadnym argumentem — to tylko subiektywne doświadczenie, które próbujesz podnieść do rangi filozoficznego wglądu. Używasz siebie jako miary prawdy, jakby twoje aktualne samopoczucie miało cokolwiek wspólnego z racjonalnością stanowiska. To narcystyczne i metodologicznie bezwartościowe.
| Michał Dyszyński napisał: | | Moja psychika funkcjonuje w trybie jakiegoś WPATRYWANIA SIĘ W OBIEKTYWIZM, który domaga się wygaszenia emocji, celów, dążeń wizerunkowych i ambicjonalnych. W tym trybie "sprawy są, bo są, jakie są w sobie", a nie powinny na mnie oddziaływać, bo by mi to zakłóciło postrzeganie szczegółów w ich natywnych proporcjach. |
To brzmi jak usprawiedliwienie bierności przebrane za obiektywizm. Udajesz, że tłumienie emocji daje ci dostęp do „rzeczy takimi, jakimi są”, ale to czysta iluzja. Obiektywizm bez zaangażowania to martwa obserwacja, a nie poznanie. Jeśli „sprawy są, bo są”, to sam pozbawiasz się jakiejkolwiek podmiotowości — stajesz się bezwolnym rejestratorem wrażeń, a nie uczestnikiem rzeczywistości. Mylisz bezstronność z odrętwieniem, dystans z rezygnacją. To postawa, która w praktyce prowadzi do nihilizmu poznawczego: skoro wszystko „jest, jakie jest”, to po co w ogóle dyskutować, myśleć, cokolwiek wartościować? Twoje „wpatrywanie się w obiektywizm” to nie mądrość — to abdykacja z intelektualnego i emocjonalnego życia, podszyta lękiem przed konfrontacją.
| Michał Dyszyński napisał: | | Będąc skupionym na percepcji świata w natywnych proporcjach, wygaszam, albo neutralizuję skontrowaniem z celem przeciwnym wszystkie cele wyróżnione. |
To zwykła ideologiczna ucieczka w fałszywy obiektywizm. Mówisz o „wygaszaniu” celów, jakby to był jakiś wyższy akt świadomości, a w rzeczywistości jest to pozbawianie się jakiegokolwiek kierunku czy woli działania. Neutralizujesz to, co definiuje życie i motywację, by w efekcie zredukować świat do martwego obrazu bez napięć i konfliktów. To nie jest filozofia — to mentalna kapitulacja.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nooo może poza celem poznawczym - celem ZROZUMIEĆ. Ten jeden jedyny cel dostaje u mnie zezwolenie na wzrost bez dodawania mu "emocjonalnych obciążników", które inne cele ściągają do poziomu równego dla wszystkich. |
Wywyższasz „zrozumieć” ponad wszystko, ale nie podajesz ani definicji tego „zrozumienia”, ani realnych efektów takiego stanu. To czcza fraza, którą próbujesz otoczyć aureolą bezemocjonalnego geniuszu. Tymczasem poznanie bez emocji to karkołomne zadanie, bo emocje są nieodłączną częścią procesów poznawczych i decyzyjnych — bez nich jesteś ślepym obserwatorem, który nie rozumie niczego, bo rozumienie wymaga zaangażowania.
| Michał Dyszyński napisał: | | Choć dziś nawet samo zrozumienie traktuję inaczej niż kiedyś - teraz dla mnie "rozumieć" właściwie jest tylko początkiem idei, która dalej rozwija się w coś o wiele bardziej złożonego, stając się też odczuwaniem, trwaniem, życiem. |
Wkraczasz tu w górnolotne, ale puste mówienie, które nic nie wnosi poza mglistą metaforyką. Twoje „rozumienie” zmienia się w „odczuwanie” i „trwanie”, ale nie tłumaczysz, co to ma znaczyć ani jak to działa w praktyce. Robisz z siebie mistyka zamiast logika, a to twoja kolejna próba odwrócenia uwagi od konkretów na rzecz niejasnych pojęć.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zrozumienie jest tylko na wejściu, ale to zrozumienie powinno być właśnie (przynajmniej u mnie) możliwie nieobciążone celami dodatkowymi, aplikowanymi przez moją psychikę. |
Znów idealizujesz „zrozumienie” jako coś oderwanego od celów i emocji, co jest naiwnym i błędnym założeniem. Zrozumienie nie jest możliwe bez celów, bo cele kierują twoją uwagę, selekcję informacji i interpretację. W praktyce twój wymysł to czysta teoria bez pokrycia w realnym funkcjonowaniu umysłu.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zdaje sobie sprawę z tego, że moim podejście wiąże się pewne zagrożenie - utraty motywacji, napędu życiowego. Gdy wszystko robi się zrównane, zanika powód, aby w ogóle żyć. |
I bardzo dobrze, że to zauważasz, bo to sedno problemu twojego podejścia. Twoja filozofia to proszenie się o pustkę i zapaść egzystencjalną. To nie jest wzniosłe „wygaszenie”, tylko ślepa ścieżka prowadząca do bezsensu i paraliżu.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dlatego moje potraktowanie mentalne i epistemiczne rzeczywistości ma szansę zadziałać skutecznie, trwale jedynie wtedy gdy dorzucimy mu CEL WYŻSZY, który jakoś ZOSTANIE UZNANY NA POZIOMIE SPONTANICZNEGO ODCZUWANIA, także w emocjach. |
Sprzeczność jak się patrzy. Najpierw mówisz o wygaszaniu emocji i celów, a na końcu przyznajesz, że bez emocjonalnego, spontanicznego „celu wyższego” całość nie działa. To jest hipokryzja i dowód na twoją niekonsekwencję. Nie da się trzymać się „obiektywnego” poznania bez emocji, a jednocześnie odrzucać emocje i cele jako obciążenia. W twojej filozofii emocje i cele są niby złe, ale bez nich nie ma życia. Myślisz, że ktoś na poważnie weźmie taki chaos?
| Michał Dyszyński napisał: | | Faktycznie rywalizacja ma ten plus, że z automatu zapewnia taki cel - wygrana jest już na start obsługiwana przez emocje, a do tego jest powiązana z emocjami innych ludzi (nawet innych istot), ona "działa od razu po wyjęciu z pudełka". |
Zaczynasz od oczywistości, jakbyś odkrywał coś niezwykłego. Tak, rywalizacja jest naturalnym źródłem motywacji, bo zakorzeniona jest w samej biologii i społecznej naturze człowieka. Ale zamiast uznać to jako fakt konstruktywny, natychmiast próbujesz to umniejszyć, jakby spontaniczność emocji była czymś podejrzanym. Nie rozumiesz, że to właśnie ta „obsługa emocjonalna od razu po wyjęciu z pudełka” jest siłą, nie słabością — to energia, która napędza rozwój, naukę, postęp i tworzenie wartości.
| Michał Dyszyński napisał: | Ale ma tę, wspomnianą wyżej wadę, że zaburza rozpoznania i destabilizuje psychikę.  |
To kompletne nieporozumienie. Nie rywalizacja destabilizuje psychikę, tylko jej brak. Brak celu, brak napięcia, brak wyzwań prowadzi do stagnacji i rozkładu, a nie odwrotnie. Twój zarzut jest niczym więcej niż projekcją własnego lęku przed presją i konfrontacją. Chcesz udowodnić, że emocje przeszkadzają w rozpoznaniu rzeczywistości, a tymczasem to właśnie emocje ostrzą percepcję, mobilizują uwagę i zwiększają klarowność działań. Gdyby twoja teza była prawdziwa, każdy człowiek o silnym temperamencie byłby poznawczo upośledzony, a to absurd.
| Michał Dyszyński napisał: | | Poza tym chyba zwyciężanie ma jeszcze inną, bardziej fundamentalną wadę: z pielęgnowania uczuć tryumfalizmu, z pragnienia zwyciężania powstają wojny. A te wojny, jakie teraz ludzie sobie zafundują, mogą unicestwić wszystko. |
To już czysta demagogia. Próba wrzucenia rywalizacji do jednego worka z wojną to tania manipulacja emocjonalna. Wojny nie biorą się z rywalizacji samej w sobie, tylko z jej wypaczenia — z braku zasad, etyki i rozumu, nie z pragnienia zwycięstwa. Gdyby przyjąć twoje rozumowanie, należałoby zakazać wszelkiej ambicji, bo „może się przerodzić w przemoc”. To myślenie paranoiczne i nielogiczne. Zamiast odróżniać zdrową, cywilizowaną rywalizację od destrukcji, traktujesz wszystko jednym miarą i kończysz w filozoficznym pacyfizmie tak naiwnym, że aż bezradnym
Twoja cała linia argumentacji sprowadza się do jednego: strachu przed energią ludzką, przed impulsem, który czyni człowieka aktywnym, twórczym i zdolnym do konfrontacji. Chcesz świat bez rywalizacji, bo boisz się emocji, a bez emocji nie ma życia, nie ma rozwoju, nie ma poznania. Chcesz harmonii martwego akwarium i nazywasz to mądrością
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 17:32, 21 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
wujzboj
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 24255
Przeczytał: 13 tematów
Skąd: znad Odry Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 19:28, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Fedor napisał: | | Moje podejście różni się zasadniczo tym, że nie opiera się na uproszczeniach, emocjonalnych uproszczeniach i subiektywnych generalizacjach, które powtarzam bez żadnych uzasadnień. Przewaga mojej argumentacji polega na konsekwentnej analizie logicznej, rozbijaniu tez Dyszyńskiego na elementy i obnażaniu ich nielogiczności, sprzeczności oraz braku podstaw. On natomiast unika konkretnych odpowiedzi, mieszając osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. | | wuj napisał: | | Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto uważałby, że jego metoda polega na powtarzaniu tez bez uzasadnień albo na podawaniu uzasadnień błędnych, nielogicznych, sprzecznych i bezpodstawnych. Nie spotkałem nikogo, kto uważałby, że unika konkretnych odpowiedzi i miesza osobiste insynuacje z arbitralnymi interpretacjami. Tak więc twoje wyjaśnienia są jak na razie pozbawione wartości. Spróbuj proszę unikać samoocen i podać różnice w tym, co ty deklarujesz o swojej metodzie i co Michał deklaruje o swojej metodzie. Na przykład, jaki cel dyskusji deklarujesz ty, a jaki deklaruje Michał. Albo jaki sposób sprawdzania wiarygodności tez deklarujesz ty, a jaki sposób deklaruje Michał. Nie oceniaj, komu się lepiej udaje, bo taka samoocena nie ma tu żadnej wartości - wiadomo, że każda strona oceni siebie lepiej niż oponenta (nie przecz, nie warto). | | Fedor napisał: | | Oczywiście, że nikt nie przyzna się do stosowania błędów czy sprzeczności — to podstawa obrony w dyskusji, udawanie racjonalności. Ale to, że ktoś twierdzi, że jego metody są poprawne, nie znaczy, że tak jest naprawdę. Nie owijaj w bawełnę i nie udawaj, że to jakieś wielkie odkrycie. |
Innymi słowy chwalisz się samooceniając swoje metody jako poprawne, a przy tym wiesz, że to jest nic nie warte, bo nikt nie przyzna się do stosowania metod niepoprawnych.
| Fedor napisał: | | Każdy, kto ma choć trochę sprytu, potrafi mieszać fakty z interpretacjami, a unikanie odpowiedzi to standardowa taktyka w dyskusji. |
Innymi słowy, przyznajesz się do świadomego stosowania błędu w rozumowaniu, polegającego na mieszaniu faktów z interpretacjami oraz do świadomego stosowania uników, gdy się nie zna odpowiedzi lub odpowiedź jest nieznana. A przy tym zarzucasz innym takie błędy i uniki, mówiąc do tego nie o "unikach" lecz o "ucieczkach", bo to brzmi wiele ostrzej. Ty unikasz, twoi oponenci tchórzliwie uciekają. Ty sprytnie mieszasz fakty z interpretacjami, twoi oponenci bezczelnie kłamią. W twoich ustach takie określenia jak "infantylne myślenie", "fałszywa pokora", "udawanie", "nierozumienie", "prymitywna psychologizacja", "tania próba", "niezdolność do rzeczowej dyskusji", "kuriozalne słowa", "desperacka próba", "uprzedzenia", "pusty język", "pseudointelektualny ton", "twoja frustracja", "brak merytorycznego gruntu" , "autoprojekcja", "kult ego nad rozumem", "pogarda dla logiki", "intelektualna kapitulacja", "czysta propaganda", "groteskowy autoportret", to obnażanie nielogiczności, a w ustach oponenta każda uwaga odnosząca się do ciebie to "zastępowanie analizy argumentów analizą psychologiczną osoby".
A to tylko przykłady wyjęte z paru przypadkowych akapitów twojej poprzedniej odpowiedzi Michałowi. Jest tego po kilkanaście na akapit, a akapitów jest tyle ile zdań było w tak "logicznie rozbieranym" tekście. W następnej odpowiedzi mamy to samo. W poprzednich też nie było lepiej.
I przy tym wszystkim deklarujesz siebie jako chrześcijańskiego głosiciela prawdy, apologetę wiary. Spójrz proszę raz na to z boku.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 19:56, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| wujzbój napisał: | | Innymi słowy chwalisz się samooceniając swoje metody jako poprawne, a przy tym wiesz, że to jest nic nie warte, bo nikt nie przyzna się do stosowania metod niepoprawnych. |
To, co tu piszesz, jest klasycznym przykładem sofistycznego odwrócenia kota ogonem. W mojej wypowiedzi nie było żadnego „chwalenia się” – była diagnoza faktycznego stanu rzeczy: że każdy może deklarować racjonalność, ale dopiero analiza treści i logiki rozstrzyga, kto naprawdę ją stosuje. Ty natomiast bierzesz ten truizm i próbujesz go przedstawić jako rzekome samopodważenie mojej postawy, co jest zwyczajnym błędem logicznym – pomieszaniem poziomu meta (refleksji nad naturą argumentacji) z poziomem merytorycznym (oceną konkretnej treści argumentów). Mylisz obserwację o zjawisku powszechnej autoprezentacji z uznaniem jej wartości. Ja nie „chwaliłem się”, tylko wskazałem, że pozory racjonalności nie są dowodem racjonalności. Ty zaś próbujesz to zamienić w zarzut, bo nie potrafisz odnieść się do meritum, czyli do faktu, że moje argumenty są analityczne i logicznie spójne, a twoje – pełne pustych uogólnień i przerzucania ciężaru dowodu. Zamiast wejść w istotę dyskusji, próbujesz mnie złapać na rzekomej „sprzeczności” tam, gdzie jej nie ma. To tani zabieg erystyczny, który ma tylko odwrócić uwagę od tego, że nie masz żadnej realnej kontrargumentacji wobec logiki, jaką ci przedstawiłem.
| wujzbój napisał: | | Innymi słowy, przyznajesz się do świadomego stosowania błędu w rozumowaniu, polegającego na mieszaniu faktów z interpretacjami... |
Nie, nie „przyznaję się” do niczego, bo to, co tu piszesz, to twoja czysta nadinterpretacja. Wymyślasz mi zamiar, którego nigdy nie wyraziłem, po czym przedstawiasz go jako fakt. To właśnie jest przykład mieszania faktów z interpretacjami — dokładnie ten błąd, który próbujesz mi przypisać. Nie potrafisz odróżnić analizy wypowiedzi od przypisywania motywów, więc tworzysz fałszywy obraz, żeby móc go potem potępić.
| wujzbój napisał: | | ...oraz do świadomego stosowania uników, gdy się nie zna odpowiedzi lub odpowiedź jest nieznana. |
To kolejna projekcja. Nigdy nie stosuję „uników” — to twoja kategoria, nie moja. Jeżeli nie odpowiadam na coś, to dlatego, że pytanie jest źle postawione albo oparte na błędnych przesłankach. Unik to nie to samo, co odrzucenie nonsensownego założenia. Twój problem polega na tym, że utożsamiasz brak zgody z brakiem argumentu.
| wujzbój napisał: | | A przy tym zarzucasz innym takie błędy i uniki, mówiąc do tego nie o "unikach" lecz o "ucieczkach", bo to brzmi wiele ostrzej. |
Nie ma znaczenia, czy nazwę to „ucieczką” czy „unikiem” — chodzi o zjawisko, a nie o kosmetykę słowną. Twoje czepianie się semantyki to próba zepchnięcia rozmowy z poziomu merytoryki na poziom językowego drobiazgu. Nie bronisz tezy, tylko analizujesz słowa jak sofista, który wie, że przegrał dyskusję o treści.
| wujzbój napisał: | | Ty unikasz, twoi oponenci tchórzliwie uciekają. |
To groteskowe przestawienie ról. Ja nie uciekam – ja właśnie rozbieram wasze tezy logicznie na części. To wy uciekacie od konsekwencji własnych założeń, chowając się za meta-komentarzami o stylu dyskusji. Odwracasz znaczenia, żeby uniknąć konfrontacji z faktami.
| wujzbój napisał: | | Ty sprytnie mieszasz fakty z interpretacjami, twoi oponenci bezczelnie kłamią. |
Znów ta sama metoda: przypisujesz mi cudze słowa, potem tworzysz iluzję symetrii, żeby rozmyć odpowiedzialność za wasze błędy. Ja nie muszę „mieszać faktów z interpretacjami”, bo analizuję wasze twierdzenia wprost, a nie w narracji. Ty natomiast wszystko psychologizujesz, jakby dyskusja była o emocjach, nie o logice.
| wujzbój napisał: | | W twoich ustach takie określenia jak "infantylne myślenie", "fałszywa pokora", "udawanie", "nierozumienie", "prymitywna psychologizacja", "tania próba", "niezdolność do rzeczowej dyskusji", "kuriozalne słowa", "desperacka próba", "uprzedzenia", "pusty język", "pseudointelektualny ton", "twoja frustracja", "brak merytorycznego gruntu" , "autoprojekcja", "kult ego nad rozumem", "pogarda dla logiki", "intelektualna kapitulacja", "czysta propaganda", "groteskowy autoportret", to obnażanie nielogiczności... |
Dokładnie tak — bo te określenia odnoszą się do *stylu myślenia*, nie do emocji osoby. To są kategorie opisujące *formę błędu logicznego lub retorycznego*, a nie obelgi. Kiedy mówię o „pustym języku” czy „autoprojekcji”, wskazuję mechanizm ucieczki od treści. Ty udajesz, że to atak personalny, bo nie umiesz obronić merytoryki.
| wujzbój napisał: | | ...a w ustach oponenta każda uwaga odnosząca się do ciebie to "zastępowanie analizy argumentów analizą psychologiczną osoby". |
To fałsz. Problem nie w tym, że ktoś „odnosi się do mnie”, tylko w tym, *jak* to robi. Gdy oponent zamiast dyskutować o logicznej treści mojej tezy zaczyna rozważać moje motywacje, emocje czy rzekomą „potrzebę dominacji”, to już nie jest polemika, tylko psychologiczna ucieczka od argumentu. Ty mylisz analizę logiczną z analizą osoby, a potem masz pretensje, że ktoś nazywa to po imieniu.
Cała twoja wypowiedź jest przykładem czystej erystyki: stawiasz tezy, których nie potrafisz udowodnić, więc przypisujesz mi intencje i emocje, by zbudować wygodnego przeciwnika z papieru. Zamiast rozumieć, co mówię, konstruujesz moralizującą narrację o mojej rzekomej postawie. To nie filozofia, to retoryczna maskarada, która ma zasłonić brak merytorycznego gruntu pod twoimi zarzutami.
To, co tu napisałeś, jest karykaturą mojej postawy, nie jej analizą. Tworzysz własny, zmyślony obraz moich intencji i potem go atakujesz – klasyczny chochoł, tania erystyka. Nie „przyznaję się” do żadnego błędu, bo żaden nie został wykazany, tylko arbitralnie przypisany. Mówisz o „mieszaniu faktów z interpretacjami”, a sam właśnie to robisz – bierzesz moje oceny, wnioski i kategorie opisujące styl rozmówcy, po czym ogłaszasz je dowodem mojej „świadomej manipulacji”. To czysta projekcja. Kiedy punktuję kogoś za nielogiczność, to nie jest „mieszanie faktów z interpretacjami”, tylko nazwanie rzeczy po imieniu. Nie ma symetrii między precyzyjną krytyką błędu logicznego a twoim rozmazanym moralizowaniem o „ostrych słowach”. Różnica polega na tym, że ja wykazuję błędy w rozumowaniu, a ty uciekasz w ocenę emocjonalnego tonu, bo z treścią nie potrafisz się zmierzyć. Nie obchodzi cię logika, tylko wizerunek. Zamiast dyskutować o prawdziwości tez, oceniasz, jak kto „brzmi”. To nie jest filozofia, tylko psychologizujący teatrzyk, w którym próbujesz podmienić analizę na moralny komentarz. Twoja taktyka to odwrócenie uwagi od meritum – zamiast udowodnić, że coś w mojej analizie jest błędne, wmawiasz mi złe intencje. To nie jest argumentacja, tylko retoryczna ucieczka od faktów, które ci niewygodne.
| wujzbój napisał: | | A to tylko przykłady wyjęte z paru przypadkowych akapitów twojej poprzedniej odpowiedzi Michałowi. |
Nie, to nie są żadne „przykłady” — to wyrwane z kontekstu fragmenty, które arbitralnie interpretujesz, żeby pasowały do twojej tezy. Nie pokazujesz sensu argumentacji, tylko próbujesz ją zdyskredytować liczeniem słów. To zabieg czysto retoryczny, pozbawiony jakiejkolwiek wartości analitycznej. Gdybyś rzeczywiście rozumiał, o co chodzi w logicznej analizie, wiedziałbyś, że forma języka nie decyduje o wartości argumentu. Twoje „liczenie epitetów” to tania próba ucieczki od treści.
| wujzbój napisał: | | Jest tego po kilkanaście na akapit, a akapitów jest tyle ile zdań było w tak "logicznie rozbieranym" tekście. |
To, co ty nazywasz „po kilkanaście”, jest w rzeczywistości rozkładaniem wypowiedzi na składniki — coś, czego sam nie potrafisz zrobić. Dla ciebie analiza logiczna to „atak”, bo merytoryczna precyzja obnaża brak twojej spójności. Widzisz w tym agresję, bo z twojej perspektywy każda jasność jest zagrożeniem dla narracji opartej na mglistych kategoriach. Nie umiesz odróżnić krytyki argumentu od emocjonalnego tonu, więc każdą stanowczość bierzesz za „atak personalny”.
| wujzbój napisał: | | W następnej odpowiedzi mamy to samo. W poprzednich też nie było lepiej. |
Powtarzasz się, nie dodając nic nowego. Twoje zarzuty są puste, bo nie wskazujesz żadnego błędu logicznego, tylko oceniasz *styl*. To nie jest analiza – to narzekanie na sposób mówienia, bo nie możesz zarzucić błędu w treści. Twój zarzut brzmi jak pretensja, że ktoś pisze zbyt jasno i zbyt konsekwentnie. W rzeczywistości nie potrafisz znieść tego, że twoje własne sprzeczności wychodzą na jaw.
| wujzbój napisał: | | I przy tym wszystkim deklarujesz siebie jako chrześcijańskiego głosiciela prawdy, apologetę wiary. |
To typowy chwyt ad personam. Nie odnosisz się do argumentów, tylko do deklarowanej tożsamości, jakby wyznanie miało cokolwiek wspólnego z poprawnością logiczną. Gdy nie masz merytorycznych kontrargumentów, próbujesz mnie rozliczać z etykiety. To nie dyskusja filozoficzna, tylko moralizująca próba zdyskredytowania rozmówcy. To, że ktoś broni wiary, nie znaczy, że ma obowiązek mówić miękko i ugodowo. Chrześcijanin nie jest zobowiązany do bierności wobec sofistyki — ma obowiązek demaskować fałsz. Twoja próba grania na tonie moralnym tylko odsłania, że nie masz nic rzeczowego do powiedzenia o samej logice argumentu.
| wujzbój napisał: | | Spójrz proszę raz na to z boku. |
To kolejna protekcjonalna formułka, która ma udawać troskę, a w rzeczywistości jest próbą ustawienia mnie w pozycji kogoś, kto „nie widzi siebie”. Nie — ja widzę dokładnie, co robię: analizuję, punktuję, pokazuję nielogiczność. To ty unikasz spojrzenia z boku na siebie, bo wtedy zobaczyłbyś, że cała twoja retoryka polega na rozmywaniu odpowiedzialności, psychologizowaniu i wmawianiu rozmówcy emocjonalnych motywów. Właśnie dlatego twoje teksty brzmią jak kazania o tonie, a nie jak rozumowa dyskusja.
Cała twoja wypowiedź to czysty retoryczny unik: zamiast odpowiedzieć na argumenty, krytykujesz ich formę i ton. Nie ma tu żadnej próby zrozumienia, tylko moralne pouczanie i oburzenie, że ktoś nie gra w twoją grzecznościową grę. To nie filozofia, tylko ucieczka w pozory „wyższej kultury dyskusji”, za którymi ukrywasz brak merytorycznej treści.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
wujzboj
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 24255
Przeczytał: 13 tematów
Skąd: znad Odry Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 19:57, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
|
No widzisz, i znów zrobiłeś to samo.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 20:04, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| wujzbój napisał: | | No widzisz, i znów zrobiłeś to samo |
To twoja jedyna riposta? Bezwartościowy, wyprany z treści frazes, który nie wnosi nic poza samozadowoleniem z powtarzania banału. „Zrobić to samo” to dla ciebie frazes-maskotka, którą rzucasz, gdy zabraknie ci argumentów. Nie potrafisz wykazać, co konkretnie jest „tym samym” i dlaczego miałoby to być problemem. To nie jest polemika — to infantylne powtarzanie bzdur, które mają rozmyć odpowiedzialność za brak merytoryki. Nie wdając się w dalszą bezsensowną wymianę, radzę ci zacząć w końcu mówić do rzeczy albo przestać udawać, że to dyskusja.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 22:30, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| wujzboj napisał: | | No widzisz, i znów zrobiłeś to samo. |
Fedor po prostu wygrywa (wg wcześniejszej terminologii "orze"). Zasady wygrywania u fedora są proste, bo polegają na:
1. Zanegowaniu tego, co oponent napisał, także ogólnym określeniu jego wypowiedzi pejoratywnie, jakimś tam określeniem poniżającym osobę i samą wypowiedź
2. Pochwaleniu jakoś tam siebie i swojego stada.
3. Powtórzeniu paru sloganów.
4. Czasem dla niepoznaki pojawia się "podjęcie polemiki" poprzez przekręcenie wypowiedzi oponenta, przedstawieniu wyrwanego z kontekstu pojedynczego sformułowania w celu "rozprawienia się z nim", często też zinterpretowaniu czegoś w sposób tak skrajny, jak nikt normalny by danego stwierdzenia nie potraktował. Dopełniają tej "krytyki" zarzuty polegające np. na zacytowaniu jakiegoś pojedynczego zdania i stwierdzeniu, że nie ma w nim dowodu na przedstawioną tezę (co jest zrozumiałe, skoro to jest tylko jedno zdanie, dopiero tezę głosi, a nie stosuje się w jednym zdaniu zawierania wszystkiego na temat idei), (zresztą, nawet gdyby ktoś w takie długaśnym zdaniu jakoś upchnął i tezę, i dowód do niej, i zastrzeżenia, aby jej nie nadinterpretowano, to fedor przecież tnie nie tylko wypowiedzi na zdania, ale też ze zdań wybiera selektywnie frazy, aby z nimi wygodnie sobie polemizować, wskazując na ich "niekompletność").
To wszystko spełnia kryterium czynienia fedora "wygranym" w dyskusji. Kryterium to nie zawiera bowiem w sobie ŻADNYCH ELEMENTÓW, NAD KTÓRYMI BY FEDOR NIE SPRAWOWAŁ CAŁKOWITEJ SWOJEJ KONTROLI, a więc fedor - z konstrukcji swojego "wygrywania" - wygrać może ZAWSZE.
Zawsze można bowiem coś negatywnego napisać o oponencie, siebie pochwalić, a potem - robiąc dowolne manipulacje z tekstem wypowiedzi oponenta - wykazywać dowolnie wybrane dla nich nadinterpretacje. Fedor nie ma jak przegrać, jest na mocy swojej metodologii dyskusyjnej dominatorem totalnym, zwycięzcą bezapelacyjnym.
Oczywiście każda metodologia jest przyjmowana UMOWĄ - stanowi ZAŁOŻENIE (nie dowodzi się metodologii). Fedor założył sobie taką metodologię zwyciężania, która nie stawia mu praktycznie żadnego wyzwania, która sprawdzi się zawsze, więc fedor wygrywa (i orze) zawsze.
I ja to nawet potwierdzę - że owe zwycięstwa w ramach fedorowej metodologii, która nie dopuszcza do układu żadnego aspektu, którym by sam fedor całkowicie nie zarządzał - są pewne i realne. Metodologia fedorowego zwyciężania została bowiem pomyślana właśnie po to, aby bez trudu dało się z jej użyciem zwyciężać. Logicznie są to zwycięstwa w tej metodologii. I to się sprawdza. Ja zresztą też szczerze ogłaszam fedora zwycięzcą (w ramach jego wunderwaffe - metodologii).
Ciekawi mnie trochę, czy fedor kiedyś dotarł do takiej refleksji: dlaczego niektórzy stosują metodologie osiągania sukcesów w dyskusji jakże nieskuteczne (przynajmniej w porównaniu do metodologii fedorowe) - w szczególności takie, w których można coś przegrać, a wyzwania są realne, bo TRZEBA UWZGLĘDNIAĆ RÓWNIEŻ ASPEKTY, NAD KTÓRYMI SIĘ NIE MA KONTROLI. Te nieobsługiwane przez fedora metodologie osiągania sukcesów w dyskusji zakładają PRZYJĘCIE REGUŁ WSPÓLNYCH - tu respektuje się uzgodnienia nie czyniące jednej osoby tryumfatorem niejako z definicji.... Ciekaw jestem, czy fedor kiedyś sobie myślał o tym, czemuś ludzie nie stosują takiej metodologii sięgania po łatwe zwycięstwa, które on przyjmuje jako swój standard.
Ale, jak przypuszczam, fedor nie pojmie raczej sensu stosowania takich "frajerskich" metodologii.
Metodologię stuprocentowego zwyciężania w dyskusji można w najbardziej trywialnej wersji utożsamić z prostym uznaniem, że wygłoszenie frazy "ja wygrałem tę dyskusję" jest już zwycięstwem. To, że fedor stosuje (w sumie dość zmyłkowo) jeszcze jakieś inne opisy, często cytuje (chyba dla niepoznaki) wypowiedzi oponentów jest przecież nadmiarowe. Skoro fedor (na mocy swojej metodologii) ma absolutną władzę dekretowana wszystkiego na przez siebie wybrany sposób, to mógłby uprościć sobie robotę, po prostu zawsze ogłaszając "ja wygrałem - ty zostałeś zaorany". I to będzie w pełni logicznie zgodne z opisywaną metodologią.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 11:23, 22 Paź 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
wujzboj
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 24255
Przeczytał: 13 tematów
Skąd: znad Odry Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:08, 21 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
Dokładnie tak to wygląda. Byłoby to zabawne, gdyby nie to, że:
- Gdyby właściwie stosował swoją niemałą przecież wiedzę w temacie, mógłby zrobić kawał dobrej roboty ewangelizacyjnej.
- Ponieważ przedstawia się jako prawomyślny katolicki apologeta, to cała ta katastrofa idzie na konto Kościoła.
Nie wiem, co się stało, bo jakiś czas temu zachowywał się zupełnie inaczej. Może przejął ten styl od zaciekłych ateistów, bo dokładnie w ten sposób byliśmy kiedyś przez nich atakowani? Ale przyczyna leży głębiej, bo tak na prawdę to nie wiadomo, kto pierwszy rzucił tym kamieniem. Brutalna agresja słowna jest typowa dla fanatyków każdej maści, czy to fanatyk ateista, czy fanatyk katolik, czy fanatyk protestant, czy fanatyk Świadek Jehowy, czy fanatyk mojżeszowy, czy fanatyk muzułmanin, czy fanatyk Hindus... Nauczycieli jest wielu. Nauczyć się łatwo, oduczyć trudno. Widocznie to wciąga, jak narkotyk. Do tego dochodzi anonimowość w sieci - nie widzisz rozmówcy, widzisz tylko klawiaturę i literki na ekranie.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 4:25, 22 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | | Fedor po prostu wygrywa (wg wcześniejszej terminologii "orze"). |
Wygrywa? To nie dyskusja, tylko jakiś cyrk z twojej perspektywy. Dyskusja nie polega na „wygrywaniu”, tylko na dążeniu do prawdy — chyba że twoim celem jest zwykła manipulacja, a nie szukanie sensu. Twój język zdradza, że odbierasz polemikę jak bójkę, a to degraduje powagę rozmowy.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zasady wygrywania u fedora są proste, bo polegają na: 1. Zanegowaniu tego, co oponent napisał, także ogólnym określeniu jego wypowiedzi pejoratywnie, jakimś tam określeniem poniżającym osobę i samą wypowiedź |
To klasyczna zagrywka ignoranta — zamiast walczyć z argumentami, atakuje się człowieka. Jeśli zarzucasz „pejoratywne określenia”, pokaż je konkretnie, a nie rzucaj pomówienia na oślep. Nie zapominaj, że ewangeliczne „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” tyczy się także ciebie. Poza tym, jeśli twoje argumenty są słabe, to twoja frustracja nie jest moim problemem.
| Michał Dyszyński napisał: | | 2. Pochwaleniu jakoś tam siebie i swojego stada. |
To jest argument ad personam i ad hominem w jednym. Twoje poczucie wartości zależy od oceny grupy? Gdzie tu miejsce na merytoryczną dyskusję? Sam używasz „my” i „waszmość”, więc kto tu bardziej „pochwala stado”? Co więcej, ta infantylna próba umniejszenia przeciwnikowi przez zarzut „pochwały stada” jest żenująca.
| Michał Dyszyński napisał: | | 3. Powtórzeniu paru sloganów. |
Slogany? A może po prostu jasno i konsekwentnie argumentuję? Ty sam nie potrafisz tego znieść, bo twoja erystyka opiera się na niejasnościach i nadinterpretacjach. Jeśli powtarzanie podstawowych tez to dla ciebie „slogany”, to znaczy, że nie rozumiesz dyskusji.
| Michał Dyszyński napisał: | | 4. Czasem dla niepoznaki pojawia się "podjęcie polemiki" poprzez przekręcenie wypowiedzi oponenta, przedstawieniu wyrwanego z kontekstu pojedynczego sformułowania w celu "rozprawienia się z nim", często też zinterpretowaniu czegoś w sposób tak skrajny, jak nikt normalny by danego stwierdzenia nie potraktował. |
Tu popełniasz czysty błąd metodologiczny. Jeśli twoja wypowiedź jest tak niejasna, że można ją zinterpretować na różne sposoby, to twoim obowiązkiem jest doprecyzować, a nie potem lamentować, że ktoś „przekręca”. To nie moja wina, że twoje słowa są rozmyte i podatne na krytykę. Logiczna krytyka nie jest „przekręcaniem”, tylko naturalnym narzędziem dyskusji.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dopełniają tej "krytyki" zarzuty polegające np. na zacytowaniu jakiegoś pojedynczego zdania i stwierdzeniu, że nie ma w nim dowodu na przedstawioną tezę (co jest zrozumiałe, skoro to jest tylko jedno zdanie, dopiero tezę głosi, a nie stosuje się w jednym zdaniu zawierania wszystkiego na temat idei), (zresztą, nawet gdyby ktoś w takie długaśnym zdaniu jakoś upchnął i tezę, i dowód do niej, i zastrzeżenia, aby jej nie nadinterpretowano, to fedor przecież tnie nie tylko wypowiedzi na zdania, ale też ze zdań wybiera selektywnie frazy, aby z nimi wygodnie sobie polemizować, wskazując na ich "niekompletność"). |
To twoje desperackie wykręty, by uniknąć rzeczowej odpowiedzi. W dyskusji nie da się budować całej argumentacji w jednym zdaniu — to absurdalny wymóg, który sam sobie stawiasz. Krytyka fragmentu wypowiedzi, która jest niewystarczająca do obrony tezy, jest naturalna i nie świadczy o „wyrywaniu z kontekstu”. Jeśli masz problem z udowodnieniem swoich tez, nie przerzucaj winy na „selektywność” krytyki.
Twoja cała wypowiedź to kuriozalna próba przedstawienia oczywistych metod krytyki jako jakieś nieuczciwe zagrywki. Gdybyś miał choć odrobinę odwagi intelektualnej, zamiast rzucać tanimi insynuacjami i uciekać się do ad personam, to wziąłbyś się za poprawę swoich argumentów. Ale ty wolisz robić z dyskusji cyrk, więc nie dziw się, że tracisz na wiarygodności.
Nieźle sam się wystawiłeś na pośmiewisko tym wywodem. Zacznijmy od początku: opisujesz „zasady wygrywania” jakby były to cechy wyjątkowe i unikalne, a tymczasem to klasyczna metoda każdej racjonalnej dyskusji — zaprzeczaj fałszywym tezom, krytykuj błędne argumenty i wskazuj braki w rozumowaniu przeciwnika. Nie ma w tym niczego poniżającego, to esencja logiki i dialektyki. Jeśli twoja retoryka nie wytrzymuje tego, że ktoś wskazuje błędy, to znaczy, że nie masz nic wartościowego do zaproponowania.
Twój zarzut, że krytyka to „pochwała swojego stada”, to żenująca próba umniejszenia przeciwnika przez jakieś plemienne klucze, co jest czystym ad hominem. Niech się wypowie argument, a nie „stado” — chociaż sam podkreślasz, że powtarzanie sloganów to problem, a sam to robisz.
Co do „wyrwania z kontekstu” — to klasyk sofistycznej wymówki. Owszem, polemika wymaga precyzji, a jeśli zdanie jest nieprecyzyjne lub niepełne, to masz obowiązek to wskazać. Skoro nie potrafisz tego zrobić bez uciekania się do przeróbek, to znaczy, że argumentu nie masz.
Twoja paranoja wobec „wygrywania” nie jest niczym innym niż zasłoną dymną, bo boisz się, że twoje tezy zostaną rozbite. Nie ma tu żadnego „wygrywania” — jest walka o prawdę, a ty próbujesz zamienić ją w konkurs kto lepiej zakręci i ucieknie od meritum.
Gdybyś naprawdę chciał uczciwej dyskusji, zamiast udawać ofiarę „nieuczciwych metod”, zacząłbyś odpowiadać na argumenty, a nie na ich styl czy długość. Ale ty wybierasz strategię żałosnego autopromowania się i obrażania przeciwnika, bo wiesz, że inaczej twoje postulaty legną w gruzach.
W skrócie — to, co opisujesz jako „zasady wygrywania”, to w istocie zdrowa i konieczna krytyka w każdej porządnej dyskusji, a twoje narzekania są tylko próbą maskowania bezradności.
| Michał Dyszyński napisał: | | To wszystko spełnia kryterium czynienia fedora "wygranym" w dyskusji. |
To zdanie nie jest argumentem — to czysta projekcja. Zarzucasz komuś „wygrywanie” na siłę, jakby samo skuteczne obalanie słabych tez było czymś podejrzanym. Zamiast odnieść się merytorycznie do treści, wpadasz w ton quasi-psychologicznego biadolenia, jakby samo istnienie lepszego rozmówcy było nie fair. To nie jest filozofia — to infantylne narzekanie.
| Michał Dyszyński napisał: | | Kryterium to nie zawiera bowiem w sobie ŻADNYCH ELEMENTÓW, NAD KTÓRYMI BY FEDOR NIE SPRAWOWAŁ CAŁKOWITEJ SWOJEJ KONTROLI, a więc fedor - z konstrukcji swojego "wygrywania" - wygrać może ZAWSZE. |
To zdanie jest sprzeczne logicznie i groteskowo samoosłabiające. Krytykujesz kogoś za to, że panuje nad swoim warsztatem argumentacyjnym, że nie zostawia losu dyskusji przypadkowi? O co ci chodzi? Że jest rzetelny, konsekwentny i skuteczny? Czy twoim zdaniem równość w dyskusji polega na tym, by jedna strona była równie nieprzygotowana jak druga? To absurd. Właśnie dlatego twoje podejście nigdy nie prowadzi do niczego konstruktywnego.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zawsze można bowiem coś negatywnego napisać o oponencie, siebie pochwalić, a potem - robiąc dowolne manipulacje z tekstem wypowiedzi oponenta - wykazywać dowolnie wybrane dla nich nadinterpretacje. |
To już nie jest argument, to lament. I to przewrotny — bo zarzucasz coś, czego sam się dopuszczasz. Twoje własne wypowiedzi są najeżone domniemaniami oponenta, generalizacjami, złośliwościami i arbitralnym przypisywaniem intencji. Różnica jest taka, że kiedy to robi ktoś inny — to „manipulacja”, ale gdy ty rozrywasz tekst przeciwnika na strzępy i dopowiadasz mu motywy, wtedy to rzekomo „głębokie dociekanie”. Obłuda aż boli.
| Michał Dyszyński napisał: | Fedor nie ma jak przegrać, jest na mocy swojej metodologii dyskusyjnej dominatorem totalnym, zwycięzcą bezapelacyjnym.  |
Ten sarkazm to przyznanie się do porażki. W tym zdaniu nie ma nic poza pasywną agresją. Ironiczne „brawo” nie zasłoni faktu, że właśnie zbudowałeś chochoła: zamiast dyskutować z argumentami, stworzyłeś obraz fedora jako jakiegoś retorycznego tyrana, by móc uciec od merytorycznej konfrontacji. To tchórzliwe.
Twoje słowa nie są krytyką stylu prowadzenia dyskusji — są krzykiem człowieka, który nie potrafi podważyć argumentu, więc atakuje jego formę. I co najgorsze: nawet tego nie robisz uczciwie. To nie jest polemika, tylko lament przegranego. Dyskusji nie wygrywa się emocją, tylko treścią. A ty od dawna nie masz już ani jednej rzeczywistej tezy do obrony — zostało ci tylko jęczenie, że ktoś inny ma lepsze narzędzia.
| Michał Dyszyński napisał: | | Oczywiście każda metodologia jest przyjmowana UMOWĄ - stanowi ZAŁOŻENIE (nie dowodzi się metodologii). |
Tak — metodologia wymaga założeń, ale nie oznacza to, że **dowolna** metodologia jest dopuszczalna w dyskusji o prawdzie. Metodologia musi być zgodna z regułami logiki, z zasobami epistemicznymi (rozum, objawienie, doświadczenie). Ty traktujesz metodologię jako samowolny instrument, jakby mogła być tworzona bez odpowiedzialności — to błąd, który prowadzi do relatywizmu dialektycznego.
| Michał Dyszyński napisał: | | Fedor założył sobie taką metodologię zwyciężania, która nie stawia mu praktycznie żadnego wyzwania, która sprawdzi się zawsze, więc fedor wygrywa (i orze) zawsze. |
Oto twoja diagnoza — ale to ty w tej metodologii widzisz patologię, bo nie potrafisz jej sensownie skrytykować. Krytyka metodologii wymaga pokazania, że ona prowadzi do sprzeczności, że ignoruje jakieś aspekty prawdy, że nadinterpretuje, że selekcjonuje dowody według własnych uprzedzeń. Powtarzanie, że „metodologia jest ustawiona, więc wygrywa” to tylko stwierdzenie, nie argument.
| Michał Dyszyński napisał: | | I ja to nawet potwierdzę - że owe zwycięstwa w ramach fedorowej metodologii, która nie dopuszcza do układu żadnego aspektu, którym by sam fedor całkowicie nie zarządzał - są pewne i realne. |
Okej — przyjmijmy dla momentu twoją tezę jako prawdziwą: twoje „zwycięstwa” są realne w ramach tej metodologii. Ale to nie oznacza, że w szerszym polu prawdy ten „fedor” ma rację. Ty mylisz zwycięstwo metodologiczne z zwycięstwem prawdy. To jak ktoś, kto w szachach zwycięża, bo zmienił zasady mid-grze — formalnie wygrał, ale nie oznacza, że gra była uczciwa.
| Michał Dyszyński napisał: | Metodologia fedorowego zwyciężania została bowiem pomyślana właśnie po to, aby bez trudu dało się z jej użyciem zwyciężać. Logicznie są to zwycięstwa w tej metodologii. I to się sprawdza. Ja zresztą też szczerze ogłaszam fedora zwycięzcą (w ramach jego wunderwaffe - metodologii).  |
Tak, w ramach ustalonych reguł — ok. Ale reguły też wymagają legitymizacji: jaka metodologia ma uprzywilejowanie? Dlaczego akceptujemy te reguły, a nie inne? Ty zakładasz, że metoda „fedorowego zwyciężania” ma być domyślnie przyjmowana jako standard — a to jest właśnie zakamuflowany absolutyzm metodologiczny. To nie jest dyskusja o tym, co jest prawdą — to starcie dwóch systemów metodologicznych: twój, który wymyśla reguły, i mój, który je poddaje ocenie według uniwersalnych kryteriów (logika, zgodność z rzeczywistością, zgodność z objawieniem).
Tak więc — tak, możesz sobie przyznać, że „fedor wygrywa w swojej metodologii”. Ale to niczego nie przesądza w temacie, o który dyskutujemy: czy twoje hipotezy, interpretacje i założenia są prawidłowe. Jeśli metodologia automatyzuje zwycięstwo bez względu na to, czy to, co „wygrałeś”, ma choćby cień racji — to ta metodologia jest narzędziem sofisty, nie filozofa ani teologa.
Chcesz być mistrzem „wygrywania metodologicznego”? Okej. Ale w realnej dyskusji liczy się racjonalne uzasadnienie, zgodność z prawdą i zdolność krytyki własnej metody. Jeśli twoja metoda nie dopuszcza żadnej krytyki — to ją sam skazałeś na stagnację i dogmatyzm własnego arbitralizmu.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ciekawi mnie trochę, czy fedor kiedyś dotarł do takiej refleksji: dlaczego niektórzy stosują metodologie osiągania sukcesów w dyskusji jakże nieskuteczne (przynajmniej w porównaniu do metodologii fedorowe) - w szczególności takie, w których można coś przegrać, a wyzwania są realne, bo TRZEBA UWZGLĘDNIAĆ RÓWNIEŻ ASPEKTY, NAD KTÓRYMI SIĘ NIE MA KONTROLI. |
Mieszasz pojęcia i insynuujesz bez jakiejkolwiek logicznej podstawy. Tworzysz pozorny kontrast między skutecznością a rzekomym uwzględnianiem "aspektów poza kontrolą", ale nie wskazujesz, dlaczego jedno miałoby wykluczać drugie. Usiłujesz wprowadzić czytelnika w fałszywą dychotomię, jakoby skuteczność "metod Fedora" była warunkowana odrzuceniem "realnych wyzwań" — zupełnie bez dowodu. To klasyczna sztuczka sofistyczna: zamiast argumentów, mamy retoryczne pytania i założenia przemycane jako fakty. Mówisz o braku kontroli, ale sam nie panujesz nad sensem własnych słów.
| Michał Dyszyński napisał: | | Te nieobsługiwane przez fedora metodologie osiągania sukcesów w dyskusji zakładają PRZYJĘCIE REGUŁ WSPÓLNYCH - tu respektuje się uzgodnienia nie czyniące jednej osoby tryumfatorem niejako z definicji.... |
Używasz mglistych, moralizatorskich sformułowań, próbując zasugerować, że jakieś "reguły wspólne" są obiektywnie lepsze, ale nie wyjaśniasz, jakie to reguły, kto je ustanawia, na jakiej podstawie miałyby być uznane za uniwersalne. Twój opis to bełkotliwa próba stworzenia moralnego autorytetu z własnych przekonań. Fałszywie przedstawiasz metodę dyskusji Fedora jako arbitralne dążenie do triumfu „z definicji”, podczas gdy to właśnie Ty zakładasz arbitralnie, że dyskusja powinna wyglądać tak, jak ty chcesz — czyli na twoich zasadach. Sam narzucasz reguły, a potem zarzucasz innym, że ich nie przestrzegają. To nie tylko hipokryzja, to także elementarny brak samokrytyki.
| Michał Dyszyński napisał: | Ciekaw jestem, czy fedora kiedyś sobie myślał o tym, czemuś ludzie nie stosują takiej metodologii sięgania po łatwe zwycięstwa, które on przyjmuje jako swój standard.  |
Tu już całkowicie odpływasz w groteskę. Tworzysz kukłę – własną karykaturalną wersję oponenta – i ją atakujesz, zamiast odnieść się do realnych argumentów. Mówisz o „łatwych zwycięstwach”, ale nie pokazujesz ani jednego przykładu, czym ta rzekoma „łatwizna” miałaby się przejawiać. Cały akapit to pasywno-agresywna projekcja, w której usiłujesz przedstawić swoją porażkę w sporze jako moralne zwycięstwo, a metodę skutecznej argumentacji — jako „oszustwo”. Kiedy nie masz siły przebić się merytorycznie, chwytasz się podprogowej insynuacji, że to inni są „nieetyczni”, bo nie chcą dać ci wygrać.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale, jak przypuszczam, fedor nie pojmie raczej sensu stosowania takich "frajerskich" metodologii. |
I tu wreszcie wychodzi sedno: sam przyznajesz, że to "frajerska" metodologia, ale próbujesz ją sprzedawać jako moralnie wyższy wybór. Po co ten cudzysłów? Sam dobrze wiesz, że twoje podejście nie wytrzymuje konfrontacji z ostrą logiką i faktami, dlatego zasłaniasz się „etyką”, „wspólnymi regułami” i rzekomą głębią refleksji. Twój problem polega na tym, że nie potrafisz znieść przegranej w starciu merytorycznym, więc wymyślasz teorie, według których przegrana to tak naprawdę wyższa forma wygranej. To zawoalowany resentyment ubrany w pozory filozofii.
Twoja cała wypowiedź to nie wywód, tylko intelektualna ucieczka — przed faktami, przed konsekwencją, przed odpowiedzialnością za słowa. Usiłujesz robić z własnej słabości cnotę, z porażki — metodologię, a z intelektualnej nieporadności — wyższość moralną. Nie tylko się to nie broni, ale wręcz pogrąża cię jako kogoś, kto próbuje grać mędrca, nie rozumiejąc własnych tez.
| Michał Dyszyński napisał: | | Metodologię stuprocentowego zwyciężania w dyskusji można w najbardziej trywialnej wersji utożsamić z prostym uznaniem, że wygłoszenie frazy "ja wygrałem tę dyskusję" jest już zwycięstwem. |
Zaczynasz od kompletnej dezinformacji i uproszczenia do absurdu. Twoja definicja "metodologii dyskusji Fedora" jest tak płytka i wypaczona, że aż prosi się o tłumaczenie, jak bardzo mijasz się z rzeczywistością. To nie jest kwestia rzucenia frazy "ja wygrałem", tylko logicznego rozumowania, faktów i konsekwentnego obnażania błędów argumentacyjnych oponentów. Ty natomiast sprowadzasz całą sztukę dyskusji do poziomu dziecięcej zabawy w „ja mam rację, bo tak mówię” — to nie jest metoda, to czysta ignorancja.
| Michał Dyszyński napisał: | | To, że fedor stosuje (w sumie dość zmyłkowo) jeszcze jakieś inne opisy, często cytuje (chyba dla niepoznaki) wypowiedzi oponentów jest przecież nadmiarowe. |
Tu już kompletnie pokazujesz brak elementarnego zrozumienia, czym jest rzetelna debata. Cytowanie oponentów to nie „zmyłka” ani „dla niepoznaki”, tylko kluczowa zasada, która pozwala pokazać, że rozumiesz argumenty drugiej strony, zanim je obalisz. Ty natomiast bezczelnie sugerujesz, że to tylko niepotrzebne ozdobniki, bo twoim zdaniem wystarczy sobie zdekretować wygraną. To nie tylko brak szacunku dla intelektu, ale i jawne fałszowanie pojęć.
| Michał Dyszyński napisał: | | Skoro fedor (na mocy swojej metodologii) ma absolutną władzę dekretowana wszystkiego na przez siebie wybrany sposób, to mógłby uprościć sobie robotę, po prostu zawsze ogłaszając "ja wygrałem - ty zostałeś zaorany". I to będzie w pełni logicznie zgodne z opisywaną metodologią. |
To nie jest metoda, tylko twoja bezczelna projekcja własnej nieudolności na czyjeś działania. Tworzysz fantazję o „absolutnej władzy” i arbitralnym ogłaszaniu zwycięstw, której nigdzie nie ma. To ty próbujesz narzucić fałszywe zasady dyskusji, a potem zarzucasz innym, że je stosują. Ta twoja „logika” jest tak słaba, że rozjeżdża ją nawet elementarny zdrowy rozsądek. Rzeczywistość jest taka, że skuteczna metodologia to umiejętność przedstawienia argumentów i wykazania błędów przeciwnika, a nie puste deklaracje „ja wygrałem”.
No i jak tu nie lekceważyć mocy mentalnych twojej osoby? Twoja „analiza” to żałosna próba usprawiedliwienia braku argumentów własnych. Zamiast rzeczowo dyskutować, plujesz fałszywymi insynuacjami i dziecinnymi uproszczeniami. W tej grze jesteś co najwyżej amatorem, który nie zrozumiał, czym jest prawdziwa dyskusja.
A teraz Wujek:
| wujzbój napisał: | Dokładnie tak to wygląda. Byłoby to zabawne, gdyby nie to, że:
* Gdyby właściwie stosował swoją niemałą przecież wiedzę w temacie, mógłby zrobić kawał dobrej roboty ewangelizacyjnej.
* Ponieważ przedstawia się jako prawomyślny katolicki apologeta, to cała ta katastrofa idzie na konto Kościoła. |
Zaczynasz od bezpodstawnego snucia teorii o „katastrofie” i odpowiedzialności Kościoła za czyjeś zachowanie, nie podając żadnych faktów ani argumentów. Obciążasz instytucję za indywidualne wybryki, co jest klasycznym nadużyciem i próżnym moralizatorstwem. Jeśli ktoś działa źle, to jego wina, a nie całej grupy, której się deklaruje. To hipokryzja i generalizacja na najwyższym poziomie, którą sam tu serwujesz.
| wujzbój napisał: | | Nie wiem, co się stało, bo jakiś czas temu zachowywał się zupełnie inaczej. Może przejął ten styl od zaciekłych ateistów, bo dokładnie w ten sposób byliśmy kiedyś przez nich atakowani? |
Znowu nie masz nic konkretnego, tylko spekulujesz bez dowodów, rzucając pomówienia. Próbujesz zdyskredytować metodę i osobę przez rzutowanie na nią „styl ateistów” — co jest niczym innym jak tanią etykietką i nieuzasadnionym stereotypem. To nie argument, tylko próba emocjonalnego podważenia przeciwnika bez rzeczowych podstaw.
| wujzbój napisał: | | Ale przyczyna leży głębiej, bo tak na prawdę to nie wiadomo, kto pierwszy rzucił tym kamieniem. Brutalna agresja słowna jest typowa dla fanatyków każdej maści, czy to fanatyk ateista, czy fanatyk katolik, czy fanatyk protestant, czy fanatyk Świadek Jehowy, czy fanatyk mojżeszowy, czy fanatyk muzułmanin, czy fanatyk Hindus... Nauczycieli jest wielu. Nauczyć się łatwo, oduczyć trudno. Widocznie to wciąga, jak narkotyk. Do tego dochodzi anonimowość w sieci - nie widzisz rozmówcy, widzisz tylko klawiaturę i literki na ekranie. |
Twoja próba wprowadzenia „fanatyzmu” jako uniwersalnego czynnika to kolejna mglista, niemerytoryczna papka, która niczego nie wyjaśnia, a jedynie rozmywa temat. Nie podajesz żadnego konkretu, żadnej analizy, tylko moralizujesz i uogólniasz, żeby zakamuflować własne braki argumentacyjne. Próba zrzucenia winy na „anonimowość sieci” to popularny banał, który nie tłumaczy nic poza twoim lenistwem intelektualnym. Agresja słowna to wybór konkretnego człowieka, a nie „wciągający narkotyk” czy nieuchronna cecha środowiska. Ty sam przecież też dyskutujesz, a więc potrafisz zachować kulturę — albo nie potrafisz, co obnaża twój poziom.
Twoje rozważania to kolejna próba ucieczki od rzeczowej debaty, lansowania frazesów i rozmywania tematu, zamiast skonfrontowania się z realnymi argumentami i konsekwencjami własnych słów. Nie zapominaj, że brak konkretów i ciągłe odwracanie uwagi to właśnie domena sofistów — a ty najwyraźniej chętnie do nich dołączasz
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Śro 8:01, 22 Paź 2025, w całości zmieniany 8 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 11:50, 22 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| wujzboj napisał: | | ... przyczyna leży głębiej, bo tak na prawdę to nie wiadomo, kto pierwszy rzucił tym kamieniem. Brutalna agresja słowna jest typowa dla fanatyków każdej maści, czy to fanatyk ateista, czy fanatyk katolik, czy fanatyk protestant, czy fanatyk Świadek Jehowy, czy fanatyk mojżeszowy, czy fanatyk muzułmanin, czy fanatyk Hindus... Nauczycieli jest wielu. Nauczyć się łatwo, oduczyć trudno. Widocznie to wciąga, jak narkotyk. |
Dlatego wg mnie nie ma szans na dobrą dyskusję, jeśli obserwatorzy, komentatorzy, ogólnie ŚRODOWISKO oczekuje bardziej atmosfery sporu, walki, emocji, zamiast dociekania prawdy obiektywnej. Jesteśmy wciąż mentalnie w połowie zwierzętami, które przedkładają emocje nad prawdę.
Ale teraz przyszło mi jeszcze do głowy, aby wyraźnie wskazać pewną formę nadziei przejawianej przez część dyskutantów, że uogólnione krytykanctwo ma moc.
Chyba tutaj najbardziej ujawnia się różnica pomiędzy wartościami dyskusyjnymi moimi i np. fedora.
Moją wartością dyskusyjną w większości przypadków będzie staranie, aby:
1. Aspekt subiektywny i obiektywny spojrzenia na daną sprawę rozdzielić - a potem jawnie odseparować od siebie.
2. Ustaliwszy, co jest subiektywne, a co obiektywne, skupić się na tym drugim, starannie omijając to, co (jak z doświadczenia wiadomo) jest niekonkluzywne, nietwórcze, nie daje prawie szans na uzgodnienie - omijać personalne emocje i ambicje (w tym w szczególności ambicje zwyciężania)
3. Skupienie się na aspekcie obiektywnym ostatecznie w dyskusji chodziłoby do skonstruowania UZGODNIENIA - czyli dopracowania się takiego stanu w dyskusji, w którym strony:
- z jednej strony ustaliły co widzą na tyle podobnie, że można powiedzieć, iż się ze sobą w większości zgadzają
- z drugiej strony podpisują protokół rozbieżności pod tym, co wydaje się cały czas dzielić strony, bo każda uważa, iż ma ważne swoje powody, aby obstawać przy swojej wizji spraw.
Prawda obiektywna w tym wszystkim przez żadną ze stron nie ma prawa być dekretowana jako "ja ją mam". W szczególności też błędem jest argumentowanie "skoro prawda jest jedna i obiektywna, to znaczy, że ja ją mam, a ty jej nie masz". Bo może być dokładnie odwrotnie - prawda obiektywna może wskazywać bardziej na przekonania oponenta, niż nasze.
Dlatego efektem końcowym dobrej dyskusji jest właśnie dogadanie się stron w kwestii, w czym są ostatecznie zgodne, a co ich różni. Zaś te różnice nie powinny być dalej traktowane jako powód do niechęci personalnej, lecz jako wyraz wolności wyboru, która każdemu przysługuje, czyli która ogólnie jest dobra. Nawet jeśli mamy przekonanie, że moje spojrzenie na sprawy jest jakoś lepsze, bliższe prawdzie, to muszę mieć w pamięci to, że mój oponent, który jest "drugim takim ja" myśli dokładnie symetrycznie o całej sprawie.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 18:08, 22 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 14:23, 22 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
Jeszcze dorzucę bardzo osobistą deklarację:
Nie interesuje mnie OGŁASZANIE KOGOŚ, JAKO KOGOŚ PRZEZ KOGOŚ INNEGO.
Gros dyskusji polega na tym, że jedna strony wypowiada się autorytatywnie o drugiej stronie: ty jesteś taki... ty jesteś owaki!
W dyskusjach z ludźmi trudno jest się od tego zdystansować, bo około połowy populacji w tym trybie rozmawia, że występuje w roli samozwańczych oskarżycieli i sędziów, określając kim rzekomo (a ubierają to w słowa sugerujące obiektywizm, czy absolut tych ocen) są ich oponenci, czy inne wskazywane osoby.
Kiedyś, dawno temu taką postawę mówienia za kogoś uznałem za intelektualnie wadliwą. W dyskusjach, w których samemu się jest tak traktowanym, trudno jest się wobec tego całkiem zdystansować. Starałem się tego unikać, pisząc w ogólnikowym tonie - pisząc o POSTAWACH LUDZKICH, ALE NIE O SAMYCH LUDZIACH. Bo o żadnym konkretnym człowieku nie mam prawa się zasadnie wypowiadać inaczej, jak tylko w trybie hipotetycznym, jak w trybie przypuszczania, że "pewne oznaki jego zachowania wskazują na określenia ...".
Przyznam uczciwie, że ostatecznie boli mnie pewna niezdolność utrzymania się konsekwentnie w ramach tych moich ideałów. Zarzucam sobie, że nieraz formułuję opinie o kimś bezpośrednio, zamiast wyrażać swoje przekonania w formie ogólnikowej, czyli w trybie "istnieje pewna grupa ludzi, względem której zdaje się być zasadną opinia ...". Ale już potem nie chciałbym przyklejać owej opinii bezpośrednio do konkretnych osób.
W dyskusjach, w których się samemu jest atakowanym personalnie i właśnie bezpośrednio, nienaturalne jest odpowiadanie na personalnie postawiony, a uważany za niesłuszny zarzut "ty jesteś taki ..." słowami "pewna grupa ludzi przejawia skłonność do niesłusznego zarzucania innym takich oto cech ....". To by się nie skleiło, bo naturalnym jest odpowiadanie na zarzutu bezpośrednio skierowany, bezpośrednią odpowiedzią. Moje ideały tu się po prostu rozbijają o konwencje prowadzenia rozmowy, o schematy komunikowania się w społeczeństwie.
Ale wciąż te ideały mam i zastanawiam się, jak je wdrożyć.
Dodam jeszcze, że traktuję silną potrzebę oskarżania innych jako przede wszystkim mentalną słabość. Oczywiście ANALIZUJĘ POSTAWY LUDZKIE, w czym będzie nieraz aspekt negatywny, a więc i automatycznie oskarżający, ale właśnie poprzez niebezpośredni, niepersonalny wprost charakter owych analiz, chcę się "wymigać spod zarzutu", o pragnienie pokonywania kogoś w celu wywyższenia siebie. Nie chcę nad nikim dominować, nie chcę sprawować nad nikim władzy, nie chcę nawet, aby uznawano mnie za lepszego od kogokolwiek, ale też CHCĘ ANALIZOWAĆ jakie przepływy mentalne odbywają się tak we mnie, jak i w innych ludziach. Ponieważ inni ludzie są niejako "lustrem" mojej osoby, to poznaję innych, poznając siebie, a poznaję siebie, biorąc za bazę rozpoznania innych, którzy tworzą mi tło i chmurę alternatywnych (albo też i podobnych) postaw. Chcę analizować "jak jest", ale nie chcę niczego twierdzić na sztywno, bo czuję w takim twardym stwierdzaniu uleganie chęci wywyższania się, czyli uleganie PYSZE. Nie chcę być pyszałkiem, zaś postawę silnego oskarżycielstwa uważam za właśnie objaw pychy, za uzurpowanie sobie przez jednostkę prawa do formułowania osądów w sprawach, do których owa jednostka nie ma uprawnień, ani wystarczających podstaw.
I nie ukrywam, że oskarżycielskie ciągoty OGÓLNIE (tak samo, gdybym to ja je przejawiał, ale też i tak samo, gdy są one przejawiane przez innych ludzi) traktuję jako SŁABOŚĆ I ULEGANIE PYSZE. Nie zmieni tej oceny odbijanie piłeczki wobec mnie "a to ty - Michale - właśnie ulegasz pysze", bo TRAKTUJĘ ROZDZIELNIE:
- zagadnienie pychy mojej, kwestię, czy pychę okazuje Michał
- zagadnienie pychy u osoby, która akurat się wywyższa, a do tego tylko na bazie własnych domniemań oskarża.
To, że ja może (też...) pychę okazywałbym w najmniejszym stopniu nie zmienia statusu oceny, czy ktoś pyszałkiem jest, czy też nie.
Tu dodam na koniec jeszcze jedna uwagę ogólną - o "pseudologice" emocji. Emocjom wydaje się w pewien sposób "logiczne", że gdy bronią się przed jakimś zarzutem, to odbicie piłeczki na zasadzie "ty taki sam jesteś!", albo "ty jesteś taki jeszcze bardziej!" wydaje się argumentem. Jednak w logice prawdziwej, w logice intelektu te kwestie są po prostu osobne, niezależne. W logice prawdziwej odbicie piłeczki NIE ODDALA ZARZUTU. Ten błąd określa się nieraz mianem tu quoque [link widoczny dla zalogowanych]. Choć chyba często można mówić o rozwiniętej, utwardzonej postaci tego błędu, w której odbijający piłeczkę wypiera się jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, co "nabroił" i odbija piłeczkę już nie na zasadzie "i ty też", ale na zasadzie "ja?... - Nigdy! To tylko ty jesteś ten zły!".
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 17:54, 22 Paź 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 15:09, 22 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | Jeszcze dorzucę bardzo osobistą deklarację:
Nie interesuje mnie OGŁASZANIE KOGOŚ, JAKO KOGOŚ PRZEZ KOGOŚ INNEGO. |
Deklaracja "bardzo osobista", ale zupełnie bez znaczenia merytorycznego. Uciekasz w emocjonalny ton, żeby zasugerować głębię, gdzie jej nie ma. „Nie interesuje mnie” — to nie jest żaden argument, tylko próba uniknięcia odpowiedzialności za ocenę rzeczywistości. Jakiekolwiek stanowisko światopoglądowe zakłada ocenę postaw, ludzi, idei. Jeśli odcinasz się od tego, to sam siebie neutralizujesz jako rozmówcę.
| Michał Dyszyński napisał: | | Gros dyskusji polega na tym, że jedna strony wypowiada się autorytatywnie o drugiej stronie: ty jesteś taki... ty jesteś owaki! |
To oczywistość przedstawiona jak odkrycie. Każda dyskusja, z definicji, zakłada stanowisko i jego konfrontację z innym. Równie dobrze mógłbyś napisać, że woda jest mokra. Jeśli potępiasz autorytatywne wypowiedzi, to odrzucasz sam sens argumentacji. Chyba że chodzi ci o to, żeby „wszyscy się tylko domyślali i nikogo nie oceniali” – czyli o kompletny relatywizm.
| Michał Dyszyński napisał: | | W dyskusjach z ludźmi trudno jest się od tego zdystansować, bo około połowy populacji w tym trybie rozmawia, że występuje w roli samozwańczych oskarżycieli i sędziów, określając kim rzekomo (a ubierają to w słowa sugerujące obiektywizm, czy absolut tych ocen) są ich oponenci, czy inne wskazywane osoby. |
Czyli mamy kolejny ogólnik. „Połowa populacji” – według jakich danych? Zero konkretu, czysta spekulacja. Robisz dokładnie to, co sam chwilę wcześniej krytykowałeś – oceniasz innych, sugerujesz ich motywacje i stawiasz się ponad nimi. Hipokryzja ubrana w pseudointelektualny ton. Jeśli naprawdę byłbyś konsekwentny, to w ogóle nie zabierałbyś głosu, bo każde stanowisko zakłada osąd.
| Michał Dyszyński napisał: | | Kiedyś, dawno temu taką postawę mówienia za kogoś uznałem za intelektualnie wadliwą. |
To znowu żadna wartość – twoje prywatne uznanie nie ma mocy normatywnej. Mówisz, że coś jest „intelektualnie wadliwe”, ale nie podajesz ani jednego argumentu logicznego, dlaczego tak jest. Mamy tu tylko twoje widzimisię opakowane w słowa sugerujące autorytet, którego nie posiadasz.
| Michał Dyszyński napisał: | | W dyskusjach, w których samemu się jest tak traktowanym, trudno jest się wobec tego całkiem zdystansować. |
Czyli przyznajesz, że jesteś emocjonalnie stronniczy i nie potrafisz zachować obiektywizmu – co czyni całość twojego wywodu jeszcze bardziej niegodnym zaufania. Masz pretensje do innych, że cię oceniają, ale jednocześnie sam oceniasz ich „postawy”. Kolejny raz zaprzeczasz sam sobie.
| Michał Dyszyński napisał: | | Starałem się tego unikać, pisząc w ogólnikowym tonie - pisząc o POSTAWACH LUDZKICH, ALE NIE O SAMYCH LUDZIACH. |
Czyli stosujesz tani wybieg retoryczny – krytykujesz kogoś bez wymieniania jego nazwiska, ale i tak każdy wie, że o niego chodzi. To nie jest żadna wyższa forma etyki dyskusji, tylko wyrachowane lawirowanie, żeby móc kąsać, ale unikać odpowiedzialności. Fałszywa neutralność.
| Michał Dyszyński napisał: | | Bo o żadnym konkretnym człowieku nie mam prawa się zasadnie wypowiadać inaczej, jak tylko w trybie hipotetycznym, jak w trybie przypuszczania, że "pewne oznaki jego zachowania wskazują na określenia ...". |
Bzdura. Jeśli ktoś coś twierdzi, to można i należy go z tego rozliczać. Twój „tryb przypuszczania” to wymówka przed jasnym stanowiskiem. Udajesz pokorę intelektualną, ale to tylko maska dla tchórzostwa w dyskusji. Mówisz „nie mam prawa”, a przecież cały czas formułujesz tezy o ludziach. Kolejna logiczna sprzeczność.
| Michał Dyszyński napisał: | | Przyznam uczciwie, że ostatecznie boli mnie pewna niezdolność utrzymania się konsekwentnie w ramach tych moich ideałów. |
To nie „uczciwe przyznanie”, tylko asekuracyjne kajanie się, żeby zyskać pozory moralnej wyższości. „Boli mnie” – znowu emocjonalna zagrywka, bez treści. Jeśli nie umiesz utrzymać się w ramach swoich ideałów, to przestań ich używać jako kryterium oceny innych.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zarzucam sobie, że nieraz formułuję opinie o kimś bezpośrednio, zamiast wyrażać swoje przekonania w formie ogólnikowej, czyli w trybie "istnieje pewna grupa ludzi, względem której zdaje się być zasadną opinia ...". |
To jest już absurd. Chcesz głosić opinie, ale nie chcesz nikogo nimi urazić. To postawa człowieka, który chce się wypowiadać publicznie, ale nie chce ponosić żadnych konsekwencji. Opinia bez odwagi to bełkot – właśnie to prezentujesz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ale już potem nie chciałbym przyklejać owej opinii bezpośrednio do konkretnych osób. |
Oczywiście, bo wtedy trzeba by było wziąć odpowiedzialność za swoje słowa. Wolisz mówić „ogólnie”, żeby zawsze mieć furtkę do wycofania się, jeśli ktoś cię przyciśnie. To nie jest żadna wyższość etyczna – to asekuracja intelektualna. Nie stajesz do debaty jak równy z równym, tylko snujesz ogólniki i uciekasz przed konfrontacją.
Nie jesteś ani intelektualnie konsekwentny, ani etycznie przejrzysty. Chowasz się za rzekomym umiarkowaniem i ogólnikami, żeby uniknąć jasnych deklaracji. Wchodzisz w dyskusje, ale boisz się oceniać i być oceniany. Udajesz pokorę, ale de facto tworzysz wyższościową narrację o „innych, którzy są tacy oceniający”. To nie jest postawa szlachetna – to jest wygodnictwo podszyte hipokryzją. Jeśli naprawdę chcesz brać udział w debacie, to przestań kluczyć i zacznij mówić jasno, kogo i za co krytykujesz. Albo milcz.
| Michał Dyszyński napisał: | | W dyskusjach, w których się samemu jest atakowanym personalnie i właśnie bezpośrednio, nienaturalne jest odpowiadanie na personalnie postawiony, a uważany za niesłuszny zarzut "ty jesteś taki ..." słowami "pewna grupa ludzi przejawia skłonność do niesłusznego zarzucania innym ludziom - może takim ja ja - cech ....". |
Znowu próbujesz ubrać banał w płaszczyk filozoficznego tonu, jakbyś mówił coś odkrywczego. To, że „nienaturalne” jest odpowiadanie ogólnikiem na personalny zarzut, nie wymaga głębokich analiz – to czysta oczywistość. Ale co z tego wynika? Sam pokazujesz, że twoje ideały nie wytrzymują konfrontacji z realnym światem, czyli są praktycznie bezużyteczne. To nie są "ideały", tylko dekoracje, które porzucasz przy pierwszym starciu. A mimo to nadal próbujesz je przedstawiać jako wzniosłe.
| Michał Dyszyński napisał: | To by się nie skleiło, bo naturalnym jest odpowiadanie na zarzutu bezpośrednio skierowany, bezpośrednią odpowiedzią.  |
Czyli sam przyznajesz, że w praktyce musisz odrzucić swoją rzekomą zasadę niepersonalnego wypowiadania się. Ale zamiast wyciągnąć logiczny wniosek – że twoja postawa jest błędna lub nierealistyczna – ty kręcisz dalej, sugerując, że to wina „konwencji społecznej”. To nie „konwencja” jest problemem – tylko twoje oderwane od rzeczywistości podejście, które nie działa i które sam porzucasz, kiedy tylko robi się trudno.
| Michał Dyszyński napisał: | | Moje ideały tu się po prostu rozbijają o konwencje prowadzenia rozmowy, o schematy komunikowania się w społeczeństwie. |
Nie. One nie „rozbijają się o konwencje” – one rozbijają się o twoją niekonsekwencję. To, że twoje własne zasady nie działają, nie oznacza, że świat jest zły – tylko że twoje zasady są słabe. Ucieczka w pojęcie "konwencji społecznej" to tani chwyt, żeby nie przyznać się wprost do porażki myślowej. Jeśli twoje „ideały” nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością, to nie są ideałami, tylko mrzonkami.
| Michał Dyszyński napisał: | Ale wciąż te ideały mam i zastanawiam się, jak je wdrożyć.  |
Nie masz tu żadnych realnych ideałów, tylko niedojrzałe życzenia. I nawet nie chodzi o ich treść, tylko o twoją postawę – nieustanne kluczenie, asekurowanie się i filozofowanie na własny temat, zamiast realnej debaty. Zastanawiasz się „jak je wdrożyć”, ale sam już wcześniej przyznałeś, że ich wdrożenie nie działa i musisz je porzucać przy byle konflikcie. To jest właśnie twój problem – nie ideały, tylko chroniczne niezdecydowanie i intelektualne wycofanie. Przestań się oszukiwać – albo bronisz czegoś z pełną odpowiedzialnością, albo odpuść i nie udawaj, że masz moralną przewagę, bo jedyne, co naprawdę robisz, to ciągłe wymigiwanie się od jednoznacznych stanowisk.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dodam jeszcze, że traktuję silną potrzebę oskarżania innych jako przede wszystkim mentalną słabość. |
To klasyczna strategia kogoś, kto nie chce przyjąć krytyki ani z nią polemizować – deprecjonuje sam akt krytykowania jako rzekomy objaw „słabości”. To zabieg czysto defensywny, nie mający żadnej wartości logicznej. Krytyka, czyli nazywanie rzeczy po imieniu, jest fundamentem debaty i myślenia – bez niej zostaje puste gadanie. Jeśli każdą krytykę sprowadzasz do „mentalnej słabości”, to zakładasz, że każda niezgoda z tobą musi wynikać z emocjonalnej ułomności. To nie jest argument – to zwykłe unikanie odpowiedzialności za własne poglądy.
| Michał Dyszyński napisał: | | Oczywiście ANALIZUJĘ POSTAWY LUDZKIE, w czym będzie nieraz aspekt negatywny, a więc i automatycznie oskarżający, ale właśnie poprzez niebezpośredni, niepersonalny wprost charakter owych analiz, chcę się "wymigać spod zarzutu", o pragnienie pokonywania kogoś w celu wywyższenia siebie. |
Dziękuję za szczerość – właśnie przyznałeś się do tego, że twoje „niepersonalne analizy” to jedynie próba ucieczki od odpowiedzialności. Cytując cię dosłownie: „chcę się wymigać spod zarzutu” – czyli robisz to z wyrachowania, nie z rzekomej pokory. Nie zależy ci na prawdzie ani uczciwej debacie, tylko na tym, żeby wyglądać na „lepszego” w sposób, którego nie da się ci zarzucić. To czysta manipulacja — chcesz mieć ciastko i zjeść ciastko. Mówisz, że nie chcesz dominować, ale tworzysz strukturę wypowiedzi, która od razu ustawia cię jako moralnie „czystszego”, subtelniejszego i bardziej samoświadomego niż rozmówcy. To właśnie jest pycha.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie chcę nad nikim dominować, nie chcę sprawować nad nikim władzy, nie chcę nawet, aby uznawano mnie za lepszego od kogokolwiek |
To deklaracje, które kompletnie nie przystają do sposobu, w jaki się wypowiadasz. Gdybyś naprawdę nie chciał, by cię uznawano za lepszego, to nie budowałbyś swojej wypowiedzi na kontrastowaniu własnej „pokory” i „wewnętrznej refleksji” z cudzą „potrzebą oskarżania” i „mentalną słabością”. Robisz dokładnie to, czemu rzekomo się sprzeciwiasz, tylko zgrabniej to kamuflujesz. Forma, jaką wybierasz, nie maskuje intencji — ona je właśnie potwierdza. Ten cały wywód jest jednym wielkim komunikatem: *„Patrzcie, jestem bardziej refleksyjny, bardziej samokrytyczny, bardziej subtelny niż wy wszyscy”*. To jest najczystsza forma wywyższania się – tylko że ubrana w pokorną minę.
| Michał Dyszyński napisał: | | ale też CHCĘ ANALIZOWAĆ jakie przepływy mentalne odbywają się tak we mnie, jak i w innych ludziach. |
A niby co cię niby uprawnia do takiej analizy, skoro jednocześnie sam twierdzisz, że nie wolno ci „formułować osądów w sprawach, do których nie masz wystarczających podstaw”? To znów sprzeczność – chcesz analizować innych, ale nie pozwalasz nikomu analizować ciebie. Chcesz badać „przepływy mentalne” – jakkolwiek to patetycznie brzmi – ale nie chcesz brać odpowiedzialności za wnioski. To nie analiza – to intelektualna ucieczka.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ponieważ inni ludzie są niejako "lustrem" mojej osoby, to poznaję innych, poznając siebie, a poznaję siebie, biorąc za bazę rozpoznania innych, którzy tworzą mi tło i chmurę alternatywnych (albo też i podobnych) postaw. |
Wielosłowie pozbawione treści. W praktyce mówisz: „inspiruję się obserwacją innych, żeby zrozumieć siebie” – czyli to, co robi każdy myślący człowiek od tysięcy lat. Ale ty podajesz to jako głęboką konstatację, jakbyś właśnie objawił coś unikalnego. Mamy tu kolejną próbę rozmycia własnej odpowiedzialności – wszystko jest tylko „tłem”, „chmurą”, „przepływem”. Zero konkretu, zero stanowiska – tylko mgła, za którą można się schować.
| Michał Dyszyński napisał: | | Chcę analizować "jak jest", ale nie chcę niczego twierdzić na sztywno, bo czuję w takim twardym stwierdzaniu uleganie chęci wywyższania się, czyli uleganie PYSZE. |
Czyli twierdzisz, że każda pewność to pycha. To nonsens i znowu tani relatywizm. Jeśli wszystko, co „na sztywno”, to „pycha”, to nauka, logika, moralność – wszystko – sprowadza się do „może tak, może nie, nie wiem, nie oceniam”. Tylko że to już nie jest analiza ani myślenie – to całkowita abdykacja z odpowiedzialności intelektualnej. Odrzucasz „sztywność” nie dlatego, że jesteś pokorny – tylko dlatego, że boisz się jednoznacznego stanowiska, które ktoś mógłby podważyć. To nie skromność – to lęk przed konfrontacją.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie chcę być pyszałkiem, zaś postawę silnego oskarżycielstwa uważam za właśnie objaw pychy, za uzurpowanie sobie przez jednostkę prawa do formułowania osądów w sprawach, do których owa jednostka nie ma uprawnień, ani wystarczających podstaw |
Czyli każda krytyka, według ciebie, to uzurpacja. Znowu widzimy ten sam schemat: chcesz wyłączyć z debaty każdego, kto się z tobą nie zgadza, pod zarzutem, że „nie ma uprawnień”. A kto je ma, według ciebie? Ty? Czy może nikt? Jeśli nikt, to znów anulujesz sens dyskusji. Jeśli ty, to twoje „niechęć do dominacji” jest pustym frazesem. A skoro wszyscy mają milczeć, bo nie mają prawa osądzać, to kto ma prawo mówić? Twoja "logika" imploduje.
Twoje „ideały” są puste, twoja pokora – fałszywa, a cała twoja strategia to asekuracyjne filozofowanie, które ma ci pozwolić krytykować bez odpowiedzialności i pozować na człowieka głębszego niż reszta. Udajesz pokornego myśliciela, ale każda linijka tego wywodu krzyczy: „jestem lepszy, bo nie oceniam was tak bezpośrednio jak wy siebie nawzajem!”. Ironicznie – właśnie to czyni cię najbardziej oceniającym z wszystkich. Mierzysz innych według swojego prywatnego moralizmu, uznajesz ich za słabszych psychicznie i mniej świadomych, ale jednocześnie boisz się otwarcie tego powiedzieć. To nie jest uczciwość – to tchórzostwo ubrane w słowa o „pokorze” i „niechęci do pychy”.
| Michał Dyszyński napisał: | | I nie ukrywam, że oskarżycielskie ciągoty OGÓLNIE (tak samo, gdybym to ja je przejawiał, ale też i tak samo, gdy są one przejawiane przez innych ludzi) traktuję jako SŁABOŚĆ I ULEGANIE PYSZE. |
Czyli znowu to samo: każda forma krytyki to dla ciebie „słabość” i „pycha”. Wygodna generalizacja, która pozwala ci całkowicie zdyskredytować każdego, kto powie coś wprost, nie wdając się w analizę jego racji. To nie jest argument – to strategia zamykania ust. A najgorsze, że w swoim narcyzmie nawet nie zauważasz, że sam właśnie tym oskarżycielskim tonem się posługujesz. Oskarżasz innych o pychę, przypisujesz im motywacje (że chcą się wywyższać), a potem nazywasz ich postawę słabością. Twoje „oskarżycielskie ciągoty” są najwyraźniejsze ze wszystkich – tylko ty nazywasz je „analizą”, żeby nie musieć przyznać się do tego, że robisz dokładnie to samo, co potępiasz.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie zmieni tej oceny odbijanie piłeczki wobec mnie "a to ty - Michale - właśnie ulegasz pysze" |
A więc nawet nie dopuszczasz możliwości, że to ty możesz być winny tej samej postawy, którą krytykujesz u innych. Ustawiasz siebie w pozycji sędziego ponad sędziami. Mówisz wprost: „nawet jeśli sam jestem pyszny, to nie wpływa na ocenę pychy innych”. Ale jak niby można ufać ocenie, która sama nie podlega żadnemu rozliczeniu? To czysta hipokryzja. Chcesz rozdzielać zagadnienia, ale tylko po to, żeby zabezpieczyć siebie przed odpowiedzialnością. Stawiasz się ponad krytyką.
| Michał Dyszyński napisał: | bo TRAKTUJĘ ROZDZIELNIE:
* zagadnienie pychy mojej, kwestię, czy pychę okazuje Michał
* zagadnienie pychy u osoby, która akurat się wywyższa, a do tego tylko na bazie własnych domniemań oskarża. |
Rozdzielasz to tylko po to, żeby stworzyć fałszywy azyl dla samego siebie. Nie chodzi o rzetelność, tylko o samoochronę. Stosujesz inne kryteria wobec siebie niż wobec innych – klasyczny podwójny standard. Oceniasz innych na podstawie ich domniemanych motywacji, a wobec siebie przyjmujesz domniemanie niewinności i prawo do nieomylnej interpretacji własnych intencji. Twój relatywizm kończy się tam, gdzie zaczyna się twoje ego.
| Michał Dyszyński napisał: | | To, że ja może (też...) pychę okazywałbym w najmniejszym stopniu nie zmienia statusu oceny, czy ktoś pyszałkiem jest, czy też nie. |
A więc sam przyznajesz: „może też jestem pyszny”, ale od razu gasisz ten wątek i przechodzisz do wygodnej konkluzji – że inni są pyszni bardziej, „bo oskarżają”. To wygodne: przyznajesz się warunkowo, żeby wyprzedzić ewentualny zarzut, ale nie robisz z tym nic. Żadnej refleksji, żadnej konsekwencji. Po prostu machasz ręką i wracasz do roli sędziego. To jest właśnie esencja pychy – przekonanie, że nawet jeśli mam brudne ręce, to i tak mam prawo innych pouczać, bo moje brudy są mniej brudne niż cudze.
Nie dość, że jesteś arbitralny, to jeszcze kompletnie nieświadomy własnych sprzeczności. W każdej wypowiedzi podkreślasz swoją rzekomą pokorę i jednocześnie odmawiasz innym prawa do wyrażania ocen, bo uznajesz je za domyślnie pyszne i słabe. Każda twoja próba rozdzielenia sprawy „twojej pychy” od „pychy innych” to czysta intelektualna asekuracja. Chcesz analizować, ale nie być analizowanym. Chcesz osądzać, ale nie być osądzanym. Chcesz mówić, ale sam ustawiasz się poza zasięgiem jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo. Jesteś jak człowiek chowający się za lustrem – oceniasz innych, patrząc im prosto w twarz, ale z bezpiecznego miejsca, gdzie sam jesteś niewidoczny i nietykalny. To nie jest żadna głębia duchowa czy filozoficzna postawa – to po prostu tchórzliwe i wyrachowane unikanie konfrontacji. Albo bierzesz udział w debacie jak równy z równym, albo przestań udawać, że twoje wywody mają jakąkolwiek wartość ponadautoerotycznej medytacji.
| Michał Dyszyński napisał: | | nie zmienia statusu oceny, czy ktoś pyszałkiem jest, czy też nie. |
To zdanie – choć pozornie banalne – pokazuje całą twoją strategię myślową: *zabetonować* swoją ocenę w taki sposób, by była całkowicie odporna na krytykę. Nawet jeśli sam wykazujesz dokładnie tę samą cechę, którą przypisujesz innym (pychę), to twoim zdaniem… *to niczego nie zmienia*. Czyli przyznajesz sobie prawo do oceniania innych z pozycji, której sam nie spełniasz, i jednocześnie twierdzisz, że ta hipokryzja nie ma znaczenia. To właśnie definicja braku intelektualnej rzetelności.
| Michał Dyszyński napisał: | | Tu dodam na koniec jeszcze jedna uwagę ogólną - o "pseudologice" emocji. Emocjom wydaje się w pewien sposób "logiczne", że gdy bronią się przed jakimś zarzutem, to odbicie piłeczki na zasadzie "ty taki sam jesteś!", albo "ty jesteś taki jeszcze bardziej!" wydaje się argumentem. |
Czyli teraz próbujesz zabezpieczyć się nawet przed oczywistym kontrargumentem, który demoluje twoją pozycję – że sam robisz dokładnie to, co zarzucasz innym. Ale zamiast się z tym zmierzyć, ogłaszasz, że każda próba wskazania twojej hipokryzji jest wynikiem *emocjonalnej pseudologiki*. Mówisz: „jeśli ktoś mi odpowie, że sam jestem taki sam, to znaczy, że ulega emocjom, więc jego argument z góry nieważny”. To jest groteskowa próba wyłączenia siebie z obowiązku uczciwości. Ustawiasz się ponad dyskusją, bo ogłaszasz, że każde podważenie twojej pozycji to tylko emocja, a twoja — intelekt. To nie jest logika — to samozwańczy autorytaryzm.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jednak w logice prawdziwej, w logice intelektu te kwestie są po prostu osobne, niezależne. W logice prawdziwej odbicie piłeczki NIE ODDALA ZARZUTU. |
Argument typu tu quoque nie obala tezy przeciwnika, ale też nie służy jej obaleniu. Służy wskazaniu hipokryzji. A hipokryzja ma znaczenie, bo ujawnia fałszywe przesłanki moralne. Jeśli ktoś mówi „pycha to słabość, a wy jesteście pyszni”, a sam buduje całą narrację na wyższości swojej introspekcji, to nie tylko traci wiarygodność, ale też demaskuje, że nie chodzi mu o prawdę, tylko o moralne ustawienie się ponad rozmówcą. Zatem tu quoque ma znaczenie, kiedy służy do pokazania, że mówca nie przestrzega standardów, które narzuca innym. A to właśnie ty robisz od początku do końca.
| Michał Dyszyński napisał: | | Ten błąd określa się nieraz mianem tu quoque |
Gratuluję – wkleiłeś link do wikipedii, żeby nadać swoim słowom pozór autorytetu. Ale nie zauważyłeś, że opisujesz błąd logiczny, który sam popełniasz, tylko w odwrotnym kierunku. Ty **zakładasz**, że jeśli ktoś ci zarzuci hipokryzję, to z definicji ulega emocjom i nie rozumie logiki. Ale nie odpowiadasz **na meritum** zarzutu, tylko go automatycznie odrzucasz jako „emocjonalny”. To jest intelektualne tchórzostwo w czystej postaci – mechanizm unieważniania każdego głosu krytyki zanim jeszcze zostanie wypowiedziany.
| Michał Dyszyński napisał: | | Choć chyba często można mówić o rozwiniętej, utwardzonej postaci tego błędu, w której odbijający piłeczkę wypiera się jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, co "nabroił" i odbija piłeczkę już nie na zasadzie "i ty też", ale na zasadzie "ja?... - Nigdy! To tylko ty jesteś ten zły!". |
Opisujesz mechanizm, który sam stosujesz, i nawet tego nie zauważasz. Cały twój wywód to właśnie taki „utwardzony” tu quoque, tylko skierowany w przeciwną stronę – *„ja?... nigdy! to inni ulegają pysze, ja tylko analizuję”*. W każdym akapicie starannie odcinasz się od odpowiedzialności, zabezpieczasz siebie przed oceną i jednocześnie oceniasz innych jako słabych, pysznych, emocjonalnych i nierozumiejących „logiki prawdziwej”. Nawet jeśli używasz słowa „może” wobec siebie, to tylko po to, by wzmocnić kontrast z rzekomo bezsporną winą innych. To jest właśnie wyparcie odpowiedzialności — tylko opakowane w pseudoanalityczny bełkot.
Twój sposób myślenia to nie żadna „logika prawdziwa”, tylko system zamknięty – samowystarczalny bunkier, z którego nie da się cię wyciągnąć, bo każde możliwe obalenie twojej pozycji odrzucasz z góry jako „emocjonalne”, „pseudologiczne”, „oskarżycielskie”, „pychne”, lub „nielogiczne”. Deklarujesz, że nie chcesz się wywyższać, ale cały ton twoich wypowiedzi jest permanentnym budowaniem autowizerunku kogoś dojrzalszego, bardziej introspektywnego, ponadprzeciętnie subtelnego. To nie jest pokora – to wyrafinowana forma egotyzmu, ukryta za mgłą językową i wiki-linkami. Ty nie unikasz pychy. Ty po prostu zamieniłeś ją w styl retoryczny.
| Michał Dyszyński napisał: | | Dlatego wg mnie nie ma szans na dobrą dyskusję, jeśli obserwatorzy, komentatorzy, ogólnie ŚRODOWISKO oczekuje bardziej atmosfery sporu, walki, emocji, zamiast dociekania prawdy obiektywnej. |
To zdanie to klasyczny przykład oderwania od rzeczywistości i zgryźliwej arogancji. Po pierwsze, zakładasz, że „dobra dyskusja” to tylko taka, która przebiega według twoich wyśrubowanych standardów, czyli pozbawiona emocji i sporu. Przypisujesz wszystkim, którzy nie podzielają twojego ideału, infantylne nastawienie „emocji ponad prawdę”. Tymczasem emocje są integralną częścią ludzkiej komunikacji i często katalizatorem prawdziwego zrozumienia, a nie przeszkodą. W praktyce prawda obiektywna rzadko kiedy wyłania się z suchych, sterylnych debat – potrzebny jest właśnie dynamizm, wymiana stanowisk, nierzadko ostra konfrontacja. Twoje podejście jest zbyt idealistyczne, a zarazem arbitralne – chcesz dyktować normy dyskusji, jakby tylko twoja wersja była jedyną „prawdziwą”.
| Michał Dyszyński napisał: | | Jesteśmy wciąż mentalnie w połowie zwierzętami, które przedkładają emocje nad prawdę. |
Ten fragment jest jednocześnie pretensjonalny i infantylny. Po pierwsze, kto to „my” – cała ludzkość? Bo jeśli tak, to brzmi to jak wywyższanie się ponad „zwierzęcy” poziom, który ty niby reprezentujesz. To klasyczne bicie piany w stylu „ja jestem bardziej cywilizowany, a wy wszyscy to gorszy gatunek”. Po drugie, to samo stwierdzenie jest banalne i nic nie wnosi – naturalne jest, że emocje wpływają na nasze decyzje, a ty zakładasz, że to „mentalna słabość”. Ale nie zauważasz, że emocje i racjonalność nie stoją w sprzeczności, tylko współistnieją. Wywód ten brzmi jak sucha moralizacja, niepoparta żadną empirią ani praktycznym rozeznaniem. Robisz z ludzi „zwierzęta” i stawiasz siebie ponad nimi, zamiast zrozumieć, że emocje to fundament człowieczeństwa, bez którego nie ma ani prawdy, ani zrozumienia.
Twoja wizja dyskusji jest utopijna i arogancka, pozbawiona realnego zrozumienia ludzkiej natury i mechanizmów komunikacji. W dodatku zamiast budować mosty, stawiasz mury, dzieląc świat na „mentalnie zwierzęce masy” i „obiektywnego dociekacza prawdy” – i to z miejsca dyskwalifikuje twoją argumentację jako pychę w najczystszej postaci.
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Śro 17:14, 22 Paź 2025, w całości zmieniany 1 raz
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37724
Przeczytał: 81 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:05, 22 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | Nie chcę być pyszałkiem, zaś postawę silnego oskarżycielstwa uważam za właśnie objaw pychy, za uzurpowanie sobie przez jednostkę prawa do formułowania osądów w sprawach, do których owa jednostka nie ma uprawnień, ani wystarczających podstaw |
Czyli każda krytyka, według ciebie, to uzurpacja. |
Pominąłeś to, ze piszę O SOBIE, to oznacza też, że nie "każda" krytyka spełnia powyższy zarzut, ale:
- krytyka silnego oskarżycielstwa - wszak nie każda krytyka jest "silnym oskarżycielstwem", sam staram się krytykować szukając zrozumienia motywów drugiej strony, otwierając furtkę do wyjaśnienia sprawy, usprawiedliwienia, a jeśli już jest aspekt oskarżenia, to ma on nie być "silny", ani wyraźnie arbitralny.
- dotyczy to krytyki W MOIM OSOBISTYM - MICHAŁOWYM - ROZLICZENIU. Nie narzucam nikomu swoich wartości. Jeśli ktoś ma inne wartości, to jego sprawa, jego sumienie, jego rozliczenie z ludźmi, czy Bogiem.
Nie bez powodu (!) formułowałem tamte uwagi w trybie osobistym. Świadomie to czyniłem, aby właśnie pustym był każdy zarzut, że chodzi o tu "każdą" krytykę. Chodzi o MOJĄ krytykę, z której ja się rozliczam z moim sumieniem.
| fedor napisał: | | Michał Dyszyński napisał: | | I nie ukrywam, że oskarżycielskie ciągoty OGÓLNIE (tak samo, gdybym to ja je przejawiał, ale też i tak samo, gdy są one przejawiane przez innych ludzi) traktuję jako SŁABOŚĆ I ULEGANIE PYSZE. |
Czyli znowu to samo: każda forma krytyki to dla ciebie „słabość” i „pycha”. Wygodna generalizacja, która pozwala ci całkowicie zdyskredytować każdego, kto powie coś wprost, nie wdając się w analizę jego racji. To nie jest argument – to strategia zamykania ust. |
Z racji na to, że z drugiej strony niesprawiedliwe rzucanie oskarżeń do OSZCZERSTWO, zaś nawet "diabeł" znaczy też "oszczerca", to uważam, iż jest bardzo silne wskazanie na to, aby jednak powstrzymywać się od takich oskarżeń, które nie zostały bardzo mocno potwierdzone, dla których znaleziono obiektywne, niezależnie zweryfikowane przesłanki, a nie których bazą jest czyjeś pragnienie ustawienia sobie kogoś jako przeciwnika, albo luźne domniemanie.
Zbyt wiele zła jest czynione niesprawiedliwymi, oszczerczymi oskarżeniami, aby ten warunek zlekceważyć.
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
| Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16432
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:24, 22 Paź 2025 Temat postu: |
|
|
| Michał Dyszyński napisał: | Pominąłeś to, ze piszę O SOBIE, to oznacza też, że nie "każda" krytyka spełnia powyższy zarzut, ale:
* krytyka silnego oskarżycielstwa - wszak nie każda krytyka jest "silnym oskarżycielstwem", sam staram się krytykować szukając zrozumienia motywów drugiej strony, otwierając furtkę do wyjaśnienia sprawy, usprawiedliwienia, a jeśli już jest aspekt oskarżenia, to ma on nie być "silny", ani wyraźnie arbitralny. |
Nie, Dyszyński – nie wykręcisz się z odpowiedzialności za to, co robisz, tylko dlatego, że wrzucasz to w szatki „osobistej refleksji”. Ucieczka w formę „ja tylko o sobie piszę” to stary trik, żeby uniknąć odpowiedzi na merytoryczne zarzuty. W rzeczywistości od początku do końca prowadzisz retorykę generalizującą, występujesz w roli moralisty, który deprecjonuje postawy innych, ale zabezpiecza się asekuracyjnie stwierdzeniem „ja tylko o sobie”. Krytykujesz „silne oskarżycielstwo”, ale sam w każdym zdaniu sugerujesz, że inni działają pod wpływem emocji, pychy, kompleksów, że nie szukają prawdy, że są bezrefleksyjni. Czyli dokładnie to, co sam zarzucasz. To jest hipokryzja.
| Michał Dyszyński napisał: | | - dotyczy to krytyki W MOIM OSOBISTYM - MICHAŁOWYM - ROZLICZENIU. Nie narzucam nikomu swoich wartości. Jeśli ktoś ma inne wartości, to jego sprawa, jego sumienie, jego rozliczenie z ludźmi, czy Bogiem. |
Nie, nie działa to w ten sposób. Gdybyś naprawdę ograniczał się do „osobistego rozliczenia”, to nie prowadziłbyś otwartej publicznej polemiki, w której nieustannie klasyfikujesz postawy innych jako „pychę”, „emocjonalność”, „niską potrzebę dominowania”, a ich sposoby wyrażania opinii jako „słabość”, „schematyczność”, „niedojrzałość intelektualną”. Mówisz, że nikomu nie narzucasz swoich wartości, ale równocześnie piszesz teksty, które są oczywistą próbą narzucenia wizji religijności, sumienia, dyskusji i interpretacji. Powołujesz się na Pismo, tworzysz własne reguły odczytania, deprecjonujesz alternatywy i dajesz jednoznacznie ocenne etykiety. To nie jest „moje osobiste rozliczenie”, tylko zamaskowany atak. Gdybyś pisał rzeczywiście do siebie, zostawiłbyś to w notatniku, a nie prowadził publicznej wymiany, gdzie oczekujesz, że druga strona przyjmie twoje „osobiste rozliczenie” jako obiektywny argument.
| Michał Dyszyński napisał: | | Nie bez powodu (!) formułowałem tamte uwagi w trybie osobistym. Świadomie to czyniłem, aby właśnie pustym był każdy zarzut, że chodzi o tu "każdą" krytykę. Chodzi o MOJĄ krytykę, z której ja się rozliczam z moim sumieniem. |
To jest tania asekuracja. Nie da się jednocześnie twierdzić, że formułujesz postawę, którą uznajesz za lepszą, prawdziwszą, bardziej zgodną z Ewangelią, a jednocześnie zrzucać z siebie odpowiedzialność za to, że ta postawa deprecjonuje inne. Jeśli twoja „osobista” wizja świata opiera się na twierdzeniach, że oskarżycielstwo to pycha, że krytyka innych to mentalna słabość, że nie można ufać ludziom, którzy są „emocjonalni” i „mają potrzebę władzy” – to nie są to już niewinne osobiste rozważania. To są deklaracje światopoglądowe, które – choć może ubierasz w ton filozofujący – funkcjonują dokładnie jak normatywne osądy. W dodatku osądy niezwykle arbitralne, bo wygłaszane z pozycji kogoś, kto sam uzurpuje sobie prawo do tego, by ocenić, kto mówi z pychy, a kto z czystego serca.
Twoje „sumienie” najwyraźniej daje ci przyzwolenie na moralną wyższość i lekceważące oceny innych, ale kiedy ktoś ci to wytyka, chowasz się za „to tylko moje osobiste rozliczenie”. Zdecyduj się – albo jesteś tylko subiektywnym obserwatorem, wtedy nie wypowiadaj się autorytatywnie, albo głosisz tezy publiczne, ale wtedy bierz odpowiedzialność za ich konsekwencje i konfrontuj się z kontrargumentami jak dorosły człowiek.
| Michał Dyszyński napisał: | | Z racji na to, że z drugiej strony niesprawiedliwe rzucanie oskarżeń to OSZCZERSTWO, zaś nawet "diabeł" znaczy też "oszczerca", to uważam, iż jest bardzo silne wskazanie na to, aby jednak powstrzymywać się od takich oskarżeń, które nie zostały bardzo mocno potwierdzone, dla których znaleziono obiektywne, niezależnie zweryfikowane przesłanki, a nie których bazą jest czyjeś pragnienie ustawienia sobie kogoś jako przeciwnika, albo luźne domniemanie. |
Tak, to właśnie ty decydujesz, co jest „bardzo mocno potwierdzone” i co to są „obiektywne, niezależnie zweryfikowane przesłanki”. Nigdzie nie pokazujesz, w jaki sposób te „potwierdzenia” miałyby zostać ustalone, tylko arbitralnie twierdzisz, że kryteria są i że to ty je masz. Cała twoja argumentacja opiera się na subiektywnym poczuciu, że ktoś przekroczył twoje granice tolerancji i dlatego traktujesz go jako oszczercę. Nie ma tu żadnej rzeczywistej, wspólnej podstawy do oceny prawdziwości czy fałszu oskarżeń, tylko twoja jednostronna próba zamknięcia dyskusji. To klasyczny manewr intelektualnej asekuracji, który nie służy prawdzie, lecz ochronie twojego ego i wygodnej pozycji moralnej.
| Michał Dyszyński napisał: | | Zbyt wiele zła jest czynione niesprawiedliwymi, oszczerczymi oskarżeniami, aby ten warunek zlekceważyć. |
To piękna deklaracja, ale bez pokrycia w praktyce. Gdzie jest jasna granica między „niesprawiedliwym” a „uzasadnionym” oskarżeniem według ciebie? Jesteś gotów przyjąć jakąkolwiek krytykę, która nie podoba się tobie? Nie, bo twoje stanowisko jasno pokazuje, że każda krytyka przekraczająca twoje prywatne granice jest „oszczerstwem”. Tym samym sam zamykasz pole na dyskusję i sam decydujesz, co jest prawdą, a co nie – to nie jest obiektywizm, tylko arbitralna władza nad rozmową. Takie stanowisko blokuje rozwój i prowadzi do powstawania bańki iluzji, w której sam siebie kreujesz na jedynego obiektywnego sędziego
Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Śro 18:35, 22 Paź 2025, w całości zmieniany 3 razy
|
|
| Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|